WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://i.pinimg.com/originals/db/58/42 ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

--- Pomimo tego, że kilka tygodni temu byli dla siebie zaledwie obcymi ludźmi, przywykł do tego, że wszystkie wieczory spędzał z Kiarą. Miejsce, czy było wygodnym mieszkaniem kogoś z nich, czy klubem, czy choćby zimnym dachem jakiegoś budynku, nie miało wielkiego znaczenia. Świadomość tego, że w jej łóżku miał swoją stronę nie przerażała go tak jak dawniej, nie póki wciąż budziła się obok niego. Kiedy czuł jej ciepły oddech na swojej szyi, gdy usiłowała wydłużyć noc o jeszcze kilka chwil, zaciskając mocno powieki.
Było wiele powodów, dla których tej jednej, listopadowej nocy, odmówiłby spotkania Wallace, podając za powód swoje obowiązki. Zamknięta impreza na tym poziomie klubu, którego nawet ona jeszcze nie widziała, dawała ich na pęczki. Godzina, przez którą musiałaby zrezygnować ze swojego występu. Lista gości, wśród których mogła nie chcieć przebywać. Odsłonięcie się, które niosło za sobą ryzyko, zarówno dla niej, jak i dla niego. Jednak gdy dostrzegł w jej oczach niewypowiedziane pytanie, żaden z nich nie wydał mu się odpowiednio poważny by brać go pod uwagę.
Pokazał jej już tę część swojego świata. Widział iskrę rozpalającą jej błękitne tęczówki, czuł jej pewność siebie. Świadoma tego co znajdzie po drugiej stronie drzwi, uchyliła je lekko, po czym bez zawahania przeszła do środka, gotowa na potencjalne konsekwencje. Wiedział, że w pełni mu ufała i czuł, że w tej samej chwili on zaufał też jej.
Gdy wysiedli z taksówki przed wejściem do Rapture, chwycił ją za dłoń, prowadząc do bocznego wejścia. Tego, które wymagało obejścia budynku, ale które też budziło pewne związane z nią wspomnienia. Gdy tylko pojawiły się w jego głowie uśmiechnął się pod nosem, całując ją krotko w usta nim uchylił drzwi, wypuszczając z wnętrza huk muzyki.
Poprowadził ją dalej, na zaplecze, do tkwiącej na samym ich końcu windy, przed którą stała dwójka ochroniarzy. Wyminął ich w przejściu, nie spodziewając się, by skomentowali ich obecność w żaden sposób - i miał rację. Łypnęli jedynie na Kiarę, rozpoznając ją z występów, jak ten, który dziś został odwołany przez jej zmienione plany.
Winda prowadziła na każde piętro, ale interesowało go tylko to znajdujące się pod ziemią. Stuknął przycisk z napisanym na nim -1 i drzwi za nimi się zamknęły, chwilowo gwarantując im prywatność, która miała zniknąć wraz z dotarciem na miejsce.
- To twoja pierwsza impreza firmowa - rzucił, nie tracąc ani jednej, cennej sekundy. Objął ją w talii, przyciągając do siebie i pochylając się do jej ucha. - Będziesz grzeczna? - mruknął z podstępnym uśmiechem, sunąć dłońmi po czarnym materiale sukienki, którą miała na sobie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

któraś Z biegiem czasu okazywało się, że życie z Vincentem Monroe było wyjątkowo proste. Z łatwością stworzyli wokół siebie sielankową bańkę, poza którą nie wychodzili od kilku tygodni. Wbrew całemu niebezpieczeństwu, które tak dosadnie podkreślał i w którego ramiona weszła z pełną premedytacją, nie stało się nic, co mogłoby ją skłonić do powtórnego przemyślenia swojej decyzji.
Było jej dobrze. Wyjątkowo dobrze i nawet nie śmiała zastanawiać się nad tym, kiedy pozornie idealna codzienność legnie w gruzach, a im przyjdzie zmierzyć się z sytuacją, która przywoła ich z powrotem do parteru.
Nie była głupia. Wiedziała, że nie wszystko zawsze ułoży się po jej myśli, a jednak, gdy postanowił nie zasłaniać się obowiązkami i wyznał szczerze, że w Rapture odbywa się impreza firmowa, nie wahała się ani przez sekundę.
Znała ryzyko idące z poznaniem zaproszonych tam osobistości. Znała ryzyko związane z tym, że pierwszy raz oficjalnie pokażą się razem. Znajdzie się na świeczniku osób, których pracą było sunięcie żmijowatymi oczami po zgromadzonych gościach tylko po to, aby wychwycić podobne niuanse. Mimo wszystko, gdy wciągała dopasowaną sukienkę przez pełne biodra, nie wypełniał jej strach, a ekscytacja przed nieznanym.
Powoli wchodziła w świat bruneta; wcześniej pilnie strzeżony i zamknięty na cztery spusty, a teraz dostępny na wyciągnięcie ręki.
– Dobrze wyglądasz w bordowym – rzuciła, gdy wychodzili z taksówki przed klubem. Tęsknym spojrzeniem obdarowała nawet ścianę przy bocznym wejściu, która niegdyś przydała im się do czegoś więcej, niż tylko opierania podczas łapczywego zaciągania się papierosem. Łapała się na tym, że każdy punkt miejsca w jakiś sposób kojarzył jej się właśnie z nim.
Chwyciła bruneta za rękę i przez krótką chwilę słyszeli jedynie głuchy stukot obcasów blondynki uderzających o posadzkę. Skinęła głową w celu przywitania się z ochroniarzami, którzy przepuszczali ich do przejścia, ignorując ich zdumione spojrzenia.
– Tego nie mogę ci obiecać – przylgnęła do Vincenta, dłonie machinalnie układając na jego lędźwiach. – Ale postaram się – mruknęła i musnęła wargi mężczyzny ostatni raz przed rozsunięciem się drzwi windy. Zanim jednak wyszli, poprawiła jeszcze ostatni guzik koszuli i kosmyk ciemnych pukli opadający na jego czoło.
Głęboka czerń sukienki idealnie wkomponowała się w różowo-fioletowe światła podziemnego basenu. Bystre, błękitne tęczówki rozglądały się dookoła, sprawdzając, czy na sali pojawił się ktoś, kogo zna. Poziom -1 był całkowicie wypełnione ludźmi, którzy już na pierwszy rzut oka wyglądali inaczej niż stali bywalcy klubu. Zmienił się przede wszystkim przedział wiekowy – dostrzegła, że wśród gości było dużo mężczyzn w średnim wieku i starszych. Większość z nich obstawiła się kilkoma dziewczynami o kusych sukienkach i długich, czarnych rzęsach. W powietrzu unosił się dym papierosowy i zapach mocnego alkoholu drażniący nozdrza.
Gdyby było to wyjście, jak każde inne, pociągnęłaby go w stronę baru, a następnie skórzanych loży. Z kolei teraz, jakkolwiek nie zgubiła po drodze swojej pewności siebie, nie zamierzała wychylać się przed niego, bo wiedziała, że zapewne będzie musiał odbyć kurtuazyjną rundkę po zgromadzonych. Do pewnego momentu postanowiła więc rzeczywiście być grzeczną, dokładnie tak, jak prosił. To był czas Monroe.
– Więc… Który to Frank? – nawet nie próbowała ukrywać, że Moretti stanowił dla niej najbardziej interesującą postać ze wszystkich.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Poziomy Rapture zdawały się identyczne. Każdy z nich wypełniała muzyka, wypełniał dym palonego tytoniu, śmiech bawiących się ludzi. Na każdym za barem stał ktoś, kto nauczył się w pełni skupiać na swoim zadaniu. Pod każdymi drzwiami stali ochroniarze, którzy wiedzieli, kogo uważnie obserwować, a kiedy odwracać wzrok i nie widzieć niczego. Mimo tego, dzisiejszej nocy to pomieszczenie było inne.
Atmosfera była ciężka, a muzyka cichsza. Śmiech kobiet otaczających biznesmenów miał podwójne dno. Pod barami nie było kolejek, za to barmani udawali zajętych, nawet nie mając niczego do roboty. Szum wody wpadającej do basenów tłumił wszystkie, dwuznaczne mruknięcia i jednoznaczne szepty.
Stojąc w windzie pomimo tego, że drzwi otworzyły się przed nimi otworem, z uśmiechem przyglądał się Wallace poprawiającej jego koszulę.
Nie wyobrażał sobie przy swoim boku nikogo innego.
Wchodząc w paszczę lwa, podbródek zadarła wysoko w górę. Nie odwracała wzroku, z ciekawością studiując zgromadzenie najróżniejszych postaci. Mężczyzn przy stolikach, przyglądających się nowo przybyłym w swoich garniturach. W pół rozebranych gości, w połowie zanurzonych w wodzie, z butelkami w dłoniach i roześmianymi hostessami dookoła. Inny kobiet, tych niewielu, których zainteresowanie mężczyzn nie interesowało, które siedziały poza basenem, przy swoich stolikach, z wolna paląc papierosy.
Objął ją ramieniem, przyciągając bliżej siebie. Być może chciał obronić ją przed ich natarczywym spojrzeniem
Być może po prostu chciał podkreślić, że była jego.
I bez jej pytania wiedział, w którą stronę się skierować. Ruszył wzdłuż basenu, prowadząc ją za sobą i rozglądając się jednocześnie dookoła.
Niektórych pamiętał z widzenia, innych z imienia. Jeszcze inni byli mu bliscy, to z nimi pracował na co dzień, to na nich mógł polegać. Ale spora doza dzisiejszych twarzy była mu zupełnie obca. W ich rozmowach wychwytywał twardy akcent, w ubraniach minimalizm, a w twarzach zacięcie.
Rosjanie.
Dzisiejsza noc nie była zwykłym zacieśnianiem bliskich już więzi. Była czymś nowym, przywitaniem obcych na własnej ziemi, wyciągnięciem w ich stronę ręki. Wiedział, że była dla Franka istotna i ta świadomość również umacniała go w przekonaniu, że nic strasznego nie mogło się tego wieczora wydarzyć.
Mijając basen, stanęli naprzeciw jednej z kilku loży. Morettiego rozpoznał od razu. Nie otaczał się pustymi, roześmianymi kobietami, na stole nie leżały puste kieliszki po shotach, a blatu nie przecinały białe kreski kokainy.
Podchwycił spojrzenie Franka od razu. Mężczyzna siedział na środku, wraz z dwójką rosjan, którzy byli Vincentowi obcy. Jak zwykle zajmował sie interesami. Impreza była zaledwie tłem do przedstawienia, które rozgrywało się przy stole, bez udziału muzyki i narkotyków, a przy nalanej do szklanek wódce.
Bez zawahania pociągnął Kiarę za sobą, wchodząc do środka loży.
- Frank - rzucił zwięźle, nie tyle w przywitaniu, co by Wallace nie miała wątpliwości co do tego, który z tej trójki był istotny, przynajmniej dla niego.
- Kiara Wallace - odrzucił mężczyzna, mierząc ją badawczym spojrzeniem gdy zajmowała miejsce. Uśmiechnął się na jej widok, świadom tego, kim była. - Dużo na twój temat słyszałem.
- Ciekawe - prychnął z powątpieniem Monroe, przenosząc wzrok na kelnerkę. Odziana była równie skąpo co kobiety w basenie, a na tacy miała wyłącznie szklanki wypełnione wódką z lodem. Sięgnął do niej, zabierając dwie, dla siebie i Kiary.
- Nie od niego, rzecz jasna - odrzucił na jego prychnięcie, kręcąc głową. - Łatwiej górę przenieść niż wyciągnąć coś z tego sukinsyna.
Monroe zignorował jego słowa. Objął ją ramieniem, mierząc wzrokiem dwójkę nieznajomych, którzy utkwili swoje spojrzenie w Kiarze, podobnie jak Moretti. Była nowa. Była czymś ciekawym. Rozumiał to, a jednak w jeg sercu z wolna kiełkowała zawiść, która nie miała podłoża w racjonalnym myśleniu.
- Rapture dobrze cię traktuje? - zagadnął mężczyzna, jak gdyby nie wtargnęli właśnie w połowie jego konwersacji z pozostałą dwójką.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Rapture prędko stało się jej drugim domem. Z dnia na dzień odkrywała coraz to nowsze pomieszczenia i błądziła zawiłymi korytarzami, rozumiejąc, dlaczego Monroe wybrał akurat to miejsce na stworzenie klubu. Wiele spraw mogli załatwiać między betonowymi ścianami, bez ryzyka, że ktoś niepowołany coś usłyszy. Uważała jednak, aby nie wejść gdzieś, gdzie bez obecności bruneta nie byłaby mile widziana.
Był jedyną osobą, który mógł ją traktować jak trofeum. Jedyną osobą, przy której jej to nie uwłaczało, głównie ze względu na to, że czerpała z tego również korzyści dla siebie. Chciała być blisko, chciała być widziana razem z nim, chciała, żeby dotykał ją i obejmował w obecności sporej widowni, aby podkreślić swoje miejsce w nowo budującej się hierarchii. Wszystkie kobiety sunące zawistnym wzrokiem po sylwetce właściciela i czarnej sukience Kiary, finalnie musiały pogodzić się z tym, że ich czas minął.
Zanim rozsiedli się w loży, skinęła głową na przywitanie dwóm, nieznajomym mężczyznom w garniturach. Od charakterystycznej łysiny na głowach odbijały się neonowe światła, zaś ich posągowe miny przywodziły na myśl gargulce – surowe i odpychające. Początkowo nie skojarzyła ich z konkretną nacją tak, jak zrobił to Vinnie. Dopiero usłyszawszy zdawkowe mruknięcia, dodała dwa do dwóch.
Wtedy całą uwagę przeniosła na bohatera wielokrotnie wspominanego w ich rozmowach.
– Frank Moretti – uśmiechnęła się, mieszając typową dla niej zawadiackość z uroczą dziewczęcością. Ruchy miała płynne, hipnotyzujące. Zupełnie, jakby przed kilkoma sekundami przełączyła przytyczek na tę wersję Wallace, którą Vinnie miał okazję poznać po pierwszym występie. – I vice versa – pozwoliła mu sięgnąć po swoją dłoń, którą następnie musnął wargami, ani na sekundę nie spuszczając wzroku z blondynki. Sprawiał wrażenie opanowanego i serdecznego, ale mimo wszystko wiedziała, że musi uważać i dokładnie rozważać słowa przed wypowiedzeniem ich na głos. Ludziom takim jak on rzadko zdarzało się robić i mówić cokolwiek bez przyczyny.
Czuła ciekawskie spojrzenia okalające jej sylwetkę i dostrzegające każdy jej ruch, jakby była nową zabawką w gangsterskim cyrku. Nadal jednak nie czuła presji ani zdenerwowania, które niewątpliwe dopadłoby większość osób postawionych w podobnej sytuacji. Podbródek miała zadarty do góry, jasne loki odrzuciła na odsłonięte plecy.
Nie miała pojęcia, ile Vincent mu powiedział. Czy Frank zdawał sobie sprawę, że Kiara była świadkiem sromotnego upadku Rogera? Czy wiedział, że jego wspólnik powoli wprowadzał ją w ich świat? Nie byli znajomymi, więc nie mogła pozwolić sobie na zapomnienie i dać się zwieść pozornie przyjemną gadką.
Chwilę później rzucił jednak czymś, co tym bardziej utwierdziło ją w przekonaniu, że jej życie już nigdy nie będzie takie samo.
Bo dowiedział się o niej od kogoś. Kogoś, kto nie był Vincentem Monroe.
– Przekonałam się o tym na własnej skórze, ale na szczęście mam swoje sposoby na wyciągnięcie z niego informacji – kącik ust powędrował ku górze, gdy wzrok przeniosła na obejmującego ją towarzysza. Chciała, by widział, że dobrze sobie radzi i nie potrzebuje jego pomocy. Powinien się rozluźnić i nie szukać zawiści tam, gdzie nie było dla niej miejsca.
Frank pozostawał dla niej postacią enigmatyczną, tajemniczą i w swoim iluzyjnie uprzejmym obliczu, bardzo przebiegłą. Pewnie dlatego miała dziwne wrażenie, że jego pytanie wcale nie dotyczyło klubu. Nie śmiałaby jednak łapać go za słówka.
– Bardzo – uniosła szklankę z wódką do ust, ledwie zauważalnie krzywiąc się po jej skosztowaniu. – Vincent dba o to, aby wszystko działało, jak należy – smukłe palce bezwiednie zawędrowały na udo partnera.
– A kim są panowie? – tym razem roziskrzone tęczówki przeniosła na dwóch Rosjan, którzy od dłuższego czasu mierzyli ją wzrokiem.
Irytowało ją to. Takie spojrzenia były zarezerwowane jedynie dla bruneta.
Poza tym nieładnie było rozmawiać, nie poznawszy imion wszystkich gości zgromadzonych przy stole.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Monroe zwilżył usta alkoholem, obserwując towarzystwo uważnie. Jednego z mężczyzn znał z widzenia i słyszenia, drugiego nie. Rosjanie mieli dziwne układy między sobą i, szczerze powiedziawszy, dla niego wyglądali dość podobnie. Może go już wcześniej widział, może nie. Ich łyse głowy i wytatuowane karki zlewały się ze sobą, a przez akcent wszyscy w dodatku brzmieli podobnie. Ochryple, nisko, jakby wyszli z jednej fabryki. Podejrzewał, że na jego opinię składa się spora doza ignorancji, ale na ulicach zawsze rozpoznawało się ich po tych cechach.
Uśmiechnął się pod nosem, zerkając na kobietę znad szklanki. Znał już to jej oblicze, pamiętał je z baru, w którym się poznali. Nawet, jeśli była spięta, nie dawała tego po sobie poznać. Zupełnie tak, jakby bywała na takich imprezach często, albo nie dostrzegała różnicy między tym piętrem a wyższym, potrafiąc bawić się dobrze w każdym miejscu.
- To dobrze - mężczyzna odrzucił zdawkowo, nie zdejmując z niej swojego badawczego spojrzenia, póki kelnerka nie przyniosła mu kolejnej szklanki z wódką. Obrzucił ją wzrokiem, gdy pochylała się zabierając puste szkła i zastępując je wypełnionymi. Jeden z Rosjan od razu sięgnął po swój alkohol.
Na dźwięk jej pytania, wzrok Vincenta znów wrócił do dwójki obcych.
- Mikhail - rzucił, gdy jeden z mężczyzn otworzył usta by się odezwać.
Nie wyglądali, jakby pasowali do tego miejsca. Nie byli tak rozluźnieni jak ludzie, których przyprowadzili ze sobą, bawiący się w basenie lub pijący przy stolikach. Przyszli tu w interesach, podczas gdy reszta służyła za świtę. Nawiązywanie przyjaznych relacji, mieszanie się środowisk.
- Nie podoba ci się Rapture? - zagadnął, sięgając do leżącej na środku stolika paczki papierosów. Obca marka, to nie te, które upodobał sobie Moretti. Musiały należeć do pozostałych, ale skoro byli w tak pozytywnych relacjach, Monroe nie omieszkał jednym się poczęstować, zostawiając kartonik bliżej ich jakby Wallace również miała ochotę. - Zbyt eleganckie? - dodał, uśmiechając się złośliwie.
Frank nie skomentował, unosząc szklankę do ust, choć jego klatka piersiowa uniosła się lekko, jakby maskował wódką westchnienie.
- Pstrokate - przyznał mężczyzna, nie robiąc sobie nic ze złośliwości. Przestał już obserwować Wallace, zamiast tego rozglądając się dookoła, po pomieszczeniu wypełnionym neonowym światłem, dymem papierosów i pluskiem wody. Po krótkiej chwili jakby przypomniał sobie o pytaniu Kiary, powracając do niej wzrokiem. Machnął ręką w kierunku drugiego mężczyzny, który dotychczas siedział cicho. Widocznie miał mniej zmarszczek na swojej twarzy. - Mój syn, Anton.
Kiwnął jej głową, uśmiechając się pod nosem. Przez cały ten czas nie spuszczał z niej wzroku, z czego Vincent doskonale zdawał sobie sprawę. Wzbudzał jego irytację.
- Widziałem twój występ tydzień temu - skinął jej głową. - Wielki talent.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie miała doświadczenia w przebywaniu w podobnym towarzystwie, a jednak potrzebowała zaledwie kilku minut, aby wdrożyć się w utrzymujący się w powietrzu, specyficzny klimat. Small talki i kurtuazyjne półsłówka nigdy nie stanowiły dla niej problemu. Była artystką, od zawsze zabawiała ludzi, nawet podczas jeżdżenia w trasy nauczyła się nieco naginać prawdę, tylko po to, aby przeżywający kryzys członek zespołu ponownie poczuł chwilową pewność siebie.
Z perspektywy osoby trzeciej, siedząca w loży piątka, z pewnością nie przypomniała znajomych podczas przyjacielskiego spotkania. Dookoła brakowało rubasznych śmiechów i ożywionych rozmów, pozostało jedynie wyczuwalne w powietrzu napięcie. Jednak Wallace nie była spięta – uważała na słowa, aby nie przekroczyć niewidzialnej granicy, o której niegdyś wspominał Vincent. Musiała pamiętać, że mimo wszystko nie jest u siebie i wśród swoich.
Finalnie prawdopodobnie była otoczona przez jednych najgroźniejszych ludzi w Seattle.
Wzrok przenosiła z Vincenta na Mikhaila. Biznesmen, poprzez rzucenie pasywno-agresywnym zdaniem, wypowiedział mu cichą wojnę, a ona zastanawiała się, dlaczego to robi. Przecież już na pierwszy rzut oka było widać, że Frankowi zależało na dobrych relacjach z mężczyznami, dlatego dotychczas luźno ułożone na udzie bruneta palce, teraz zacisnęły się, wbijając mu przy tym paznokcie w spodnie w ramach niemego ostrzeżenia.
Tak jakby miała prawo wiedzieć, co powinien, a czego nie powinien robić.
Skinęła głową w stronę Antona i uśmiechnęła się, usłyszawszy komplement. Komplement, który niewątpliwie powinien zachować dla siebie. Kątem oka spojrzała na Vincenta, wciąż obejmującego ją ramieniem. Szczęka mężczyzny momentalnie napięła się, wtórując wargom zaciśniętym w cienką linię.
– Miło mi – powiedziała w końcu, chwyciwszy szklankę z alkoholem. – Zapraszam na kolejny, za tydzień – z lekkim uśmiechem, uniosła szkło ku górze w ramach toastu i założyła nogę na nogę. Przypatrując mu się, dostrzegła, że chłopak wyglądał jak żywa kopia swojego ojca. Młodszy wiek zdradzała jedynie mniejsza ilość zmarszczek wokół oczu i ust. Uwagę przykuwała też długa na kilka centymetrów blizna na prawym policzku.
Sięgnęła po paczkę papierosów i wsunęła pomarańczowy filtr między wargi. Nim jednak zdążyła złapać zapaliczkę, Anton pochylił się w jej stronę ze swoją w dłoniach. Nie czekając na zgodę Kiary, odpalił ogień, dzięki któremu chwilę później zaciągnęła się głęboko.
– Jeśli Rapture jest dla was zbyt pstrokate, to gdzie zazwyczaj przesiadujecie? – zapytała, strzepując nadmiar popiołu do popielniczki leżącej na stole.
– Tu i tam – Anton, który przez ostatnich kilka minut nie odezwał się ani słowem, teraz stał się wyjątkowo rozmowny. – Wszędzie, gdzie możemy spotkać piękne kobiety – ostry, rosyjski akcent odbijał się echem w głowie Wallace, gdy spojrzeniem wywiercała dziurę w twarzy gangstera.
– W Seattle na pewno ich nie brakuje – Frank odchrząknął i płynnie włączył się do rozmowy, ale ona miała wrażenie, że zrobił to tylko po to, aby uciąć temat. – Przynieś nam całą butelkę i kieliszki – rzucił do przechodzącej obok kelnerki tuż po tym, jak złapał ją za krótką spódniczkę. – Dziś napijemy się w stylu naszych gości.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Młody mężczyzna od razu przykuł jego uwagę. W jego spojrzeniu dostrzegał coś więcej niż ludzką ciekawość nową postacią, którą wyrażał jego ojciec. Anton wydawał się znacznie bardziej zainteresowany postacią siedzącej naprzeciw jego kobiety. A ten fakt sprawiał, że Monroe powoli zaczynał gotować się od środka.
Wiedział, że nie potrzebowała oplatającego ją ramienia. Że czuła się swobodnie i dobrze w tym obcym i potencjalnie wrogim towarzystwie. Mimo tego, trzymał ją przy sobie blisko dla własnego komfortu.
Oblizał usta, słysząc kolejną uwagę, którą podzielił się z nimi Rosjanin. Ręka z papierosem zamarła w połowie ruchu do wystającej z paczki zapalniczki. Gdyby był kimkolwiek innym, gdyby był Justinem lub jakimkolwiek innym klientem klubu, już nie siedziałby z nimi loży. Ochroniarze targaliby go do wyjścia zanim wyprowadzi go z równowagi swoją obecnością, dwuznacznymi słowami i jednoznacznymi spojrzeniami.
Ale nie był kolejnym Justinem.
Milczał, podchwytując spojrzenie Franka. Choć trwało zaledwie ułamek sekundy, dostrzegł w nim to, co powinien - nakaz zignorowania, uspokojenia się, jedno i drugie złączone ze sobą.
Odpalił papierosa, gdy papieros trafił wreszcie do jego ust. Gdzieś ze strony basenu dobiegł ich kobiecy krzyk, przez który Rosjanie drgnęli, oglądając się w tamtym kierunku. Monroe również zerknął przez ramię, dostrzegając dwójkę doskonale bawiących się w basenie kobiet, które utwierdziły go w przekonaniu, że krzyk był wyrazem szczęścia, niczym innym.
- Wasze piwo smakuje jak szczyny - zakomunikował starszy gość, patrząc, jak kelnerka przynosi im kilka kieliszków ze zmrożoną, wysoką butelką rosyjskiej wódki. - Nie macie na to za słabej głowy?
Moretti zaśmiał się głośno, chwytając za szkło. Pierwszy, napełniony kieliszek przysunął Kiarze, kiwając jej głową w dżentelmeńskim odruchu.
- Nie pijamy piwa - odrzucił, wciągając do płuc tytoniowy dym.
Zaspokajanie nałogu ułatwiało odwracanie wzroku. To, jak i nagłe skupienie Antona wódką, która stanęła w centrum jego uwagi, wypierając z niego Wallace.
Alkohol palił w gardło jak mocny spirytus, którym równie dobrze mógł być, bo na etykiecie brakowało angielskich tłumaczeń. Vincent odłożył kieliszek na bok, niemal odruchowo odkładając dłoń na udo siedzącej obok kobiety. Wbrew temu, co przed chwilą go rozjuszyło, cieszył się, że miał ją obok.
Podobała mu się z tym przebiegłym uśmiechem na ustach, grając rolę zgoła inną od tego kim była gdy rozmawiali ze sobą sami, szczerze.
- Pamiętam cię - rzucił nagle stary Rosjanin, wskazując w niego palcem wskazującym, podczas gdy Moretti w tle nalewał drugą kolejkę. - Wiesz, ile mnie pieniędzy kosztowałeś, gówniarzu?
Rosjanie nie pokazywali po sobie emocji, nie ci konkretni. I Frank, i Vincent zamarli, wpatrując się w mężczyznę badawczo, nie wiedząc, w którą stronę chce pociągnąć tę konwersację.
- To było lata temu, Mikhail - odrzucił uspokajająco Moretti, stawiając przed nim kolejny, pełen kieliszek.
Mikhail wybuchnął rubasznym śmiechem, przez krótką chwilę śmiejąc się z tego sobie wiadomego żartu sam, nim pozostali dołączyli ze zwykłej grzeczności.
- Ale przebiegły z niego sukinsyn. - przyznał, przechylając kieliszek po raz kolejny, na raz opróżniając jego zawartość. - Port jest wasz. Teraz jesteśmy przyjaciółmi. Nie? - uniósł pusty już kieliszek w górę, w stronę pozostałych, jakby w zachęcie do dalszego picia.
- Za owocną współpracę! - podchwycił Moretti, idąc za jego śladem, unosząc szkło w toaście.
Monroe skinął głową, wypijając kolejną kolejkę, choć gardło wciąż nie przestawało piec po ostatniej.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z zaciekawieniem obserwowała rozwijającą się sytuację. Każdy z nich, choć na pierwszy rzut oka nie przebierali w słowach, zachowywał się zachowawczo. Niewygodne tematy szybko ucinano, te bardziej przyjemne podsumowywano głośnym śmiechem. Atmosfera lanego dookoła alkoholu i radosnych krzyków dziewczyn z basenu ewidentnie zaczęła udzielać się gościom. Wodzenie wzrokiem po twarzach Rosjan przypominało oglądanie programu przyrodniczego, podczas którego opisywano typowe dla zwierząt zachowania.
Frank i Vincent byli inni. Lepiej się prezentowali, mieli w sobie więcej klasy, ich śmiech nie brzmiał tak ohydnie, jak towarzyszącego im ojca i syna.
Przeniosła spojrzenie na Morettiego, przez dłuższą chwilę przyglądając się jego twarzy. Był przystojny, ale nie tak przystojny, jak Monroe. Dłuższe, ciemne włosy potraktował pomadą i założył za uszy. Kilkudniowy zarost był za to zupełnie niezadbany. Nie musiała znać jego imienia i nazwiska, aby domyślić się, że ma włoskie korzenie; wskazywał na to nie tylko jego wygląd, ale też charakterystyczne gesty. Pochodzenie musiał mieć zapisane we krwi, bo przecież nie nauczył się ich w sierocińcu.
Gdy pozostawiono przed nimi wódkę z rosyjskimi napisami, których za nic nie potrafiła odczytać, posłała obejmującemu ją biznesmenowi wymowne spojrzenie. Może i nie pili piwa, ale Mikhail miał rację – niewątpliwie ciężko byłoby im pobić wschodnich kolegów w pojedynku na spożywanie alkoholu.
Mimo wszystko przysnęła kieliszek jeszcze bliżej siebie i jednym ruchem opróżniła jego zawartość, odstawiając szkło na stół z cichym stuknięciem. Wódka była mocna; paliła i drapała gardło. Oblizawszy pełne wargi, przysunęła się o centymetr bliżej do bruneta, tak jakby już nie siedziała dostatecznie blisko.
Gówniarzu.
Dlaczego tak do niego mówił? Jak śmiał tak do niego mówić? Zmarszczywszy brwi, przez krótki moment przyglądała się Mikhailowi z niemym wyrazem politowania. Byli na tej samej pozycji – on i Vincent, przynajmniej takie wrażenie miała Wallace. Nie podobało jej się, że z jawnym brakiem szacunku wypominał mu coś, co wydarzyło się kilka lat temu. Nie podobało jej się to, że Monroe prawdopodobnie nie będzie mógł nic z tym zrobić. Wieczór miał zacieśniać więzy, a nie je luzować.
Położyła dłoń na palcach partnera i zawtórowała im śmiechem; nieco cichszym i delikatniejszym.
Kolejny kieliszek wódki, tym razem uniesiony ku górze w ramach toastu, którego słów jednak nie powtórzyła razem z nimi.
– Vincent, przyznaj się, co zrobiłeś – przekrzywiła głowę, a jasne tęczówki zogniskowała na poważnej twarzy właściciela. Prowokowała. Nie wiedziała, dlaczego, bo przecież zdawała sobie sprawę z tego, że nie powinna. Nie w towarzystwie Rosjan i nie w towarzystwie Franka, który jeszcze przed chwilą ich uspokajał. Z jej twarzy nie znikał typowy dla niej, zupełnie niewinny uśmiech. Skoro nazywano go przebiegłym sukinsynem...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uśmiechnął się półgębkiem, obserwując, jak na równo z dwójką rosłych Rosjan kobieta wypija mistyczną zawartość kieliszków. Podejrzewał, że jeśli stereotypy dorównywały tej konkretnej dwójce osobników to żadne z nich nie miało szansy ich przepić, ale też nie taki był w tym cel. Nie, żeby Vincent miał coś przeciwko piciu w takim tempie, ale mimo wszystko, mimo tych przyjacielskich stosunków, które teraz zazębiali, Mikhail i jego syn byli obcy w tym miejscu. W Rapture otaczali go sojusznicy, ale dzisiejszego wieczora wymieszani byli z tym elementem, którego nie dało się przewidzieć. W ichbiznesie nie było obowiązujących umów. Były te koleżeńskie, na uściśnięcie ręki i wypitą kolejkę wódki, i nie zawsze bywały tak wiążące jak się zapowiadało.
Komentarz Mikhaila nie uraził jego wysokiego ego ani nie uraził jego dumy. Zbył go i nawet nie przeszło mu przez myśl, by zwrócić mu na to uwagę. Przywykł do tego języka, sam z niego korzystał. Nie tylko Rosjanie zapominali o różnych przewinieniach z ich strony. Jego ludzie również dopuścili się rzeczy, na które teraz to oni przymykali oko. To był element ich dżentelmeńskiej umowy.
A raczej umowy Franka. Choć przyłożył do tego rękę, dyplomacja nigdy nie była jego mocną stroną. Jego pojawienie się tutaj wystarczało, tego był świadomy. Moretti umiał wszystko ustawić w odpowiedni sposób.
Odstawiając kieliszek po raz drugi, przesunął go nieco dalej, w wymownym geście oznaczającym stop. Wódka w jego szklance była łagodniejsza, a papieros skutecznie wypełniał potrzebę odruchowego upicia łyka,, zamiast tego przykrywając ich w chmurze dymu co jakiś czas.
Pokręcił lekko głową w reakcji na jej słowa i zuchwałe spojrzenie. Większość kobiet, które dziś przebywały na tym poziomie Rapture wiedziało kiedy się odzywać, a kiedy milczeć i na ogół, niepytane, wybierały to drugie. Wallace nigdy nie należała do tej grupy.
- Sprzątnął mi cały kontener broni - ochoczo odrzucił Mikhail, jakby alkohol powyżej jakiegoś procenta aktywował rumieńce na jego twarzy i jego rosyjskie geny.
Moretti niemal niepostrzeżenie dolał mu więcej do kieliszka. Z jednej strony był tylko uczynnym, dobrym gospodarzem traktującym swojego gościa z szacunkiem. Z drugiej każdy jego ruch był przemyślany, a im bardziej podpity będzie mężczyzna, tym lepiej dla nich.
- Mogłeś lepiej go pilnować - odrzucił, uśmiechając się pod nosem. W jego złośliwości przejawiało się rozbawienie, bo, mimo tego, że z tymi mężczyznami niewiele mieli wspólnego i nie łączyło ich nic poza interesami, wieczór zapowiadał się dobrze.
- Mogłeś nie wpierdalać się w paradę - odrzucił nagle Anton, wyginając usta w lustrzanym odbiciu jego uśmiechu. W jego złośliwości jednak na próżno doszukać się można było humoru. - Dobrze wiesz, że w tej branży można stracić więcej niż jeden kontener.
Młodego Rosjanina ewidentnie cechował temperament, którego nie podzielał jego ojciec, lub wyparły go jego lata doświadczenia, których Anton jeszcze za sobą nie miał. Mikhail zbył jego słowa śmiechem, stukając się z Morettim kieliszkami, jednoznacznie odsuwając się od potencjalnie toksycznej sytuacji.
Vincent ukrył swój grymas za uniesionym do ust szkłem. Choć uwaga mężczyzny wydawała się nie być już tak skupiona na Kiarze, nie mógł pozbyć się wrażenia, że te słowa mogły być wycelowane prosto w nią. WIedział, że nie powinien temu wrażeniu ufać. Że reagował z zazdrości i wściekłości, że nic w tym, jak na niego działała nie było racjonalne.
Więc zignorował spojrzenie Franka i zwilżył usta alkoholem, ignorując to.
- Długo jesteś związana z klubem? - zagadnął Mikhail, wpatrując się swoim błękitnym, śrubującym spojrzeniem w Wallace. - Nie widzieliśmy cię wcześniej w tym towarzystwie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z jednej strony polemizowałaby z tym, czy pijany Rosjanin przy stole jest dla nich lepszym partnerem do rozmów, z drugiej nie miała doświadczenia w podobnych sytuacjach. Frank, przez pryzmat dobrego gospodarza, sprawnie i pewnie sterował gośćmi, którzy w istocie nie przebywali na swoim terenie i za to niewątpliwie należały mu się owacje na stojąco – perfekcyjnie prowadził gangsterski teatrzyk.
Milczenie nigdy nie było najsilniejszą stroną blondynki. Nie, kiedy poprzez rzucanie kolejnymi pytaniami i drążenie tematu mogła wyciągnąć coś dla siebie. W tym przypadku była to wiedza; na temat Vincenta, ich grupy przestępczej, świata, w który z pełną świadomością wchodziła. Spotkanie nagle stało się o wiele bardziej interesujące, gdy części jego członków rozplątywały się nasączone alkoholem języki.
Usłyszawszy informację o sprzątnięciu kontenera z bronią, uśmiechnęła się tylko szeroko i kiwnęła głową z uznaniem.
Anton, w przeciwieństwie do Monroe, miał problem z ignorowaniem zdań rzuconych w eter. Zachowywał się jak nieopierzone pisklę; był porywczy i nie zastanawiał się nad konsekwencjami wypowiadanych przez siebie słów, a komentarz biznesmena ewidentnie zalazł mu za skórę.
– Na przykład co? – zapytała tuż po przeniesieniu spojrzenia na siedzącego naprzeciw blondyna. Jego połechtane wysokimi procentami policzki idealnie komponowały się z kolorami wypełniającymi salę.
– Ciekawska z ciebie kreatura – odpowiedział w końcu, a mocny, rosyjski akcent położył w szczególności na ostatnie słowo. Nawet nie próbował ukryć, że go zirytowała. Wallace jednak, nie przejmując się małą uszczypliwością, zaciągnęła się po raz ostatni i zdecydowanym ruchem zgasiła papierosa na popielniczce. Domysły Vincenta nie były bezpodstawne, spowodowane wściekłością czy zazdrością, bo i ona, między jednym a drugim słowem Rosjanina, dopatrzyła się niewypowiedzianej na głos groźby.
– Zdarza mi się – zwilżyła usta wódką z lodem, nie odrywając od niego wzroku. Otaczały ich odgłosy radosnych toastów i ożywionych rozmówców reszty gości.
– Miałem kiedyś wygadaną kobietę – kąciki ust mężczyzny uniosły się ku górze, nadając jego twarzy niepokojącego wyrazu. – Od kilku lat wącha kwiatki od spodu – rechot młodego Rosjanina wypełnił lożę. Kiara zacisnęła palce mocniej na szkle, siląc się na uprzejmy uśmiech i parsknęła pod nosem, jakoby żart Antona zaliczał się do tych zabawnych. Przychodziło jej na myśl wiele odpowiedzi, jednak żadna z nich nie wydawała się być rozsądna.
Momentami popadała ze skrajności w skrajność – prowokowała, aby chwilę później podejmować odpowiedzialne i przemyślane decyzje.
Dlatego puszczając historyjkę syna mimo uszu, skupiła się na pytaniu Mikhaila. Frank bystrym okiem dostrzegał wszystko, co działo się wokół i jej również nie umknęło porozumiewawcze spojrzenie Włocha.
– Od jego powstania, więc prawie półtora miesiąca – czas płynął nieubłagalnie szybko. – Nie widzieliście mnie, bo wcześniej nie miałam nic wspólnego z tym towarzystwem – palce zacisnęła na udzie Monroe, tak jakby chciała podkreślić, że wspominając o towarzystwie, w rzeczywistości ma na myśli jego.
– Jak się ma Sonia? – Moretti ponownie włączył się do rozmowy, wspominając żonę Mikhaila i jednocześnie matkę Antona. Najwyraźniej i im zdarzyło się przyprowadzać swoje kobiety na biznesowe spotkania.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Młody Rosjanin wydawał się nie mieć za grosz instynktu samozachowawczego. Jego zachowanie było złośliwe, ego od dawna unosiło się pod sufitem, a każdy uśmiech był perfidny. Pomimo tego, że wszyscy spotkali się tu po to, by przypieczętować ich przyjaźń, choćby wyłącznie biznesową, gdyby obrót wydarzeń zależał od Antona ich wieczór skończyłby się bardzo szybko i bardzo drastycznie. Może dlatego tak sprawdzał gdzie leżała granica, obserwując ich reakcję na swoje słowa, czując się bezkarnym, bo Moretti nie powiedział ani słowa komentarza, a ojciec wydawał się na jego zachowanie ślepy.
Gdyby nie to co, a raczej kogo sobie upodobał, Monroe może dostrzegłby w nim samego siebie sprzed kilku lat. Ale to, w jaki sposób zwracał się do Kiary nie zasługiwał na pobłażliwe machnięcie ręką i zmianę tematu. Nie miał prawa niczego insynuować, nie miał prawa odzywać się do niej tym tonem, ani nawet patrzeć na nią w ten sposób.
- Zabiła się nie mogąc wytrzymać z takim gnojkiem jak ty? - warknął w odpowiedzi, dostrzegając napięcie w siedzącej obok kobiecie. Obecność Morettiego siedzącego obok nie była w stanie go powstrzymać, słowa opuściły jego usta instynktownie, nieprzemyślane, niezaplanowane, ale tak cholernie potrzebne.
Bo Wallace przyszła tutaj z nim. Nie była jedną z piszczących w basenie kobiet, które same nie wiedziały w co się wpakowały i wolały o tym nie myśleć. Złośliwe uwagi w jego stronę go nie obchodziły, ale blondynka zasługiwała na szacunek, którego ten wschodni szczur nie potrafił okazać.
- Coś ty kurwa powiedział? - syknął Anton, prostując się. Może to jego odpowiedź, a może poruszenie przy stoliku, odłożenie kieliszka na blat, sprawiło, że Frank uniósł lekko rękę w górę.
- Panowie, nie przyszliśmy tutaj żeby się kłócić - skwitował.
Znał ten ton podniesionego głosu. Zawsze emanował spokojem, ale pobrzmiewała w nim niebezpieczna nuta ostrzeżenia. Moretti nie pokazywał po sobie irytacji czy braku cierpliwości, ale dało się to wyczuć, jak i dostrzec w tym, jakiego charakteru nabierało jego spojrzenie.
Vincent zwilżył usta wódką, dopijając ją do końca. Gorąco rozlewającego się po jego wnętrzu alkoholu mieszało się ze złością na siedzącego po drugiej stronie stolika blondyna. Mimo prośby Franka, nawet nie spuścił z Rosjanina wzroku. Choć wiedział, że nie powinno do niczego dojść, że jedyne, w jaki sposób mógł reagować to mocniejsze objęcie Kiary, czekał.
Czekał w nadziei na to, że Anton da mu jakiś powód do reakcji.
- O wilku mowa! - uśmiechnął się Mikhail, wyciągając rękę w górę, do kogoś, kto stanął za ich plecami.
Sonia okrążyła lożę, stając koło swojego syna. Była wysoka. Rude włosy spięła w kok na szczycie głowy - kontrastowały z jadowicie zieloną sukienką sięgającą ku ziemi. Nagie ramiona otulała futrem w tym samym kolorze, a w jednej dłoni ściskała kopertówkę, a w drugiej chudego, mentolowego papierosa. Nie wyglądała na gotową na basenową imprezę, prędzej na czerwony dywan.
Nie znał jej. Mignęła mu czasem w towarzystwie swojego męża, ale nigdy nie zamienił z nią ani słowa. Była mu obca, tak jak Kiarze.
- Zawsze wciągasz mnie do rozmów z Amerykanami gdy nie wiesz, co powiedzieć, Mikhail - odezwała się z lekkim westchnieniem. - To robi się nudne.
Przeniosła karcące spojrzenie na swojego syna. Anton wściekłość wymalowaną miał na twarzy, którą ciężko było ominąć.
- Anton, kochanie, dziewczyny czekają na ciebie w basenie - powiedziała słodko, pochylając się lekko w jego stronę. Przełożyła nieodpalonego papierosa do ust, wolną dłoń opierając na jego ramieniu. Choć mówiła uprzejmie, patrzyła na niego wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu.
Mężczyzna kiwnął głową, burknął coś pod nosem, chwycił swoją szklankę i wstał, zwalniając jej swoje miejsce w loży, ruszając w stronę basenu.
- Sonia! - ucieszył się Frank, wyciągając do niej rękę, by móc ucałować wierzch jej dłoni gdy mu ją podała.
Vincent skinął w jej kierunku szklanką, uznając, że Moretti mógł przywitać ich uroczyście za ich oboje. Wciąż rozsierdzony słowami Antona, ściskał dłonią swoją pustą już szklankę, obserwując, jak kobieta siada na miejscu młodego Rosjanina i swoje zaciekawione spojrzenie przenosi na Wallace.
- Nowa krew - uśmiechnęła się zachęcająco, wciąż nieodpalonego papierosa odkładając na blat.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Choć wiele słów wręcz prosiło się o wypowiedzenie ich na głos, finalnie wygięła wargi w rozbawionym uśmiechu i nie odezwała się ani słowem. Nie wynikało to ze strachu, a zwykłej zachowawczości – podjudzanie Monroe czy Antona nie należało do rozsądnych rozwiązań, ale trzeba było przyznać, że riposty biznesmena były wyjątkowo trafne.
Dłoń, dotychczas ułożona na jego udzie, zacisnęła się na miękkim materiale spodni, tak jakby poprzez mały gest chciała przekazać mu krótkie: dziękuję. W innej sytuacji poradziłaby sobie sama, ale tutaj nie mogła pozwolić sobie na wiele. Nie znała tego towarzystwa, pozostawała żółtodziobem, a wywoływanie dalszej pyskówki z krnąbrnym synem przy czuwającym Morettim, postawiłoby ją tylko przed nim w złym świetle, a poniekąd wiedziała, że potrzebowała jego aprobaty.
Jak w monarchii.
Lód w szklance z wódką powoli się rozpuszczał – czuła, że alkohol zmieszał się z wodą, przez co wydawał się słabszy. Gdy odkładała szkło na stół, było już puste.
Po słowach Franka, Anton ponownie oparł się o skórzane siedzenie loży. Przez dłuższy moment kaprawe oczy świdrowały twarz Vincenta; wydawać by się mogło, że podobnie, jak brunet, szukał powodu. Czekał, aż Monroe rzuci kolejnym, znieważającym go zdaniem, aby w końcu móc dać upust nagromadzonym emocjom. Ewidentnie był typem mężczyzny, dla którego rozpoczynanie bijatyk w podłych barach było świetną rozrywką. Nigdy nie będzie zasługiwał na przejęcie biznesu po ojcu, nie z takim temperamentem.
Co innego Sonia.
Wallace powiodła wzrokiem po smukłej sylwetce Rosjanki. Była piękną, elegancką kobietą, z miną nieznoszącą sprzeciwu. Mocny makijaż idealnie kontrastował z porcelanową cerą i długą do ziemi, szmaragdową suknią. Wytrawny strój mocno odbiegał od kreacji reszty dziewczyn zgromadzonych przy basenie, ale to jedynie sprawiało, że wyróżniała się na ich tle w sposób absolutnie zachwycający. Emanowała pewnością siebie i inteligentnym humorem.
Zupełnie nie pasowała do Mikhaila, którego ogólna prezencja i sposób wypowiadania się pozostawiały wiele do życzenia. Musiała mieć dużo
Nawet nie dostrzegła Antona opuszczającego ich towarzystwo. Zamiast tego skupiła się na Soni, zgrabnie usadawiającą się na miejscu chłopaka.
– Kiara – odpowiedziała, również się uśmiechając. – Sonia, jak mniemam? – rzuciła jeszcze, pozwalając sobie na niewinny greps nawiązujący do poruszenia, jakie wywołała swoim przybyciem. – Piękna sukienka.
– Dziękuję – intensywnie zielone oczy lustrowały twarz Kiary, kiedy smukłe palce poczęły bawić się leżącym na stole papierosem. – Armani – dodała, jak gdyby była to zupełna oczywistość. – Bardzo cię męczyli podczas mojej nieobecności?.
– Byłam przygotowana na gorsze – artystka przekrzywiła głowę na bok, wciąż nie pozbywając się charakterystycznego uśmieszku.
– Nie przejmuj się nimi. Na takich spotkaniach zawsze pozują na samców alfa, ale w domu są potulni jak baranki – to powiedziawszy, położyła dłoń na ramieniu męża i posłała mu spojrzenie przepełnione udawanym politowaniem.
Kiara nie mogła się z nią nie zgodzić.
– Pójdziemy się przewietrzyć? – nie czekając na reakcję Wallace, wstała, złapała ją za rękę i pociągnęła w stronę jednego z wyjść obstawionych przez ochroniarzy. Jedno kiwnięcie rudą głową sprawiło, że otworzyli drzwi i wypuścili je na zewnątrz.
Gdy wkładała cienkiego papierosa między wargi, Kiara pomyślała, że jeszcze nigdy nie widziała osoby, która robi to w sposób tak bardzo emanujący erotyzmem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Sonia była kobietą, która wzbudzała zainteresowanie. Choć prawdopodobnie była niewiele młodsza od Mikhaila, zdradzało to jedynie kilka zmarszczek na szyi lub czole. Jej spojrzenie było bystre, ruchy pełne gracji, a zarazem pewności siebie. Ewidentnie daleko było jej do dziewcząt bawiących się w basenie.
Pod tym względem z Kiarą wydawały się pasować do siebie idealnie.
Vincent przyglądał się Soni otwarcie, w pewnym momencie przenosząc jednak swój wzrok na Wallace. Jakby dostrzegł różnicę w jej zachowaniu, sposób, w jaki spoglądała na mężczyzn w loży w stosunku do zmiany, jaka zaszła w niej gdy dołączyła do nich Sonia. Nie komentował bycia potulnym barankiem, ale uśmiechnął się pod nosem na dźwięk tych słów, w których poniekąd było sporo racji. W domowym zaciszu mało kto musiał trzymać przy sobie broń i zważać na swoje zachowanie. Pod tym względem loża przypominała zoo z określoną drabiną hierarchii.
Albo monarchię.
- Wracajcie szybko - skomentował Monroe, z opóźnieniem wypuszczając ją ze swoich ramion gdy postanowiła wstać i udać się z Rosjanką na zewnątrz. Wallace mogła czuć na sobie jego spojrzenie gdy obie odchodziły od stolika. Mogła też wyobrazić sobie, że widniało w nim zaniepokojenie.
- Nie potrafię palić przy tym smrodzie chloru - westchnęła kobieta, prowadząc ją dookoła basenu. Nie szły drogą, którą Kiara dostała się tutaj wraz z Vincentem. Wchodziły wgłąb pomieszczenia, pośród stojących przy stolikach ludzi i tkwiących w basenie imprezowiczów. W kąpielówkach, lub bieliźnie, ludzie w wodzie nie wydawali się być groźnymi gangsterami, jednak charakter tego przyjęcia skutecznie sugerował, że nie byli przypadkowymi gośćmi i daleko im było do niewinnych.
Weszły do bardziej kameralnego pomieszczenia, odgrodzonego od głównej sali parawanem. Jego jedna ściana była lustrzana, częściowo zaparowana przez panującą w środku temperaturę. W środku było tylko jedno, duże jacuzzii, w którym z drinkami siedziała trójka dziewczyn. Ignorując je, Sonia poprowadziła Kiarę dalej, do wyjścia z pomieszczenia, które z kolei prowadziło do toalet i, jak się okazało, na klatkę schodową. Po pokonaniu kilkunastu stopni znalazły się przy wyjściu ewakuacyjnym, otwieranym tylko od środka. Rosjanka wyuczonym gestem wsadziła w drzwi cegłę, żeby się nie zamknęły, jakby była tu niepierwszy raz tego wieczora.
- Jesteś nowa - stwierdziła, bardziej niż spytała. Z jakiegoś powodu nie wydawała się mówić wyłącznie o dzisiejszym wieczorze i tym towarzystwie, lub tym poziomie Rapture. - Twój chłoptaś boi się, że nie poradzisz sobie na papierosie - dodała, tym razem uśmiechając się lekko, z ironią.
Odpaliła zabraną ze stołu zapalniczką papierosa i sięgnęła do torebki, wyciągając z niej paczkę w kierunku Kiary. Były cienkie, mentolowe.
- Pamiętam bycie na twoim miejscu - westchnęła, zaciągając się papierosem. Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, wpatrując się w blondynkę i kręcąc głową. - Lata temu. Przez ciebie czuję się stara.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niewątpliwie wzbudzała zainteresowanie i jak się okazało, nie tylko mężczyzn. Kiara była w nią wpatrzona, jak w obrazek. Nie dlatego, że interesowała się płcią przeciwną (choć miała za sobą szereg eksperymentów), a dlatego, że Sonia emanowała władzą; była dumna i pewna siebie. Poruszała się zdecydowanym krokiem, nie zważając na głośne echo obcasów uderzających o posadzkę, gdy kierowały się ku wyjściu. Trzymała w garści swojego męża, trzymała w niej też Antona, który na jedno pstryknięcie palcami kobiety, zrobił to, o co go prosiła. Imponowała Wallace, bo kojarzyła się z przywództwem i, przede wszystkim, była kobietą.
Kobietą pośród wszystkich zwierząt zgromadzonych tej nocy przy basenie. Cwaniaczków popalających drogie, grube cygara i bezczelnie ściskających pośladki młodych kelnerek. A tylko przedstawicielki płci pięknej mogły wypowiadać się o trudach emancypacji i tym, jak ciężkie było wywalczenie swoich praw w świecie niestykającym się z gangsterskimi porachunkami, nie mówiąc już o półświatku, w którym ugruntowanie swojej pozycji wydawało się jeszcze trudniejsze.
Vincent nie musiał się obawiać. Choć w Sonii widziała swojego rodzaju autorytet, darzyła ją minimalną dozą zaufania – przez ostatnie tygodnie wielokrotnie powtarzał: nie ufaj nikomu. Zwykła wtedy kręcić głową i z nutą politowania w głosie odpowiadać, że przesadza, ale w rzeczywistości zapamiętywała każde ostrzeżenie. Wiedziała, że prawdopodobnie nic jej nie grozi, bo Rosjanie nie byli na swoim terenie, jednak w prawdopodobnie nadal istniało miejsce na odstępy od normy.
W półcieniu mina żony Mikhaila była nieodgadnioną. Przypominała postać z kina noir – tajemniczą, seksowną lisicę, która finalnie okazuje się morderczynią. Jeżeli miała więcej niż czterdzieści lat, to ewidentnie starzała się jak wino. Jedynie nieliczne zmarszczki wokół oczu wskazywały na to, że lata młodości ma już za sobą.
– To aż tak oczywiste? – domyśliła się, że Rostov nie pije tylko do tego, że po raz pierwszy pojawiła się u boku Vincenta i reszty grupy Morettiego. Nieważne, jak brawurowa starała się być, nie mogłaby ukryć przed bystrym okiem rudej, że dzisiejszy wieczór był pierwszym zderzeniem z towarzystwem.
– Jeżeli się boi, to pewnie ma swoje powody – podziękowała za papierosa luźnym gestem, po czym wyjęła swoją paczkę z torebki. Jeden ruch wystarczył, aby włożyć papierosa między wargi i poczuć przyjemne mrowienie roztaczające się w klatce piersiowej.
Dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo potrzebowała zastrzyku nikotyny.
– Jeszcze kilka lat i będę w tym samym miejscu – uśmiechnęła się pod nosem, wypuszczając dym z płuc. Między słowami pochwaliła jej urodę, sugerując, że jest niewiele starsza. – Kiedy to było? – strzepawszy popiół na ziemię, wbiła lustrujące spojrzenie w Sonię. Mówiła swobodnie, a jednak w jej wypowiedzi wyczuła nutę nostalgii.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Rapture”