WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://media-cdn.tripadvisor.com/media ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#2

Operacje osób z wypadku zawsze wymagały większego skupienia oraz zdecydowanych ruchów. Pewności, że ryzyko się opłaca. To zupełnie inna adrenalina niż kiedy Hirsch przeprowadzał zaplanowany zabieg, do którego miał czas odpowiednio się przygotować. Lubił jednak obie te sytuacje, pomimo zupełnie odmiennych trudności. Tylko po tym pierwszym typie operacji, jednak odczuwał o wiele większe zmęczenie, zwłaszcza psychiczne. Potrzebował chwili w samotności, dlatego kiedy szedł do pokoju lekarskiego, po cichu liczył, że żelki zje w samotności.
Otworzył cicho drzwi, jakby to miało mu pomóc pozostać niezauważonym. Rozejrzał się niepewnie, a w słabym świetle, na jednym z krzeseł zamajaczyła mu blond czupryna. Czyżby...
-Od... - mruknął uradowany, choć zmęczony. Podszedł do przyjaciółki i cmoknął czubek jej głowy, dość czule jak na przyjaciela. Obecność blondynki był w stanie zaakceptować, nawet znieść. Usiadł obok, na wolnym fotelu i rozłożył się wygodnie. -Jak twój dzień? Chcesz żelka? - wysunął w jej stronę paczkę, którą właśnie otworzył. -Gdybym wiedział, że będziesz to przyniósłbym i dla ciebie kawę.. - mruknął nieco zmartwiony, że nie zadbał o swoją przyjaciółkę. Nie wiedział jednak, że tu ją znajdzie. To taka niespodzianka, całkiem miła, bo przecież mógł trafić tu na tego nudziarza profesora Trontona, a to tylko jego przyjaciółka. Albo i aż przyjaciółka. Miał nadzieję, że ona miała lżejszy dyżur. Nie lubił w końcu, kiedy była smutna. Ot, tak już miał. Nie lubił po prostu, kiedy ktokolwiek bliski jego sercu trapił się czymkolwiek i brakło na jego twarzy uśmiechu. Nie inaczej było więc w przypadku uroczej Odette, która obecnie - oczywiście oprócz rodzeństwa - wydawała się jedyną, pewną i stałą osobą w jego życiu. I Joachim naprawdę to doceniał, naprawdę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Od dłuższego czasu była wiecznie zmęczona. Stres, przepracowanie, chowanie tajemnicy, strach, ciągła gra, że wszystko jest w najlepszym porządku… to wszystko się kumulowało i sprawiało, że blondynka nie była w formie. Już nawet nie chodziło o jakiekolwiek objawy choroby, które przecież nie dokuczały jej ciągle – mogła się domyślać, że stan nie jest jeszcze tragiczny, więc większość dni pozostawała bezobjawowa, ale… tak, stres i strach robiły swoje. Doceniała więc każdą chwilę spokoju, każdy moment gdy mogła pobyć sama, zebrać myśli czy może nawet się zdrzemnąć.
Tak jak teraz, gdy zapadła się w jednym z foteli, podciągając kolana pod brodę, zatapiając się w poduszki i mając nadzieję, że nikt do niej nie dołączy. Ale nic bardziej mylnego. Drgnęła, gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, ale na szczęście dość szybko mogła odetchnąć z ulgą – Jo – nie musiała się ewakuować, nie musiała szukać innego spokojnego miejsca. Przetarła zmęczoną twarz dłońmi i uśmiechnęła się do niego najładniej jak w tym stanie potrafiła – czyli może trochę blado, ale jak najbardziej szczerze – Masz kawę? – bo nie potrzebowała swojej kawy, równie dobrze mogła wypić tą jego. No ewentualnie się z nim podzielić, to interesowało ją zdecydowanie bardziej niż żelki – I wszystko w porządku, chyba jestem po prostu zmęczona. Pół nocy robiłam z Camem projekt do szkoły… dlaczego dzieciaki nie mówią o takich rzeczach wcześniej? Więc wszystko musieliśmy klecić na ostatnią chwilę, a ja myślałam, że coś rozwalę. – bo brakowało jej cierpliwości do takich rodzicielskich robótek i szkolne zadania, które nie były biologiczne – zwyczajnie ją przerastały. Bo umówmy się – sześciolatek raczej zaawansowanej biologii nie ma – Słyszałam, że mieliście tam na dole niezły bałagan. – bo informacja o niektórych wypadkach docierała nawet na tą jej całkiem spokojną onkologię – Swoja drogą też wyglądasz na zmęczonego. Wiesz… ta twoja ładna bużka nie robi takiego wrażenia jak powinna. Jeszcze te wszystkie stażystki się odkochają – zażartowała, nie przestając się uśmiechać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Spojrzał z bólem na papierowy kubek, który dzierżył w dłoni. Ciężko było mu się rozstać z tym, co było jego, ale widział zmęczenie na twarzy przyjaciółki - o wiele silniejsze niż to, które odczuwał on. Tak szacował. Nie chciał, żeby się męczyła, a on był zbyt leniwy, by na nowo pokonywać drogę stąd do najbliższego automatu, albo najlepiej kafeterii, by przynieść kolejną porcję wprost z ekspresu. -Proszę, jest twoja - wyciągnął więc dłoń, oddając swoją zdobycz. Mógł się poświęcić ten jeden raz - choć wiadomo, że nie był to ani pierwszy, ani ostatni, kiedy rezygnował z siebie dla Odette. Joachim tak już czasem miał, że bawił się w małego zbawcę. Całe szczęście, że nie myślał o sobie wtedy egoistycznie. I choć bolało go to, że pożegnał się z napojem bogów, to pocieszał go fakt, że żelki wciąż pozostawały w jego posiadaniu. Sięgnął nawet po dwa, by zajadać się ze smakiem, ale kiedy blondynka zaczęła opowiadać o nocnym projekcie z małym Camem... Poczuł ucisk w żołądku oraz ogromną gulę w gardle. Ledwie przełknął tego jednego żelka, którego zdążył już wpakować do buzi. Drugiego na razie nawet nie próbował. Kochał tego szkraba Odi, niczym swojego własnego, był najlepszym wujkiem na świecie, ale kiedy słuchał o takiej prozie życia to po prostu bolało. W końcu on o tym marzył przez długie lata. Chętnie zarwałby noc dla niejednego głupiego projektu. Teraz jednak bolało go podwójnie, bo pomimo nieowocnych prób z małżonką, aktualnie nie miał nawet z kim się starać o potomka. Czuł, że coś traci. Coś ważnego. W takich momentach, gdy bliscy dzielili się z nim swoimi troskami, czuł jeszcze bardziej, że omija go coś ważnego. Cholernie ważnego. Mimo tego uśmiechnął się z pozornym rozumieniem, bo co on tam niby wiedział? Ale się nie odezwał. Nie był w stanie.
-Tak... Nie było lekko, ani przyjemnie. Pacjent się zatrzymał, ale udało się go wrócić - przetarł twarz, po czym wreszcie zjadł drugiego żelka. O wiele lepiej szło mu rozmawianie o pracy oraz przyjmowanie żartów o jego wątpliwej popularności. Zaśmiał się krótko. -Nie martw się moja droga na zapas, w końcu mamy nową dostawę stażystów... - mruknął, patrząc znacząco na Odette i po chwili wskazał na swoją dłoń, gdzie nie było żadnej obrączki. -A do tego nie muszę już być wiernym mężem więc... Może to będzie o wiele lepszy rok dla mojej twarzy? - oczywiście, że żartował. Nie należał do tych mężczyzn, którzy wykorzystywali swoją urodę oraz pozycję, by zaspokajać własne potrzeby seksualne. Nie musiał też rozgrywać tego w taki sposób. Chciał jedynie zażartować. Niewinnie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy właśnie go wykorzystała? Owszem. Czy miała z tego powodu wyrzuty sumienia? Ani trochę. Gorąca kawa mogła trochę pomóc jej się obudzić, a niewątpliwie to właśnie tego teraz potrzebowała. Uśmiechnęła się do niego pogodnie (albo raczej najpogodniej jak potrafiła), przejęła kubek i posłała mu w powietrzu buziaka, który prawdopodobnie był formą podziękowania, że się nad nią zlitował i oddał jej swoją kawę. Momentalnie upiła z niej spory łyk i poczuła jak przyjemne ciepło rozchodzi się po jej przełyku. Kto wie… może jeszcze chwila i zacznie normalnie funkcjonować. A przynajmniej spróbuje, bo do końca jej dyżuru zostało jeszcze sporo czasu.
Zmarszczyła śmiesznie nos, gdy wspomniał o nowej dostawie stażystów – Sypianie ze stażystkami jest tak… oklepane, że naprawdę, Hirsch. Stać cię na więcej. – prychnęła, upijając kolejny łyk kawy. Swoją drogą naprawdę nigdy tego nie rozumiała! Ale może dlatego, że była kobietą i nie pociągało jej umawianie się z mężczyzną młodszym o dekadę… co już zakrawało o hipokryzję biorąc pod uwagę, że Crane był o dekadę od niej starszy, ale wiadomo jak to jest – zawsze łatwiej innemu coś wytknąć. No i zwyczajnie nie pociągał jej chłopięcy urok, właśnie dlatego, że był chłopięcy… a ona jednak wolałaby faceta. Taka subtelna różnica! – Dała ci rozwód, czy po prostu zdjąłeś obrączkę, żeby zwiększyć swoje szanse? Zawsze lepiej być specjalistą podrywającym stażystki niż żonatym specjalistą podrywającym stażystki. – zażartowała sobie, uśmiechając się pod nosem i dalej delektując się swoją – ekhm, jego – kawą – Ale w sumie pytam poważnie… jak tam sprawy z Vanessą? – domyślała się, że na pewno nie jest kolorowo, bo jednak rozpad małżeństwa kolorowy nigdy nie był, ale jakoś przez ostatnie jej własne problemy nie była na bieżąco i miała nadzieję, że Jo ją wtajemniczy. Bo naprawdę była ciekawa! Nawet na moment nie odwróciła od niego spojrzenia i liczyła na odrobinę szczerości, korzystając z tego, że byli tu sami i mogli sobie na to pozwolić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wzruszył ramionami, bo tak naprawdę Joachim nie miał pojęcia czy było go stać na coś więcej. Obecnie znalazł się w dziwnym miejscu swojego życia. Po raz pierwszy czuł, że coś mu nie wyszło, a gdzieś tam w tyle głowy majaczyła myśl, że to może bardziej jego wina niż Vanessy. Nie mówił tego na głos, był o wiele za dumny i za bardzo zraniony, by z kimkolwiek się tym podzielić, ale mimo tego pewnego siebie uśmiechu to stracił cholernie dużo z dawnego poczucia własnej wartości. Właściwie nie zostało prawie nic. Zdrada ukochanej kobiety, którą wybrał na towarzyszkę życia była zdecydowanie najgorszym, co go w jego trzydziestosześcioletnim życiu spotkało. Nie spodziewał się takiego ciosu. Nie był na niego gotowy. Nie myślał, że kiedykolwiek go to spotka. Kochali się przecież. Układało im się. Nie mieli dziecka, którego oboje pragnęli, ale radzili sobie z tym. Tak sądził. A tu bez ostrzeżenia... Wszystko się posypało. Mógłby może próbować wybaczyć Van, ale... Nie umiał. Czasem chciał się do niej odezwać, ale wtedy przed oczami stawał mu jeden obraz - jego żona wijąca się z rozkoszy w ramionach obcego faceta. Nic przyjemnego. I wtedy zawsze rezygnował. Nie umiał już na szatynkę patrzeć tak jak kiedyś, to nie miało sensu. Musiał odnaleźć się na nowo w tym świecie, ale to wydawało się ciężkie, kiedy miało się prawie czterdzieści lat... Nie tak sobie wyobrażał siebie, kiedy miał dwadzieścia lat i fantazjował o swoim przyszłym życiu. Zdecydowanie nie tak, nie w tym miejscu, nie tak... Samotnie.
-Po prostu zdjąłem obrączkę, kiedy zachłysnąłem się wolnością w moim nowym domu, czyli jakiś tydzień po tym, jak zszedłem z twojej kanapy, Odi... Co się dzieje z twoją spostrzegawczością moja droga? - zapytał, patrząc podejrzliwie na swoją przyjaciółkę między jednym, a drugim, przepysznym, żelkiem. Może nie chwalił się tym tak wprost, jak teraz, robiąc to oczywiście w formie żartu, ale nie nosił pierścionka symbolizującego to, że jest zajęty od dawna. Wcale nie zrobił tego ze względu na przybycie nowych, naiwnych i czasem zdesperowanych, by osiągnąć karierę pracowników. Zrobił to sam dla siebie. Tak zwyczajnie czuł się lepiej sam ze sobą. Naprawdę Barrett tego nie zauważyła? -Chujowo - wzruszył ramionami, po czym zagłębił się w fotelu, wyciągając na nim wygodniej. -Wpada sobie bez zapowiedzi, bo miała zły dzień i chce brać Skalpela na spacer. Postawiłem się, to się obraziła. Podobno wrzuca jakieś melodramatyczne posty na instagrama - młody mi nakablował. Boże, naprawdę nie rozumiem tej kobiety... Wyzywa mnie od dupków, a naprawdę... Dziwi mi się, że tak się zachowuję, że nie chcę mieć z nią nic wspólnego? No, come on, już widzę, jak ona chciałaby naprawiać nasze "małżeństwo", gdybym to ja pieprzył się bez opamiętania z jakąś cizią w kurwa naszym łóżku - fuknął zły, obrażony niczym małe dziecko. Tak, tej złości na Vanessę totalnie Joachim nie przepracował. A pani Hirsch... Naprawdę uraziła delikatną męską dumę. Coś, co mężczyźni mieli najważniejszego i najcenniejszego. -Przepraszam za słownictwo, ale naprawdę... - westchnął ciężko. -Nie umiem inaczej - dodał cicho, bo było mu za to wstyd. Nie chciał mieć z tą kobietą nic wspólnego, pragnął żyć na nowo, a i tak wciąż wzbudzała w nim tak wiele emocji... Bez sensu. Bez sensu tez, że był tak ślepym przyjacielem, skupiał się tylko na swoich rozterkach... Tak trywialnych, nie? Kiedyś będzie mu za to cholernie głupio, może całkiem niedługo.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

No cóż… dała ciała? Może faktycznie nie była tak spostrzegawcza jak powinna, ale gdy twoją głowę zaprzątają inne sprawy czasami o to ciężko. Obrączka przyjaciela schodzi na drugi plan, chociaż wiedziała, że to wcale nie jest łatwe. Mógł mówić o „zachłyśnięciu się wolnością”, ale prawda była taka, że zdejmując z palca obrączkę kończy się ważny etap w życiu i to jest… bolesne. Pamiętała jak jej było ciężko i chociaż wiedziała, że to dobra decyzja – wcale tego nie chciała. Tylko, że w jej przypadku nie było żadnej zdrady, po prostu się rozstali. Chciałoby się powiedzieć, że jak cywilizowani ludzie, ale swoje za uszami w tej kwestii też miała. Ciągle ją wzdrygało na wspomnienie tamtych kłótni. Było minęło! – Wybacz, jakoś… chyba na starość mi wzrok się pogarsza. – spróbowała trochę koślawo zażartować, uśmiechając się do przyjaciela przepraszająco i pociągnęła kolejny łyk kawy by chociaż na chwilę zakryć twarz za kubkiem.
- Jesteśmy tu sami, więc możesz sobie pozwolić na niewybredne słownictwo. – przyznała, uśmiechając się pod nosem – I oczywiście, że masz prawo być zły na nią, bo no cóż… nie tak załatwia się sprawy. – zabawne, bo wychodziła z założenia, że dorośli ludzie powinni rozmawiać i być ze sobą szczerzy. Jeśli nie jesteś szczęśliwy w danej relacji – mówisz to na głos i rozchodzicie się. Zabawne… bo aktualnie daleko było jej do szczerości w jakiejkolwiek kwestii, a jej związki damsko-męskie też pozostawiały bardzo wiele do życzenia – Ale może zamiast wyrywać sobie psa z rąk, zamiast się wyzywać i z całych sił próbować się za sobie odegrać… – bo czasami miała wrażenie, że na tym właśnie polegała aktualnie ich relacja – na robieniu sobie na złość, na doprowadzaniu się do szewskiej pasji i zwyczajnych wyprowadzaniu się wzajemnie z równowagi – Porozmawiacie? No wiesz… spokojnie? Doprowadzicie sprawy do końca? Może wreszcie do niej dotrze, że cię skrzywdziła, że nie wyobrażasz sobie dalej wspólnego życia i da ci ten nieszczęsny rozwód. Crane też dużo krzyczał, że go nie dostanę, ale… – dostała, nawet nie musiała wcale tak długo o niego walczyć. Dzisiaj ich relacje były poprawne, nawet jeśli czasami miała ochotę go rozszarpać, ale łączyło ich dziecko, więc no… musieli się zachowywać jak dorośli. Plus zwyczajnie lubiła swojego byłego męża. Był dla niej zbyt ważny by miała całkowicie pochować ich relacje.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie miał pojęcia z czym mierzyła się teraz Odette, bo zwyczajnie o niczym mu nie mówiła. Nie spędzali też ze sobą każdej wolnej chwili, jak chociażby w czasie studiów, zanim jeszcze każde z nich zaczęło budować swoje dorosłe życie. Dalej mieli dobry kontakt, ale codzienność była nieco inna. Stawiała im różne wymagania, którym każde z nich chciało sprostać jak najlepiej tylko potrafiło. Zatracali się gdzieś w tym biegu, myśleli, że dalej są w swoich życiach, a jednak... Zaczynali być gdzieś obok. Powinni nad tym popracować. Może nawet na dniach, bo jednak Hirschowi gdzieś tu lampka ostrzegawcza zaczynała mrugać, że coś jest nie tak. Na razie jednak egocentrycznie nie tak w kwestii pojęcia ich przyjaźni, że to inaczej powinno wyglądać niż tylko skradziony czas na rozmowy w czasie przerw w pracy. Dawno nigdzie nie wychodzili. Dawno jej nie odwiedzał. Tylko jak miał problem. Nie spędzali razem przyjemnych chwil, tak po prostu. Ups.
-Może zbadaj sobie wzrok, to w końcu istotny narząd w pracy - mruknął nieco uszczypliwie, ale i z troską, puszczając oczko. -Jakbyś miała problem to zaprowadzę cię na odpowiedni oddział - dodał jeszcze, oferując swoje usługi i choć to była forma żartu, to przecież dobrze Barrett-Crane wiedziała, że to się tyczyło każdej rzeczy. Zawsze i wszędzie Joachim był gotów być obok blondynki. Zawsze i wszędzie, niezależnie od okoliczności.
-Odette... Ale jak ja mam z nią siedzieć w jednym miejscu, jak mam z nią rozmawiać, kiedy nie mogę na nią patrzeć? - zapytał, wzdychając ciężko, po czym sięgnął po telefon, który mu zawibrował. Oczywiście, Vannessa. Znów jakieś bzdury wypisywała i naprawdę siłą własnej samokontroli tylko nie napisał, że ona chyba serio ćpa. Jaki znów klon? Co ona pieprzyła? Odpisał, w swoim tonie, niezbyt miłym, a kiedy padła propozycja spotkania... -Vanessa chce się spotkać... I porozmawiać. Zdradzisz mi magiczny sposób jak mam jej tam nie udusić? Bo nie wiem czy się zgodzić - dobra, był jak mały chłopiec, może zbyt mały, ale potrzebował teraz swojej przyjaciółki, która przeprowadzi go magiczne krok po kroczku w tej sprawie. Podpowie, co i jak. Może rozpisze scenariusz? Bardzo starałby się go wtedy trzymać. Ona już tam była, próbowała dogadać się z ex. Może miała coś więcej niż spróbuj porozmawiać, hm?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Chciałaby mu powiedzieć. Naprawdę chciała!
Tylko zwyczajnie się bała. Że gdy wreszcie to z siebie wyrzuci, że podzieli się swoimi podejrzeniami z najbliższymi to nagle stanie się chora. Wyślą ją na całe morze badań i testów, umówią z najlepszymi chirurgami i lekarzami. Zrobią wszystko, żeby wyzdrowiała, jednocześnie na ten czas robiąc z niej kogoś, kto umiera. Nie chciała by ktokolwiek patrzył na nią ze współczuciem. Chciała być traktowana do bólu „normalnie”.
- Wszystko możliwe! Może na starość pogorszył mi się wzrok. – przyznała, uśmiechając się pod nosem i wzruszając ramionami, bo już lepiej być ślepym niż nieuważnym. Tak, powinna zauważyć ten szczegół w życiu przyjaciela… tylko no właśnie, to był szczegół. A te jakoś ostatnio jej umykały. Szlag.
- Patrz w jakiś punkt przestrzeni tuż za nią. – zaproponowała głupio, ale hej – podobno najprostsze rozwiązania czasami wydają się być najrozsądniejsze. Wcale nie musiał na nią patrzeć! Sama jednak teraz przyglądała się jemu, gdy sięgnął po telefon, obserwowała jak zmieniał mu się wyraz twarzy, jak pogłębiała się zmarszczka na czole. Kącik ust zaczął jej drgać w lekkim rozbawieniu – Trzymaj ręce przy sobie, po prostu. Pamiętaj, że w więzieniu nie będzie ani stażystek ani ciekawych przypadków, nie będziesz praktykował, a jak wyjdziesz za dwadzieścia pięć lat będziesz już za stary by pracować, więc… to zupełnie nieopłacalne! Plus wiesz, że za dużo pracuję, by przygarnąć psa, więc kto zająłby się Skalpelem? – kolejne najprostsze rozwiązania. Ale musiał wiedzieć, że nie mówiła tak do końca poważnie, uśmiechała się pod nosem, więc nie było mowy o radzie całkowicie na serio – Czego chce? – bo skoro już pierwsze wiadomości wyprowadziły go z równowagi to logiczne, że była ciekawa!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Szkoda tylko, że nie brała pod uwagę tego, że ktoś może faktycznie stanąłby na wysokości zadania i po prostu umiał ją wspierać pomimo lęku, który zapewne opanuje człowieka, kiedy dowie się, że bliska mu osoba może zniknąć z tego świata. Nikt nie chciał niczego takiego nawet dopuścić do swojej świadomości, nikt tego nie rozważa, bo dopóki kogoś to namacalnie nie dotknie, to jest się zwyczajnie poza tym. Hirsch też tak żył, bo kurde każdy tak żyje, ale... Gdyby tylko wiedział, to starałby się być tym wsparciem, a nie uciążliwym opiekunem delikatnego jaja... Może, by mu się udało. A tak... Im dłużej będzie to zatajać, to pewnie tym bardziej blondyn będzie wściekły, gdy wreszcie się dowie. O to chyba też im nie chodziło, prawda? No, ale... Na razie jest na etapie ślepoty, kiedyś będzie na innym. Fakty. Takie są fakty.
-Nie wiem... Jak usłyszę jej głos, to może już odpali się jakiś trigger, no i wiesz... To całe niepatrzenie nie wystarczy - westchnął, wzruszając ramionami, bo naprawdę Joachim nie ufał sobie w obecności Vanessy. Może nie chodziło o to, że będzie faktycznie ją próbował zamordować, bo bez przesady, ale odstawić jakiś dramat... To byłby w stanie zrobić. Blondyn trochę jest taką... Drama queen. Zwłaszcza, kiedy ktoś go zawodził tak mocno jak zrobiła to żona. -Och, masz rację, Skalpela najbardziej szkoda - dodał, uśmiechając się do Odette. Rady były chujowe, ale nieco przynajmniej rozluźniła atmosferę. -A... Że ma jakiegoś klona, więc mam nie wyskakiwać z niemiłymi komentarzami na mieście, gdybym ją spotkał, bo to może będzie jej klon.. - westchnął ciężko, odkładająć telefon na bok. Vanessa nie była już jego priorytetem, nie musiał znosić jej histerii ani fanaberii. -Podejrzewam, że może zaczęła ćpać albo pić. Najpierw przychodzi do mnie zupełnie bez zapowiedzi, oczy ma przekrwione, a sama nie do końca trzyma równowagę... Jest taka no wiesz, otumaniona. Teraz to... Nie wiem co się z nią stało. Nie poznaję jej. Ale... To już nie mój problem - przyznał, uśmiechając się blado. Bolało, ale minęło już tyle czasu, że... Nie było sensu się nad tym w żaden sposób rozckliwiać. I jednego był pewien - nie chciał tego odbudowywać. Nie było żadnych szans na powodzenie takiej misji. -A jak twoje życie towarzyskie? Starcza ci chwili na jakieś randki pomiędzy byciem boginią onkologii, a supermamą? - zapytał i mam nadzieję, że nie strzelam wtopy, bo chyba z nikim nie jest na stałe, hm? To właśnie... Gdzie te jej randki?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Właśnie – może by mu się udało. Prawda jest taka, że Odette patrzyła na całość też trochę przez pryzmat tego jak ona zachowywałaby się, gdyby sytuacja była odwrotna. Gdyby ktoś jej bliski był chory pewnie stanęłaby na rzęsach żeby mu pomóc, żeby go zmobilizować do leczenia się i szukałaby mu najlepszych specjalistów. No i cóż… bałaby się, że go straci. I tego właśnie dla nich nie chciała.
- Klona… wspaniale! Twoja żona, której widoku nie możesz znieść, postanowiła się rozmnożyć i teraz po ulicach Seattle chodzi ich więcej. Czy mogłoby być lepiej? – zaśmiała się, bo naprawdę nie mogła się nie zaśmiać. Zresztą nie wpadłaby na to, że Vanessa może mieć bliźniaczkę, Jo nigdy jej o tym nie mówił, więc skąd mogłaby wiedzieć, prawda? Zresztą wyglądał na tak samo zaskoczonego tym wyznaniem, więc raczej też nie podejrzewał rozwiązania najprostszego z możliwych. Heh – I to jest właśnie dobre podejście, Słonko. To nie twój problem. Rozwiedźcie się wreszcie i skończcie tą szopkę, bo naprawdę… – przewróciła teatralnie ślipiami i pociągnęła spory łyk kawy. I prawie się nią zakrztusiła, gdy usłyszała pytanie o swoje życie… randkowe – Wiesz, że t ciężki temat. – bo nawet jeśli się z kimś spotykała to nie było to nic poważnego, zresztą posiadanie sześciolatka w domu znacząco utrudniało randkowanie i rozwijanie związku z prostego powodu – nie chciała mieszać w życiu chłopaka. No i faceta również. Bała się angażować i o! Tkwiła w tym wszystkim mocno rozdarta, ale na szczęście uratował ją jej własny telefon, który się dokładnie w tym momencie rozdzwonił. Oddział.
- To by było na tyle. Daj znać jak ci poszło z Vanessą i wpadnij któregoś wieczoru. – poprosiła, a wstając z fotela i zmierzając do wyjścia jeszcze zatrzymała się przy tym, który zajmował przyjaciel. Pocałowała go w sam czubek głowy i lekko poczochrała – I daj żyć tym biednym stażystkom. – dodała pół żartem, pół serio i puściła mu wymowne oczko. A chwilę później zniknęła za drzwiami pokoju i ruszyła dalej być bogiem onkologii w tutejszym szpitalu.

/zt

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Boże Narodzenie.
Większość społeczeństwa pewnie właśnie siadała do świątecznej kolacji. Było miło, ciepło i rodzinnie. Czyli wszystkie te punkty, których Josephine bardzo dawno nie odznaczyła jeśli chodziło o jakiekolwiek rodzinne przyjęcia. Jej relacje z matką były bardziej niż napięte, więc gdy koleżanka zaproponowała jej zamianę na dyżury… nie protestowała. Przynajmniej mogła powiedzieć Pani Alderidge prawdę, że będzie w pracy – nie musiała szukać żadnej innej wymówki.
Zresztą świąteczne dyżury były dla takich jak ona. Bez rodziny, bez życia… bez planów na ten wieczór. Tak było lepiej. Na szczęście magia świąt działa też tutaj, bo było wyjątkowo, ale to naprawdę wyjątkowo spokojnie. Jej jedynym póki co pacjentem był siedmiolatek, który bardzo niefortunnie chciał pomóc mamie w kuchni, co skończyło się złamaną ręką. Na szczęście pacjent był wyjątkowo dzielny, a sama doktor Alderidge dostała od niego nawet rogi renifera! Tak. Pozwoliła je sobie założyć na głowę, z uśmiechem na ustach podała jego mamie wypis i poleciła na przyszłość trochę bardziej uważać.
Przerwa.
Zerknęła na zegarek i ruszyła do kafeterii, a z kubkiem kawy prosto do pokoju lekarskiego. Miała nadzieję, że uda jej się chociaż trochę zregenerować, zanim zabawa na izbie przyjęć się rozkręci – bo domyślała się, że prędzej czy później tak się właśnie stanie.
Nie spodziewała się jednak w pokoju lekarskim jakiegokolwiek towarzystwa. Gdy przekroczyła jego próg, a przy stoliku zauważyła Jacoba – zawahała się. Nie rozmawiali przecież od imprezy świątecznej u jego rodziców, a ta nie skończyła się zbyt dobrze – Nie… nie wiedziałam, że masz w ogóle teraz dyżur. – rzuciła na przywitanie dość speszona jego obecnością i tym, że nie była przygotowana na tego tupu przypadkowe spotkanie. Wzięła się jednak w garść i zajęła jeden z foteli, podciągając nogi do góry i usadawiając się w nim maksymalnie wygodnie – przynajmniej na tyle, na ile pozwalał jej na to stary wysiedziały fotel.
Utkwiła w nim uważne spojrzenie, obserwowała go przez chwilę i zastanawiała się, czy powinna coś powiedzieć… nie powinna. Powinna zamilknąć, ale i tak nie zdążyła się ugryźć w język – Przepraszam, Jacob. Za tamten wieczór. Nie powinnam była na ciebie naskakiwać. Wystarczy, że robili to wszyscy inni. – przygryzła lekko wargę – Tak. W każdym razie przepraszam. – wydukała, wzruszyła lekko ramionami i zupełnie zapomniała o tym, że trochę ciężko brać ją na poważnie, gdy na głowie ma te nieszczęsne rogi renifera.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gdyby mógł, zapewne ignorowałby ją w nieskończoność. Pech chciał, że to spotkanie nastąpiło wyjątkowo szybko. Za szybko. Hirscha na ten świąteczny dzień nie było nawet w grafiku. Dlatego też nie strofował nikogo na oddziale, ale ze spokojem siedział w pokoju lekarskim i uzupełniał, z okazji kończącego się roku, dokumentację. Podniósł wzrok, kiedy wchodziła do środka, ale tak szybko przeniósł go z powrotem na papiery, że w pierwszym odruchu nawet nie zauważył, co ma na głowie.
Czy robi to nam jakąś różnicę Josephine? – zadaje jej pytanie w swoim ulubionym stylu, zazwyczaj dedykowanym stażystom. Pełen pretensjonalności w głosie. Kiedy do niego mówi, zdaje się ogóle nie zareagować. Jest urażony. Dogłębnie. Nie do końca potrafi przywołać w odmętach pamięci całą rozmowę z Posy, ale pewien jest jednego – powiedział jej, że nie może przestać o niej myśleć, a ona wysiadła po tym z taksówki. Biedny, nie potrafi zweryfikować, że jego słowa zostały wypowiedziane, ale wyłącznie w jego głowie. Nie na głos.
Nie musisz mnie przepraszać. Zapomnijmy o tym. Po prostu nie wracajmy więcej do tematu. N i e g n i e w a m s i ę – kłamie. Nie trudno to zweryfikować. W końcu nawet na nią nie patrzy. Usilnie wpisuje coś w karty i przewraca kolejne strony papierów.
Dopiero po chwili rzuca długopis na stół i wyciąga ręce do góry, próbując rozciągnąć plecy. Nie przywykł do tak długiego siedzenia nad dokumentami. Jest połamany i boli go kręgosłup. Nie sypia też najlepiej przez ostatnie dni. Matka się do niego nie odzywa, a to jak na nią, naprawdę niezwykłe. Nie może sobie więc do tego wszystkiego dołożyć jeszcze zagwozdki z Josephine. Naprawdę wystarczy mu wrażeń. Poza tym trwa w przekonaniu, że Alderidge go o d r z u c i ł a. Że nawet jeśli wyrzuciła mu, że on nie potrafi się zdecydować, to ona najwyraźniej trwa przy opcji relacji wyłącznie z pracy, bez „pieprzenia się bez opamiętania”. Nie rozumie co prawda dlaczego w takim razie miała do niego pretensje, ale tak jak powiedział, nie ma tematu.
Dopiero wtedy zerka na nią przelotem i zatrzymuje na niej… z uśmiechem. Prycha cicho, wyraźnie rozbawiony.
Od kiedy jesteś takim pozytywnym duchem świąt, Josephine Alderidge?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Był urażony. Był OBRAŻONY.
Zorientowała się już po pierwszych paru sekundach obserwowania go przy wypełnianiu dokumentów. Widziała drżącą dłoń, widziała palce zaciskające się na długopisie i sposób w jaki przewracał kartki. Był na nią zły. Ale przecież przeprosiła… nie powinna na niego naskakiwać. Nawet jeśli sam wtedy była urażona i zraniona. Teraz potrafiła schować dumę do kieszeni i przeprosić, co chyba jednak nieszczególnie zostało docenione.
Westchnęła pod nosem i pokręciła głową, upijając spory łyk swojej kawy.
Dopiero, gdy ich spojrzenia się krzyżują, gdy patrzy na nią rozbawiony – przypomina sobie o tym, co ma na głowie. Nawet się zaśmiała – Miałam przed chwilą pacjenta. Siedmiolatek pochłonięty przygotowaniami. Spadł z krzesła. Dostałam prezent w ramach świątecznej magii, gdy okazało się, że nie wrócę na kolację do rodziny i spędzę Gwiazdkę w pracy. Zrobiło mu się strasznie przykro i dostałam rogi. – wyjaśniła, uśmiechając się pod nosem, a właściwie to się zaśmiała – Podobno nawet się świecą, ale no… – bez przesady! Nie zdjęła jednak swojej świątecznej ozdoby, a co! – Lubię Boże Narodzenie, wiesz? Nie jestem Grinchem. Swoją drogą to moje pierwsze święta od… bardzo dawna. W sensie tak w Seattle. W ogóle w jakimkolwiek innym miejscu niż ta wielka piaskownica. – rzuciła swobodnie, bo nawet jeśli się na siebie gniewali, jeśli oboje byli trochę poobrażani na siebie – to ciągle lubiła z nim rozmawiać. Bardzo. I miło było dla odmiany rozmawiać normalnie. Bez warczenia na siebie i wyciągania brudów, które wcale nie musiały wychodzić na światło dzienne – Podobno w kafeterii ma być później bezalkoholowe grzane wino. – zaśmiała się, bo naprawdę doceniała zaangażowanie pracowników szpitala by zapewnić tu wszystkim chociaż namiastkę świątecznego klimatu – Dlaczego jesteś w pracy, Jacob? – bo przecież wiedziała, że być go nie powinno. Zresztą tak jak jej. To nie był ich dyżur.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bezgłośnie wypowiada „WOW”. Bezalkoholowe wino. To zdecydowanie coś, czego dzisiaj n i e potrzebuje. Słucha jej, ale się nie odzywa. Najwyraźniej poziom jego złości jest niekompatybilny ze słodkością reniferowych rogów, które Posy wciąż trzyma na głowie. Posyła jej za to zdawkowy uśmiech. I wraca do dokumentów.
Bo wolę być tu niż sam w domu. Czy taka odpowiedź spotyka się z twoją satysfakcją? A skoro to twoje pierwsze święta w Seattle od powrotu do Afganistanu to dlaczego ty nie jesteś z rodziną? Czy to znowu jest temat z kategorii, których nie możemy poruszać? – zamyka stos aktów i ściąga z nosa okulary. Krzyżuje ramiona na klatce piersiowej i skupia na niej swoje spojrzenie. Chce jej powiedzieć, że to wszystko to jeden wielki bullshit, chciałby wrócić do tej rozmowy z taksówki i raz na zawsze wyjaśnić sobie wszystko, ale kiedy tylko otwiera usta i próbuje jej coś powiedzieć… Do pokoju wchodzą inni lekarze. W tym rezydentka kardiochirurgii, która z wylewnym uśmiechem zwraca się prosto w stronę Hirscha, czym wprowadza go w lekkie zakłopotanie. Blondynka zdaje się jednak nie zważać ani na obecność Posy, ani w zasadzie kogokolwiek innego. Opiera się o stół, przy którym pracował Jacob i zadaje mu pytania dotyczące jego dzisiejszego dyżuru. Czy nie miał innych planów? Czy ma jakieś na później? Jest wyjątkowo odważna, zważywszy na renomę, jaką lekarz dążył sobie przez ostatni czas wypracować. Widać jednak, że zupełnie nie ma ochoty na tę rozmowę. Jest skrępowany tą bezpośredniością i niezainteresowany. Odpowiada jest półsłówkami i próbuje dać do zrozumienia, że musi pracować. W końcu, kiedy dziewczyna próbuje dotknąć jego ręki, zabiera ją i ostentacyjnie się podnosi.
A gdzie indziej wolałbyś teraz być, hm? – odrzucona dziewczyna rzuca złośliwym pytaniem. Hirsch przystaje na moment, zerka na Josephine i zanim wyjdzie na oddział, odpowiada jeszcze na wypowiedziane w jego kierunku słowa.
W Nevadzie – wychodzi, zostawiając resztę obecnych skonsternowanych, poza jednym z lekarzy, który wykrzykuje coś w stylu „YEAH, VEGAS BABY”.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Swedish Hospital”