WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://i.imgur.com/PmQ3cB7.jpg"></div></div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

V

Pokonując ostatnią partię schodów ewakuacyjnych dotarł do jedynego wyjścia w tym miejscu. Otworzył nieco grubsze, cięższe drzwi od innych i wyszedł na zewnątrz. Tam przywitał go chłodniejszy wiatr, który zaczął rozwiewać jego włosy na wszystkie strony. Wsuwając dłonie do kieszeni spodni zaczął stawiać kroki po płycie szpitalnego lądowiska, oznaczonego białymi krzyżami. Spojrzał na helikoptery, które jak zawsze stały w pełnej gotowości. Z odległości zamachał szybko ratownikom i pilotom, obsługującym loty w geście przywitania, jednak szedł nadal przed siebie; w swoją stronę.
Dotarł do ogrodzenia, który wytyczał krawędź poziomu, na którym się znajdował. Lekko się pochylając oparł się o niego i następnie wziął głębszy wdech. Spojrzał na rozświetlone miasto, które migotało na tle ciemnego nieba. Wtedy ponownie sięgając do kieszeni wyciągnął z niego papierosa, który przemycił ze sobą na górę. Parę razy odpalił zapalniczkę, która gasła w takich warunkach, ale w końcu udało mu się rozjarzyć końcówkę. Zaciągnął się mocno a następnie z dużą ulgą wypuścił nikotynowy dym.
Nie był nałogowym palaczem, nawet za niego się nie uważał. Były jednak pewne sytuacje, w których się do nich uciekał. Na przykład taka, kiedy do szpitala trafia młoda dziewczyna z zawałem serca, a po głębszym rozpoznaniu problemu zostaje przeniesiona na stół. Monterrey akurat miał okazję asystować lekarzom w zabiegu. W tym wszystkim od samego zabiegu najgorsze było czekanie na efekty i szanse, które były oceniane w połowie.
Niby wiedział na co się pisze, kiedy definitywnie chciał zostać lekarzem, studiował a potem zdawał staż. Czasem jednak trzeba było doświadczyć takich momentów, by naprawę zrozumieć, jak potrafi być tutaj ciężko. Niby starał się nie nawiązywać bliższych relacji z pacjentami, tylko do wszystkiego podchodzić na chłodno, ale nie zawsze się tak dało. Tak samo chciałby przestać o tym myśleć. Wmówić sobie, że będzie jeszcze milion takich przypadków, albo gorszych. Na razie jednak pozostawał tylko samotnie wypalany papieros na dachu oraz chwila zadumy.
W jakimś instynktownym odczuciu odwrócił głowę. Na początku ledwo co widział, bo ciemne włosy niemal całkowicie go zaślepiły od kolejnego podmuchu wiatru. Kiedy je zgarnął dostrzegł wyraźniej postać nieco starszej, doświadczonej od niego lekarki, która szła w jego stronę. Patrzyli się na siebie przez moment, do momentu, aż Monterrey postanowił szybko dopalić papieros, który zgasił o ogrodzenie.
- Mam nadzieję, że mnie nie wydasz. – odparł z lekkim uśmiechem, kiedy Callie znalazła się tuż przy nim. Trochę żartował z tego powodu, zachowując się niczym nieletni, który pali gdzieś w ukryciu. Wiedział, że raczej nie przystoi mu pokazywać się z papierosem w ręku. Powinien dawać przykład i zamiast tego informować wszystkich, o szkodliwych skutkach, jakie może wyrządzić nałóg, których oczywiście miał świadomość. Liczył, że Calliope go jednak zrozumie.
- Poszukujesz mnie, czy tak przypadkiem odkryłem twoją kryjówkę, a ty moją? – zapytał, stając bokiem do barierki, a przodem do niej. Przypadkowo czy nie, automatycznie poczuł się lepiej, kiedy kobieta dołączyła do jego własnego towarzystwa.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

[#4]
Zmęczonym wzrokiem przesunęła po wyświetlaczu swojego telefonu - z ulgą przyjęła myśl, że właśnie nastała odpowiednia pora aby zrobić sobie odrobinę przerwy. Powoli będzie musiała zwolnić to tempo, do którego była przyzwyczajona a jednak trudno było jej jeszcze z tego zrezygnować. Obiecała sobie, że dopóki będzie czuła się na siłach, nie zrezygnuje z pracy. Powodów było kilka, ale ten jeden był taki, że nie była przyzwyczajona do częstego przesiadywania w nim mimo, że bardzo by tego chciała. Pracę zawsze stawiała na pierwszym miejscu, chociaż jej własna rodzina była równie ważna, ale...ostatnio nad niczym nie potrafiła zapanować o czym doskonale wiedziała.
Nie miała pojęcia ile jeszcze będzie czekało ją pasm porażek, które ostatnio się za nią nieustannie ciągnęły. Od kilku dni czuła się niczym niechciany cień we własnym domu. Dlatego wolała spędzać każdy możliwy czas właśnie tutaj niż próbować jakąś zmienić sytuację w której się znalazła. Nie lubiła narzekać, zawsze starała się widzieć chociażby najmniejsze światełko w tunelu - i co śmieszne, w pracy wychodziło jej to o wiele łatwiej niż by mogła przypuszczać.
Odkąd tylko odkryła to miejsce za każdym razem tutaj przychodziła - odnajdowała tutaj upragniony spokój, który trudno też było znaleźć na szpitalnym oddziale gdy zwykle działo się bardzo dużo. Tylko tym razem, nie spodziewała się, że kogoś tu właśnie zastanie. Powinna się wycofać od razu, puki jeszcze jej nie zauważył, a zamiast tego...
- Monterrey, masz przekichane u dyrektora - na jej twarzy pojawił się delikatny, aż złośliwy uśmiech kiedy wreszcie oderwała spojrzenie od jego głęboko czekoladowych oczu. Wiadomo, że nie powinien tego robić, ale niestety każdy miał jakąś słabość w życiu. Nie zamierzała go za to karać, to był jego wybór. Nigdy nie rozumiała jednak sensu wydawania tylu pieniędzy na paczkę z dymem, ale właściwie nie chciała wchodzić butami w jego życie. - Żartuje, nie przejmuj się tym - rzuciła jeszcze, żeby nie pomyślał, że naprawdę pobiegnie z czymś takim do ich wspólnego szefa. Nie była z tych osób, które podkładają ci nogę za każdym razem, wręcz jakby mogła to pomogłaby każdemu - Raczej myślałam, że nikt jeszcze nie odkrył tej kryjówki - przyznała szczerze, sama nie wiedząc czy była teraz zadowolona z takiego obrotu spraw. Okazało się bowiem, że Monty już odkrył jej tajemne miejsce i wie, gdzie się wymyka w wolnych chwilach w pracy. Dawno nie poczuła takiej dziwnej krępacji w myślach jak właśnie teraz. Odruchowo przysłoniła sobie zadrapanie, które miała na czole włosami aby aż tak mocno nie rzucało się w oczy, ale przy tym wietrze odrobinę było to trudne - Ciężki dzień, prawda? - od czegoś trzeba było zacząć rozmowę, skoro już mu przerwała chwilę wytchnienia w samotności a nie chciała okazać się niepotrzebnym ciężarem, który tylko by mu zmarnował ten jakże cenny moment.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Słowa Callie wywołały na jego twarzy lekki uśmiech, którego chyba potrzebował. Nie miał dzisiaj jakoś okazji do przyjemnych chwil, chyba to była kwestia dnia i kumulacji pewnych spraw, które nie pozwalały na dobre samopoczucie w szpitalu. Zawsze starał się być pozytywnie nastawiony, nawet jeżeli gdzieś czasem nie okazywał tego na zewnątrz, tylko był skupiony na pracy.
- Nic pani na mnie nie ma, doktor Thorntorn. – odpowiedział jej jeszcze, grając jeszcze przez moment w tą grę, ale zdawał sobie sprawę, że Callie może akurat zaufać. Cieszył się nawet, że ją to spotkał, bo nie licząc okresu, kiedy był na stażu i przez moment był do niej niemal przyspawany, to nie mieli okazji, by dłużej ze sobą pobyć i porozmawiać, gdy poszedł już na swoje. A zawsze czuł się dobrze w jej towarzystwie.
- W sumie, nie wiem nawet, czy się ukrywam. Po prostu tutaj chyba mam największy spokój. Mało kto się tutaj kręci, nikt mnie nie zaczepia i wątpię, że komukolwiek zechce się wjechać na samą górę, by mnie odnaleźć. Kryjówka idealna. – odpowiedział, zerkając na miasto, którego widok był na pewno dodatkowym walorem, zwłaszcza gdy można było obserwować je z tego miejsca. Tam samo były to idealne warunki, by śledzić ludzi, którzy poruszali się na samym dole. Monterrey wychylił się nieco za barierkę i patrzył w dół, na chodzących w tą i w tę ludzi. O ile zdołał ich w ogóle dostrzec przez włosy, które miotały mu się po twarzy przy wietrznym zrywie. Porzucił jednak szybko to zainteresowanie sytuacją na dole, by znów skupić się na Callie. – A co sprawia, że ty tu przychodzisz? – skupił swoje spojrzenie ciemnych oczu, wprost na nią, wyginając nieco ciało w bok i opierając się łokciem o barierkę. Lustrując ją tak wzrokiem dostrzegł na jej czole podłużne ślady zadrapania. Niby nic szczególnego, przecież każdemu mógł przydarzyć się mały wypadek. Bardziej chyba zastanawiały go jej odruchy, którymi starała się skrupulatnie przysłonić odniesione rany.
- Tak, chyba tak. Nie wiem z resztą. Myślałem, że się przyzwyczaiłem do różnych rzeczy pracując tutaj, ale czasem są takie widoki, które potrafią rozłożyć i w jakiś sposób mentalnie przytłoczyć. Poza tym, dopiero teraz mogę dłużej wytchnąć. Chyba naprawdę musi być dziś bardzo ciężko, bo kiedy jest tylko ciężko, to już jestem z tym zaznajomiony. – westchnął wzruszając ramieniem, po czym na parę sekund odchylił głowę, masując sobie z tyłu kark. Przymknął oczy, starając się wyobrazić siebie w jakiś przyjemnym miejscu, by spróbować się rozluźnić. – Wiesz o czym marzę, Callie? O słońcu, leżaku, masażu i schłodzonym martini. – zerknął na kobietę, dzieląc się z nią swoimi pragnieniami. – A tak naprawę jakikolwiek alkohol dzisiaj wieczorem dobrze by mi zrobił. – dodał po chwili, bo już dawno nauczył się na nowo traktować wypicie piwa czy sen dłuższy niż 3 godziny jako luksus.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zwykle każdego dnia w szpitalnych murach było nerwowo. To nie była praca, gdzie można było spokojnie usiąść sobie i wypić kubek kawy. Oczywiście, że bywało spokojniej gdyby tak nie było - nie stałaby teraz przy nim tutaj na dachu. Zawsze przykładała się do swojej pracy, wręcz nie znosiła pomyłek. Czasem się zdarzały i były to bolesne doświadczenia, kiedy pragnęło się perfekcji. Do bycia lepszą zawsze motywował ją jej własny mąż, będący do tej pory neurochirurgiem ale ten rozdział drastycznie się skończył. Brakowało jej własnego męża na szpitalnych korytarzach do tej pory będąc przyzwyczajona do jego obecności. Przyzwyczajona do tego, że jednak widzieli się częściej niż teraz. Mogła również zrezygnować, ale jednak tutaj została - chciała dalej się rozwijać dopóki będzie na własnych siłach. Wiadomość o ciąży kompletnie ją rozwaliła. I jeszcze nie było takiego momentu Dlatego jeszcze nie pochwaliła się praktycznie nikomu oprócz trzem osobom - mężowi i dwóm siostrom. Chciała pracować najdłużej jak się da i miała tylko nadzieję, że ciąża będzie przebiegać normalnym rytmem.
- Oh, żałuję, że nie wyjęłam w porę telefonu. Wtedy byś się nie wywinął - przekręciła tym razem lekko głowę w bok posyłając mu szerzy uśmiech. Tak naprawdę nic by mu się nie stało. To był tylko niewinny papieros. Monty nie zrobił na szczęście nic głupiego dotychczas; nie podmienił dokumentów, nie bawił się w łapówki ani nie chrzanił swojej roboty. Był dobry w tym co robił, a ona sama to ceniła. Może niewiele mogła zrobić by popchnąć jego karierę na przód, ale mogli tworzyć zgrany team. I miała wrażenie, że chyba to właśnie robili. -Wyszłam z tego samego założenia gdy pierwszy raz tu przyszłam....a potem zachwyciłam się tym widokiem. Za każdym razem robi takie samo wrażenie - uśmiechnęła się również opierając rękoma o barierkę. Wzięła głęboki wdech, próbując ukryć przed chłopakiem swoje własne zdenerwowanie. - Chyba nie da się do tego przyzwyczaić. Tyle razy próbowałam panować chociażby nad strachem, ale...on zawsze jest. Próbuję być lepsza, a ciągle zaliczam wpadki - trudno było jej przyznać się na co dzień do własnych błędów. Unikała tego jak ognia, a już szczególnie mówienie o nich komukolwiek zawsze sprawiało jej ogromną trudność Nie wiedziała co miał w sobie takiego Monty, że potrafił z niej niemalże wszystko wyciągnąć. - Jak ty to robisz? Czytasz mi w myślach? - znów przekręciła głowę w jego stronę, nie mogąc powstrzymać się od delikatnego przygryzienia dolnej wargi. Już przestała nawet skupiać się na odgarnianiu włosów, przestało być to w tej chwili - Niestety, alkoholu będę musiała odmówić.. ale dobrego jedzenia już nie - nieśmiało próbowała nawiązać do ważnej informacji, ale jeszcze nie potrafiła powiedzieć mu tego jeszcze wprost. Może powinna wyjść na kolację z własnym mężem, a nie umawiać się ze stażystą, prawda? Ale jakoś nie potrafiła sobie odmówić mu zaproponowania małego wyjścia po pracy.
Obrazek
And here I stand in the shadows of<br> the ones that you chose over me -
a thousand tries with one goodbye

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Jakbyś chciała moją fotkę, wystarczy poprosić. Na pewno postaram się o jakąś fajną pozę i zabójczy uśmiech. – poruszył zabawnie brwiami, a potem zaśmiał się pod nosem żartując z tego. Przez jakieś niewinne zdjęcie mógłby rzeczywiście trafić na jakąś czarną listę, o ile taka istniała, pomimo że nie mieli żadnego zakazu palenia. Może naginał tylko trochę regulamin, robiąc to na terenie szpitala, bo dach mógł do takowego się zaliczać. Nie przejmował się tym za bardzo, był to jeden, niewinny papieros, tak na rozluźnienie.
Obserwował Callie, z której wyszła właśnie nuta marzycielki, kiedy wspomniała o widoku na miasto. Było w tym wiele racji, a sama miała wiele uroku, gdy taka była. Monterrey bardzo cenił sobie ich mała przyjaźń. Nawet zastanawiał się, czy gdyby poznał ją wcześniej i wiedział, że będzie pracować z kobietą w jednym miejscu, to może zostałby również anestezjologiem. Wybrał inną ścieżkę, ale nie zrezygnował z jej towarzystwa. Bardzo ją sobie cenił, jak doktora ale też jako osobę do rozmowy i spędzania czasu. Uwielbiał jej oddanie pracy, spokój i stanowczość. Nie pamiętał nawet, by kiedykolwiek na kogoś nakrzyczała, co nie oznaczało, że tego nie potrafiła. Z nią czuł się inaczej, niż chociażby ze swoją ordynatorką, która najczęściej była chłodna i ostra, a od niedawna ich relacje mocno się skomplikowały.
- To nie zabrzmiało optymistycznie, wiesz? – odparł, zerkając kątem oka na Thornton i zaraz się uśmiechnął. – Najciekawsze jest chyba to, że nie przytłaczają mnie żadne operacje, dłubanie w ludziach czy walka o życie na dużym ryzyku. Podchodzę do tego na spokojnie. Jednak widok dzieci i młodych osób, które trafiają tutaj i otrzymują diagnozy kompletnie rujnujące im życie, to najbardziej mnie dotyka. Dopiero jak zacząłem tutaj pracować to doświadczam takich przypadków w większej ilości. – wyznał jej trochę swoich myśli i odczuć, czując się naprawdę lepiej, kiedy ktoś raczył go wysłuchać.
Słysząc, że trafił w samo sedno jej pragnień uśmiechnął się pod nosem, wzruszając lekko ramieniem, jakby to nie było wcale takie trudne. W gruncie rzeczy, nie było. Każdy na pewno myślał o podobnych rzeczach, by trochę odpocząć, wyjechać w fajne miejsce, a najlepiej tam, gdzie jest słonecznie i gdzie uraczą odrobiną dobrego alkoholu.
Szybko okazało się również, że nie tylko Monterrey czyta innym w myślach.
- Ty mi powiedz, jak ty to robisz? – zapytał zerkając z lekko uniesioną brwią i kątem ust do góry, w niemałym zaskoczeniu. Wymieniali się przez moment spojrzeniami. Dostrzegł ten nieco sugestywny, ale nienachalny wzrok, którym wyczekiwała również odpowiedzi, przy okazji przygryzając swoją wargę w napięciu. – Już dawno miałem ci powiedzieć, że powinniśmy się umówić, ale w ostatnim czasie nie miałem szansy. – wyznał, o co mu chodzi, co było zgodne z prawdą, bo zamierzał w końcu zaprosić Callie a jakieś wyjście, gdyby udało mu się w końcu ją spotkać i chwilę porozmawiać. Jak się okazało, nie tylko on wpadł na taki pomysł, co go cieszyło. Jego towarzyszkę chyba również, gdyż dostrzegł, jak powiększa się jej uśmiech, niczym u nastolatki.
- Czyżbyś nie gustowała w alkoholach? Kiedyś mi chyba mówiłaś, że nie pogardzisz dobrym winem. – zapytał, zwracając trochę więcej uwagi na tą kwestię. Oczywiście gust mógł się zmienić, nawyki żywieniowe również. Mimo wszystko dotąd brał lekarkę za smakoszkę dobrego alkoholu, która pozwala sobie od czasu do czasu w ramach relaksu. Szybko zauważył również, że wpędził ją tym pytaniem w lekkie zakłopotanie. – Callie, czy wszystko jest w porządku? – zapytał, nawet tak profilaktycznie, chcąc się upewnić, że to mu roją się niepotrzebne myśli w głowie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

-Ależ nie ma problemu, ponoć dobrze fotografuje ludzi i każdy wychodzi dobrze na moich zdjęciach - zachichotała kiedy tak ochoczo stwierdził, że mógłby być jej własnym modelem. Wolała jednak nie zagłębiać się w jego obecności w swoich wyobrażeniach, prawdopodobnie tylko oblałaby się zbyt widocznym, czerwonym rumieńcem na policzkach. -Ale nadal możesz być spokojny, nie pokazałbym ich dyrektorowi - serio, nie widziała sensu robić niepotrzebnego szumu w czymś takim. Mogła się założyć spokojnie, że połowa z nich miała tutaj podobną przypadłość. Chociaż jeśli mogła przyznać, nie przepadała za nimi, ale przecież nie mogła nikomu zabraniać palić, prawda?
To prawda ich ścieżki były nieco rozdzielone, ale jej również to praktycznie nie przeszkadzało. Nawet widziała w tym wszystkim pewien plus - nie przebywali ze sobą zbyt ciężko, a to budowało w niej chęci poznania go co raz bardziej. Jasne, miło by było wspólnie pracować na jednym bloku operacyjnym, mieć w niego swojego ucznia, ale było inaczej. Nie chciała się przejmować jego wyborem, to było wszak jego życie. Jego cel, jego kariera. Nie widziała sensu, aby mu miała teraz mącić i zmieniać jego plany. - Wybacz, nie chciałam - odruchowo położyła mu delikatnie dłoń na ramieniu, gdy w następnej chwili zwierzył się z swoich trudów. Nie przerywała mu, była całkiem dobrym słuchaczem. Choć wcale nie czerpała przyjemności z tego z jakimi przykrościami się mierzył - Nie chcę cię zmartwić Monty, ale...chyba nigdy nie będzie na to złotego środku. Jasne, jesteśmy tutaj od tego, żeby pomagać im w tym zawirowaniu, ale czasem mam wrażenie, że jesteśmy w błędnym kole i sama czasem nie widzę, że cokolwiek się poprawiło - westchnęła ciężko, choć praktycznie próbowała go pocieszać, a nie jeszcze dołować go wizją, że przez tyle lat pracy właściwie niewiele się zmieni. Oczywiście, że bywały też te dobre momenty, gdzie udawało im się wyrwać kogoś z rąk choroby - ale zdecydowanie chcialaby, żeby takich przypadków było jak najwięcej. -Ale co? - zapytała, niewinnie grając w gierkę, którą nie powinna. Raczej była przyzwyczajona do matkowania mu, jakby miała drugiego starszego syna niż do filtrowania z nim ale teraz jakoś nie mogła się powstrzymać. Faktycznie, przez dłuższą chwilę nie potrafiła oderwać wzroku od jego czekoladowych tęczówek - Wybacz, ostatnio rzeczywiście trochę się mijaliśmy. I sądzę, że możemy to teraz nadrobić - kiwnęła twierdząco głową, chcąc rzeczywiście nieco unikała kontaktu z kolegami i koleżankami w pracy. Miała tutaj w szpitalu kilka kryjówek, nie tylko ta na dachu - To nie tak....ostatnio przesadziłam z jego ilością i po dwóch wypitych butelkach z starszą siostrą stwierdziłyśmy obie, że powinnam zrobić sobie chwilową przerwę - zachichotała na wspomnienie swoich wyczynów kiedy była jeszcze u Ridley i kiedy jeszcze nie była w ciąży, ale teraz wciąż musiała o tym właśnie pamiętać. I był to dobry moment, by powiedzieć Monty'iemu o tym, ale nie wiedziała dlaczego z tego zrezygnowała. -Tak, przepraszam - wzięła głębszy wdech, próbując natychmiast się ogarnąć. Nie, nie chciala mu mówić tego w tym miejscu, chociaż nie było aż takie zle -Właściwie za pół godziny kończę pracę, nie wiem jak ty? - zapytała od razu, by tylko odwrócić jego uwagę od poprzedniego zachowania. Oparła się plecami o barierkę i nieco odchyliła głowę do tyłu, przymykając oczy by w ten sposób czekać na jego odpowiedź.
Obrazek
And here I stand in the shadows of<br> the ones that you chose over me -
a thousand tries with one goodbye

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Callie rzeczywiście była świetną słuchaczką i wsparciem oraz kimś, kogo niespodziewanie potrzebował w tej chwili, by trochę się wygadać. Rzadko miewał takie kryzysy, bo wiedział, na co się pisze, wybierając taki, a nie inny zawód. Jednakże, zderzenie z rzeczywistością bywało bolesne. Dobrze było więc zrzucić z siebie ten ciężar, a nie tłamsić go w sobie, ratując się jedynie papierosem na świeżym powietrzu.
- Wiem, że później wcale nie będzie lepiej. – westchnął jeszcze ciężko, chcąc już przestać się tym zadręczać i przywrócić w sobie swój normalny stan funkcjonowania. – Zapewne trafi mi się jeszcze milion przypadków, w których będę czuł bezradność, ale w końcu się do tego przyzwyczaję, tak myślę. Już teraz się z tym liczę, po prostu złapał mnie mały kryzys i sama rozumiesz… A jeżeli nie, dobrze, że ty jesteś w pobliżu. – mówiąc to odruchowo sięgnął do jej dłoni, która pomimo warunków na zewnątrz wciąż była ciepła i położył na niej swoją, chwilowo wpatrując się w jej oczy nieco intensywniej. Monty zareagował lekkim uśmiechem i puścił w końcu swoją rękę wolno.
- Musimy to nadrobić, Callie. Koniecznie. – odpowiedział wyraźnie rozentuzjazmowany, chyba może nawet nieco zaskoczony, bo wcześniej odnosił wrażenie, że lekarka jest typem osoby, która obecnie woli spędzać czas w domu bądź ze swoimi bliskimi, niż umawiać się na wyjścia w kolegami z pracy. Lecz następne słowa kobiety zaskoczyły go jeszcze bardziej. – Doktor Thornton… nadal przesadza pani z alkoholem? Czego ja się dowiaduję. Musisz koniecznie mi o tym opowiedzieć, jak najszybciej. – zagryzł delikatnie wargi, jakby chcąc powstrzymać ten uśmieszek. – A następnym razem musimy koniecznie się spotkać i wypić wspólnie dwie butelki wina. – poruszył zabawnie brwiami, śmiejąc się przy tym. Tą informacją zaplusowała w jego mniemaniu. Nawet, jeżeli ona sama pod swoim uśmiechem skrywała lekki wstyd z tego powodu, ale miał nadzieję, że tego tak nie odczuwa. Nie, żeby nadal sam upijał się niemal tak samo, jak podczas studenckich imprez. Obecnie nie miał nawet za dużo czasu, by wyskoczyć do jakiegoś lokalu nawet na jednego drinka. Dobrze jednak było wiedzieć, że można było wyciągnąć gdzieś Callie i trochę sobie dogodzić w jej towarzystwie.
- Myślę, że również za tyle samo czasu będę wolny. Muszę zajrzeć jeszcze do paru pacjentów i wypełnić jakieś papiery, co może mi zająć maksymalnie jakieś czterdzieści pięć minut. Możesz na mnie zaczekać w lobby lub przed szpitalem, a ja postaram się jak najszybciej dołączyć. I wtedy możemy gdzieś pojechać na kolację. – pokiwał głową na potwierdzenie swojego planu, mając nową motywację, by sprawnie zakończyć dzisiejszą zmianę. Normalnie, pod koniec pracy, po wielu godzinach w niej spędzonych, czasem nie robiło mu już różnicy, ile jeszcze zostanie w budynku. – Tymczasem, moja przerwa dobiega końca, więc powinienem wracać, chociaż z chęcią pokonwersowałbym więcej. – westchnął sobie cicho i spojrzał jeszcze raz na jej rozpromienioną twarz. Chciał wierzyć, że również entuzjastycznie podchodzi do ich małego wyjścia. – W takim razie, do potem. – pożegnał się w końcu, zostawiając Callie samą, by tak jak zapewne miała to w swoim pierwotnym zamyśle, mogła trochę pobyć ze sobą w swoim tajemnym miejscu, które przypadkowo odnalazł. Obejrzał się jeszcze na nią przez ramię, wychwytując jej ukradkowe, podobne spojrzenie a następnie po przejściu lądowiska zniknął za drzwiami, powracając do pracy.

Z.T.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

<table><div class="ds-tem0">
<div class="ds-tem1">
<div class="ds-tem2">
<div class="ds-tem3">1
<div class="ds-tem4"></div></div></div></div></div></table>

Stoję wraz dyrektorem szpitala i innymi członkami zarządu przed wstęgą przewieszoną w drzwiach i wygłaszającym swoje przemówienie pełne pustych frazesów ordynatorem onkologii, który mam wrażenie, że jest bardziej przejęty tym, co mówi niż tym, o czym mówi, jakby kapitalny remont jego oddziału, na który wyłożyłem okrągłą sumkę i zaangażowałem własną firmę nie robił na nim wrażenia, ale... To jego pięć minut, więc niech się nimi nacieszy.
Znam tych wszystkich lekarzy, którzy oderwali się na moment od obowiązków albo przyjechali w wolny dzień, żeby wziąć udział w tym jakże podniosłym wydarzeniu. Całkiem niedawno dowiedzieli się, że dołączyłem do zarządu, bo zdecydowałem się utopić kilka milionów w szpital, który uchodził za najlepszy w mieście, ale nikt nie krył się z tym, że jak inne placówki medyczne mieli swoje problemy — przede wszystkim z pieniędzmi. Spoglądam na stojącą obok mnie Barrett. Jest drobna, ale wiem juz jak mocny potrafi być uścisk jej ręki, szczególnie kiedy jest zestresowana. Ma delikatną twarz, ale przekonałem się, że potrafi odezwać się tak, że nie wiesz co odpowiedzieć i jedyne o czym myślisz, to głosowo, które właśnie palnąłeś. Z całego zespołu onkologów z nią wydaje mi się, że dogaduję się najlepiej — nie jest tak bardzo nieczuła jak inni lekarze, a jednocześnie nie przesiąkła jeszcze tak bardzo otaczającą ją, kończącą większość przypadków śmiercią jak lekarki pracujące w hospicjach, które potrafią załamać się w najmniej spodziewanym momencie i wybuchnąć płaczem. A ty? Ty stoisz jak palant i prosisz, żeby nie płakały, bo nie wiesz, co innego mógłbyś powiedzieć.
Błysk flesza. Pamiątkowe zdjęcie będzie kolejnym w gabinecie dyrektora, aby udokumentować jego osobisty sukces, bo przecież „to on znalazł inwestora”. Nie wiem czy kiedykolwiek zdecyduję się wyprowadzić go z błędu przypominając, że to ja zgłosiłem się do niego, nie odwrotnie — jeśli ta świadomość daje mu siłę i radość, niech się nią cieszy i chwali, podbudowując własne ego. Krótkie, zupełnie niepotrzebne brawa, a potem moja przemowa. Ograniczam się do kilku zwięzłych zdań — nie chcę trzymać ich, skoro wiem, że niektórzy poświęcili przerwę, żeby móc obejrzeć część oddziału remontowanego etapami, aby mógł funkcjonować bez większych zakłóceń. Nie wychodzę przed szereg. Mówię do ludzi, z którymi stoję ramię w ramię tak, jak w wojsku.
– Dziękuję przede wszystkim wam za wytrwałość i cierpliwość do ekip pracujących tutaj. – Co więcej mógłbym powiedzieć? Domyślam się, co może zajmować ich głowy. Ordynator zaczyna bawić się w przewodnika, a dyrektor w gospodarza — aż dziw, że nie pokusił się o otwarcie szampana, o którym tak chętnie rozwodził się w swoim gabinecie. Jestem zmęczony. Zmęczony ta całą otoczką, ale chyba nie ja jeden. Barrett dotyka do czoła, a potem zatrzymuje się przed drzwiami prowadzącymi do odnogi korytarza ze schodami na dach. Podchodzę i w ostatniej chwili, podtrzymuję ją — wygląda tak, jak miałaby upaść.
Wszystko w porządku? Odette? – Pytam, nie odrywając od niej wzroku.
Ostatnio zmieniony 2021-02-28, 02:08 przez David Christensen, łącznie zmieniany 2 razy.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Obecna ciałem, ale niekoniecznie duchem.
Tak funkcjonowała od dłuższego czasu, a przynajmniej od czasu, gdy postawiła sobie diagnozę, gdy wszystkie elementy układanki zaczęły do siebie pasować, a obraz rysował się zdecydowanie wyraźniej. Jej przyszłość rysowała się wyraźniej. I ani trochę nie była optymistyczna. Życie bywa przewrotne, prawda? Gdy nagle z medyka zostajesz pacjentem. Wróć.
Powinieneś zostać pacjentem.
Odette Barrett Crane była najgorszym możliwym typem lekarza-pacjenta, głównie dlatego nie potrafiła się postawić w tej drugiej roli. Nie chciała, żeby ktokolwiek jej współczuł, żeby ktoś się nad nią litował. Mało tego – ona nawet nie chciała, żeby ktokolwiek wiedział o jej… sytuacji zdrowotnej. Była mistrzynią udawania. Ostatnie miesiące były prawdopodobnie rolą jej życia i powinna dostać za nie Oscara. A przynajmniej nominację!
I o ile łatwo było udawać, gdy żyła w pędzie. Od pacjenta do pacjenta, zabiegi i spotkania. Ciągły uśmiech na twarzy i kolejne łykane tabletki przeciwbólowe. Zresztą to nie było tak, że każdego jednego dnia było źle. Nie. Właściwie to przez większość czasu było dobrze, całymi tygodniami potrafiło być dobrze. Dawała radę. Ale takie spędy jak ten? Ugh. To przyprawiało ją o ból głowy nawet w czasach, gdy nic jej nie było. Teraz cierpiała podwójnie.
Od rana był to jeden z gorszych dni, gdy skroń pulsowała, a w głowie dudniło. Stała tam, uśmiechała się i wydawać się mogło, że słuchała z zaangażowaniem całego tego cyrku. Nic jednak bardziej mylnego. Cudem utrzymywała się w pionie na kilkunastu centymetrowych szpilkach i modliła się o koniec… Musiała odetchnąć. Potrzebowała świeżego powietrza.
Dlatego od razu skierowała się na wyjście na dach i nawet nie zorientowała się kiedy ziemia pod nogami jej się osunęła, a ją w ostatniej chwili podtrzymało silne męskie ramię.
- Tak, tak… to… nic takiego. – machnęła ręką, uśmiechnęła się do mężczyzny i pokonała kilka ostatnich kroków po schodach, żeby faktycznie wyjść na świeże powietrze. Oparła się plecami o elewację budynku i na moment przymknęła powieki, palcami ściskając nasadę nosa – Ukradł ci przedstawienie, prawda? – wiedziała, że był obok, czuła że nie odpuści, ale trochę się nie dziwiła… też poczułaby się na jego miejscu zaintrygowana – Nigdy nie mogę wyjść z podziwu z jaką łatwością przypisuje sobie zasługi innych… od dawna się tutaj o tym rozmawia. Ale uwielbia być w centrum zainteresowania. – otworzyła oczy, spojrzała na Davida i uśmiechnęła się lekko, trochę blado, ale mimo wszystko szczerze – Powinieneś wrócić świętować – a nie stać z nią na chłodzie i słuchać kłamliwych zapewnień, że wszystko jest w najlepszym porządku.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przyglądam się jej i marszcząc czoło, podtrzymuję pomagając Barrett Crane stanąć i upewniwszy się, że nie zrobi się jej znów słabo, rozglądam się i wychodzę zaraz za nią na klatkę schodową. Wchodzimy po schodach coraz wyżej i kiedy otwiera drzwi prowadzące na dach z lodowiskiem dla helikopterów ratunkowych, wpatruję się w zasnute chmurami niebo, dając kobiecie czas, żeby mogła dojść do siebie — nie przekonuje mnie jej zapewnienie, że to nic takiego. Widziałem ją w pracy, kiedy nawet po kilkunastogodzinnym dyżurze nie wyglądała tak jak w tym momencie — jest blada i mam wrażenie, że na czoło wystąpiły jej drobne kropelki potu.
Spoglądam na nią, kiedy wspomina o dyrektorze i wcisnąwszy ręce w kieszenie spodni, odwróciwszy się do niej, przyznaję:
Szczerze? Nie boli mnie to szczególnie. On kocha błyszczeć a ja? Ja nie lubię wystawiać się na świecznik. To część działalności, z której mógłby zrezygnować bez większego żalu – dodaję, kopiąc drobny żwirek, który musiał nawiać wiatr o ile nie odpadł z otaczającego dach murku. Uśmiecham się do siebie kiwając potakująco głową — trafiła w sedno. – Oj tak..., ale jeśli dzięki temu jego życie jest chociaż trochę znośniejsze. – Wzruszam ramionami i odwracam głowę wpatrując się w sąsiednie budynki. Gdzieś w środku..., cieszę się, że nie tylko ja widzę to wszystko, mimo że dla mnie nie ma to naprawdę większego znaczenia — chcę pomagać. Chcę zrobić użytek z pieniędzy, do których doszedłem moją ciężką pracą a przede wszystkim, które okupiłem wspomnieniami budzącymi się i wychodzącymi pod skórę nawet teraz. Zamykam oczy i nabieram głęboko powietrze w płuca, żeby po chwili popatrzeć na Crane i ignorując jej sugestię, mimo że może ma trochę racji i powinienem dołączyć do reszty zarządu, pytam w końcu:
Odette... Co się dzieje? Nie widzę cię już tak często jak do tej pory a kiedy już wpadam na ciebie... Nie wyglądasz najlepiej. Wiem, że może to nie moja sprawa, ale... Spędziliśmy sporo czasu w swoim towarzystwie i skłamałbym mówiąc, że nie martwię się widząc cię w takim stanie. Wszystko w porządku? – Dopytuję i podchodząc bliżej zupełnie nieświadomie zagradzam jej drogę powrotną w stronę wyjścia na dach. Wpatrując się w nią, staram się przekonać sam siebie, że może jest tylko przemęczona, ale im dłużej wpatruję się w jej oczy, tym bardziej czuję, że nie chodzi jedynie o obowiązki, których mam wrażenie, że zawsze brała na siebie zdecydowanie za dużo — zupełnie tak samo, jak Sophia, myślę i potrząsam głową chcąc skupić się na Barrett Crane. Nie spuszczając z jej twarzy spojrzenia, ściągam marynarkę i narzucam na jej szczupłe ramiona.
Zmarzniesz...
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Uśmiechnęła się pod nosem, bo to było idealne podsumowanie… jeśli jego życie było z tego powodu znośniejsze. Kiedyś bardziej pilnowała swoich interesów. Gdy wspinała się po drabinie szpitalnej hierarchii musiała tego pilnować. Nie mogła pozwolić by ktoś podpisywał się pod jej zasługami z prostego względu – było to potrzebne jej karierze. Dzisiaj? Nie miała już tej presji. Osiągnęła sporo i była w miejscu, w którym było jej dobrze, stabilnie i bezproblemowo. Miała swoich pacjentów, była dobra w tym co robiła, godziła to z opieką nad synem i… tak, dawała sobie radę ze wszystkim. Do czasu. Nie przypuszczała, że z tym wszystkim będzie jeszcze zmuszona radzić sobie z chorobą.
Wpatrywała się w mężczyznę stojącego naprzeciwko niej i przygryzła lekko wargę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Jakąkolwiek. Bo czy była tutaj dobra? Mogła powiedzieć prawdę, mogła się przyznać i obserwować jak zmienia się jego wyraz twarzy, jak zaczyna obchodzić się z nią jak z jajkiem i zaczyna jej współczuć. Mogła też kontynuować swoje kłamstwo, że wszystko jest najlepszym porządku i obserwować jak denerwuje się, że właśnie to mu serwuje – kłamstwo. Było ewidentne. Nie czuła się dobrze i wiedziała, że nie wygląda dobrze. Nie trzeba było być specjalistą, żeby się zorientować.
Poprawiła męską marynarkę na ramionach, wcześniej artykułując tylko ciche – Dziękuję – bo chociaż nie musiał to była wdzięczna za tą odrobinę życzliwości – I to kiepski komplement, David… musisz nad nimi popracować. – spróbowała zażartować, uśmiechając się pod nosem i zaraz pokręciła lekko głową, bo to nie miało najmniejszego sensu. Nawet odrobiny. Jeszcze raz spojrzała na mężczyznę i westchnęła pod nosem – Nie wzięłam leków. Przeciwbólowych. Zostawiłam je w mieszkaniu i chociaż mogłabym wypisać po prostu kolejną receptę to… wiesz jak jest. – nie chciała, żeby nagle pół szpitalnego personelu zaczęło rozmawiać o tym, że Odette Barret Crane trochę za często wykupuje recepty na silne leki przeciwbólowe. I tak robiła to często, za często… i bała się, że z każdym kolejnym krokiem ktoś to zauważy – Migrena. Także… dam sobie radę, dziękuję za troskę. – i pomoc w dotarciu tutaj. Bo musiała przyznać, że gdy nogi się pod nią ugięły to jego pomoc okazała się być wybawieniem – kolejny spektakularny upadek w miejscu pracy mógłby wzbudzić podejrzenia tak samo jak zbyt częste recepty – Palisz? Jest cień szansy, że masz w kieszeni paczkę papierosów/ – generalnie nie paliła, ale czasami, dla ukojenia nerwów… zdarzało się najelpszym.





autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- JEDEN -

Udawanie stało się nawykiem Sienny dawno temu. Udawała, że jest dobrą córką. Udawała, że kobieta, która ją urodziła zasługuje na miano dobrej matki. Udawała, że pieniądze ojca wszystko wynagradzają. Udawała, że jest szczęśliwa. Później przez moment naprawdę taka była. Teraz znowu udawała, że niczego nie zauważa, a szczęście wcale nie wymyka jej się z rąk. Wszystko przez mężczyznę, jakiego od piętnastu minut szukała na szpitalnych korytarzach, w lekarskich gabinetach, do którego dzwoniła, choć jego telefon odpowiadał, że abonent prowadzi właśnie rozmowę. Przez mężczyznę, dla którego straciła głowę kilka lat temu, mimo, że wszyscy wokół uparcie powtarzali jej, że będzie wyłącznie zabawką na moment, do czasu, aż wymieni ją na inną. Nie wierzyła ich słowom, a związek, który wciąż trwał, zdawał się zaprzeczać tym złorzeczeniom, co powinno wywoływać a jednak nie wywoływało jej satysfakcję. Wszystko przez mężczyznę, którego znalazła na dachu szpitalnego budynku, zwróconego do niej plecami, wyraźnie pochłoniętego rozmową z kimś po drugiej stronie słuchawki, palącego papierosa i uśmiechającego się, jakby to wszystko było warte o wiele więcej, niż jedna chwila zapomnienia. Zapomnienia o jakim głupia naiwna Sienna wciąż nie wiedziała. Albo nie chciała wiedzieć.
Podchodząc do Orwella wcale nie siliła się na to, aby być cicho. Do jej uszu dotarły słowa nieprzeznaczone im - wczorajszy wieczór, po których zamilkł w konsternacji, konfrontując spojrzenie z chłodem brązowych tęczówek Sulewski. - Szukałam cię, próbowałam się do ciebie dodzwonić wczoraj. Dzisiaj też - powiedziała, ignorując osobę będącą wciąż na linii, która mogła ją teraz usłyszeć i z którą przestał rozmawiać, wciskając czerwoną słuchawkę tak nagle, że nawet nie zarejestrowała telefonu chowanego w kieszeni lekarskiego kitla. W tej jednej chwili nie udawała, przysłowiowo łapiąc go za rękę, choć nie wiedziała na jakim złym uczynku. - Powiedziałeś, że rzucisz - wyciągnęła z jego dłoni papierosa, wyrzucając niedopałek na ziemię. - Z kim rozmawiałeś o wczorajszym wieczorze? Co działo się wczorajszego wieczoru? - zapytała ni to z wyrzutem, ni to z rozczarowaniem, robiąc krok na przód, bo cokolwiek się działo... była jak ta ćma lecąca na oślep do światła. Sugestia położona na dwa słowa jednak wystarczała. Mimo, że zamiast zachować dystans, przytulała się właśnie do jego torsu, zziębnięte od mrozu dłonie wsuwając w biały fartuch. - Powiesz czy mam sprawdzić sama? - zacisnąwszy palce na telefonie należącym do blondyna, podniosła głowę do góry, uśmiechając się przy tym z absolutną niewinnością. Tak, była ciekawa. Tak, zazdrosna również. Tak, chciała wiedzieć, bo nawet jeśli parę razy oszukiwała się, że nie czuje obcych perfum na jego koszulach, tak była świadoma, że kłamstwo powtórzone kilka razy niestety wciąż będzie tylko kłamstwem.
Ostatnio zmieniony 2021-04-17, 10:33 przez Sienna Sulewski, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
31
180

pielęgniarka

swedish hospital

elm hall

Post

Na dźwięk znamiennego hasła: szpitalne dachy, większość osób zapewne wyobrażała sobie obrazek dwojaki - godne seriali z gatunku Ostrego Dyżuru, puste, czyste połacie niekończącego się asfaltu, w strategicznych punktach oznaczone liniami miejsc parkingowych dla ratowniczych helikopterów, albo też obskurne, zaniedbane zakątki, w które nie sposób było się zapuścić, przy konieczności wdrapania się na jakąś drabinkę, podważenia absurdalnie ciężkiej klapy wmontowanej w sufit, i wspięcia na wolność wbrew panującym w budynku zasadom.
W Swedish Hospital jednak - no, przynajmniej w tej części placówki, do której potrzeba odetchnięcia i głód świeżego powietrza zapędziły właśnie Phoenix Grace Farrell, prawda leżała gdzieś po środku. To znaczy - dostanie się na dach faktycznie było dość trudne (lecz nie-niemożliwe; przeciwskazane przy tym, ale i nie-zabronione); na szczycie czekała natomiast na śmiałków dość zwyczajna przestrzeń (bo lądowisko powietrznych jednostek medycznych znajdowało się w na przeciwnym skrzydle): niski, i przedłużony stalowym płotkiem, betonowy murek, ogradzający prostokątny skrawek szarego podłoża w niektórych miejscach poznaczonego niedopałkami, smutnymi kleksami gumy do żucia i małą kępką gołębich kup i piór - najpewniej pozostałości po niedawnej ptasiej bójce.

Przychodzenia tutaj zakazywano pacjentom - w trosce o ich własne bezpieczeństwo, i odradzano personelowi. Ktokolwiek jednak choć odrobinę znał Phoenix Grace Farrell, mógł z dużą pewnością zakładać, że brunetka niewiele zrobi sobie z zakazu tego rodzaju. Przyczyna była prosta: Phoe pracowała w Swedish nie od dzisiaj, a przy tym za troje. Nadgodzin miała tyle co zmartwień, a zmartwień niewiele tylko więcej niż problemów (czyli: dużo). Nigdy nie narzekała na konieczność zostania na oddziale dłużej, nigdy nie upominała się o podwyżkę albo dodatkowy urlop. Nie korzystała z przywilejów, które mogła oddać innym - tym, co to w jej oczach zasługiwali na nie bardziej. Nie narzekała, a gdy chciała zakurwić na tutejszy system pracy, zwykle boleśnie gryzła się w język.
Przerwy spędzane poza zasięgiem pacjentów i kolegów po fachu, samotnie, pod gołym, i zwykle zachmurzonym waszyngtońskim niebem, były jedną z niewielu przyjemności na jakie pozwalała sobie w pracy (do pary z lurowatą kawą z automatu i kokosowym herbatnikiem przemyconym w kieszeni pielęgniarskiego fartucha). I choć tę tajemnicę poliszynela niektórzy jej współpracownicy komentowali w kuluarach krytycznym szeptem, nikt nie śmiał jej zabronić.
Więc co dzień - a czasem nawet i kilka razy dziennie - Phoenix poprawiała swój pracowniczy uniform, zmieniała na moment brzydkie, pielęgniarskie trepki na trampki, i wymykała się schodami na ostatnie piętro budynku, a potem - poza szpitalną rzeczywistość.

Dziś, na przykład, przycupnęła przy północnej krawędzi, wsparłszy cały ciężar ciała na palcach stóp, zajęta szukaniem balansu, który uratuje ją przed bolesnym klapnięciem tyłkiem o szorstki, ciepły asfalt. W jednej dłoni trzymała tekturowy kubek ze stygnącą kawą, w drugiej wygaszony telefon; patrzyła w niebo - w strzępiaste, tłuste ciemne chmury, zapowiedź burzy, albo przynajmniej deszczu.
- Błagam, błagam, wytrzymaj do osiemnastej - zwróciła się do Nieba. Zwykle jego decyzje miałaby w nosie, ale zwykle jeździła do pracy samochodem, a nie telepała się tu na piechotę (kłamiąc Bastianowi, który pożyczył Forda, że to dla zdrowia - a nie dlatego, że chce oszczędzić na uberze lub choćby na bilecie na metro) - Proszę?
Gdyby to miało pomóc, gotowa była zaimprowizować nawet jakiś przekupny taniec. I może zrywała się do niego, ale przerwał jej zgrzyt drzwi, zwiastujący nadejście intruza. Czujnym, ptasim jakby ruchem łypnęła w stronę, z której wiatr przyniósł jej dźwięki. I zamiast: wypierdalaj, bardzo chcę być sama!, zdobyła się na kurtuazyjne:
- Dzień dobry?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Dobry? - Prawie dostałem zawału, kiedy usłyszałem głos na dachu. Myślałem, że będę tutaj sam i że nikt nie jest na tyle głupi, aby włamać się na dach szpitala w taki dzień jak ten. Mnie na górę przyprowadziły trzy rzeczy, każda gorsza od pierwszej. A z racji, że podróż zaplanowałem sam to towarzystwo w jakiejkolwiek postaci wydaje się takie dziwne, zbędne i przerażając. Przynajmniej z mojej strony.
   No, ale dobra. Jak to się stało, że ja znalazłem się na tym dachu? Widziałem serial. Don't trust the bitch form apartment 23 i w jednym odcinku główna bohaterka postanowiła przejąć magazyn. Weszła na ważne spotkanie, usiadła w fotelu prowadzącego i powiedziała, że zmieniają okładkę. Pierwsza osoba, która odważyła się zadać pytanie i podważyć decyzję - została zwolniona. Druga, która ją poparła - została zwolniona. Przez następne trzy dni babka rządziła magazynem "People" i załatwiła koledze aktowi okładkę. No, niemalże. Jednak sama idea była taka głupia, tak bardzo idniotyczna, że musiałem ją sprawdzić. Co prawda, nie poszedłem do ordynatora, aby go zwolnić i wyprawiać u niego w gabinecie jakieś cyrki, ale! Trafiłem do jakiegoś pokoju z administracją? Zarządem? Nie wiem, mi takie miejsca zawsze kojarzyły się z kadrami, które ochrzaniają mnie za służbowy nietakt. Konkluzja jest jedna: wyszedłem z pomieszczenia, mając klucze na dach. Zaś to, co się wydarzyło w środku - pozostanie słodką tajemnicą moją i każdego, kto w pobliżu miał oczy albo uszy.
   Obecnie na słowiańskim kole roku jest czas żniw. Trzeba docenić ducha polewika, który opiekuje się zbiorami i ludźmi pracującymi na roli. W gruncie rzeczy trzeba przyznać - jedzenie jest ważne. Ja lubię jeść, więc jeśli mogę jakoś duchowo dopomóc ludziom, którzy mnie karmią, chętnie to robię. Kiedyś Słowianie mieli z tym okresem jeszcze silniejsze przywiązanie. Mi się teraz tylko tęskni za wiejskimi dożynkami albo odpustami. Takie głupotki, które robią robotę wbrew pozorom.
   Ostatnią rzeczą, która mnie tu przyprowadziła to zwyczajnie miejsce. W szpitalach umiera tyle ludzi, że energia jest silna. Wahadełko podpowiedziało, że w tej okolicy są duże wibracje, a komu wierzyć bardziej niżeli własnej intuicji? No nikomu! Dlatego też wszystkie znaki na ziemi wskazywały ten dach. Mogłem rozważać też piwnice, ale strach przed zawaleniem budynku mnie przygniótł. Lepiej umierać spadając niż być pod gruzem. Chociaż gruz może mieć większe szanse do przeżycia.
   W gruncie rzeczy - znalazłem się na na dachu. Otworzyłem drzwi i po nieśmiałym przywitaniu się wrzuciłem za drzwi plecak i jakoś niegramotnie przestąpiłem próg. Wejście się za mną zatrzasnęło, przynajmniej głośno trzasnęło a ja poleciałem niezręcznie kilka kroków do przodu.
   - Czy ja ominąłem jakiś plan rezerwacji na dach i ci przeszkadzam, czy mogę sobie tutaj przez kwadransik porobić rzeczy? - Zapytałem, bo plecak miałem wypchany świeczkami, kilkoma kadzidełkami i pszenicą. Tym ostatnim przede wszystkim.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Swedish Hospital”