WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Miałem robione wstępne badania do pracy. Pielęgniarka powiedziała, że mam pytać lekarza, ale... Nie wiem, którego szukać. Kardiologa, neurologa, czy psychologa... Różni lekarze, robili różne badania — odparł, drapiąc się w zakłopotaniu po karku. Czuł się trochę jak dzieciak, który stanął przed wielkim wyzwaniem, jakim było ogarnięcie pierwszy raz w życiu spraw, które były ze świata dorosłych, ale jednocześnie podejrzewał, że w tym przypadku wina leżała po stronie szpitala i tego, że nikt nie dostarczył teczki z kompletem wyników od wszystkich lekarzy do jednego miejsca, w którym mógłby je odebrać — Brennan Langdon — dodał, licząc na to, że kobieta jakkolwiek pomoże i albo zaprowadzi go do odpowiedniego miejsca, albo chociaż wspomni cokolwiek, co mogłoby mu pomóc.
Nie ukrywam, że zależy mi na tym, żeby dostać te wyniki dzisiaj. Mój przełożony czeka na cały komplet, żebym mógł w końcu rozpocząć pracę. Lub nie... Zależy, czy coś się zmieniło przez ostatnie pół roku — mruknął.
Cała ta sprawa cholernie go irytowała. Nie chciał wywierać presji na brunetce, ale jednocześnie nie wyobrażał sobie, że miałby świecić oczami przed nowym szefem, tylko dlatego, że ciężko było mu się odnaleźć w cholernym szpitalu a nikt z pracowników nie potrafił mu raz a dobrze pomóc, by wszystko było z głowy. Chciał to jedynie doprowadzić do końca, zacząć pracę i nowe życie w tym przeklętym mieście, które miało być nowym dobrym startem, a póki co sprawiało, że czuł się zmęczony wszystkim. Przeprowadzką, zadomawianiem się, błądzeniem, remontem i milionem innych rzeczy.

autor

I'm takin' a picture of this in the back of my mind 'Cause every time I go I'm scared it's gonna be the last time
Awatar użytkownika
38
174

kardiochirurg

Swedish Hospital

fremont

Post

nie zauważyłam, że jest już następna strona, przepraszam :oops: :oops:

Zmarszczyła brwi, wysłuchując do końca jego problemów, które z pewnością wynikały z kiepskiej komunikacji między wszystkimi w tym szpitalu. Niestety, nie był to byle, jaki pomniejszy szpital w niewielkim mieście, w którym najpoważniejszym przypadkiem był siedmiodniowy katar. Działo się tak wiele, że czasami ciężko było się jakkolwiek odnaleźć, więc nie dało się uniknąć sytuacji, która właśnie przytrafiła się Brennan'owi. Tylko dlaczego akurat ona musiała zająć się zażegnaniem tego kryzysu, w czasie swojej jedynej przerwy? No ale cóż, przysięga to przysięga, i w przeciwieństwie do swojej małżeńskiej, konsekwentnie się jej trzymała i pomagała w najmniejszej sytuacji, na przykład w znalezieniu wyników badań.
- To dosyć sporo różnych badań, na różnych oddziałach - na pewno nie ułatwi im to odnalezienia jego teczki z badaniami, biorąc pod uwagę rozbieżność oddziałów i wielkość szpitala. - Najpewniej ktoś nie przekazał do końca czegoś, dosyć często się to zdarza - posłała mu przepraszający uśmiech, bo właściwie niewiele mogła dodać na wytłumaczenie się. Właściwie, to nawet nie ona musiała się tłumaczyć, skoro nie był jej pacjentem, ani nie miała nic wspólnego z jego badaniami. - Doktor Florence Crane - przedstawiła się, żeby nie było żadnych wątpliwości. - Brzmi jak poważna praca, więc postaram się jak najszybciej zdobyć przynajmniej część wyników dla pana - i tym samym wyciągnęła telefon, wybierając numer wpierw na swój własny oddział. Po chwili wiedziała już wszystko, co chciałam. - Wyniki z kardiologii są, z tym że jeszcze nikt ich nie sprawdził. Ale myślę, że mogę to zrobić bez problemu, szczególnie jeśli to tak ważne - posłała mu kolejny, tym razem bardziej uprzejmy uśmiech, mając nadzieję, że nie wyskoczy na nią za brak profesjonalizmu. Miała już wiele podobnych doświadczeń i doskonale wiedziała, że pacjenci potrafią zrobić aferę o każdy najmniejszy szczegół. Nie byłaby w stanie zliczyć, ile razy ktoś zarzekał się, że zostanie zwolniona.

autor

ala

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wiem, dlatego nalegałem na to, żeby wszystko dali w jedno miejsce. Wydawało mi się, że wiele to ułatwi, ale chyba jednak narobiło jeszcze większego zamieszania — burknął. Każdy lekarz mógł to odnieść do rejestracji. Tam pielęgniarki wsadziłyby wszystko do jednego miejsca i jedyną ich robotą byłoby oddanie mu wyników. Zamiast tego one denerwowały się bo na nie naskakiwał, on był zdenerwowany bo nie wiedział co robić, a lekarzom zawracał głowę prawdopodobnie niepotrzebnie.
Mam nadzieję, że chociaż wszystko sprawdzili. Odnalezienie tych wyników będzie wtedy mniejszym problemem — stwierdził. Najwyżej spędzi kolejną godzinę na szpitalnych korytarzach, biegając od gabinetu do gabinetu. Problem pojawiłby się, gdyby cokolwiek zaginęło. Nie wyobrażał sobie, że miałby powtarzać badania. Nie miał na to ani czasu, ani nie starczyło mu cierpliwości, która już i tak została nadszarpnięta.
Jasne, niech pani robi swoje. Poczekam 1 wzruszył ramionami i usiadł na krześle, gdy Florence sięgnęła do telefonu by obdzwonić odpowiednie miejsca.
Jeśli jest taka możliwość, to będę wdzięczny. W poniedziałek zaczynam i potrzebuję cały komplet — westchnął. Czas go gonił, a zamieszanie jakie powstało z wynikami nie podnosiło go na duchu. Nie chciał na samym początku świecić przed przełożonym oczami i tłumaczyć mu, że brak wyników nie wynikał z jego braku rozgarnięcia, a przez szpital, który nie potrafił wszystkiego sprawdzić na czas i wsadzić do jednej cholernej teczki, żeby nikt nie musiał ganiać po wszystkich korytarzach.

autor

I'm takin' a picture of this in the back of my mind 'Cause every time I go I'm scared it's gonna be the last time
Awatar użytkownika
38
174

kardiochirurg

Swedish Hospital

fremont

Post

- Naprawdę będę musiała poruszyć kiedyś kwestię komunikacji między oddziałami, bo to jest tragedia - pokręciła głową z rozczarowaniem, wzdychając lekko. Co chwilę szukała kartotek swoich pacjentów, bo okazywało się, że ktoś postanowił sobie pożyczyć dane wyniku lub badania, bez wcześniejszego poinformowania. Jak w ogóle można pracować w takim okropnym bałaganie? Florence zawsze miała wszystko idealnie poukładane w swoim gabinecie, niezależnie od wszystkiego, a wokół otaczał ją sam chaos i brak komunikacji.
- Naprawdę nie chcę pana martwić, ale szczerze w to wątpię, skoro nawet nie jest wszystko w jednej teczce - posłała mu współczujący uśmiech. Na razie odnalezienie wszystkiego zapowiadało się sporym wyzwaniem, a prośby o jak najszybsze sprawdzenie badań faktycznie mogły okazać się jeszcze większym problemem. Ciężko było umówić się na samą wizytę, a co dopiero zrobić cokolwiek bez niej. Miał szczęście, że przynajmniej Flo miała tą jedną wolną chwilę, chociaż w duchu musiała przyznać, że jednak żałowała, że straciła jedyną okazję na drzemkę.
- Jasne, proszę dać mi chwilę - chwyciła za swój tablet, leżący nieopodal na stole, a na ekranie momentalnie pojawiły się przesłane wyniki. Dobrze, że przynajmniej część z nich była już w systemie, więc może jednak nie będzie aż tak źle? - Jeśli mogę wiedzieć, co to za praca? Przyda mi się do określenie, czy faktycznie jest pan w stanie ją wykonywać - uniosła brwi do góry, na moment przenosząc wzrok na mężczyznę. A poza tym, tak odrobinę ją ciekawiło co mogło być aż tak ważnego, że miał zleconą taką ilość różnorakich badań; wiadomo jednak, że nie był to główny powód, Flo przede wszystkim była profesjonalistką! Po chwili wróciła do przeglądania poszczególnych wyników.

autor

ala

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

THREE Cześć,
Nie przepraszaj. Nie mam Ci tego za złe, bo przecież sam dobrze wiem jak to jest. Może nie posiadam takiej gromady jak Twoja (wciąż podziwiam), ale dziewczynki też potrafią dać nieźle w kość! Szczególnie, gdy wróci się zmęczonym z pracy :(
Ostatnio odstawiają jakieś przedstawienia gimnastyczne. Mostek, stanie na rękach, do tego bieganie po całym domu, co przywodzi na myśl takie małe małpki.
Nie zawsze jest łatwo. Czasami czuję się bezradny. Ale ich uśmiechy wynagradzają wszystko. Deva straciła dwie górne jedynki, więc tym bardziej wygląda niezwykle urokliwo. Wróżka Zębuszka oczywiście już nas odwiedziła.
Opowiadaj zatem co u Ciebie.

Jak zawsze wyczekujący odpowiedzi.
Twój K33g4n


Wysmarował może nie jakąś wyczerpującą wiadomość uśmiechając się przy tym szeroko. Ostatnio txtme.com stał się stałym punktem w jego dobowej rutynie. Początkowo myślał, że oszalał, choć to Raine wcześniej zabawiła się w swatkę. Stronę uznawał niebywale za portal randkowy. Niby banalne, acz takowe odnajdował jej zastosowanie.
Spróbował zatem, finalnie zostając i na dłużej. Tam nie przedstawiało się siebie - nie pisało się ujmujących reklam na profilu, jakoby wystawiało się samego siebie na sprzedaż. Nie zaniżało się wieku, bo przecież młodsze zawsze miały lepsze wzięcie. U facetów to raczej wychodziło na odwrót, bo im starszy, tym lepszy.
Pieprzenie o dojrzałości, czy czymś takim.
Nie przerabiało się zdjęć, bo kuźwa to takie modne. Żeby przypadkiem nikt nie poznał. Przykładowo, koleżanka z pracy.
Ty też tu tutaj jesteś?
Na szybko wysmarowana wiadomość. A potem unikanie spojrzeń nazajutrz w biurze, gdy poczucie wstydu okazuje się być jednak twardym orzechem do zgryzienia.
Txtme.com było czymś innym - idealną odskocznią od dnia codziennego, kiedy chciało się z kim porozmawiać. Z kimś anonimowym, bowiem w profilu umieszczało się wyłącznie nick, bez głębszych danych personalnych.
Albo udawałeś, albo byłeś sobą lecz gdzieś za zasłoną prywatności.
Keegan od jakiegoś czasu i to za plecami innych, korzystał z tej drugiej opcji. W wolnych chwilach korespondował z uroczą kobietą. Owdowiałą matką aż piątki dzieci!
Niekiedy i zarywali noce, gdy jedne bądź drugie musiało się wygadać - albo raczej w tym wypadku, rozpisać.
Samotność dawała się we znaki, a ogół wspólnych cech i zainteresowań pchał ich ku sobie.
Pomimo, że wciąż byli dla siebie obcy. W kontekście sfery czysto prywatnej.
Evans podpisał się jeszcze po czym pełen euforii wcisnął przycisk wyślij. Telefon odłożył na blat biurka i przysunąwszy się na obrotowym krześle bliżej monitora, pośród różnorakich tabelek zerknął na personalia swojego kolejnego małego pacjenta. Zdążył przyswoić jedynie nazwisko Coleman, gdy usłyszał stanowcze i nieco nachalne pukanie do drzwi. Zapewne jakiś dowcipniś dobrze się bawił. A tuż po nim do gabinetu wkroczyła gromada dzieciaków. A na szarym końcu jawiła się zapewne ich rodzicielka.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mae uśmiechnęła się pod nosem, spoglądając w rozjaśniony ekran swojego telefonu, na którym jeszcze przed paroma sekundami widniała nierozpieczętowana koperta. Gorączkowo przesuwała smukłymi palcami po swoim smartfonie, zaczytując się we wiadomości od mężczyzny, z którym od kilku tygodni zwykła rozmawiać. I pomyśleć, że jeszcze nie dalej, jak bodaj pół roku temu, skłonna była wyrzucić wszystkie cuda techniki swojemu najstarszemu synowi, gderliwie przy tym narzekając, że świat jest zbyt piękny, a życie kruche, aby spędzać czas przed komputerem.
George za każdym razem, kiedy przyłapywał swoją matkę na klepaniu w klawiaturę, wzdychał i wywracał oczami: nie podobało mu się to, że po tym, jak pozbył się Newmana z ich życia (wcale nie, to Newman pozbył się ich), któraś z jej przyjaciółek wcisnęła jej tę śmieszną aplikację do randkowania. Pomogły jej założyć konto, wybrać pseudonim, a także podać kilka istotnych informacji. Nigdy nie zapomni tego, jak w salonie urządziły sobie debatę odnośnie tego, czy Coleman powinna wybrać się do sklepu z bielizną i skompletować coś na wypadek, gdyby pojawiła się wizja jakiegoś spotkania. Na całe szczęście, George nie dostrzegł żadnego nowego pakunku, ani niczego odmiennego na suszarce do bielizny.
- Siedź tutaj i nie podkradaj wózków inwalidzkich, Jack! – brunetka odgarnęła włosy za ucho dokładnie w tym momencie, w którym mały Charlie zaczął swoimi rękoma wciskać przypadkowe literki na telefonie. W ostatnim momencie uniosła komórkę w górę, chroniąc się tym samym przed tym, aby wysłać nieznajomemu zaszyfrowaną enigmę, której nawet sam twórca nie dałby rady odczytać.
- Ale mamo, po co im wózek, skoro i tak są przykuci do łóżek? – zapytał rezolutnie młody chłopczyk o ciemnych, kręconych włosach, podjeżdżając do niej nieco bliżej.
- To nie są gokarty, synu, a to… – puściła Charliego, który zaczął wyrywać się, kiedy nie dostał telefonu i machnięciem dłoni pokazała mu korytarz.
- Nie jest tor wyścigowy. – pielęgniarki na całe szczęście były wyrozumiałe.
- Ale mamo… -
- Żadnych „ale”, Jacku Colemanie. Jak tylko… – nie zdążyła powiedzieć „co tylko”, gdyż z rumorem, godnym walącego się WTC w felerny, wrześniowy dzień, w tyłek wjechał mu Michael.
- Sprzedam was do fabryki. Przysięgam, będziecie buty szyli. Albo… Charlie? – zapytała, czując, jak po kręgosłupie schodzi jej sopel lodu, gdy zorientowała się, że trzylatek właśnie chwytał za klamkę do gabinetu pediatry.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na całe szczęście jego gabinet był wygłuszony! Toteż nie słyszał tego dziecięcego harmidru, jaki to kulturalnie rozgrywał się na zewnątrz, za drzwiami.
Nie żeby mu to przeszkadzało, bo przecież sam posiadał dzieci. Ciemnowłose dziewczynki, które za parę lat będzie musiał pilnować. Na razie były na etapie lalek, zabawy w dom, księżniczek i bajek Disneya (jakie i on znał już na pamięć), toteż nie musiał na nielegalnych stronach poszukiwać broni - najlepiej jakiejś strzelby, co by przegnać potencjalnych chętnych na role jego zięciów.
Aż nieprzyjemny dreszcz rozszedł się wzdłuż jego kręgosłupa, gdy o to pomyślał.
Kompletnie niepotrzebnie!
Ponownie chwycił za telefon, żywiąc nadzieję na wiadomość od nieznajomej, z którą tak zawzięcie korespondował.
Pusto.
Wzdrygnął się lekko na dźwięk odskakującej klamki; uprzednio poprzedzonej salwą żywego pukania.
Komuś się najwidoczniej spieszyło.
Wtedy jego oczom ukazał się mały chłopczyk, a tuż za nim wtoczyła się reszta.
Naliczył trzech dodatkowych dzieciaków. W różnym wieku. A na szarym końcu bezszelestnie wcisnęła się prawdopodobnie ich matka. Odruchowo przebiegł wzrokiem po jej twarzy, doszukując się w niej podobizn do kogoś.
Kogoś z przeszłości. Musiał ją znać. Na pewno. Ale nie jako rodzica swoich małych pacjentów. Wspomnienia wirowały, tworząc pieprzony mętlik.
Kim jesteś?
Kątem oka zerknął na ekran komputera. Charlie Coleman. To o niego chodziło. Nazwisko jednakże niewiele mu mówiło. Przynajmniej na tym wstępnym etapie.
- Dzień dobry - odezwał się, posyłając kolejno chłopcom ciepły uśmiech. Na krześle obrotowym wysunął się nieco w bok, aby móc lepiej się przyjrzeć zbiorowisku. Na czarnej koszulki nałożony miał lekarski fartuch; plakietka zaś informowała, że mają do czynienia z doktorem Evansem. Stetoskop przewieszony był przez szyję, lecz zamiast tej mało atrakcyjnie wyglądającej rurki posiadał owinięte o nią zwierzę. Jaskrawozielonego węża, który zawsze wzbudzał zainteresowanie u dzieci. Tych młodszych oczywiście, co pozwalało mu osłuchać wtedy oskrzela.
Tuż za nim, na ścianie, wisiało kilkanaście rysunków. Portretów. Jego rzecz jasna; wykonanych przez małych pacjentów. Na biuru oprócz komputera w ramce trzymał zdjęcie córek, które z ramki szczerzyły się wręcz boleśnie.
Fotka idealna do reklamy pasty do zębów.
Jeden z przybyłych właśnie doleciał do wagi i ze śmiechem kręcił się na boki, bo to sprawiało, że cyferki zmieniały się.
- Dobra, który to Charlie? - wskazującym palcem przesunął po chłopcach, pytające spojrzenie zaś wbijając w ich matkę - Bo to jego mam wpisanego, a widzę niezłą obstawę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Było już za późno. Charlie popchnął drzwi i wtoczył się do gabinetu. Nieśmiało przytknął dłoń do swoich ust, kiedy za krzesłem zastał nieznanego sobie mężczyznę. Wszyscy, łącznie z najstarszym synem, byli przypisami do starszego, nieco już łysiejącego lekarza. Był sympatyczny i miał dryg do dzieci. Tak samo jak Keegan, jego stetoskop zabarwiony był innym kolorem, aniżeli smętna czerń. Jego strój zawsze ozdobiony był motywami z bajek Disney’a, a kiedy wchodziło się do środka, zawsze słychać było piosenki dla dzieci. Mało który pediatra był tak bardzo zaangażowany w leczenie pacjentów. Gdyby Mae wiedziała, że odchodzi na emeryturę, na pewno wyszykowałaby mu olbrzymi kosz z podziękowaniami. To dzięki niemu udało się znaleźć naprawdę dobrego specjalistę z dziedziny logopedii dla Michaela, a także ułożono specjalne ćwiczenia na powiększającą skoliozę Georgiego.
- Maama! Tu jest dziwny pan! - krzyknął mały Charles, otwierając swoje usta w wyrazie głębokiego zdumienia. Nie był tak odważny, jak pozostałe rodzeństwo. Na tle bliźniaków wypadał niezwykle blado. To oni włazili na wszystkie meble w domu, uprawiając himalaizm. Ich ciałka były zabarwione całą paletą siniaków, co niejednokrotnie przysporzyło jej i Charliemu Sr. kłopotów: kiedy przeprowadzili się na nowe osiedle, sąsiedzi w geście troski zgłaszali ich na komisariat z podejrzeniem popełnienia przestępstwa. Na całe szczęście, szybko zamienione zostało to w salwy śmiechu, kiedy zrozumieli, że to chłopcy przyprawiali sobie rogi, a także, że tak licznej gromady nie sposób było upilnować.
Coleman weszła ostatnia, za stadem małp, łapiąc trzylatka na ręce. Charlie zawiesił się na szyi kobiety i wtulił nos w gęste, czarne włosy.
- Dzień dobry - przywitała się, marszcząc nos w konsternacji. Zerknęła za siebie, zastanawiając się, czy przypadkiem nie pomyliła gabinetów. Wszystko jednak wyglądało podobnie - za wyjątkiem znajomej w jakimś stopniu twarzy.
- Kim jesteś? - zapytał Jack, który jako najstarszy wśród gromady, był także najbardziej odważny.
- Jack, nie jesteś z Panem na Ty. Przepraszam. Oni zazwyczaj są bardziej wychowani. -
- Wcale nie. Mama nas nie wychwala. - zaprotestował Peter.
- Nie wychowała, matole, mama nas nie wychowała! - Mae aż wywróciła oczami na tę dyskusję, dochodząc w głębi duszy do wniosku, że rzeczywiście w tych słowach było ziarnko prawdy. Synowie bez wątpienia wchodzili jej na głowę.
- To jest Charlie. - podrzuciła najmłodszego z Colemanów do góry.
- Proszę mi powiedzieć, gdzie jest nasz pan doktor? Czy wszystko z nim w porządku? A może pomyliliśmy pokoje? - zapytała.
- Chcieliśmy przyjść z mamą i Charliem, bo ma mieć dzisiaj zastrzyk! - wtrącił się Peter i uśmiechnął się złowieszczo.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na określenie dziwny pan aż zaśmiał się pod nosem. Trwało to jednak krótką chwilę, znikome sekundy, gdyż jego dłoń w geście czysto przepraszającym wystrzeliła ku górze.
Już miał na końcu języka pewną anegdotkę - chciał się podzielić historią z życia wzięta, kiedy to jego najstarsza córka, Deva, przez większość wieczoru próbowała wytłumaczyć mu, dlaczego nie powinien zapuszczać zarostu.
Będziesz wyglądał brzydko, staro, jak nie tata, jak nie pan doktor Evans. Jeszcze jedzenie będzie Ci się tam wciskać i gnić, zobaczysz!
Wtedy aż nie mógł opanować tych salw śmiechu, które to wstrząsnęły jego ciałem. Teraz miałby powtórkę z rozrywki, gdyby nie profesjonalny żargon. Bo przecież był w pracy. I miał pacjentów.
A co jeśli Deva miała rację i przez brodę wyglądał co najmniej dziwnie?
Skapitulował, jakoś tak bezdźwięcznie, jak tylko dostrzegł, że jeden z chłopców - ten co uczepił się uprzednio wagi, jakoś mocniej począł się na niej kołysać. A to nie wróżyło niczego dobrego.
- Może już wystarczy? I waga odpocząć musi, bo od tej karuzeli to się jej cyferki troją - zagaił bardzo łagodnie, bowiem do dzieci żywił wręcz anielską cierpliwość.
O dziwo, skoro pod swym dachem wychowywał dwie diablice z piekła rodem.
Gdy jego prośba przyniosła efekt, a latorośl powróciła do szukania dla siebie innej zabawy, to Kee, wciąż jednak obserwując kątem oka rozłażące się zgromadzenie, odezwał się bezpośrednio do rodzicelki.
- Nic się nie stało - odniósł się do aspektu zwrócenia się do niego na per ty przez niejakiego Jacka. Zwykle przecież nie przywiązywał do tego uwagi, bo były to dzieci i tylko dzieci. Miały czas by dorosnąć - Oj, mama już na pewno was dobrze wychowała i wciąż to robi, lecz wydaje mi się, że świat jest dużo ciekawszy od ciągłych zakazów i nakazów, czyż nie? - tu puścił oczko, co wyraźnie spodobało się Jackowi.
Odchrząknął więc lekko, aby wrócić do odpowiedniego drygu. Co gorsza, gdzieś z tyłu głowy wciąż chodziła mi wizja ewentualnej znajomości z panią Coleman.
Tylko skąd...
- Nazywam się doktor Keegan Evans - bo wypadałoby się przestawić, dlatego kulturalnie powstał z miejsca, by z dozą grzeczności uścisnąć kobiecą dłoń - Doktor Phillips, jak mniemam był waszym lekarzem prowadzącym - to tak tytułem wstępu - Nie poinformowano was, że od zeszłego tygodnia jest już na zasłużonej emeryturze? - nie krył ani trochę zaskoczenia, jednakże, czy mogłoby być inaczej? Ostatnio w tym miejscu dział się istny burdel na kółkach. Szczególnie wtedy, gdy testowano nowy system, który po godzinie padł, karty pacjentów, kwestię rejestracji trzeba było uzupełniać w tradycyjny sposób.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dopiero po krótkiej chwili zrozumiała, że wygląd mężczyzny przypisany został nie przypadkowemu imieniu i nazwisku; lecz tym personaliom, za którymi nigdy w życiu nie przepadała.
Uśmiech na jej twarzy złagodniał, aż nie pozostało po nim żadnego już śladu. Poprawiwszy swojego synka we własnych objęciach, Mae skinęła głową. Następnie zaś pochyliła się, aby przysiąść w asyście chichotów swoich starszych chłopaków, którzy właśnie robili przegląd makulatury. Kątem oka dostrzegła, jak zainteresowała ich ulotka dotycząca laktacji i wpływu mleka na odporność najmłodszych pacjentów przychodni. Trwało to może ułamki sekund, gdy odskoczyli od kawałka papieru z okrzykiem fuj! na ustach. Jack wytarł nawet ręce o koszulkę, tak jakby prócz medycznych informacji znalazła się tam także jakaś darmowa próbka. Chwilę później nieco się uspokoili, gdy pomiędzy smukłe, kościste palce o obitych kostkach, wpadła książka.
- Patrz mamo, tu są twoje rysunki! – wykrzyknął Peter, unosząc nad głowę kolorowe obrazki. Coleman jednak nie słuchała.
- Nikt nam nic nie powiedział. – odparła niepewnie, czując jak na policzki wkrada się rumień. Prawdopodobnie znała powody, dla których byli niedoinformowani: w ostatnim czasie zmieniła telefon i poinformowała o tym fakcie tylko najbliższą rodzinę. Kompletnie zapomniała o tym, aby przedzwonić do przychodni, czy – tak jak teraz zdała sobie sprawę – szkoły.
Marszcząc czoło zastanawiała się, czy zdąży jeszcze przed zamknięciem placówek, czy może…
- MAMO! MAMOOOO – za jej plecami chaos stawał się nie do zniesienia, dlatego też odwróciła się i uniosła brew.
- O, moje obrazki. Bądźcie przez chwilę cicho, dobrze? – potaknęła, prosząc zaraz trójcę świętą o ciszę.
- Jeśli dacie nam zbadać Charliego, to pójdziemy na trampoliny. Może tak być? – zaproponowała, na co każdy z braci potaknął. Nagle zrobiło się dziwnie błogo, a Mae zaczęła zastanawiać się, czy nie próbować przekupywać ich nieco częściej.
- Nie chcęęęęęęęę – zajęczał trzylatek i zaczął okręcać się w jej ramionach. Ubrania, które miał na sobie, zaczęły unosić się w górę, prezentując ciemne plamki na bladej, chorowitej skórze.
- Mieliśmy mieć szczepienie, ale… ale trochę martwi mnie stan jego skóry. Jest też apatyczny i marudny. – zaczęła tłumaczyć, puszczając malca na ziemię, lecz wciąż go przytrzymując, aby nie uciekł przypadkiem za daleko.
- No już, Charlie, pan Cię tylko obejrzy – poprosiła, co spotkało się na drodze z coraz głośniejszym kwikiem.
- Nie wiem, czy przypadkiem go coś nie łapie, zwłaszcza, że w szkole chłopców była mała epidemia różyczki. – dodała jeszcze, próbując chłopca przekonać do tego, by dał z siebie zdjąć chociażby koszulę w kratkę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jemu nie był obcy chaos, przeogromny harmider, uniemożliwiający zebranie tych właściwych myśli. W jego domu już od lat było głośno - pierw od płaczu; dziecięcego, który stopniowo przeistaczał się w częsty śmiech, czasami i piski, gdy maleństwo ucieszyło się z widoku nieco otyłego kocura, bądź ukochanego pieska, jeśli ten kładł się w pobliżu, by upilnować te ludzkie szczenię. Potem pojawiły się pierwsze słowa, ewoluujące i w zdania. Obrażalski ton, krzyki, bo przecież tata nie chce dać słodyczy. Teraz zaś najczęściej słychać kłótnie, kiedy młodsza siostra ukradkiem podebrała ulubioną lalkę i ubrała ją tak, że żaden element nie pasował do siebie. A Deva potrafiła pokazać swe niezadowolenie. I to bardzo.
Chaos był również obecny w jego pracy; wszak praktycznie codziennie miewał styczność z tymi młodszymi i nieco starszymi pacjentami. Nie każdy był tu skory do współpracy i czasami przekonanie takie chłystka do czegokolwiek niekiedy i graniczyło z przysłowiowym cudem.
- Możliwe, że komuś to umknęło - chyba sam nie widział, jak mógłby wytłumaczyć omyłkowe zachowanie pani pracującej przy rejestracji, bo to ona zwykle kontaktowała się z pacjentami, bądź ich opiekunami prawnymi. Doktor Phillips odszedł już na zasłużoną emeryturę, a więc o jego nieobecności wypadałoby powiadomić przypisane do jego opieki osoby.
Keegan zerknął za siebie ukradkiem, by zweryfikować obecny obiekt zainteresowań chłopców. W ręce wpadła im broszurka dotycząca matczynego mleka, a ich reakcja, cóż... Salwy śmiechu znowu się gdzieś tam zaczaiły, acz, zdawać się być mogło, że profesjonalny ton był nader silniejszy.
- Ja przepraszam za powstałe zamieszanie...- urwał, najwyraźniej zaintrygowany dziecięcymi zdobyczami. Książeczką, która już od dobrych kilku miesięcy spoczywała w owym gabinecie. Przez krótki moment w umyśle przetrawiał otrzymane informacje.
Zaraz, czy ona?...
- To Pani dzieło? - zapytał nieco zbity z tropu - Jestem pod wielkim uznaniem. Naprawdę - i tak w istocie było, bo on nawet kota narysować nie potrafił. Wychodził mu wtedy jakiś pokrzywiony dziwoląg, który bardziej przypominał rozjechanego przez samochód szopa.
Uśmiechnął się lekko, nagle zmieniając temat. Nie chciał przypadkiem wprowadzić Pani Coleman w zakłopotanie. Przyszła do przychodni z dzieckiem, a raczej dziećmi, a on zamiast interesować się powodem danej wizyty, prawi jej komplementy dotyczące ilustracji zamieszczonych w książeczce dla najmłodszych.
Zainteresował się zatem bardziej już Charliem, bo tak wypadało. Lecz wspomniany był raczej mało chętny do kooperacji. Keegan dostrzegł jedynie ciemniejsze plamy na jego skórze, zanim koszulka na dobre zasłoniła do nich dostęp. Wciskając się ramiona matki, pragnął chyba stać się niewidzialny. Jego dziecięcy umysł podsyłał takową wizję. Objęty strachem. Szczególnie tym przed nieznanym, bo spodziewał się najgorszego - czyli bólu, a na słowo szczepionka snuł koszmarne wizje.
- Słuchaj - zwrócił się bezpośrednio do chłopca - Mam pudełko z różnymi naklejkami. Zwierzęta, dinozaury, auta. Błyszczące, niektóre i świecące w ciemności - miał nadzieję, że rozbudził w nim ciekawość - Jeśli dasz mi się zbadać. Nic więcej. Tylko obejrzę Twoją skórę. To wtedy, będziesz mógł wybrać aż pięć naklejek!

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Swedish Hospital”