WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://www.smartshanghai.com/uploads/a ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

boże, daj mi siłę Vincent Monroe.
Nawet jego personalia brzmiały jak inspiracja zaczerpnięta z thrillera w klimatach noir; lata dwudzieste, eleganckie garnitury w paski, obowiązkowe kapelusze. Przez ostatnie dni łapała się na tym, że myślała o nim zdecydowanie częściej niż powinna. Powracając do nocnych reminiscencji ponownie studiowała każdy ruch, gest, słowo i zadawała sobie kluczowe pytanie: czy to koniec? Czy mieli tylko jedną okazję, której nie wykorzystali przez swój upór?
Nie widziała go na żadnej z prób przed występem. Chodząc po parkiecie z mikrofonem rozglądała się po sali, jakby mając nadzieję na jego magiczne zmaterializowanie się przy niej. Narastająca irytacja faktem, że tak desperacko chciała go zobaczyć, dotknąć i zapytać, w kogo wcielił się tym razem, przysłaniała jej skłonność logicznego myślenia.
A powinna nadal myśleć logicznie, szczególnie, jeśli chciała pozostać sobą. Przecież podjęła dobrą decyzję. Nie rozłożyła nóg przed fascynującym, ale i obcym mężczyzną. Nie dała mu satysfakcji z tego, że w kilka minut mógł ją posiąść, jak tabuny kobiet, wokół których się obracał.
Rozstali się w atmosferze zwycięstwa, przy czym każde z nich sądziło, że to właśnie ono wyniosło ze sobą niewidzialne trofeum. Kiedy nad basenem zarzucił jej, że duma bywa zgubna, kiwnęła tylko twierdząco głową. Miał rację – bywała zgubna, ale nie tylko w kontekście Kiary. Podczas gdy on uważał, że jego obecność i zainteresowanie jest dla niej nagrodą, ona miała dokładnie to samo przeświadczenie o sobie. Ich niezwykle zbliżone do siebie charaktery powodowały, że mogli wymieniać się argumentami bez końca. Kiedyś musiało nastać zmęczenie. Dlatego wsunąwszy sukienkę na mokre ciało i szpilki na stopy, podeszła do ochroniarza i jednym spojrzeniem zakomunikowała: wypuść mnie. Widziała, jak przed otwarciem drzwi, kątem oka szukał przyzwolenia u szefa.
W ostatecznym rozrachunku podjęła dobrą decyzję. Znała swoją wartość i doskonale wiedziała, że jest osobą myślącą, w przeciwieństwie do napompowanych botoksem dziewczyn, którymi teraz otoczył się na najbardziej ekskluzywnej loży w klubie. Tak, zarejestrowała przybycie króla chwilę przed występem.
Światła zgasły i tylko jedna lampa wciąż była skierowana na blondynkę, sunącą w rytm muzyki prosto do artysty grającego na fortepianie. Goście usłyszeli pierwsze nuty piosenki, a wraz z nimi głos Kiary; początkowo delikatny, wprowadzający w niecierpliwe oczekiwanie na crescendo. Dopiero później mocny, kipiący uczuciami, bo dla Wallace śpiew zawsze był sposobem na wyrażanie siebie.
Teraz wyrażała swoją złość. Choć słowa piosenki nie pokrywały się z historią biznesmena, teraz zapewne bezczelnie wpatrującego się w sylwetkę Kiary, która dawała z siebie wszystko, to sam rytm pozwalał jej na wyrzucenie gniewu.
Nie przez przypadek przeszła obok kanap, rzucając brunetowi zuchwałe, a chwilę później pełne litości spojrzenie. Czystą zazdrość przykryła zasłoną pogardy, wymalowaną na twarzy, ale nie był głupi – na pewno wyłapał to bystrym okiem. Nie przez przypadek w następnej kolejności usiadła koło nieznajomego szatyna, udając, że śpiewa tylko dla niego, który tuż po zakończonym show, zaprosił ją na drinka. Postanowiła się zgodzić, bo co miała do stracenia?
– Nie, to dopiero mój drugi występ. Klub otworzył się tydzień temu – wydobyła z siebie maksymalne pokłady wdzięku i niewinności, posyłając mu szeroki uśmiech.
W rzeczywistości wolała przebywać w towarzystwie kogoś innego.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiara Wallace.
Gdy opuściła basen, została mu tylko reszta whisky, zimny wiatr i satysfakcja, która z czasem zaczynała zanikać. Wychodząc z wody nałożył na siebie ubrania, nalał reszty alkoholu i poinstruował ochroniarzy co mieli stąd zabrać przed otwarciem piętra na gości. Zanim z tyłu głowy poczuł kiełkujące wątpliwości i frustrację, wkroczył w zaduch klubowego parkietu, w gorące objęcia muzyki, falujący tłum, kuse sukienki i kuszące spojrzenia.
Był pewien, że następnego dnia frustracja zniknie, zastąpiona tytoniem i inną kobietą u boku. Mimo tego, wbrew własnym odczuciom, spytał o jej nazwisko menadżerkę klubu. Oboje zrezygnowali przed kulminacją ich wspólnie spędzonego wieczora, lecz w chwili słabości złapał się na chęci rozwikłania zagadki, jaką stanowiła. Chciał wiedzieć więcej, a skoro nie mieli już tego powtarzać, równie dobrze mógł pytać wszystkich, tylko nie ją.
Chwile słabości jednak mijały. Świadomość tego, jaki pozostawiła na nim wpływ, wprawiała go we wściekłość, więc skutecznie wypierał ją ze swoich myśli. Do przyjścia na jej następny występ skłonił go wyłącznie obowiązek i ludzka ciekawość. Poza tym, chciał oprowadzić swoje towarzyszki po klubie, więc całą trójkę zaprosił ze sobą do loży, z której mieli doskonały widok na scenę. Któraś z nich nazywała się Ellie, inna studiowała medycynę. Trzecia bywała tu czasem i nawet nie zorientowała się w tym, że był właścicielem, choć ochrona pytała go w trakcie ich wieczoru wiele rzeczy.
Nieistotne. Każdą jakość mógł przebić ilością. Był tego pewien, siadając na miejscu i obejmując jedną z nich ramieniem, drugą dłoń rezerwując dla szklanki w połowie wypełnionej lodem i wódką. Gdy Wallace wyszła na scenę, dostrzegł jej spojrzenie z daleka. Mógłby siedzieć po drugiej stronie baru i wciąż wiedziałby, że na niego patrzy.
Może dlatego uśmiechnął się w tak paskudny, szelmowski sposób w jej stronę. Liczył, że dystans nada mu niewinności, ale jednocześnie nie będzie w stanie tego przeoczyć. Jego uśmiech jednak rzedł w miarę, gdy kobietę porywała piosenka. To, co robiła, było przecież szczeniackie i naiwne. Próby wzbudzania w nim zazdrości po tym, gdy ewidentnie przegrała ich małą grę, sprawiały, że miał ochotę pokręcić głową i zaśmiać się cicho, w pożałowaniu.
Zamiast tego do rzeczywistości przywróciło go syknięcie obejmowanej przez niego kobiety, która, obruszona, odrzuciła jego rękę gdy podświadomie zbyt mocno ścisnął jej ramię.
Odchylił się, przywołując do swojego stolika jednego ochroniarzy, nachylając się, by pomimo muzyki był w stanie go usłyszeć.
- Dowiedz się, kto to kurwa jest - warknął, nie spuszczając z niego wzroku, żeby nie wpadł na durny pomysł spojrzenia na Wallace, nakierowania ją na to, że to o nią mogło w tej chwili chodzić.
Bo nie mogło.
Szatyn, którego sobie wybrała, był poniżej ich obojga. Krytyk kulinarny, myślał, że robił karierę na yelpie. Nie wiedział, kto wpuścił go na VIPowską listę ale czul, że powinien tę osobę zwolnić. Wbrew sobie, przyjrzał się trójce jego towarzyszek i uśmiechnął się do Ellie, chwytając ją pod ramię, maszerując w kierunku loży, do której przysiadła się Kiara.
Skłamałby mówiąc, że przestał o niej myśleć gdy zostawiła go samego na tarasie Rapture.
Dobrze, że kłamać potrafił doskonale.
- Justin? Justin Anders? - zagadnął szatyna, uśmiechając się do niego przyjacielsko. Wyciągnął do niego rękę. - Vincent Monroe. Słyszałem, że dziś tuta jesteś.
Był właścicielem. Nie potrzebował zaproszenia, a Justin miał na tyle niską samooocenę, by ucieszyć się, że zwrócono na niego uwagę. Dlatego spijał każde słowo z ust Wallace, czując się docenionym jej obecnością.
- To Ellie - przedstawił swoją towarzyszkę, która chętnie przysiadła się wraz z nim do stolika. - Widzę, że poznałeś naszą gwiazdę. Jak podoba ci się klub?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Justin Anders rzeczywiście nie był wymagającym rozmówcą. Zadawał proste pytania i oczekiwał jedynie prostych odpowiedzi. Kiara nudziła się niemiłosiernie, gdy wyrzucał z siebie zdanie po zdaniu, opowiadając o swoim blogu kulinarnym i influencerskich eventach, na które go zapraszano. Czy to miało jej zaimponować? Jeżeli tak, to osiągał odwrotny efekt, bo blondynka od dłuższego czasu nerwowo stukała pomalowanymi na czerwono paznokciami o stół, kątem oka szukając najszybszej drogi ucieczki.
– Wiesz co, Justin, chyba niekoniecznie… – zaczęła, chcąc wyjaśnić mu prosto z mostu, że jak dalej tak pójdzie, to zaśnie z czołem przyciśniętym do stołu, ale wtedy na kanapach pojawił się niezapowiedziany gość.
Wcale nie zazdrosny Vincent usiadł naprzeciw wraz ze swoją nową zdobyczą. Niewiele młodszą od niej i nieco ładniejszą niż myślała; najwyraźniej podczas występu nie zdążyła przyjrzeć jej się dostatecznie dobrze. Zlustrowała wzrokiem najpierw dziewczynę, a później bruneta i to na nim zatrzymała spojrzenie na dłużej.
Miała wiele do powiedzenia, lecz finalnie pozwoliła sobie na wygięcie warg w nieco wymuszonym uśmiechu, po czym założyła zagubiony pukiel jasnych włosów za ucho. Przysiadł się do nich nie bez powodu. Sromotnie przegrał walkę z patologiczną wręcz potrzebą kontrolowania, bo przecież gdyby nie wyczuł żadnego zagrożenia w chłopaku i nie był zainteresowany osobą Wallace, to nie traciłby cennego czasu na podobne błahostki.
Jeżeli jej zachowanie było szczeniackie i naiwne, to w przypadku biznesmena powinno się dołożyć określenie infantylne. Co paradoksalnie sprawiało, że byli kwita.
Postawił na ciekawy zabieg, ignorując zupełnie blondynkę i zwracając się jedynie do krytyka. W perfekcyjny sposób udawał, że zależy mu na jego opinii i że usłyszał o jego pobycie w Rapture. Artystka była zaś przekonana, że któryś z jego pracowników musiał wykonać szybki research i dowiedzieć się, kim jest jej towarzysz. Dlatego postanowiła bezceremonialnie wtrącić się w rozmowę.
Vinnie jest właścicielem klubu, więc możesz mu zadać wszystkie pytania, które chodzą ci po głowie. Prawda? – to powiedziawszy uniosła szklankę z alkoholem, nie odrywając spojrzenia od Monroe.
– Gratulacje, to naprawdę fantastyczne miejsce. Dobry alkohol, piękne kobiety… – Justin mrugnął porozumiewawczo w jego stronę. – Skąd pomysł na taki klub? – zadanie tak podstawowego pytanie wręcz zmusiło Kiarę do wywrócenia oczami. Nawet nie próbowała ukryć bezczelnej reakcji przed Andersem.
Ponownie skupiła uwagę na Ellie. Irytował ją sposób, w jaki zbliżała się do Vincenta. Niemożebnie drażnił ją również fakt, że to nie ona siedzi teraz u jego boku i że to nie jej dotyka. Wystarczyła godzina czy dwie spędzone w klubie, aby zrozumieć, że gra jeszcze się nie skończyła, że ledwie przekroczyli linię startu.
Była cholernie zazdrosna o człowieka, którego praktycznie nie znała, a niczego nieświadoma kobieta stała się jej celem.
– Więc, Ellie, czym się zajmujesz? – ułożyła łokieć na stole, a dłonią podparła podbródek. Wpatrywała się w towarzyszkę biznesmena z udawaną ciekawością, w rzeczywistości myśląc tylko o tym, jak mogłaby się jej pozbyć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rapture tętniło życiem, jak za każdym razem, gdy blondynka wychodziła na scenę. Przyciągała spojrzenia, czy na otwarciu, czy na każdym innym pokazie w klubie. Czy w długiej, czerwonej sukience czy krótkiej, czarnej. Gdy zaczynała śpiewać, klubowicze na moment zapominali o konwersacjach, w które byli uwikłani. Wszyscy skupiali się na słuchaniu i piciu, co, z punktu widzenia biznesmena, czyniło tę noc najważniejszą w tygodniu.
Z punktu widzenia jego podświadomości, cieszył się na nią i jej nienawidził w równej mierze.
Ze wszystkich tu ludzi, Kiara mogła wybrać każdego, kto umiliłby jej wieczór - a wybrała Justina. Podczłowiek. Zawód? Uprzykrzanie ludziom życia i chwalenie się tym na internecie. Przestanie być istotny za rok, może dwa, gdy czasy znów się zmienią. Gdy otwierał usta, Monroe musiał wytężać swój umysł by skupić na nim uwagę, bo wędrowała wszędzie, byle nie do niego. Nie był w stanie wyobrazić sobie gorszej randki dla kobiety pokroju Kiary. Powinien jej współczuć.
I współczuł, w tych krótkich chwilach oderwania od niej wzroku. Gdy dostrzegał, jak ramię mężczyzny ją oplata, jak obraca twarz w jej kierunku i zbliża się, gdy powie coś, co według niego było zabawne. Nagły zastrzyk pewności siebie sprawił, że Justin poczuł się warty towarzystwa, w którym się znalazł.
W życiu nie czuł się tak czyjąś obecnością obrażony.
Uśmiechnął się fałszywie w jej stronę, słysząc, gdy z jej ust pada jego zdrobniałe imię. Nie znosił jej i uwielbiał ją jednocześnie, a jego odczucia wydawały się mieszać za każdym razem, gdy odrywał się od rzeczywistości upijając łyk wódki.
Widząc porozumiewawcze mrugnięcie, upił dwa.
- Wszyscy szukamy miejsca, w którym chcemy poudawać kogoś innego, Justin - odparł wprost, choć jego wzrok nie odrywał się od niebieskich tęczówek blondynki.
Przekrzywił głowę, badając jej reakcję.
- Odnajdziesz się w Rapture doskonale.
Przycisnął do siebie brunetkę, która uśmiechnęła się szerzej, wtulona w jego pierś. W przeciwieństwie do Wallace, Monroe był bardzo pewny swojego towarzystwa. Ellie była ładna, inteligentna. Czuła, urocza, dobra w łóżku.
I tak cholernie, cholernie nudna, że gdy otworzyła usta, powietrze uciekło z jego płuc, a mózg domagał się papierosa.
- Och, jestem tancerką - uśmiechnęła się do dwójki siedzącej naprzeciw, błogo nieświadoma napięcia pomiędzy częścią z nich. - Pracuję w...
- Ellie uprawia też jogę - przerwał jej. Przez sekundę poczuł, jak absurdalnie musi się zachowywać, ale jeden wzrok w tępy wyraz wpatrzonego w Kiarę szatyna wystarczył, by to zignorować. - Powinniście zobaczyć, jak się wygina - dodał szelmowsko, bezczelnie wpatrując się w blondynkę, gdy jego towarzyszka odrzuciła coś zawstydzona, czego nawet nie dosłyszał.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Podczas gdy spojrzenia męskiej części gości Rapture zatrzymywały się na niej, kobiety zwykły zawieszać wzrok na biznesmenie. Nic dziwnego. Wyglądał doskonale; w dopasowanej marynarce (doprawdy, czy jego szafa składała się głównie z designerskich marynarek?), przystrzyżonym zaroście i ciemnymi, zmierzwionymi włosami. Prezentował się tak, jakby nie włożył ani krzty wysiłku w swoją aparycję, a jednak ciężko było skupić się na kimś innym, gdy jawił się w pobliżu.
Z kolei Justin… Wybrała go było złym określeniem; zgodziła się jedynie na drinka, z czystej przyzwoitości. Ona – w przeciwieństwie do Vincenta – była pracownikiem klubu i każda skarga na jej nieodpowiednie zachowanie, mogła pozbawić ją dochodów. W panującym dookoła chaosie musiała myśleć przede wszystkim o sobie i próbować przetrwać. Oczywiście, że zamierzała go spławić. Przecież chciała to zrobić w dokładnie tym samym momencie, w którym brunet zajął miejsce naprzeciw. Swoim teatrzykiem pokrzyżował jej plany, przez co niecierpliwiła się tylko bardziej – większość zebranego dookoła towarzystwa jej nie odpowiadała.
Ale nie on. Pomimo rozdrażnienia zafundowanego przez Monroe, nadal pragnęła być blisko mężczyzny doprowadzającego ją do białej gorączki. Zdążyła już zapomnieć, że ludzie posiadają niespotykaną umiejętność żywienia do kogoś sprzecznych uczuć jednocześnie; z jednej strony złapałaby go za rękę i wyprowadziła na zewnątrz, z drugiej potraktowała soczystym spierdalaj.
Wiedziała, że wszystkie ruchy wykonane względem Ellie są przez niego doskonale przemyślane. Każdym gestem czy bezczelnym uśmieszkiem pokazywał swoją przewagę, bo jego partnerka stanowiła zdecydowanie lepszy kąsek niż Justin. Gdyby była zupełnie obiektywna, gdyby poznali się w innych okolicznościach i ich relacja zatrzymałaby się na polu stricte zawodowym, niewątpliwie przyznałaby mu rację.
Ale nie. Tancerka stanowiła problem, który wymagał szybkiego rozwiązania. Powinien skupiać uwagę tylko na Wallace i poniekąd to robił – z każdym, wyzywającym spojrzeniem przypominał jej spotkanie sprzed kilku dni. Niemniej jednak, Kiara potrzebowała więcej.
– Na pewno wystawię wam dobrą opinię, możesz na mnie liczyć – Anders pokładał w Vinencie zbyt duże nadzieje, myśląc, że zostaną kumplami. Ciało Kiary zesztywniało pod niechcianym dotykiem szatyna, ale gdyby już teraz rzuciła w jego stronę prostym w przekazie nie dotykaj mnie i wyjdź, to automatycznie dałaby właścicielowi niezdrową satysfakcję.
A zgubna duma jej na to nie pozwalała, robiła więc dobrą minę do złej gry.
– Tancerką? – zagaiła z fałszywym zainteresowaniem. – Może powinnaś porozmawiać na ten temat z Vincentem, bo słyszałam, że poszukują tancerek na sceny przy basenie w piwnicy – dozę złośliwości ukrytą między słowami, ukryła pod płaszczykiem niewinnego uśmiechu. Biedna Ellie. Zupełnie nieświadoma napięcia między tą dwójką, które w ciągu kilku sekund przybrało formę dwumetrowego muru.
– Na twoim miejscu nigdy nie pozwoliłabym jej odejść – dziewczyna zachichotała pod nosem i bezwiednie przysunęła się jeszcze bliżej Monroe. Jak tak dalej pójdzie, to niebawem usiądzie mu na kolanach. – Ani wyjść z łóżka.
Zrobiło jej się niedobrze. Co się z nią dzieje?
– Wybaczcie na moment, niebawem wrócę – to powiedziawszy uwolniła się spod ciężkiego ramienia Justina, złapała małą torebkę z kanapy i ruszyła w stronę wyjścia. – Vincent się tobą zajmie – rzuciła jeszcze przez ramię do krytyka.
Po drodze już szukała paczki papierosów.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Anders w tej chwili nie mógł bardziej wtapiać się w otaczający ich, huczny tłum. Nawet nie zauważał, kiedy krytyk otwierał usta, a kiedy milczał, wlepiając te swoje krowie ślepia w Wallace. Każdy jego oddech był o jednym za dużo, każdy uśmiech, każde, sugestywne spojrzenie. Nie wiedział jak wątłym można było być człowiekiem by tak łatwo uwierzyć w swoją wartość, nie wyczuć podstępu, nie wyczuć tego napięcia. Powinien być dla niej urazą, nie powinna pozwalać mu się dotknąć, kłaść brudne łapsko na jej ramieniu. Justin mógł znać się na jedzeniu, ale nie znał się na ludziach, a w szczególności na kobietach. Nie dostrzegał tego, jaki diament siedział koło niego na kanapie, traktując ją jako własną zdobycz, ucieszony, że z wszystkich osób piosenkarka zgodziła się na jego propozycję.
Widok tego, że siedziała w jego objęciach gdy uciekła z jego własnych sprawiał, że jego dłoń zaciskała się mocniej na szklance z trunkiem. Wiedział, że to tylko gra. Kolejna zagrywka, kolejne wyzwanie, wzbudzanie jego zazdrości. Ale świadomość nie umniejszała fali gorąca, przez którą zaczynał dusić się ze złości pod swoją marynarką.
Uśmiechnął się szerzej, w reakcji na to, co któreś z nich powiedziało, czego absolutnie nie słuchał. Kiwnął głową, położył dłoń na udzie tancerki, w potwierdzeniu tego, co odpowiedziała w stronę krytyka. Równie dobrze mogła być nieruchomą, niemą statuą, byle spełniała swoje zadanie.
Odchrząknął, słysząc wspomnienie basenu w piwnicy. Uniósł szklankę w górę i napił się, w niemym toaście skierowanym do Justina, który szybko podniósł i swoje szkło, idąc za jego ruchem.
Dopił zawartość szklanki do końca i odłożył ją ze stukotem na blat, skutecznie ignorując reakcję Ellie na te słowa. Może gdyby na nią spojrzał, dostrzegłby zmieszanie na jej twarzy. Nie pamiętał, gdzie pracowała, ale biorąc pod uwagę jej pruderyjne zapędy, nie był to klub nocny. Może gdyby choć raz jej wysłuchał, potrafiłby poprowadzić tę konwersację zgrabniej.
Podniósł spojrzenie na blondynkę gdy nagle wstała. Przyglądał się jej z zaciekawieniem, zastanawiając, czy naprawdę poddała się tak szybko. Widział to, że jego towarzystwo było, obiektywnie patrząc, lepszą partią niż Justin - głównie dlatego, że Ellie nie mówiła prawie nic, a on doceniał milczenie u kobiet, które nie miały niczego do powiedzenia.
Wygrał. Dotarło to do niego gdy obróciła się do nich tyłem i ruszyła w stronę bocznego wyjścia.
Z jego perspektywy znowu wygrał. Kolejne ich starcie, kolejną batalię, której celu nawet nie znał. Z każdą chwilą, w której zbliżała się do wyjścia, wygrywał coraz mocniej. Nie idąc za nią, nie łapiąc jej za rękę i nie prosząc, żeby została. Kontrola leżała po jego stronie, byli na jego terytorium. Mogła pożałować chwili, w której wymsknęła się spod jego ramion, zgrywając niedostępną.
Znów podniósł szklankę do ust, zapominając, że nie zostało w niej nic poza lodem. Zwycięstwo nie miało smaku, a satysfakcja była ulotna.
Wstał z siedzenia.
- Hej, wziąłbyś mi też...
Zignorował pytanie, którego końcówki nawet nie usłyszał. Nie przeszło mu przez myśl, by wymówić się w jakiś sposób, wyjściem do baru, na papierosa, czymkolwiek. Zostawił ich dwójkę w loży bez słowa, licząc na to, że ich więcej nie zobaczy. Spojrzeniem szukał tylko jednej, krótkiej, czarnej sukienki i blond loków.
Jak kilka dni temu, idąc za nią uderzyło w niego zimne powietrze. Dostrzegł kobietę przed sobą, stojącą pod ścianą, szukającą czegoś w swojej torebce. Gdy drzwi za nim się zamknęły, oparł się o nie plecami, znów blokując przejście, z którego na razie nikt nie korzystał. Wszyscy uderzali w wejście główne, boczne alejki były opustoszały.
Wyjął z kieszeni paczkę papierosów, a z niej, najpierw sobie, jednego papierosa. Wetknął go do ust i wyciągnął ku niej paczkę w niemej propozycji.
Nie musiał niczego mówić. Oboje wiedzieli, dlaczego znaleźli się teraz poza lożą, poza ciepłymi objęciami Justina i zdała od równie ciepłego uda Ellie.
- To twoja randka? Uroczy - skomentował, w kompletnym zaprzeczeniu tej świadomości.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dlaczego nazywał jej wyjście na papierosa porażką? Dlaczego w ciągu kilku sekund ponownie stwierdził, że wygrał? Nie uciekała, nie wycofywała się, a zwyczajnie kierowała paskudnym nałogiem. Po doładowaniu płuc tytoniem zamierzała wrócić do loży, choć przeszło jej przez myśl, że być może nikogo już tam nie będzie. On, układając dłoń na kształtnych pośladkach Ellie, wsiądzie do taksówki i pojedzie do domu, gdzie będą eksplorować umiejętności joginki. A Justin? W jej opinii mógł po prostu rozpłynąć się w powietrzu, a i tak obchodziłoby ją to mniej niż zeszłoroczny śnieg. Był dla niej nikim. Przypadkowym, nudnym, facetem poznanym w klubie, który po prostu nie umiał się zamknąć. Pewnie dlatego kipiał dumą – udało mu się postawić drinka kobiecie nie leżącej w jego lidze. W niczym nie przypominał Monroe, nie dorastał mu do pięt i chyba to najbardziej ją rozsierdzało.
Nie zdążyła nawet odpalić papierosa, kiedy pojawił się obok.
– Szybko poszło – podświadomie miała nadzieję, że wyjdzie za nią, ale przecież nigdy by się do tego nie przyznała. Tak czy siak, jeżeli swoją wygraną przypasowywał do opuszczenia przez nią klubu na rzecz szybkiego dymka, to być może powinien większą uwagę zwracać na swoje czyny. Obecność Vinniego w alejce jednoznacznie wskazywała, że Kiara stanowiła jego słabość. Ulegał jej i niewątpliwie było to uczucie zupełnie niezrozumiałe. Mimowolnie podążył tą samą drogą; przeszedł przez korytarz aż do bocznych drzwi i zamiast zająć się rozciągniętą tancerką, będącą pewną opcją na wieczór, proponował fajkę Wallace.
Krótkim gestem podziękowała za propozycję papierosa, bo tym razem miała swoją paczkę. Przekrzywiła głowę i zogniskowała na nim spojrzenie. Serce blondynki zabiło szybciej, gdy doszło do niej, że przekroczy granicę.
To było jak impuls. Poczucie, że jeśli zbliży się do niego pierwsza, to dostanie to, czego łaknęła najbardziej. W końcu zrozumiała, że to nie jest już kwestia dumy, a posiadania. Zabawne. Po zaledwie kilku godzinach spędzonych w jego towarzystwie chciała uważać go za swoją własność. Była pewna, że na przestrzeni lat udało jej się pozbyć wrodzonej zaborczości.
Dlatego oderwawszy się od budynku i zrobiwszy kilka powolnych kroków bruneta, zapędzała go coraz bliżej ceglanej ściany. Gdy dotknął jej plecami, przylgnęła do niego rozpalonym ciałem, a dłonie wsunęła pod srebrną marynarkę. Bawiła się. Ciepłym oddechem drażniła skórę szyi, przechodząc do mocno zarysowanej szczęki, aby finalnie, zupełnie niewinnie zahaczyć o kącik ust.
– Nigdy więcej tak nie rób – powiedziała stanowczo i przygryzła dolną wargę mężczyzny. Nie całowała go. Oznaczała jedynie teren, mając świadomość, że strefa, w którą wchodziła, powinna być oznaczona dużym znakiem z napisem keep out. Zuchwale przywłaszczała sobie Vincenta, spełniać fantazje, które nie opuszczały jej umysłu od kilku dni. Czy było to rozsądne? Niekoniecznie. Czy odczuwała niezdrową satysfakcję? Bez dwóch zdań.
Jednocześnie chciała go sprawdzić – ciekawe, czy zgodnie z własnymi słowami o zgubnej dumie, będzie potrafił schować swoją do kieszeni.
Minęła krótka chwila, kiedy ostatecznie odsunęła się od biznesmena. Ponownie skupiła uwagę na paczce papierosów, która wyjęła z torebki.
– Teraz możemy zapalić – mogłaby przysiąc, że w jego ciemnych tęczówkach widziała odbicie swoich. Roziskrzone, zupełnie jak w noc otwarcia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zastanawiał się jak długo mogą to ciągnąć. Trzymanie się z daleka, dwuznaczne uśmiechy i jednoznaczne spojrzenia. Za każdym razem gdy znikała mu z pola widzenia, powracała jako nieuchwytne wspomnienie. Nie znosił tego. Nie znosił świadomości, że jakakolwiek kobieta miała na niego taki wpływ. Wierzył w to, że ten wpływ ulotny. Że gdy któreś z nich wreszcie się złamię, gdy osiągną to, co tak skrupulatnie usiłowali ignorować, magia wokół Wallace pryśnie jak mydlana bańka. To był jego patent. Zawsze tracił zainteresowanie kobietami, które mu się poddawały. Nie wątpił, że tak będzie w tym przypadku.
Boczne wyjście nie kojarzyło mu się z uwodzeniem. Drzwi nie błyszczały zachęcająco, nie wisiał nad nimi neon, zapraszający gości do środka. Wyjście prowadziło w ciemną uliczkę i tylko z daleka docierał do nich jazgot jeżdżących przez Central Seattle samochodów.
Z tym kojarzyło mu się to miasto. Z betonowymi ścianami, krzywym chodnikiem, półmrokiem rozproszonym przez kilka, niepozornych świateł latarni. Z tytoniowym dymem i sercem pełnym emocji. Odziane z muzyki, z pięknej klienteli i rozlewanych, kolorowych drinków, z tej strony Rapture było surowe. W niczym nie przypominało pięknych widoków miasta z góry, świateł i pary podgrzewanych basenów i rozpościerającego się nad nimi, gwieździstego nieba.
Stała przed nim w kontraście czerni i bieli. Schował paczkę papierosów do kieszeni spodni, z drugiej wygrzebując zapalniczkę. Wyciągnął nieodpalonego papierosa z ust, zamierając w połowie ruchu, obserwując, jak podchodzi coraz bliżej, z niechęcią cofając się w tył gdy tego od niego oczekiwała. Myślał, że jej imię i nazwisk samo odrze ją z tajemniczości, ale była taka sama jak wtedy, gdy widzieli się kilka dni temu. Pewna siebie, dzika, nieokiełznana.
Czując jej usta blisko swoich, wstrzymał oddech, zatrzymując piekący dym w płucach, nie pozwalając mu się wydostać. Jego ciało zesztywniało, dłonie bezwiednie sięgnęły w kierunku jej talii, gdy mózg ignorował wypowiedziane przez nią słowa. Dopiero gdy mu się wymsknęła, gdy cofnęła się do tyłu, zrzucając na niego kubeł zimnej wody, powtórzył w myślach to zdanie.
Doszedł wtedy do wniosku, że nie była dzika. Była szalona.
Nie pozwalała mu się dotknąć, jednocześnie wściekając, gdy przyciskał do siebie inną tancerkę. Chciała tego, chciała jego, a jej wycofanie było kłamstwem w żywe oczy. Kusiła go spojrzeniami, kusiła uśmiechami i odstawiała dla niego prywatny teatrzyk na scenie, jednocześnie, w jakimś jej popieprzonym wyobrażeniu świata, odrzucała go drugi raz. Nienawidził jej. Nie znosił z całego serca za to, że znalazła się w jego klubie, że miała czelność zachowywać się w ten sposób, że uważała, że może go sobie przywłaszczyć, jakby żadna inna nie była go warta.
- Myślisz, że ty możesz tak robić? - prychnął, postępując o krok za nią gdy się wycofała. Ciało napięte od oczekiwania, umysł doprowadzony do granic wytrzymałości. Miał dość ich gry, miał dość tego jej pieprzenia. Myśl, że znów mogłaby mu się wymsknąć doprowadzała go do szaleństwa. Powrót do wnętrza klubu, do loży, w której czekały ich nudne i siebie warte, drugie połówki, nie wchodził w grę.
Chwycił jej talię. Zacisnął palce na gładkim, czarnym materiale, przyciągając ją do siebie. Zamieniając ich miejscami, aż jej odkryte plecy nie spotkały się z zimnym betonem, przysuwając się bliżej, zamykając ją w pułapce dwóch ścian. Wplatając dłoń w jej zgrabnie ułożone włosy, chłonąc zapach perfum, który następnego dnia wciąż wyczuwał na swojej marynarce gdy opuściła taras z basenem. Odnajdując drogę do jej ust, które od początku miały być jego, które dzielić mógł tylko z kradzioną whisky. W szaleństwie każdy zapominał o dumie, zasadach i podejmowaniu rękawicy, i Monroe nie był w tej sytuacji wyjątkiem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niedługo, jak widać.
Od pierwszego spotkania oboje byli dla siebie tajemnicą; niecierpliwie odkrywaną, kawałek po kawałku, męczącą, a jednocześnie piękną i ekscytującą. Ona – szalona, nieokiełznana, z (może trochę za wysoką) samooceną, on – buntowniczy manipulant z przerośniętym ego. Z każdym zaciśnięciem mocno zarysowanej szczęki, miał ją w garści coraz bardziej. Niegdyś myśl o byciu czyjąś własnością napawała ją obrzydzeniem, teraz zaś czekała, aż Monroe nazwie ją swoją.
– Najwyraźniej nie mogę – przyznała już szczerze, oblizując usta na widok sunącego w jej stronę biznesmena. Nie ruszała się jednak, pozwalając, aby kilkoma krokami zmniejszył dystans między nimi do minimum. Żarty się skończyły. Teatrzyk, na którego scenie odgrywali genialne role przez ostatnie kilka dni, finalnie zasłonił czerwoną kurtynę. Byli sami pośród miejskiego echa wypełnionego odległymi odgłosami klaksonów.
Nie pierwszy raz ktoś definiował ją jako kobietę szaloną, nieobliczalną, bez skrupułów. Sukcesywnie wykorzystywała swoją aparycję, wdzięk, każde poruszenie biodrami mające zwrócić uwagę mężczyzn, których następnie obracała sobie wokół palca.
Ale z nim było inaczej. Na dachu pod ciemną, waszyngtońską nocą miał czelność jej odmówić i z typowym dla siebie zuchwałym spojrzeniem odprowadzić do wyjścia. Wysyłała mu sprzeczne sygnały, gdy w rzeczywistości cały czas chciała tylko jednego. Dziwne, prawda? Z jednej strony epatowała patologiczną wręcz niezależnością, z drugiej pragnęła, aby uwięził ją w swoich ramionach. Niechęć do bycia postrzeganą jako łatwą wygrywała jednak na wielu polach.
Mężczyźni bowiem bardzo często mylili definicję łatwej kobiety. Była różnica między dziewczyną tak desperacko potrzebującej bliskości i zainteresowania, że wystarczył jeden tani drink w połączeniu z pięcioma minutami prostackiej rozmowy, aby zdejmowała majtki, a kobietą, która zwyczajnie lubiła seks, nie utożsamiając go z głębszymi uczuciami. Miała wrażenie, że faceci pokroju Vincenta często o tym zapominali.
Nie było mowy o powrocie do środka w perspektywie najbliższej godziny. Losy Ellie i Justina były jej całkowicie obojętne; egzystowali jako nic nieznaczące pionki, rozstawionyme na planszy rozstawionej przez dwójkę degeneratów.
W tym momencie interesowała ją tylko jedna osoba.
Nastąpił szereg zdarzeń. Najpierw zadrżała pod mocnym uściskiem bruneta i westchnęła cicho, gdy wplątał dłoń w jej włosy. Odchyliła głowę do tyłu, odkrywając kolejne skrawki alabastrowej skóry, które mógł drażnić. Nie opierała się; bezwiednie rozluźniła wszystkie mięśnie i pozwoliła mu robić z nią to, na co tylko miał ochotę. Później uderzyła odkrytymi plecami o chłodną ścianę, ale zamiast bólu poczuła wyłącznie przyjemny uścisk w podbrzuszu. Dłonie powędrowały do paska od spodni, a palce zaczęły sprawnie go rozpinać. Nie mogła czekać dłużej. Nie chciała czekać dłużej. Domagała się go tu i teraz, póki nadal pozostawali otoczeni jedynie przez przybrudzone, miejskie latarnie.
Dotykał ją w sposób, w jaki nie powinien dotykać żadnej, innej kobiety. Szaleństwo blondynki w końcu przyniosło oczekiwane efekty. W uniesieniu namiętności smakowała warg bruneta, starając się jak najlepiej zapamiętać ich fakturę. A potem, zacisnąwszy ramiona na jego karku, pozwoliła unieść się do góry. Oddali się sobie w całości, zwieńczając początek nieoczywistej znajomości serią szybkich ruchów, gorących oddechów i westchnień rozkoszy prowadzących do punktu kulminacyjnego, do którego oboje z pewnością jeszcze nie raz wrócą myślami.
To chore. Niezdrowe. Zabawa w kotka i myszkę, zwieńczona szybkim numerkiem w słabo oświetlonej uliczce. Dlaczego więc czuła się tak, jakby właśnie wygrała milion dolarów na loterii?
Gdy ponownie postawił ją na ziemię, na krótką chwilę oparła czoło we wgłębieniu jego obojczyka. Względnie uspokoiwszy oddech, pozwoliła sobie na zadarcie podbródka do góry. Spojrzenie ulokowała na ciemnych tęczówkach Monroe i uśmiechnęła się pod nosem, może w zbyt triumfalny sposób.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dostrzegł ironię w porównaniu ich obu spotkań. Nie chciała zostać w jego ramionach w otoczeniu bąbelków w basenie i propozycją bąbelków w szampanie. W tarasie przeznaczonym dla ich obojga, w bogactwie, którym mógł ją obrzucić. W całej glorii i chwale Rapture, na szczycie miasta, z którego oboje pochodzili. A teraz była jego, w ciemnej, betonowej alejce zarezerwowanej dla interesów. Którą oboje znali doskonale, która przypominała ich South Park lepiej niż pstrokate wnętrza klubu.
Pasowała do obu wersji. Wallace miała w sobie coś, czego nie potrafił pojąć. Odnalazłaby się z szampanem w ręku i tanią, kradzioną ze sklepu wódką. Z cygarem w dłoni i paczką pogniecionych papierosów znalezionych w mieszkaniu. Miała w sobie manierę, przez którą nie musiała wypowiadać ani słowa by wszyscy dookoła niej wiedzieli gdzie było ich miejsce.
Kiara Wallace mogła być wszystkim, ale nie łatwą kobietą.
Poprzednim razem wymknęła mu się, stanęła na brzegu, oblizała usta, patrzyła, jak tkwi sam po środku basenu. Uciekała i czekała, aż będzie ją gonił. Z perspektywy czasu nie wiedział, które z nich tak właściwie uniosło się dumą. W ich grze nie było zwycięzcy. Czując ciepło jej ciała przy sobie, gorący oddech na skórze, wiedział, że poprzedniego wieczora, na swój sposób, przegrali oboje.
Miał swoje standardy, tak jak miała je ona. Szybkie numerki w alejce rezerwował dla podłych nocy, których nie chciał następnego dnia wspominać. Zakrapianych alkoholem i wydzielonymi na stole, białymi kreskami. Kobietami, które przez chwilę chciały poczuć się kochane, uwielbiane i chciane. Ostatnim razem gdy widział to wejście, stał w otoczeniu ochrony. Na ziemi leżał ktoś obcy, do którego pałał pogardą. Jego knykcie były obdarte od uderzeń, piekły.
Ale jego wspomnienia były ulotne. Nie puścił włosów, w które wplotły się jego palce, nawet gdy wyczuł, że tym razem nie planowała uciekać. Wolną dłonią niespiesznie przesuwał po jej nagiej skórze - ramieniu, dekolcie, z fascynacją oglądając, jak reagowała na jego dotyk, samej śpiesząc się do paska jego spodni. W tej krótkiej chwili kilku sekund, w której zorientował się, że wreszcie miał w ramionach, dziką, nieposłuszną, przesadnie pewną siebie, zwolnił, napawając się chwilą zanim narastające pożądanie nie dało się już powstrzymać. Zanim wszystko, co sobie powiedzieli, każdy grymas niezadowolenia i dwuznaczność uśmiechu przestało się wreszcie liczyć. Czuł tylko splecione na jego karku dłonie i zaciśnięte wokół jego pasa uda. Przyspieszony oddech, skryte w jego obojczyku westchnienia i własne serce bijące w szaleńczym tempie.
Oddał się zapomnieniu, wciągając ją za sobą.
Nawet, gdy odstawił ją na ziemię, buzowały w nim emocje. Przeczesał opadające mu na czoło włosy palcami, uspokajając własny oddech i spojrzał w dół. Dostrzegając jej tryumfalny uśmiech, niemal pokręcił głową z dezaprobatą. Pochylił się, zamykając jej usta pocałunkiem, jakby to miało wymazać zwycięstwo z jej ust i pozostawić wyłącznie smak wódki, którą pił wcześniej.
- Teraz możemy zapalić - odezwał się, gdy doprowadzili się do względnego porządku. Nie odsunął się od ściany, uwalniając ją z potrzasku. Zamiast tego przyglądał się jej otwarcie, z bliska. Studiował rozpalone czerwienią policzki, lekko rozchylone wargi, spojrzenie, które nabrało innego charakteru.
Czekał, aż bańka pryśnie. Aż jej czar i tajemniczość znikną tak, jak się tego spodziewał, wręcz jak to sobie zaplanował. Ale jej podstępny uśmiech wciąż miał swój urok, którego udawał, że nie dostrzegał. Sięgnął do kieszeni spodni, znów po paczkę papierosów. Wyjął pierwszego i wyciągnął w jej kierunku, nie znajdując słów ani gestów, których mógłby użyć zamiast tego. Powinien pocałować ją w czoło i wrócić do środka. Nie wiedział, czego szukał w jej wzroku, stojąc wciąż w miejscu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nigdy nie dała się uwiązać i przypasować do konkretnej puli manier, których powinna się trzymać. Nauczyła się nie słuchać, gdy zarzucano jej, że jest niewystarczająco dziewczęca, chwilę później zmieniając zdanie i oskarżając ją o przesadną kokieteryjność. Jakkolwiek dennie i patetycznie to brzmi, zawsze pamiętała, że musi żyć zgodnie ze swoim sumieniem. Pewnie dlatego w odbiorze Vincenta jawiła się jako ciężka do zrozumienia – potrafiła niczym kameleon dostosowywać się do danej sytuacji. Raz była dziewczyną z sąsiedztwa, kiedy indziej królową na włościach czy tajemniczą bezimienną. W jednej dłoni mogła trzymać kieliszek drogiego szampana, w drugiej burgera z ulubionej knajpy na South Park, do której nadal wracała. W żaden sposób trzymała się narzuconych społecznie ram.
Monroe również tego nie robił i dlatego tak ją fascynował. Bo w końcu trafiła na kogoś, kto tak cholernie przypominał ją samą. Stanowił wyzwanie, którego za wszelką cenę pragnęła się podjąć. W towarzystwie bruneta na próżno było doszukiwać się oczywistych słów i ruchów.
Musiała przyznać, że każdego dnia była coraz ciekawsza, co konkretnie wchodzi w obowiązki bruneta, bo „prowadzenie biznesu” było odpowiedzią rzuconą niechlujnie i bardzo ogólnie. Zastanawiała się, jakie wydarzenia w życiu ukształtowały jego charakter. Ich relacja, od samego początku upodabniająca się do szamotaniny, nie mogła zakończyć się po jednym orgazmie w bocznej uliczce. Myślała o nim stanowczo za dużo i nie umiała zdusić tych myśli w zarodku.
Widziała, jak na niego działa. Podobał jej się sposób, w jaki przycisnął jej ciało do ściany, w jaki ciągnął blond pukle jednocześnie zmuszając głowę do odchylenia się do tyłu. Chłonęła gorący oddech biznesmena, spijała smak czystej wódki z warg przyozdobionych kilkoma, małymi bliznami. Teraz, gdy poprawiła czarną sukienkę, zapięcie sandałków i potargane włosy, najchętniej powiedziałaby: weź mnie jeszcze raz.
Uraczył ją ostatnim pocałunkiem, który przymknąwszy powieki, bezwiednie mu oddała.
Chociaż miała swoje papierosy, sięgnęła do wyciągniętej przez Monroe i pozwoliła mu na podpalenie tytoniu. Zaciągnęła się głęboko, po czym wydmuchała dym na bok. Dłuższą chwilę poświęciła na przyglądaniu się jego twarzy. Z kilkoma kosmykami brązowych włosów opadających na czoło, wyglądał niezwykle atrakcyjnie, lecz stanowiły też dowody zbrodni. Uniosła dłoń i poprawiła je, aby tym razem pasowały do reszty fryzury.
– Możemy nie wracać do środka? – zapytała dzierżąc fajkę między palcami. Wiedziała, że moment przekroczenia progu budynku, jednocześnie będzie momentem, w którym wzbudzą zainteresowanie. Znajomi – najpewniej głównie Vincenta – zauważą, że wrócili razem. Tabun kobiet znów przyklei się do jego ramion, a kilkoro nieznajomych mężczyzn zaproponuje Kiarze drinka. Atmosfery wokół nich nie można było nazwać romantyczną, ale przecież nie zasługiwała ona na tak szybkie rozmycie. – Jesteś głodny?.
patrzył na nią inaczej. A przynajmniej takie miała wrażenie – czuła się niczym dzika zwierzyna obserwowana przez kłusownika. Oczywiście nie pozostawała mu dłużna.
– Chcesz coś powiedzieć? – rzuciła, marszcząc brwi i uważnie studiując ciemne tęczówki. Pomyślała, że przypominają czarną dziurę; były nieodgadnione.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Do niewielu chwil papieros pasował tak dobrze jak do tej obecnej. Zaciągnął się nim, wchłaniając szkodliwy dym w płuca, nie spuszczając z niej wzroku. Nie rozumiał, dlaczego magia, jeśli w tak szczeniacki i naiwny sposób chciał to nazwać, nie mijała. Być może szybki numerek w alejce nie do końca wystarczał, by rozładować tak skrupulatnie budowane między nimi napięcie. Noc była przecież młoda, a on nie chciał opuszczać jej towarzystwa. Nie chciał wracać do środka jeśli miało to oznaczać, że wracała pod ramię krytyka kulinarnego. Mogła iść teraz wszędzie, gdzie tylko chciała - byle szła z nim.
Bo dzisiejszej nocy oboje byli tylko dla siebie i żadne nie próbowało nawet udawać, że tak nie jest.
- Nie musimy - kiwnął głową, wypuszczając dym w górę, ponad ich głowy, gdzie powędrował w stronę ciemnego nieba, mieszając się ze smogiem i wiatrem.
Rapture kojarzyło mu się teraz z głośną muzyką, z alkoholem, kobietami tańczącymi na parkiecie. Wszystkimi formami zapomnienia, którego teraz nie potrzebował. Intrygowała go. Nawet, gdy poprawiała włosy, które on zmierzwił, czy opuszczała w dół krawędź podniesionej przez niego sukienki, nie wydawała mu się wiele bardziej zdobyta niż zanim wyszedł za nią na zewnątrz.
A on lubił podboje. Lubił wyzwania. Lubił bawić się z kobietami, które czegoś od niego chciały.
Lubił też tłumaczyć to samemu sobie za każdym razem, gdy nie znajdował innej odpowiedzi. Nie wiedział, co widzi w jej spojrzeniu, w dwuznacznym uśmiechu. Kilkanaście minut temu to była zwykła żądza, ich współdzielona chęć posiadania. Ale dopięli swego, a atmosfera między nimi nie uległa zmianie.
Nie rozumiał tego.
- Możemy coś zjeść - zgodził się, kiwając głową. Strzepnął nadmiar popiołu z papierosa na ziemię obok, myślami zastanawiając się nad tym, co obok wciąż było otwarte i nie serwowało czegoś podłego, choć nie miało to żadnego znaczenia. Miejsca przestały je mieć, gdy spędzał z nią czas. Brudna, betonowa ulica była tego niezbitym dowodem.
Słysząc jej pytanie, odwrócił wzrok, udając, że uważa, gdzie popiół spada na ziemię, jakby to, czy wyląduje na jego butach było istotne w jakimś stopniu. Do ust przychodziły mu słowa, których nie zwykł wypowiadać. Uparcie wierzył, że po tej nocy żadne z nich nie będzie czuło potrzeby odstawiania teatru zazdrości względem siebie. Że miło będą wspominać ten wieczór, wyruszając na kolejne podboje. W końcu wszystko inne zwiastowałoby zmianę, na którą nie był gotowy.
- Znam umiarkowanie podłą restaurację, która wciąż jest otwarta - odpowiedział, uśmiechając się pod nosem. Wetknął papierosa do ust, wolne dłonie opierając na jej talii. Byli przed chwilą tak blisko, że teraz nie widział sensu w wycofaniu się do poprzednich odległości. - Ale w mieście są ich setki. Gdzie chcesz, żebym cię zabrał?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rapture było ostatnim miejscem, w którym chciała się teraz znaleźć. Nie miała ochoty na otumanianie się alkoholem i ciągnięcie wymuszonych rozmów okalanych fałszywymi uśmiechami. Tym bardziej nie chciała ponownie wpaść na krytyka i odpowiadać na podsycone zarzutem pytanie, dlaczego zniknęli we dwójkę na dłuższy czas. Wiedziała, że nie oszczędziłaby mu prawdy i przykrych słów.
Pragnęła Vincenta – tylko tyle i tyle.
Strzepnęła na ziemię nadmiar popiołu. Przy każdym kolejnym zaciągnięciu, serce wzburzone wydarzeniem sprzed kilku minut, paradoksalne, uspokajało się.
Zabawne. Była przekonana, że kiedy w końcu dopną swego, momentalnie straci nim zainteresowanie. Że być może na przestrzeni czasu zdarzy im się wymienić jedno czy dwa spojrzenia w klubie lub, utrzymując dystans, unieść szklankę z alkoholem w niemym toaście, ale że samo magnetyzujące przyciąganie magicznie zniknie. Wyparuje jak stare wspomnienie, odkładane w odmęty świadomości, do których rzadko kiedy się wracało. Tymczasem w oczach dziewczęcia nadal jawił się jako nieodgadniony biznesmen. Stanowił skomplikowaną zagadkę, której rozwiązanie postawiła sobie na cel, bo jedną z kwestii, które charakteryzowały szaleństwo blondynki był fakt, że…
Pociągało ją niebezpieczeństwo.
– Wszystkie miejsca, które lubię, są daleko, więc wybieram umiarkowanie podłą restaurację – przystroiła twarz uśmiechem, bo była to pierwsza wypowiedź bruneta, która zabrzmiała naturalnie. Teraz, kiedy początkowy etap gry został oficjalnie zakończony, być może będą mieli okazję spojrzeć na siebie z innej strony. Nie to, że pozostałe strony znali na wylot. W gruncie rzeczy nadal byli dla siebie nikim; zaledwie dwójką osób, która w nieświadomym poszukiwaniu dreszczyku ekscytacji, pewnego wieczoru spotkała się przy butelce whisky.
Zaciągnęła się po raz ostatni, po czym rzuciła pomarańczowy filtr na ziemię i przydeptała go butem.
– Idziemy? – złapała go za rękę i pociągnęła za sobą, kiedy ruszyła już w stronę ulicy. Nie znała wprawdzie kierunku, ale nie oszukujmy się – strój blondynki nie pozwalał na zbyt długie przebywanie na świeżym powietrzu w chłodną, listopadową noc.
Okrążyli klub i przemieścili się w bardziej ruchliwe miejsce. Była pierwsza w nocy, ale centrum Seattle nigdy nie spało; co rusz mijali zarówno roześmiane grupki przyjaciół, jak i samotne dusze powracające do swoich mieszkań. Uwielbiała atmosferę wolności.
Przez krótką chwilę nie odezwała się ani słowem, delektując się świeżym powietrzem i delikatnymi podmuchami wiatru. Nie czuła się nieswojo. Zupełnie tak, jakby przemierzała odległość do restauracji z kimś, kogo znała od wielu lat. Zapewniał kobiecie dziwne poczucie komfortu i bezpieczeństwa, którego nie spodziewała się znaleźć u jego boku.
– Skąd wiedziałeś, że Justin to Justin? – kątem oka spojrzała na zamyślonego mężczyznę. Wciąż miała wrażenie, że nie podzielił się z nią nawet najmniejszą częścią myśli kłębiących się w jego umyśle, ale nie zamierzała ciągnąć go za język.
Od niego przecież wymagałaby tego samego.

zt x2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zapytany o ulubioną porę dnia, Darrell nie powziąłby nawet chwili namysłu, żeby oznajmić, iż najbardziej kochał noc. Stanowił typowego, nocnego marka, któremu lepiej uczyło się w nocy, ażeby następnego dnia mieć okrutny dylemat moralny w związku z tym, czy ten konkretny (czyli poranny) wykład, jest mu bezapelacyjnie niezbędny do dalszej egzystencji. Na ogół dochodził wtedy do prostego wniosku, iż przeżyje bez niego, przesypiając lwią część dnia, a następnie wyklinając później samego siebie w okresie sesyjnym. I to w taki sposób, że przeciętny Pan Smith byłby pod wrażeniem tak kreatywnych wyzwisk. Ba, może i nawet sam słownik. Ale, ale, życie nie obraca się tylko wokół studiów, prawda? Po zmroku właściwie wszystko nabierało dla niego innego wyrazu - bardziej tajemniczego, a w pewien sposób nawet bardziej estetycznego. Szczególnie w kontekście miejsc, w których gromadzili się ludzie, chcący korzystać z uroków nocnego życia towarzyskiego. Uwielbiał iskrzące się, klubowe neony, tłumy modnie ubranych miastowych dookoła, głośną muzykę oraz przyjemny stan lekkiego (lub nawet nie lekkiego) upicia alkoholowego. A jak jeszcze czasem trafiało się na całkiem znośnego kompana - tym bardziej zaliczał czas do tego z kategorii udanych.

Ale nie zawsze miało się to szczęście, skwitował nieco nostalgicznie, wchodząc do wnętrza jednego z popularniejszych klubów w Seattle, Raptile. Głównie w celu odwiedzenia starej znajomej, która szczęśliwie, nie dość, że wróciła do miasta po dość długiej nieobecności, tak jeszcze zmieniła pracę na... nieco bardziej porządną, bo choć Darrell absolutnie nie posądzał Hale o jakieś ciemne interesy, tak wiedział, że klub, w którym poprzednio urzędowała za barem stanowił już inną historię. Jako poniekąd senior różnej maści używek, wiedział, że to właśnie w Dragon Club udawało się spotkać najwięcej dilerów. Z ręką na sercu, sam kiedyś kombinował to i owo, chcąc pobawić się, ze znajomymi nieco mniej świadomie, niż mógł zagwarantować alkohol, ale, cholera, za każdym razem wiedziałem ile i czego biorę. Od czasu niekoniecznie przyjemnego incydentu, gdzie dosypano mu jakiegoś świństwa do drinka, wolał nie ryzykować i zbyt często się tam nie pokazywać. Chociaż to nie tak, że odkąd wymiotował na zapleczu przy podtrzymującej mu głowę Kirze, nigdy nie postawił tam nogi - był parę razy, głównie za namową kolegów z uczelni, ale niekoniecznie dobrze się bawił, bo rozum ciągle podpowiadał mu, że musiał uważać. A tak to nijak się dobrze bawić.
- Hej, tutaj! Poproszę drinka, ślicznotko! - zagaił w pewnym momencie do tlenionej blondynki za barem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, iż prosił właśnie o drinka swojego "anioła stróża". Albo Matki Boskiej Rzygmiskowskiej - zależy, jak komu leży.

Choć Kira była odwrócona, przygotowując jakieś inne zamówienie, tak nawet nie potrzebował jej twarzy, aby się poznać. To nie była wczorajsza znajomość, chociaż asekuracyjnie poczekał, aż ta stanie do niego frontem, żeby kontynuować wątek. Co prawda, zaczyna się weekend, ale nie ma tu jeszcze tak dużo ludzi. Jest stosunkowo wcześnie, więc mam nadzieję, że znajdzie czas, żeby pogadać. W końcu między innymi dla niej tu przyszedłem!
- Wiesz, jakie lubię, prawda? - dodał, posyłając jej promienny uśmiech, na który poniekąd chciał wyciągnąć najsłodszą opcję z karty. I bynajmniej nie za frajer, bo, poza należnym, przygotował w rękach nawet mały napiwek, ot, co by mogła "przepierdolić na głupoty" po pracy, a najlepiej jeszcze na takie głupoty, jakie zawierały w planach również jego samego. - Czy już może zapomniałaś po takim czasie niewidywania, hm?

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Rapture”