WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- 5 - Outfit

Wielkie przyjaźnie mają swój zalążek w bardzo różnych etapach ludzkiego życia, zarówno tych początkowych jak i nieco dalszych. Są takie, które zaczynają się przy ekspresie do kawy poranną porą, kiedy dwie, na wpół przytomne osoby niecierpliwie oczekują w kolejce po pobudzający napój; są takie, którym wystarczy drobny impuls w postaci dwóch przeciwległych mieszkań w dokładnie tej samej kamienicy. I wreszcie, są takie, które pamięcią sięgają aż do pierwszych kroków stawianych w miejscowym przedszkolu. Ich fundamenty są wyjątkowo solidne - wszak co może zbliżyć bardziej jeśli nie wspólne tamowanie potoku łez cisnącego się do oczu na widok ukochanego rodzica niknącego na horyzoncie? Właśnie.
Tak też przedstawiały się narodziny znajomości Lii i Camille, którą dziewczyna miała w planach - tych nieodwołalnych i nieznoszących sprzeciwu, dziś odwiedzić. Niestety aktualnie nie było im dane widywać się ani zbyt często, ani zbyt regularnie z bardzo prostego powodu. Po ukończeniu szkoły średniej każda z nich podążyła własną, zgoła inną ścieżką. Lia bardzo mocno skupiła się na wszystkim tym, co wiąże się z określeniem kariera uniwersytecka, a Camille nie mając możliwości finansowych by również powalczyć o status studenta skupiła się już tylko na tej absolutnie "dorosłej" części życia w bardzo dużym stopniu przysłoniętej pracą, zmianami, grafikami. Dokładając do tego okoliczności mieszkaniowe, a więc fakt, iż przyjaciółka Lii zamieszkiwała obrzeża Seattle wcale nie tak łatwo było zaaranżować wszystkie dość spontaniczne wspólne lunche, spacery w słoneczne dni i popołudniowe spotkania w kawiarni. Jednak jak zapewniają popularne słowa, nieistotnym czy nie widzisz się przez tydzień, miesiąc, a może pół roku - prawdziwa przyjaźń przetrwa wszystko.
Dochodziła godzina osiemnasta. By dotrzeć na przedmieścia, do miejsca docelowego Lię czekała dłuższa chwila spędzona w ekspresowym pociągu łączącym te dwie części dużego miasta jakim niewątpliwie było Seattle. Stanowiło to jedyną alternatywę, gdy nie istniała możliwość dotarcia tam z pomocą samochodu tak więc brunetka była całkowicie zmotywowana by zjawić się na stacji o czasie. Nieznająca litości prawda była taka, że jeśli spóźni się na ten kurs, to na kolejny będzie zmuszona poczekać aż całą godzinę. Można przypuszczać, że większa część społeczeństwa w takich okolicznościach stawiłaby się tutaj kilkanaście minut przed odjazdem, dla zapewnienia sobie komfortu psychicznego. Lia też oczywiście miała taki zamiar, ale jak widać coś poszło nie tak...
Na stacji zjawiła się w towarzystwie wysokiego chłopaka o ciemnych włosach, na pierwszy rzut oka sprawiającego wrażenie jej rówieśnika. Ten okazał się być tak dobroduszny, że zagwarantował jej podwiezienie wykorzystując w ten sposób czas, który dzielił go od wieczornego treningu. Z perspektywy osoby trzeciej, których było tutaj całkiem sporo i które nigdy nie miały do czynienia z tą dwójką bez wątpienia natychmiast budzili wszystkie te skojarzenia krążące wokół słowa para. Świadczyła o tym przede wszystkim dłoń Lii wsunięta w tę chłopaka, kiedy przemierzali betonowe płyty peronu. Jednocześnie obydwoje wydawali się być w świetnych nastrojach, a bynajmniej studentka będąca tą klasyczną wersją siebie, pochłoniętą przedstawianiem swojemu towarzyszowi jednej z pasjonujących historii uwieńczonej żywą gestykulacją. Co rusz niekontrolowanie śmiała się pod nosem, podczas gdy mężczyzna ciągnął ją w kierunku pociągu - dokładnie tak jak gdyby troszczył się o to by Lia zdążyła na czas, a warto wspomnieć, że od odjazdu dzieliły ją już tylko dwie minuty. Jednak brunetka sprawiała wrażenie osoby w ogóle się tym nie przejmującej, o dziwo. Ostatecznie szybki marsz spowodował, że udało im się dotrzeć do podstawionej maszyny. Na pożegnanie pozostało im... Właściwie nic? Stojąc z boku można było bez trudu wychwycić strzępki rozmowy.
- Tak, wrócę przed 22! - w tym momencie miał miejsce pierwszy z pośpiesznych pocałunków. - Tak, żadnego wdawania się w pogawędki z nieznajomymi późną porą! - i jeszcze jeden, wyrwany tam, gdzie teoretycznie nie było już na to czasu. Po spełnieniu wszystkich zasad "protokołu bezpieczeństwa" została wepchnięta do wnętrza pojazdu - w swoim tempie zapewne nigdy by tam nie wsiadła.
- Tylko nie zrób mi wstydu na treningu, McNulty! Postaraj się! - rzuciła jeszcze nim drzwi zostały automatycznie zamknięte po czym puściła w kierunku chłopaka zawadiackie oczko. Z wciąż nieniknącym uśmiechem na ustach wywołanym zaistniałą sytuacją i resztkami chichotu, który delikatnie wstrząsał jej ramionami okręciła się tak, że teraz tkwiła odwrócona plecami do drzwi i swoje kroki skierowała do automatu biletowego. Przejażdżka bez odpowiedniego świstka papieru była w słowniku Lii czymś zdecydowanie niepojętym tak więc po wykonaniu kilku kliknięć na dotykowym ekranie przystąpiła do wrzucania monet, które prędko pochłonęło urządzenie. I kiedy miała już swój bilet zajęła się rozglądaniem za miejscem na całą podróż. Tych wolnych było całkiem sporo więc mogła losować do woli, ale ostatecznie zdecydowała się do nikogo nie dosiadać typując to całkowicie autonomiczne. Usadowiwszy się wygodnie wbiła wzrok w szybę obserwując mijane widoki, które serwowała jej sunąca z dość dużą prędkością maszyna. Absolutnie nie wydawała ona przeraźliwie głośnych, przeszywających dźwięków uderzając o tory, dokładnie tak jak gdyby szyby pokryte były dźwiękoszczelnym materiałem przez co harmonijna cisza przerywana była jedynie przez gwar rozmów pasażerów.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

dwa

Niech najcięższy dostępny na rynku szlag trafi pieprzonego Dwayna Ditto!
W mordę!
„Przyjeżdżaj, Jewel, przyjeżdżaj! Nie myśl o cenie, tylko o jakości. Zresztą cena to nie problem, dasz radę!” – jeszcze słyszała jego lekko rozjechane opiatami słowa w słuchawce. Pojechała na te jego pieprzone przedmieścia w przerwie w pracy (kilkugodzinnej, fakt – przed wieczornymi występami, narzucając tylko koszulę Silver, koleżanki-kelnerki, i wbijając się w szorty, i rura!) – już samo zainwestowanie w bilety (w obie strony!) należało doliczyć do ceny jego towaru. A na miejscu co? „Nie myśl o cenie, tylko o jakości” polegało na tym, że w jego opinii molly była wyjątkowo potężna, czysta jak sen niemowlęcia i zdolna – jak się wyraził komercyjnie – „rozpiździć twój świat jednym precyzyjnym kopnięciem w tę śrubkę, na której się ponoć trzyma”. Okej, America – a w tej sytuacji jednak bardziej Jewel –miała pewną słabość do Dwayna, owszem, jechała tam do niego też po to, żeby się bezpiecznie trochę upalić. Fakt, że był tam jeszcze jakiś Yeah-Bunny (jak Dwayn przedstawił lśniącego neonowymi ciuchami Murzyna z blond irokezem) w niczym nie przeszkadzał, trzeba było tylko pochwalić jego image i kontakty, które dały im trojgu okazję podziwiać kupki mollies na zawalonym bletkami i skrawkami folii stole.
A kiedy to nastąpiło i przyszedł czas na wymianę towaru na kasę, której miała tyle, by sprostać poprzedniemu cennikowi Dwayna Ditto –okazało się, że „kochaaaana! za te groszaki to możesz pogłaskać mojego kolegę po… nie wiem, kurwa – po czym będzie chciał. Ale to, po co przyjechałaś, kosztuje w zasadzie dwa razy więcej. Plus – kurwa, Jewel, jak cię lubię i cenię, tak nie mogę ci sprzedać nic, bo tak patrzę w zeszycik i twój dług u mnie przekroczył krytyczną linię.”
Takie miał Dwayn zasady – i raz już je poznała: wyznaczał określony poziom zadłużenia swoich klientów i powyżej niego stawiał takie warunki, że…

Że – stymulowana mieszanką kojącej trawencji i połowy tej molly (w ramach testera; tyle dobrego…) – America się zagotowała, trochę się poszarpali, Dwayn, wśród chichotów Yeah-Bunny’ego, sprzedał jej za wszystko, co ze sobą miała, trochę cracku, dorzucając „na piękne oczy” garstkę emki, i tyle! I kasa na przejazd praktycznie wyrzucona w błoto, bo to samo mogła sobie kupić w centrum drożej ale bez kosztów podróży i skłócenia się z jednym ze swych dilerów i jakoś-tam-znajomych, albo u siebie w South Park taniej nawet!
W mordę!
Dotarła do stacji, z której mogła się już przesiąść na metro w pobliże West wciąż jeszcze wkurzona, ale mimo wszystko czas spędzony w pociągu do centrum trochę ją uspokoił. I bardzo dobrze. Nie chciała się wkurzać – chciała sobie odpłynąć kawałek od nabrzeża na tej niezłej trawce i teraz, wysiadając z pociągu na zawalonym papierkami peronie byłaby gotowa nawet machnąć na to wszystko ręką. Nie jest źle –z niczym nie wraca. Udało jej się nawet uzyskać nastrój, w którym myślenie o Hunterze nie wiązało się z potrzebą rzucenia się pod pociąg albo wjechania mu na chatę w wersji mocno upalonej chorej umysłowo pantery. Drzwi zasyczały za plecami Ammy, gdy stanęła na peronie, po którego drugiej stronie miał nadjechać jakiś pociąg w przeciwnym kierunku. No i dobrze! Niech jedzie. Niech…

Aż zamarła, w pół kroku, jakby ktoś nagle zrobił jej [freeze]. Nie mogła uwierzyć – oczom i uszom. Ledwo starczyło jej przytomności i refleksu, żeby skryćsięza prostokątem gabloty, zawierającej po jej stronie rozkład przyjazdów i jakieś ogłoszenia, a po drugiej stronie, kawałek dalej – rozkład odjazdów i JEGO. Jego! Jego z…

nią.

Hunt.
Hunt.
Hunt-Hunt-Hunt-Hunt-Hunt… z NIĄ!!!

Wszystkie znajdujące się teraz w organizmie Ammy substancje czynne zabulgotały i zrobiły się superczynne, nadczynne, megahiperczynne, krew uderzyła jej w głowę od dołu niczym tłok, oparła się dłonią o gablotę i słuchała.
Słuchała – i drżała z emocji, wśród których było i obrzydzenie, i złość, i smutek, i pusty śmiech kpiny, i szaleństwo i przede wszystkim zazdrość, ale nie ta, która podpowiada „Patrz, on ma takie coś, a ty?”, tylko taka, która syczy, ociekając żółcią z lśniącego gadziego pyska „Niszcz, Ammy. Niszcz wszystko na drodze do niego.”
Z rozdętymi skrzydełkami nosa, zmrużonymi (poprzez uniesienie dolnych powiek) oczyma i z zaciśniętymi ustami słuchała: tego kwilenia, tego ciamciania ohydnego, tego ich upewniania się słodyczą o nadsłodyczy, tego dziecinnego głaskania się pierdołami, „Nie zrób mi wstydu na treningu”… kurwa, „Mi”!!!! – jakiej mi? Jakiej Mi? Jak ona się nazywa w ogóle??
Aż chciała wyjrzeć, ale ledwo się powstrzymała, świadoma że albo rzuci się wtedy na nich, albo…

Albo?

Genialne…
No genialne. Pociąg znaprzeciwka już skrzypiał hamulcami. Trzeba tylko wymierzyć moment, drogę, pęd, przyśpieszenie, skorygować o współczynnik wkurwu i zimnej żmijowej kalkulacji i…
W ostatnim momencie przed zamknięciem się drzwi Ammy wślizgnęła się wężowo do środka. Pieprzyć, dokąd ten pociąg jedzie. Pieprzyć te kilka dolców na bilet w automacie, „wybierz stację”? – „Fuck You Deep Suburb!”, wyrwała maszynie kartonik, zerkając nieustannie za siebie… ona mnie nie zna… ja ją mam tu całą… Bogowie azteccy, okrutni i krwawi, trzymajcie mnie i dajcie właściwe narzędzia…

Właściwe narzędzia.
Kluczowa sprawa.
America ruszyła za dziewczyną przez przedział podmiejskiego pociągu, przyglądając się przy okazji z tyłu jej nogom. Czy są lepsze?
Pffff…
A reszta?
PFFFF…!
No – już podładowana, Ammy, czuła się absolutnie gotowa. I to nie do nieprzemyślanych skoków do gardła, ooohoho, nie-nie-nie.
Siadła nie całkiem obok dziewczyny, tylko naprzeciw niej, ale po przeciwnej stronie, założyła nogę na nogę i zagapiła się w swoje okno. Spokój. Spokój i jasny cel.
– Cześć, nie wiesz czy ten pociąg staje przy Redmond T.S.? – obróciła się nagle ze spokojnym uśmiechem. Redmond Technology Station – jedna z nazw, jakie przypadkiem zlizała wzrokiem z tablicy przyjazdów, gdy podsłuchiwała to ich pożegnalne gruchanie. Oby pożegnalne na zawsze, jakimś cudem. A cudom ponoć trzeba pomagać, nawet jeśli nie wiesz jak.
Ammy nie wiedziała, jak sprawić ten cud, żeby było tak jak powinno być: ona z Huntem. Ale skoro los podrzucił jej taką okazję do nie wiadomo czego –to upalona jeszcze trochę i rozpędzona połówką absolutnie doskonałej molly Dwayna, America była już nie do zawrócenia. – Pytam, bo wyglądasz, jakbyś często tędy jeździła, przyznam szczerze – i jeszcze szerszy ten uśmiech. – Znaczy – może się mylę! Nie wiem… Ale na peronie wyglądaliście tak pięknie… – ledwo to powiedziała. „Trzymaj uśmiech, Ammy!”. Trzymała… – Wybacz, akurat widziałam, ale chyba nie masz mi za złe. Trzeba się dzielić pięknem, nawet takim małym, trochę przypadkowym… nie?
Nie. Znaczy – zależy. Szczęściem wszak było jużto, że się znalazła w tym miejscu, o tym czasie…
Dwayne?
Niech dostępne w promocji szczęście sprzyja pieprzonemu Dwaynowi Ditto!
A teraz wszyscy won. America, wciążuśmiechnięta, a czy wściekła? skądże! (nieco rozszerzone skrzydełka nozdrzy były wszak cechąjej urody) czekała na reakcję dziewczyny, która winna jej była Hunta. I nawet o tym nie wiedziała, bicz jedna… No to się KURWA!!! dowie…
Jaki miły wieczór.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jedną z największych przyczyn ludzkiej niedoskonałości zdecydowanie był brak umiejętności przyjrzenia się cudzym myślom. Łatwo jest sobie wyobrazić jak wiele dobra przyniosłoby to dla świata. Pozwoliłoby odnaleźć odpowiedzi, których poszukujemy już od dłuższego czasu. Pozwoliłoby rozwiać wątpliwości, które są sprawcami bezsennych, długich nocy. Zlikwidowałoby raz na zawsze niedomówienia, niedopowiedzenia, błędne interpretacje. Lecz nie tylko. Przede wszystkim pozwoliłoby przeanalizować intencje. Wiedziałabyś, że ten mężczyzna, który obserwuje Cię od dłuższej chwili nie robi tego dlatego, bo urzekła go Twoja wyjątkowa uroda. Robi to dlatego, bo niebawem ma zamiar wyrwać Twoją torebkę i pobiec z nią czym prędzej w nieznane rejony miasta. Wiedziałabyś, że ta młoda dziewczyna o kruczoczarnych włosach wcale nie pyta Cię o drogę dlatego, że jest zagubiona i przestraszona, a dlatego, że ma w tym ukryty i
niezbyt szlachetny cel.
A Lia była szalenie ufną osobą, może czasami nawet na pograniczu naiwności i dziecięcej wręcz nieodpowiedzialności. I z całego serca wierzyła, że jeśli ktoś zadaje pytanie, to dokładnie tej informacji poszukuje, a nie jest to jedynie prologiem do wypchnięcia przez drzwi pędzącego pociągu czy innych, gorszych zbrodni. O wiele łatwiej przychodziła jej wiara, że ludzie są z natury powołani do bycia dobrymi tylko niekiedy zdarza im się zboczyć z tej dość, powiedzmy sobie szczerze, trudnej ścieżki aniżeli zakładać zasadę ograniczonego zaufania wobec każdego napotkanego człowieka. O wiele łatwiej było myśleć, że ten śpiący na ławce w miejskim parku mężczyzna nie robi tego ze względu na niemożność rozstania się z alkoholem, a ze względu na burzliwe życie rodzinne. Świat był wtedy piękniejszy, szlachetniejszy i pozbawiony szarości, której już i tak było w nim zbyt wiele.
Plan na spędzenie kilkudziesięciu minut podróży zdołał wyklarować się w umyśle brunetki już o wiele wcześniej tak więc była w pełni przygotowana. Jeszcze bedąc w domu i przygotowując się do wyjścia wcisnęła do torebki podręcznik o poważnym tytule "Prawo cywilne" oraz słuchawki, z których to miała rozbrzmiewać jej ulubiona playlista. Ktoś mógłby stwierdzić, że było to zachowanie wręcz niedorzeczne - przecież nowy rok akademicki dopiero co odnalazł swój początek, a ona już tonęła w książkach zamiast cieszyć się ostatkami wolności? Gdyby było inaczej... Cóż, istniałoby bardzo poważne podejrzenie, że mamy do czynienia z marną podróbką Lii Bennett, a nie nieskazitelnym oryginałem. Wrodzone zaangażowanie we wszystko, co robiła oraz sumienność nakazywały jej przyłóżyć się do nauki już od samego początku. Wyjęła książkę, którą ułożyła na swoich kolanach po czym zupełnie pochłonęły ją poszukiwania tajemniczego przedmiotu, a bynajmniej takie można było odnieść wrażenie skoro dłonie Lii dość energicznie przeglądały poszczególne przegrody torebki. I wtedy usłyszała damski głos w bezpośredniej bliskości swojego fotela. Z ewidentnym zainteresowaniem wymalowanym na twarzy natychmiast porzuciła dotychczasowe zajęcie na rzecz uniesienia głowy. Wcześniej nie miała nawet okazji zorientować się, że ktoś zajął miejsce w promieniu kilkunastu centymetrów.
- Och nie, niestety nie mam pojęcia. Wiem tylko, że ta linia ma bardzo niewiele przystanków. Korzystam z tego pociągu dość rzadko i szczerze powiedziawszy nigdy nie skupiałam się na stacjach pośrednich. Może zabrzmi to egoistycznie, ale wiem gdzie mam wysiąść i na tym wszystko się kończy. Ale... To chyba najważniejsze, prawda? - jak na gadatliwą naturę Lii przystało, udzieliła pannie Raiz aż nadto wyczerpującej odpowiedzi kończąc ją zupełnie szczerze odwzajemnionym uśmiechem - figlarnym uśmiechem. Dopiero teraz miała okazję przyjrzeć się jej nieco bardziej. Oliwkowa karnacja i charakterystyczne rysy twarzy natychmiast budziły skojarzenia z latynoskimi korzeniami. Wprawdzie miała zająć się zaprzyjaźnianiem z nowym materiałem, ale wszystko wskazywało na to, że czynność ta będzie musiała nieco odciągnąć się w czasie. Jednak szczególnie nad tym nie ubolewała - przecież zawsze miło jest uciąć sobie niezobowiązującą pogawędkę z nieznajomą w pociągu i tym samym zdecydowanie umilić czas, prawda? Życie jak zawsze pisało swoje scenariusze i plany były jedynie tłem. - Ale jeśli nie jesteś pewna czy to właściwy pociąg, a rozładował Ci się telefon czy cokolwiek innego i nie masz możliwości sprawdzić, to oczywiście mogę to dla Ciebie zrobić. - dodała, a jej głos przybrał bardzo ciepłą barwę. Jak zawsze pomocna i dobroduszna sięgnęła po telefon, na którego ekranie pośpiesznie wystukała nazwę stacji podaną chwilę wcześniej przez Amy. W związku z tym zapadła pomiędzy nimi chwila milczenia i po upływie nie więcej niż pół minuty dziewczyna na powrót spojrzała na Americę z całkowicie zmartwionym, niepocieszonym wyrazem twarzy.
- Niestety, ale wygląda na to, że Redmond T.S. jest w zupełnie przeciwnym kierunku. Chyba będziesz musiała wysiąść stąd czym prędzej i ratować się w tylko taki sposób. - dodała właściwie nie mając dziewczynie kompletnie nic innego do zaproponowania. Przecież żaden motorniczy nie zgodzi się na nagłe zatrzymanie w pół drogi mimo tej dość utrudniającej życie pomyłki. Chyba, że Amy zdecyduje się na użycie hamulca awaryjnego, ale w tym Lia zdecydowanie nie miała zamiaru już uczestniczyć.
Nie była do końca pewna kiedy nastąpił ten moment, gdy omawianie węzłów komunikacyjnych przekształciło się w... Wychwalanie jej związku? Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że Lia nie poczuła się wtedy dziwnie. Bo poczuła. Aczkolwiek nie było to żadną niepokojącą emocją, raczej czystym zdziwieniem i niemałym zaskoczeniem. Sama Bennett nigdy nie miała w zwyczaju podchodzić do obcych ludzi i mówić im, że wyglądają pięknie. Ale jak wiadomo ludzie są różni, posiadają bardzo rozmaite stopnie otwartości oraz szczerości i należało to po prostu zaakceptować. Wszystko to w dalszym ciągu mieściło się w "normach społecznych" więc nie istniał tu żaden problem.
- Nie, jasne, że nie mam. - zaśmiała się cicho co miało być swego rodzaju pokrzepieniem dla Amy. - To bardzo miłe, że tak uważasz i dziękuję. Zresztą, nie będę udawać - sama uważam dokładnie tak samo! - po raz kolejny przedział wypełnił przyjemny dla ucha dźwięk będący oznaką radości. - Zresztą, nie ma o czym mówić. Szczęście wygląda dobrze w każdym wydaniu, nieważne kto i gdzie je tworzy. Chyba się ze mną zgodzisz? - oczywiście w tej całej słodko-gorzkiej otoczce nie mogło zabraknąć i szczypty skromności. Krajobraz za oknem zaczął zmieniać się dość diametralnie - miejskie wieżowce stawały się coraz to uboższe i mniej monumentalne, a zastępowały je niewielkie budynki. Prócz tego zdążyło się już znacznie ściemnić w porównaniu z tym, co widziała wchodząc na peron. Był to definitywny znak, że stopniowo oddalają się od ścisłego centrum.
- Postanowiłaś już w jaki sposób dotrzesz na właściwy pociąg? Może ktoś mógłby po Ciebie przyjechać? To miejsce za oknem nie wygląda zbyt dobrze dla samotnej dziewczyny. - nie ma to jak troszczyć się o kogoś kto pragnie Cię unicestwić, prawda?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Choćby szczypta tej postawy, jaką reprezentowała „bezprawna dziewczyna Huntera” mogłaby zdziałać niemało – a przynajmniej w nieznany sposób wpłynąć – także na Amerikę, gdyby tak się dało. Wiara w ludzi, detekcja wyłącznie dobrych intencji, założenie kongenialnej dobroci i zło jako chwilowa anomalia – tak, dosłownie jedna kropelka tego roztworu cudów na koniec języka i Ammy byłaby pewnie kimś wyraźnie innym.
No – ale.
Wychowała się bez matki, w stadle samców wplątanych w przestępczość, w środowisku, w którym co drugi dzieciak mógł się legitymować podobną sytuacją. Na temat powszechnego dobra wiedziała tyle, że to dość naiwna bajeczka, na widok śpiącego na ławce w parku włączało się jej przede wszystkim poczucie wyższości, czyjś wzrok na sobie brała przede wszystkim jako przygotowanie do ataku. Świat ludzi według Ameriki był miejscem trudnym, wymagającym czujności, skłonnym do generowania zawodów, proponującym przede wszystkim przegraną, czasem przegraną pod pozorem pokusy zwycięstwa. Realne przyjemności też oferował, a Ammy potrafiła z nich czerpać; ba – kiedy miała taką ochotę, lubił się nimi wręcz opychać, lubiła posiadać drogie rzeczy, lubiła wozić się na czyichś pieniądzach, lubiła podziw adresowany do niej i stosowała w tym celu dość skuteczne – w środowisku w którym to czyniła – sposoby. Nie była też jakimś degeneratem – lubiła pewnie też wiele z tego, co lubiła ta dziewczyna, ale na pewno nie brała świata za opowieść „przede wszystkim pozytywną”. Wręcz odwrotnie.
Pewnie dlatego teżnie wyrzucała sobie nigdy tych sytuacji, kiedy to sama przyczyniała się do takiej niskiej aksjologicznej średniej.

Można by się popukać w głowę na tę inwazję do jadącego nie-wiadomo-dokąd pociągu – ale Americą powodował impuls, zresztą bardzo często tak było – i teraz wciąż jeszcze nie miała planu, poza jednym: pastwić się najpierw nad sobą tym staraniem podtrzymania konwersacji bez ujawniania prawdziwego stosunku do tej… do tej…! – no; nie było planu i Ammy nie wiedziała, jak długo przyjdzie jej gadać i słać uśmiechy, na które bynajmniej nie miała ochoty; dodatkowo bezsensowna uczynność dziewczyny obnażyła przypadkiem słabe podstawy blefu – do jasnej cholery, co ją obchodziło (ją i samą Ammy też), w którą stronę jest jakieś Redmond? I co ona ma teraz wymyśleć?
Uśmiechnęła się, nieoczekiwanie. – Ja wiem, że to w tamtą stronę. Jak będę wracać, to w okolicach Redmond będę musiała złapać autobus. tylko chciałam wiedzieć, czy staje przy Redmond. Tym bardziej, że wiesz: jak będę wracać będzie już późno – no tak: nieprawda przyciąga nieprawdę, i kolejną, i mechanizm kuli śniegowej aż huczy.
No ale na razie nie było w tym chyba niczego nieprawdopodobnego; America zerknęła sobie za okno, żeby przełknąć niezauważalnie gorycz, jaką zrodziły w niej jej słowa „Sama uważam dokładnie tak samo”, gorycz zrodzoną ze słodyczy tej zadającej jej przecież taki ból konstatacji. „Szczęście??” –pytała oczyma wbitymi w zmrok za szybą. „To akurat kluczowe, kto z kim je tworzy! Na przykład ty i Hunt…”
– Hm, wiesz co… –odwróciła się z powrotem, wciągając znów jakiś uśmiech. Mógł się wydać zmęczonym – wszak była po połowie dniówki, wykonała ponad-dwugoddzinną bezsensowną podróż do Dwayna, wchłonęła trochę konopi i pół tabsa, no i nie jadła dziś jeszcze obiadu – pewna bladość, czy niewesołość tego uśmiechu mogła więc znaleźć spokojnie inne wytłumaczenie, niż miała w rzeczywistości. – Wiesz, co, no nie do końca się z tobą zgadzam. Na przykład bywa tak, że ktoś jest z kimś szczęśliwy i to mu daje prawo do afiszowania się z tym – a ktoś inny uzna to za… jak to się mówi? „inwazyjne”. Na przykład… – zawiesiła głos i nagle uniosła lekko brwi. – W ogóle jestem Jewel – wyciągnęła do niej dłoń, wąską, ciemną, pełną drobnych kosteczek, i podkręciła trochę uśmiech. Reakcja Lii na tę dłoń była dla Ammy ważna, ale i tak chciała dokończyć: – Na przykład ktoś jest szczęśliwy, a nie wie, że to szczęście zbudowane jest na czyimś, dajmy na to, cierpieniu.
Powiedziała to jak najswobodniej – wszak miał to być tylko przykład (a w środku zupa zazdrosnej złości zyskiwała temperaturę).
– Oczywiście mówię tylko teoretycznie –zastrzegła, unosząc dłoń i opuszczając ją zaraz z klaśnięciem na udo. – Więc – szczęście wygląda różnie, nie zawsze bardzo dobrze. No ale najważniejsze, że ty jesteś szczęśliwa,nie? – znów uśmiech, choć jakiś taki – powiedzmy –czujniejszy. – Błagam, nie gniewaj się, ale zapytam tylko o to: długo się znacie?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Capitol Hill Station
W całym wnętrzu pociągu niespodziewanie (zwłaszcza wtedy, gdy jest się pochłoniętym rozmową) rozległ się charakterystyczny sygnał dźwiękowy będący bezpośrednią zapowiedzią kobiecego głosu przywodzącego na myśl nic innego jak średniej klasy robota, którego jedynym słusznym zadaniem było odczytywanie komunikatów mających na celu poinformować wszystkich pasażerów, że lada moment maszyna zatrzyma się na jednym z pierwszych przystanków. Był to zdecydowanie idealny moment by zarzucić na ramiona wszelakie okrycia wierzchnie, wstać z zajmowanych miejsc i zbliżyć się do drzwi. Nie trzeba było długo czekać by ten scenariusz został w pełni urzeczywistniony. Odgłos intensywnego hamowania wyraźnie wdarł się do przedziału zaburzając dotychczasowy spokój, a gwałtowne zmniejszanie prędkości również dało o sobie znać zwłaszcza wtedy, kiedy ta zrównała się z zerem, co zaowocowało delikatnym szarpnięciem stojącymi ludźmi. Wszystkie wyjścia zostały otwarte i niewielka grupka podróżujących zakończyła na dziś swoją wyprawę przez co przedział znacznie opustoszał. Jako że Lia i America siedziały dość blisko drzwi już po chwili odczuły napływ dość chłodnego, orzeźwiającego, pachnącego jesiennymi wieczorami powietrza. No tak, w końcu lato zniknęło już bezpowrotnie.
- Skoro twierdzisz, że wszystko jest w porządku, to w takim razie już się nie martwię. - stwierdziła, kiedy oba kąciki jej ust zdołały już unieść się ku górze. Szczerze powiedziawszy w pewnym momencie chyba nieodwracalnie pogubiła się w przebiegu trasy jaką zamierza pokonać Ammy w ciągu dzisiejszego wieczoru. Bez ogródek można wysnuć więc wniosek, że Raiz z odpowiedzią uporała się śpiewająco skoro tym samym odebrała Lii chęć na szereg dalszych pytań i dociekań. Stwierdzając, że cała zaaranżowana przez nią akcja "poszukiwania ratunku" dla dziewczyny była zupełnie niepotrzebna i więcej już nie będzie musiała interweniować, na powrót wsunęła telefon na dno torebki jednocześnie wsłuchując się uważnie w dalszy wywód nieznajomej zahaczający już praktycznie o filozoficzne sfery życia.
- Lia, miło mi. - America nie musiała zbyt długo oczekiwać na reakcję Bennett, ta była wręcz natychmiastowa. Zabrakło tutaj miejsca na krótki, drobny acz dostrzegalny moment zawahania, zabrakło miejsca na niepewne spojrzenie, którym miałaby obdarzyć jej muśniętą słońcem dłoń. Nie było tego wszystkiego, ponieważ Lia kierowana automatycznymi instynktami najzwyczajniej w świecie wyciągnęła rękę przed siebie by tym samym delikatnie zacisnąć palce na tych Ammy. Dlaczego miałaby tego nie zrobić? Nie istniał przecież żaden powód. Och, czyżby? - Masz bardzo oryginale imię, nigdy wcześniej o takim nie słyszałam. - jeśli dla Jewel była to najistotniejsza chwila to właśnie poznała odpowiedź na swoje wątpliwości - Lia póki co nie miała bladego pojęcia z kim ma do czynienia. Tkwiła w błogiej nieświadomości, że ta tutaj nieco zakręcona i specyficzna Latynoska jest zupełnie nieszkodliwą osobą, a nie kierowaną zazdrością rozszalałą, jadowitą żmiją.
Atmosfera w tym konkretnym przedziale i w tej konkretnej minucie zdecydowanie zasługiwała na miano jakiejś przedziwnej idylli przepełnionej całą masą uprzejmości, mniej lub bardziej uroczych uśmiechów, (jednostronnej) troski i górnolotnych rozmyślań nad blaskami oraz cieniami trudnego do uchwycenia, niewidzialnego szczęścia. W tej chwili Lia byłaby może nawet i skłonna pomyśleć, że do końca wspólnej przejażdżki zdołają poruszyć całe mnóstwo innych kwestii w postaci ukochanego aktora z najnowszej produkcji Netflixa, recenzji najnowszej azjatyckiej restauracji w Seattle czy Bóg jeden raczył wiedzieć co jeszcze.
Jednak nie.
Prawdopodobnie nigdy do tego nie dojdzie, ponieważ cała rozmowa zaczęła zbaczać na pokryte zgliszczami tory, które zasiały w głowie Bennett ziarno dość poważnego niepokoju. I o ile do tej pory przypisywała wszystko "odmienności ludzkich osobowości" tak teraz... Niekoniecznie tak właśnie się to przedstawiało. Na podniesienie poziomu jej czujności miała przede wszystkim wpływ ta niema strona Raiz - głowa, którą odwracała w co poniektórych momentach, nieco przydługie spojrzenia utkwione w szybie... Cóż, Lia przywykła do zdecydowanie innego trybu prowadzenia rozmowy, gdzie przez większość czasu utrzymuje się kontakt wzrokowy ze swoim rozmówcą...
Bo kiedy spuszcza się wzrok oznacza to chociażby, że padły słowa, z którymi niekoniecznie mamy ochotę się zmierzyć, na które niekoniecznie możemy zareagować tak jakbyśmy tego chcieli i niekoniecznie jesteśmy w stanie zapanować nad mimiką twarzy oraz reakcjami ciała.
Napomknięcie o cierpieniu jeszcze bardziej rozkręciło syreny alarmowe w głowie dziewczyny.
Przyglądała się Ammy przez cały ten czas, ale z jej twarzy zniknął uśmiech. Tak, wyraz twarzy Lii wciąż pozostawał łagodny i przyjemny w odbiorze, ale na pierwszy plan wysunęło się skupienie o czym jednoznacznie świadczyły delikatnie zmrużone oczy.
Najważniejsze, że ty jesteś szczęśliwa,nie?
Co jest, do cholery?
To było już niczym innym jak posądzeniem o egoizm w najwyższej jego skali.
- Wybacz, ale w moim odczuciu zabrzmiało to wyjątkowo personalnie chociaż Ty twierdzisz, że jest zupełnie inaczej. Ja jednak odebrałam to w taki sposób. Nie mam najmniejszego pojęcia co masz na myśli, ale z tego co mi wiadomo nikomu żadnej krzywdy nie robię. - może ton jej głosu nie przybrał ostrej, krzykliwej barwy i może wciąż była spokojna oraz opanowana, ale na pewno wiele się zmieniło - już nie biła od niej ta serdeczność. Musiała przyznać, że to nieco ją wzburzyło, bo w swoim życiu tak wiele energii wkładała w to by przelewać na innych choć kroplę szczęścia, a jakaś zupełnie przypadkowa, nie znająca jej osoba sugeruje, że komuś sprawia przykrość? Nonsens.
- Znamy się jakieś dwa lata. - jej odpowiedź brzmiała o wiele bardziej sucho niż wszystkie udzielone do tej pory, a już na pewno o wiele bardziej zwięźle, bez zbędnego wdawania się w szczegóły i długie wypowiedzi. Dlaczego ona była taka żądna szczegółów? Ta grupa pytań zdecydowanie należała do ciekawskich wujków i babci podczas pierwszego rodzinnego obiadu z kandydatem na męża czy w nieco lżejszym wydaniu, koleżanek podczas spotkania przy kawie, a nie obcych ludzi. O co tutaj chodziło? Trudno stwierdzić. Już miała zdecydowanym ruchem uciąć ten cały wywiad mówiąc Ammy czy Jewel jak się przedstawiła, że przeprasza ją bardzo, ale ma trochę rzeczy do zrobienia i chciałaby się tym właśnie teraz koniecznie zająć. Chyba jednak nie potrafiła się powstrzymać.
- Mogłabyś mi zdradzić dlaczego to wszystko wzbudza w Tobie aż takie zainteresowanie? Chociażby czas trwania tej znajomości? Co mogłabyś zrobić z tego typu wiedzą? - po raz kolejny wbiła w Raiz wzrok, tym razem nieustępliwy i oczekujący na wyjaśnienia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Fuck! – powiedziało do Ameriki jej spojrzenie odbite w szybie, na dźwięk anonsu kolejnej stacji dziewczyna zaczęła się chyba zbierać do wyjścia. Dlatego Ammy się odwróciła: żeby nie dało się zauważyć jej reakcji. Chciała jechać i dręczyć – ją pytaniami i siebie jej odpowiedziami, z masochistycznym zacięciem wkładać dłoń w ogień na coraz dłuższe chwile, nacinać powłokę świadomości żyletką niemożliwej do wytrzymania prawdy: Hunt – jej Hunt – wypełnia cały świat tej dziewczyny. Milutkiej. Ładniutkiej. Grzeczniutkiej. Uprzejmiutkiej. O baśniowym, pozbawionym ostrych krawędzi imieniu prosto z pieprzonej kołysanki.
– Dzięki… – odwróciła się od szyby akurat żeby trafić na jej uspokojony uśmiech prostej radości, pieprzona samarytanka, pieprzona gotowość do pomocy… Jesteś gotowa do pomocy to odpierdol się od Huntera MbNully’ego! Ach – ale ty nie rozumiesz, że masz się od niego odpierdolić… to może ja ci wytłumaczę?
Szybko – może trochę za szybko wyciągnęła dłoń z uścisku Lii, przypatrując się jej z być może trochę zbyt blisko nachylonym zainteresowaniem. Pieprzony kwas, który wzięła na pożegnanie po nieudanej wizycie u Dwayna Ditto teraz perforował jej rozumowanie, które zwijało się z dziwną sprężystością do skoku na tę łagodność, zamanifestowaną nawet miękkim obłym imieniem. „Lia”, kurwa. Lia kontra AmeRRRica – nawet jeśli Jewel.
Zobaczyła w jej oczach to nagłe przeczucie –i w tej sekundzie uzbroiły się w Jewel wszystkie szrapnele, granaty z gwoździami i błysnęły noże w oczach. Ileż można to powstrzymywać? Nie miała już siły. Gdy Lia była swobodna i niewinnie niczego-niepodejrzewająca, wysiłek udawania przypadkowego spotkania kumulował w Ammy agresję, ale też ją powstrzymywał. Natomiast teraz, gdy przyjrzała się jej twarzy i zobaczyła dystans, przeczucie, które wyczytała ze zmrużenia jej oczu, nawet jeśli tego nie oznaczało.
Czujność – to było to. Lia zaczęła mieć baczenie.
A to Amerikę zirytowało. Najpierw tak sportowo, delikatnie, ale gdy Lia zaczęła mówić, odkrywać się ze swym dyskomfortem, coś w Jewel kazało się tego jej dyskomfortu uczepić. „Tak –czuj się jakby skrępowana! Ty nie robisz nikomu żadnej krzywdy???”
Jewel aż prychnęła – co zdecydowanie nie dodawało jej punktów ciepełka w tej coraz ostrzejszy wiraż biorącej konwersacji. Wypuściła krotko powietrze nosem, powtórzyła po niej, kiwając lekko głową: „dwa lata”… Z czego pół roku ukradzione jej, jej, Americe, ukradzione idiotycznie, bo nawet, jak widać, nieświadomie! Ale to cię nie uratuje… Oczy Jewel zwęziły się także.
– Dlaczego? Nie-nie, sorry – machnęła dłonią, ale sama czuła, że nie gra już prawie w ogóle przypadkowej dziewczyny gotowej do konwersacji w kolejce. Sieknęła wzrokiem gdzieś w bok, wróciła do Lii –i zobaczyła, jak ta na nią patrzy. Nieustępliwie, tak: oczekiwała odpowiedzi, tak? Ooo, Dios mio y todos Santos! jakże chciała teraz Ammy wystrzelić jej tą odpowiedzią prosto w tę śliczną buzię, którą Hunt mógł sobie… w każdej chwili mógł… sobie…
– Znaczy – widzę że jakoś cię dotknęło to pytanie – uśmiechnęła się, ale był to raczej unoszący na moment kąciki skurcz twarzy, zaraz opadły, sielankowa fasada tego spotkania była już chyba nie do uratowania. A skoro tak – to Ammy naprawdę nie miała już czym powstrzymywać swej goryczy. Jedynie wnętrze pociągu było tu ostatnią gwarancją bezpieczeństwa. – Nie chciałam cię dotknąć. Może trochę… – zerknęła na swoje palce, zaraz znów na Lię –…trochę się upaliłam niedawno, i dlatego tak wiesz: tak… dziwnie wyszło. Nieee no żartuję! Niczego nie brałam, spoko! I niczego z tą wiedzą nie mam zamiaru robić…
Czuła, że się trochę pogubiła. Że trzeba teraz zrobić coś, co pchnie ten dziwny klincz w którąś stronę. Zapewnienia, że to były przypadkowe pytania, chyba na nic sięnie zdadzą. Z kolei spuszczenie teraz ze smyczy szarpiącego się już odruchu wyrzucenia Lii poza równanie Hunta, tak kuszącego, tak oczywistego –musiało poczekać. Tylko że – do kiedy?
Jewel spojrzała na dziewczynę, stojącą teraz kilka kroków od niej – wychylonej z kolei na środek przejścia; stojącą w gotowości do tego żeby… wysiąść? Na najbliższej stacji?
Pociąg kończył swą drogę hamowania, po jego metalowym korpusie przeszedł wstrząs, a po wnętrzu – głos Capitol Hill Station. The platform is on the right hand side. Mind the gap.
Ammy spięła się, zaciskając trochę szczękę w nieświadomym akcie czujności. Wysiąść tuż za nią; poderwać się w momencie, gdy Lia nie będzie już mogła zmienić kierunku ruchu, ale jeszcze będzie sądzić, że Jewel jedzie dalej. Ale Jewel nie jedzie dalej. Jewel musi wysiąść. Nie może teraz Lii wypuścić, pozwolić odejść, nieświadomej ani istoty tego spotkania, ani tego, co dygocze w cieniu wszystkich jej przyszłych spotkań z Huntem.
Syknęły drzwi. Jeśli to była stacja na której planowała wysiąść Lia (a wiele na to wskazywało) – Jewel zrobiła dokładnie tak: gdy tylko plecy Li zniknęły, Ammy poderwała się błyskawicznie, wcisnęła –nie dbając o skutki – w zamykającą się szczelinę – i wyskoczyła na peron,, wypchnięta poczuciem przewagi, płynącej z tego, że Lia nie miała pojęcia o Ammy. Pytanie sięgnęło Lię już na peronie – bo pewnie wysiadła, jeszcze nieświadoma, że to samo zrobiła Jewel, dopóki nie smagnęły ją słowa:
– Powiedz jeszcze… czy przez ostatnie pół roku Hunt zachowywał się jakoś… inaczej?
Rozpęd potrzebny do ataku na zamykające się drzwi nie ustawał, Ammy wyprzedziła Lię, być może zmuszając teraz do dziwnego półpiruetu, bo za chwilę sam zakręciła i stanęła przed nią, w odruchu zablokowania jej drogi. Rozszerzone, lekko drgające nozdrza zdradzały wewnętrzne poruszenie, wzrok Jewel był poważny, lekko spode łba, surowy, głodny wzrok osoby patrzącej na kogoś, kto ma wszystko czego ona sama potrzebuje: Choćby zamieniła się teraz w płonącą żyrafę, nie potrafiła już powstrzymać rwących kolejne łańcuchy i smycze emocji; nie ma sensu robićmin, kicać przez ogródki, udawać, skoro wszystko próbuje się wydostać, i pierwsze co musi zostać wypchnięte, skoro już patrzą tak na siebie z naprzeciwka, to niemal wyszeptane – Spałaś z nim?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Będąc jeszcze w pociągu przeczesującym podmiejskie rejony, coraz bardziej zewsząd otaczana mackami Americi Raiz, które zacieśniały się wokół niej i wręcz przyduszały wraz z każdym pojawiającym się na horyzoncie zdaniem padającym z ust Latynoski, na krótką chwilę świadomie pozwoliła wciągnąć się w zatracający wir swoich własnych myśli. Sprawiły one, że zniknęło wszystko to, co do tej pory mogła nazwać swoim najbliższym otoczeniem - przestały istnieć plastikowe siedziska dla pasażerów, metalowe rurki chroniące przed niechybną utratą równowagi, szyby spowite pokaźną warstwą kurzu od zewnętrznej strony. Była tylko Lia i pewna, dość istotna w tej chwili, opowieść, którą usłyszała kilka miesięcy temu. Pojedyncze, wyselekcjonowane z ogromną dokładnością jej fragmenty wydobywały się teraz z poszczególnych drewnianych szufladek, w których to umieszczone były wszelakie możliwe wspomnienia studentki. Tamtego dnia Hunter wspomniał jej o nieznajomej dziewczynie - dziewczynie, która nie dawała mu spokoju, dziewczynie, która lubiła składać mu niezapowiedziane wizyty i bombardować jego telefon mnóstwem wiadomości, dziewczynie, która wyobrażała sobie zdecydowanie zbyt dużo, dziewczynie, która nie rozumiała słowa nie.
Czyżby...?
Z zamyślenia będącego dość gorączkową próbą wyłowienia z zarysów tej historii tak wielu być może decyzyjnych, szczegółów jak tylko było to możliwe, gwałtownie odciągnął ją mechaniczny, kobiecy głos. Po raz kolejny natarczywie rozbrzmiał w każdym możliwym przedziale jednak tym razem nie była to już tylko zapowiedź, a po prostu pewne stwierdzenie faktu.
Zatrzymali się na stacji.
Lia znów była tutaj całą sobą, a otwarte drzwi sprawiły, że każdy fragment wolnej przestrzeni wypełniał dźwięk podeszw butów uderzających o surowy beton platformy. W dalszym ciągu miała także przed sobą twarz dziewczyny, która z każdą kolejną chwilą wzbudzała w niej coraz to większe przerażenie, zwłaszcza wtedy, gdy tak otwarcie i beztrosko stwierdziła, że się upaliła.
- Przepraszam Cię, ale to jest właśnie moja stacja. Na mnie już czas. - rzuciła, kiedy pośpiesznie wsunęła do torebki książkę, której wbrew wcześniejszym zamiarom nawet nie zdążyła otworzyć. Ekspresowo skierowała swoje kroki do automatycznych drzwi w obawie, że te zasuną się niepostrzeżenie. Co jednak najistotniejsze, zdecydowanie daleko było temu do szczerego pożegnania naszpikowanego sporą ilością smutku ze względu na fakt, że lada moment będą musiały się rozstać. Wręcz przeciwnie, uraczyła ją tymi słowami tylko i wyłącznie z poczucia czystego obowiązku o czym doskonale świadczył sztuczny, krótkotrwały, wymuszony uśmiech, który zagościł na ustach Bennett oraz nieco zduszony ton głosu. Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź zwrotną, ta nie była jej zupełnie potrzebna, postawiła nogę na peronie.
Czy to mogła być ona? Zadawała to pytanie samej sobie chyba po raz setny w przeciągu ostatnich dwóch minut. Czy to w ogóle zakrawało o jakąkolwiek realność by była to właśnie ta dziewczyna z opowieści? Przecież taki zbieg okoliczności ewidentnie balansuje pomiędzy dwoma wyjątkowo cienkimi granicami - "Takie rzeczy się nie zdarzają" oraz "Popadasz w paranoję". Dziewczyna chcąc pozbyć się natrętnych myśli, natychmiast wmówiła sobie (w całkowitej zgodzie z zasadą "Ludzie są z natury dobrzy"), że powinna natychmiast się uspokoić i cieszyć dzisiejszym wieczorem.
Cokolwiek to nie było, już jest po wszystkim. Od wyjścia z tej nieszczęsnej stacji dzieliło ją zaledwie kilka minut znajomej drogi, a niebawem pod budynkiem miał zjawić się także bezpośredni powód jej wizyty tutaj w postaci przyjaciółki. Postanowiła też, że wieczorem, gdy sama dotrze do centrum Seattle koniecznie będzie musiała porozmawiać z Hunterem o tym czy w ostatnim czasie napotkał na jakiekolwiek niepokojące sygnały w związku ze swoją "prześladowczynią".
Podczas gdy niewielka garstka pasażerów zdążyła już rozejść się w rozmaitych kierunkach przy towarzyszącym im energicznym chodzie, tak Lia zmierzała w swoim stawiając zdecydowanie wolniejsze kroki.
Wtedy to usłyszała za swoimi plecami głos - głos, z którym choć dziś miała okazję zapoznać się dopiero po raz pierwszy tak jutro, pojutrze i za kilka miesięcy rozpoznałaby już chyba wszędzie. Nawet nie zdążyła w pełni się odwrócić - postać Jewel wyrosła tuż przed nią. Emocje, które jednocześnie uderzyły w Lię w tamtym momencie były dla niej czymś zupełnie nowym i zaskakującym w swoim niepohamowaniu.
Wzburzenie.
Co ona tutaj robiła skoro ewidentnie nie miała zamiaru wysiadać? Sprawiała wrażenie osoby kompletnie nieprzygotowanej na powstanie.
Poirytowanie.
Wtedy, kiedy została uderzona kolejnymi pytaniami w jej odczuciu mającymi tylko jeden cel - zmusić ją do utraty kontroli.
Nuta strachu.
Jak dała jej do zrozumienia sama Jewel, prawdopodobnie miała przed sobą osobę uzależnioną od narkotyków, co zdecydowanie zwiększało tutaj poziom szaleństwa i grozy.
- A więc jednak się nie pomyliłam? - tym razem to ona zadała pytanie, a to rozeszło się delikatnym echem wśród chłodnych ścian. Kąciki jej ust wygięły się w złośliwym, ale i przepełnionym sarkastycznym niedowierzaniem uśmiechu. Nagły wyrzut adrenaliny dodał jej mnóstwo (być może niesłusznej) odwagi i nie zamierzała kajać się przed tą dziewczyną ani podejmować żadnych mediacji mających na celu załagodzić konfliktową sytuację. - Te wszystkie Twoje niby bezinteresowne i niewinne pytania wcale takie nie były. Z tego co słyszę dobrze wiesz kogo widziałaś na peronie. Nieładnie tak bezwzględnie kłamać i wprowadzać innych w błąd, Jewel. - kiedy America ewidentnie zablokowała jej drogę, nie czuła jakichkolwiek oporów by zatrzymać się tuż przed nią. Wszystkie karty zostały odkryte i Lia była już praktycznie stuprocentowo pewna, że intuicja nigdy nie zawodzi. Jewel nie mogła być w tym samym miejscu i czasie przypadkiem. Nie mogła wsiąść do dokładnie tego samego pociągu przypadkiem biorąc pod uwagę jego nieszczególnie popularną trasę.
- Odpowiem na Twoje pytanie, z wielką przyjemnością. - wznosząc swoje aktorskie umiejętności na wyżyny, powiedziała z tak dużym spokojem i pogodą ducha, że już sam ten fakt mógłby doprowadzić do siódmego stopnia irytacji... W skali pięciostopniowej. - Odpowiedź brzmi nie. Hunt nie zachowuje się inaczej, bo dlaczego niby miałby to robić? Dlatego, że jakaś nieznajoma postanowiła się za nim uganiać i uprzykrzać mu życie? Tak, uprzykrzasz mu życie, a on wcale Cię w nim nie chce! To właśnie chciałaś usłyszeć? Naprawdę mam mówić dalej? - na twarzy studentki nie było już nawet cienia jakiegokolwiek rozbawienia tylko ta powaga w swojej krystalicznej postaci, ta nieustępliwość jak gdyby obudziły się w niej "instynkty ochrony ogniska domowego". Wściekłość aż kipiała z jej oczu, a krew niebezpiecznie zabulgotała w żyłach Lii, kiedy America sięgnęła po kolejną metodę by ją sprowokować.
- Jesteś bezczelna. - stwierdziła, kręcąc przy tym głową z powątpiewaniem. - Zejdź mi z drogi, nie będę z Tobą rozmawiać w taki sposób. - panowała nad sobą marnymi ostatkami sił. Mimo wszystko, choć chwilowo ukryte znacznie głębiej niż zwykle, w Lii wciąż odzywały się te ludzkie odruchy, które podpowiadały jej, że bycie nieszczęśliwie zakochanym, to fatalne uczucie, które potrafi zrównać ludzkie życie z ziemią wraz z całą radością z niego czerpaną. Nie chciała dokładać do tego swoich trzech groszy i naprawdę nie pragnęła niczego innego jak się stąd zwyczajnie oddalić. Ruszyła przed siebie z zamiarem wyminięcia Jewel.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wzburzenie Lii było zdecydowanie jednym z gatunków paliwa, na którym nieco paranoiczna zazdrość Ameriki rozpędzała się teraz bardzo sprawnie. Cierpienie osób chorych z zazdrości nigdy u nikogo nie wzbudzi współczucia – choć pozostaje realnym cierpieniem. Jeśli prowadzi do pewnej formy szaleństwa czuy dysocjacji – nigdy nie spotka się ze zrozumieniem, z nawet ćwiercią tego zrozumienia, z jakimś ostatnio nawet spotykają się osoby upubliczniające swój zespół Tourette’a. Tak na prawdę przecież nie przemawiała przez Amerikę tylko zazdrość. To był splot kilku paskudnych stanów – na pewno ze sporym udziałem przeczucia beznadziei, głębokiej nieraz samotności, wychowania bez głębszych wartości (oraz matki), przyprawiany w obecnych miesiącach alkoholem i dragami, a na dokładkę przystrojony krytycznymi spadkami poczucia własnej wartości, zresztą bardzo logicznie umotywowanymi: wszak America Raiz zajmowała zdecydowanie dolne obszary drabiny społecznej i już samo to było zupełnie dostatecznym powodem, by nie widzieć dla nich – Ammy i Hunta – żadnych szans. Kto – w jego sytuacji społecznej –pokaże się publicznie z tancerką go-go, może i kelnerką, ale tak samo „być może” gotową do zgoła głębiej idących usług? Nawet gdyby Jewel była uroczą osobowością, słoneczną dziewczyną, to by nie przeszło.
Czuła więc, zdecydowanie, że szans nie ma żadnych. To wywoływało gorycz nie do pojęcia – ale pod ciśnieniem ta gorycz była kolejnym składnikiem jej paliwa. Gdy przychodziło do spraw huntowych (a zawsze były blisko jej toku myśli) – było jej tak źle, że mogła jako tako odprowadzić nadmiar tej goryczy tylko zwracając się z agresją ku komuś. Komukolwiek.
A co, jeśli w roli tego kogokolwiek przypadkiem pojawiała się ta, dokładniusieńko ta osoba, która jest za to wszystko odpowiedzialna? W ślepej logice Ammy Lia była winna. To oczywiste. A teraz, kiedy na pustawym peronie udało jej się ją zaskoczyć – Ammy czuła, że nic jej nie zatrzyma. Gorycz musi się wylać cuchnącą kałużą, a w tej brei ona, Jewel, utopi Lię bez względu na konsekwencje (w tym i konsekwencje w rzeczywistości Huntera). Czuła siłę. Czuła sprawiedliwość po swojej stronie. Czuła bezkarność– Lia była miękka, bezbronna, i należało jej się, a Jewel była teraz jednym wielkim napiętym mięśniem. Stała teraz w bezludnym przejściu, obłożonym nieładnymi kafelkami, naprzeciwko Lii i słuchała, jak w swej „niewinności” werbalizuje własną pomyłkę i w ten sposób napędza próżność Ammy, udowadniając skuteczność jej skądinąd nędznej gierki z pociągu.
Aż prychnęła z celowo przesadzoną kpiną, słysząc jak Lia recytuje wszystkie aspekty tamtej sceny, w których dała się zrobić w konia. – Kuuurwa… – pokręciła głową na swój sukces większy, niż planowała. – No? – zainteresowała się z całą złośliwością, pohamowując rechot – Jasne że odpowiesz na moje pytania, kurwa, bo jesteś grzeczna, ułożona i refleksyjna jak linijka w piórniczku… – mogłaby dalej, w zasadzie miło się robiło zapasy uszczypliwości i drwin w głowie, żeby zaraz nimi pospluwać w tę paskudną, kradnącą jej sens życia istotę, ale Lia kupiła sobie trochę uwagi i czasu szczerym wyznaniem.
„Nie.”
Nie spała z nim.
O…? – teraz to Ammy straciła na moment czujność, zajęła się omamem, w którym Hunt nie skalał się cielesną bliskością tej wywłoki i wciąż może… może wciąż…
– Co takiego?? – obudziła się, szturchnięta nieoczekiwanie prostym faktem. „uprzykrzasz mu życie, a on wcale Cię w nim nie chce”? – Co ty kurwa wiesz!! – ruszyła naprzód jak motocykl na światłach, w dwa kroki była przy Lii i otwartymi dłońmi pchnęła ją mocno korpus pod obojczykami. Pewnie jej to jakoś naruszyło pion, więc Ammy naparła dalej, krok, dwa, teraz z autentyczną złością, czyli wolą czynienia zła, wypisaną na twarzy, z ramionami wciąż wyprostowanymi do kolejnego pchnięcia – To ty mu zamalowałaś oczy swoją kurwa… kurwa dziecięcą jakąś… – zabrakło określenia, a energia wymagała ujścia, więc pchnęła Lię mocniej, aż poleciała na ścianę. Jewel prychnęła, przyskakując zaraz do niej. Gdzieś tam zastukały kroki w dalekim przejściu, ale teraz takie rzeczy kompletnie sięnie liczyły. Liczyło się tyko to jedno.
– zzzZA!mknij się i słuchaj… – syknęła znów ciszej, dopadłszy do niej z cudownym poczuciem przewagi, przynajmniej fizycznej, rozpędzonej autentyczną i sprawiedliwą wściekłością, do której z taką bolesną rozkoszą dawała sobie teraz Ammy wszelkie prawa. – Zaczarowałaś go i próbujesz go zmienić w jakiegoś… cwela! kurwa. Nie wykastrujesz mi Hunta, durna cipo. Zapamiętaj! Od… – i złapała ją za sweterek gdzieś na wysokości lewego ramienia …pierdol się do niego! Won!
Słowa nie służyły teraz Americe tak dobrze, ja by chciała, ale też wolała czyny. Czyny złe. Czyny rozpaczy i przemocy płynącej z bezradności. Bezradność odbierającą precyzję, pozostawiającą tylko chaotyczną wolę zrobienia czegoś złego tej… tej…
Szarpnęła ją za ten sweterek najpierw ku sobie, potem gdzieś w bok, i wysyłając drugą rękę ku jej włosom, żeby je wygodnie chwycić i… – przynajmniej taki był kierunek spazmu pragnącego siać przemoc ramienia dziewczyny w szerokim rozkroku, wcale nie tak perfekcyjnie jak chciała kontrolującej swe agresywne impulsy, ale gotowej na wiele, żeby odgromić choć część tego żalu, goryczy i poczucia nieukojonej niesprawiedliwości. – Wracaj kurwa do lalek i mamusi!! Niech ci kurwa zrobi warrrrkoczyki!! – wysyczała na koniec, starając się chyba przewrócić Lię – szarpnięciem za odzienie i próbą wplątania palców w jej włosy. A w słowie „mamusi” była taka przesączona ohydną drwiną złośliwość, że nawet Ammy chyba na moment by się zatrzymała, gdyby zdawała sobie sprawę, jaką być może strunę przypadkiem szarpnęła bezmyślnie…

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiedy Lia była kilkulatką o długich, czekoladowych włosach, w które nieszczególnie umiejętnie powpinane były rozmaite spinki w kształcie biedronek, pszczółek i innych mieszkańców ogrodów zoologicznych, pewnego dnia pośród przedszkolnych murów nastał wielki dzień. Pani przedszkolanka (vel ulubiona ciocia) ogłosiła wszem i wobec, że niebawem odwiedzi ich wędrowny teatrzyk, którego głównymi aktorami będą...
Marionetki.
Niewielka grupa małych podopiecznych zareagowała na tę informację z szalonym entuzjazmem, jak to w zwyczaju miały dzieci, mimo że niektórzy nie posiadali choć mglistego pojęcia co to właściwie są te marionetki.
Przekonali się wtedy, kiedy trupa dotarła na miejsce, dzieciaki usadowiły się wygodnie na kolorowym dywanie w jednym, niedbałym rzędzie, a przedstawienie rozpoczęło się na dobre. Jeden z aktorów trzymał zabawna lalkę o nieco zniekształconej twarzy w powietrzu i po raz pierwszy pociągnął za długi sznurek.
Lalka uniosła rękę w górę.
Kolejne gwałtowne, energiczne pociągnięcie.
Noga lalki poszybowała w bok.
Nie broniła się przed tym w kompletnie żaden sposób, nie stawiała oporu, a mężczyzna mógł robić co tylko zechciał jednocześnie wszczepiając w nią kawałek duszy poprzez przerysowane naśladowanie głosu.
Lia była teraz dokładnie jak ta kukiełka sprzed kilkunastu lat. Szok w zupełności zawładnął niemal każdym fragmentem jej ciała. Szok w najczystszej swojej postaci, nieskalany żadną inną emocją - żadnym wzburzeniem, żadnym poirytowaniem, żadną chęcią mordu. Niczym to najszlachetniejsze złoto bez jakichkolwiek domieszek innych metali. Doprowadził on do tego, że przez chwilę dziewczyna nie była w stanie zrobić kompletnie nic, dokładnie tak jak gdyby jej umysł powędrował daleko stąd, a na płycie peronu pozostało tylko ciało. Nie potrafiła zareagować, nie potrafiła zatrzymać tej farsy.
Właśnie dlatego poddawała się każdemu ruchowi zainicjowanemu przez Jewel. Kiedy jej dłonie odepchnęły ramiona Lii ta pomiędzy drżącym oddechami musiała postawić kilka kroków w tył by utrzymać równowagę. Gdy pchnęła ją jeszcze raz nawet specjalnie się nie asekurowała by zminimalizować skutki zderzenia ze ściana.
Jeszcze nikt nigdy nie potraktował jej w taki sposób. Jeszcze nikt nigdy nie żywił wobec niej tak potężnej, gołym okiem widocznej agresji. Nikt nigdy nie mówił do niej słowami, z których aż kipiała nienawiść. To wszystko, co miało tutaj miejsce było niczym innym jak jawną przemocą wymierzoną w jej stronę.
Ale moment otrzeźwienia musiał wreszcie nadejść. W końcu America nie mogła tak zupełnie bezkarnie szarpać jej tutaj godzinami. Biorąc pod uwagę aktualny stan emocjonalny Jewel ta wydawała się utracić wszelakie hamulce oraz zdolność myślenia o konsekwencjach swoich czynów i kto wie do czego mogło ją to zaprowadzić. Dlatego należało to czym prędzej przerwać.
Wracaj do mamusi.
Aż trudno uwierzyć jak ogromną moc sprawczą może mieć jedno, z pozoru banalne zdanie wysyczane jadowitym głosem tuż przed twarzą. Otóż, miało dokładnie takie samo działanie jak wiadro lodowatej wody bezlitośnie wylane na przypadkową osobę - jednym haustem, bez żadnych przerw na przystosowanie. Odbierało głos, wstrzymywało oddech, ale i... Budziło do życia jak nic innego.
- Możesz mówić na mój temat co tylko zechcesz, ale odpieprz się od mojej rodziny, ździro! Nie będziesz wyżywać się na moich bliskich za swoje spieprzone życie! - wtedy zrobiła coś, co w tym momencie wydawało się być zupełnie naturalnym zachowaniem, ale jeśli zacznie analizować je jutro czy za kilka dni z całą pewnością dojdzie do zgoła innych wniosków. Kompletnie zaskakując przede wszystkim samą siebie, gdzieś pomiędzy jednym szarpnięciem za ubranie a drugim zdołała unieść rękę, w ułamku sekundy solidnie się zamachnąć, a to zaprowadziło ją już do tego by otwarta dłoń spotkała się z policzkiem Jewel. Ciche plaśnięcie odbiło się echem wśród ścian, które aktualnie je otaczały, a Lia przez moment czuła, że najprawdopodobniej wszystkie najdrobniejsze kosteczki w jej dłoni uległy przemieszczeniu. Jednak teraz zajmowało to dokładnie dziewięćdziesiąte dziewiąte miejsce na liście jej priorytetów.
Do tej pory widziała takie zajścia jedynie na ekranach telewizorów i laptopów, projektorach kin, ale bardzo dobrze zapamiętała pewien szczegół - zawsze wtedy, kiedy bohater X wymierzał podobnego rodzaju cios bohaterowi Y powodowało to u niego chwilowe zmrożenie i zaprzestanie dotychczasowych działań, cokolwiek by nie robił - krzyczał, szarpał, bił. Miała nadzieję, że i w tej najbardziej rzeczywistej z rzeczywistości zadziała to w dokładnie taki sposób.
- A teraz Ty mnie posłuchaj, raz a uważnie! - wykorzystując ten moment, kiedy zaskoczyła Ammy, która, sądząc po jej opinii na temat Lii dosadnie wygłoszonej zaledwie chwilę temu, zapewne nie spodziewała się po niej takiego ruchu, odepchnęła ją od siebie na tyle by odzyskać choć odrobinę strefy komfortu o ile w ogóle można o niej w tej chwili wspomnieć. Starała się uspokoić zdecydowanie spłycony i przyśpieszony oddech.
- Skończ szprycować się tym gównem, cokolwiek to jest, bo wyżarło Ci już chyba ostatnią szarą komórkę! - wykrzyknęła w ogromnym rozgoryczeniu, całkowicie tracąc panowanie nad własnym głosem i nie zważając już na to, że przebywają w miejscu publicznym i w każdej chwili ktoś może się tu zjawić. - Będziesz mi mówić, że mam odpieprzyć się od własnego chłopaka?! Ty?! Chyba coś Ci się pomyliło! - jednym z wyróżników Lii było to, że cokolwiek by się nie działo zawsze z jej oczu biło to szczególne ciepło przywodzące na myśl dwie roztopione, urocze pralinki... Po których teraz nie było nawet śladu. Teraz pozostała już tylko poważna, lodowata czerń w swojej najmroczniejszej odsłonie.
- To Ty daj nam spokój! Wiesz jak nazywają się kobiety, które doskonale zdają sobie sprawę, że facet jest zajęty, a mimo to nie mają skrupułów by się do niego przystawiać?! Zwykłe dziwki! Tym właśnie jesteś! - naciągnęła sweter z powrotem na swoje miejsce biorąc pod uwagę, że jego przyjemny materiał został w dość niehumanitarny sposób ściągnięty na jej ramię poprzez wszystkie działania dziewczyny. - Więc nawet nie próbuj mówić mi, że robię z kogoś... Cwela?! Co jest złego w tym, że starasz się wydobyć z kogoś to, co najlepsze?! Co jest złego w tym, że starasz się poprowadzić go tak by wiódł życie najlepsze z możliwych?! No dalej, odpowiedź mi! A co Hunt mógłby mieć z Tobą?! Ćpanie w jakichś pieprzonych melinach za miastem?! Testowanie najnowszych wytworów czarnego rynku?! A może złoty strzał w ramach gratisu?! Odpowiadaj! - krzyknęła jeszcze głośniej niż chwilę temu i czując, że dodało jej to mnóstwo siły do dalszego starcia odbiła się od ściany stawiając zdecydowany krok w kierunku Ammy.
Tego typu słowa zawsze doprowadzały ją do istnego szału. To całe umiłowanie zła. Ta zakrzywiona rzeczywistość, w której nagle to co złe stawało się dobre. Natarczywe próby wmówienia innym, że zło nie jest nudne.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na początku było tak, jak America chciała – czy nie tyle chciała, ile oczekiwała, że powinno być; że się jej należy. Górowała: nie tylko stopniem determinacji i związanej z nią agresji, ale i zaskoczeniem, w efekcie czego ta cała Lia, słabe, delikatne dziewczątko, była niczym lalka. A Ammy nie potrafiła się już teraz zatrzymać – ta jej przewaga była jak ciąg, z którego nie da się wyskoczyć, jak wir, który wciąga coraz głębiej i obraca coraz szybciej wokół jednej osi: zemsty.
I dlatego zupełnie nie zakładała (pominąwszy fakt, że w ogóle niczego nie „zakładała”, po prostu „działo się”) jakiejkolwiek zmiany układu sił. Nie liczyła się z jej sprzeciwem, z żadną jej ripostą, a już kontratak zupełnie nie mieścił jej sięw głowie.
I tu był pewnie w tym starciu najsłabszy jej punkt. Pięść Jewel wisiała, drżąc z napięcia mięśni, niczym strzała w cięciwie gotowa do wystrzelenia, gdy Lia (w odczuciu Ammy – z bezsilności i słabości) wykrzyczała jej w twarz coś, co tylko było paliwem, łącznie ze słowem „zdzira”, w tej sytuacji również dodającym sił raczej Ammy, niż punktów racji Lii – ale zamiast zwolnienia cięciwy i rozkwaszenia tej piękniusiej buźki, stało się coś zgoła innego.
– Skoro jestem zdzi-
Trzaśnięcie w policzek przyszło jakby zupełnie znikąd, przerywając jakąś jadowitą ripostę i rozbrajając planowany cios pięścią. Zamiast tego głowa Ammy odskoczyła po uderzeniu lekko w bok, po korytarzu przebiegło krótkie echo trzaśnięcia.
I ku zaskoczeniu siebie samej, Ammy rzeczywiście doznała w swym galopie zemsty zatrzymania. To dało Lii czas na przemowę, której Jewel słuchała jednym uchem, zwrócona uwagą raczej w głąb siebie, gdzie wzbierały straszne odruchy, skrzykując się niczym bandziory rozbitej właśnie nieoczekiwanym atakiem hordy.
Jewel stała w rozkroku, z uniesionymi rękoma, a słowa Lii, rzucane w afekcie, to przelatywały obok niej, to trafiały ją jak miotane bezładnie, ale z mocą, kamyki. Jedne tnąc, drugie uderzając, inne trafiając w czułe punkty…
– Kurwa… Kurwa! – bandziory plugawych reakcji powoli zbierały się w zwartą, decyzyjną gromadę, sięgając po oręż. – Ja pierdolę! Co ty… co ty pierdolisz!! – na razie brała wytracony po otrzeźwiającym kontrataku rozpęd; Lia mogła do dostrzec w oczach i unoszących się we wściekłym zdumieniu ramionach Latynoski. Nie miała argumentów werbalnych – Dziwka? Mówisz o mnie… dziwka?? – wysapała, niepewna tej linii, bo ani nie słyszała tego określenia pod swoim adresem pierwszy raz, ani nie mogła tak całkiem mu zadać kłamu, nawet jeśli akurat sama Lia nie miała na tę prawdę własnych niezbitych dowodów. Ale nie o słowa tu szła walka. Słowa też nie były najmocniejszą stroną Ammy. – Mam w DUPIE twoje… kurwa… obrażanie mnie! – Nie miała też tych słów (teraz zwłaszcza) zbyt wiele w gotowości. W gotowości miała swoją niepojętą gorycz, wściekłość, poniżenie odrzucenia i samotność. Przecież nie miała tu (i czuła to „podświadomie”) niczego do wygrania. Jedynie – do zniszczenia.
Warknęła wściekle, odbiła się piętą i rzuciła na Lię, bez planu, bez techniki, bez myślenia o rozkładzie sił na obronę i atak. Rozkaz instynktów był prosty i automatyczny: wbić się w Lię, wczepić pazurami we włosy, w odzienie, docisnąć do ściany, a kiedy już ściana stawi opór, oby jak najboleśniejszy – przesunąć nią wzdłuż, skoro nie da sięjej w tę ścianę wmiażdżyć. Niech straci równowagę!
Potężnym – jak na nią – kopnięciem w stopę, w kostkę – chciała ją pozbawić równowagi, chciała runąć razem z nią pod tą ścianą. w kałużę brudnej wody ściekającej z wnęki pod sufitem, tarmosić, otumanić swoją agresją, i wtedy, trzymając za cokolwiek (włosy, sweter, szyję) oddać jej policzek, ale nie raz, nie: oddać za wszystkie dni męczarni odtrącenia!
Jeśli to wszystko się udało – Ammy nie była szczęśliwa. Ale dawałaby pożywkę swemu amokowi. Jednak nie znała Lii, tak naprawdę, jako przeciwniczki. W podobnych sytuacjach zaskoczone osoby, zwykle kojarzone z pokojowymi, mogą odruchowo objawić nieoczekiwany dla siebie samych potencjał. O tym Jewel nie była w stanie myśleć (podobnie jak nie była o niczym innym). Tylko – Tyyy… ty wypacykowana, durna, cuchnąca jebanym dobrobytem złodziejska PINDO!! – i naprzeć na nią, wczepić się, docisnąć do ściany, przesunąć po odbitym od ściany wektorze, kopnąć w kostkę, przewrócić, zwalić się na nią i uderzyć w twarz. Bogowie wojny i niesprawiedliwości – dopomóżcie! Za te obelgi całkiem słuszne i tak raniące, za te „zdziry” i „dziwki”, za Hunta, który ma być jej, Ammy, jej, tylko jej!! Nieważne, czy ktoś słyszy, czy akurat przechodzi! I tak sięwystraszy takiego impetu, jaki Ammy miała teraz w sobie i właśnie uwalniała...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Lia nie wiedziała na temat Ammy nic oprócz tego, że ta posiadała całkowicie chorobliwą obsesję na punkcie jej chłopaka w zupełnie naturalny sposób połączoną z próbą (bądź też próbami) utorowania sobie drogi wprost w jego ramionami, ubierając to w wyjątkowo ładne słowa. Stan fatalnego zauroczenia zaprowadził ją do, jak widać na załączonym obrazku, usiłowania wyrządzenia fizycznej krzywdy Bennett, jakkolwiek pokrętną i niezrozumiałą logiką by to nie było. I powiedzmy sobie szczerze, mimo braku jakiegokolwiek wcześniej opracowanego planu, mimo wyjątkowo chaotycznych, spontanicznych ruchów udawało jej się to całkiem... Dobrze. Na tej podstawie można było już wysnuć wniosek, że we wcześniejszych latach swojego życia Latynoska musiała walczyć o swoje tą nieszczególnie chlubną bronią w postaci przemocy wymierzonej w swoich potencjalnych wrogów. Biorąc pod uwagę, że od najmłodszych lat uwikłana była w przestępczy świat, który nie znał słów takich jak litość czy miłosierdzie dla nikogo nie byłoby to wielkim zaskoczeniem. Dlatego też gołym okiem widać było, że szanse Lii na odniesienie sukcesu w tym pojedynku od czysto sprawnościowej strony są dość marne, mimo chwilowego przebłysku, który miała okazję zaprezentować minutę, może dwie wstecz. Niestety (a raczej zdecydowanie stety) dwudziestodwuletni żywot nie doświadczył jej w takich właśnie aspektach ludzkiej egzystencji. Jedynymi momentami, gdzie mogłaby powiedzieć, że celowo zastosowała wobec osób trzecich siłę były te nic nieznaczące w dłuższej perspektywie sytuacje, gdy jako kilkulatka solidnie zdzieliła po dłoniach przypadkowego dzieciaka w piaskownicy, kiedy ten w nikczemny sposób próbował podkraść jej ulubioną foremkę czy uderzając poduszką dobrą znajomą podczas wspólnych wygłupów i... Na tym wszystko się kończyło. Nie znała sztuki samoobrony, o prawym sierpowym wiedziała tylko tyle, że istnieje, a widząc w telewizji urywek walk MMA stwierdzała, że totalnie nie kręci jej ten rodzaj sportu. Tak więc możliwości studentki skończyły się właściwie w tym samym momencie nim na dobre zdołały się rozpocząć. Bo i owszem, mogła jeszcze raz spróbować spoliczkować Ammy skoro za pierwszym razem przyniosło to jakiekolwiek korzyści dla niej samej, ale szanse iż działanie ponownie zakończy się powodzeniem były znikome.
Bo człowiek uczy się na własnych błędach?
Bo nawet jeśli dopuścił się jakiegoś przeoczenia, zaniedbania, to szczególnie utkwi w jego pamięci i drugi raz już na pewno go nie popełni?
Bo z każdą kolejną minutą poznajemy swoje zachowania i nawyki coraz bardziej?
Każdy cios, jakikolwiek by nie był, stanowił jedynie wyjątkowo krótkoterminowe rozwiązanie. Co przyszło Lii z tych usilne wydartych sekund, kiedy to wzniosła się na wyżyny definicji brutalności w swoim własnym słowniku? Co przyszło jej z tego, że przez chwilę mogła obdarowywać Latynoskę słowami, których w normalnych okolicznościach nigdy nie ośmieliłaby się użyć skoro doprowadziło to do odwetu i wzburzenia conajmniej dwukrotnie większego?
Tutaj zdecydowanie należało podjąć o wiele bardziej odważne działania.
Tymczasem jednak...
- Tylko spróbuj uderzyć mnie jeszcze raz, a przysięgam, że zrobię Ci z życia jesień średniowiecza! Prosto z tej stacji pojadę na najbliższy komisariat policji i posądzę Cię o napaść! Razem z funkcjonariuszem sporządzimy Twój portret pamięciowy z taką dokładnością, że będą znali współrzędne każdego jednego pieprzyka na twoim cholernym policzku! Przypominam też o tym, że znajdujemy się w miejscu publicznym więc na pewno uda się zdobyć nagranie z monitoringu! Mało?! A więc przenieśmy się w bardziej pikantne rejony! Na pewno wspomnę również o tym, że jesteś pod wpływem narkotyków! Może nawet masz przy sobie kilka gramów?! To także świetna okazja by zdobyć kilka informacji na temat Twojego dilera! Zrobią Ci nalot na chatę w pięć minut od uzyskania tej informacji i przetrzepią każdą szafeczkę, nawet tą z samotną paczką pieprzonego makaronu penne! - American Dream panny Raiz rzeczywiście się ziścił - oto Lia straciła równowagę, a głównym czynnikiem sprawczym okazało się być kopnięcie w kostkę. Jako że było ono bardzo mocne - naprawdę bardzo mocne i to wcale nie były tylko pozory - a te obszary kończyny dolnej stanowiły dość uwrażliwione miejsce na wszelakiego rodzaju uderzenia, z ust dziewczyny natychmiast wydobyło się przeciągłe, głośne jęknięcie, a już na pewno mimowolne, bo przecież nie chciałaby przed nią ukazywać jakichkolwiek słabości. Jednak nie było ono nacechowane żałością, a czystą wściekłością. Nagłe nadejście fali nieznośnego bólu, na którym całkowicie się skupiła znów odebrało jej czujność i kontrolę nad sytuacją. Wystarczyło dodać do tego kolejne szarpnięcia serwowane przez Jewel i automatycznie utrzymanie się w pionie przestało być realnym stanem. Kompletnie nie potrafiła dostrzec możliwości by się wyasekurować zważywszy na to, że w zasięgu dłoni miała jedynie fragment zupełnie płaskiej ściany. Dlatego też bez większej kontroli opadła na beton uderzając o niego plecami i w ostatniej chwili podrywając głowę ku górze. Wstrząśnienie mózgu to ostatnia rzecz, która była jej teraz potrzebna do pełni "szczęścia".
Bez jakichkolwiek zahamowań zażarcie wykrzykiwała te wszystkie groźby prosto w twarz Jewel, która w tym momencie miała już bezpośrednią szansę nad nią zawisnąć. Niczym w jednej z serii o superbohaterach najwidoczniej teraz wstąpił w nią tajemniczy "obłok mocy", a jego głównym zadaniem było przywrócenie niespożytych sił. Lia próbowała walczyć z Ammy na wszelakie sposoby, które umożliwiało jej aktualne położenie. Wiedząc, że utraciła spory fragment wolności, wierciła się tuż pod nią jednocześnie odpychając od siebie rękoma. - Złaź ze mnie! Natychmiast! - po raz pierwszy poczuła całą sobą, że słowa "Przemoc rodzi przemoc" nie są tylko bezsensownym, górnolotnym sloganem, a najprawdziwszą rzeczywistością. Jedyne o czym marzyła w tym momencie, to zadać Jewel ból równy temu jaki ona zadała jej przed momentem. Każdy cios rodził chęć zadania kolejnego i było to niczym historia niemająca swojego końca... Oczywiście póki osoba trzecia nas nie rozdzieli.
Jednak każda wojna posiada swoją tajemną broń, która zaskakuje nawet najgroźniejszego przeciwnika więc i ta posiadać ją musiała. Broń ta tkwiła w niewielkiej torebce Lii, a precyzując w jednej z zewnętrznych kieszonek. Na szczęście pasek owej torebki miała przewieszony przez cały tułów, a nie jedynie przez ramię tak więc ta nie miała możliwości spaść na ziemię w żadnym momencie przepychanki. Od jakiegoś czasu notorycznie i ukradkiem podrzucał ją tam ojciec dziewczyny. Choć zdecydowanie bardziej argumentował to niewinnymi słowami "Gdyby ten chłopiec okazał się inny niż zakładałaś" aniżeli "To w razie spotkania z niezrównoważonymi psychicznie kobietami" chyba będzie musiała w najbliższym czasie mu za to podziękować.
- Nie pieprz mi teraz o dobrobycie! Wyraźnie brakuje Ci argumentów, a dobrobyt nie ma nic do rzeczy w tej sytuacji! Zasady nie zależą od tego czy masz w portfelu tysiąc dolców, a może pięć. A nie dobieranie się do cudzych facetów jest taką właśnie zasadą! Niczym innym! To świadczy tylko o Tobie, jak bezwzględnym człowiekiem jesteś! - kolejne wykrzyczane słowa, które miały nieco odwrócić uwagę Ammy od tego, co właśnie działo się "na boku". Bo na boku była dłoń Lii, która zawędrowała do otwarcia kieszonki. Jedno zdecydowane pociągnięcie ku górze i zatrzaska przestała stawiać opór. W dalszym ciągu jedną ręką powstrzymując rozszalałą dziewczynę, drugą szybko ujęła chłodne, metaliczne opakowanie ostrożnie podsuwając je do góry.
Wystarczy przycisnąć, nic więcej.
W głowie Lii rozbrzmiały teraz słowa ojca, kiedy ten dawno temu instruował ją jak używać... Gazu pieprzowego (gwoli wyjaśnienia, robiła to po raz pierwszy).
Tak też zrobiła. Nie czekając dłużej, absolutnie nie było na to czasu ani sposobności, energicznym i niepowstrzymanym gestem wystawiła rękę przed siebie by rozpylić nieco substancji tuż przed twarzą czarnowłosej mając wielką nadzieję, że w ten sposób uda jej się ją z siebie zrzucić.
Już po chwili kilka drażniących cząsteczek najwyraźniej dotarło i do układu oddechowego Lii, co zaowocowało kilkoma kaszlnięciami więc szybko zasłoniła dłonią tak duży fragment twarzy jak tylko mogła jednocześnie odwracając głowę na bok.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czegokolwiek zaśnie wiedziała w tej chwili America – nie było je potrzebne. Działała ot co, przepełniona paskudnymi intencjami napędzającymi w niej poczucie zwycięstwa i słuszności tej zemsty, jakkolwiek ten akt obiektywnie rzecz biorąc podkreślał raczej jej bezsilność, oraz bezkarność – bo któż ją teraz powstrzyma? – oraz realną skuteczność – skoro udało jej się najpierw naprzeć Lią na ścianę, a potem – powalić na płytki. W tej pozycji zaś w Jewel wstąpiła zaślepiająca pewność zwycięstwa, a w każdym razie – przejęcia pełnej władzy nad tym pojedynkiem, bo nie chciała zwyciężyć, tylko zwyciężać: dobitnie, z całą mocą uzmysławiać Lii raz po raz, przedtem szarpnięciami, a teraz – gotującymi się już do ataku pięściami – że to ona jest tu looserem, głupią pipą i żałosną niedojdą.
Dlatego nagła logorea leżącej na wznak dziewczyny wywarła na Jewel coś w rodzaju rozbawienia. Zwłaszcza w tej pozycji – gdy właśnie zbierała się do siadu okrakiem na niej, lewe przedramię wtłaczając biedaczce w obojczyki, drugą zwijając w pięść, już unoszoną do ciosu, gdy… Co?
„Jesień średniowiecza”?? „Pieprzyki na policzku”?? „Pikantne rejony”?? No, nie były to słowa zachęcają to autorefleksji, wręcz przeciwnie – upewniały Ammy teraz o bezsilności leżącej pod nią przeciwniczki. – Co ty pierdo- – zaczęła, ale Li znów podłapała rozgorączkowaną wenę, ruszają je w twarz tym razem z „brakiem argumentów” i „bezwzględnym człowieku”. Na to ostatnie Jewel aż uniosła brwi, bo psiakrew – owszem! Owszem! Była teraz bezwzględna i bezwzględny będzie także cios, którym rozkwasi ten piękny ryjek, że aż Hunt przestanie chcieć go widywać, a zamiast niego – zechce wreszcie się nawrócić i zacząć widywać ją, jemu przeznaczoną, cholera, JĄ! Więc jednak po prostu – Nie pierdol, bo

I znów nie dane było Ammy dokończyć. Ale powód był tak zaskakujący, że nawet gdyby mogła mówić, zamiast słów wyrwałoby jej się donośne, wściekło-bolesne – Aaaaaa!!! Khuuuurwaaaaa!!… –na cały korytarz.
Potworny płonący ból przeszył jej czaszkę, nagle wszystko zniknęło, strumień gazu w spreju niemal strącił ją z Lii, choć po prostu w tym nagłym, bezwładnym koziołku, w którym Jewel ześlizgnęła się z niej z obiema dłońmi przy twarzy, opadając krzywo, nieromantycznie, na łokieć, którego rozbicia nawet nie poczuła. W karykaturalnym połączeniu pozycji embrionalnej i klęczącej, sycząc i zaraz jęcząc w szoku cierpienia i strasznego zawodu, miotała rękoma, jakby nie wystarczało ich jej na trzymanie się za oczy i łapanie na oślep Lii, żeby jej nie uciekła, – SUKA!… – żeby zacisnąć szpony choćby na brzegu tego jej ciapciastego sweterka – … kurwa…! – i jeszcze zatrzymać, bo przecież to do niej, do Ammy, miały należeć te chwile, a nie do tej bezbronnej złodziejki miłości i – w efekcie – godności, – Zabiję cię!… Aaaa, kurwa jak to kurewsko szczypie, co to było??!? Gadaj!! Kurwa nic nie widzę… zabiję cię! Zabiję!, czekaj… –miotała inwektywami, groźbami i rozcapierzonymi dłońmi, klęcząc i niby chcąc się położyć, niby wstać, niby na kolanach zmierzać ku Lii, choć nawet nie widziała, jak daleko teraz jest…
Być może kontratak w spreju nie był tak groźny i dotkliwy, jak to można było sądzić po reakcji Jewel – ale w tej reakcji był wszak nie tylko szok i ból, ale chyba tyle samo strasznego zawodu i poniżenia porażki, gdy nagle echem wśród rozbieganych impulsów wróciły do Ameriki słowa o zgłoszeniu napaści, o portrecie pamięciowym, całkiem nagle realistyczne, ba – wzbudzające dodatkową obawę, że przecieżnie są na żadnym sprawiedliwym ringu, a w miejscu publicznym, gdzie przecież (teraz to odkryła…) pewnie jest pełno ludzi, pewnie patrzą na nie, pewnie ktoś pomaga Lii, a w sprawie Ammy dzwoni właśnie po policję telefonem, na którego kamerce znajduje się już nagranie latynoski ewidentnie napadającej niewinną dziewczynę wśród ciosów i gróźb śmierci, brzmiących teraz tak samo realnie przeciw niej, jak realnie paliły ją oczy, roniące czarne od tuszy łzy w idiotycznej reakcji oka na stężone sprejowe splunięcie niesprawiedliwości całego świata, sprzysiężonego przeciwko biednej Americe Dolores la Joya Arriaga Raíz, w obecnej chwili zwłaszcza Dolores, Muchos-kurwa-Dolores, a w żadnym stopniu La Joyi, gdy tak kiwała się jak kurczak z odciętą głową na rozkraczonych klęczkach na środku tunelu między peronami, jęcząc kretyńsko pieśni zemsty, która już się nie dopełni, choć była tuż, w zasięgu druzgoczącego ciosu, nad którym próżny namysł odsłonił ją przed strzyknięciem jadu tej niepozornej, zdradzieckiej żmii…

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Powiedzmy sobie szczerze, użyty gaz pieprzowy - małe, niepozorne znalezisko, które najwidoczniej posyłając niewidzialne, utajnione sygnały postanowiło przypomnieć o sobie w odpowiednim, idealnym wręcz momencie - stanowił tą ostatnią już możliwość, po którą mogła sięgnąć Lia by wyjść z tego starcia w enigmatycznym "jednym kawałku". Jeśli okazałoby się, że America Raiz jest istotą nadprzyrodzoną czy też innym wytworem wprost z Marvelowskich komiksów odpornym na tego typu substancje, to w takim przypadku nie pozostałoby Lii nic innego jak pogodzić się z tym, że na jej twarzy jeszcze tego wieczoru może zagościć nieszczególnie pożądany siniak bądź też strużka krwi swój bieg rozpoczynająca w okolicach nosa, a kończącą w okolicach ust dziewczyny. Choć te kilka prozaicznych czynności - wywarcie nacisku na rozpylacz gazu, odchylenie głowy na bok i oczekiwanie na reakcję Ammy - w czasie rzeczywistym zajęło jakieś marne ułamki sekund, tak w czasie Złodziejki Miłości były to niemiłosiernie długie minuty. Minuty wypełnione przerażeniem czy zupełnie obca dotychczas misja zakończyła się powodzeniem; minuty przeplatane przyspieszonym oddechem, którego nie do końca była świadoma, a przecież nie miała na swoim koncie maratonu ukończonego chwilę temu i wreszcie - minuty naznaczone nieznośnym napięciem, bo przecież tak bardzo chciała by wszystko skończyło się po jej myśli, a nie miała na to żadnego wpływu. Wszystko w rękach losu choć możliwości były dokładnie dwie - będzie sprzyjający... Albo i nie.
I nagle wszystko ustało.
Choć wszystko to zdecydowanie wygórowane słowo biorąc pod uwagę, że ton głosu panny Raiz zwiększył swoją moc o conajmniej kilka solidnych decybeli. Jednak to, co było dla Lii w tym momencie najistotniejsze ziściło się - Latynoska zaprzestała uporczywych ataków wymierzanych w stosunku do jej osoby. Aczkolwiek by nie było zbyt miło, zbyt prosto i po prostu zbyt, opadając na surowy beton platformy i tym samym ześlizgując się z brzucha Lii prawdopodobnie przetrąciła jej przy tym kilka kluczowych wnętrzności mimo swojej niepozornej wagi. Lecz w tym momencie chwilowe uczucie wyjątkowo nieprzyjemnego dyskomfortu ustąpiło miejsca trwodze. Lia była szczerze zszokowana już nawet nie obelgami wycelowanymi w jej kierunku raz po raz, ale tym jak bardzo krzyczała teraz America, jak bardzo szamotała się sama z sobą, a to już zrodziło w jej głowie pewne... Przemyślenia. Może nie było to miejsce i czas na tego typu wspomnienia, ale przed oczyma natychmiast stanął jej reportaż, który miała okazję oglądać jakiś czas temu, a jego główna tematyka dotyczyła wymierzania "sprawiedliwości" przy pomocy... Kwasu. Teraz Bennett pozostało już tylko modlić się o to by jej ojciec wykazał się rozsądkiem podczas zakupu owej broni dla swojej córki i zwyczajnie nie przesadził, w żadną stronę. Gdyby spray pozostawił na twarzy Ammy tego typu szpecące ślady chyba nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Mimo całej nienawiści jaką w tym momencie darzyła rozwścieczoną dziewczynę.
- Hej! Spokój! Natychmiast! - jej chwilowy atak osłupienia, a więc i zawieszenia jakichkolwiek działań został przerwany przez męski, donośny głos i wyraźny dźwięk truchtu, który z każdą chwilą coraz to wyraźniej zaznaczał swoje ja. Lada moment okazało się jednak, że biegną tutaj dwie osoby, nie jedna.
- Wszystko w porządku? Potrzebujesz pomocy? - jedna z nich swoje kroki skierowała właśnie do Lii. Był to mężczyzna oraz kobieta i snując historie oparte na "pierwszym wrażeniu" na pewno można było stwierdzić, że zdecydowanie bliżej było im do czterdziestych urodzin aniżeli chociażby tych trzydziestych. Wydawali się być osobami statecznymi, dojrzałymi, o uporządkowanym życiu.
- Nic mi nie jest, naprawdę. - odpowiedziała z lekką nutą niepewności w głosie, w tej samej chwili uświadamiając sobie, że przecież nieustannie znajduje się w pozycji półleżącej - na tej paskudnej, brudnej ziemi pełnej drobinek piasku i niekiedy błota, ale i miejscowych kałuż. To okazało się być wyśmienitą motywacją do tego by przenieść się najpierw do siadu, a chwilę później przystąpić do całkowitego podniesienia z płyty stacji i ostatecznie stanąć na stabilnych, własnych nogach.
- Na pewno? - kobieta wyciągnęła w jej kierunku rękę gwarantując tym samym asekurację jak gdyby obawiała się, że Lia lada moment niebezpiecznie się zachwieje. Jednak nic takiego nie miało miejsca.
- Tak, nie zdążyła zrobić mi niczego poważnego. - nawet uśmiechnęła się delikatnie choć był to zdecydowanie bardziej klasyczny śmiech przez łzy aniżeli ten mający cokolwiek wspólnego ze szczerością. Lia mimowolnie przeczesała włosy dłonią po pierwsze dlatego, że nie miała pojęcia jak powinna teraz się zachować, a po drugie dlatego, że prawdopodobnie jej aktualna prezencja idealnie odzwierciedlała to wszystko, co działo się we wnętrzu dziewczyny - kompletny nieład i zagubienie.
- Od pewnego momentu wszystko widzieliśmy i bez problemu możemy złożyć zeznania na policji. Kochanie, dzwoniłaś już na policję? - tym razem postanowił przemówić mężczyzna zwracając się bezpośrednio do swojej towarzyszki.
- Nie, Mark. Już to zrobię.
Słowa te sprawiły, że ta część mózgu panny Bennett odpowiadająca za analityczne myślenie zaczęła pracować ze zdwojoną siłą. Z czym mogło wiązać się zjawienie policji w obskurnym tunelu na obrzeżach miasta? Bez wątpienia z tym, że America Raiz wpadnie w spore tarapaty, ale tutaj nie powinna i nie miała jakichkolwiek wyrzutów sumienia, proszę jej to wybaczyć. Ale były też inne konsekwencje... Konsekwencje, które musiałyby dotknąć bardzo drogą jej sercu osobę. Jeśli wydarzenie to osiągnie swój finał w czterech ścianach komisariatu nie będzie mogła zachować tego "tylko dla siebie". Na pewno będzie zmuszona przyznać się wtedy do wszystkiego conajmniej swojemu ojcu i dokładnie wytłumaczyć kim była dziewczyna, która ją napadła. Ten z kolei przy pierwszej nadążającej się okazji na pewno wspomni o wszystkim Hunterowi... No właśnie, Hunterowi. Choć tego typu sytuacja jeszcze nigdy nie miała miejsca w ich wspólnym życiu, nie trzeba być wybitnie kreatywnym myślicielem by wyobrazić sobie do jakiego stanu mogły doprowadzić jej chłopaka niespodziewane wieści. Nie chciała tego dla niego. Nie chciała by na zakończenie tego całkiem dobrego dnia popadł w wyjątkowo podłe stany emocjonalne. Nie chciała zrujnować z kretesem tego przyjemnego stanu po udanym treningu, w którym zapewne znajdzie się niebawem.
Dlatego właśnie podjęła decyzję. Dość spontaniczną i pewnie nierozważną, ale swoją. W jej mniemaniu najlepszą.
- Proszę nie dzwonić. Ja... Ja załatwię to sama. Po wyjściu stąd. Wiem z kim mam do czynienia. - zdanie to wypowiedziała dość szybko, niemalże na jednym wdechu by chwilę później objąć zaniepokojonym wzrokiem parę wybawicieli.
- W porządku... - stwierdził mężczyzna choć wydawał się być nieszczególnie przekonany co do jej pomysłu. - Potrzebujesz czegoś? Zostawiliśmy samochód na parkingu, możemy Cię podrzucić gdzie trzeba. - zaproponował.
- To bardzo miłe z Waszej strony, ale nie będzie to konieczne. Na zewnątrz czeka na mnie znajoma, już pewnie od dłuższej chwili. Ale... Myślę, że nie możemy jej tutaj tak po prostu zostawić póki nie wydobrzeje. - no właśnie, bo przecież wciąż była tutaj America. I mimo wszystkich karygodnych, niedopuszczalnych występków, których dopuściła się w oczach Lii i na Lii, zaczynając od upatrzenia sobie jej chłopaka jako swojej ofiary, a kończąc na próbie pobicia jej... Nie potrafiła tak po prostu odejść w nieznane i pozostawić jej tutaj na pastwę losu. Przecież kompletnie nie widząc na oczy była najłatwiejszym z możliwych celów dla wszelkiego rodzaju kieszonkowców, mniejszych i większych złodziejaszków bądź, o zgrozo, gwałcicieli. Zwłaszcza teraz, gdy tak tkwiła na ziemi w bliżej niezidentyfikowanej pozycji.
- Byłabym wdzięczna gdybyście mogli ze mną poczekać. Nie wiem jak będzie zachowywać się, kiedy gaz przestanie działać. - skierowała prośbę do nieznajomych.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

– Zabiję…! Kurwa… Aaaaachchcholllera jak to kurewsko piecze… – mózg z niewielką ochotą brał się za obsługę wszystkich teraz atakujących go bodźców. Musiał podzielić aktywność na kontynuowanie złorzeczeń i przekleństw, na recepcję bólu zadanego rozpylonym gazem, na dystrybucję cierpienia między ciało a ducha. Z krzyku Ammy przeszła do syczenia, aż zamilkła, skupiona już na sobie, jak to bywa, gdy czynniki zewnętrzne – nieraz całkiem dramatyczne – umysł odsuwa na dalszy plan, żeby sfokusować się na dramacie organizmu.
Gorzkie łzy poniżenia i porażki będzie sobie America łykać w domu (czy raczej – w przerwie w pracy, w której powinna być za… pół godziny??? Abel udusi ją za spóźnienie…) – a teraz miała do dyspozycji tylko łzy wypychane z organizmu w odruchu pozbywania się inwazyjnej substancji. Udało się jej przetrwać pierwszy szok bólu, odpychając się podeszwą dojechała półleżąc do ściany i tam, wsparta ramieniem, z dłońmi wciąż na oczach (jakby w odruchu uchronienia ich przed wycieknięciem na twarz…) zastygła, szarpana tylko dyszeniem i nieregularnymi napięciami mięśni spowodowanymi bólem organu tak delikatnego, że mózg przyswajał ofiarnie tylko jego część, resztę wylewając na neurologię.
Ale słyszała, tak, słyszała te dodatkowe głosy, słuchała nawet słów, uniosła nawet rękę, oderwawszy ją od twarzy – żeby tym ramieniem wyciągniętym w pozie kretyńsko teatralnej (gdybyż znała figurę Rejtana –prychnęłaby śmiechem na tragikomiczne podobieństwo) dać jakoś znak, żeby nie, nie, żadnej policji…
I wtedy usłyszała Lię. „Proszę nie dzwonić”… Naprawdę?

Spojrzała jednym okiem, celując w źródła głosów, ale zobaczyła tylko zamazane posępne ruchome akwarele. – Szszszszlag… – syknęła, próbując usiąść… Udało się. Tego, że tkwi tyłkiem w rdzawej kałuży, nawet nie czuła. „Myślę, że nie możemy jej tutaj tak po prostu zostawić póki nie wydobrzeje„… – Wypierdalaj… żmijo… – syknęła Jewel, być może słyszalnie dla zainteresowanych. Ale to nic: wściekłość na czas szoku stanęła z boku, a teraz chętnie wracała. Nie traćmy z oczu (sic!) tego, o co chodzi. A chodzi o Hunta. – Zabrałaś mi go… Zabrałaś… – oj, bezsilność i upokorzenie to sprawa nawet bardziej bolesna niż reakcja na gaz pieprzowy. Do ogólnego stanu Ameriki dochodziło jeszcze pobudzenie wywołane radośnie sunącym sobie jej żyłami narkotykiem.– Jasne, kurwa. Nie wiesz jak się będę zachowywać, kiedy kurwa gaz jebany przestanie kurwa działać… ja pierdolę… –no, nie była to wypowiedź, którą Ammy przedarłaby się przez rozmowę kwalifikacyjną… – Może po prostu wypierdalaj? Wypierdalajcie wszyscy!… kurwa: WON.
Myśl, że cala ta afera niczego nie zmieniła – ba że w zasadzie przyniosła i przyniesie jeszcze wyłącznie dramatyczne skutki – też była źródłem cierpienia, i to tej miary, że Ammy chciała teraz przede wszystkim być bez nikogo. Wszystko ją wkurwiało. Lia, Hunt, dworzec kolejowy, mokry tyłek i noga, ból w oczach, Ammy Raíz, kurwa, też!
Wyważyła jakoś tam balans i podpierając się jedną dłonią w kałuży, z drugą na oczach, podjęła próbę powstania do pionu, ciągnąc ramieniem po ścianie dla utrzymania równowagi w świecie rozmytych, falujących kształtów i braku punktów odniesienia. Szlag.
Kurwa.
– Czym ty mnie… psiknęłaś? – wysapała, już prawie wypionowana. – Czym, kurwa? Co to było? Jak mi uszkodziłaś wzrok, toooo… to masz już w tej chwili normalnie przejebane! Słyszysz? Lepiej… lepiej spierdzielaj, szloro… Ała…

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Beacon Hill”