WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Do teraz nie miał do końca pojęcia, dlaczego Wallace miała na niego taki wpływ. Bo nawet kiedy znajdował racjonalne wyjaśnienia, kiedy dostrzegał cechy jej charakteru lub sposób, w jaki mówiła, zbywał je machnięciem ręki. Gdy jego dłonie podążały wzdłuż jej uda, wzdłuż talii lub policzka, gdy czuł pod palcami jej gorącą skórę, zapominał o wyjaśnieniach. Zapominał o powodach, o cechach charakteru, które go do niej przyciągały.
Patrząc na leżącego na ziemi Rogera, widział ludzkie jestestwo w czystej postaci. Widział spływający po jego czole pot, po wykrzywione w brzydkim grymasie usta, po wyciągniętą ku niego rękę.
Patrząc na nią, widział kogoś zupełnie innego. Widział jej zgrabne nogi oplatające jego biodra, widział dłonie, które splatała na jego karku. W niczym nie przypominała mu zwierzęcia, które czekało na niego w pomieszczeniu na zapleczu. Była doskonała. Była idealna. Z jej czerwonymi ustami i alabastrową skórą, z tęczówkami koloru wzburzonego morza i blond puklami zakrywającymi jego pole widzenia niczym piaskowa burza. Gdyby mógł, nigdy nie odrywałby od niej wzroku, ani nie odsuwałby od niej swoich rąk.
Natarczywe spojrzenie ochroniarza czuł na swoich plecach. Czuł je za każdym razem, gdy drzwi do pomieszczeń zaplecza się uchylały, gdy słyszał cichy zawód nienaoliwionych zawiasów i stukot uderzania drewna o framugę. Gdyby tylko mógł, nie odwracałby w ich kierunku głowy. Udawał, że nie ma go w klubie, schował się za jej ciałem, za szklankami wypełnionymi wódką i ciężkim, szarym dymem tytoniu.
- Tak - szepnął, wprost w jej usta, od których też nie chciał się oderwać.
Ale nie potrafił powstrzymać nadciągającej rzeczywistości. Rozmyte kontury świata, w którym byli ze sobą szybko stawały się ostrzejsze. Zduszona, cicha muzyka zamkniętego klubu głośniejsza, a nawoływanie, choć nieme, z zaplecza nie pozwalało już się ignorować.
- Ale nie tutaj, w domu - dodał, zamykając ich usta w następnym, pożegnalnym pocałunku.
Mimo jej potwierdzenia, mimo tego, że wiedziała co zamierzal zrobić i wiedziała, na co się pisała, nie chcial, żeby tu była. Nie chciał, żeby siedziala sama przy barze, nie chciał by muzyka nie stłumiła któregoś z okrzyków, nie chciał wprowadzać ją w dyskomfort. Wracała już do domu, nieświadoma tego, że nie miała przy sobie kluczy.
- Przyjadę do ciebie - obiecał, zanim zdążyła zaprotestować. Rapture nie odpuszczało, prezentując mu oblicze pracy, której nie chciał teraz wykonywać. I choć on utkwił w jego szponach, zmuszony spojrzeć w korytarz zaplecza, w wytężony wzrok czekających na niego ochroniarzy, ona mogła odpocząć po dniu pełnym przygotowań i występów na scenie. - Zabiorą cię do mieszkania - dodał, ujmując znów jej policzek, przesuwając po nim kciukiem.
Wiedział, że z perspektywy dużego świata, nic się nie zmieniło. Że wcale nie stała się większym celem niż była wcześniej, widząc Rogera na ziemi. Mimo tego, wchodząc na zaplecze rozkazał jednemu z ochroniarzy zabranie auta, nie chcąc, by wracała taksówką, dla jej bezpieczeństwa i spokoju jego własnego umysłu.

ztx2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

kontynuacja z kasyna

Vincent Monroe nie zdążył.
W momencie, w którym znalazł się nieopodal szatni, ona wsunęła się na tylne siedzenie taksówki i rzuciła krótkim hasłem w stronę kierowcy. Dopiero po zamknięciu drzwi z głośnym trzaskiem, pozwoliła sobie na przymknięcie oczu i wypuszczenie powietrza zalegającego w płucach.
Zdarzenie sprzed kilku minut przewijało się w kobiecym umyśle niczym zacięta płyta. Wewnętrzna strona dłoni, teraz przy okazji zaczerwieniona, piekła niemiłosiernie, ale ból był przyjemny. Wiedziała, że to, co zrobiła, było głupie. Lekkomyślne. Monica miała o wiele więcej kontaktów i doświadczenia w świecie, który dla niej wciąż pozostawał enigmą; mozolnie rozszyfrowywaną maszyną. Podniesienie ręki na Włoszkę przez naocznych świadków mogło być odebrane dwutorowo – jako pokaz władzy lub szaleństwo, choć domyślała się, że większość postawi na to pierwsze. Słyszała jej krzyk, kiedy dumnym krokiem sunęła po bordowej wykładzinie kasyna, ale nie odwróciła się. Nie obchodziło jej nawet to, jak zareagował Vincent, co zrobił, kiedy w końcu dotarła do niego (o losie) powaga sytuacji.
Już nie był sam. Byli razem, w każdym tego słowa znaczeniu. Z nią współpracował, to ją zapierał na spotkania, z nią wracał do domu późną nocą, która nigdy nie kończyła się na krótkim dobranoc. Widok brunetki dotykającej go w ten obrzydliwy dla niej sposób, uśmiechającej się złośliwie i z nieskrywaną wyższością, budził w niej mieszkankę destruktywnych emocji, których wcześniej nie czuła i które przypominały wybuch bomby: wściekłość rozpierająca klatkę z siłą masowego rażenia i ból, jakiego nie znała. Czy na tym polegała miłość?
Dlatego nadal nie żałowała. Stanęła w swojej obronie, kiedy nie zrobił tego Monroe i była z siebie cholernie dumna. Pewnie dlatego drogę do Rapture przejechała z kącikiem ust uniesionym ku górze z widoczną satysfakcją i zmazanego z twarzy dopiero, gdy przekroczyła próg zaplecza.
– Umyj ręce i twarz, zabierz swoje rzeczy i poczekaj na mnie w gabinecie – rzuciła do rozdygotanego chłopaka, umazanego wyschniętą posoką. Cholera. Mówiła, żeby go nie dotykał. Oczy miał zapuchnięte od łez i nie był już w stanie wypowiedzieć ani słowa, dlatego tylko kiwnął głową i zniknął w kolejnym pomieszczeniu.
Z największym opanowaniem, na jakie było ją w tej chwili stać, przeniosła spojrzenie na trupa. Martwy mężczyzna był niedawno zatrudnionym pracownikiem latynoskiego pochodzenia. Miał co najmniej dwie rany postrzałowe. Co tu się, kurwa, stało?
Vincent powinien tu być. Sprzątania po takich sytuacjach zazwyczaj nie zapisywano w scope of work typowego managera, a ona nie wiedziała, jak radzili sobie z pozbywaniem się czyiś zwłok.
Więc w momencie, w którym brunet ponownie pojawił się obok, odetchnęła z ulgą, której jednak po sobie nie pokazała. Ochroniarze jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki zajęli się owijaniem ciała w czarną folię, a ona oparła się o ścianę i wyjęła papierosy z torebki. Włożywszy jednego między usta, zaciągnęła się głęboko, chłonąc uspokajające dobrodziejstwo tytoniu.
Nie poczęstowała go.
– Głupia suka – wypaliła, strzepując popiół na posadzkę. – Dziwię się, że nikt do tej pory nie podniósł na nią ręki, bo nie da się jej słuchać – ani razu nie spojrzała na biznesmena. Uparcie wpatrywała się w coś, czego w gruncie rzeczy nie powinna widzieć. – Mogłeś tam zostać – wiedziała, że tym zdaniem wywoła wojnę.
A może właśnie o to jej chodziło?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zrozumiał swoje położenie w pierwszej chwili, w której jego but uderzył o chodnik przed wejściem do kasyna. Dookoła próżno było szukać jej blond loków - poza sporadycznymi gośćmi opuszczającymi kasyno i posłusznej obsługi, na zewnątrz nie było nikogo. Machnął ręką na pierwszą, lepszą taksówkę, ignorując odpowiedzialnego za transport pracownika kasyna, który ruszył w jego kierunku, rozpoznając w jego spojrzeniu potrzebę opuszczenia tego miejsca. Wpakował się na tylne siedzenie, przesiąknięte zapachem taniego tytoniu i podał adres klubu, nie myśląc o niczym innym.
Wierzył i liczył na to, że wyjście Kiary były wywołane sprawami Rapture. Było to myślenie wysoce naiwne, ale każda inna opcja wywoływała w nim iskierki złości. Byli ze sobą nie od wczoraj, wiedziała, że nie była dla niego kolejną, następną kobietą do wymiany - manekinem od przyjemności i towarzystwa. Jakiekolwiek, chore gry prowadziła z brunetką nie usprawiedliwiały zrobienia takiego pokazu i dramatycznego szturmowania wyjścia przy wszystkich zgromadzonych. Monice prawdopodobnie to uderzenie się należało, ale to ona powinna wtedy odejść od stołu i był skłonny ją do tego zmusić, gdyby nie zrobiła tego dobrowolnie.
Więc dlaczego gonił teraz za blondynką jak idiota?
Wnętrze Rapture otoczyło go niczym kokon, zapewniając komfort znajomych ścian, przesyconego perfumami powietrza i neonowymi światłami. Jego sylwetka mimo wszystko rozluźniła się lekko, a krok zwolnił, a wreszcie zatrzymał się, gdy stanął w środku i rozejrzał, szukając jej wzrokiem. Stojący przy wyjściu na zaplecze ochroniarz odnalazł jego wzrok własnym i kiwnął lekko głową, wskazując mu kierunek.
Pomieszczenie, do którego trafił, przywitało go zapachem krwi i z wolna rozkładającego się ciała. Tego swądu nie dało się pomylić z niczym innym, nie musiałby widzieć trupa na ziemi by wiedzieć, że znajdował się gdzieś w pokoju.
- Co tu się, kurwa, stało? - warknął, stając w przejściu i rozglądając się po zgromadzonych. Ochroniarze drgnęli lekko, na moment przerywając owijanie ciała folią by spojrzeć na niego - dopiero gdy jego wzrok utkwiony został w Kiarze, zrozumieli, że choć pytanie mogło częściowo być skierowane w ich stronę, jego uwaga skupiała się na blondynce.
Przez chwilę, dostrzegł w tej sytuacji okazję do pominięcia tego, co wydarzyło się w kasynie. Skupieniu na trupie leżącym przed nimi, który, obiektywnie patrząc, stanowił większy problem dla ich obojga niż zachowanie któregokolwiek z nich sprzed pół godziny.
Ale wtedy postanowiła rzucić w jego stronę granat i patrzeć z udawanym spokojem, jak eksploduje, roznosząc całe gówno po pomieszczeniu, w którym stali.
- Zachowujesz się jak licealistka - warknął, podchodząc bliżej do miejsca, w którym stała, niczego sobie nie robiąc z obecności ochroniarzy zawijających ciało, z otaczającego ich smrodu i posoki zaschniętej na podłodze. - Co to miało być? Dramatyczne wyjście? Po cholerę miałem tam zostać bez ciebie? - prychnął, odrywając od niej wzrok.
Zrobił krok w stronę ciała, a jego ruch sprawił, że ochroniarze zamarli w miejscu jak lodowe figury. Kucnął, chwytając jedną z krawędzi worka i odsłaniając dwie rany postrzałowe, a także twarz pracownika. Znał go z widzenia - nie był istotny, przynajmniej do dziś, gdy postanowił umrzeć na terenie klubu. Postrzelony z bliska. Pod przeciwległą ścianą leżała na ziemi nawet w połowie zgnieciona kula.
Puścił folię, podnosząc się i prostując.
- Zabierzcie go stąd - polecił im, na co kiwnęli głową. Wspólnie chwycili za dwie strony zawiązanego worka i powoli ruszyli do wyjścia, kierując się w znanym sobie kierunku.
Każdy klub miał swoje procedury. Rapture nie było pod tym względem wyjątkiem, choć niektóre z ich zasad postępowania nie znalazłyby odzwierciedlenia w innym miejscu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Joey go znalazł. Czeka w gabinecie… Nie wiem, co z nim zrobić – Vincent zapewne nawet nie wiedział, o kim mówi – życie wystraszonego chłopaka było dla niego nic niewarte. Rozumiała to, bo troszczył się nie tylko o swój tyłek, ale również też należący do Wallace, o prawidłowym prosperowaniu biznesu już nie wspominając.
Papieros trzymany między palcami tlił się, powodując, że w pomieszczeniu trudniej się oddychało. Wydawało jej się, że nie należała do osób bezdusznych; takich, które pozbywają się problemów w drastyczny sposób. Z drugiej strony, nigdy wcześniej nie miała okazji wypróbować swoich możliwości. Teraz, widząc kałużę brunatnej posoki i kończyny zmieniające swój wygląd w pośmiertnym skurczu, nie czuła strachu czy obrzydzenia. Zwyczajnie chciała się go pozbyć.
– Jeżeli ja zachowuję się jak licealistka, to nie wiem, do kogo porównać twoją koleżankę – odrzuciła między jednym, a drugim zaciągnięciem. – I ciebie, bo najwyraźniej wspominałeś stare, dobrze czasy razem z nią – to głupie, bo przecież podświadomie doskonale wiedziała, że nie jest dla niego kolejną. Że stanowią dla siebie brakujące elementy, za którymi wprawdzie żadne z nich się nie rozglądało, ale ich odnalezienie miało przyjemne rezultaty. Lecz teraz była wściekła. I chciała zrobić wszystko, aby i on doświadczył chociaż małej części drzemiącej w niej złości i rozżalenia za to, że pozwolił Bianchi na… Wiele.
Na każde, pierdolone, słowo, opuszczające jej krtań tylko po to, aby pokazać blondynce, że Monroe na zawsze będzie należał tylko do niej. Jak miała się poczuć? Czy oczekiwał od niej przyjęcia niewinnej pozy i obracania wszystkiego w głupi żart? Bawienia się zagubionym kosmykiem jasnych pukli i wybuchów perlistego śmiechu? Zaproponowania Monice, że może zamienią się miejscami?
– Dramatyczne wyjście? Czy ty siebie słyszysz? Kobieta, której kompletnie nie znam, obmacuje cię na moich oczach, upokarza, mówi, że jestem gorsza, a ja miałam stać w miejscu i nic nie zrobić? Jeżeli myślałeś, że tak będzie, to po prostu mnie nie znasz – byli ze sobą dłużej niż dzień, tydzień, miesiąc. Pozostawał jedyną osobą, zaraz po ojcu, którą dopuściła tak blisko. Której pozwoliła poznać się od wielu, najrozmaitszych stron, z którą dzieliła się historiami i rzeczami dotychczas przynależących do specjalnego pudełeczka, schowanego na dnie świadomości i potocznie nazywanego wspomnieniami. Musiał zdawać sobie sprawę z tego, że nie będzie umiała zacisnąć zębów i przywdziać maski grzecznej dziewczynki (o co niekiedy ją prosił), kiedy w grę wchodziło jej dobre imię.
Nie przejmowała się obecnością ochroniarzy. Ci, usłyszawszy rozkaz biznesmena, od razu zabrali się do pracy i ani na sekundę nie spuścili wzroku z ciała, opakowywanego w folię. Skóra denata przypominała kolor kości słoniowej, takiej, która zaczynała już sinieć. Koncentrując się na niepozostawieniu na ciele śladów DNA, nie zamknęli mu nawet powiek, przez co intensywnie niebieskie tęczówki wciąż tępo wpatrywały się w sufit pomieszczenia.
Monroe miał rację – to morderstwo było prawdziwym problemem. A jednak nie potrafiła odpuścić.
– Może nie powinniśmy pokazywać się w takich imprezach razem. Ja uniknę obserwowania, jak obłapiają cię inne kobiety, a ty nie będziesz się wstydził – popiół kolejny raz przystroił jasny kafelek, oddzielony od reszty jedynie brudną fugą. Zaplecze było doprawdy obrzydliwym miejscem i dopiero teraz to zauważyła.
Spojrzeniem powiodła za pracownikami wynoszącymi ciało na korytarze, prowadzące do bocznego, nieuczęszczanego przez gości wyjścia. Pracownicy też rzadko się tam pojawiali, wiedząc, że nie powinni zapuszczać się w te rejony. Na zewnątrz stało kilka kontenerów ze śmieciami, ale wystarczało też miejsca na podjazd – najczęściej samochodu ludzi grupy Morettiego i Vincenta.
Zostali sami i chyba pierwszy raz wcale tego nie pragnęła.
– Śpij dziś u siebie – rzuciła niedopałek na ziemię i przydeptała go obcasem.
Nie była w stanie sobie przypomnieć, kiedy ostatnio spali osobno.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Emocje czyniły z człowieka chodzącą sprzeczność.
Być może gdyby na moment zatrzymał się, pozwolił złości wyparować, dostrzegłby jej perspektywę. Nie dało się ukryć, że był skłonny z zazdrości zrobić wiele. W loży z Rosjanami każda cząstka jego ciała krzyczała, gdy pod naporem surowego wzroku Morettiego nie ruszał się z miejsca, choć tak naprawdę chciał za wszelką cenę zrobić z Antona przykład. Potraktować go jak worek, który może przyjąć na siebie całość jego emocji, na którym mógłby się wyżyć za sam fakt tego, w jak pożądliwy sposób przyglądał się Kiarze. Nigdy nie ukrywał, że był osobą chorobliwie zazdrosną. Wiedział, że w tej kwestii z Kiarą dogadywali się doskonale. Nawet gdy droczyli się wzajemnie, wystawiając na działania, flirty i dwuznaczne spojrzenia obcych, mieli granicę, do której zwykle szybko docierali, zatrzymując w odpowiedniej chwili.
Ale gorejąca złość przysłaniała mu własne odbicie, jak i trzeźwość myślenia. Bo Bianchi nie była obcą osobą, nie była losową kobietą w barze, która nie miała świadomości tego z jakim człowiekiem rozmawia, ani w jakim towarzystwie się znalazła. Znał ją. Wiedział, że zachowywała się w ten sposób dla każdego - przynajmniej z jego perspektywy. To, że obierała go za cel jako pierwszego nie zmieniało jego przekonania o tym, że była to po prostu jej cecha osobowości, niepowiązana bezpośrednio z faktycznym celem. To nie tak, że nadawaliby się do wspólnego związku. Gdyby wybrał ją i spędził noc z brunetką - o ile w ogóle wytrzymaliby w ten sposób do nocy - nie zobaczyliby się kolejne miesiące, a on wcale nie usychałby z tęsknoty.
Z jego perspektywy, przy której stał uparcie, wpatrując się w rozeźlone spojrzenie blondynki i wymalowany na jej twarzy grymas, na ogół pewna siebie i zdolna do przemyślanych działań Wallace uległa dziecięcym złośliwościom.
- Bianchi jest suką z potrzebą demonstrowania swojego bycia alfą i zachowuje się tak w stosunku każdego - prychnął, zbywając wagę tego wydarzenia, gdy nadmuchała to już do ekstremalnych rozmiarów.
Denat był problemem. Jego rozkładające się ciało było manifestacją większego problemu, z którym borykał się klub. Z każdą chwiląmogli tracić szansę na rozwikłanie tej zagadki - ktoś mógł majstrować przy nagraniach monitoringu, sprawca mógł uciekać, a Joe, jedyny świadek, kimkolwiek był, mógł wymykać się tyłem i jechać na policję.
Mimo tego, nie potrafił się na tym skupić. Wynoszone z pomieszczenia, martwe ciało tkwiło w polu jego widzenia i ulokowało się w jego myślach z tyłu głowy, ale jedynym, w co utkwiony był jego wzrok, były jej błękitne tęczówki.
- Wciągnęła cię w swoje gierki, a ty zamiast ją zignorować, robiłaś to samo - zarzucił, nie ruszając się z miejsca, choć podejrzewał, że bardzo chętnie chciałaby teraz znów wymaszerować z pomieszczenia i kazać mu się gonić. - Myślałem, że jesteś ponad to.
Tytoniowy dym mieszał się z zapachem krwi i rozkładających tkanek, tworząc niesamowicie obrzydliwe połączenie. Mimo tego, podświadomie wciągał do płuc ostry zapach, licząc na to, że zamaskuje pozostałe. Papieros był teraz czymś, czego sam łaknął. Ale w chwili, w której zgniotła swojego butem o ziemię, wypowiedziała też słowa, które zdjęły obecne w jego głowie zapory bezpieczeństwa, sprawiając, że zaklął głośno.
- Nie, kurwa, nie sądzę - warknął, bezwiednie zaciskając dłoń w pięść. - Myślisz, że masz prawo odpierdalać takie akcje? Niczego nie powiedziałaś wcześniej.
Nie ruszał się z miejsca, stając w przejściu gdy ochroniarze wyszli, zostawiając ich z napiętą atmosferą, nadchodzącą znad horyzontu burzą i fetorem posoki, którą ubrudzona była posadzka.
- Wiesz dobrze, że gdybyś mnie poprosiła, wypierdoliłbym ją z tego stolika. Od razu, od ręki - wycedził, nie odrywając od niej spojrzenia. - Cały wieczór cię upokarzała, a ty nie powiedziałaś ani słowa. Bo co? - prychnął, opierając się ramieniem o framugę drzwi. - Bo poradzisz sobie lepiej beze mnie? To dlaczego to wszystko to nagle moja wina, do cholery?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A jej nie zdarzało się mierzyć z podobnymi emocjami. Irytował ją. Tak kurewsko drażnił brakiem umiejętności zrozumienia jej punktu widzenia i tym ułomnym, męskim spojrzeniem na sytuację, przepełnionym niepotrzebną ironią, której zadaniem było jedynie wbicie bolesnej szpilki w najwrażliwsze miejsce.
Żałość i złość zaznaczały swój teren poprzez kamienną twarz blondynki. Miała rację. Nie zamierzała odpuszczać, choćby mieli spędzić na obskurnym zapleczu, ciskając w siebie niewidzialnymi piorunami, kolejny tydzień.
Nie traktował Kiary poważnie, odnosił się do niej, jak do małego dziecka, którym nie była. Jako dorosła i (wydawać by się mogło) dojrzała kobieta, była w stanie znakomicie rozróżnić niewinne żarty i złośliwości od bezczelnej próby przetarcia sobie drogi do bokserek Monroe. Nie mógł porównywać zwykłych uszczypliwości do obejmowania go i szeptania kusicielskich słów do ucha. O jawnym obrażaniu Wallace już nie wspominając.
Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego akurat teraz jego umysł nadawał na innych falach, jednocześnie godząc w jej dumę.
– Jestem niesamowicie ciekawa, jak bardzo ty byłbyś ponad to, gdyby to mnie w taki sposób dotykał obcy ci mężczyzna – uniosła brwi ku górze w wyrazie niecierpliwości, będąc niezdrowo wręcz zainteresowaną odpowiedzią; co tym razem wymyśli?
Oboje wiedzieli, że wyimaginowany mężczyzna prawdopodobnie już wąchałby kwiatki od spodu lub, jako John Doe, leżał nieprzytomny przed wejściem do szpitala. Biznesmen nie miał litości dla ludzi, którzy próbowali wyciągać dłoń po coś, co należało do niego; nieważne, czy chodziło o pieniądze, towar, czy Kiarę.
– Tak, Vinnie, mam prawo robić to, co chce – z pełną premedytacją odniosła się do zdrobnienia, jakim nazywała go Bianchi. Ona sama nie używała go aż tak często. – W kasynie miałam ochotę ją uderzyć, więc to zrobiłam. Należało jej się i nie przekonasz mnie, że było inaczej – odsunęła się od ściany i pomarańczowego filtra rzuconego na ziemię, nie spuszczając jednak wzroku z bruneta. Ten prześwietlał ją ciemnymi tęczówkami, nie siląc się nawet na wymuszony uśmiech. Usta zaciśnięte w cienką linię i charakterystyczna zmarszczka pomiędzy brwiami, która pojawiała się tam zawsze, gdy coś mu się nie podobało, nie robiła już na niej takiego wrażenia, jak kiedyś.
Nie bała się go. Nie bała się jego złości, bo była święcie przekonana, że nie ma prawa być zły.
– Bo ja cię, kurwa, nie powinnam prosić o takie rzeczy. Powinieneś to zrobić sam z siebie i nie udawaj idioty, bo doskonale wiemy, że nim nie jesteś – fuknęła i pokręciła głową z niedowierzaniem. Nie płakała, podniesiony tembr głosu nie łamał się przy każdym, wypowiadanym słowie, nie trzęsła się przez ogrom zalewających ją uczuć. Jedyne, na co miała w tym momencie ochotę, to wyjście, bo na miejsce gniewu powoli zaczął wstępować bezdenny smutek.
Patrzenie na Monroe i słuchanie jego argumentów bez pokrycia zaczynało sprawiać jej fizyczny ból. Fakt, że zrzucał na nią winę za całe zajście, był dla niej tak bardzo niezrozumiały, że aż absurdalny.
– Ty nic nie rozumiesz – parsknęła pod nosem, gdy kąciki ust uniosły się ku górze w ogólnym rozżaleniu.
– Czasem naprawdę cię nienawidzę – pozostawiła za sobą jedynie trzask drzwi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zmiany bywały lepsze i gorsze, jednak do wszystkich trudno było mu się przyzwyczaić na swój sposób. Niektóre były miłe - widywanie Lany w jego mieszkaniu stało się na porządku dziennym, tak samo jak ciasteczka z wróżbami, które zawsze pokazywały coś zupełnie innego i kompletnie nieprawdziwego. Oboje udawali, że przyda im się towarzystwo do miernej chińszczyzny, jednocześnie wiedząc, że tak zupełnie nie było. W pewnym sensie nadal udawał, że jego życie było takie samo jak wcześniej, choć ta prawda była znacznie trudniejsza do codziennego przełknięcia.
Bo prawdą było, że uzależnił się od jej ciała, śmiechu i zapachu jej włosów. Lubił to, jak obrażona wypowiadała jego imię karcąc go za złośliwości i jak jej westchnienie ocierało się gorącym powietrzem o jego ucho, gdy trzymał ją w swoich ramionach. Wkrótce ich spotkania stały się codziennością, nawet, jeżeli nie odbywały się w mieszkaniu, tylko klubie.
To było jednak gorszą stroną monety. W życiu zwykle traktował Rapture jako swój pierwszy dom, w którym z chęcią spędzał noce, nie powracając do własnego łóżka wcześniej niż nad samym porankiem. Teraz jednak kojarzył mu się z dostrzeganiem w zakamarkach swojego pola peryferyjnego tańczącej Marizzano, która choć przy ich pierwszym spotkaniu po latach wydawała się pasować do tej roli doskonale, teraz...
Teraz pluł sobie w brodę na ten widok.
Nienawidził tego, jak uśmiechała się do podsyłanych jej klientów, nawet mimo świadomości tego, że nic dla niej nie znaczyli. Nienawidził, jak cieszyli się i śmiali, rzucając w jej stronę pieniędzmi. Nienawidził ich myślenia, że tym kupili sobie jej szacunek i uwagę.
Przede wszystkim jednak, cholernie nienawidził tego, gdy znikała na zapleczu z tym samym, cierpiętniczym wyrazem na twarzy, po którym rozpoznawał do kogo się udawała.
Pierdolony Frank.
Obrzydzał mu Rapture, obrzydzał mu widok Lany przy barze czekającej na swoją zmianę. Dotykając jej ramion gdy wracali razem do mieszkania, czuł na nich niewidzialne stygmaty dłoni innego mężczyzny. Im bardziej idea tego, jak istotna dla niego się stawała, zakorzeniała się w jego umyśle, tym mocniejszy ból w potylicy odczuwał od tego napięcia.
Był człowiekiem, który nie lubił się dzielić.
Tym razem nie znalazł jej przy barze, czekającej na niego. Rozejrzał się po okolicy, strapiony, nie dostrzegając wielu ludzi - bar powoli zaczynał się zamykać. Niechętnie udał się na zaplecze, nie chcąc szukać jej w oczywisty sposób, ale jednocześnie chcąc zniknąć z Rapture możliwie jak najszybciej. Pomieszczenia były puste, lub wypełnione pracownikami. Odnalazł ją zamkniętą w pokoju, który służył za garderobę.
Dostrzegając to, jak chowała się przed jego spojrzeniem i obracała ku niemu tyłem, zauważył zasinienie na policzku, które próbowała schować.
- Kto ci to zrobił? - spytał chłodno, podchodząc bliżej, siadając obok, starając się oderwać jej dłonie od twarzy.
W sercu jednak wiedział, od kogo właśnie wróciła, po prostu nie chciał tego zaakceptować.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Lubiła tą grę w dom, którą urządzali sobie po godzinach. Czuła się tak znacznie lepiej. Nie musiała sypiać tak lekko, bo nasłuchiwała czy ktoś przypadkiem nie włamuje jej się do domu. Nie musiała oglądać się za siebie, gdy wracała z klubu, ponieważ Vincent był z nią zazwyczaj. Czuwał przy niej, obejmował nocą i całował rano (a raczej popołudniu). W klubie oglądał się za nią, upewniając się czy na pewno żaden z klientów nie przystawia się za mocno. Nie mógł jednak zaradzić wszystkiemu. Lepkie ręce biznesmenów wsuwały za bieliznę nie tylko banknoty, ale też i swoje pożądanie. Frank za to rządził się własnymi prawami, więc nie mogła sprzeciwiać mu się, gdy chciał akurat posuwać ją tej nocy. Ot, za karę, bo wyrządziła Antonio wielką, niewybaczalną krzywdę. Gdy tylko powiedziała coś za dużo, obrywała. W takich momentach skutecznie unikała Vincenta, bo nie potrafiła już się tłumaczyć. Nie chciała, by ktoś inny poniósł konsekwencje za jej kłamstwa, a wiedziała do czego zdolny jest Monroe. Nie zamierzała robić z siebie cierpiętnicy, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że sama nawarzyła sobie piwa.
Wspólne spędzanie czasu z Vincentem było przyjemnym oderwaniem i próbą zapomnienia, jak bardzo nienawidzi tego życia. Próbowała ze wszelkich sił, zatracając się przy tym całkowicie. Walczyła z losem, zaskakując się, że zaczynała coś czuć do mężczyzny. Coś więcej niż tylko pożądanie i wdzięczność za uratowanie z opresji. Żołądek jej się ściskał na jego widok, kąciki ust automatycznie unosiły się w uśmiechu, a serce zaczynało mocniej bić. Brakowało jej takiego uczucia, które porównać by można do zakochania, choć określenie to jest bardzo szczeniackie. Chciała go pokochać, to by łatwiej było znosić to wszystko. Tylko życie by bardziej się skomplikowało. Interesy i przyjaźń Vincenta z Frankiem uległaby nadszarpnięciu, a lepiej dla Monroe byłoby trzymać się tego dupka. Przyznawała to niechętnie.
Łatwiej by było, gdyby była zwykłą striptizerką, bez popieprzonej historii w tle. Pokazałaby wszystkim kobietom, że Vincent należy do niej. Widziała ze sceny nie raz jak jakaś cycata blondynka kręciła się wokół niego i śliniła, wypierając pierś do przodu. Czuła zazdrość, co zżerała ją od środka i powodowała zdenerwowanie.

Lana nie lubiła się dzielić.
Miała wtedy ochotę podejść do niego, teatralnie chwycić za ułożoną fryzurę i pocałować namiętnie. Pokazałaby, że wszystkie mają trzymać się z daleka. Lepsze to niż wystrzelenie ich wszystkich. Mniejsze konsekwencje.
Pojawiła się również tęsknota. Dzień bez widzenia go, był dniem straconym. Uwielbiała zasypiać w jego łóżku i być budzona przez popołudniowe promienie, wpadające do sypialni. Nie było żadnej Stacy, co przeszkadzała, ani siostry koczującej na kanapie. Był tylko Vincent. Tylko jej.
Ten wieczór miała spędzić sama. Miała sama wrócić do swojego mieszkania i odpuścić sobie jakiekolwiek jedzenie i ciastka z wróżbą. Nie byłyby dziś pomyślne. Uciekała przed Vincentem, by nie zobaczył finału jej spotkania z Frankiem. Zamknęła się w garderobie, od razu przebierając w obszerną, czarną bluzę i spodnie. Chciała stąd już uciec.
Drgnęła, gdy usłyszała skrzyp zawiasów w drzwiach, lecz nie odwracała się, cała spięta. Dopiero po krokach poznała, że to Vincent. Odetchnęła z pewną ulgą, czego starała się nie okazywać. Przełknęła ślinę ciężko, ponieważ musiała go okłamać i spławić.
- Przewróciłam się i uderzyłam o rurę, te szpilki… są niebotycznie wysokie – westchnęła tylko, unikając mu spojrzenia prosto w oczy. Przesunęła za to dłonią na tył jego głowy i pochyliła się, by musnąć ustami jego wargi; delikatnie, bo policzek wciąż ją bolał. – Wracaj do domu, Vinnie - dodała po chwili cicho, żałując niemal od razu swoich słów.
Chciała wrócić razem z nim, do jego domu.

If the sun was God, I'd be covered in faith
If the ocean was the devil, I'd be covered in hate

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wiedział.
Wszystko to, co wcześniej wrzucał w zakamarki, najdalsze odmęty swojego umysłu. Śmiałe myśli dotyczące tego, co działo się za zamkniętymi drzwiami, za którymi znikała niemal każdego wieczora. Uczucia pojawiające się jak gęsia skórka na jego ramionach. W pewnym momencie to przedstawienie, w którym grali z tak wielkim przekonaniem, nabrało prawdziwości, której wcześniej mu brakowało. Nie udawał kogoś, kim nie jest, zgarniając do swojego auta z każdej zmiany Lanę. Nie starał się balansować na tej wątłej granicy pomiędzy zaangażowaniem a dystansem, który zapewniał bezpieczeństwo. W pewnym momencie przekroczył tę granicę, którą namalowali w piasku, pozwalając swoim butom zatrzeć jej wyraźny obraz.
I nie żałował.
Przynajmniej na razie. Ciesząc się tym co było tu i teraz, nie myślał o tym, co będzie jutro. Każdy dzień zaczynał o określonej godzinie i kończył go trzymając ją w swoich ramionach. Nie pozwalał sobie na żadne wyzwania - to, że zburzyli mocne ściany jednego muru nie odsłaniało słabości w kolejnych przeszkodach. Ale spotkania z nią stały się elementem jego życia, na które wyczekiwał z utęsknieniem każdego wieczora.
Ale Frank również wiedział.
Nie zawsze byli dyskretni tak, jak powinni. Czasem w zbyt oczywisty sposób ryczał silnik jego samochodu gdy stał w alejce pod bocznym wyjściem. Czasem ich ukradkowe spojrzenia były za mało dyskretne. Czasem szepty innych członków kadry pracowniczej były zdradzieckie i do bólu szczere.
I bólem odpowiadał. Nie jemu, jej. W jakimś chorym teście sprawdzając, czy ta dzieląca ich granica znajdowała się w odpowiednim miejscu, czy w ogóle istniała. Testował jego cierpliwość, łapiąc ją w swoje ramiona coraz częściej, częściej wzywając do swojego gabinetu. Znacząc swój teren, pokazując swoją władzę.
Znosił to. Musiał. Znajdował w sobie pokłady cierpliwości, o których istnienie sam siebie by nie podejrzewał. Grał dalej w tym przedstawieniu, ignorując farsę dziejącą się za kulisami.
Aż wreszcie, Frank natrafił na odpowiednie miejsce, w którym niegdyś w piasku wyryta była linia, której Vincent obiecał się nie przekraczać. Granica, której już nie było.
- Wracaj ze mną - odparł cicho, gdy jego sercem zawładnęła zimna furia. Kciuk musnął lekko jej policzek, nie chcąc sprawiać jej dodatkowego bólu, ale badając miejsce zbrodni jak najlepszy detektyw.
To nie mogło kontynuować. Nie w ten sposób.
- Nie do domu. Gdzieś... indziej.
Nie mógł na to pozwolić. Nie było powodu dla tego cierpienia. To wszystko od początku było tylko jego dziką zachcianką, głupim pokazaniem swojej władzy nad kimś, kto nie miał żadnej obrony.
- Nad morze. Tam, gdzie chciałaś.
Oferuję ci wolność, Marizzano.
Przyjmij ją nim otrzeźwieję.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To koniec.
Coraz bardziej zatracała się w bólu, który oferował jej Frank Moretti. Bólu i upokorzeniu, bo łaskawie przypominał jej o całej sytuacji, której sama sobie zgotowała. Dawał ją psom na pożarcie, a sobie zostawiał na deser, po całym dniu obracania się w szemranym towarzystwie o lepkich paluszkach. Całe ciało miała w różnych liniach papilarnych. Czuła już podświadomie jak wąski pasek jej pseudo-majtek odsuwają się nieznacznie, by wsunąć tam dwudziesto-dolarówkę. Mniejszych nominałów nie przyjmowała. Wiedziała, że dłużej już nie pociągnie. Nawet zapewnienia Vincenta nie dawały rady. Gdy krzyżowała swoje spojrzenie pełne rozpaczy z jego – owianym bezsilnością wobec Morettiego, była pewna, że to na nic. Ich relacja mogła tylko zniszczyć tą przyjaźń Vincenta z Frankiem, a ją samą narazić na jeszcze gorszy los. Bała się przeraźliwie; tylko na moment wszystko usypiało, gdy leżała obok Vincenta, z uchem na wysokości jego serca. Spokojny (choć pewnie tylko z pozoru) rytm sprawiał, że odpływała do bezpiecznej krainy, z dala od Rapture, Seattle, Stanów. Gubiła się w jego oczach, miękkich wargach i zapachu perfum. Chciałaby zagubić się tak już na zawsze, by kolejnego wieczoru nie wracać do klubu.
Starali się być dyskretni, choć nie do końca im to wychodziło. Możliwe, że jednak absolutnie wcale nie starali się, by być niezauważonym. Gdzie nie poszłaby, do której garderoby by nie weszła, słyszała plotki na ustach pracowników i kadry. Obnażali swoje niepochlebne opinie na nią – kobiety pewnie z zazdrości, mężczyźni może też? Wiedzieli, że jest traktowana inaczej, że ma więcej grubych ryb (by pokazać im potęgę zemsty Morettiego), a sam właściciel klubu wolał obracać ją niż pierdoloną Polly, tą drobną blondynkę. Nikt jednak nie wspominał o jej siniakach, które pojawiały się regularnie – gdy jedne znikały, tworzyły się kolejne. Już nikt nie dostrzegał tego, co z nią robił. Nikt nie zamierzał poprawić jej sytuacji. Nikt, oprócz Vincenta.
Przy nim w końcu była szczęśliwa, o ile tak mogła nazwać to odczucie w całej zaistniałej sytuacji. Sprawiał, że nie chodziła głodna, a kąciki ust unosiły się odruchowo ku górze, gdy tylko go widziała. Oczy jej błyszczały na samą myśl minionej nocy, jak obejmował ją mocno. Była już jego. I nie chciała tego zmieniać, choć ucieczka stawała się coraz to przyjemniejszą myślą. Wtedy jednak nie mogłaby być z nim.
Musiała zacząć uciekać od Vincenta, by nie zranić go jeszcze bardziej swoim tchórzostwem, które miało nastąpić już wkrótce. Jeszcze wybierze formę, ale najbardziej realna wydawała się być w foliowym listku tabletek nasennych. Już dłużej nie chciała być zabawką Franka, który czerpał z tego pokłady satysfakcji, widząc ich miny; miny kochanków, którzy najbardziej na świecie nie chcieli tego przeżywać.
Drgnęła pod miękkim, choć bolesnym dotykiem Monroe. Odsunęła się nieznacznie, dystansując się, bo prosił kiedyś, by mówiła, kto robi jej krzywdę. Nie mogła donieść na Franka, a była tego bliska. Oplotła palce drżącej dłoni wokół jego nadgarstka, zmuszając go do opuszczenia ręki.
- Przecież wiesz, że to niemożliwe. Zemści się wtedy jeszcze bardziej – przymknęła powieki, powstrzymując potok łez, które cisnęły się do oczu niechciane. Pragnęła wyjechać. Daleko stąd. Z Vincentem. Oparła czoło o jego, obejmując delikatnie za szyję. – Bo jeśli moglibyśmy… wyjechać nad morze… chciałabym tego bardzo, Vinnie, ale tylko z tobą.
Wyprostowała się i podniosła z krzesła, by sięgnąć po swoją bluzę. Czuła się zbyt obnażona. Na jej ciele pojawiły się wypustki gęsiej skórki, ale nie z zimna, a raczej z przerażenia, które ogarnęło ją na samą myśl o potencjalnym wyjeździe. Wróciła znów na krzesło, ujmując dłoń Vincenta w swoje.
- Wyjedźmy.
Daj mi wolność. Zaryzykujmy.
If the sun was God, I'd be covered in faith
If the ocean was the devil, I'd be covered in hate

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Spodziewał się innej odpowiedzi.
Zupełnie tak, jakby ona czekała cały ten czas na to. Ten moment, w którym wpuści ją bliżej siebie, zaprosi do swojego życia w sposób, który wcześniej wydawał się niemożliwy. Chwilę, w której przestanie myśleć o biznesie, o Rapture i konflikcie, jaki zrodzi się pomiędzy nim a Morettim.
Chwilę, która wreszcie nadeszła.
Przynajmniej połowicznie. Nie myślał o tym, co powie Frankowi. Nie sięgał nawet w najśmielszych wyobrażeniach do tego momentu przyszłości, w którym przyjdzie mu się z nim skonfrontować. Tak samo jak zawsze, Monroe na pewien sposób uciekał od odpowiedzialności. Nie chciał o tym myśleć, nie teraz, nie za godzinę, nie za jutro. Na razie chciał po prostu wyjechać - zabrać ją stąd, z tego miejsca, które krzywdziło ją, tym samym godząc w jego serce w ten sam sposób. Zabrać z klubu, który przynosił jej wyłącznie cierpienie, a każdego dnia w nim wzbudzał wściekłość za pomocą podstępnych nut zazdrości.
- Nie zemści się - odrzucił natychmiast, spoglądając na nią z góry.
Widział ją już w tym stanie. Gdy w klubie siedziała z ręką zalaną krwią w jednym z pomieszczeń zaplecza. Gdy drżała siedząc na jego łóżku, które on pośpiesznie opuszczał, schodząc na dół, piętro niżej. Za każdym razem odwracał wzrok wiedząc, że następnego dnia, może za tydzień, to minie. Znów będzie lepiej, znów nie będzie musiał o tym myśleć wcale.
Nie reagował licząc, że problem załatwi się sam, nie wymagając od niego żadnej interwencji. Jednak coś innego było w dzisiejszym wieczorze - coś, do czego doprowadziły spędzane przez nich wspólne dni, nawyki i zwyczaje, które prowadziły do czegoś jeszcze. Coś, dzięki czemu zrozumiał, że od samego początku to jego zadaniem było zakończyć ten chory cykl bezsensownej przemocy.
- Nic już ci nie zrobi - szepnął, nie zdając sobie sprawy z tego, kiedy jego głos zniżył się do tak cichego poziomu. - Nie pozwolę na to.
Wiedział, ile przekonania potrafił włożyć w tę obietnicę. Wystarczyło mu to by nie musiał myśleć o innych konsekwencjach. O tym, jak w praktyce wyglądać będzie mogła jego ochrona. O wściekłości Franka, któremu odebrano najlepszą zabawkę, z której przecież uczynił przykład. O tym, jak wiele mógł stracić, stając w jej obronie.
Chwycił ją za rękę, lekko ciągnąć w kierunku wyjścia. Podjął już decyzję.
Wiedział, że więcej straci odchodząc dziś z pustymi rękami, znów pozostawiając ją w tym miejscu samą. Bo nie potrafiłby dalej funkcjonować wiedząc, co miało miejsce za zamkniętymi drzwiami.
- Wyjeżdżamy - potwierdził, milcząc już otwierając drzwi i wyciągając ją na korytarz.
Do drzwi wyjściowych. Na chłodne, jesienne powietrze na zewnątrz. Do auta czekającego pod wejściem. Nie zwlekając na nic, ani nie czekając na nikogo.
Po prostu ruszyć przed siebie i nie zatrzymywać się przez resztę nocy.

zt x2

autor

Never put my love out on the line. Never said ‘yes’ to the right guy. Never had trouble getting what I want but when it comes to you I'm never good enough.
Awatar użytkownika
33
176

Manager

Rapture

columbia city

Post

| startujemy!

Czy pracowanie w klubie, którego współwłaścicielem był eks i ojciec dziecka Alexandry miało sens? Nie, ale lubiła wyzwania - a Benji jej obiecał, że z Jasonem będzie widywała się jak najmniej i że jeśli ona będzie w pracy, to Ben Jasona będzie trzymał z daleko od biura, poza tym młodszy Rosenthal zaproponował jej takie pieniądze, że grzechem byłoby odmówić. Co prawda, temat małej Lily był całkowicie tabu i absolutnie panowie Rosenthal o niej nie wiedzieli. Bo i po co?
Dzisiaj jednak zamierzała zarwać nockę, zostawiła Lily z nianią i siedziała nad grafikami, pilnowała inwentaryzacji i naprawdę liczyła na to, że ta noc przebiegnie bez większych ekscesów. Aktualnie liczyła sama alkohol w lokalu, na zapleczu, bo zwolniła jednego z barmanów za bycie totalnym debilem :lol: Kiedy więc ktoś wszedł na zapleczę, zirytowała się. Kucała teraz przy jednej z półek, dość zgrabnie jak na kogoś w piętnasto centymetrowych szpilkach.
- Prosiłam, żebyście się zajęli liczeniem innych rzeczy, a nie opierdalacie się cały dzień - mruknęła, podnosząc się powoli z kucków i zdjęła marynarkę z pleców, rzucając ją za siebie do osoby która weszła. No cóż :lol:

autor

-

Awatar użytkownika
37
190

właściciel

Rapture

belltown

Post

Jason wiedział, że Benjamin zatrudnił Lexie, chociaż nie do końca rozumiał, dlaczego w zasadzie nie chciała się z nim widywać, bo sądził, że rozstali się w całkiem miłej atmosferze, rozumiał jej motywy życiowe i chociaż naprawdę był w niej zakochany ( pewnie pierścionek dla niej miał, znając Jaya :lol: ) to no… Nie pykło i tyle. Bywa, zdarza się.
Pokłócił się z Nellie i dziękował bogu, że w wieczornym grafiku nie było Lexie, bo musiał uciec w pizdu z domu, żeby nie znosić jej kolejnej emocjonalnej dramy z pizdy wziętej. No i przyjechał, coraz bardziej się nosząc z myślą odwołania tego całego cyrku, ślubu i zaręczyn, bo najzwyczajniej w świecie psychicznie był koszmarnie dojechany. Swoją wycieczkę po Rapture zaczął od zaplecza, skąd zamierzał zawinąć sobie whisky i zaraz zobaczył Lexie, a potem ją usłyszał i złapał mimochodem marynarkę, którą w niego rzuciła.
– Prosiłaś też, żeby mnie nie było, kiedy ty jesteś, ale nie ma cię w grafiku na dziś, a ja potrzebuję posiedzieć w robocie. Pomóc ci z liczeniem? – spojrzał na nią z rozbawieniem – Możesz odliczyć jedną butelkę whisky – dodał, chwytając rzeczony trunek w dłoń z jednej z półek.

autor

-

Never put my love out on the line. Never said ‘yes’ to the right guy. Never had trouble getting what I want but when it comes to you I'm never good enough.
Awatar użytkownika
33
176

Manager

Rapture

columbia city

Post

To, że oficjalnie rozstali się w normalnej atmosferze nie znaczyło, że zamierzała się z nim teraz radośnie widywać, bo mimo wszystko było jej chujowo po tym rozstaniu. Chujowo, bo sądziła, że jak mu pomacha zdjęciem usg to zachowa się jak typowy dupek - za którego mimo wszystko czasami go miała, jakkolwiek słodki i uroczy zazwyczaj nie bywał - a nie chciała o nim myśleć jako o frajerze stulecia gdyby wyleciał z jakimś tekstem o aborcji czy innej utylizacji ich dziecka :lol: A kiedy usłyszała jego głos, zesztywniała, podtrzymując się jednej z metalowych półek. Wszystkiego mogła mu odmówić, ale głos miał taki że ciary ją przechodziły od razu. A sądziła, że po kilku latach to minie, cóż. Podniosła się z kucek, odwracając powoli w jego stronę.
- Zmodyfikowałam grafik, bo te debile się do niczego nie nadają. Podeślę ci na maila poprawioną wersję. Albo mogę ci wydrukować, to przypniesz sobie na lodówkę. Chociaż nie wiem co na to twoja narzeczona, ale postaram się nie zaznaczać swojego imienia na różowo i nie rysować serduszek obok - stwierdziła, sama w głosie mając rozbawienie. - Zamierzasz mi pomóc z liczeniem wypijając alkohol? Genialne, zaprośmy też klientów, szybciej pójdzie - pacnęła go w rękę, w którą wziął butelkę. - Przyszedłeś się upodlić czy pracować? Nie powinieneś skakać z radości skoro zaraz bierzesz ślub? Gdzie zgubiłeś swojego króliczka playboya? - wyjęła z jego ręki swoją marynarkę, ale nie zakładała jej, tylko położyła na jakiejś skrzynce z piwami.

autor

-

Awatar użytkownika
37
190

właściciel

Rapture

belltown

Post

Jemu też było chujowo, przeżywał to jak mrówka okres, ale w końcu pomarudził Benowi, pojeździł po świecie i zasadniczo jakoś się otrząsnął po przeruchaniu kilku ładnych, brazylijskich dupeczek. W każdym razie, widząc jej reakcję, uśmiechnął się półgębkiem i staksował ją spojrzeniem. Pięknie wyglądała. Naprawdę pięknie. I cholernie seksownie. Aż w jego głowie zaświtały obrazy odnoszące się do tego, co kiedyś mogliby między tymi półkami robić, hehe.
– Okej, możesz to zrobić – wzruszył ramionami. Gdy jednak wspomniała o narzeczonej aż westchnął cicho. No prawie zapomniał o jej istnieniu. Prawie. Ech. – A możesz narysować. Razem z kwiatuszkami i jednorożcami, Lex – puścił jej oczko z rozbawieniem. – Moja narzeczona… W zasadzie nie wie, że Ben zatrudnił moją eks – no on jej nie mówił, bo Nell miała takie jazdy ostatnio, że aż się bał, że rzuciłaby w jego szpilkami, albo zaczęła podtruwać jakimś cyjankiem. :lol:
– Ot, jedna butelka mniej – pokazał jej język, ale butelki z dłoni nie wypuścił. – A nie można upodlić się i pracować? Jestem multitaskerem – zaśmiał się, puszczając jej oczko. – A od kiedy cię interesuje, czy skaczę z radości, huh? – spojrzał jej w oczy bo przecież na pewno jej to akurat nie interesowało.

autor

-

ODPOWIEDZ

Wróć do „Rapture”