WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
Czasami sam nie wierzył, że zdecydował się pomóc Darby. Czy nie była ona straconym przypadkiem od samego początku? Był w stanie się założyć o swoje dwa piękne koty, że Walmsley flirtując, używała tych wszystkich wyświechtanych zwrotów z gazetek, w których znajduje się sekcja historii czytelników i które kończą się zdaniem zaśmiewaliśmy się z tego do łez, a nasz sąsiad razem z nami. Tak właściwie to potrafił wyobrazić sobie wiele miłosnych porażek ze swoją współlokatorką w roli głównej. Nieeleganckie uwalenie się jedzeniem, zagapienie się i wejście w ścianę, a nawet przypadkowe uszkodzenie gościa przy próbie dotknięcia. To wszystko aż dobitnie krzyczało DARBY. Czy więc porywał się z motyką na słońce, decydując się jej pomóc w tej jakże delikatnej kwestii? Być może. Ale do cholery, nie nazywałby się Chandler Jones, gdyby obojętnie przeszedł obok tego wyzwania. Poza tym to była doskonała okazja, by dodatkowo ponabijać się z Walmsley, a tego to pan sprzedawca najlepszych kebsów w mieście nigdy nie odpuszczał.
Uczynienie z Darby kobiety, którą ktoś chciałby się zainteresować na dłużej, wymagało od niego sporo wysiłku. Bo okej, może i była OBIEKTYWNIE ładna, ale paradoksalnie nie umiała tego wykorzystać. Wystarczyło spojrzeć na ubrania, które zakładała na siebie na co dzień. Pewnie wynikało to z przekonania wpojonego przez wszystkie durne komedie romantyczne, jakoby to wygląd zewnętrzny się nie liczył. No ale, kurwa, mężczyźni byli przede wszystkim wzrokowcami, więc ubiór miał znaczenie i to całkiem spore. Dlatego też Chandler o godzinie 8.00 w swój dzień wolny, bez pukania wpadł do pokoju Darby i to tak gwałtownie, że aż drzwi się od ściany odbiły. Oczy miał zasłonięte dłonią, więc pewnie po drodze coś tam przewrócił, może jakąś pamiątkę po świętej pamięci babci, ale to nie było teraz ważne, prawda? - Walmsley, NIE ŚPIJ - krzyknął ile sił w płucach, tak nawet nie bardzo dbając, czy jego współlokatorka rzeczywiście jeszcze chrapała w najlepsze, czy może już siedziała ogarnięta. No nie wiedział, bo przezornie wolał oczy mieć przymknięte, żeby nie zobaczyć czegoś, co skrzywdziłoby go na resztę życia.
-
Czy w stwierdzeniu, że Darby chyba nie za bardzo potrafi flirtować jest trochę prawdy? Owszem, ale zaledwie trochę, jako że z czystym sercem można przyznać, że flirtować nie potrafi WCALE. Jasne, mogła kogoś poznać, mogła wyjść z nim na randkę, spędzić wspólnie kilka godzin, ale … jej wygląd niestety nie rekompensował w wystarczający sposób głupiego zachowania, ażeby tak kiedykolwiek, cokolwiek z tych podbojów wyszło. Warto jednak zaznaczyć, że pomimo wszelkich niepowodzeń, nadal nie miała pojęcia, co ją do cholery podkusiło, żeby w pomoc zaangażować Chandlera – który ponoć ŁASKAWIE się zgodził, pomimo, że pomysł wyszedł z jego strony (chociaż w jego głowie wyglądało to zapewne nieco inaczej, skoro Jones miał tendencję do poddawania wszystkiego własnej interpretacji). Teraz musiała z tym handlować. Albo go spławiać, co było raczej dość bezskuteczne; w końcu potrafił uczepić się czegoś jak rzep do psiego ogona, a to wszystko tylko po to, żeby zrobić jej na złość.
Tak więc spała w najlepsze. Spała i śniły jej się piękne rzeczy – nagle wygrywa sporą sumę pieniędzy i wyprowadza się z tego domu wariatów, a drzewa dookoła śpiewają i tańczą w rytm piosenek z Mamma Mia! Spała i miała ochotę spędzić cały dzień w łóżku – bo pogoda była kiepska, ona nie miała humoru, życie okazało się być smutne. A to wszystko za sprawą czego? Głupich wyborów; bo oglądając instastory natknęła się na fejk newsy jeden z polskich stacji i była przekonana, że tyrania Trumpa trwa. A ona nawet nie znała się na polityce i nie potrafiła stwierdzić, dlaczego ówczesny prezydent nie był fajnym gościem. Ona ABSOLTNIE nie miała o tym pojęcia, aczkolwiek wierzyła ocenie swoich znajomych (takich jak pałający nienawiścią Judah). No i cóż, była głupia, ze nie sprawdziła bardziej wiarygodnych źródeł, a jedynie rzuciła telefonem (w rzeczywistości położyła go na ziemi, bo w przypadku uszkodzeń nie było jej stać na nowy). Kto więc – w tak bezlitosny sposób – śmiał ją budzić? Gdy tylko otworzyła oczy, była przekonana, że właśnie w tym momencie na nowo poznała pojęcie nienawiści. – Czego? – zapytała, na sekundę unosząc głowę, co okazało się zdecydowanie zbyt dużym wysiłkiem. Przewróciła się więc na bok, licząc, że sobie pójdzie. A na rozbijanie pamiątek nie miała nawet siły reagować (jeszcze).
-
Zacznijmy może od stwierdzenia oczywistego. NO JASNE, że Chandler zupełnie inaczej tę całą sytuację w swojej (mądrej) głowie interpretował. Dla niego Darby zamknięta była w wieży bezguścia na jakimś wypierdkowie, a on - kebabowy sułtan na pięknym wielbłądzie - wielkodusznie postanowił wyciągnąć ją z opresji. Będąc też niesamowicie pewnym swych randkowych kompetencji, nawet nie zakładał scenariusza, w którym Walmsley miałaby brutalnie pogardzić jego pomocną dłonią. Zdaniem Jonesa to po prostu byłoby bezsensu, wszakże kto przy zdrowych zmysłach odtrąciłby oferowane przez niego usługi? Chociaż może właśnie błąd tkwił w założeniu, iż jego współlokatorka posiadała wszystkie klepki...? Nie, nie, nie, obiecał sobie, że na czas tej biznesowej współpracy przynajmniej postara się ograniczyć obraźliwe epitety, bo wiadomo, ego kobiece jest niezwykle kruchym naczyniem i bardzo łatwo je stłuc, a tym samym przekreślić realizację misternego planu, który w siedmiu punktach został uformowany zeszłej nocy. A to byłoby tragedią na skalę międzynarodową, ponieważ ten projekt był zbyt zajebisty, by nie wdrożyć go w życie.
Cóż, biorąc to wszystko pod uwagę, może bardziej taktycznym posunięciem byłoby nienachodzenie Darby Walmsley w jej własnej sypialni o ósmej rano? Może i tak, ale na odwrót było już stanowczo za późno, albowiem sama zainteresowana już nie spała i chyba nie była zachwycona jego obecnością, a przynajmniej tak WYDEDUKOWAŁ po wywarczanym przez nią słowie. Westchnąwszy ciężko pod nosem - już czuł w kościach, że to będzie naprawdę męczący poranek - podszedł do łóżka blondynki, by zaraz usadowić na nim swoje cztery litery, jakimś cudem nie natrafiając na jej nogi. - Rise and shiiine - zanucił profesjonalnie niczym Kylie Jenner i rytmicznie poklepał Darby po szopie włosów, prawdopodobnie tym samym zwiększając swoje szanse na śmierć w wieku chrystusowym. - Mamy dziś bardzo napięty grafik, Walmsley i już jesteśmy do tyłu o co najmniej dwadzieścia minut, więc zwlecz swój leniwy tyłek z tego łóżka - nakazał autorytarnie, tym razem stukając ją w plecy, jak taki mały pięciolatek, co wymaga atencji od rodziców. NO ALE MIAŁ DOBRY POWÓD, OKEJ.
-
W życiu każdego dorosłego człowieka przychodzi taki moment, kiedy ma ochotę gołymi rękami udusić swojego współlokatora, a Darby Walmsley taką pokusę odczuwała zdecydowanie częściej, niż każda inna, normalna osoba. Ciężko się dziwić – ostatecznie Chandler nie był zbyt łatwy w obsłudze i niejednokrotnie brakowało magicznego wyłącznika, który znacznie ułatwiłby jej egzystencję. Ewentualną pomocą okazywał się alkohol, którego z raz, czy dwa wypili wspólnie wystarczająco dużo, by móc żyć w zgodzie – następnego dnia zapominali jednak o tym, z powrotem funkcjonując niczym serialowy Chandler i ten jego psychiczny współlokator, którego nie mógł się pozbyć – z zaznaczeniem, że tego dnia natarczywym wariatem był zdecydowanie Jones, który nie chciał jej dać ŚWIĘTEGO SPOKOJU. I jak, przepraszam bardzo, jak ona miała się prezentować? Sen to zdrowie, sen wpływa na urodę, Darby potrzebowała snu, żeby być piękna i nadrobić jakoś inne mankamenty, których i tak – powiedzmy sobie szczerze – pozbyć się kompletnie nie potrafiła. Nawet na sekundę. Zwłaszcza nie teraz, bo to nie był jej dzień i zdecydowanie nie byłaby w stanie wrzucić na instagrama fotki z podpisem woke up like this, bo pewnie odstraszyłaby tym samym wszystkich obserwujących i przy okazji pozbawiłaby się trofeów, które wygrała w czasie swojej kariery na konkursach piękności. Ignorowała go więc. Ignorowała go jak tę natrętną muchę, która zeszłego wieczoru nie dawała jej spać. Ignorowała z całych sił, żałując, że nie posiada zatyczek do uszu. Miała nadzieję, że ostatecznie się odczepi i zacznie jej zawracać głowę za dwie, trzy godziny … albo najlepiej nigdy. Ale nie – on musiał usadzić zadek na łóżku i dalej ją męczyć. – Czego chcesz ode mnie? – wydukała, z głową nadal wciśniętą w poduszkę i zamkniętymi oczami. Szczerze powiedziawszy serio nie miała absolutnie żadnego pomysłu, jaki może być cel jego wizyty – zazwyczaj omijał jej pokój szerokim łukiem i jakoś nie spieszyło mu się do jakichkolwiek zbytecznych interakcji. – Nie. Nie zamierzam brać udziału w tym … cokolwiek wymyśliłeś. Kategoryczne nie. Daj mi spać i idź pomęczyć siostrę, okej? Ona jeszcze w ogóle z nami mieszka? – bo Rosse gdzieś z oczu jej niby zniknęła, ale biorąc pod uwagę, że dobre trzy miesiące zastanawiała się, czy w ogóle istnieje … wszystko było możliwe.
-
I właśnie przez nią Jones nie wyczuł, że skoro jego współlokatorka uparcie go ignoruje, to że powinien załapać aluzję i się zmyć. No ale tak - to był Chandler. Do niego mówiło się wprost jak do dziecka albo wcale. Dlatego raz jeszcze pogładził Darby po blond włosach, dokładnie tak jak głaskał swoje dwa puszyste koty. - Żebyś zaczęła się realnie dokładać do czynszu. Żebyś przestała słuchać muzyki obrażającą moje bębenki słuchowe. Żebyś wynosiła za mnie śmieci. Swoją drogą, kosz jest już pełny - tu znacząco ją poklepał, żeby wiedziała, że ma już BOJOWE zadanie na ten dzień. - Ale najbardziej to chcę, żebyś wstała, bo musimy pilnie porozmawiać - dodał poważnie, jakby chodziło o jakąś sprawę niecierpiącą zwłoki. Już naprawdę nie wiedział, jak powinien ją z tego łóżka ściągnąć! Powiedzieć, że za drzwiami czekał na nią Richard Madden z pantofelkiem i pierścionkiem zaręczynowym? - Nie, muszę to zrobić z Tobą - podkreślił bardzo dobitnie, co mogło zabrzmieć trochę dziwnie w odczuciu potencjalnego słuchacza, ale nieważne. - Poza tym Rosse wyjechała i dobrze o tym wiesz. Albo i nie wiesz - mruknął cicho, przypominając sobie, że chyba ich sobie nawet oficjalnie nie przedstawił. Ale miał dużo na głowie, dobra? Ciężko było być Chandlerem Jonesem w dzisiejszym świecie.
-
Jednakże na jego kolejne zarzuty zareagowała tak, jak zrobiłaby to każda inna, winna osoba – po prostu siedziała cicho. Nie kłóciła się, ponieważ nie miała argumentów i mogłoby to doprowadzić do negatywnych skutków – takich jak, na przykład, wyrzucenie jej rzeczy za drzwi, dopóki nie ureguluje rachunków. ALE nie ma co podawać mu absurdalnych pomysłów – i tak w swojej głowie miał ich całkiem sporo. – Zostaw moje włosy – burknęła jedynie, głowę odchylając tak gwałtownie, jakby właśnie zaplątał się w nich jakiś obrzydliwy robal. W zasadzie był to najskuteczniejszy sposób, żeby ją obudzić, bo po chwili przeturlała się kawałek, by znaleźć się na tyle daleko od niego, na ile pozwalała jej szerokość łóżka i dość niechętnie podniosła się do pozycji siedzącej. – Nie wiem, skąd mam wiedzieć? O niczym mnie nie informujecie – prawie tak, jakby wcale tam nie mieszkała. Ale mieszkała! Powinni o tym pamiętać. A Ross, na przykład, wysłać pożegnalnego smsa. – Więc? Mów szybko, a jeśli będzie to coś mało istotnego, to przysięgam … – urwała w pół zdania nie dlatego, że nie potrafiła dokończyć, ale dlatego, że spojrzała w kierunku drzwi, gdzie przyuważyła na ziemi rozbitą ramkę ze zdjęciem, z jej pierwszego konkursu piękności. – Chandler!!! Czy ty mógłbyś kiedykolwiek zrobić cokolwiek dobrze, co? Minimum wysiłku – tutaj nawet nie skomentuję, ponieważ ona była święcie przekonana, że mówi z sensem, a umówmy się – te słowa wypowiedziała najmniej odpowiednia osoba.
-
... które zresztą i w tej dokładnej chwili były wystawiane na próbę ognia, ponieważ Walmsley usilnie ignorowała jego grzeczne prośby. Że też nie wziął ze sobą żadnego wiadra z wodą - może jakby zaczęła wyglądać jak przemoczony pudel, to wyskoczyłaby z tych barłogów w trymiga. Z drugiej strony musiałby się wtedy mierzyć z rozwścieczoną kobietą, a czy naprawdę miał na to ochotę tak wcześnie z rana? Przecież i tak prędzej czy później tego dnia się na niego wścieknie! No i wychodząc z tego założenia, Chandler przeciągle westchnął jak niezadowolone dziecko. - Czemu Ty musisz być zawsze taka trudna, co? Gorzej niż z kostką Rubika - skomentował z lekką nutą irytacji, twarz sobie przecierając przy tym dłonią, bo Borze Tucholski, z tą Darby to się po prostu nie szło dogadać! Tak samo jak kostki Rubika nie dało się ułożyć mimo co najmniej trzydziestu podejść. - No wybacz, myślałem, że będziecie razem chodzić do toalety, bo przecież dziewczyny zawsze chodzą parami i że tam będziecie omawiać wszystkie ważne rzeczy - odparł, wzruszając przy tym obojętnie ramionami, nie czując się w obowiązku, by brać na siebie winę za niedoinformowanie Darby. To ona nie dostosowała się do misternie opracowanego planu w jego głowie, nie na odwrót! - Pamiętasz, jak postanowiliśmy, że musisz nauczyć się żyć wśród ludzi? Pamiętasz, Walmsley? - powtórzył z uroczystą powagą, spoglądając na nią przy tym intensywnie, jakby co najmniej byli na jakimś przesłuchaniu na komisariacie. - No więc zaczynamy od dziś. Otwieraj swoją szafę - nakazał, schodząc wreszcie z łóżka współlokatorki i już idąc w stronę wspomnianego przez siebie mebla. - Nie dramatyzuj, na wojnie zawsze są ofiary - a tak krótko skwitował oburzenie blondynki na rozbitą ramkę ze zdjęciem. Innymi słowy - zbytnio tym przejęty nie był! Splótłszy ramiona na torsie, po raz kolejny wbił w nią oceniające spojrzenie, jakby za jego pomocą chciał ją zmusić do działania.
-
Jego prośby nie były ani grzeczne, ani na miejscu. Mógłby sobie odpuścić; mógłby dać jej pospać chociaż przez KILKA KOLEJNYCH GODZIN, aby przypadkiem nie wstała lewą nogą. MÓGŁBY. Ale nie, on zawsze musiał robić wszystko na złość, kompletnie nie myśląc o tym, że ktoś może mieć, chociażby, inne plany. Nie, żeby Darby je miała … grono jej znajomych w dalszym ciągu nie było zbyt duże, a nawet jeśli to jakiekolwiek regularne spotkania nie były jej bajką – często wypadało jej z głowy, że ma się do kogoś odezwać. Tak po prostu. – No okej, świetnie, fajnie, ale jak mam chodzić z nią do toalety, jak jej tutaj nie ma? Pomyślałeś o tym chociaż przez sekundę, cwaniaku? – no całkiem logiczne to było, prawda? Rosse wyjechała, wiec nie spotykała jej nigdzie. ZRESZTĄ, jeśli przez dwa miesiące potrafiły się mijać, nie wiedząc o swoim istnieniu, to raczej nie robiło z nich osób zbyt … rozgarniętych. Inna sprawa, ze za tę sytuację Darby nadal winiła Chandlera i jego głupotę. Naprawdę myślała, że siostra jest jego wyimaginowaną przyjaciółką i nawet, minimalnie, mu współczuła. – I o co ci chodzi z tą kostką Rubika? – nie, nie robiła z siebie chojraka, ponieważ się na tym znała – było to pytanie z serii głupie, ponieważ Darby nie znała prawdziwej nazwy przedmiotu, który sama nazywała KOSTKĄ DO UKŁADANIA. – Umiem żyć pomiędzy ludźmi. Ludzie mnie lubią, okej? Spójrz na siebie. Jesteś moim fanem – powiedziała, zaraz chowając głowę z powrotem pod kołdrą, ponieważ spodziewała się kolejnego wybuchu śmiechu, a na to było zdecydowanie za wcześnie. – O co ci chodzi z moją szafą, hm? – zapytała, aczkolwiek to polecenie sprawiło, że wreszcie podniosła się z łóżka, sięgając najpierw po leżący na krześle obok szlafrok. I nie, nie wstała dlatego, że jej kazał – a dlatego, że nieco obawiała się, co zrobi. – To raczej nie ma nic wspólnego z naszym układam – powiedziała, ponieważ nie przychodziło jej do głowy absolutnie żadne powiązanie. Aczkolwiek prawdopodobnie mogła być pewna, że Jones zaraz ją oświeci.
-
Natomiast co do snu, to Chandler doskonale zdawał sobie sprawę, że jest on bardzo cenny - niemniej jednak, Walmsley i tak już sypiała stanowczo za dużo. Ten czas mogłaby wykorzystać dużo bardziej produktywnie, jak na przykład na przyrządzanie mu pożywnego (albo chociaż jadalnego, nie przesadzajmy) śniadania. W końcu to on z ich dwójki utrzymywał ten dom i potrzebował dzień zacząć od najważniejszego posiłku! Ale czy ją to obchodziło? Jasne, że nie, bo taka z niej była egoistka, ot co. - Jesteś taka pewna, że wyjechała? Ten dom jest bardzo duży, Darby. Może Rosse wcale nas nie opuściła tylko czeka na dobry moment by wyjść z szafy i Cię nastraszyć - powiedział to niby nonszalanckim tonem, wpatrując się przy tym we własne paznokcie, jakby wcale właśnie nie zasugerował, iż Walmsley w każdej chwili może paść na zawał serca przez głupie pomysły jego młodszej siostry. - Co? Nie wiesz, co to kostka Rubika? - zdziwił się przeogromnie, wbijając w nią zaskoczone spojrzenie, zaraz dłonią machając na znak cóż, mogłem się tego spodziewać. Oczywiście, że sam wcale nie był taki mądry, co to to nie, kiedyś po prostu kupił sobie sok pomarańczowy dla dzieci, gdzie na nakrętkach znajdywały się zdefiniowane słowa i tak mu się jakoś w pamięci ta nieszczęsna kostka Rubika utarła. - Wiesz, Darby, czasami sobie myślę, że Ty to specjalnie mówisz takie rzeczy, żebym Cię wyśmiał. To nie może być przypadek, Ty po prostu musisz uwielbiać, jak Cię zaczepiam. A to znaczy... - proszę państwa, szykuje się nam tutaj jakaś głęboka konkluzja, ponieważ Chandler Jones aż czoło zmarszczył w celu dodania dwa do dwóch. - Że uwielbiasz mnie! - aż krzyknął, palcem w nią celując wytykająco, jakby co najmniej to była zbrodnia największa. Czy on tutaj nieco wyolbrzymiał? Skądże znowu, ten wyraz wielkiej satysfakcji na jego twarzy to był jedynie wypadek przy pracy. - Jak nie jak tak? Przecież w każdym filmie przemiana zaczyna się od przemiany zewnętrznej, więc musimy ocenić, to znaczy, JA muszę ocenić Twoją garderobę w skali od 1 do 10 - poinformował ją całkiem rozsądnie jak na siebie, przystępując z nogi na nogę, już się nieco niecierpliwiąc, w końcu nie mieli na to całego dnia. - To co? Sama ją otworzysz czy mam to zrobić ja i zobaczyć Twoją kolekcję pluszaków? - ponaglił ją, brwi przy tym do góry unosząc, jakoś podświadomie robiąc przy tym kolejny krok w stronę jej szafy.
-
Nie sypiała wcale tak dużo. Okej, może i miała większość dni wolnych i może – ale tylko może – zdarzało jej się zrobić mniej więcej pięć drzemek jednego dnia. Może życie jej nie męczyło, ponieważ nie miała zbyt wiele do roboty, aczkolwiek … to wszystko było nieważne. Tego dnia chciała się wyspać i nikt, absolutnie NIKT, a przede wszystkim nie Chandler, nie powinien zabierać jej tego przywileju. Koniec kropka. Dlatego była wkurzona i dlatego prawdopodobnie, podczas najbliższych godzin, zapewni mu dużo wrażeń, jak na niewyspanego człowieka, który wstał lewą nogą, przystało. – Ja tylko zapytałam, czy z nami mieszka, to ty zacząłeś, że wyjechała … Wkręcasz mnie znowu? I dlaczego mówisz o takich rzeczach? Teraz będzie mi się to śnić po nocach – nie, żeby widok Rosse był aż tak tragiczny; no nie był. W zasadzie to droga, była już koleżanka prezentowała się całkiem niegroźnie, w przeciwieństwie do jej brata (a Darby nie poznała jeszcze drugiego i ups, nawet nie wiedziała, o jego istnieniu). – Ale pooooowiedz mi Chandler, proszę. Co się z nią stało? Nie zakopałeś jej gdzieś w ogródku, żeby przejąć imperium kebabów? – nie sądziła, że Czendi mógłby posunąć się aż tak daleko, aczkolwiek biorąc pod uwagę jego wybryki z dzieciństwa … wszystko było możliwe. To człowiek totalnie nieprzewidywalny, który niejednokrotnie już robił złe rzeczy – stale uprzykrzając życie swojemu rodzeństwu. – No to taka kostka, która … z którą … coś tam się robi. No kostka, no – bo po co drążyć temat, prawda? Zwłaszcza, że on też wielu rzeczy w swoim życiu nie wiedział – np. tego, jak być dobrym kulturalnym, miłym współlokatorem, o. – Ha, ha, ha – burknęła, słysząc jego kolejne słowa. Uwielbia go, śmieszne, wręcz komiczne. No, uśmiała się po wszystkie czasy. – Upadłeś może ostatnio? Uderzyłeś się w głowę? A, wiem – i tutaj wspomniała sobie piękny moment, kiedy to poślizgnął się na skórce od banana, trzymając ją na rękach. I co z tego, że ona wcześniej zrobiła dokładnie to samo, to nie ma przecież znaczenia – skoro jemu stała się taka tragedia, to nie miał prawa jej tego wypominać. Ha. – Czy ty masz czelność komentować mój wygląd? Mój? Ty? Ty? – i tutaj już naprawdę się poderwała, gotowa do boju. Z półki podniosła dyplom, za pierwsze miejsce w konkursie piękności, który podstawiła mu pod nos. – I kto źle wygląda, cwaniaku? – rzuciła, ewidentnie obudzona. Aczkolwiek ostateeeeecznie do tej szafy podeszła, otwierając ją na oścież – bo po pierwsze, nie miała absolutnie nic do ukrycia, a po drugie, inaczej nie dałby jej spokoju. - Moja garderoba jest perfekcyjna – i serio, warto tutaj zaznaczyć, że Darby nie ubierała się źle; miała sporo ciuchów, nakupowanych przez te lata, kiedy według matki musiała zawsze być idealna. Nie o to chodzi. Tylko czasami, CZASAMI, nie przejmowała się zbytnio, że warto byłoby jakoś bardziej figurę podkreślić, czy coś w tym stylu. Obcisłe sukienki wyciągała tylko na te co ciekawsze randki, a przez większość czasu sięgała po pierwsze, co wpadło w jej ręce.
-
-
-
-
Olała jego kolejne słowa, kompletnie, absolutnie nic sobie z nich nie robiąc – miała przecież własne racje i doskonale wiedziała, co robi, wybierając kolejne ubrania ze swojej szafy. Nie chodziła przecież w dresie, nie ubierała nawet wytartych dżinsów, ani sukienek, które nadawałyby się jedynie na niedzielną mszę, więc to, że jej codzienna garderoba nie pasowała do jego standardów, wcale nie było niczym złym. Miała jednak przeczucie, jaka będzie reakcja na tę sukienkę. Dokładnie taka, jakiej spodziewałaby się po każdym facecie – nawet takim, który niekoniecznie za nią przepadał i niekoniecznie myślał o niej w TAKICH kategoriach. – Ekhm – odchrząknęła, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. NA SIEBIE znaczy na swoją twarz, czy ogólnie osobę, a nie ciało, które lustrował od dobrych kilku sekund. – Tak, Chandler? W tej sukience mogłabym to osiągnąć? – zapytała, siląc się na prowokacyjny ton, którego absolutnie nie chciała przy nim używać. Jednakże mocno działał jej na nerwy, zachowując się jak alfa i omega. – Też poprosiłbyś o mój numer, prawda? – dodała, podchodząc nieco bliżej; czyli dosłownie kilka kroków, po których stała naprzeciwko niego, na wyciągnięcie ręki. Ostatnio ją wyśmiał, gdy stwierdziła, że podrywałby ją, gdyby tylko nie mieszkali razem. Ostatnio ją wyśmiał, a ona poczuła się bardzo niekomfortowo. Z tego też powodu obserwowała go teraz przeszywającym wzrokiem. Chciała jedynie, żeby przyznał jej rację. Liczyła, że chociaż tyle dobrego przyniesie jej ta CHOLERNA sukienka.
-
Gdyby tylko wiedział, że już za moment ponownie przeżyje najgorsze kilkadziesiąt sekund w całym swoim życiu... Tak, niewątpliwie postrzeganie Walmsley w kategorii atrakcyjnej kobiety równało się z przepaleniem nielicznych komórek mózgowych Jonesa. Naprawdę starał się jej nie lustrować jak prosty samiec, no ale szkopuł w tym, że on... był prosty. Dlatego kiedy Darby zaczęła coś - coś, bo rozumienie zlepków słów też przychodziło mu aktualnie z trudem - do niego mówić, to jedynie głośno przełknął ślinę. - Hmmm - wymruczał z zadumą, nie ufając w tej chwili własnemu głosowi. Dopiero gdy przymusił się resztkami silnej woli by przenieść wzrok na twarz współlokatorki, na jego wargi wkradł się nonszalancki uśmieszek. Nie spuszczając z niej równie przeszywającego spojrzenia, zrobił krok do przodu, niwelując dzielącą ich odległość do minimum. Przez moment nic nie mówił, a jedynie wodził wzrokiem po jej rysach twarzy, co jakiś czas zahaczając o usta, jakby planował ją pocałować. Wreszcie nachylił się, by szepnąć jej prosto do ucha... - Ja nie musiałbym prosić, bo dałabyś mi go sama - odsunąwszy się, posłał jej łobuzerski uśmieszek i odwrócił się raz jeszcze w stronę szafy. - To co tam jeszcze masz, czego nigdy nie nosisz? - jak gdyby nigdy nic, zmienił temat, choć gdyby Darby widziała teraz jego minę, to by wiedziała, że wcale nie był taki niedotknięty, jakiego to przed nią zgrywał, hehe.