WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ciuszek

Powietrze przed szóstą rano pachniało inaczej, niż w nocy i inaczej, niż w ciągu dnia; stanowiło raczej mieszankę jednego i drugiego, było świeże jeszcze, niezmącone chaosem, stresem i pośpiechem dnia, ani brudem poprzedniej doby. Można było je niemal usłyszeć.
Może dlatego Franklin tak bardzo lubił wstawać wcześnie i siedzieć z kubkiem gorącej kawy albo herbaty przy szeroko otwartym oknie, za co nieraz mu się obrywało, a to od Celiny (coś ty sobie wymyślił na rany Chrystusa, dziecko! Staszek tak dostał zapalenia płuc w siedemdziesiątym ósmym i ledwo się z tego wylizał! Mało ci chorowania?!), od Floriana (Młody, co za pizgawę robisz debilu?), albo od rodziców (co ty sobie wyobrażasz Franklin, proszę tu natychmiast do mnie przyjść!).
Ale tym razem junior #2 nie przygotował kawy, ani herbaty, nie otwierał okien. Ubrał się tylko, zgarnął z zostawionego na stole w kuchni talerza dwa ciasteczka i uciszając psy wciągnął na siebie buty. Nie miał pomysłu, gdzie chce iść - umówił się z Oscarem, ale do tego czasu zostało jeszcze parę godzin. Ale to nieważne, mógł skończyć siedząc w jednym miejscu przez parę godzin, nie miało to dla niego znaczenia - chciał tylko trzymać się jak najdalej od rodziców, nie patrzeć na nich i nie musieć słuchać wyrzutów, których ostatnio namnożyło się jeszcze więcej, bo ojciec znalazł nowego człowieka od interesów, jednego z największych producentów aparatów słuchowych. Franklin został zaproszony na jedno, drugie, trzecie badanie, dobrano mu najlepszej jakości aparat słuchowy. Jak zawsze uczestniczył potem w wykwintnych kolacjach, a to u St. Verne’ów, a to u wspólników.
Co myślisz, Franklinie?”, “Pańskie życie uległo poprawie, prawda, panie St. Verne?”, ”Podziękuj, Franklinie”, “Doprawdy, twoje urządzenie Robercie musi być niezwykłe, syn nigdy wcześniej nie chciał nawet słyszeć… och, przepraszam, hehe, nie chciał nawet myśleć o podobnych rozwiązaniach”.
Uśmiechał się, przytakiwał, bez problemu wymyślał coraz to nowe powody wdzięczności za możliwości, które mu zostały dane i czarował towarzystwo, jak to cała trójka dzieci St. Verne’ów robiła. Co jakiś czas tylko wychodził do łazienki, trochę częściej, niż potrzeba, ale nikt nie zauważył. Zamykał się w tym przestronnych, bogato zdobionych pomieszczeniach i ściągał aparat jak najszybciej się dało - oddychał głębiej i opierając się ciężko o ścianę starał się powstrzymać nieznośne zawroty głowy, a potem dochodził ciężko do łazienki, żeby ochlapać twarz zimną wodą.
Aparaty były nieznośne - czasem ułatwiały życie, ale odkąd nauczył się żyć bez słuchu, raczej je utrudniały. Momentalnie zaczynała go boleć głowa, rzadko kiedy wyłapywały dźwięki, które miały dla niego znaczenie, a nieznośne buczenie, które pojawiało się prędzej czy później przyprawiało go o mdłości.
Dlatego poprzedniego dnia wcisnął aparat w pudełko, ciesząc się z braku jakichkolwiek gości i planów na ten dzień, mógł w końcu odpocząć.
Przystanął. Miał przed sobą rozpościerającą się wodę, która wyglądała niesamowicie w promieniach wschodzącego słońca. Wodę, kojarzącą mu się z wakacjami we Francji, wolnością i marzeniami. Zrobił szybkie zdjęcie rozpościerającego się przed nim widoku i podążając w stronę ławki, na której chciał przysiąść, wysłał je do Oscara z komentarzem ”a ty co, dalej w łóżku? ;). Opornie stukał skostniałymi z zimna palcami w ekran telefonu i kiedy tylko wiadomość się wysłała wcisnął go do kieszeni. Siedząc z łokciami opartymi na kolanach i splecionymi razem dłońmi tuż przy ustach, które starał się ogrzać oddechem, wpatrywał się w spokojny krajobraz i miasto znajdujące się po drugiej stronie.
Trzaskające drzwi do jego pokoju, których szybki ruch zobaczył kątem oka, a nie usłyszał. Rzucił książkę na ziemię, zrywając się na widok wściekłego ojca, który pewnie już od dużego czasu prowadził wściekłą tyradę.
Drogie urządzenia. Kupa hajsu. Niewdzięczny gówniarz. Czy ty myślisz, że to tylko zabawki?
A potem dyskusja z matką, o wiele spokojniejszą, ale mającą ten sam przekaz - czemu nie korzystasz z aparatu? To by ułatwiło nam wszystkim życie przecież.
Wszyscy głusi na jego argumenty. Że się przyzwyczai. Że to pewnie przejściowe. Że narzeka, zamiast doceniać.

Dwie godziny później siedział już w kawiarni, z gorącą kawą przed sobą, swobodnie rozmawiając z baristką, wspomnienie poprzedniego dnia rzucając w niepamięć. Było mu ciepło, dziewczyna była ładna i zabawna. Jak większość, nie chciała mu uwierzyć, że nie słyszy. Zacisnął wtedy dłoń na pudełku z aparatem, które trzymał w kieszeni, ale na jego twarzy pojawił się tylko krzywy uśmiech i wymigał “naprawdę”. Trochę jej poprzeszkadzał w pracy, ale to chyba było w porządku, było wcześnie, nie miała jeszcze klientów poza nim. Zamówił kanapkę, jeszcze jedną kawę na wynos i ruszył na spotkanie z Oscarem.
Jakim cudem spóźnił się wychodząc na nie kilka godzin przed czasem? Ciężko powiedzieć. Ale Oscar, bawiący się ze swoim psem, chyba nawet tego nie zauważył.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ciuszek


Nie lubił wcześnie wstawać i choć dobiegający końca wrzesień kazał mu się już do tego przyzwyczajać, bo szkoła, bo większość lekcji na ósmą, a pierwsze dwa tygodnie września zawalił kompletnie i teraz już wypadało się pojawiać więcej. Ale w weekend? Kiedy jego telefon zawibrował pod wpływem smsa, obrócił się jedynie na drugi bok, dalej mamrocząc coś pod nosem, chyba był w trakcie gonienia tych orłów z Władcy Pierścienia, bo coś od nich chciał, ale one odleciały. Okropne ptaszyska.
Ale obudził się z budzikiem i wciąż nie pojmował, czemu się zgodził tak wcześnie spotkać w sobotę, wyjść z domu przed dwunastą jeszcze, okropne to było. Ale przytulił Zgredka i potarmosił za uszami i przywitał się z nim, bo ten już po nim skakał radośnie, a potem postawił psa na podłodze i z bólem serca opuścił ciepłe łóżko.
Jesteś psychopatą, Franklon.
Odpisał tylko na mms’a, w którym St.Verne przechwalał się jakimiś super widoczkami w nieludzkich godzinach. Ale zajrzał do lodówki, szukając czegoś zdatnego do spożycia, zignorował butelki jakie w niej leżały i wygrzebał mleko w końcu, do tego płatki jakieś, zrobił zdjęcie tego śniadania i wysłał, żeby Franklin wiedział, że sobie poczeka, bo umówieni byli na za-jakąś-godzinę i on się spieszyć nie zamierzał, nie o poranku na pewno.
W końcu miskę dorzucił do sterty w zlewie, którą trzeba będzie w końcu umyć, ale teraz umył siebie i naciągnął ciuchy jakieś na szybko i Zgredka zapiął w szelki, bo ten po swoim śniadaniu też już zaczął biegać między nim i drzwiami. I się ruszył. Na powietrzu nawet się wybudził.
I chyba nagle zaczęło mu przeszkadzać, że Franklin to brat Flo i, że pewnie wszystko wie, ale nic, nie ważne przecież, słuchawki w uszach i dotarł na miejsce. Chłopaka nie było, nawet się zdziwił, ale nie marudził, przysiadł sobie na boku deptaku i zaczął Zgredka zaczepiać, drapać, wywracać na plecy i zaśmiał się, jak pies takąś śmieszną minę zrobił, bo tego ostatniego to chyba się nie spodziewał. I w tym momencie jakoś ktoś nad nim stanął, więc spojrzał w górę i się uśmiechnął szeroko.
- No w końcu, rany, wstajesz w takich godzinach, że nie ma sensu kłaść się spać, a jeszcze się spóźniać, powiedz lepiej co fajnego robiłeś, co. - wyrzucił z siebie, podnosząc się w końcu, w sumie to zmarzł trochę. - A może tak się boisz, że się zakochasz w komiksach i będziesz musiał się przyznać przed światem, że są super, że się specjalnie ociągałeś, to pewnie to.
Dodał, bo w sumie to miał fajną misję, fajne zadanie bardzo, podobało mu się, bo towarzystwa potrzebował jak jasna cholera w tej chwili, a o wszelkiej maści superbohaterach mógł gadać godzinami, więc strzeż się Franklinie.
- Ale już koniec, wyrok zapadł, ruszamy. Ze Zgredkiem byś się w ogóle przywitał, bucu. - chwilami się zapominał i twarz odwracał, bo zawsze się rozglądał wszędzie, ale jak się łapał to znowu patrzył na Frankiego i powtarzał. W sumie dziwnie mu z tym było, bo z początku się nie połapał, że on nie słyszy nawet. W sumie to cholernie go przerażała perspektywa całkiem cichego świata. Ale też był pod wrażeniem, że potrafi mimo wszystko zrozumieć, co się do niego mówi, dla niego ruszające się usta przy każdym słowie wyglądają tak samo przecież.
No, ale grunt, że Frankie sobie radzi, a oni weszli do sklepu. Często tu bywał, często żeby po prostu pooglądać co mają, zobaczyć co fajnego wyszło, znaleźć kolejne rzeczy do długiej listy komiksów, jakie kiedyś kupi. I po prostu, żeby pobyć w tym kolorowym, cudacznym świecie.
- Nie wiem, jak mogłeś tu w ogóle nigdy nie być, dramat, wiesz? A w ogóle to musisz filmy też nadrobić, też są super. - zaczął dalej mamrotać, o czym pewnie Frankie wiedział tylko stąd, że trzymając jedną gazetę zaczął machać rękami i przypadkiem go nią w twarz pacnął. Więc spojrzał na Franklina. - Musimy się na filmy zgadać. - powtórzył więc najważniejsze.
- Na te o Hulku najpierw bo on jest super i… - i przerwał, bo zobaczył to czego szukał. - TO BIERZ.
Planetę Hulka mu od razu wcisnął w ręce, bo to ważny komiks i ważna postać i trzeba Hulka szanować.
- I to jeszcze. - dodał, bo Wielka Wojna Hulka była oczywiście obok. - To jest takie super bo jest jakby poza wszystkim, więc się nie pogubisz w bohaterach i wszystkim, a w tym drugim on jeszcze walczy z masą ważnych postaci, więc ich dużo poznasz od razu i jakby… - i się zaciął, bo w sumie to musiałby opowiedzieć o wysłaniu Hulka w kosmos, a nie może przecież, bo by spojlerował za mocno wcześniejszy komiks, masakra.
- ZOBACZYSZ. - dodał więc, choć aż go skręcało w środku, żeby opowiadać o Black Bolcie, o planach zemsty Hulka i o wszystkim wcześniej, a najlepiej to w ogóle o WSZYSTKIM. Chyba dlatego tak się ucieszył jak Frankie jakieś zainteresowanie tematem wyraził, bo normalnie to nie ma komu o tym gadać kompletnie. - O, możesz zacząć od właśnie takich komiksów spoza jakby całego takiego głównego nurtu, a bardziej o bohaterach, to fajne będzie. Chociaż oni zawsze i tak się mieszają i wszyscy są wszędzie, ale tak chociaż mniej więcej.
Nawet już pilnował, żeby się nie wiercić za bardzo jak już do Frankiego mówił, więc skończył paplać i zaczął szukać dalej.
- O, Hawkeye’a bierz, on też jest super i tu jest jakby cała seria. One są całkiem nowe i tylko dwa narazie czytałem, ale super były i na bank reszta też jest, on taki normalny i zwyczajny jest i nikt na niego nie zwraca uwagi zazwyczaj, bo no nie ma jakichś wybitnych mocy, ale super jest i to jest takie bardzo o nim, w sensie dużo akcji, jak to komiksy o bohaterach, ale też sporo takiego życia po prostu i fajne to jest.
Dodał zaraz, w końcu wdech biorąc po kolejnej serii wyrzucanych słów.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dwunasta. To była dwunasta. DWUNASTA.
Oscar był... zjawiskiem. Taka myśl pojawiła się u Franklina w głowie, kiedy zobaczył go po raz pierwszy i wracała za każdym razem, kiedy się spotykali. Za pierwszym razem Franklin uznał, że po prostu Oscar nawciągał się amfy na śniadanie, co by tłumaczyło zarówno jego rozskakanie i tysiąc słów na minutę, jak i bardzo dziwny, kolorystyczny ubiór (do którego cholerny St. Verne uczęszczający do prywatnej szkoły nie był przyzwyczajony ani trochę).
Ale nie, ten szczeniak francuskiego owczarka nie zniknął ani przy ich drugim spotkaniu, ani przy trzecim. Na każdych, organizowanych przez szkołę Franklina warsztatach, które prowadził on z dwójką innych uczniów, Oscar stanowił zjawisko, zarówno kolorystyczne, jak i fizyczne, najżywsze, zawsze coś mówiące i czy on. kiedyś. przestawał. się. ruszać. St. Verne dałby sobie rękę odciąć, że dzieciak, jak spał, to wibrował.
Ale lubił go. Lubił tę energię, te żarty, te dziwne historie o psie i nawet nie zauważył, kiedy po tych wszystkich spotkaniach zagadywał się z Oscarem, bo a to tamten w coś wsadził rękę chcąc to obejrzeć, a to o coś pytał, a to pokazywał mu śmieszne koty na telefonie. I chociaż Franklin długo uczył się rozumienia tak szybko mówiącego chłopaka, to w końcu załapał i łatwiej było, a wiadomości, które ze sobą wymieniali zawsze go bawiły i poprawiały mu humor, bo Oscar strasznie łatwy w rozmowach był i St. Verne strasznie lubił te wiadomości, które czasem były tylko wymianą dziwnych gifów o drugiej w nocy, jak jeden nie mógł spać, czasem rozważaniem "dlaczego komary nie umierają w deszczu" (Oscarowym rozważaniem, na które Franklin najczęściej odpowiadał naukowym wyjaśnieniem, ale czasem zdarzało się, że układali razem teorie spiskowe), a czasem rozmowami o wszystkim i o niczym.
Wywrócił oczami na podejrzenie Oscara, bo to nie tak, że nie chciał poznać świata komiksów. Po prostu nigdy nie widział w nich niczego ciekawego, ale młody w końcu kazał mu przysiąc, że da się zaciągnąć do sklepu z komiksami, bo JEZU FRANKLIN MUSISZ ZACZĄĆ ŁAPAĆ MOJE PORÓWNANIA, TO BYŁO PRZEŚMIESZNE.
- Ciebie też miło widzieć - powiedział, kucając, żeby przywitać się z psem, zanim ruszyli przed siebie.
Kiedyś tłumaczyć Oscarowi, że rozmowy z nim są jak oglądanie filmu, w którym co parę sekund na chwilę ekran robi się czarny i znika głos - więc rozumiesz kontekst, ale trudno jest zrozumieć wszystko dokładnie. I wiedział, że im obu ciężko jest się przyzwyczaić do rozmawiania, ale jakoś sobie radzili, za każdym razem lepiej i lepiej i obaj czuli, że było warto.
Filmy. Spoko. Mogą oglądać filmy. Miał podskórne wrażenie, że oglądanie dwugodzinnego filmu o superbohaterach z Oscarem zajmie co najmniej cztery godziny z jego przerywaniem dla nerdowskich komentarzy.
Przeuroczy. Taki był chłopak, jak co i rusz znajdował nowe komiksy i wciskał Franklinowi w ręce i mówił, dużo mówił, ale Franklin wyłapywał z tego niewiele; czuł tylko, że to nie ma znaczenia, że najważniejsze zostanie mu przekazane później, a jeśli nie, to Oscar nie miał nic przeciwko powtarzaniu czegoś kilka razy. Zwyczajny Hawkeye spodobał mu się bardzo i tuż po przedstawieniu tej postaci Oscar ruszył szukać kolejnych komiksów, więc Franklin miał okazję przekartkować pobieżnie jeden z tomów, które trzymał i jego uwagę przykuły puste dymki. Już chciał pytać, o co chodzi, kiedy po sekundzie do niego dotarło.
Hawkeye był głuchy. wow. Pomachał tym Oscarowi przed nosem z jednocześnie pytającym i zachwyconym wyrazem twarzy.
- Awesome - skomentował i jakoś chętniej słuchał o kolejnych bohaterach.
Nawet o tym, który strzelał pajęczyną i wszystko przyjmował, ostatecznie do kasy ledwo dochodząc, bo ręce go bolały od trzymania kilkunastu, grubych tomów. Nawet nie sprawdzając ceny ruszył do kasy i kiedy obaj czekali aż wysoki, pokryty tatuażami, lekko otyły sprzedawca wszystko nabije na kasę, Franklin przeszedł parę kroków w bok, do stojaka z plecakami i po chwili wahani wybrał jeden, pokryty komiksami.
- Będzie wygodniejsze, niż torby - wyjaśnił przyglądającemu mu się Oscarowi, kiedy podawał plecak sprzedawcy. Pewnie odda go Oscarowi przy ich kolejnym spotkaniu, nie lubił takich pstrokatych elementów, ale na ten jeden dzień powinien się nadać. Mniejsza szansa, że złamie sobie kręgosłup.
Kiedy płacił czuł, że raczej nie przeczyta wszystkiego, ale trudno - w najgorszym wypadku odda Oscarowi, ten pewnie będzie je wałkował. Jakoś nie umiał mu powiedzieć "stary, zwolnij", ani "ogarnij się", ani nawet "przecież mnie to aż tak nie obchodzi", nie umiał przerwać tego zalewu szczęścia i podekscytowania.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Opowiadał, gadał, musial więcej niż normalnie, bo mówił odwracając się do półek i przeszukując je wzrokiem po te lepsze rzeczy, które Franklina zachęcą i, bo zastanawiał się co jeszcze dać i czy lepiej całą serię czegoś, czy lepiej początki różnych rzeczy, żeby St. Verne powybierał co mu bardziej leży i załapał cokolwiek, a potem musiał się odwracać do niego i powtarzać. I dobrze, że Franklin cierpliwy był i czekał na to powtarzanie zawsze, bo Oscar jakoś się zagapiał, niby pamiętał, ale jakoś wylatywało mu z głowy, jak za mocno się zatapiał w ten kolorowy świat, ale wciskał mu kolejne tomy, kiedy Franklin mu czymś pomachał. Zmarszczył w pierwszej chwili brwi, przyglądając się fragmentowi komiksu, a zaraz uśmiechnął się szeroko, bo no tak, nie wspomniał przecież, a to w sumie ważna sprawa w sumie jest.
- No, słuchaj, jak po pierwszym tomie nie zaczniesz się uczyć strzelania z łuku to koniec z nami, nie widzę przyszłości tej relacji kompletnie. Ale to zobaczysz sam, odkąd się poznaliśmy to tak naprawdę miałem w planach zrobić z ciebie swojego prywatnego superbohatera, nie krzyżuj mi planów. - paplał więc dalej bez większego sensu, śmiejąc się przy tym, bo w sumie bawiła go nawet wizja Franklina z łukiem. Bardziej by w sumie elfa przypominał, smukły był taki, blady dosyć do tego, ale nie ważne.
- Jak ci się spodoba to potem ci stare komiksy z nim dam, mam w domu, ale one brzydsze są i chciałem ci to najpierw dać, bo zazwyczaj ludzie chętniej czytają jak te ilustracje są ładniejsze. No i nie od początku jest głuchy, ale to zobaczysz, nie będę ci wszystkiego opowiadał to może chociaż przeczytasz. - tak, to jest jakiś plan, bo to całkiem ciekawa i fajna postać jest i może jakieś utożsamienie bardziej Franka zachęci. Oscar wierzył, że tak, że w ogóle chłopak się wkręci w całość, bo jak można nie?
Ale zaraz poszli dalej, bo jeszcze Spiderman, ale Spidermanów było tak dużo i on tak bardzo lubił tę postać, że trudno było cokolwiek wybrać, więc marudził dużo i szukał, ale znalazł w końcu coś i też mu dał.
A potem już odpuścił, bo spojrzał na ten stos wart niemałą fortunę, ale nie martwił się, bo wiedział przecież że dla Franklina to grosze, więc czekał po prostu i trochę się rozglądał po prostu, bo z tego sklepu trudno wyjść z pustymi rękami, ale nie ważne, on innym razem coś kupi, w przyszłym miesiącu na pewno, dużo w tym pracował całkiem.
Teraz kucnął przy Zgredku i spojrzał na plecak jaki zgarnia Franklin, przegenialny i cudowny ten plecak był przecież, a dla niego to jak lepsza wersja lnianej taśki. Ale może potem go doceni Franklin, jak to wszystko przeczyta, taką Oscar miał nadzieję, bo rzucenie go w kąt szafy byłoby po prostu zbrodnią okropną.
- Patrz dziada, nosić mu się nie chce, delikatny taki jest, co nie. - zaczepił Zgredka, uśmiechając się szeroko, choć no prawda, pewnie sporo to wszystko ważyło, każdy tom dość gruby był, a wszystkie raczej w A4. Ale to nie znaczy, że nie może sobie Franklina poobrażać, czy z psem poobgadywać, drapiąc go za uchem przy tym i jak zwykle jakoś pomijając fakt, że Franklin nawet nie wie, że jest obgadywany w tej chwili, bo jak Oscar do psa mówił to na niego twarz opuścił, no trudno.
- To co dalej robimy? - spytał jeszcze, zaraz się podniósł i spojrzał na przyszłego łucznika wyczekująco, a zaraz się uśmiechnął i powtórzył pytanie. Niby trochę tu spędzili, ale nie dylał tu przecież o takiej porze, żeby pokazać Franklinowi, które komiksy ma kupić i sobie iść. Znaczy, to ważne było i pewnie by to zrobił, ale skoro jest sobota i do tego wrzesień to mają obaj czas, bo on ma weekend, a ten dziad to nawet wakacje dłużej. Wziął swoją deskę spod ściany, gdzie czekała na niego, odkąd weszli do sklepu i ruszył zaraz do wyjścia.
- To w ogóle nie fer, że studenci tacy uprzywilejowani są, dramat, niby za co macie miesiąc więcej wakacji, co? I tak lekcji nawet macie mniej i wszystkiego, to na odwrót powinno działać. - oznajmił Franklinowi jeszcze, rozkładając ręce w swojej bezsilności, trącając go przy tym znowu, ale Franklin chyba przywykł już do tych wszędobylskich rąk, które też jakby migają, tylko w swoim własnym języku. Na zewnątrz wypuścił deskę i stanął na niej, choć odbił się powoli, bo nie zamierzał nigdzie uciekać przecież. - Cudownie z tym plecakiem wyglądasz, uwiecznić to muszę.
Zaśmiał się jeszcze, bo w sumie to Franklin wyglądał trochę, jakby niósł plecack swojego dzieciaka. Nie, żeby plecak był dziecinny, to cały strój Franklina poważny był, jasne? I faktycznie nawet mu zdjęcie zrobił, śmiesznie wyszło. I może coś go ukłuło, bo jeszcze nie tak dawno by to zdjęcie do Flo wysłał, żeby ten się z brata pośmiał, ale teraz nie mógł. Głupie myśli. Schował zaraz ten telefon i odbił się znowu na desce, tyłem jadąc, żeby móc z Franklinem gadać.
- W sumie możemy skręcić na park to się Zgredek trochę wybiega chociaż, bo smutny taki spacer na smyczy cały dzień. - dodał zaraz, zerkając na psa, któremu pewnie nawet to nie przeszkadzało, tym bardziej że jak wysiedli z autobusu i Oscar jechał w miejsce docelowe to Zgredek miał ochotę pobiegać i pewnie jeszcze będzie miał, ale Reid jakoś lubił go wybiegiwać, jak już mógł z nim cały dzień chodzić, a nie wyciągać na pięć minut przed szkołą, przed pracą i przed snem, jemu też się coś należy, no nie?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To nie była tylko “ważna sprawa”. To było coś więcej, coś, co stopiło trochę franklinowe serce, przyzwyczajone do tego, że jest przeoczane przez większość społeczeństwa, że tak rzadko jest przedstawiana ta jego niepełnosprawność, która dla innych jest czymś nieważnym, czymś co można przeoczyć i o tym zapomnieć, a dla niego stanowi przecież całe życie, wypełnia każdą chwilę i zmienia wszystko.
Nieraz chciałby zapomnieć o niej, też przeoczyć, nie myśleć przez chwilę. Ale rzadko mu się zdarzało coś podobnego.
Zaśmiał się na to strzelanie z łuku - czy może raczej na “to koniec z nami”, bo to było tak bardzo oscarowe, że już bardziej się nie dało. Te dziwne priorytety, to całe “przywitaj się z psem”, “lepiej strzelaj z łuku” i “jak to nie wiesz kim jest Peter Parker?”, które dla Franklina było niczym wyrwane z zupełnie innej rzeczywistości, bo w jego świecie to było przecież “tylko wariat gada do psa”, “zajmij się czymś poważnym” i “jak to nie wiesz kim jest George Westinghouse”. Chciano z niego robić przyszłego pracownika rodzinnego interesu, znanego na cały świat artystę, ładnie wyglądającego członka rodziny, poważnego studenta ze zniewalającą karierą. Człowieka sukcesu. Poważnego świata. Jednego z panów na Wall Street, którzy noszą najdroższe garnitury, piją wino którego jeden kieliszek jest wart dwieście dolarów i mają idealną rodzinę.
A Oscar mówił o robieniu z niego prywatnego superbohatera.
- Brzydsze to nie problem - rzucił, bo przecież te przeżute, zużyte, stare woluminy były najlepsze. Te pierwsze wersje, szkice, po których było widać, jak wiele przeszły, bądź jak duży postęp poczynił autor - a przynajmniej tak sobie myślał teraz w kontekście komiksów. Pewnie byłoby tak samo jak ze sztuką, nad którą tyle spędzał czasu (raz. Raz zabrał ze sobą Oscara do muzeum. To nie była długa wycieczka) porównując pierwsze i ostatnie dzieła różnych artystów.
- No nie wiem, nie masz pracy domowej? - Uśmiechnął się półgębkiem, podążając za Oscarem do wyjścia. Nie był typem, który zwykle się wyśmiewał z podobnych rzeczy, ale chłopak reagował w ten uroczo-dziecinny sposób na podobne zaczepki i ciężko było sobie tego odmówić.
- Może jakbyś spędzał mniej czasu w kozie to byś tyle nie narzekał - zauważył, znowu rozbawiony, znowu złośliwie, głównie dlatego, że ostatnio Oscar zasypał go z kozy taką ilością wiadomości, jakby spędził tam trzy dni, a nie półtorej godziny.
Franklin doceniał i wszędobylskie ręce chłopaka i jego żywą mimikę, która czasem była bardziej wymowna, niż słowa - mógłby czytać z niego, jak z otwartej książki nieraz, przynajmniej miał takie wrażenie. Wrażenie, bo Oscar nie jeden raz już go zaskoczył, a fakt, że większość ich komunikacji opierała się na wiadomościach, nie konwersacjach twarzą w twarz, nie przyspieszał tego procesu.
Przyglądał się uważnie, z nutą zaniepokojenia, temu jechaniu tyłem na desce i otoczeniu i psu, który plątał się obok i w każdej chwili mógł pod tę deskę wejść i nie mógł uwierzyć, że Oscar jeszcze głowy nie ma rozbitej i kończyn w gipsie i gdzieś wystającego żebra.
- Nie masz ochoty czegoś zjeść przy okazji tego biegania? - zaproponował wskazując na stojące niedaleko food tracki. W sumie miał ochotę na frytki, a wiedział już też, że chłopak potrafi wciągnąć w siebie dowolną ilość jedzenia. Dowolną.
Chociaż Franklin nie wątpił, że to “Zgredek wybiega się chociaż” było bardziej “wybiegam się z nim”. Ale to dobrze, nie miał nic przeciwko znalezieniu jakiejś ławki i sięgnięciu po jeden z tych komiksów i co jakiś czas zerkaniu tylko, jak Oscar tarza się z psem po trawie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Okej to jak to przeczytasz to ci podrzucę inne, mam pudełka pod łóżkiem, będziesz je przerabiał po kolei. - oznajmił z zadowoleniem. Spora część jego komiksów miała już swoje lata, dużo z nich czytał jako dzieciuch w tych lepszych czasach, wtedy też o wiele łatwiej było je po prostu wyprosić od rodziców. Nowszych też oczywiście miał sporo, bo jak wiadomo każdy ma swoje priorytety, a uciekanie w pstrokaty i pełen przygów z (zazwyczaj) happy endem świat superbohaterów był na Oscarowej liście całkiem wysoko, a wszystko aktualnie spoczywa w kartonach pod łóżkiem, żeby zawsze można było do nich sięgnąć. Posegregowane oczywiście, żeby wiadomo było jak znaleźć te ulubione. - Ale no. Niektóre wyglądają całkiem śmiesznie, ale mają w sumie swój klimat i nadal są super.
Dodał zaraz, bo choć wolał bardziej współczesną estetykę to w gruncie rzeczy nie mógł odrzucić jakiegokolwiek etapu tych historii. Po prostu były inne i tyle.
Zaraz się zacietrzewił i palnął tego głupka obok siebie w ramię, bo na to zasługiwał za takie głupie żarty.
- Słyszałeś go, Zgredek? Ty tego w spokoju słuchasz i go nie atakujesz w mojej obronie, kiedy jest palantem? No, przestań merdać ogonem do cholery, kto ci karmę kupuje. - zmarszczył nos, patrząc na wesołe psisko, które ewidentnie nie miało pojęcia, czego się od niego chce. Wywrócił oczami na ten okaz ignorancji i znowu spojrzał na Franklina. - Starszy pan może tego nie pamiętać, ale weekend, czyli czas wolny między piątkiem popołudniu i poniedziałkiem to dość dużo czasu, więc spokojnie nadrobię. Chyba, że starszego pana już kolana bolą i reumatyzm się odzywa, to zaraz jakiejś ławeczki poszukam albo odprowadzimy pana do domu.
Dzieckiem jesteś. Chyba musiało go ukłuć to jakoś, bo może i to prawda, może i był dzieckiem, przynajmniej czasami, kiedy światu było wygodniej, żeby był dzieckiem, a nie myślał o rzeczach, jakimi dzieci zdecydowanie nie powinny się zajmować, ale nigdy dotąd nie było w tym problemu. Choć może faktycznie za dziecinny był, szczeniakowaty, może te komiksy wszystkie, to gadanie do psa, może nie dziwne że Flo go nie chciał, kto by chciał takiego dzieciaka?
Ale nie ważne, nie ma o czym myśleć, z Franklinem tu jest, wszystko jest okej, tak? Nic się nie dzieje. Wpatrywał się chwilę w Zgredka, który maszerował spokojnie przy nim i co chwila się rozglądał, żeby coś obwąchać.
- Rany weź, nie dość że mało wakacji to jeszcze po lekcjach każą zostawać, to to totalnie powinno być zakazane, a tak w ogóle to mi się nie należało i tym światem rządzi niesprawiedliwość wobec której jestem absolutnie bezbronny, dramat. - wywrócił oczami na słowa o kozie, bo chociaż początek września kompletnie zawalił nieobecnościami, to jak już poszedł, musiał od razu do kozy trafić i bardzo był nieszczęśliwy, bo przecież pójście do szkoły nie mogło przelecieć tak po prostu, no nie? - Ale ty tego nie zrozumiesz, uprzywilejowany jesteś jak to studenci, serio, nie dość że długie wakacje, mało zajęć to jeszcze kozy na studiach nie ma. Pozostaje mi cierpieć w braku zrozumienia.
Westchnął ostentacyjnie, bo jakoś żyć w tym dramacie musi.
I jak Franklin wskazał na foodtracki, to Oscar sobie przypomniał, że właściwie nic dzisiaj nie zjadł (czymże jest miska z mlekiem i płatkami w obliczu oscarowego żołądka) i chyba się jakaś miłość w jego oczach musiała odbić jak odczytał nazwy burgerów i innych wspaniałości. Wzruszył jednak zaraz ramionami, chcąc wypowiedzieć najgłupsze z możliwych kłamstw, mianowicie nie jestem głodny, bo już w sklepie z komiksami miał czas na szybką kalkulację finansów, która dała mało zaskakujący wynik, kanapka z biedą w domu raczej, ale Franklin już go tam ciągnął, już mu kazał wybierać. I może mogłoby mu być głupio, ale topiony ser jest doskonałym plastrem na tego typu bóle, a tak w ogóle to to miała być poprawa humoru po tej kozie niesprawiedliwej, czy czymś, która w sumie to nijak go już dawno nie obchodziła, ale nie ważne. Jedzenie jest ważne.
I zaraz już stali obok budki, czekając na zamówienia, czyli Oscarowego cheesburgera i Franklinową szamkę. Przez chwilę nawet chciał już tu Zgredka puścić, żeby sobie pohasał, bo się już park zaczynał, ale chyba za dobrze tu jedzeniem wszędzie pachniało i psiak zaczął się obracać i ciągnąć co chwila w inną stronę, więc lepiej było go trochę zatrzymać.
- Ej, ty to się akurat nażarłeś rano, bez takich, nie będę cię nosił jak gruby będziesz. - mruknął w stronę Zgredka. - I nie udawaj, że mnie nie słyszysz, jak by wyglądał gruby pies na takich cienkich nóżkach, co?
Przy absolutnym braku reakcji ze strony psa, wzruszył ramionami, bujając się lekko do przodu i tyłu, stojąc na swojej desce i czasem tylko deptając bardziej z boku, żeby ją lekko unieść, czy lekko pokręcić.
- Koszmar z takim, okropne. Czaisz, że w środę mi śniadanie okradł? Zrobiłem sobie kanapki z szynką i zostawiłem na kanapie na chwilę tylko, wracam do pokoju, a na kanapie leży suchy chleb. - poskarżył się jeszcze z oburzeniem. - Nikomu w tych czasach nie można ufać.
Westchnął jeszcze, choć zaraz już ich wołano i wręczano ich pięknie pachnące jedzenie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Mi możesz ufać, nie ukradłbym ci szynki - rzucił rozbawiony, bo ostatni raz jadł mięso jak miał jedenaście lat, a potem usłyszał, co robi się ze zwierzętami w rzeźniach i poza nimi i przeczytał tyle różnych badań, materiałów oraz postów na forach i fejsie, by absolutnie nigdy więcej nie chcieć tknąć mięsa. Oberwał za to od ojca wielokrotnie i nasłuchał się zarówno od matki, jak i od Celiny nawet, ale kiedy za każdym razem wymiotował im na stół po tym, jak wmuszali w niego mięso w końcu dali mu spokój, kazali tylko nie rozpowiadać o tym na lewo i prawo, bo już wystarczy dziwactw w tej rodzinie, Florian wystarczająco dużo wstydu przynosi z tymi swoimi ekscesami.
Wziął swoje frytki - taki szalony był, ale lubił frytki, dobra? - i pewnie ni z rozbawieniem, ni z wywróceniem oczami kazał Oscarowi spadać, kiedy tamten się do oryginalności i objętości tego posiłku odniósł.
- Ja przynajmniej do swojego cheeseburgera nie domówiłem specjalnego buraka, kto w ogóle domawia buraka dobrowolnie? - wytknął mu lekko go dźgając palcem w ramię i kiedy zobaczył, że Oscar zbacza z drogi, chyba po to, by usiąść na trawie, zatrzymał go bardzo wyraźnym: - O, nienienie, nie ma nawet mowy, żebym tam siadał, zjemy na ławce jak ludzie - zaprotestował, bo to jasne spodnie były i on może nie był tak szajbnięty na punkcie swoich ubrań, jak jego rodzeństwo (... cała rodzina), ale raczej był szajbnięty bardziej, niż większość 'normalnego' społeczeństwa. Ale nawet to normalne społeczeństwo nie ryzykowałoby jasnych spodni na trawie, tak? Tak. Szczególnie, że już robiło się zimno, ziemia też chłodna była i Oscar mógł mu jeszcze zaraz wytknąć, że zachowuje się jak dziadek, ale trudno.
Usiedli więc, jeden pewnie gmerając, drugi odstawiając plecak na ławkę obok siebie i opierając łokcie na kolanach tak, by frytki móc jeść w lekko pochylonej pozie, nawet nie wysilając się tym razem, żeby mieć Oscara przed sobą, niech sobie sam do siebie i do psa papla, jak będzie miał coś ważnego, to upewni się, że zostało to przekazane.
- Masz swoje - zaoponował, uderzając lekko wierzch oscarowej łapy, która mu się po frytki wysunęła i, jakże dojrzane, pokazał mu język z rozbawieniem. A potem jedną z frytek złapał i wyciągnął do Zgredka, trochę żeby podrażnić Oscara, a trochę, żeby potarmosić tego małego, dziwnego psa za uchem. Lubił psy. Wolał ciche i majestatyczne koty, ale psy też były fajne. Tak... łatwe w obsłudze. O wiele łatwiejsze, niż ludzie. Może po prostu ludzi nie lubił, ciężko powiedzieć.
Ale temu człowiekowi już za drugim razem dał ukraść frytkę, bo przecież drażnił się tylko, nie przeszkadzało mu dzielenie się jedzeniem, szczególnie teraz, kiedy te frytki złapał głównie z ochoty, a nie głodu, bo akurat mu zapachniały.
Postawił frytki między nimi na ławce, otrzepał ręce z soli i sięgnął do plecaka po Hawkeye'a, bo tak bardzo go teraz ciągnęło, interesowało niesamowicie, skąd taka postać się wzięła w komiksach, czy superbohaterowie nie powinni być super?
- Oscar. - Uniósł głowę po przekartkowaniu paru stron, by spojrzeć na chłopaka. - Czemu Hulk jest twoim ulubionym... I CZEMU TWÓJ PIES WYŻERA MOJE FRYTKI - dodał, parskając śmiechem, tylko udając wściekłość na tę pysk wsuwający się od tyłu ławki i długi język, próbujący się do frytek dostać. - Kot by nie zeżarł frytek - dodał z wyrzutem do psa, pstrykając go lekko i zgarniając z jego zasięgu te frytki, które jeszcze zostały, chociaż już mu całkiem przeszła ochota.
A zaraz zorientował się co zrobił, oczy mu się rozszerzyły i znowu na Oscara spojrzał.
- Zacząłem gadać do psa. I trzymam komiks. Zamieniam się w ciebie - wyszeptał z przerażeniem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Może to jest sposób. Muszę przyjaźnić się z wegetarianami. - mruknął, trochę jakby faktycznie zastanawiał się nad tą kwestią. - Tylko słodyczy, sera i innych takich to nie uchroni, więc sam nie wiem czy to warte zachodu. Nikomu nie można ufać.
Dodał zaraz, wychodzi na to że jednak zagrożenie dla jego pożywienia jest wszędzie i wszędzie i ze wszystkim musi na siebie uważać, taki jest ostateczny wniosek. Nie ważne, że głównym złodziejem jedzenia wszędzie i zawsze jest głównie on, jako że jego umiejętności pod kątem jedzenia bez wątpienia zasługują na miano wybitnych.
Choć ten Żółwiowy posiłek to o pomstę do nieba akurat wołał.
- Myślałem, że chcesz jeść, a nie wrzucić w siebie pół ziemniaka i udawać najedzonego. - uniósł więc lekko brew, bo jakże można się taką tacunią najeść, zaraz pewnie znowu będzie głodny. - Ile razy dziennie ty jadasz, co?
Choć zaraz wywrócił oczami, bo buraki zaczęto obrażać, a żadnego jedzenia obrażać nie można, chyba że jest go mało.
- Oho, rozumiem, ziemniak z solą faktycznie ma dużo więcej sensu, masterchefie. - uśmiechnął się szeroko, zaraz odpinając smycz Zgredka od jego szelek, skoro już po parku chodzili i sam w kierunku trawnika ruszył, bo tak przecież przyjemniej jest, kiedy go ta wygodnicka potwora dźgnęła. No, dramat z takim. Ale no, ruszył z nim do tej ławki, na której podciągnął jedną nogę, dobierając się do swojego burgera zaraz.
- Wygodnicki pacan. - postanowił sobie jeszcze poszkalować z uśmiechem na ustach oczywiście. Ale dał już Frankiemu spokój, skoro ten komiks wyjął to niech sobie czyta, on zaczął kopać w kamyki dookoła, żeby Zgredek sobie za nimi poganiał.
I zaraz spróbował wykraść frytkę, bo to nie tak, że coś do nich ma, po prostu super z nich DODATEK do jedzenia, ale dziad pacnął go w rękę.
- Ej no. - prychnął, ale kiedy dłoń z frytką skierowała się ku Zgredkowi, Oscar natychmiast złapał Franka za nadgarstek i odciągnął w górę poza psi zasięg. Zaczekał aż ten na niego spojrzy i pokręcił głową trochę niezadowolony. - Pytaj jak chcesz mu coś dać, niektóre rzeczy mogą mu zaszkodzić, tu jest za dużo tłuszczu i soli, psy są dużo wrażliwsze od nas.
Wyjaśnił zaraz. Co może się wydawać dziwne jako, że Oscar absolutnie nie wierzył w to, że Nuella, czekolada, czy pizza z mikrofali może mieć negatywny wpływ na zdrowie człowieka - miał wykute na blachę, jakie rzeczy ze swojego jedzenia może dawać Zgredkowi, a jakie mogą mu zaszkodzić.
Spojrzał zaraz na Zgredka, który musiał się obejść smakiem, w zamian rzucił mu jakiegoś kamyka dalej na trawę, żeby się tak ich jedzeniem interesować przestał.
Zaraz z resztą sam sięgnął po frytkę, bo przecież wie, że tak naprawdę może. Choć zaraz wrócił do burgera, którego już kończył i spojrzał na Frankiego, któremu chyba jednak się komiksy spodobały (no, jak mogłoby być inaczej? Nie mogło po prostu). Ale pytanie urwał w pół, zaraz zwracając uwagę na Zgredka.
- Zgredek! Fe, zostaw. - złapał zaraz psa za szelkę, złapał psa za szczękę, palcami ją otwierając i jako zły człowiek, zabierając mu frytkę prosto z pyska, by zaraz wyrzucić do kosza. Po tym puścił go po prostu. - Bo moja matka daje mu jeść ze swojego talerza. - jak jest najebana albo chce wyżebrać od niego miłość na trzeźwo - Potem kradnie z mojego talerza albo skąd widzi że jemy.
Zły był o to bardzo, chyba nawet było to widać, bo dbał o Zgredka jak tylko mógł. Choć zaraz Frankie powiedział coś, co po prostu poniżej jakiejkolwiek godności było i uśmiechnął się znowu unosząc wysoko brwi.
- Co z tego że by nie zeżarł, twoją duszę by zeżarł i potem miejsca by mu na frytki nie zostało. - prychnął. - Poza tym ponoć pies się upodabnia do właściciela, więc pewnie ma duże możliwości po mnie.
- Nic nie dostaniesz, zeżarłeś wielkie śniadanie, SPADAJ. - powiedział jeszcze tylko do psa,, jak ten się o ławkę oparł i po prostu znowu zaczął mu kamyki rzucać. Choć zaraz spojrzał na Franka i już zdecydowanie mu się humor poprawił.
- Wiedziałem, że jednak masz serce i normalnym człowiekiem jesteś, tylko się czaisz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Jadłem wcześniej. Mamo - parsknął, bo frytki faktycznie były bardziej zachcianką, niż potrzebą zapchania żołądka. Zaraz uniósł brew i wymownie spuścił wzrok na klatkę piersiową Oscara, jakby chciał powiedzieć "przyganiał kocioł garnkowi", bo może i był chudy, ale to Reid zdawał się być tym, który nigdy nie dojada.
Gwałtowny ruch Oscara był tak niespodziewany, że Franklin obrócił się w jego stronę ze strachem - rzadko zdarzało mu się czegoś nie zauważyć, zwykle zdawał się mieć oczy dookoła głowy. Wodził wzrokiem między frytką, a nagle wykrzywioną w poważnym wyrazie twarzą i oczy mu się rozszerzyły trochę.
- Przepraszam, nie miałem pojęcia - jęknął z wyrzutami sumienia, które o mało nie zagnały go teraz do najbliższego zoologicznego, by kupić Zgredkowi wszystko, co najlepsze do pochrupania. Od zawsze wychowywał się z psami, ale były one tylko do zabawy, głaskania i być może karnych spacerów, kiedy rozpierała go energia i nie chciał się uspokoić; podkarmiał je zawsze smaczkami, które były dla psów specjalnie kupowane i zawsze dawały się znaleźć w różnych zakamarkach domu. Nigdy nie musiał się przejmować tym, co jedzą, kiedy jedzą i jak jedzą i w głowie miał zakodowane tylko, żeby nie dawać słodyczy ani - ewentualnie - swojego własnego jedzenia, ale to drugie zdawało mu się brać z założenia, że ich psy miały super restrykcyjną dietę.
- Masz rację, przepraszam - powtórzył i zerknął na psa, czując się jak ganiony pięciolatek. W ostatniej chwili powstrzymał się od przeproszenia również czworonoga.
Przytaknął, kiedy Oscar odpowiedział mu na pytanie, chociaż - szczerze powiedziawszy - było ono raczej retoryczne. To był chyba też pierwszy raz, kiedy chłopak wspomniał o swojej rodzinie. To znaczy, nie licząc Zgredka. Ale Franklin nigdy nie dopytywał, nigdy też mu tego nie wypominał, bo sam rozmów o rodzinie nie znosił; kojarzyły mu się tylko z całą gamą zakłamania i fałszywych emocji. Dlatego też w ostatnim okresie świątecznym tak bardzo docenił smsowanie pod stołem z Oscarem, bo w żadnej z wiadomości święta w ogóle nie były poruszone - były memy, były dziwne historie i pytania, ale ani rodziny, ani prezentów, ani tej całej szopki, której Franklin nie znosił i gdyby mógł, to schowałby się w swojej skorupce na całą połowę grudnia albo pojechał i wysadził Świętego Mikołaja.
No dobra, raz się pojawił motyw świąteczny, jak Oscar wysłał zdjęcie Zgredka w czerwonym sweterku w mikołaje.
- Duszę może zeżreć, niesolona - odbił natychmiast z lekko przechyloną głową. Nadal skarcony szczeniaczek. Na szczęście miał wprawę w przepraszaniu za to co zrobił, czego nie zrobił albo co zrobi w przyszłości, więc wiedział, że należy chwilę przeczekać po całym przeproszeniu, dać przestrzeń i dalej badać teren.
Na szczęście Oscar zaraz się uśmiechnął i złość powoli z niego schodziła, więc Franklin, jeśli zostanie cichy, uważny i potulny, raczej znowu nie oberwie. Nie chodziło o to, że się bał Oscara - przywykł po prostu do automatycznego zgadzania się z ludźmi, którzy są na niego źli i zakładania, że mają rację. Nie chciał, żeby nastrój chłopaka zepsuł się przez jedno żółwiowe głupstwo i żeby nagle do Oscara nie doszło, że przecież Franklin jest jakimś starym bucem, że między nimi jest niebo i ziemia i skoro jest taki męczący i w dodatku truje mu psa, to lepiej go zostawić i znaleźć kogoś innego, kto jest zabawniejszy, bardziej odpowiedzialny i pasujący do świata Oscara.
- To moja przykrywka. W końcu każdy superbohater jakąś ma - odpowiedział z delikatnym uśmiechem, by jeszcze bardziej podpasować się chłopakowi, by wywołać u niego większe zadowolenie zarówno zgodzeniem się z nim, jak i nawiązaniem do tego, co tak lubi.
- Następnym razem... ok, nie będzie następnego razu. Będę karmił tylko ciebie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Patrzył, jak coś się we Franklinie zmienia, chyba nawet trochę głupio mu się zrobiło, bo mógł spokojniej mu zwrócić uwagę. Ale to łatwe nie było, bo Zgredek był dla niego zbyt ważny, był najbardziej stałą częścią jego życia, stworzeniem jakie było przy nim absolutnie zawsze i najstarszym przyjacielem, jakiego miał do tej pory. I czuł się za niego odpowiedzialny, bo to stworzenie było małe i czasami robiło głupie rzeczy, jakimi mogło sobie zaszkodzić, więc Oscar przyzwyczaił się do tego, że trzeba go pilnować przy niektórych psach, skracać linewkę przy jezdni, czy pilnować przy nim jedzenia. I cóż, denerwowało go, kiedy jego próby ułożenia Zgredka były psute przez matkę, czy przypadkowe osoby, dla których Zgredek jest po prostu śmiesznym sierściuchem od czasu do czasu.
- Okej. Nic się nie stało, po prostu pamiętaj.
Stwierdził po prostu, nie chcąc się nad tym mocniej rozwlekać. Patrzył, jak psiak gania za rzuconym kamieniem i szuka go gdzieś w trawie i chwilowe nerwy łatwo mu przechodziły i został tylko ten jakiś skurczony Franklin z tego. Dziwnie mu było nawet z tym, że ten aż tak się przejął, choć z drugiej strony nawet mu odpowiadało, bo chyba rozumiał, że to ważna rzecz dla Oscara.
Zaraz uśmiechnął się lekko na uwagę o duszy.
- No nie wiem, zależy ile się tego ziemniaka wcześniej opchasz. - szturchnął go jeszcze, bo przecież już w porządku, nie przejmuj się no i sam mu jeszcze frytkę ukradł. Bo on może i w ogóle to przecież nie mogą się zmarnować, szkoda by było dobrego jedzonka.
- Mhm. Przykrywkę bezuczuciowego masz, teraz tylko ja znam twój sekret, cudownie. Możesz już zaczynać tę naukę strzelania z łuku. - przyznał zaraz, bo prawda. No, nie bardzo wiedział po co mu akurat taka przykrywka i naciągane to było, ale niech będzie, nie chciał już szukać dziury w całym, chciał tylko powiercić Frankiemu jeszcze trochę dziurę o tę naukę strzelania. Bo przecież to by takie super było!
I pokiwał jeszcze głową, kiedy St.Verne wrócił do tematu i wzruszył lekko ramionami znowu.
- Dla mnie brzmi jak układ idealny. - uśmiechnął się szerzej, bo sam jedzenie zawsze chętnie przyjmie i jego wcale nie tak łatwo zatruć przecież. Gdyby się dało, sam dawno byłby już radioaktywny po wszystkich tych obiadach z mikrofali i paczkach chipsów zjedzonych na obiad. Skoro nie świeci nocą to chyba jednak jest niezniszczalny.
- A co do Hulka, podoba mi się, że jakby w jednym ciele są dwie skrajnie różne istoty. I to, że Banner, czyli jakby ludzka forma Hulka tak właściwie to wcale nie do końca jest tą lepszą wersją, wcale nie zawsze? Ale razem są fajną symbiozą. Silny, nerwowy i nademocjonalny potwór i wiecznie wkurzony profesor w jednym. No i pomysł na takiego dziwacznego stwora w drużynie Avendersów jest super, bo niby super, jest taki wielki i silny, ale z drugiej strony weź nad tym zapanuj i mu wytłumacz coś poza “Hulk niszczyć” czasami. - wrócił zaraz do przerwanego tematu, uśmiechając się już szerzej. - Sam motyw tego jak on powstał też jest fajny. Ale to no, poczytasz.
Dodał jeszcze, bo nie chciał wcale wszystkiego zdradzać, a nawet jeśli Żółw będzie innego bohatera lubił najbardziej to teraz już Hulka też ma obowiązek kochać. Zaraz Zgredek przybiegł z jakimś badylem, więc złapał za jego koniec i zaczął się z nim przeciągać, a w pewnym momencie podniósł nawet psa, który z uporem ściskał badyl w zębach.
- Nie chcesz w ogóle dzisiaj zrobić sobie seansu? - głupie to było chyba, ale jakoś po wszystkim co było, bardziej się do Frankiego przylepił. Albo po prostu nie chciał sam siedzieć, bo czuł się jakiś bardziej sam, niż przedtem. - Albo nie wiem, jak przeczytasz co masz do przeczytania, też spoko.
Dodał zaraz, bo jakoś głupio tak mu się narzucać na cały dzień i jeszcze filmy do tego. Mówiąc opuścił Zgredka na ziemię i wrócił do standardowego przeciągania patyka. Wygra ten pojedynek.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jak na chuderlawe stworzenie z kiepskim zdrowiem i wbudowaną automatyczną funkcją przypadkowej destrukcji otoczenia Franklin miał do czynienia w życiu z całą gamą wszelakich sportów, zarówno tych zespołowych (których nie znosił), jak i indywidualnych. Wstawanie przed świtem na różne treningi tenisa, łyżwiarstwa, czy pływania było, zdaje się, głównym elementem jego wczesnego dzieciństwa, który naprawdę lubił, nawet jeżeli każda chęć zmiany dyscypliny oznaczała burzę w domu. Podobało mu się zaczynanie dnia od wczesnych treningów i dopiero na studiach zamienił poranne ćwiczenia na kawę i czytanie.
Na całej tej liście znajdowało się też łucznictwo, bo ośmioletni Franklin jak raz usłyszał legendę o Robin Hoodzie, tak w ciągu tygodnia zaczął biegać w zielonych rajtuzach, kubraku i domagał się własnego łuku, w ogrodzie zrobił swoją własną bazę bandytów, którzy będą okradać bogatych, by dawać biednym (do dziś miał w głowie żywą awanturę, jaką dostał od Hamiltona za rzeczy i pieniądze, które podwędził, by rozdać innym, jak nie mógł wychodzić z pokoju przez tydzień, a łuk został na zawsze skonfiskowany. Potem dostał w tajemnicy inny od Franklina na urodziny, ale po przysięgnięciu, że będzie się nim bawił tylko, kiedy rodziców nie ma w domu i ojciec nigdy się nie dowie). Na dnie szafy nadal trzymał strój, który specjalnie uszył mu starszy brat w tamtych dniach, by jak najbardziej go upodobnić do bandyty, a jednocześnie mieć pewność, że ten mały pacan nie zmarznie skacząc po drzewach już od świtu w październiku.
Fakt, że posiadał minimalną praktykę (i zadziwiająco szeroką wiedzę teoretyczną o łucznictwie) zachował jednak dla siebie, czując, że Oscar może zrobić z tego zbyt wielkie halo. Chciał przeczytać chociaż jeden z tych tomów w całości, zanim chłopak zmieni mu nickname na Hawkeye i odmówi nazywania go w jakikolwiek inny sposób.
- Uważaj tylko, żebyś przez tę znajomość mojego sekretu nie został porwany przez mojego odwiecznego wroga. - Lekki uśmiech pojawił się na jego wąskich wargach, bo może to wszystko było niedorzeczne, ale jednocześnie dziwnie... przyjemne. Szybko przepłoszył z głowy myśl, że może byłby o wiele bardziej podobny do Oscara z tą jego ekscytacją, z tymi szalonymi myślami, którymi dzielił się nawet z baristką w kawiarni, jeśli akurat była pod ręką i z tym szczeniackim zakochiwaniem się w prostych rzeczach. Kiedyś też taki był, rezolutny i trzymający się swojego świata, ale dorastanie w domu, w którym nikt nie zwracał na niego uwagi, a jeśli już - to z setką różnych, dziwnych wymagań, pretensji i wyprostuj się Franklin i stój w miejscu, nie jesteśmy na bazarze - przyczyniło się do powstania skorupy, w której się chował. Robin Hood, Władca pierścieni i Oliver Twist zniknęli, zastąpieni przez lorda Byrona, sztywne i oficjalne bankiety oraz desperackie próby spełnienia oczekiwań rodziców, których nigdy nie byłby w stanie spełnić. Zamiast skakać po drzewach chował się z książkami, chłonąc wiedzę jak gąbka, przyjmując obowiązki i z tego wszystkiego tylko to żonglowanie mu zostało, bo podrzucać rzeczy albo bawić się kartami mógł przecież zawsze, nawet pod ławką w szkole, czy w domu czekając, aż reszta skończy jeść obiad.
Czuł, że musi zapoznać się z postacią Hulka bliżej, podobała mu się idea postaci i kreska w komiksach, na którą zwrócił uwagę jeszcze w sklepie. Nie we wszystkich, niektóre były za proste, zbyt niedbałe, ale tym samym też łatwe do powtórzenia.
Zerknął na zegarek, kiedy Oscar zaproponował seans. Nadal było wcześnie, a jemu do domu się nie spieszyło i nadal miał to poczucie winy gdzieś na dnie klatki piersiowej. A tysiąc ruchów na minutę wykonywanych przez Oscara, chociaż sprawiało, że Franklin zamierał bojąc się, że jest stanowczo za dużo energii na metr kwadratowy i jeśli sam będzie się poruszał to zaburzą wszechświat, w jakiś dziwny sposób go uspokajało. Skutecznie zajmowało mu myśli.
- Jasne, mam wolny weekend. Tylko u mnie w domu jest rozgardiasz z jakimś kolejnym pokazem, więc prywatna sala kinowa odpada - rzucił, bez problemu wymyślając wymówkę. Wszyscy St. Vernerowie byli mistrzami w wymyślaniu wymówek, kiedy chodziło o rodzinę. - Ile jest właściwie tych filmów? - zapytał, jeszcze nie wiedząc w jakie bagno właśnie wchodzi.

zt x2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#4

Zoey nie należała do optymistów od…. odkąd właściwie pamiętała. I nie miała kogo się zapytać o to, czy jako dziecko była inna, bo po prostu nie było nikogo, kto by ją uświadomił. Kto by pamiętał. Bo w momencie kiedy pochłonął ją system po śmierci rodziców, stało się tak bo nie miała nikogo z rodziny, kto mógłby się nią zająć. I… nie było też nikogo wśród przyjaciół jej rodziców. I chociaż mogłaby spróbować kogoś odnaleźć i wypytać, to chyba była zbyt dumna i zbyt honorowa żeby to zrobić, w końcu nikt z nich nawet się nie starał żeby o nią zadbać, żeby ją pocieszyć, żeby doglądać, czy aby wszystko w porządku z nią tam, gdzie akurat trafiała. Nie mówiąc o tym, że najwyraźniej nikt z przyjaciół jej rodziców, nie uważał ich za tyle ważnych, żeby po prostu przygarnąć ich dziecko po ich śmierci. Więc to nie było coś, w co się chciała pakować, bo stawiałoby to ją w dość żałosnej pozycji, pytającej czemu im nie zależało. Więc lepiej zamknąć ten etap i pójść dalej. A póki co miała wystarczająco dużo problemów na głowie, zwłaszcza z pracą, bo kelnerowanie nie wyszło jej zbyt dobrze. I chociaż jakąś częściową wypłatę dostała, co pozwoli je przetrwać na chwilę, nie wiedziała co będzie dalej. Nie miała zielonego pojęcia, no i właśnie ta niewiedza zaprowadziła ją na ten plac zabaw, opuszczony w tym momencie, bo słońce chyliło się ku zachodowi. Usiadła sobie na huśtawce, wzdychając cicho i rozważając czy hajs, który dopiero co zarobiła powinna przeznaczyć na naprawę auta, czy jednak na kupowanie jedzenia i benzyny. Ciężka sprawa! Zwłaszcza, że póki co nie miała innej pracy na oku, mimo stosu CV wciskanych wszędzie dookoła. Więc sobie siedziała, nie do końca zadowolona na tej huśtawce, orientując się że nie jest już sama i ktoś się jej przygląda. Więc podniosła wzrok na dziewczynę i zmarszczyła lekko brwi - a ty tutaj na kogoś czekasz? Organizujesz to większą imprezę, schadzkę z kochankiem czy czekasz na swojego dostawcę trawki? - zapytała, przechylając lekko głowę w bok. I od razu myśląc, że handlowanie prochami to przecież całkiem niezły sposób na zarobek… i to dobry zarobek… a ona jest bardzo zdesperowana…
Ostatnio zmieniony 2021-06-15, 20:02 przez Zoey Williams, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
23
170

studentka weterynarii i stażystka

klinika weterynarii

hansee hall

Post

#9

Dzieciństwo... jakże to był przyjemny, beztroski czas. Czas marzeń o tym, co będziemy robić gdy dorośniemy, czas zabaw, budowania przyjaźni, pierwszych walk o swoje zabawki i innych konfliktów w piaskownicy. Rose bardzo miło wspominała swoje dzieciństwo, a że jej ulubioną zabawką na placu zabaw była huśtawka to od czasu do czasu przychodziła tutaj, najczęściej o zmierzchu, siadała na huśtawce i próbowała sobie przypomnieć ten beztroski czas, gdy to mama lub tata huśtali ją tak wysoko, iż myślała, że będzie w stanie dotknąć chmurek na niebie. Nigdy to się nie stało, ale czemu nie zostawić tego w sferze marzeń i wierzyć że gdyby tylko się bardziej postarała, gdyby tylko wyciągnęła rękę to mogłaby dotknąć nią nieba. Rosalie zwykle wracała na huśtawki gdy wydarzyło się w jej życiu coś przykrego, tak też było tego dnia gdy po długiej i wyczerpującej operacji usunięcia guza wraz z nerką u Amstaffa, a także kawałka wątroby, też objętej guzami, psi pacjent się nie wybudził z narkozy, odchodząc na zawsze. To było niesprawiedliwe, zważywszy na fakt że nareszcie udało im się pokonać jego raka, to dlaczego nie mógł on dłużej żyć, cieszyć się resztą swego psiego życia tylko odejść, pamiętając jeszcze czasy bólu przy oddawaniu moczu, czy podczas jedzenia? Jednak kto powiedział że życie bywa sprawiedliwe? Przekazała smutną wiadomość właścicielom, którzy oczywiście zabrali zwłoki swojego psiego przyjaciela. Zawsze miała wtedy łzy w oczach, bo ten widok był niezwykle dołujący. I to chyba normalne że po czymś takim nie chciała wracać do głośnego, gwarnego akademika tylko wolała zaszyć się gdzieś w spokoju, wybierając właśnie jej ulubiony plac zabaw z dzieciństwa. Wtedy nie musiała martwić się śmiercią, ten temat był jej obcy, tak jak niesprawiedliwość świata w którym żyjemy. Siedziała tak na huśtawce i dopiero później zauważyła jak jakaś dziewczyna, na oko w podobnym wieku do niej, przychodzi na plac zabaw i zajmuje huśtawkę nieopodal. Zaczęła się jej przyglądać, bo wyglądała ona na pogrążoną w myślach. Czy to też było miejsce, do którego przychodziła, gdy życie ją chwilowo przerastało?
- Nie, rozmyślam sobie nad bezsensem dorosłego życia. Teraz nie rozumiem dlaczego jako dziecko tak bardzo chciałam być już dorosła, podczas gdy dorosłość wcale nie jest taka kolorowa, jak się wtedy wydawało. - odparła szczerze, trzymając się linek od huśtawki i robiąc tak na niej kilka kroków do tyłu i dwa do przodu, huśtając się delikatnie.
- A co ciebie tu sprowadza? Wesołe wspomnienia z dzieciństwa? - tutaj pewnie nieświadomie mogła trafić w czuły punkt dziewczyny, bo nie wiedziała przecież o tym, że jej towarzyszka spędziła je w domu dziecka. Nie znała jej historii, a z niej nie dało się czytać, niczym z otwartej księgi.

autor

dreamy seattle

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dla większości dzieciaków dzieciństwo było czymś przyjemnym, tak samo jak place zabaw były sprawą fajną i przyjemną, kojarzącą się z przyjemnym czasem spędzonym z bliskimi. A Zoey cóż, nie mogła powiedzieć, że takowe ma. Właściwie to place zabaw nie wywoływały w niej jakoś super dużo emocji, ot, trochę brzydkie wytwory ludzkiej wyobraźni, porozstawiane tam i siam. I tylko czasem, kiedy widziała na nich rodziny z dziećmi, które dobrze się bawiły, przytulały i w ogóle, to wtedy trochę, przez moment było jej przykro. Ale bardzo starała się te myśli od siebie odgonić i po prostu skupić się na czymś innym. Na przykład nad nieznajomą, która zaczęła bardzo filozofować. I przez to zaczęła się zastanawiać, czy skoro nie sprzedaje dragów, to może przypadkiem lubi czasem jakieś zażyć i dlatego teraz ma takie jakieś dziwne rozkminy. Powoli pokiwała głową.
- A, okej. A ile masz lat? - zapytała, mrużąc lekko oczy. Dałaby jej na oko jakieś… szesnaście lat, dlatego jej rozkmina nad dorosłością wydawała jej się trochę dziwna. poza tym to właśnie w tym wieku wszystko wydawało się takie.. dramatyczne.
- Nie, ja właśnie liczę że przyłapię tu jakiegoś dilera -odpowiedziała z miną, która miała sugerować, że oczywiście żartuje. Nawet jeśli w jej głowie to objawiało się naprawdę jako całkiem niezły pomysł. Pomysł, który by rozwiązał sporo z jej problemów. W sumie ewentualnie, z tego co wymieniła, jeszcze ten kochanek mógłby się nieźle na te problemy przydać, ale dałby tylko chwilową ulgę...

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Jefferson Park”