WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
W końcu, gdyby spojrzał na nią chłodno i bez tego dziwnego, palącego uczucia w klatce piersiowej, równie dobrze mógłby pomylić ją z każdą sekretarką i asystentką pracującą w departamencie. One też czesały włosy w koński ogon, też pijały hektolitry kawy i większość z nich z całą pewnością można było złapać na pochłanianiu książki za książką.
Dlaczego akurat ona? Nie miał pojęcia.
Jednak ani razu nie przeszło mu przez myśl, że mogłaby być nim niezainteresowana. Facet przyzwyczajony do życia w przepychu, wiecznie otoczony adoratorkami, podszedł do znajomości z Callaway jak do każdej innej: z góry zakładając, że jakkolwiek się rozwinie, wydarzy się to po jego myśli i wedle jego własnego scenariusza. W końcu on tak strasznie nienawidził niespodzianek.
— Roderick — wpadł jej w słowo, trochę niekulturalnie, ale maskując to pięknym uśmiechem. — Roderick wystarczy, ale tylko jeśli potwierdzisz moje przypuszczenia i okażesz się być studentką — uderzył palcami o okładkę książki, którą tak bezczelnie sobie przywłaszczył — a nie licealistką, która przygotowuje się do egzaminów.
W tych czasach pytanie o wiek podczas pierwszego spotkania stało się przymusem. I to nie tyle wynikającym z ciekawości, co ze strachu: bo obecnie tak wiele kobiet ukrywa się pod maską z grubo kładzionego makijażu, że nawet pięćdziesięciolatki wyglądają na uczennice. I, co gorsza, działa to także w drugą stronę: kiedy to z pozoru dojrzała kobieta okazuje się szesnastolatką — akurat w momencie, kiedy stawia się jej trzeciego drinka i zaprasza do mieszkania.
— Nie? — podłapał, upijając kolejny łyk, zupełnie jakby zapomniał, że "herbata" smakuje jak najtańsza, wsadzona do mikrofalówki podróbka Liptona. — Co w takim razie pasowałoby do mnie bardziej? Obawiam się, że whiskey tutaj nie podają. — Zerknął przez ramię w stronę wywieszonego nad barem menu i wytężył wzrok, starając się dostrzec tabliczkę "alkohole" wplątaną między nazwy sezonowych kaw i ciasteczek domowej roboty. — Albo na starość oślepłem, albo faktycznie nie mają tutaj niczego w moim guście.
-
- Nie - odparła pewnie - poza tym, lepszą podają tu kawę. Nie mają najlepszy liści herbaty - spojrzała do jego kubka ukradkiem - jeśli nie jest tu Pan samochodem mogę zasugerować coś. Musiałby mi Pan jednak zaufać, dałby Pan radę? - Uśmiechnęła się delikatnie, zadziornie, jakby stawiała mu wyzwanie. Wydawało się, że wcale nie zna się na tym miejscu, że przyszedł tu kompletnie przypadkiem. Mogła jednak spróbować przekonać go do czegoś, a jeśli mu nie spasuje - cóż, przynajmniej próbowała, prawda? Nie musiałby tego dopijać. - Cóż, nie zaszkodzi inwestować w okulary - nie chciała go urazić, po prostu sam wspominał o swojej starości, a przecież jak wiadomo - rozmawiał z lekarzem w treningu, więc miała za zadanie po prostu dbać o jego zdrowie! To wszystko było z troski wynikającej z zawodu, no i dobrego serca Addie. - To jak, zaufa mi Pan? - Sama nie wiedziała czemu to robiła. Wpatrywała się w niego spokojnie, jakby próbowała z niego czytać jak z książki. Czemu ona? Czemu właśnie tu podszedł? Czego chciał i dlaczego interesował się jej osobą? Nie wyglądał na kogoś, kto zaczepia młode kobiety w kawiarni, a poza tym, mogła przysiąc, że kilka razy go widziała. Wciąż jednak popełniał błędy w zamówieniach, biorąc pierwsze lepsze z brzegu.
-
Ulżyło mu, czuł się lepiej na samą myśl że Jesse dał mu drugą szansę, że mogą spróbować odbudować ich relację. Zapewne będzie to trudniejsze niż się sądzi, ale bez starań nic nie osiągnął. Kiedy znaleźli się w środku, Ozzy trzymał się blisko Jessego, tak jak kiedyś jakby chciał mieć na wszelki wypadek przyjaciela w zasięgu ręki. Znał trą kawiarnię, czasami do niej przychodził po kawę, kiedy spacerował tu z Kaylo. Baristka uśmiechnęła się do nich i rozpoznając Yanga wskazała na niego pytając się gdzie Kaylo.
- Dziś nie mógł przyjść- zaśmiał się rozbawiony, bo miał wrażenie, że ten jest bardziej wyczekiwany niż sam Ozzy, właściwie to chyba normalne. Złożyli zamówienie i ruszyli do stolika. Usiadł naprzeciw przyjaciel, mogąc ze swobodą teraz patrzeć na jego twarz.
- To jak, powiesz mi co się u Ciebie dzieje? Bo chyba jesteś dość popularny teraz?- nigdy nie pomyślałby, że Jesse mógłby tak zaistnieć, wydawał się mu zawsze taki spokojny i cichy, ale to dobrze, nawet bardzo. Cieszył się z jego szczęścia, o ile był szczęśliwy. Chciał wiedzieć o nim więcej, nie było go pięć lat, wie że nie nadrobi tego w tak krótkim czasie, ale od czegoś trzeba zacząć.
-
- Kaylo? - spytał, trochę zdezorientowany nieznajomym imieniem użytym przez baristkę, kiedy już zajęli miejsca przy stoliku. Jakiś jego znajomy? Dość bliski, aby spędzali ze sobą czas z taką częstotliwością i byli zapamiętani przez ludzi w kawiarni? Przełknął niewygodne uczucie, którego za nic nie pozwoliłby sobie nazwać zazdrością, po czym usiadł na krześle i zaplótł dłonie na blacie. Gdyby nie to, pewnie wszedłby w tryb nerwowego skubania nitek w rękawach i skręcania chusteczek w ruloniki.
- Nie wiem czy... Nie nazwałbym tego tak, ale no, powiedzmy, że mi się poszczęściło - przyznał z nieśmiałym uśmiechem. Na żywo zachowywał się całkowicie inaczej niż ten wesoły, rozgadany Jazz, którym był przed kamerą, ale im lepiej się z kimś dogadywał tym więcej entuzjazmu zyskiwał. Teraz nie wyszedł jeszcze ze spokojnego i cichego trybu, w który wpadł po momencie histerii przy fontannie. Przede wszystkim było mu wstyd swoich reakcji, ogólnie zagubienie nie pomagało w sprawie. - Od czego zacząć? Przyjechałem tu zaraz po szkole, bo... no, sam wiesz. Jestem na studiach medialnych, od trzech lat gram przed kamerką, to właściwie moja główna praca na ten moment. Chociaż... zacząłem też pracę w cukierni, dla rozbicia monotonii. Lukrecja. Mógłbyś kiedyś wpaść, mój szef robi świetną czekoladę - poinformował go i podniósł wzrok na kelnerkę niosącą ich zamówienia. Podziękował, przyciągnął w swoją stronę parujący kubek z latte i zaciągnął się słodkim zapachem. - A i... mój młodszy brat też tu przyjechał. Coraz więcej rodzeństwa zjeżdża tutaj z tego... z... z domu - westchnął, zrezygnowany, przełykając resztę określeń, która cisnęła mu się na język. Piekło. Koszmar. Dziura przynosząca wyłącznie cierpienie każdemu, kto postawił tam nogę. - A ty? Jak ci się tu podoba? I na czym polega twoja praca? - upewnił się, przekazując mu pałeczkę. Miał wrażenie, że wciąż powiedział mu za mało, ale jakby chciał streścić mu całe pięć lat, siedzieliby tam do rana.
-
- Kaylo to mój pies- zaśmiał się pod nosem uspokajając miał nadzieję tym Jessego. - akita amerykańska, dość często tu zaglądamy jeśli jesteśmy już tu na spacerze- powiedział ze spokojem . Odpakował czekoladkę którą dostali do kawy i zjadł ją ze smakiem.
- Jestem ratownikiem górskim, poszukujemy ludzi którzy zaginęli, zgubili się czy nie dają znaków życia. Patrolujemy też ścieżki, zależy. Jestem dopiero od kilku miesięcy więc zazwyczaj siedzę w bazie i zajmuję się papierkową robotą, ale ostatnio mieliśmy dość poważne poszukiwania. Zaginęła bez wyjaśnienia 27 latka, jakieś półtora miesiąca temu. Znaleźliśmy jej ciało na "koźlim rogu", a raczej jej kości. - w Ameryce ludzie ginęli i znikali w tajemniczych okolicznościach już go to nie dziwiło. W górach był śnieg i teraz robiło się tam naprawdę niebezpiecznie. Nie wiedział, czy dobrze zrobił mówiąc mu o tej sprawie. Nie chciał go przerazić. Oparł się wygodnie w krześle z uśmiechem patrząc na Jessego.
- Moja rodzina też jest tutaj.- dodał cieszył się, że ma bliskich przy sobie- dobrze, że u Ciebie się zaczyna układać, cieszę się naprawdę.- powiedział po czym spojrzał na swój telefon, wyskoczyło mu powiadomienie. Na chwilę nabrał powietrza do płuc. Zmrużył swoje oczy zastanawiając się nad czymś. Podniósł nagle swoją głowę i spojrzał na Jessego, pochylił się do przodu opierając przedramiona o blat stołu.
- Jesse, a może... to może wydać Ci się szalone. Ale chciałbym zabrać Cię na małą wycieczkę do Korei, muszę tam wrócić na jakieś dwa tygodnie. Chciałbym Cię zabrać, przyjacielska wycieczka. Oczywiście zrozumiem jeśli od razu odmówisz. - chciał by się zastanowił. Musiał wrócić i pozamykać kilka spraw zwłaszcza ze swoim mieszkaniem, które udało mu się sprzedać a musi być przy podpisywaniu dokumentów u notariusza. Zabrać jeszcze kilka rzeczy, może taki wyjazd pomoże im trochę wrócić do dawnych relacji?
-
- Koniecznie musisz mi go pokazać - wtrącił między jego wypowiedzi, ale po tym zamilkł i posłuchał opowieści o pracy. Tytuł "ratownika górskiego" brzmiał groźnie i wychodziło na to, że słusznie. Zmarszczył czoło, po czym z zaskoczeniem otworzył usta na opis wyprawy i ich znalezisko. Na samą myśl przeszedł go lekki dreszcz, ale nie wiedział co mógłby na to odpowiedzieć.
- Uważaj na siebie - poprosił jedynie, uznając góry za groźne i nieprzewidywalne otoczenie. Jasne, Ozzy pewnie używa odpowiedniego sprzętu, przeszedł szkolenia i raczej nie zapuszcza się na ścieżki w pojedynkę, ale to go jakoś nie uspokajało. Przyglądał mu się w milczeniu, powoli popijając zbyt gorącą kawę, kiedy ten się nad czymś zastanawiał, a kiedy otrzymał od niego propozycję zakrztusił się przełykanym napojem. Wpadł w atak kaszlu, zakrywając usta dłonią, jak już pospiesznie odstawił kubek na stół, a kolejne kilka sekund zajęło mu dojście do siebie.
- Co? - wychrypiał, spoglądając na niego mokrymi od łez oczami, tym razem nie ze smutku, a z prób wykrztuszenia płynu zanim ten dopłynął mu do płuc. - Do Korei? A-ale mam... mam pracę, studia, nie mogę tak po prostu... Powoli, uh... Kiedy? Musiałbym pogadać z szefem i w ogóle, wiesz. Do kiedy mam czas na zastanowienie? I jesteś całkowicie pewny, że chcesz tam zabrać akurat mnie? - upewnił się, nie dowierzając w to, co od niego usłyszał. Spotkanie po latach - jak najbardziej; kawka - świetnie; dwutygodniowy wyjazd na inny kontynent - czyste szaleństwo. - I co byśmy tam w ogóle robili? - upewnił się, bo skoro musiał wrócić to pewnie miał jakieś konkretne plany i obowiązki, wolał się na to przygotować. Chociaż z drugiej strony dla niego nawet wędrowanie w okolicach hotelu byłoby ekscytującą zmianą otoczenia, jeszcze nigdy nie wyjeżdżał z kraju.
-
- # 2
Na miejscu destynacji zjawiła się po około dziesięciu minutach. Widząc, że koleżanki jeszcze nie ma postanowiła zająć miejsca w kawiarni i w oczekiwaniu na nią zaczęła przeglądać niezastąpionego Instagrama, chcąc dowiedzieć się ile ominęło ją podczas (prawie) godzinnej drzemki.
-
Słoneczny i upalny dzień, jest idealną okazją na spędzenie go z osobą do której coś zaczęło się czuć. Nie była to jeszcze miłość, ale każdy moment z dziewczyną sprawiał, że oboje zbliżali się do siebie coraz mocniej. Była piękną kobietą o długich blond włosach i delikatnym spojrzeniu, który sprawiał że mężczyzna czuł, że coraz mocniej zaczęły się pojawiać motylki w jego brzuchu. Poznali się przypadkowo, ale od razu pojawiła się między nimi ta nić porozumienia. Axel rzadko łapał z świeżo poznanymi kobietami tak dobry kontakt jak z Audrey.
Umówił się z kobietą w kawiarni, na jego ulubioną mrożoną kawę… i na coś słodkiego. Odkąd ją poznał, chciał spędzać z kobietą każdą wolną chwile… nie ważne że był to zwyczajny spacer, wyjście do kina czy nawet spotkanie w kawiarni. Naprawdę mu na niej zależało, jak dawno na żadnej innej kobiecie. Axel był mężczyzną ciężkim w relacjach damsko-męskich. Odkąd jego ostatnia partnerka postanowiła go zostawić dla innego mężczyzny, zaczął patrzeć na kobiety nieco nieufnym spojrzeniem. Miał wrażenie, że przyciąga do siebie same kobiety, które z czasem zaczną go zdradzać, bądź najzwyczajniej zostawią. Dopiero przy Audrey zaczął czuć, że jest to być może kobieta, która sprawi, że zacznie inaczej spostrzegać na takie sprawy…
- Cześć, cieszę się że cię widzę – powiedział do kobiety, wskazując jej na miejsce obok niego. Naprawdę się cieszył, na każde ich spotkanie – na to, że mógł patrzeć na jej uroczy uśmiech, poczuć zapach jej cudownych perfum. I najważniejsze spędzić czas, z osobą która rozkruszyła jego lodowate serce.
-
Ten dzień, w którym coś wprawiło w ruch zastałe trybiki i przestrach jaki nią zawładnął, paraliżując każdą kończynę. Bo co jeśli zostanie choć dzień jeszcze dłużej? Od dnia się zaczyna i w tygodnie, miesiące, lata zamienia. Wszak rok już tutaj spędziła, nie myśląc o studiach w ogóle, a czas nieubłaganie zmierzał naprzód.
Noc też w pamięci miała, równie żywą jak sześć lat temu. Wyślizgnęła się wtedy z łóżka, powoli, po cichu, z pieleszy się wydobywając i kroki stawiała bezszelestne aż do momentu, w którym z kajecikiem pod pachą i długopisem zwykłym, plastikowym, niebieskim, schowała się we wnętrzu łazienki. Nie wychodziła z niej przez najbliższą godzinę, a może i dłużej? Na pewno gdy drzwi otworzyła już świtało, a ona jeszcze wyboru nie podjęła. Czy tą zapisaną dwustronnie kartkę, drobnym, pochyłym pismem położyć na poduszce obok jego twarzy? Czy może tą krótszą, w lakoniczne wyjaśnienia ubraną, co raz na zawsze odcinała pępowinę?
Wybrała wolność. Dla siebie, dla niego. Kartka w raptem parę słów zapisana, zawisła na skraju poduszki. Ta druga, zmięta w garści, skapnęła nawet na nią samotna łezka, gdy decyzję podjęła, do kosza trafiła i miała nigdy nie zostać odnaleziona.
To nigdy by się nie skończyło, gdyby wybór padł inny. On, równie mocno owładnięty uczuciem co ona, nie pozwoliłby. Życie swoje być może na szali położył, rzucił wszystko jak ona rok wcześniej i poniechałby marzeń, a na to pozwolić nie mogła. Istniało ryzyko również, że nie zrobiłby nic. A to zabolałoby najmocniej. Choć ucieczka już wyjątkowo bolesna się zdawać była, serce rozrywała na pół, pozwoliwszy by rozszczepiało się z każdym dniem na coraz mniejsze atomy. Aż w końcu przestało, bo już bardziej się nie dało.
Z każdym dniem sklejało się wbrew woli, nierówno, nieco krzywo, ale ku całości dążyło.
Nie można więc mieć pretensji, że dysfunkcje pewne to serce miało, i że zadrżało na widok echa przeszłości, które nigdy do końca nie ucichło, przewijając się krótkimi klatkami wśród zatartych wspomnień.
Zamyśliła się, zbyt mocno, zbyt intensywnie, w ostatniej chwili zauważając, że już nie ma ratunku i kawa, i Panam obie skończą na podłodze, choć ta pierwsza jeszcze rozlana połowicznie na cudzych spodniach. Poderwała się do góry, o włos uniknąwszy zderzenia głową z rantem stołu, co skończyć mogłoby się niechybną tragedią, znacznie większą niż ów rosnąca plama.
- Ja przepraszam, wszystko dobrze, nie poparzyłam? - wybąkała, niezdarnie unosząc się do góry.
-
Uśmiechnęła się krótko do mężczyzny za ladą i w odruchu wyrecytowała zamówienie. Co u ciebie, Liane? Pytanie odbiło się echem w przemęczonym umyśle. Nie miała pojęcia co u niej. Ostatnimi czasy wszystko zdawało się aż nadto bolesne. Ostatnie spotkanie z Morgan wyprało z niej wszelkie chęci do życia, wypaliło dziurę w sercu, której nie potrafiła w żaden sposób załatać. Krew sączyła się z rany zalewając inne narządy i prowadząc do ogólnej niewydolności organizmu. Chcąc pozbyć się tego okropnego uczucia zniżyła się do poziomu upicia w barze i podrywania współpracownika, z którym dziś miała wspólnie przekopywać grób. Nie była pewna czy da radę spojrzeć mu w oczy po ostatnich zajściach. Stanowczo zbyt łatwo popadała w kompulsywne randkowanie. Wszystko byleby nie myśleć o Tobie, Morgan. Wdała się w krótki smalltalk z baristą i chwilę później zajęła miejsce przy wolnym stoliku nachylając się nad kubkiem parującej kawy. Upiła łyk i w następnej minucie, gdy tylko zdążyła podnieść wzrok, na horyzoncie zamajaczyła postać, która na nowo rozdrapała jej serce. Oto właśnie Morgan wkroczyła w próg tej samej kawiarni.
-Morgan!- zawołała zanim zdążyła się opamiętać. Kobieta dobitnie ostatnio dała jej znać by zniknęła z jej życia na nowo. Nie chciała jej widzieć, nie chciała słuchać, nie chciała zrozumieć, a przede wszystkim nie chciała wrócić do starych czasów, w których wszystko wydawało się znacząco prostsze. Jednak odruch był silniejszy. Szybko zamknęła usta i zatopiła się na nowo w kawie licząc, że może Morgan jej nie usłyszała lub, że może przy odrobinie szczęścia, zupełnie ją zignoruje.
-
Rzeczywistość przekonała każdego i powoli docierała do Morgan.
Pokonując Seattle od południa, zdążyła zobaczyć każdy odcień nieba, zmoknąć dwukrotnie od stóp do głów, a nie opuściła nawet dzielnicy cmentarnej. Mijała dołujące wystawy trumien, piękne, acz smutne domy pogrzebowe, surowe kościoły wkomponowane w komunalne kamienice w większości zajęte przez pracowników pogrzebowych i w taki oto sposób zatoczyła kółko, słuchając w bezprzewodowych słuchawkach Purple Rain, dopóki te nie odmówiły posłuszeństwa i umarły równie śmiercią naturalną, co Carol.
Carol... Carol lubiła Prince'a - przypomniała sobie, idąc, jak zahipnotyzowana przez ulicę. Brodziła niewielkim obcasem w kałuży, trzymając dłonie w kieszeniach płaszcza, pod którym miała tylko czarny golf i spódniczkę. Jej wilgotne włosy skrywały się pod luźno zarzuconym na głowę szalikiem. Nie spełniał najlepiej swojej funkcji, ale stwarzał pozory, a dziś tego potrzebowała.
I only wanted to see you bathing in the purple rain.
Stanęła przed witryną ciepłej kawiarni, która rozumiała stateczną potrzebę bycia w stagnacji. Nawet, jeśli dla ulotnej chwili. Niewielki tłum zapraszał obietnicą intymności, a przekrój na czarno ubranych ludzi przy stolikach dawał nadzieję, że nikt ani nic nie przeszkadza w tym uświęconym miejscu cudzym żalom.
Wyciągnęła z uszu słuchawki i schowała do kieszeni płaszcza. Nagle przestrzeń wydała się jej głośna, prawie nieznośna, a zarazem tak obco pusta... Nacisnęła klamkę.
Pierwsze, co rzuciło się uwadze Morgan w środku nie był krzyk, a stateczny dźwięk przyciszonej muzyki, dobiegający z radioodbiornika w kącie. Poznała od razu głos Stevie Nicks, śmiało przeprowadzającej towarzystwo kawiarni przez Dreams z nieistniejącą spółką Fleetwood Mac.
Thunder only happens when it's raining.
Morgan!
Players only love you when they're playing.
Kiedy ujrzała na horyzoncie blondwłosą grabarkę, pierwszy raz w ciągu tego dnia poczuła coś innego niż żal i głęboki smutek. Napływ adrenaliny przekształcającej się w kortyzol, silny hormon stresu przyczyniający się do ograniczania wydzielania serotoniny i dopaminy - związków odpowiedzialnych za utrzymanie umysłu w ryzach oraz bezpieczeństwie od depresji. Odkąd zabrakło najmłodszej Baxby, Morgan bezsprzecznie czuła, jak zmierza w kierunku psychiatry bez większej kontroli nad własnym życiem. Carol była jedynym punktem zaczepienia po wypadku i powodem starań podczas okropnej rehabilitacji. Co jej teraz pozostało? Urywki wspomnień z ostatniego roku, bo resztę zapomniała?
I wtedy dotarło do niej, wraz z myślą przewodnią, że być może... być może to jest klucz.
Podeszła do lady, zamówiła czarną kawę z syropem klonowym, zastanawiając się czy nie zapytać baristę za ladą o interesantkę przy stoliku nieopodal wiszącej doniczki z białymi liliami. Pierwszy raz chyba spotkała się z taką konfiguracją, niemniej - winszowała pomyślunku, ale zarazem zastanawiała się czy nie za mocno wciągnęli się w klimat cmentarza.
- Cztery dolary - powiedział mężczyzna o uroczym uśmiechu i dopytał: - Chce pani ręcznik?
- Huh?
- Ręcznik. - Pokazał na swoją łysinę. - Do tych mokrych włosów.
- A. To. - Sięgnęła do wilgotnego szalika i ściągnęła go z czupryny. - Nie, nie. Dziękuję. Tylko kawa.
- W takim razie, niech będzie na koszt firmy. Wygląda pani na taką, która teraz tego potrzebuje.
Baxby nachmurzyła brwi. Na usta już cisnęła się riposta, lecz wtedy ujrzała za baristą w lustrzanych kafelkach odbicie kawiarni i przyłapała blondynkę na zerkaniu w stronę lady. Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, a ofiarowanej kawie pod wieczko. Zabrała parujący kubek na wynos, jeszcze przez chwilę walcząc z postanowieniem, gdy w połowie drogi do wyjścia zawróciła dyskretnie i przystanęła metr od stołu Liane. Czekała, aż zwróci na nią uwagę w takim napięciu, jak uczeń pod tablicą kosy roku szykujący się do odpowiedzi na pierwsze z trzech pytań na ocenę. Gdy napotkała jej spojrzenie, cicho przełknęła ślinę.
- L... Liane, prawda? Czy... czy mogę...? - wyprostowała mały palec u dłoni z kubkiem, wskazując na drugie krzesło, ale zaraz strach i niepewność dały o sobie znać. Kobieta wyglądała inaczej, gdy jej twarz nie była umorusana ziemią, a włosy tkwiły w określonym porządku. Stres zabijał ostatki pewności siebie Morgan. - Albo... lepiej nie. - Skrzywiła się na twarzy i machnęła drugą dłonią. - Przepraszam za zawracanie gitary. Sama nie wiem, dlaczego podeszłam. Już mnie nie ma.
-
Morgan wyglądała pochmurnie, wręcz idealnie komponowała się w szarówkę dnia, odziana w czerń z mokrymi włosami i smutkiem na twarzy wyglądała jak kostucha, która dopiero co wróciła z kolejnych łowów. Dopiero po chwili do Liane dotarło dlaczego Baxby wyglądała tak a nie inaczej- przypomniała sobie ich rozmowę na cmentarzu, datę, którą podała i skojarzyła jaki właściwie mamy dzień. Pogrzeb Carol, to musiało być dzisiaj. Tym bardziej nieetycznym wydawało jej się męczenie Morgan w tak ciężkim dla niej dniu, ale czarny demon, w kółko ją podjudzał by zaprosić Baxby do stolika, by porozmawiać i może, tylko może, wywołać jakiś drobny uśmiech na jej twarzy. W końcu Morgan nie mogła się zmienić tak bardzo przez te dwa lata, prawda? W końcu musiały ją bawić te same rzeczy co kiedyś. Liane nie była zupełnie świadoma jak wiele mogło się zmienić, gdy nie miały ze sobą kontaktu.
-Oczywiście, że możesz, chodź dosiądź się, porozmawiajmy.- Liane zasunęła za ucho niesforny kosmyk włosów, który znów zleciał jej na czoło. Tym razem nie wyglądała jak typowa grabarka. Miała na sobie całkiem schludne ubrania, tę samą, starą, skórzaną kurtkę, koszulkę, którą kiedyś podebrała Morgan z szafy, a twarz tym razem nie była pokryta deszczem i błotem, a jedynie przyozdobiona nerwowym uśmiechem. Ostateczne do pracy zostało jej jeszcze kilka godzin, więc mogła sobie pozwolić na w miarę ładny wygląd, póki nie przyjdzie jej znów upiąć wysokiego kucyka i założyć workowatej bluzy, która idealnie komponowała się ze szpadlem w dłoni. -Proszę/-dodała po chwili patrzą prosto w szare oczy Morgan-Pozwól mi chociaż towarzyszyć ci przy tej czarnej kawie z syropem klonowym.- podkreśliła jakby na dowód tego, że ją zna, na dowód tego, że przecież nie mogło się tak wiele zmienić, że przecież nadal była tą samą, starą Morgan, która piła to samo, w tym samym zatapiała smutki. Uśmiechnęła się lekko jakby na zachętę wskazując wzrokiem krzesło naprzeciw, licząc, że Ukochana ten jeden raz przystąpi na jej propozycję.
-
Nie liczyła na odpowiedź, a gdy panująca przy stole cisza zaczęła się niezręcznie przeciągać, Baxby powiodła wzrokiem dookoła. Nie znała tej kawiarni. Pytanie brzmiało: teraz czy wcześniej również? Słodki syrop w czarnej nie potrafił osłodzić goryczy, z którą musiała się codziennie mierzyć w każdym zakątku Seattle - począwszy od domu rodzinnego, przez Swedish Hospital, skończywszy na...
Zacisnęła lekko palce na ciepłym kubku. Plastikowe wieczko pstryknęło i przesunęło się odrobinę, a wtedy Morgan cicho westchnęła.
- Nie jesteś stąd, prawda? - zapytała z widocznym trudem. A może to wstyd? Tylko czego miałaby się wstydzić? Tego, że przeżyła? - Twój akcent jest inny. Trochę mi przypomina o koledze z pracy, który pochodzi z Montrealu. - Leonard był topowym pielęgniarzem w oddziale neurochirurgii, co za często wplatał w mowę potoczną wyświechtane, francuskie zwroty. Zyskał przez to zarówno fanów, jak i zirytowanych wrogów, uważających Kanadyjczyka za konkurencję w szpitalnych łowach potencjalnych partnerów. Sama Morgan chętniej przyglądała się płonnym staraniom środowiska podczas zabiegania o uwagę Leonarda, przez co widziała te aspekty, które większość ignorowała. Jak to, że jego akcent z Quebec brzmiał paskudnie rozwięźle.
Liane miała milszą manierę dla ucha.
-
-Zawsze wybierałaś tę samą. W kawiarni pod naszym starym mieszkaniem znali na pamięć nasze zamówienie, kiedy przychodziłam, kiedy jeszcze spałaś. Rzadko zdarzało mi się wstawać przed tobą, ale zawsze, gdy do tego dochodziło chciałam obudzić cię twoją ulubioną kawą.- westchnęła krótko na wspomnienie chwili, w których wszystko wydawało się prostsze. Pocałunek przed umyciem zębów, przeczesanie rozwichrzonych włosów i łyk czarnej kawy, wszystko jeszcze w łóżku, w otuleniu ciepłej kołdry, ciesząc się ostatnimi chwilami wolności przed wyjściem do pracy. Dopiero teraz przyłapała się na tym, że opowiada o przeszłości tak jakby Morgan miała jej nie pamiętać. Nadal nie wiedziała czy faktycznie tak było, choć wątpiła by Baxby udawała tylko po to by usunąć Liane ze swojego życia. Nie rozumiała jednak czemu miałaby nie pamiętać, nie wiedziała co takiego się wydarzyło te dwa lata temu, że zachowuje się teraz jakby widziała Liane po raz pierwszy w swoim życiu.
Nie przeszkadzała jej cisza. W ciągu przeszło dwóch lat związku nauczyła się, że cisza czasem po prostu się pojawia i nie zawsze warto z nią walczyć. Czasami jest wyzwalająca, czasami pozwala ułożyć sobie w głowie wszystko co było splątane. W tym momencie tkwiąc w tej ciężkiej ciszy, która zawisła między nimi czuła się całkiem komfortowo mimo niekomfortowej osłonki całej sytuacji. Skąd jesteś? Na sekundę serce Liane stanęło. To był praktycznie dowód na to, że Morgan faktycznie jej nie pamięta. Tylko czemu? Co takiego się wydarzyło, że wyparła z pamięci wszystkie wspólne wspomnienia? Przełknęła ciężko ślinę i odparła:
-Z Francji. Jestem z Francji. Z takiej małej wioski, Bonneval sur Arc, na granicy z Włochami. Poznałyśmy się tam, gdy zgubiłaś się w Alpach... Naprawdę tego nie pamiętasz, co?- w jej głosie słychać było przejmujący smutek. Jeden z tych, z którymi nie wiadomo było jak sobie poradzić. -Możesz mi powiedzieć co się wydarzyło dwa lata temu? Czemu zerwałaś ze mną kontakt i czemu teraz... wydajesz się nie pamiętać niczego o czym ci opowiadam?- pytanie z ciężarem przeszło jej przez usta bo sama nie była pewna czy jest gotowa usłyszeć odpowiedź. Nie miała pojęcia co się wydarzyło i nie była pewna czy ma dostatecznie dużo siły psychicznej by zmierzyć się z tym co mogła usłyszeć.
-
Nie widziała przed sobą specjalistki psychologii ani siostry. Nie widziała nikogo znajomego i nie czuła pewności, z jaką wybrzmiewał smutek Liane, lecz nie istniały dotąd żadne przesłanki, aby nie wierzyć Francuzce. Nikt dotąd nie wykorzystał braku wspomnień - dlaczego miałoby to się zmienić w przeciągu zaledwie dwóch spotkań z nieznajomą? Nieznajomą, która malowała przed Baxby obrazy niestworzone lub zapomniane, nawet wtedy, gdy ta odsłoniła wieczko bez powodu. Czarna kawa parowała, jak tajemnicza myślodsiewnia - coś o czym nauczyła się od Carol, bo to, że była fanką powieści fantastycznej o młodym czarodzieju również zapomniała. A może para przypominała chmury w Alpach?
- Nie wydaję się. Ja nic nie pamiętam - odparła stanowczo, ściągając gniewnie brwi, ale gdy w odruchu obronnym usta już zamierzały wypuścić kąśliwą uwagę, zauważyła, że Liane wcale nie jest złośliwa. Odczytywanie emocji nadal stwarzało jej problem. - Przepraszam... - wymamrotała, zerkając do sąsiedniego stolika z parą staruszków. Osobliwy widok, elegancka kobietka podsuwała mężulkowi kawałek biszkopta ze swojego cappuccino. - To skomplikowane. I... i po prostu jeszcze sama nie poskładałam w związku z tym myśli. Dotąd Carol mi pomagała weryfikować rzeczywistość. Teraz podchodzę do tego, jak do ognia. - Oparła łokcie o blat, przekrzywiła lekko głowę, a dłonią złapała spięty kark. Pod palcami mięśnie miała ze stali, niemal nieróżniące się od wypustków kręgosłupa. - Zabrzmi brutalnie, ale nie uważaj się za wyjątkową - powiedziała bez entuzjazmu. - Zapomniałam o wszystkich. O sobie też... - dodała ciszej, zastanawiając się, dlaczego czuje nostalgię od samego patrzenia, jak starszy mężczyzna podkradał na bieżąco z talerzyka żony pozostałe biszkopty. - Miałam wypadek samochodowy. Wyleciałam z urwiska przez oblodzoną drogę - i ciężką nogę - i tyle. - Wzruszyła ramionami. - Przynajmniej tyle mi powiedziały profesjonały z drogówki, ale jak było naprawdę? Nie wiem. - Odwróciła uwagę od chusteczki mężczyzny przy ustach żony i spojrzała smutno na Liane. - Nie pamiętam nic, co miało miejsce przed i krótko po, więc jeśli zerwałam kontakt, to dlatego, że go nie pamiętam i nie jestem świadoma. Stara Morgan nie ma ze mną nic wspólnego. A poza tym... - Zastanowiła się poważnie, czy chce wypowiedzieć te słowa. Czy chce zranić blondynkę prawdą, bo choć nie wiedziała o niej wiele, to jej niepocieszona mina sprawiała, że Morgan z nią sympatyzowała mimochodem. - Ach, nieważne.
Wzięła łyk kawy.
Staruszkowie roześmiali się obok.