WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
<div class="ds-tem1">
<div class="ds-tem2">
<div class="ds-tem3">002.
<div class="ds-tem4">Parker & Dylan</div></div>
</div></div></div></table>
Wywalczenie miejsca w gronie studentów Yale było spełnieniem jego marzeń. Opuszczając mury tego prestiżowego uniwersytetu, był przekonany, że życie nigdy więcej nie zaprowadzi go na uczelnianą aulę; bardzo się wówczas pomylił. <br>
Sześć miesięcy temu rozpoczął karierę akademicką. Nauczanie nie było jego pasją, a praca, którą podjął, stanowiła swego rodzaju konieczność. Musiał zarabiać. Wprawdzie porzucając adwokaturę nie spalił za sobą wszystkich mostów, jednak psychicznie nie był gotowy na powrót do sądowych przepychanek. Musiał odpocząć. A przede wszystkim na nowo obudzić w sobie odwagę, która była niezbędna do stawiania czoła prokuratorom oraz ławie przysięgłych. Chemioterapia zabiła w nim nie tylko komórki zaatakowane przez złośliwy nowotwór. Odebrała mu znacznie więcej – godność, której odbudowanie zajmowało dużo, bardzo dużo czasu. <br>
— Każde z was otrzyma dzisiaj indywidualny przypadek. Opisane przeze mnie sytuacje są wymyślone, aczkolwiek podczas ich tworzenia inspirowałem się historiami, które wydarzyły się naprawdę — oznajmił, wskazując na szereg segregatorów w dwóch kolorach, z których każdy krył w sobie akta skupiające się wokół jednej sprawy. — Ostrzegam, że połowy z nich wygrać się nie da. Nie pozwólcie więc, by wasze przerośnięte ambicje, kazały wam za wszelką cenę uniewinnić oskarżonych. Musicie ocenić czy lepszym wyjściem dla klienta będzie wynegocjowanie jak najlepszych warunków ugody, czy próba przekonania ławników do waszej oceny wydarzeń — kontynuował. Oparł się o front szerokiego biurka, by swobodniej obserwować zgromadzonych studentów. — Niebieskie segregatory to sprawy cywilne, czerwone zawierają sprawy karne. Wszystkie są równie skomplikowane. Na sporządzenie konspektów, wyodrębnienie istotnych dowodów i przedstawienie waszego pomysłu na poprowadzenie obrony macie dwa tygodnie — dodał. Skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej i uśmiechnął się z lekką wyższością. Jedyne, co naprawdę podobało mu się w tej pracy, to przerażenie malujące się na twarzach studentów, przed którymi stawiano coraz trudniejsze zadania. — Na co czekacie? Wybierajcie — ponaglił ich. Zrobił kilka kroków w bok, by nie zasłaniać im dostępu do segregatorów. Choć przygotowanie tego zadania zajęło mu naprawdę dużo czasu, sprawiało mu również niemałą frajdę.
-
Z jednej strony chciała tutaj być. Prawo było marzeniem nie tylko Dylan, ale również jej rodziców, którzy chcieli dla swojej najmłodszej córki jak najlepiej. Nie miała szans zostać artystką, jej prace nie mogły się wybić, nie posiadała znajomości, więc chowała wszystkie szkice do teczki na dnie szuflady, a nocami oddawała się temu, co kochała najbardziej. Mimo to, choć paradoksalnie, chodziła na studia i kończyła prawo, chcąc zostać kimś, choć wcale nie zachowywała się jak ktoś wierny kodeksom i pewnie kilka przepisów złamała w ostatnich miesiącach. Z drugiej - zaczynała niestety w siebie wątpić i choć zdolna i bystra z niej bestia, miała wrażenie, że czegoś jej brakuje. Tego pierwiastka, który sprawiłby, że będzie najlepsza, że sprawdzi się w każdym zadaniu, że będzie sprawiało jej to radość, a nie wprawiało w watpliwości. I może tym pierwiastkiem stał się ich nowy wykładowca? Prawo karne nigdy nie wydawało się tak interesujące, jak od momentu, gdy Parker przeszedł przez drzwi do sali numer trzy. Nie sposób zignorować faktu, że nagle wszystkie dziewczyny były żywo zainteresowane nawet najbardziej trudnymi i nużącymi kwestiami, a do tej pory miały tylko miny pt. "chce już stąd wyjść". Było w nim jednak coś więcej niż wygląd. Czelendżował ich na każdym kroku, a Dylan lubiła wyzwania. Do tego stopnia, że często wdawała się z nim w dyskusje. Czasem wygrywała je z uśmiechem na ustach, czasem wyciągała z nich cenną lekcję. Czy można było chcieć więcej?
Owszem.
- Chyba chce nas nieźle udupić tymi niewykonalnymi zadaniami - szepnęła do koleżanki, która siedziała obok i gryzła nerwowo długopis. Nikt na sali się nie ruszył, mimo tego, że Lanaghan ich zachęcił ponownie. Cóż, po takiej prezentacji chyba lepiej było po prostu nie zaliczyć, niż zrobić z siebie błazna. - Weź cywilne, ja wezmę karne, najwyżej się wymienimy - plan idealny! Dlatego ruszyła się w końcu ze swojego miejsca, chowając wszystko do torby i podeszła do małej kolejki, która się utworzyła. Zabrała swój segregator, wpatrując się uważnie z bruneta i przygryzła lekko wargę, starając się, by tylko on to zobaczył, po czym z delikatnym uśmiechem opuściła salę. Na korytarzu wymieniła kilka uwag z innymi studentami, sprawdziła, że teraz powinna mieć przerwę i gdy powiedziała swojej koleżance, że musi coś załatwić, rozstały się. Nie minęło może dziesięć minut, a Dylan wróciła do sali, gdzie Parker ścierał tablicę czy też chował swoje rzeczy. Zamknęła za sobą drzwi i z segregatorem przy piersi podeszła spokojnie. - Czy to taka zagrywka, by się mścić na studentach? Dawanie im praktycznie awykonalnych zadań? - Krok po kroku zbliżała się do jego biurka. Byli sami. Nikt na ten moment nie mógł im przeszkodzić.
-
Na Uniwersytecie Waszyngtońskim wykładał od sześciu miesięcy i choć nie zdążył w wystarczającym stopniu poznać wszystkich swoich studentów, potrafił wyłapać tych, którzy posiadali potencjał. Dylan – czy raczej panna Pritchard – była jedną z takich osób. Potrafiła w mgnieniu oka wysnuwać odpowiednie wnioski i przekuwać je w wiarygodne dowody. Nie bała się podejmować trudnych dyskusji i niechętnie przyznawała się do błędu. W przypadku adwokatów to ogromne atuty.
Pakował swoje rzeczy, gdy usłyszał głos wspomnianej dziewczyny. Znał go doskonale, ostatecznie przecież to właśnie ona najczęściej podejmowała próby wchodzenia z nim w niełatwe dysputy.
— Panno Pritchard, chyba nie próbuje pani kwestionować moich metod nauczania? — spytał, z zaciekawieniem oczekując odpowiedzi. Kątek oka zerknął na segregator, który wybrała. Prawo karne – słusznie. — Dwunastka. Wybrała pani dwunastą sprawę. Jedna z trudniejszych. Dotyczy nielegalnego handlu w tak zwanym „darknecie”. Jestem bardzo ciekawy, jak spróbuje pani poradzić sobie z tym oskarżeniem — powiedział, zamykając teczkę, do której wcześniej spakował wszystkie pozostałe dokumenty. Choć mogło to okazać się zaskakujące, jako wykładowca musiał nosić ze sobą o wiele mniejszą ilość akt. Niektóre sprawy sądowe – szczególnie to ciągnące się latami – potrafiły zajmować tysiące stron.
— I nie, nie zamierzam się mścić. Skończyłem Yale, tam było znacznie trudniej, proszę mi wierzyć. Zadania, które wam daje, mają was przygotować do prawdziwej pracy. À propos, zaczęła pani szukać stażu? Jeśli poważnie myśli pani o karierze w tym zawodzie to najwyższy czas na zapoznanie się z tym, jak działają kancelarie — powiedział, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej.
-
Zajęcia z Parkerem były jak wieczna walka i stymulacja. Nie wiedziała co on ma w sobie takiego, że postanowiła właśnie z nim zacząć wszelkie dyskusje, jego słowa podważać, a on? Pozwalał jej na to. Pozwalał na za długi język, pozwalał na to, by mówiła co myślała, na co niestety nie zawsze miała możliwość. Inni po prostu albo się bali albo twierdzili, że jej myślenie nie jest "prawdziwe", że nie można podważać czy poddawać w wątpliwość pewnych kwestii, mając je za jedyne i ustawowe. Może dlatego to właśnie prawo karne było jej ulubionymi zajęciami, a półtorej godziny trzy razy w tygodniu z przystojnym Lanaghanem nie stawało się cierpieniem. A może to ten jego uśmiech. Krótki, kącikowy i lekko zadziorny, a tak cholernie pociągający, gdy odzywała się za każdym razem. Gdy dyskutowali, wprowadzając całą salę w lekką konsternację i zmieszanie, bo wydawało się, że świat nie liczył się w takich momentach. Wracając na ziemię musiała się przekonać nie raz nie dwa, że upadek bywa bolesny, jednak uczyła się, rozumiała, a jeśli nie - wpadała do niego na konsultacje przegadać pomysł. I w tym wszystkim był tak cholernie pociągający, że gdy godziła się na ten durny zakład nie myślała, że mogłaby wpaść po uszy, że mogłoby się coś złego wydarzyć. Przecież to tylko gra, zabawa, sprawdzenie jak daleko Parker się posunie. Ona w życiu nie miała przecież chęci do romansu z własnym wykładowcą... póki nie zjawił się on.
Cholera.
- Ależ skąd, nigdy - zaśmiała się po chwili, przerywając kontakt wzrokowy - nooo... może odrobinkę, ale czyż nie to lubi Pan we mnie najbardziej - wzruszyła ramionami, bo choć było to pytanie, ona uznała "lubienie" za stwierdzony fakt. Cwana i pewna siebie bestia, trzeba przyznać. - Cóż, mam taki thing do tych trudnych spraw - spojrzała na niego sugestywnie, opierając tyłek o biurko. Nie koniecznie mówiła tylko o tym, że zajęcia, zadania i dyskusje bywały trudniejsze i o wiele bardziej ciekawe. Każda rozmowa z Lanaghanem stymulowała ją niesamowicie, uwielbiała wyzwania, on takim dla niej był, ale jednocześnie - nie należał do osób, które łatwo było odczytać. - Miejmy nadzieję, że będzie Pan zadowolony - uśmiechnęła się delikatnie, bo co jak co, mogła być pyskata, zadziorna i mieć problemy z przyznawaniem się do błędów. Ale była też logiczna i rozsądna - a przede wszystkim, chciała akceptacji, nie tylko jego. - Właściwie to tak! Niestety nie wiem za bardzo gdzie byłoby dla mnie najodpowiedniej, ale rozmawiałam z dwoma kancelariami i od trzeciej czekam na odpowiedź - cóż, nie traciła czasu, bo choć nie wiedziała za bardzo co ze swoim życiem zrobić dalej, to wciąż nie mogła zaprzepaścić tego, co już wypracowała. - Może ma Pan jakieś wskazówki dla mnie? - Zapytała, patrząc na mężczyznę i cóż... choć mistrzynią flirtu nie była, to jednak starała się zasygnalizować, że byłaby zainteresowana spotkaniem z nim sam na sam. W jego gabinecie. By porozmawiać o swojej przyszłości, wiadomo, hehe.
-
— Zgadza się — przyznał, uśmiechając się z uznaniem. — Jestem przekonany, że poradzisz sobie z zadaniem. Mogę podsunąć ci kilka książek, które wprowadzą cię w zagadnienie handlu nielegalnymi towarami w Internecie. Swego czasu bardzo mnie to interesowało, choć sam nie zamierzałem kupować tam dodatkowej nerki — zażartował. Nerki miał sprawne. Ale gdyby nadarzyła się okazja kupienia sprawnego jądra? Nie, oczywiście nie skusiłby się na doszycie sobie części ciała innego mężczyzny. Powoli przyzwyczajał się do implantu.
Wyszedł zza biurka, pozostawiając teczkę na krześle. Podszedł do studentki i stanął bliżej niej, by zmniejszyć dystans podczas rozmowy.
Choć różnica wieku między nim, a studentami ostatniego roku prawa, była niewielka, przez wzgląd na pełnioną funkcję, czuł się o wiele starszy niż wskazywały na to cyfry. Dopiero gdy zajęcia dobiegały końca, zrzucał z siebie ciężar odpowiedzialności za edukację nowego pokolenia prawników i ponownie stawał się normalnym trzydziestolatkiem.
— Wybierz kancelarię, w której pracują ludzie w wieku do czterdziestu pięciu lat. Tam będziesz miała największe szanse na pracę z ludźmi o podobnych poglądach, ale jednocześnie takich, którzy będą pilnować, żebyś nie popełniała głupstw. I idź tam, gdzie mają kilka znanych nazwisk. Będzie ci później łatwiej, gdy zaznaczysz, z kim miałaś okazję współpracować — odpowiedział, zgodnie z tym, czego sam doświadczył. Przed chorobą był cholernie ambitny, zawzięty i pewny siebie dlatego doskonale wiedział, jak pokierować Dylan, która przejawiała podobne cechy. Wprawdzie teraz odciął się od środowiska, ale doświadczenia nikt nie był w stanie mu zabrać.
Sięgnął po małą karteczkę oraz długopis i napisał na niej kilka słów, po czym podał ją dziewczynie. — To mój adres. Gdybyś potrzebowała książki, o której ci wspomniałem, możesz przyjść. Chętnie ci ją pożyczę — powiedział, posyłając jej lekki uśmiech, którym nie chciał niczego sugerować. — A teraz muszę cię przeprosić. Obowiązki — wyjaśnił. Sięgnął po teczkę, skinieniem głowy pożegnał rozmówczynię i wyszedł z sali wykładowej.
/zt
-
Kiwała lekko głową, notując w niej wszystkie uwagi, którymi się dzielił. Były mądre i logiczne, a także na pewno zwróci na to wszystko uwagę, gdy tylko jakaś kancelaria wyda jej się najbardziej odpowiednia. Najpierw musiała przejść przez rozmowy, a potem dopiero wybierać. Lub nie. Była pewna siebie, ale czy aż tak, by twierdzić, że wszyscy ją będą chcieli? Skąd. Dużo nauki przed nią, a nie każdy doceniał długi język i bystry umysł panny Pritchard. - Dziękuję, na pewno skorzystam ze wszystkich rad - kiwnęła głową i wtedy stało się coś, co w sumie ją zaskoczyło. Z dwóch względów. Z jednej strony - dawał jej swój adres? A z drugiej - uciekał. Nie wiedziała, czy chodziło faktycznie o zajęcia czy może przegięła w którąś stronę, będąc zbyt bezpośrednią? Subtelność chyba nie była jej najmocniejszą stroną. - Och... jasne, oczywiście, dziękuję - odebrała karteczkę i nim zerknęła na nią, Parker udawał się do wyjścia, zostawiając skonfundowaną Dylan w sali wykładowej. Przygryzła lekko wargę, gdy znikał za drzwiami i westchnęła cicho. Nie za wiele zyskała tego dnia, ale cóż, podobno małymi kroczkami do celu, tak? Dlatego zebrała się i sama poszła na kolejne zajęcia, nie chcąc tym razem się spóźnić.
zt.
-
<div class="ds-tem1">
<div class="ds-tem2">
<div class="ds-tem3">007.
<div class="ds-tem4">Parker & Cerisse</div></div>
</div></div></div></table>
Nie sądził, że polubi te korytarze. Podczas pierwszego miesiąca pracy na Uniwersytecie Waszyngtońskim gubił się między salami wykładowymi, przez co spóźniał się na większość prowadzonych zajęć; raz nawet pomylił skrzydła i zaczął wygłaszać referat dotyczący prawa cywilnego studentom matematyki stosowanej (dość nieprzyjemne wspomnienie). Tak czy inaczej, ostatecznie udało mu się odnaleźć pośród tych murów. Obecnie, krocząc korytarzami, czuł się swobodnie. Mijając niektórych studentów, uśmiechał się w ich kierunku, innym przypominał o zaległych pracach, bez których nie zamierzał pozytywnie ocenić całego semestru, a pozostałych ignorował. <br>
Szedł powoli; w jednej ręce trzymał papierowy kubek wypełniony kawą (bardzo, bardzo słodką kawą), a w drugiej dzierżył skórzaną teczkę, która stała się jego nieodłącznym atrybutem. Zaskakujące, że wystarczyło ledwie sześć miesięcy, by z gorliwego adwokata zmienił się w ułożonego wykładowcę. Jednak gdyby nie choroba, nigdy nie zdecydowałaby się na rozwój kariery akademickiej. <br>
— Pomóc? Wygląda pani na zagubioną — rzucił, widząc kobietę, która rozglądała się we wszystkie strony. Przypominała mu samego siebie sprzed pół roku. Gdy się odwróciła i Parker ujrzał jej twarz, zmarszczył brwi. Czyżby pamięć płatała mu figle? — Cerisse? — spytał niepewnie, ostentacyjnie przyglądając się kobiecie, której twarz wydała mu się dziwnie znajomą. — Cholera, to naprawdę ty. Nie sądziłem, że jeszcze cię spotkam. Myślałem, że na stałe wyniosłaś się z Seattle — powiedział, nie kryjąc zaskoczenia, które wymalowało się na jego twarzy. Prócz niego widniał również lekki uśmiech. Minęło tyle lat!
-
- 2.
-
— Nie miałem pojęcia. Sądziłem… Właściwie to całkowicie nieistotne — wydukał, z uśmiechem przyglądając się kobiecie. Nawet gdyby wiedział, że wróciła do miasta, nie odezwałby się. Próbował nawiązać z nią kontakt tuż po jej zniknięciu, jednak bezskutecznie, co ostatecznie go zniechęciło. Nie znał powodu, przez który się odseparowała, ale tłumaczył to sobie koniecznością nagłego wyjazdu. Właściwie w ogóle nie powinien zaprzątać sobie tym głowy. Wszystkie te wydarzenia miały miejsce tak dawno, że nie powinien do tego wracać nawet w myślach, gdyż przedawniły się i stały nieistotne.
— To nie zmienia faktu, że wyglądasz, jakbyś potrzebowała pomocy — powiedział z przekonaniem słyszalnym w głosie. — Jak mogę cię dziś uratować? — spytał, podobnie do tego, jak robił to w szkole średniej. Pewnych rzeczy się nie zapomina, podobnie jak niektórych osób. I choć Cerisse zmieniła się – nie wyglądała już jak nastolatka, która lubił kłócić się z nauczycielką od angielskiego – to wspomnienia o niej, choć nieco wyblakłe, wciąż pozostawały wystarczająco klarowne, by móc do nich wrócić.
— Chętnie dowiem się, co u ciebie? Jak ułożyłaś sobie życie? — pytał, nie kryjąc zaskoczenia, które wywołało w nim to spotkanie. Zbliżył do ust papierowy kubek i zrobił kilka łyków kawy. Prawdopodobnie przypadkowe natknięcie się na siebie nie było idealne do takich rozmów, ale Parker nie zamierzał ukrywać ciekawości, która się w nim pojawiła.
-
Jej ucieczka była zdecydowanie szczeniacka, ale nie była typem osoby, która zamierzała zaprzątać sobie tym głowę po tak wielu latach, kiedy zmieniło się niemal wszystko, a każde z nich zdążyło już całkiem sprawnie zagłębić się w swoich własnych sprawach i problemach. — Zmienili salę, w której zazwyczaj przeprowadzam wykłady i nie bardzo wiem gdzie ją znaleźć — przyznała z lekkim skrępowaniem, bo czuła się trochę tak, jak gdyby potwierdzała stereotyp mówiący o słabym rozeznaniu w terenie kobiet. Próbowała to jednak zagłuszyć, wyciągając telefon z zapisanym numerem sali i podała go Parkerowi, z nadzieją, że będzie w stanie ją poratować, tak samo jak to było w przeszłości, kiedy znajdowała się w sytuacji, jak jej się wtedy zawsze wydawało, bez wyjścia. — Wyjechałam na studia do Paryża, a po pięciu latach wróciłam do Stanów. Zaczęłam pracować w Amazonie i teraz jestem zastępcą dyrektora w nim, stąd też moje jakże niewiele wnoszące wykłady, na które najchętniej bym nie przychodziła widząc jak grają na telefonach w ich czasie — zrobiło jej się wstyd za siebie, że również była jedną z tych osób, które zamiast słuchać zajmowały się wszystkim innym, czym tylko się dało, doskonale rozumiejąc irytację osób, z którymi miała zajęcia i którzy po tak wielu latach ignorowania musieli w końcu dotrzeć do granicy, w której nie chcieli się zgadzać na więcej.
-
Wszystko, co wydarzyło się ponad dziesięć lat temu, częściowo zatarło się we wspomnieniach Parkera. Oczywiście obraz pocałunku, choć lekko zatarty, na zawsze pozostanie w pamięci mężczyzny, choćby ze względu na to, jak duże emocje wówczas w nim rozbudził. Obecnie wywoływało to uśmiech na jego twarzy, ale wówczas… niełatwo byłoby opisać zaskoczenie, które odczuwał.
— Jak zwykle zagubiona — zażartował, biorąc od niej telefon. Z uwagi na to, że nie pracował tutaj długo, nie znał każdego zakamarka w uczelnianym gmachu, mimo to od dziecka miał dobrą orientację, więc z pewnością będzie w stanie jej pomóc. — Chętnie cię odprowadzę — rzucił, nie wdając się w szczegóły. Mógłby wskazać jej drogę, jednak perspektywa rozmowy z dawną znajomą była zbyt kusząca, by przerwać ją na samym starcie. Nie czekając, ruszyli w kierunku obranym przez Parkera.
— Amazon, niezłe osiągnięcie — przyznał z uznaniem, rzucając kobiecie krótkie spojrzenia. Awansowanie na tak wysoką pozycję nie mogło być łatwe. — Udowodnij im, że nie warto cię lekceważyć. Nawet jeśli prowadzisz tylko gościnne wykłady, studenci powinni czuć, że nie mogą z tobą zadrzeć. To działa, zapewniam — powiedział, przypominając sobie, jak trudne były jego początki w roli wykładowcy. Wciąż nie czuł się komfortowo podczas monologów, dlatego robił wszystko, by zmusić słuchaczy do aktywnego uczestnictwa w zajęciach. Dodatkowo przyjął, że to właśnie zaangażowanie będzie jednym z kryteriów, na podstawie których będzie oceniał studentów. — Polecam kierować pytania do konkretnych osób i trochę ośmieszać tych, którzy nie będą potrafili odpowiedzieć. Publiczny licz zawsze działa — dodał, tym razem pół żartem pół serio.
-
Uniwersytet. Jak głosiła miejska legenda: chodzisz do cyrku? Nie, ja się w nim uczę. Przez większość czasu Jimin właśnie w ten sposób postrzegała studia. Niepotrzebny papierek, po którym będzie mogła mówić, mam wykształcenie wyższe. Tylko po co to komu? Łzy, depresja, wyrywanie włosów z głowy, a już nie mówiąc o wielkiej presji ze strony wykładowców. Może myślałaby inaczej, gdyby nie niepotrzebne zajęcia, w których nigdy nie chciała brać udział. Przebywanie na nich powodowało u dziewczyny niepotrzebne odruchy wymiotne. Zwłaszcza że na jedne zaczęła chodzić z Zachary'm Prescottem, jej naczelnym nemesis po jednej nieudanej imprezie. Nie lubiła być oceniana przez pryzmat swojej przeszłości. Tak, była swego rodzaju patologią, ale nigdy jej to nie przeszkadzało. Ba, czasem się nawet tym szczyciła.
Tego dnia wydarzyła się rzecz niespodziewana. Jimin pierwszy raz spóźniła się na zajęcia, kiedy mieli pracę w parach. Większość ludzi zdążyła się sparować, a ona została sama. Nawet jeden detal jej nie umknął, ponieważ na zajęciach póki co nie było Zacharego. Odetchnęła z ulgą, a sama zaczęła robić własny projekt. W końcu jak go nie ma, to nie skończy z nim w parze, prawda?
fotograf
na zlecenie
sunset hill
Nie – inaczej. Coś zaczęło dziać się w Zacharym (mimo wszystko, po rozmowie z Ginevrą Sparks-Dweller – matką tego Harper-Jacka Dwellera – naprawdę miał nadzieję, że jest to tylko przeczucie; zwyczajna metafora). Pozostawiony nie tyle w pustce, co ciszy; zapędzony w krótki interwał pomiędzy dwoma sztormami.
Ktoś mógłby pomyśleć, że na przestrzeni dwóch ostatnich miesięcy, dwudziestotrzylatek spokorniał. Lub przynajmniej – powinien był. Tak się nie stało.
Wręcz przeciwnie – z myślami wykolejonymi nie tylko poza obieg codzienności, ale także murów waszyngtońskiego uniwersytetu (nagle tak niewiele znaczącego) – Zachary dobywał najbardziej drażliwej i niespokojnej wersji siebie. Sporo nosił w sobie wątpliwości; całe ich naręcza dotyczące jego relacji z Harper-Jackiem (i relacji Harper-Jacka z jego problemami), i Teresą – i tego, czy powinien z nią porozmawiać jak potoczy się ich rozmowa.
Miał sporo do wyjaśnienia. Do wyjaśnienia, bo chłopcy tacy jak Prescott nigdy się przecież nie tłumaczyli. No, to jeszcze jedno pytanie: czy potrafili się więc przyznawać?
- Sporo do wyjaśnienia – jeszcze przed wylotem na wymianę; na którą wciąż był zdecydowany. Nie chciał rezygnować z wypracowanej przez siebie szansy.
The intersection of creative art forms: music and photography. (aha, beznadziejny dobór czcionki – pomyśli).
- ; slajd wrysowany w biel ekranu projekcyjnego upewnił chłopaka, że dotarł na właściwe zajęcia (a także obecność wychwyconej kątem oka Mercedes, która w kilku mlaśnięciach przeżuwanej właśnie balonówki sprawiała, że każdy jeden mizofonik zapragnąłby palnąć sobie, z marszu, prosto w łeb).
Wierzył chyba (lub tylko tłumaczył sobie), że im bardziej zagłębi się w świat Teresy – im więcej znajdzie tematów, na które będzie mógł z nią, tak zwyczajnie, porozmawiać – tym większe prawdopodobieństwo, że usta zamknie temu, co mogło (?) lub miało (?) ich poróżnić. W rzeczywistości jednak – Huh?
Przeprosiwszy uprzednio za spóźnienie, zasiadł na wolnym, wskazanym mu miejscu (z nosem niepoderwanym choćby na chwilę znad ujętego w dłoń druku). Pojedynczym rzutem papierów na blat i zgrzytem odsuniętego krzesła – ale także: z uniesieniem dłoni w kierunku prowadzącego, któremu – najwidoczniej – akurat przerwał. Dopiero teraz zwrócił głowę w kierunku dziewczyny; i, kurwa, zdążył tylko nabrać ochoty, aby się roześmiać.
– Jeszcze chwila i pomyślę, że na mnie czekałaś. – Dolną wargę wypchnął w subtelnej oznace ugłaskanego w porę niezadowolenia; zastąpionego parsknięciem płytkiego śmiechu.
Zachary, w całym tym niesmaku osiadającym na grzbiecie języka – miał, po prostu, klasę. Jako-taką. W przeciwieństwie do, chociażby, przygłupów z drużyny futbolowej, których widok Jimin przechadzającej się korytarzem niemal fizycznie przymuszał do wydobycia z siebie przeciągłych gwizdów.
Prescott swoich animozji nigdy nie opierał na tym, skąd pochodziła – ani jak wyglądała. Nigdy nie uczynił też przytyku względem jej wzrostu (to? to dopiero byłaby hipokryzja).
Sęk w tym, że dla Zacharego Jimin była personifikacją porażki. I była z tego – Chryste, tylko na nią spójrzcie – była z tego d u m n a. Była dumna z tego, kim jest – choć przecież była nikim.
Tak naprawdę? Sakramencko wkurwiało go, że – jakkolwiek nie wyglądała jej przeszłość – podpisywała się pod nią wielkimi literami. Nie chodziło tu o dumę, o którą ją posądzał; ale o najbardziej prymitywną zdolność, by przyznać się – do siebie. Siebie – samego. I siebie – nawzajem.
– W każdym razie... Jestem dozgonnie wdzięczny za przypilnowanie miejsca. Tylko że... na tym byśmy skończyli. – Oddycha – całkiem spokojnie. Nie unosi się, choć wzrokiem – faktycznie, podlatuje jakby; skupiony na podjętym już przez dziewczynę, w pojedynkę, zadaniu. – Zrobimy tak; ja teraz to poprawię, a ty nie będziesz się wtrącać. W międzyczasie, nie wiem, możesz sobie przescrollować Insta, czy coś. Nie za ambitnie, tak jak lubisz.
I, nie czekając na odpowiedź:
– Pasuje ci? Świetnie.
-
I może z tego powodu dostała palpitacji serca, gdy usłyszała otwieranie drzwi. Od razu wywróciła oczami, doskonale wiedząc, w jaki sposób się to skończy. Chociaż nie liczyła, że na zajęciach spotka swoje nemesis. Jedno spojrzenie oka na Prescotta wywołało u niej wewnętrzną wściekliznę. Wzięła głęboki oddech, kręcąc głową. Oby ten nadęty panicz znalazł sobie trójkę, bo Jimin nie zamierzała z nim pracować. Ba, gdyby tylko usiadł sama miała zamiar wyjść z zajęć. Tyle że nie mogła tego zrobić. Dlatego siedziała jak zmrożona, kiedy Zachary szedł w jej kierunku.
Doskonale wiedziała, że to nie będą przyjemne zajęcia.
— Jeszcze chwila a pomyślę, że specjalnie zapłaciłeś, by mieć mnie w parze — odparła Song, mierząc chłopaka od stóp do głów. Pan Bogacz. Pierdolony. Może gdyby nie miał wyżej dupy niż srał, dziewczyna byłaby w stanie go polubić. Od samego pojawienia się Prescotta czuła, że żołądek się jej skurczył, a teraz mieli działać razem pracować. Aż miała ochotę zwymiotować na kosztujące tysiące buty jej partnera. Przynajmniej tak zakładała. Szczerze? Jimin nie miała nic do bogaczy. Byli jej najlepszymi klientami i za to ich szanowała. Zacharego nie była w stanie, nie miał w sobie nic, co "bogate dzieciaki" reprezentowały, oprócz pychy z własnego pochodzenia.
— Zachary, spierdalaj — syknęła, gdy odezwał się drugi raz — jaśnie drogi panie hrabio, jak nie widzisz to moja praca, a ty co najwyżej możesz poprawić sobie twarz. Wiesz, bogatych na to stać — dodała z pięknym uśmiechem. Nawet nie próbowała być uprzejma. Za wytwornym paniczem według niej stał zwykły cham i prostak. Wywyższanie się z powodu pieniędzy było jeszcze gorsze od rasizmu, w ten sposób dyskredytowało się jeszcze większą grupę ludzi. Za to Jimin wszystkich traktowała równo, każdego w taki sam sposób nienawidziła.
— Ty masz w sobie ambicję? — spytała widocznie zaciekawionym głosem — myślałam, że wszystko co masz, sobie kupiłeś. Także w tym nie ma żadnych ambicji, panie fotografie od siedmiu boleści — syknęła, kręcąc niechętnie głową. Z każdym wypowiedzianym słowem chłopaka, Jimin wyglądała coraz groźniej. Co chwilę wywracała oczyma i tylko pilnowała swoich pięści, by przypadkiem nie podbić mu oka. Mimo wszystko wolała zakończyć studia z wynikiem pozytywnym — Jaśnie Panie Królewiczu Najbogatszy wśród Najbogatszych, kup sobie miejsce u kogoś innego, nie dotniesz mojej pracy, bo twój gust muzyczny jest popierdolony — zakończyła swoją mowę Song i nawet się ukłoniła na siedząco, żeby mógł chłopak mógł poczuć władzę. Jimin siliła się na bycie uprzejmą, inaczej od początku poleciałaby z gorszymi przekleństwami.