WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niemal każdy miał czasem ten moment otrzeźwienia w trakcie wieczoru.
Impreza, śmiech i rozmowy zwykle nie tyle odbierały osobie świadomość otoczenia, co sprawiały, ze podświadomie przymykała oko na niektóre sprawy. Jak na przykład to, kim był w tym klubie.
Zachowanie barmana widoczne było od samego początku. Pierzchał pod spojrzeniem Monroe, bez słowa zaprzeczenia wpuszczając Kirę za blat. Nawet nie skrzywił się gdy skrytykowano jego pracę. Po prostu się usunął, dając im tyle miejsca, ile potrzebowali, a nawet więcej.
Obsługując gości po drugiej stronie baru, odciągał ich od właściciela. Ktokolwiek pałętałby się zbyt blisko ich miejsc, szybko był zaciągany z powrotem na parkiet, lub do innej części klubu, przez bardziej świadomych gości, a może nawet ochronę.
Nie lubił, kiedy mu przeszkadzano. Wszyscy to wiedzieli. Choć zachowywał się jak każdy inny mężczyzna, którego mogła poznać w klubie, co najwyżej pozwalając sobie na nieco więcej w kwestii pracowników, dało się wyczuć, że to on był tutaj właścicielem. I tylko jego zdanie się liczyło.
A teraz patrzył z lekkim rozbawieniem, jak White się płoszy. Nie zrobił nic wielkiego, jedynie odsunął kosmyk jej włosów za ucho czy rzucił kilka dwuznacznych uwag, które odebrała tak, jak tego chciał. Mimo wszystko, to wystarczyło, by rozglądała się dookoła, szukając wyjścia z opresyjnej sytuacji.
- Na pewno? Nie skończyłaś drinka - dodał z uśmiechem, wskazując na pozostały w jej szklance alkohol.
W końcu obiecała mu, że go wypije - miał być ostatnim!
Nie, żeby teraz miał łapać ją za słówka. Nie był ślepy, wiedział, że kobieta też lubi flirtować. On za to ciągle badał, gdzie leżała granica, po której będzie chciała się wycofać - i wyglądało na to, że powoli zaczynał do niej docierać, choć wciąż usiłował przesunąć ją dalej.
- Taksówkę? W środku nocy, spod popularnego klubu? - westchnął ostentacyjnie, jakby faktycznie było to coś niewykonalnego.
Może nie było niewykonalne, ale na pewno byłoby utrudnione. Dużo ludzi opuszczało Rapture lub do niego przyjeżdżało, to była dla nich godzina szczytu. Wszyscy korzystali z tego samego środka lokomocji.
- Jesteś pewna, że nie dasz się skusić? Mogę cię podwieźć - dodał niewinnie, po czym odsunął lekko szklankę. - Z szoferem, rzecz jasna. - dodał, jakby ilości wypitego przez niego alkoholu ją do tego skutecznie zrażały.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Fakt, cała impreza, a najbardziej rozmowa z Vincentem powodowała, że nieco mniej uwagi zwracała na otoczenie. Nie było jednak tak, iż nie dostrzegała pewnych elementów. Zachowanie barmana było widoczne już na samym początku. Żaden barman nie lubił, aby ktoś obcy pakował mu się za bar i jeszcze do tego całkowicie randomowa osoba, a o rany do tego jeszcze kobieta na szpilach! No ale skoro szef chciał to przecież odezwać się lub okazać bunt... No raczej mało który szef lubił, aby podważano jego decyzje. A już zwłaszcza w takich klubach jak Rapture czy też Dragon. Lepiej zachować milczenie. Blondynka dostrzegła również to, że jeśli ktoś za bardzo zbliżał się do nich to zaraz jednak zwijał się z pola widzenia w ten, czy też inny sposób. Czułą się z tym nieco nieswojo. Choć takie akcje już widywała, to jednak nie była ich częścią jako powód. Nie okazywała jednak tego. Rozmowa była przyjemna więc skupiała się na niej, a nie na reszcie świata. Jej podzielność uwagi nadal jednak była w akcji.
Drinka dopiła w tempie ekspresowym. Domyślała się, że odczuje tego skutki później, jednak pokazała mężczyźnie pustą szklankę i odstawiła na barowy blat odsuwając ją od siebie. Słowa dotrzymała. Wypiła przygotowanego przez niego drinka nie ważne czy był dobry czy też nie. Słowa stało się za dość.
- Już skończyłam - uśmiechnęła się cwaniacko. Poprawiła nieco włosy i wyprostowała się. Pokiwała delikatnie głową przyznając mu mimo wszystko rację. Schowała telefon spowrotem do małej torebeczki.
-Godziny szczytu. - stwierdziła. Oczywiście mogła zadzwonić po taksówkę bądź wyszukać ubera, aczkolwiek wiązało się to z dość długim oczekiwaniem. W najlepszym wypadku pół godziny najmarniej. Problem polegał na tym, że nie była pewna w jakim stanie będzie za te pół godziny. Prędzej czy później alkohol zacznie co raz mocniej oddziaływać, a to mogło wywołać utrudnienia w ostatecznym dotarciu do własnego lokum. Chrząknęła ostatecznie cichutko zakrywając usta dłonią.
- Chcąc wrócić do domu w stanie pół trzeźwym, a nie całkiem nietrzeźwym chyba się skuszę na twoją propozycję. - zaśmiała się lekko powoli wstając ze swojego miejsca. Robiła to ostrożnie aby sprawdzić czy nogi nie obmówią jej posłuszeństwa. Na szczęście stanęła prosto i na razie nie odczuwała, aby miała iść jakimś chwiejnym krokiem. Trzymała się więc bardzo dobrze. Byle by do domku. Tam, to już mogło dziać się cokolwiek. Grunt, że u siebie i bez uczucia zażenowania. Poprawiła swoją sukienkę i dopiero wtedy założyła swoją kurtkę. Założyła łańcuszek torebki na ramię i poprawiła znów włosy, aby swobodnie leżały na kurtce, a nie były pod nią schowane.
<center><div class="s3"><img src="https://i.makeagif.com/media/7-29-2016/-0m9DK.gif" class="s1"><div class="s2">Morał jest taki, by strzec się<span class="s4">kobiet</span> zwłaszcza gdy samemu jest się słabym, śmiertelnym <span class="s4">facetem</span>.</div></div></center><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family ... splay=swap" rel="stylesheet"><link href="https://fonts.googleapis.com/css?family ... splay=swap" rel="stylesheet"><style>.s3 {width:200px;height:auto;text-align:center;margin: 0 auto;}.s1 {width:200px;height:auto; -webkit-filter: brightness(110%) contrast(110%) grayscale(70%);filter:brightness(110%) contrast(110%) grayscale(70%);outline:1px solid rgba(255,255,255,0.15);outline-offset:-8px;border:1px solid rgba(255,255,255,0.15);}.s2 {text-align:justify;font-family: 'Roboto Mono', monospace;text-transform:uppercase;letter-spacing:1px;font-size:7px;color:#0A0D0A;line-height:15px;}.s4 {color:#8fa5a3;font-family: 'Cookie';text-transform:none;font-size:13px}</style>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Biorąc pod uwagę ilości wypitego przez nich alkoholu, Kira i tak trzymała się nadzwyczajnie dobrze. Wyobrażał sobie, że w swoim zawodzie długo umiała trzymać pion - choć nigdy na służbie nie piła, towarzystwo, jakie szło za przebywaniem w barach musiało mieć na to jakiś swój wpływ. Kobieta, przynajmniej w porównaniu do niego, była drobna, niższa - a to sugerowałoby, że pijąc tyle samo co on będzie w znacznie gorszym stanie. Może czuła napływające upojenie, którego nie uniknie po tak szybkim dokończeniu swojego drinka, ale z jego perspektywy nie było tego po niej widać - przynajmniej na razie. Ot, miała nieco bardziej chichotliwy nastrój, a na jej twarzy pojawiły się wypieki, gdy ogarniało ją zawstydzenie.
- Godziny szczytu - powtórzył za nią, przytakując.
Patrzył, jak podejmuje decyzję, choć niepewna. Ewidentnie nie chciała ot tak wpakować mu się do auta. A może chciała, tylko rozsądek jej na to nie pozwalał? W klubie teoretycznie nic jej nie groziło - otaczały ich tłumy ludzi, a pod każdym wejściem stała ochrona. Nawet jako właściciel nie ośmieliłby się zaatakować jej przy wszystkich, nieważne za kogo by się uważał.
Co innego w prywatnym transporcie.
- Miło mi to słyszeć - odrzucił, również zsuwając się z wysokiego stołka barowego.
Poprawił zmiętą przez siedzenie w tej pozycji marynarkę na sobie i rozejrzał się, wzrokiem szukając któregoś z podwładnych. Mimo tego, że ludzi w Rapture było nadal sporo, a oni potencjalnie nie wyróżniali się od innych, przebywających przy barze, wiedział, że ktoś ma na niego oko - choćby ze względów bezpieczeństwa.
Dlatego nie musieli długo czekać, nim jeden z ochroniarzy znalazł się przy boku Vincenta, gotów na spełnienie jego polecenia.
- Będziemy się zbierać - poinformował go, słowami, które wypowiadał niemal każdego wieczora, choć zawsze przy innej kobiecie.
Wystarczało, by zrozumiał o co chodzi. Kiwnął głową, ruszając w stronę jednego z bocznych wyjść.
- Panie przodem - rzucił zachęcająco Kirze, wskazując jej kierunek, w którym podążał ochroniarz.
Wyjście zaprowadziło ich w ciemną alejkę, która choć sama w sobie nie wyglądała zachęcająco, na jej końcu stało czarne, eleganckie auto. Jeszcze niechwiejnym krokiem ruszyli w jego kierunku, lądując na skórzanych siedzeniach, gdzie Kira mogła podać swój adres szoferowi.

zt

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

<table><div class="ds-tem0">
<div class="ds-tem1">
<div class="ds-tem2">
<div class="ds-tem3">2
<div class="ds-tem4"></div></div></div></div></div></table>

Kolejne spotkanie w sądzie. Kolejne przełożenie na następne posiedzenie. Mam wrażenie, że ten rozwód nie skończy się nigdy i już nigdy nie będę mieć chwili spokoju. Nie wiem czy nie odpuścić. Przyglądam się mojemu umęczonemu odbiciu w lustrze — tak źle wyglądałem jedynie po powrocie z Kosowa, kiedy nie mogłem przespać spokojnie kilku godzin, bo wracały do mnie wspomnienia tego wszystkiego, co działo się tam, dziesiątki mil od domu, do którego nie chciałem wracać. Nie znałem jeszcze wtedy Sophii i to za jej namową poszedłem na terapię, a teraz? Teraz będę musiał zapisać się na nią, żeby poukładać wszystko w głowie i posprzątać po niej. Wzdycham ciężko i poprawiam krótko przystrzyżone włosy. Koszula wyjątkowo układa się nieźle, więc mogę naciągnąć na chude ramiona marynarkę i zabierając jedynie telefon i portfel wyjść, żeby oderwać się od codzienności.
Kolejny wieczór na mieście. Siedzę w taksówce i mam nadzieję, że nie spotkam nikogo znajomego w wybranym na dzisiaj barze, mimo że zdecydowałem się na miejsce, w którym nie zdziwiłbym się, gdybym wpadł nawet na nią. Wiercę się na tylnej kanapie, przeglądając wiadomości w poczcie. Mam wrażenie, że nie różnią się od siebie — kolejne prośby, na które będę musiał odpowiedzieć „nie”; zastanawiam się czy sekretarka w ogóle przejrzała je czy jedynie przesłała bezmyślnie, kierując się tytułem. Nie wiem czy nie powinienem wypowiedzieć jej umowy, bo o ile do innych rzeczy nie mam zastrzeżeń, kompletnie nie odnajduje się w wiadomościach od organizacji i fundacji, a co dopiero osób prywatnych. Nie mam tak wiele czasu, żeby móc przeczytać każdą, a co dopiero, żeby odpowiedzieć... Taksówka zatrzymuje się z nieprzyjemnym szarpnięciem, na które nie zwracam uwagi jadąc jako kierowca. Zerkam we wsteczne lusterko i zaraz na taksometr. Wysiadam nie czekając na resztę, ale zapamiętuję numer dyspozycyjny i numery rejestracyjne samochodu — czasami udaje się złapać tego samego kierowcę, a poza tym mam coś, co można nazwać śmiało skrzywieniem, jeśli chodzi o liczby. Czasami mam wrażenie, że w głowie mam jedynie cyfry.
W środku jest duszno, a muzyka wbija się w mózg i wiem, że pozostanie w nim na długo po wyjściu z klubu. To nie jest ważne — najważniejsze, że dzięki niej mogę zapomnieć na chwilę o tym wszystkim, co wydarzyło się w ciągu dnia. Od razu podchodzę do baru; nie skończy się na jednej whisky. Zajmuję miejsce obok kobiety, na którą w pierwszej chwili nie zwracam większej uwagi — najważniejszy jest alkohol, który wleję w siebie na dobry wieczór. Zamawiam i mrozi mi krew w żyłach, bo obok siedzi moja żona. Wiedziałem, że mogę wpaść na nią tutaj, ale nie myślałem o tym..., tylko czy na pewno? Spoglądam na pusty kieliszek przed nią i nie pytając Sophii o nic, zwracam się do barmana:
– Dla pani jeszcze raz to samo. Dobry wieczór..., kochanie. – Odwracam się do niej i wpatruję w jej twarz, czekając czy lada chwila nie dostanę w ryj.
Ostatnio zmieniony 2021-02-27, 13:48 przez David Christensen, łącznie zmieniany 5 razy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

003. Nigdy w życiu nie przeszłoby jej przez myśl, że ciągnący się już miesiącami rozwód tak bardzo rozreguluje ją emocjonalnie. Każda możliwość oderwania własnej myśli od tematu podziału majątku, spieprzonego (głównie przez nią samą) małżeństwa i wypełniających ją po same opuszki palców wyrzutów sumienia była niczym łyk wody dla spragnionego wędrowca. To było także powodem, dla którego każdy dodatkowy dyżur przyjmowała bez chwili zastanowienia, bojąc się powrotu do względnie pustego domu, jakby szpital dawał jej swego rodzaju gwarancję na ukojenie zszarganych nerwów. Jak zawsze zresztą.
Dlatego też obecność Sophii w szpitalu, pomimo dnia wolnego, nie była niczym dziwnym. Cierpiała na wieczną nadodpowiedzialność za swoich pacjentów, choć tym razem wiadomość wysłana na prywatny numer przez szefa wcale nie napawała optymizmem. Nie zawahała się nawet przez moment, kierując taksówkarza prosto spod budynku sądu prosto pod imponujący, szpitalny gmach, planując zerwać kolejny plaster dostatecznie szybko.
Jak w amoku trafiła do baru, kompletnie nie reagując na zewnętrzne bodźce, zamknęła się na cały świat. Uparcie analizowała każde zdanie, każde słowo, które padło z ust obecnego ordynatora oddziału podczas niemalże dwugodzinnej rozmowy na osobności. Każdy plus i minus, dokładnie tak, jakby nie potrafiła uwierzyć, że to właśnie jej złożono tę propozycję. Była dumna jak diabli; wiedziała, że zasłużyła na tę posadę jak mało kto - a jednak w jej głowie przeważały wątpliwości czy to właściwy moment jej życia na takie wyzwania… Przeplatając się ze wspomnieniem twarzy Davida siedzącego dzisiejszego poranka w ławce dokładnie naprzeciw, w asyście wynajętego przez siebie adwokata. Nie potrafiła sobie jednak nawet przypomnieć jakiego koloru krawat miał na sobie - wszystko przyćmione było wspomnieniem niebieskich tęczówek wpatrzonych prosto w nią.
Uniosła pękaty kieliszek do ust, finiszując drinka stojącego przed nią, gdy poczuła zapach tak doskonale znanych jej perfum. Dopiero później rozległ się ciepły tembr głosu przebijający się pośród głośnej muzyki wydobywającej się z głośników; pierw zamawiający whisky, a chwilę później kolejny gin z tonikiem dla niej samej. Dziwnie przyjemny dreszcz rozlał się po karku Sophii, jednak biorąc głęboki wdech odwróciła głowę w kierunku tak doskonale znanej sobie osoby. I jedyne co dostrzegła, to znów wpatrzone w nią niebieskie oczy, otulone siateczką delikatnych zmarszczek w kącikach.
- Dobry wieczór… - urwała w połowie zdania, kręcąc głową z mieszanką lekkiej dezaprobaty i rozbawienia na twarzy - ... kochanie - no cóż, niekoniecznie spodziewała się dzisiejszego wieczora jakiegokolwiek towarzystwa. A tym bardziej takiego.
Ostatnio zmieniony 2021-01-30, 01:32 przez Sophia Fairchild, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wewnątrz wszystko drży i czuję, jakby poruszała się każda komórka w moich tkankach zaczynając żyć własnym, niekontrolowanym życiem, kompletnie niezsynchronizowanym i niesparowanym z moim. Żołądek zaciska się coraz mocniej jak miałby ścisnąć się w supeł i zaczynam powoli rozumieć, co oznacza wydające się w pierwszej chwili zupełnie nie fachowym, określenie „skręt kiszek”, który jest prawdziwym medycznym przypadkiem mogącym doprowadzić ostatecznie do niedrożności jelit — mając żonę lekarza, chcąc nie chcąc zaczynasz poznawać terminy wiążące się bezpośrednio z jej pracą zawodową tym bardziej jeśli zaczynasz się nią interesować bardziej.
Poczułem się tak jak w zatłoczonym , podmiejskim autobusie, w którym ludzie ocierają się o siebie i czujesz wyraźnie zapach rozgrzanych, spoconych po pracy ciał. Widzisz migające za za małymi oknami obrazy zlewające się w bezkształtne plamy koloru, rozmyte dodatkowo przez zaciemnienia ponaklejane na szyby, żeby ochronić wnętrze przed słońcem. Słyszysz kakofonię dźwięków — rozmów współpasażerów i odgłosów wydawanych przez inne pojazdy. Mózg zaczyna wariować i robi ci się niedobrze, więc starasz się wyciągać szyję w stronę jakiegokolwiek źródła świeżego powietrza oddychając głęboko i coraz częściej przełykając ślinę, ale ulga przychodzi dopiero, kiedy wysiądziesz. I tak właśnie się czułem — chciałem uciec, ale coś w jej spojrzeniu nie pozwalało mi odejść od baru. Uśmiecham się do niej, ale bardzo niepewnie. Nie zna mnie takim i jeszcze nigdy nie widziała chyba takim, jak w tym momencie — wręcz przerażonym, a jednocześnie zafascynowanym tym nieprzewidzianym spotkaniem. Wpatruję się w jej jasne tak samo, jak moje oczy — widzę każdą plamkę koloru od jasnego, chociaż przygaszonego błękitu do granatowo-fioletowej obwódki i nie jestem wciąż pewien czy przy źrenicach nie skrzą się jak iskry maleńkie złote kropeczki. Nie mogłem nie zakochać się w niej wtedy, kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz, ale zawsze najbardziej imponował mi jej charakter.
Ciężki dzień? – pytam, sięgając po szklankę whisky, którą barman postawił na ladzie zaraz po tym jak podał jej gin z tonikiem. Wyciągam w jej stronę rękę, pod której ciepłem szkło zaczyna pokrywać się drobnymi kropelkami i tak... Zamierzam stuknąć się z nią na zdrowie, chociaż oboje wiemy, że nie ma nic zdrowego w tym, co za chwilę przeleci przez nasze gardła, mieszając się ostatecznie z sokami trawiennymi. – Mój był..., naprawdę chujowy – przyznaję bez ogródek. Mówię to, co myślę — przed nią nie musiałem nigdy udawać. Spoglądam na Sophię. Wygląda na naprawdę zmęczoną, ale... Uśmiecha się nieznacznie. Nie łudzę się nawet, że to moja zasługa, chociaż mogłaby śmiać się nawet ze mnie. Ma cienie pod oczami i na wpół przymknięte powieki — czy pamięta jeszcze jak działało zawsze na mniej jej powłóczyste spojrzenie, które posyłała mi spod długich, ciemnych rzęs, które tak bardzo uwielbiałem całować i pozwalać jej łaskotać nimi czubek mojego nosa?
Powiedz, że twój był lepszy i że mamy lepszy powód, żeby się upić niż całkiem nieodległy termin kolejnej rozprawy – dodaję. Wiem, że miała rozmawiać dzisiaj z ordynatorem i skłamałbym mówiąc, że nie byłem ciekaw, co ustalili, ale z jej szefem miałem widzieć się dopiero w środę. Wiem, że miała awansować i długo żałowałem, że ta decyzja zapadła przed moim dołączeniem do zarządu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Odkąd wyjechała ze Seattle niemalże bez słowa wyjaśnienia, próbowała wyobrazić sobie jak miałoby wyglądać ich spotkanie w cztery oczy. Jak miałaby przeprosić za zachowanie godne bardziej gówniary, niż dojrzałej kobiety po trzydziestce; za ucieczkę od tak bardzo przytłaczających ją problemów, za te kilka przeklętych nocy przesiąkniętych adrenaliną i próbą zapomnienia w ramionach najlepszego przyjaciela, a później za podrzucenie koperty z wypełnionymi dokumentami. Nie miała odwagi spojrzeć mu prosto w oczy, wziąć w jego obecności głębokiego oddechu - bojąc się, że nozdrza wypełnione przyjemną, lekko waniliową nutą jego perfum złamią wszystkie żmudnie wypracowane postanowienia Sophii. Że wpadnie wprost w jego ramiona, próbując ukryć się przed całym złem tego świata. I nie była pewna, czy bardziej bała się tego czy może jednak scenariusza, w którym odepchnie ją od siebie stwierdzając lodowatym tonem, że na to już za późno.
Dlatego gdy dostrzegła w jego oczach nieznaną dotąd sobie panikę pomieszaną z… - no właśnie, czym? fascynacją? - poczuła lekkie ukłucie. Przecież to ona powinna bać się tego spotkania, jego kipiącej złości - a mimo tej nieznośnej guli w gardle, dającej o sobie ciągle znać i drżących nieprzyjemnie dłoni, ucieszyła się na jego widok. Dokładnie tak, jakby cofnęli się w czasie o cały ten czas i najzwyczajniej umówili się po pracy na drinka. Bez żadnej zbędnej filozofii.
- Bywało gorzej - odparła bez większego zastanowienia, jednak znając Fairchild oddałaby wszystko, by zamiast włóczyć się w dopasowanej, czarnej sukience podkreślającej każdą najdrobniejszą krzywiznę jej ciała i niezbyt wygodnych szpilkach po sądach, biegać po szpitalnych korytarzach, usilnie próbując ratować ludzkie istnienia. Zacisnęła nerwowo palce na smukłej nóżce kieliszka i odwzajemniła gest, lekko zderzyła się z nim szkłem, następnie unosząc go do ust. Cierpki smak chininy i ciepło rozlewające się po gardle Sophii zadziałało kojąco na buntujące się nieznośnie mięśnie. - Chujowy? Mam nadzieję, że nie byłam jego najgorszym elementem - westchnęła cicho, szukając jakichkolwiek oznak potwierdzenia swoich słów na jego twarzy. Nawet jeśli miała świadomość nieprzyjemnych emocji, które niósł ze sobą rozwód, chyba nie chciała usłyszeć tego wprost.
Jego kolejne słowa, wzmożyły jedynie jej czujność. Wiedział? Ta pewność siebie, gdy mówił o lepszym powodzie do świętowania... Przypadek?
- Dostałam propozycję awansu. Miałabym kierować oddziałem po odejściu Burtona… - wydusiła z siebie z wyczuwalnym niedowierzaniem w głosie. Owszem, mówiło się o tym od dawna, co sprawiało, że Sophia sukcesywnie rosła o kilka centymetrów - jednak to wciąż były tylko plotki. Plotki. Nic więcej.
Uniosła brew ku górze, a czerwona lampka paląca się nieznośnie w jej głowie - bo jeśli to, co mówiono w szpitalu, było prawdą… Przeklęła szpetnie w duchu, czując jak krew odpływa z jej twarzy, a lekko zaróżowione policzki stają się blade jak ściana. - Błagam cię, powiedz, że nie maczałeś w tym palców… - rzuciła z trudem, czując jak mocno żołądek próbował pozbyć się swojej zawartości nagle przeszkadzającej w normalnym funkcjonowaniu. Tylko tego jej brakowało; żeby właśnie on negocjował jej awans, skoro zajął wygodny stołek w zarządzie. Niezależnie od tego, czy należało się jej to, czy nie - protekcja była protekcją. A to byłaby gigantyczna plama na jej honorze, której chyba by nie przeżyła. Nie oswoiłaby się z nią. Nawet jeśli oboje doskonale wiedzieli, że prędzej powinien ją zdegradować przy najbliższej możliwej okazji.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mimo że to Sophia wyszła i nie wróciła do domu po dyżurze, chociaż nic nie zapowiadało, że mogłaby tak się zachować czułem, że to moja wina. Nie poświęcałem jej tak wiele czasu jak wcześniej. Zaniedbałem ją. Zająłem się czym innym i zaczęliśmy się oddalać od siebie. Nie miałem czasu dla niej, bo poświęcałem go obcym ludziom, coraz bardziej tracąc kontakt z własną żoną. Czułem, że w momencie, kiedy potrzebowała mnie najbardziej po tamtym wypadku zawiodłem Sophię — nie miała we mnie oparcia i po czasie, kiedy emocje zaczęły opadać, a gniew mijać, uświadomiłem sobie, jak musiała się czuć w czasie, kiedy rodzina dziewczynki straszyła ją sądami. Nie roztrząsałem tego, bo nie chciałem jej ranić, a poza tym wiedziałem, że nawet gdyby zdecydowali się założyć jej sprawę, nie wygraliby — nie było mowy, choćbym miał wydać dziesiątki czy setki tysięcy na adwokatów. Znałem Sophię i wiedziałem, że dała z siebie wszystko, byleby uratować tamtą małą — to nie była jej wina. To nie była niczyja wina. To był wypadek. Wypadek, który rozdzielił nas na dobre, bo nie pokazałem po sobie, ze naprawdę zaangażowałem się w tę sprawę, dookoła której upychałem wszystkie inne obowiązki, z których w tamtej chwili powinienem był po prostu zrezygnować. Przymykam na kilka sekund oczy, żeby nie widziała tych wszystkich emocji, które miałem wrażenie, że pasożytowały na moim wnętrzu — nie byłem taki nigdy wcześniej.
Na brzęk szkła uderzającego o szkło, a tym bardziej, kiedy alkohol rozlał się szczypiąc w język po gardle, uśmiecham się pewniej — jak niewiele trzeba było, aby oszukać ciało, ale i umysł. Napięte mięśnie rozluźniają się wraz z rozchodzącym w środku ciepłem. Zerkam na nią — nie przypuszczałem, że może pomyśleć w ten sposób, więc kręcąc głową, aby nie miała najmniejszych wątpliwości, zaprzeczam. – Nie wygłupiaj się. Wbrew pozorom tych kilkadziesiąt minut było najlepszą częścią dnia. – Przyznaję, odwracając się w stronę baru. Dopijam resztę whisky jednym, głębszym łykiem i mrużąc oczy, daję barmanowi do zrozumienia, żeby nalał następną. – Klienci, którym wydaje się, że możemy wybudować dosłownie wszystko, co powstanie na papierze są najgorsi. Szczególnie, kiedy nie dociera do nich, że wybrana przez nich działka nie jest odpowiednia do kopania dołów na baseny i jacuzzi – dodaję prześlizgując się spojrzeniem po topniejących powoli kostkach lodu w szklance, na której wciąż z nieznanej mi przyczyny, zaciskam dłoń.
Kiwam głową i przenoszę spojrzenie na nią. Jest tępe, ale wystarczy błysk w jej oczach, żeby i moje źrenice zareagowały skupiając całą uwagę na twarzy Sophii — ma lekko otarty puder, ale nie wygląda źle. Jedynie wyraźniej widać, co dzieje się, kiedy uświadamia sobie, że wiem. Oczywiście, że wiem o jej awansie, o którym mówiło się już na kilku posiedzeniach zarządu i uważam, że zapracowała na niego. Zasłużyła. Na jej następne słowa, uśmiecham się prychając i zerkam na nią z lekkiego ukosa, aby nie zdradzać, co pomyślałem i co chciałbym jej powiedzieć. Przysuwam się bliżej i nachylam tak, aby ostra pieprzowa nuta przeplatająca się z ledwie wyczuwalną wanilią uderzyła w jej nozdrza. O cale od jej szyi, szepczę prosto do ucha Sophii:
Naprawdę podejrzewasz, że mógłbym posunąć się do czegoś takiego? Na twoim miejscu prędzej spodziewałbym się, że będę chciał cię zwolnić..., jeśli za bardzo zajdziesz mi za skórę tym rozwodem. – Uśmiechając się nadal prostuję się i sięgam po kolejną whisky, którą barman zdążył postawić na kontuarze. Bardziej do szklanki niż do niej, mówię:
Nie, nie zrobiłbym ci tego. Decyzje, w tym także ta o twoim awansie zapadła zanim dołączyłem do zarządu. I nie powiem, że nie cieszę się z twojego sukcesu, bo skłamałbym. – Jestem z nią szczery i mam nadzieję, że moja wciąż żona potrafi to jeszcze dostrzec.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chyba nikt nie był w stanie jej pomóc w tamtym momencie. Może jedynie złapanie jej za ramiona i potrząśnięcie faktycznie by coś dało. Sama nie potrafiła zrozumieć dlaczego tak bardzo odbiła się na niej śmierć tamtej dziewczyny - mimo, że reanimowała mnóstwo osób, ogłosiła wiele zgonów, to właśnie ta drobna, blondwłosa dziewczynka śniła jej się po nocach w koszmarach najgorszego sortu. Nie bała się samego procesu, bała się wyrzutów sumienia, starcia z pogrążonymi w żałobie rodzicami. Ziarno niepewności trafiło na wyjątkowo podatny grunt - na zupełnie niepodobną do samej siebie Sophię, która po tamtym dyżurze bała się zostać sama na oddziale czy dotknąć któregokolwiek z pacjentów. I ostatnią rzeczą, którą mogłaby zrobić było obwinianie Davida o to jak się zachował - tłumaczyła sobie, że przecież nigdy nie przeżył śmierci pacjenta, nie miał obowiązku zrozumienia tego, co działo się w głowie jego żony.
- Jeśli spotkanie niemalże byłej żony na sprawie rozwodowej było najlepszą częścią twojego dnia, to faktycznie nie należał on do najwybitniejszych - zachichotała cicho pod nosem, kręcąc głową z lekką dezaprobatą. Przeniosła wzrok z idealnie przystrzyżonej brody na zawartość kieliszka, raz za razem kołysaną przez brunetkę. - Tacy są najgorsi, zdecydowanie. Najbardziej w momentach, kiedy musisz im wytłumaczyć, że dodatkowe nakłady finansowe niewiele tutaj pomogą - znała to doskonale ze szpitalnego oddziału, gdy ludzie sądzili, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, dzięki gotówce znajdzie magiczną terapię, która uleczy każdy uraz i chorobę. - Chociaż jestem przekonana, że wystarczyłoby tylko wystarczająco ładnie poprosić i przeniósłbyś góry, żeby wybudować basen - zaakcentowała własne słowa w mocno sugestywny sposób, unosząc na niego wzrok gdy uniosła kieliszek do ust, które niepodobne były już do swojej porannej wersji, podkreślonej makijażem.
Bliskość mężczyzny nie umknęła uwadze Sophii - ciepły oddech, który otulił jej bladą skórę i znajoma nuta perfum, które sama sprezentowała mu po raz pierwszy wiele lat temu, zawładnęły głową kobiety niemalże w sekundzie. Nagle otaczający ich tłum ludzi, dudniąca w uszach muzyka zaczęły ją niemiłosiernie drażnić.
- Zwolnić? Nie zwolniłbyś najlepszego anestezjologa w szpitalu - uśmiechnęła się szelmowsko, odwracając głowę w jego kierunku nim jeszcze zdążył się wyprostować. Poczuła szorstką fakturę jego brody na własnej skórze, a przyjemne ciepło rozlało się po ciele Sophii, umiejscawiając się gdzieś w okolicy podbrzusza. Wyprostowała się niczym struna na barowym hokerze i zgrabnymi palcami, pochwyciła znów swój kieliszek. Upiła solidny łyk alkoholu, próbując uspokoić własne emocje i utrzymać je na wodzy.
- Jeszcze nie podjęłam decyzji, więc nie ma mowy jeszcze o jakimkolwiek sukcesie - naprawdę? Kogo próbowała okłamać? Samą siebie? Pod pozorną warstwą własnych, wybujałych wątpliwości - była pewna tego, jaką decyzję winna podjąć i tego, że to wyzwanie, któremu z lubością stawi czoła. Dokończyła zamówiony przez niego gin, po czym zsunęła się zgrabnie z zajmowanego krzesła, wskazała na niewielkich rozmiarów torebkę, sugerując opuszczenie choć na moment lokalu - alkohol stanowił z nikotyną połączenie niemalże tak idealne co czarna jak smoła, poranna kawa. Była niemalże pewna, że dotrzyma jej towarzystwa niczym rasowy gentelmen, dlatego też bez zbędnych pytań ruszyła przed siebie, wtapiając się w gąszcz tłumu wypełniającego klub kierując swoje kroki do wyjścia.
Doprawdy, nie trwało to zbyt długo, bo dosłownie zdążyła zaledwie wysupłać z metalowej papierośnicy jednego papierosa, który w mgnieniu oka znalazł się pomiędzy jej wargami. Oparła się plecami o przyjemnie chłodny mur, by po kilku chwilach mogła zaciągnąć się gęstym dymem i uśmiechnąć się triumfalnie, gdy w drzwiach lokalu stanął David rozglądający się za swoją zgubą. Tak, to zdecydowanie były bardziej dogodne warunki do prowadzenia rozmów.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Spoglądam na nią — ona wciąż mnie świetnie rozumie, mimo że ja nie potrafiłem zrozumieć jej, kiedy najzwyczajniej bała się tego, co może zacząć dziać się z nią, kiedy rozpocznie się proces i po drugiej stronie sali sadowej będzie musiała oglądać mających do niej zupełnie bezpodstawne pretensje, zrozpaczonych rodziców. Widziałem wiele takich rodzin cierpiący z powodu choroby dziecka, a potem jego śmierci, na którą każda reagowała inaczej, ale ostatecznie najczęściej pojawiała się agresja i szukanie na siłę kogoś, na kogo będzie można zrzucić chociaż częściowo ten nieznośny ciężar po stracie najukochańszej osoby. Śmierć dziecka jest tym, z czym człowiek nie potrafi się pogodzić, bo oczekuje się czegoś zupełnie innego. Nie mam syna ani córki i w tych wszystkich sytuacjach, kiedy spotykam się z rodzicami po stracie mogę jedynie wyobrażać sobie, co czują, ale sam nie pomyślałbym nigdy, żeby obwiniać lekarza, który do ostatniej chwili walczył o moje dziecko. Wiem i jestem pewien, że Sophia walczyła o tę dziewczynkę do ostatniej sekundy i gdyby mała miała żyć — przeżyłaby.
Uśmiecham się słysząc jej chichot, z którym tęskniłem od dawna. Na rozprawach w większości milczymy, pozwalając poprzerzucać się argumentami i kontrargumentami naszym prawnikom — w końcu dostają za to ciężkie pieniądze. To zabawne, że siedzimy na wprost siebie i wpatrujemy w oczy, co najmniej jak bylibyśmy na randce — zupełnie nietypowej i zdecydowanie pokręconej, a mimo to wydaje mi się chwilami, że z tych kilkudziesięciu minut czerpiemy chorą przyjemność, nie odzywając się do siebie i jedynie wciąż patrząc w oczy. Jej zawsze mnie fascynowały, ale nie wiedziałem nigdy, dlaczego? Odwracam w jej stronę głowę, którą kiwam potakując jej słowom aż do momentu, w którym wspomina, że „wystarczyłoby poprosić”. Marszczę czoło, mimo że na moich wargach błądzi wciąż lekki uśmiech. – Nie jestem cudotwórcą Sophio i czasami mimo najgrzeczniejszych próśb wyrażonych najpiękniejszymi nawet słowami, jestem zmuszony odmówić. Nie wszystko da się..., zbudować – przyznaję, dopijając whisky o wiele szybciej niż chciałbym Spoglądam na barmana, a kiedy nasz wzrok się spotyka, bez słowa sięga po nową szklankę, którą wypełni bursztynowo-złotym płynem. Miałem się przecież zalać.
Nie mogę się opanować — jej bliskość i świadomość, że sama nie stwarza żadnego dystansu miedzy nami sprawia, że zaczynam czuć się coraz bardziej ośmielony. Zaproszony do tej gry, w której zawsze wygrywała, rozkładając mnie na łopatki w naszej sypialni — obojętnie czy w tamtym małym mieszkanku, które wynajmowaliśmy będąc jeszcze przyjaciółmi, czy na naszym łóżku w willi, które zgodnie z hotelarską nomenklaturą określono by mianem king size. Wiem, że lubiła wygrywać w tej grze i jestem cholernie ciekaw czy zmieniło się cokolwiek. – Nie chciałbym, żebyśmy musieli się o tym sami przekonać – odpowiadam zgodnie z tym, co myślę, bo mimo że się rozwodzimy... Nie chcę, żeby odchodziła — dlatego ten rozwód trwa tak długo. Za długo, myślę starając się skupić uwagę z powrotem na whisky mieniącej się w szklance, na której zaciskam palce. Uśmiecham się pod nosem, opuszczając głowę, żeby spojrzeć na nią kątem oka — nie wierzę w to, co odpowiedziała. Mnie nie oszukasz... Za dobrze cię znam, kochanie, zastanawiam się chwilę, kiedy dociera do mnie, że moja żona dopiwszy drinka, ześlizguje się z wysokiego stołka i zabierając torebkę, zbiera się do wyjścia. Dopijam w pośpiechu zamówioną przed chwilą whisky i zostawiając na ladzie o wiele za dużo nawet po doliczeniu napiwku dla barmana, wychodzę zaraz za nią.
Spodziewam się, że wyszła jedynie zapalić, ale gdzieś w środku obawiam się, że nie zobaczę jej przed klubem. Mogę odetchnąć z ulgą. Sophia zaciąga się dymem i wpatruje we mnie.
Nie zaczekałaś, żebym mógł ci odpalić? – Pytam i sięgam do wewnętrznej kieszeni marynarki po zapalniczkę i własne papierosy. Wypuszczam dym nosem, nie odrywając od niej spojrzenia, żeby po chwili powiedzieć:
Jestem zmęczony tym wszystkim i nie będę ukrywać, że chciałbym, żeby ten wieczór nie skończył się zaraz......, a dopiero rano, dodaję jedynie w myślach.
Ostatnio zmieniony 2021-03-31, 21:06 przez David Christensen, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Walczyła o wiele dłużej niż powinna z medycznego punktu widzenia. Zmusiła się do wypowiedzenia formułki i godziny, którą pamięta do tej pory, by niemalże wybiec z sali i spędzić godzinę pod prysznicem, usilnie próbując zmyć siebie tę porażkę. Długimi godzinami analizowała każdy swój ruch, polecenie wydane pielęgniarce czy dawkę zleconego leku. I choć nie zmieniłaby niczego w swoim postępowaniu, nie potrafiła pozbyć się tego paskudnego uczucia, które umiejscowiło się w okolicy żołądka nie ustępując nawet na sekundę. Pewnie nie zapomni już nigdy tamtej feralnej nocy, może jedynie jej wspomnienie wyblaknie z biegiem czasu. Może po prostu do niego przywyknie.
Przypadkowe spotkanie przy barze w niczym nie przypominało sądowej rozprawy. Sprawiało jej dziką satysfakcję, jak gdyby mogła zakosztować niemalże cofnięcia się w czasie; nie potrafiła wyzbyć się wrażenia, że to co było pomiędzy nimi, tak naprawdę nigdy się nie skończyło, a to wszystko było tylko nocnym koszmarem.
Jej uwagę przykuła lwia zmarszczka, która uwidoczniła się pomiędzy jego brwiami. Uwielbiała, gdy się pojawiała, szczególnie w połączeniu z łobuzerskim uśmiechem. - Widocznie nie w każdym przypadku… Prosi właściwa osoba - wzruszyła ramionami, wciąż uparcie przystając przy swoim zdaniu. Była święcie przekonana, że jeśli to ona poprosiłaby o wybudowanie basenu, postawiłby go za wszelką cenę. Nawet gdyby miało równać się to z poszukiwaniami zupełnie innego, spełniającego wymagania skrawka ziemi. Ich ziemi. Byleby tylko miała swój własny, przeklęty basen.
Doskonale wiedziała, że jutro pożałuje każdego, nawet najmniejszego przekroczenia postawionej wcześniej granicy - teraz jednak nawet nie zamierzała udawać, że się tym przejmuje. To wszystko było tego cholernie warte. Każdej, przeklętej sekundy jutrzejszego kaca - nie tylko tego fizycznego, a emocjonalnego, czy też powrotu do formy. Tej psychicznej przede wszystkim. Odpychała skutecznie nieprzyjemne myśli w najgłębsze odmęty świadomości, co nie było szczególnym wyzwaniem. - Obawiam się, że to stanowiłoby problem jedynie dla ciebie - odparła lekko, jakby mówiła o wczorajszym śniegu czy czymś równie nieistotnym. Nie, nie chciała się przekonywać o swojej wartości i tym, czy zgodnie z przewidywaniami znalazłaby bezproblemowo kolejny etat. Równie mocno najwyraźniej nie chciała też skosztować prawdziwego życia z przyklejoną łatką rozwódki; zamknąć definitywnie drzwi z napisem małżeństwo. Nie do końca chciała przekreślać tyle lat wspólnego życia, nawet jeśli dotychczas wydawało jej się to najlepszym możliwym rozwiązaniem. Albo jedynym.
Odtwarzała w głowie wypalony w umyśle obraz Davida - uśmiechającego się delikatnie i ukradkiem przyglądającego się jej reakcji. Nie wierzącego w ani jedno z wypowiedzianych przez nią słów, tak jakby były tylko wierutnym kłamstwem. Gdy stanął z nią twarzą w twarz, przygryzła jedynie wargę, odsuwając przyjemne wspomnienie na bok i skupiła się na nim, nie będąc pewną jak długo będzie jej jeszcze dane jego towarzystwo, którego tak bardzo łaknęła dzisiejszej nocy.
- Jestem dużą dziewczynką i radzę sobie z wieloma rzeczami… - urwała w połowie, pozostawiając wiele niedopowiedzeń, jednocześnie wydmuchując kłąb dymu z ust. Stał przed nią w pełnej krasie - skrojonej idealnie marynarce, zaciągając się papierosem i wyglądając jak milion dolarów pomimo słabej poświaty ulicznej latarnii. - Wyszłam tylko zapalić, nikt nie mówił, że skoro jest już po dwudziestej, powinniśmy się rozejść grzecznie do domów - czy raczej zamówić taksówkę i wspólnie udać się pod doskonale znany nam adres, dodała jedynie w myślach, jednak jej spojrzenie emanowało swego rodzaju rzucanym mu wyzwaniem. Odepchnęła się dłońmi od ceglanej ściany, robiąc krok w jego kierunku i niwelując dystans pomiędzy nimi do absolutnego minimum. - Czekam na konkretne propozycje - zadarła nieco brodę do góry, by móc spojrzeć wprost w nie mające przed nią żadnych tajemnic tęczówki, nie mogąc pozbyć się palącej potrzeby poczucia jego chłodnej dłoni na rozgrzanej skórze karku, szorstkiej brody drażniącej policzki… Jego ust nieustępliwie napierających na jej wargi. Nie. Nie mógł się teraz wycofać, nie przeżyłaby tego. Nie dziś.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wiem, że nie mam prawa, ale jedyne o czym myślę od dłuższej chwili to dotknąć do jej ręki przypadkiem i poczuć znów miękkość jej skóry, w którą codziennie wieczorem wmasowywała sama albo moimi dłońmi balsam, a później wślizgiwała się do łóżka, aby opleść mnie swoim ciałem, jeśli kładłem się wcześniej i czytałem jakąś książkę — większość tych, które mieliśmy w domu dostałem właśnie od niej i czasami, kiedy nie mogła zasnąć czytałem na głos tak długo aż nie usłyszałem tego cichego westchnięcia, którego nie umiała udawać, a które było oznaką, że już zapadała się w siebie i odpływała. Brakowało mi tych chwil. Brakowało mi wspólnych poranków, kiedy mimo że nie odzywaliśmy się wiele w skupieniu przygotowując się do pracy, byliśmy z sobą, a nie obok siebie. Brakowało mi jej. Jej milczenia i dźwięcznego głosu, kiedy zdzierała gardło odkurzając — ile razy zarzynaliśmy „Under Pressure” przy porządkach? Ile razy wypadałem z łazienki imitując falset frontmana Bee Gees? I ile razy milczeliśmy wpatrując się w okna wychodzące na ogród?
Patrzę na Sophię — ma rację, bo gdyby to ona poprosiła o cokolwiek... Nawet ten pieprzony basen, zrobiłbym wszystko, żeby dostała to, czego oczekiwała ode mnie i chciała. Gdybym mógł zrobić cokolwiek, co pozwoliłby jej zapomnieć o tamtej dziewczynce, poruszyłbym niebo i ziemię, byleby odzyskała spokój ducha. Wiem, że nawet teraz zrobiłbym wszystko, chociaż zostawiła mnie na..., rok. Nie odpowiadam — wolę przyglądać się jej i zastanawiać o czym myśli w tym momencie, kiedy cząsteczki alkoholu zaczynają krążyć w krwioobiegu. Uśmiecham się chyba bardziej do siebie, bo i tym razem ma rację — nie przyznawała się do tego, ale oboje bardzo dobrze wiemy, że uwielbiała ją mieć tak samo, jak uwielbiała stawiać na swoim. Nigdy nie miałem problemu, żeby ustępować żonie, jednocześnie zachowują odrębność i autonomię w wyborach, w których wiedziałem, że była skłonna nagiąć się do mnie. Od zawsze wiedzieliśmy i umieliśmy iść na kompromis, szanując swoje zdanie nawet wtedy, kiedy nie zgadzaliśmy się z sobą.
..., więc co się do cholery stało?, zastanawiam się wychodząc za nią. Nie zabieram płaszcza z szatni — nie chcę tracić czasu, bo wiem, że nie przeboleję, jeśli nie zastanę Sophii na zewnątrz. Zatrzymuję się i uśmiecham. Wiem, że w taki sposób i właśnie tym spojrzeniem rozbrajałem ją najszybciej. Nie odrywam od niej wzroku tak długo, jak długo nie sięgam po papierosa, którego odpalam zaciągając się dymem. – Wiem – odpowiadam. Z wieloma też nie radzisz sobie, ale nie przyznasz się przecież do tego, dodaję jedynie w myślach. Chwilę trawię jej słowa, aby ostatecznie specjalnie przekręcić ostatnie z nich — „do domów” przekształca się w jeden wspólny dom i kiedy sama skraca dzielący nas dystans, nie odsuwam się... Przeciwnie — łapiąc jej rękę, przyciągam ją mocno do siebie i wypuszczając dym znów nosem tak, aby rozbił się o jej szyję owiewając częściowo kark i kawałek dekoltu, szepczę:
Do domu? Właściwie... Dlaczego nie? – Droczę się z nią nie odsuwając nawet o cal. – Mamy przecież całkiem nieźle zaopatrzony barek i kilka nowych płyt, do których może będziesz chciała zatańczyć. Po co nam świadkowie i postronne osoby, skoro zawsze najlepiej bawiliśmy się we własnym towarzystwie... Prawda? – Pytam, ale nie daję jej szans na odpowiedź. Zbliżam do jej twarzy twarz i kiedy tylko podnosi na mnie spojrzenie spod tych ciężkich powiek okalanych długimi rzęsami, podkładam dłoń pod jej kark i wpijam się w jej usta. Wyrzucam papierosa trzymanego w palcach i drugą rękę opieram cal nie więcej nad jej krągłymi pośladkami, żeby ostatecznie napierając na Sophię, przycisnąć jej ciało do muru. Nie odrywam warg od jej gorących ust, w które wdzieram się zachłannym językiem. Czuję jak kruszą się resztki tego dzielącego nas muru. Czuję jak mięknie zapierając się coraz mocniej o ścianę. Czuję jej dłonie błądzące po moich plecach i szyi, żeby zacisnąć się na włosach z tyłu głowy. Odciąga mnie o siebie na tyle, żeby popatrzeć mi w oczy.
Jedźmy do domu – szepczę w jej uchylone wargi, które zamykam zaraz kolejnym pocałunkiem.
Ostatnio zmieniony 2021-03-31, 21:07 przez David Christensen, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pomimo wielu nocy spędzonych samotnie w szpitalnych murach, tęskniła do tych, które spędzała w jego ramionach, kiedy koił zszargane kolejną reanimacją nerwy. Kiedy czując się w pełni bezpieczną zasypiała bez przeszkód. Uwielbiała też momenty, w których wręczała mu nową zdobycz w postaci kolejnej książki, przekonana, że zdobyta w jednej z księgarni znajdującej się na trasie prowadzącej ze szpitala do domu przypadnie mu bezapelacyjnie do gustu, uzupełniając ich całkiem pokaźną biblioteczkę. Ewentualnie od progu chwaliła się białym krukiem, nietypowym wydaniem winyla zdobytym na pchlim targu; albo gdy udawał zainteresowanie kolejnym dniem spędzonym przez nią w szpitalu, wysłuchiwał podekscytowanej Sophii podczas wspólnie spożywanej kolacji, jeszcze za czasów gdy stawiała swoje pierwsze kroki na szpitalnym oddziale ratując ludzkie istnienia.
Była przekonana, że w przypadku jej osoby to wszystko było czasem przeszłym, że powinna zejść na ziemię i przestać się jakkolwiek łudzić, że wciąż stanowi tak dużą część jego życia, że jest najważniejszą. Dlaczego po tym wszystkim co mu sprezentowała przez ostatnie półtorej roku miałby wciąż chcieć uchylić jej nieba? Zniknięcie bez słowa, wyjazd na misję w sam środek regularnej wojny - pomimo tego, że była boleśnie świadoma demonów jego przeszłości, z którymi tyle lat próbował się mierzyć, czy w końcu bezczelne pozostawienie szarej koperty na kuchennej wyspie gdy wiedziała, że nie zastanie go w ich wspólnym domu. Nie miała żadnego prawa oczekiwać od niego czegokolwiek po takim zachowaniu. Potraktowania go jakby łączyła ich przelotna znajomość, a nie kilkanaście lat naprawdę bliskiej relacji. Pierw przyjaźni, która naturalnie przerodziła się w związek z prawdziwego zdarzenia, z pełnym przekrojem wzlotów i upadków, nawet tych z dużej wysokości; i pewnie gdyby nie przeklęta duma, której nie potrafiła schować do kieszeni, w dodatku w połączeniu z gamą wyrzutów sumienia związanych z Wainwrightem nie pozwalających jej na powrót do domu, już dawno wróciłaby zająć miejsce u jego boku.
A jednak miała go tak blisko siebie, nie potrafiąc odmówić sobie tej przyjemności, która zapewne oboje mocno odchorują. Nawet jeśli oboje weszli świadomie w swoją rolę, podejmując rzuconą rękawicę - usilnie starała się zachować pozory, wykorzystując dopracowaną do perfekcji taktykę. Chciała go rozpalić do czerwoności, sprawić by w jedyną myślą w jego głowie była ona sama, a cała reszta była zaledwie nijakim, wyblakłym tłem. Czuła się niczym zakochana po uszy nastolatka; buzująca w tętnicach krew szumiała nieznośnie w uszach, a miejsce, w którym objął mocno jej nadgarstek zdawało się palić żywym ogniem. Nie opierała się zbytnio, odrzucając na betonowy chodnik niedopałek papierosa a szczupłe dłonie ułożyła miękko na jego piersi. Słysząc jego słowa o domu, ICH domu, do którego mogłaby wrócić bez mrugnięcia okiem jak gdyby nigdy nic; jak gdyby ostatnie półtorej roku było nic nie wartym, sennym koszmarem.
Zamrugała, czując podstępnie pojawiającą się w jej głowie panikę. Próbowała znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia w jego spojrzeniu, nerwowo zaciskając palce na klapie jego marynarki, mieć pewność, że ta noc rozejdzie się po kościach, żadne z nich nie poniesie dużych ran. Jednak wszystkie obawy zeszły na dużo bardziej odległy plan w momencie, gdy dotyk jego ust przestał być jedynie wyobrażeniem. Odwzajemniła jego pocałunek równie zaborczo, zachłannie, wkładając w niego niemalże całą swoją tęsknotę i przesunęła dłonie, zaplatając je na jego szyi, skracając możliwie bardzo dystans pomiędzy ich ciałami. Tak, jakby najmniejszy milimetr miał sprawić, że okaże się jedynie cudownie przyjemną, senną marą. Oderwała się na moment od zachłannych warg, łapczywie próbując złapać oddech. Uśmiechnęła się łobuzersko, jednak z jej ust nie padło żadne słowo. Próbowała grać na czas, oszukując się jeszcze przez moment, że jej decyzja jeszcze mogla wyglądać zupełnie inaczej. Sprawiał, że zachowywała się jak zakochana po uszy nastolatka, nie mająca w sobie nawet krztyny z dojrzałej kobiety. A może właśnie zupełnie przeciwnie? Złożyła ostatni, krótki pocałunek na mocno zarysowanej lini żuchwy, po czym zwinnie wyswobodziła się z jego ramion. - Jedźmy… - pociągnęła go za rękę, dopiero teraz dotkliwie odczuwając owiewający jej nogi chłód. - …do domu - rzuciła, kierując swoje kroki w kierunku postoju taksówek nieopodal. Zdecydowanie wypowiedzenie tych konkretnych słów, sprawiło jej olbrzymią trudność, ale dobrze wiedział, że przecież nigdy nie była dobra w te klocki. Nigdy.

zt -> ciąg dalszy tutaj

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Lubił Rapture pogrążone w ciszy. Może nie była ona całkowita - wewnątrz wciąż krzątali się ludzie, których traktował jako bardziej zaufanych. Pracownicy sprzątali lokal lub przygotowywali go na następny dzień. Ale muzyka w tle była bardzo stłumiona, wypełniała tło w akompaniamencie składanych krzeseł i zbieranych szklanek. Neonowe światła były częściowo zgaszone, pogrążając klub w półmroku rozświetlonym przez stojący przy ścianie bar.
Otwierając drzwi na oścież, nie zwracał uwagi na stojących obok ochroniarzy ani na ruszających z popłochem w drugą stronę sprzątających. Wiedział, że na miejscu nie pozostał nikt, kogo nie powinno tutaj o tej godzinie być. Większość siedziała już w domu, ciesząc się odpoczynkiem po zmianie, podczas gdy jego prawdziwa "zmiana" zakończyła się dopiero teraz.
Krążąca w jego żyłach adrenalina sprawiała, że w napięciu poruszał się do przodu. Czując odrętwienie mięśni i pulsujący ból w skroni, szukał ukojenia. W rytuale, którego nie był świadomy tak mocno jak czekający na niego samotnie barman, usiadł na hokerze, rzucając swój telefon na blat obok, który ręka mężczyzny wyminęła zgrabnie w powietrzu, gdy ten postawił przed nim szklankę z wódką.
Wiedział, że z ukojeniem wiązała się relaksacja. Cicha muzyka i półmrok powoli pochłaniały go w swoje objęcia, uspokajając szaleńczy rytm, jaki wybijało jego serce. Zdjął z siebie czarną kurtkę, przerzucając ją przez oparcie krzesła obok. Skrywała brunatne plamy, wciąż świeże, teraz zimne, lepiące się do jego klatki piersiowej. Krew nie była jego - ani ta na jego ubraniu, ani ta pokrywająca jego dłonie. Jedynie knykcie piekły, uświadamiając mu nadchodzące strupy.
Upił łyk lodowatego alkoholu, wolną ręką wyciągając z kieszeni spodni pomiętą paczkę papierosów. Cztery w środku były złamane, co sprawiło, że zaklął pod nosem, znajdując jeden, który się do czegoś nadawał. Płomień pojawił się tuż przed nim, zrodzony z trzymanej przez barmana zapalniczki, który po odpaleniu jego papierosa, wyłącznie odwrócił się tyłem i wrócił do przecierania blatów, szklanek i butelek, dając mu poczucie fałszywej prywatności.
Nie spodziewał się spotkać tu nikogo o tej godzinie - chyba, że to biznes znów wymagałby jego interwencji. Czasem wracał myślami do spotkania z Laną, jej błagalnego spojrzenia wymieszanego z podstępnym uśmiechem. Do satysfakcji, którą czuł odrzucając jej prośbę, odsuwając ją jednocześnie od siebie. Widział ją dziś w klubie, godziny temu - wiedział, że wróciła już do swojego mieszkania, czy jakiegokolwiek innego miejsca, w którym mogłaby się podziać.
Nie reagował więc na obcy stukot obcasów. Nie było to jego zmartwienie, tylko ochroniarzy. On sam, z plecami uginającymi się pod ciężarem obecnej nocy, sączył tylko swój alkohol, skryty w chmurze tytoniowego dymu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mieszkanie, które zajmowała w South Park, zupełnie nie miało nic wspólnego z przytulnym gniazdkiem. Nie mieszkała sama, bo przecież teraz nie było ją na to stać. Odkąd Antonio trafił do więzienia, całe życie Lany posypało się w drobny maczek. Nie sądziła, aby coś jeszcze mogło z niego wyjść. Całe noce spędza na prezentowaniu swojego ciała i zabawianiu mężczyzn czy kobiet, poruszając się tanecznym krokiem. Nie mogła odmawiać. Później, po swoich zmianach często Frank wymagał od niej różnych rzeczy. Wychodziła z Rapture jako jedna z ostatnich, ale cieszyła się, że chociaż mogła stąd wychodzić. Wciąż widywała się z siostrą i mogła chodzić na plażę, by przesiadywać tam połowę wolnego czasu. Brakowało jej beztroskich chwil. Cały czas czuła się jakby miała za sobą ogon; jakiegoś chłopca na posyłki, który teraz za nowe zadanie od szefostwa obrał śledzenie Lany. Ciężko jej było. Nie znalazła żadnego wsparcia u Vincenta, więc gdzie szukać pomocy? Policja raz ją wyrolowała. Zgodnie stwierdzili, że niech się dzieje wola nieba, a żona mafiozo da przecież radę sobie sama. Prawda była jedna i okrutna: już nie dawała rady, a to nie koniec.
Nogi od szpilek bolały ją niemiłosiernie, ale gdyby teraz je zdjęła, nie zdołałaby z powrotem ich założyć. Dostała wiadomość od współlokatorki, że ma nie wracać, bo ma gościa. Domyśliła się, że to chłopak dziewczyny, więc przez resztę nocy zapowiadały się dzikie orgie, których nie miała ochoty słuchać. Wolała zostać tutaj, mimo wszystko.
Często zastanawiała się, co by było, gdyby uciekła. Stąd, z Seattle, od Vincenta, Franka i Antonio. Gdyby zmieniła nazwisko i wróciła do swojego prawdziwego imienia. Gdyby… miała na tyle odwagi, by ponownie coś ruszyć na własną rękę. Chciała być wolna, a nie czyjąś własnością, bo taka jest kolej rzeczy. Służby zniszczyły już wystarczająco jej poczucie odwagi i siły. Już nigdy nie zdecyduje się na coś takiego. W głębi duszy liczyła, że Antonio nie wyjdzie z więzienia, bo Frank i Vincent z pewnością oddadzą ją z powrotem, a wtedy czeka ją jedynie krzyżyk na drodze. Palący strach ogarniał ją w chwilach ciszy jak teraz, a także w największym tłumie: często wydawało jej się, że Antonio wchodzi do loży, w której występowała albo siedzi przy barze. Nie mogła wtedy złapać oddechu, a ręce oblewał zimny pot. Bardzo podobnie poczuła się również teraz, gdy zauważyła przygarbioną sylwetkę mężczyzny. Dopiero po chwili zorientowała się, że to właściciel. Chęć napicia się alkoholu minęła momentalnie, a jednak coś ciągnęło ją wciąż w stronę baru.
Podeszła bliżej, ostrożnie i powoli, gdyby chciał na nią ryknąć, że powinna iść do domu. Nic takiego jednak nie wydarzyło się, a Lana zbliżyła się jeszcze bardziej, dostrzegając czerwono-brunatne plamy na jego ubraniach i dłoniach. Weszła za bar, skąd dużo kostek lodu wrzuciła do woreczka i obeszła blat, stając obok Vincenta. Przyłożyła mu lód do knykci, zerkając na niego niepewnie. Unikała dłuższego kontaktu wzrokowego, jakby wciąż bała się nieobliczalnej reakcji ze strony Monroe.
- Nawet nie chcę wiedzieć jak wyglądał ten drugi – mruknęła, siląc się na delikatny uśmiech. Próbowała żartować, owszem, próbując od razu rozładować napiętą atmosferę. Dlaczego jednak to robiła? Nie miała pojęcia.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Rapture”