WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
Godzina była późna i panna Pilby zdawała sobie sprawę z faktu, iż jako dorosła opiekunka bierze odpowiedzialność za opóźnienie. Kierując się w stronę ulicy, gdzie za dziesięć minut czekać na nich miała taksówka w umyśle tasowała możliwe wytłumaczenia. Musiała jakoś wyjaśnić tę obsuwę Callie. Albo gospodyni Throntonów; gdyż w przeciągu czternastu dni gosposia stała się centralnym kanałem informacyjnym. Starsza pani przekazywała wiadomości oraz „wytyczne” od szefa. Zupełnie jakby zamknięty w gabinecie Pan i Władca nie potrafił zrobić tego sam. Ta zniewaga nie uszła uwadze Lo, lecz jak zwykle wybielała pewne zachowania. Nawet jeżeli on rozpoczął flirt; zaprosił ją do wyjścia. Nawet jeżeli gdyby nie jego kaprysy pewnie nigdy nie dzieliliby momentu nadmiernej intymności. Nawet jeżeli traktował ją jak szmatę gorszą i sprawiał wrażenie obarczającego guwernantkę całkowitą winą za przeszłe wydarzenia.
Niekiedy Molly przysłuchiwała się, wytężała uszy i próbowała wyłapać jakikolwiek odgłos dobiegający z domowego biura chirurga. Na próżno. Docierało do niej wyłącznie wesołe paplanie Steviego, szum odkurzacza zbierającego kurz z dywanu w salonie bądź pisk gwiżdżącego czajnika. Tylko miłość do chłopca oraz świetne wynagrodzenie trzymały dziewczynę w pułapce psychicznej tortury. Dziś dla Stevena przedzierała się przez park; wreszcie z zadowoleniem dostrzegając bramę wychodzącą na główną ulicę. Przez ułamki sekund czuła ulgę. Przynajmniej póki przez furtkę nie przeszła znajoma sylwetka. Ostatnia jakiej by się spodziewała. – Ups... – młody perfekcyjnie spuentował ich sytuację. Nagle spisane w głowie usprawiedliwienia rozsypały się, a trzymany w ręce bukiet różowych róż zaczął ciążyć bardziej niż torebka wypełniona całym mnóstwem niepotrzebnych pierdół. Chłopak puścił się pędem ku tacie, pewnie z cwanym zamiarem załagodzenia potencjalnej, ojcowskiej irytacji; a szatynka z westchnieniem zsunęła z włosów duże, ciemne okulary przeciwsłoneczne. Finalnie, oczy są portalami do samej duszy. Szybciej by skisła niż okazała jakąkolwiek słabość. Nie jemu. Po zniwelowaniu dzielącego ich dystansu poprawiła torbę na ramieniu i skrzyżowała ręce na piersi (na tyle, na ile umiała nie niszcząc kwiatów). Milczała, bo tak czy owak po przestrzeni dryfowało paplanie dziecka.
- Phone call, I miss you
Your phone call and feel your heartbeat
-
- 7.
Święto dziękczynienia - dzień w którym powinno się „dziękować” - za wszystko, za los - nowy początek, ewentualnie za zdarzenia, które czegoś nas nauczyły. Zwykła kpina. Niegdyś kochał przebywać w towarzystwie swoich najbliższych, napawać się ich szczęściem - aktualnie? Przez cały czas próbował odnaleźć w swojej głowie idealną wymówkę na „wykręcenie się” z rodzinnego spotkania. Nie było na to szans - pomimo próśb, Callie zgodziła się na ten wyjazd - niestety, lecz musiał stawić czoła takiemu wyzwaniu. Choć może dzięki tej wycieczce we trójkę pomiędzy małżonkami uda się dojść do jakiegokolwiek porozumienia? To na nich powinien stawiać - przełknąć swoją dumę i zwalczyć o te wspólne lata... tylko czy jeszcze potrafił? Nie - czy była jeszcze szansa na ratunek? Otóż, Thornton był zmęczony - wręcz wykończony nieustającą gonitwą za ukochaną, może właśnie dlatego nie widział już żadnego „światełka w tunelu?”
Dochodziła dwunasta - gdzie pół godziny temu powinni wyjechać, aby zdążyć na rodzinny obiad. Irytacja chirurga wzrastała, albowiem wiedział gdzie znajduję się jego syn i najważniejsze - z kim, lecz czy był gotowy na tą konfrontację? Szczerze? Niespecjalnie - i to nie tak, że bał się Molly, jednakże zdawał sobie sprawę, że jeżeli ponownie pozostaną (jakimś cudem!) sam-na-sam być może będzie posiadał wystarczająco dużo siły, aby nie złamać swojego postanowienia. Dopiero telefon od Calliope, w którym oznajmiła iż oczekuję na nich w szpitalu - sprawił, że lekarz zerwał się z fotela, spakował wszystkie walizki do samochodu i ruszył nim w stronę parku. Godzinne opóźnienie - wysiadając z pojazdu w międzyczasie wsunął pomiędzy wargi papierosa - odpalił go i idąc szybszym krokiem wzdłuż chodnika najpierw ujrzał biegnącego w jego stronę Steven'a, a dopiero później nieopodal stojącą (zdaniem Clive w pozycji niekoniecznie pozytywnej) szatynkę. Chwycił chłopca w ramiona, przez kilka sekund zastanawiając się czy podejść do kobiety - ostatecznie wygrało „brak tchórzostwa” - z westchnięciem, zbliżył się, lecz nadal uzyskując odpowiednią odległość. - Mieliście być w domu godzinę temu. - rzucił oficjalnym tonem - a jego wyraz twarzy ukazywał dezaprobatę. - Co wydarzyło się tak istotnego, że zdecydowała się Pani zignorować polecenia? - uniósł brew wyżej, obrzucając ją zirytowanym spojrzeniem. - Za coś Pani płacimy, a punktualność jest jednym z tych „wytycznych.” - dopiero wtedy wzrok Throrntona został pokierowany tuż na kwiaty. - Na to wydajecie nasze pieniądze? - skomentował oschlej, odstawiając siedmiolatka na ziemię.
-
Wpatrywała się w chirurga, jak gdyby rzucając mu nieme wyzwanie. Gotowa na absolutnie wszystko. Cholera jasna, nawet jeśli zamierza ją za sekundę zwolnić – niech to zrobi. Nie znajdzie drugiej, tak świetnej opiekunki w całym Seattle. A ona? Aktualnie dotykało ją takie wkurzenie i rezygnacja, że byłaby zdolna sama kupić pierścionek i oświadczyć się Donnelly’emu. Przyspieszyć plan tworzenia własnego gniazdka. Po prawdzie, jakaś cząstka Molly oczekiwała aż Clive powie dwa, magiczne słówka. „Zwalniam Cię Panią.”
- Dobrze czy skoro jesteśmy tak bardzo „w plecy” możemy uznać dzień za skończony? Mimo pozorów też mam swoje życie i plany na resztę popołudnia. – młody zamilkł, przypatrując się Lo z podziwem, ale również szczyptą przerażenia. Zerkał to na nauczycielkę, to na ojca; jakby obserwował pojedynek tytanów.
Uwaga kobiety ani na sekundę nie zmieniała kursu. Przypatrywała się błękitnym ślepiom bez krzty przestrachu. No dalej, zrób to. Frustracja wylewała się z każdego ruchu, gestu i zerknięcia Palomy. Naprawdę dotarła do punktu w którym zwyczajnie miała dosyć. Naprawdę zaprowadził ją do tego miejsca. Nienawidziła siebie za to, że bezustannie darzyła go sympatią.
- Phone call, I miss you
Your phone call and feel your heartbeat
-
Nie skomentował słów Pilby - kilka głębszych oddechów, wyzwoliło w nim frustrację. Opamiętał się, jednocześnie nadal stojąc na granicy własnych wartości. - Czego Ty chcesz, Molly? - zapomniał się, a także umknęło mu na uwadze przebywający obok nich chłopiec. - Czego chcesz? - powtórzył powracając spojrzeniem na jej źrenicę. - Nie mogę stać się Twoim przyjacielem. - skwitował marszcząc brwi - oboje wiedzieli, że to prawda - na pewno musiała być tego świadoma.
-
Zacisnęła usta dryfując na krawędzi wytrzymałości. Właśnie ją przekraczała. Pilby przechodziła samą siebie i zapominała o wypracowanym przez dekady savoir-vivre. Zwykle gryzła się w język, usprawiedliwiała innych. Koniec tego dobrego. Dzisiejsza kropla przelała czarę goryczy. – Kto inny miałby to zrobić? – dzięki Bogu myśl, iż bywa tak zadufany; że przyda mu się czyjeś światłe przewodnictwo pozostała niewypowiedziana. Nie stali przed antykwariatem, nie trzymali się za dłonie. Bajka się skończyła, czar prysł i nawet drobne, urocze gesty jak kupno durnego obrazu z królewskim mopsem nie wymazywało grzechów chirurga. – Nie wiesz? – na ułamki sekund zawiesiła głos, a brew podpłynęła dziewczynie ku górze. – Najlepszą obroną jest atak. - ...czy ona właśnie rzuciła okiem na jego wargi? Głupia pomyłka. Nic nieznaczący przypadek. Szybko odzyskała rezon, a do pierwszej dołączyła druga brewka. Pierś falowała guwernantce coraz zacieklej, głębiej. Nie doświadczała już prostego, łatwego do opanowania gniewu. Pojawiło się coś nowego. Ekscytacja. Ekscytowała się powtórnym ujrzeniem pary tych durnych, niebieskich oczu.
- Słyszysz Stevie? Trzeba było tupnąć nóżką, żeby Twój tata przestał mówić do mnie per Pani. – uśmiechnąwszy się do chłopca, niemalże rozsypała w powietrzu perły szczerego rozbawienia. Nie chciała kłócić się przy młodym. Wolałaby oszczędzić mu niezrozumiałych scen. – W takim razie jedź. Krzyżyk na drogę. Co Cię trzyma? – równocześnie nie potrafiła odmówić sobie ciągnięcia owej bezsensownej dyskusji. Zrobiło jej się słabo, ponieważ podobnie jak blondyn – miękła. Złość w piwnych tęczówkach bladła. Ulegała i oddawała zaszczytne pierwsze skrzypce rozczarowaniu. Kolejne słowa Thorntona wyłącznie pogłębiały poczucie rezygnacji. Aktualnie nie czuła się zirytowana, ale nade wszystko doznawała ukłucia niezręczności. Przepraszająco unosiła kąciki ust, raz po raz zerkając na ukochanego ucznia.
Molly. Złamał się? Zszokowana i z widoczną dezaprobatą zgromiła pracodawcę spojrzeniem; jakby byli parą kochanków usiłujących zachować romans w tajemnicy. A przecież między nimi nic nie było. I nigdy nie będzie. Potrzęsła łepetyną, najwyraźniej niedowierzając temu co słyszy. – To jakiś absurd. Nie dam sobie wejść na głowę. Przekroczyłeś granicę, Clive. Jeżeli nie możesz się ze mną kolegować, nie zachowuj się jak... – zabrakło słów czy wolała przemilczeć następną kwestię? - Nie pozwolę się sobą bawić. Nie w ten sposób. Skończyłam z tym. Szukaj nowej nauczycielki o którą będziesz mógł wycierać buty za każdym razem, gdy dopadnie Cię smuteczek. Nie zgadniesz, ale każdy ma problemy! Nie jesteś jedynym, któremu świat zagrał na nosie! – końcowe zdanie dramatycznego epilogu wyrzuciła podniesionym tonem. Ostatni raz spojrzała na Steviego, tym razem ze wstydem i rozterką. Nie powiedziała nic więcej. Pewnym krokiem ruszyła przed siebie. Dłonie wbiła w płaszcz, naraz przyspieszając. Przy głównej ulicy powinna czekać taksówka.
- Phone call, I miss you
Your phone call and feel your heartbeat
-
Widząc rozbawienie na buzi Steven'a, teatralnie wywrócił oczyma, następnie zacisnął szczękę, przez co aż można było doświadczyć widoku napuchniętej żuchwy. - I co ja mam teraz z nią zrobić, Steve? Czyżby rozpracowała lata udręki Twojego ojca? - burknął niczym jak obrażony dzieciak, lecz śmiech chłopca na moment rozbudził w nim ojcowską więź. Fakt, wyglądało to jak wymiana zdań aktualnych kochanków, to jeszcze bardziej w niego uderzyło - ponieważ pojął, że woli kłócić się z kobietą, niż wchodzić w jakąkolwiek interakcję z własną żoną. - Masz rację nic mnie tu nie trzyma. - to dlaczego wciąż stał? Zamiast odwrócić się na pięcie i pędem pobiec w stronę samochodu, aby chociażby zdążyć na sam koniec rodzinnego obiadu? Dlaczego wciąż patrzył? Jednocześnie chłonąć zachowanie ciemnowłosej i analizował w którym momencie „prawda leżała po jego stronie?”
Nagle poczuł dezorientację, niebieskie oczęta błądziły po sylwetce Pilby, ale jakby pierwszy raz zabrakło mu słów. On przekroczył granicę? Wcześniej? Teraz? Kiedy? Jak to możliwe, jeśli od dwóch tygodni świadomie starał się rozdzielać „węzeł intymności” który ich połączył? - Jesteś najbardziej irytującą kobietą jaką znam! - udało mu się wtrącić; frustracja powróciła - nerwy sięgnęły stanu gorączkowego, w takim sposób nie mieli się rozstać - jej słowo, nie powinno być tym ostatnim - na dodatek nie spodobał się lekarzowi fakt nagłego odwrotu guwernantki. Nie zważając na okoliczności, puścił dłoń syna - pozostawiając go samego (oczywiście na tyle, by mógł go widzieć, bo jednak bezpieczeństwo dzieci najważniejsze!) następnie ruszył za kobietą i jednym ruchem chwycił ją za prawy łokieć gwałtownie odwracając w swoją stronę. (oczywiście, nie jakoś aż nadto agresywnie) Wolną ręką przesunął pomiędzy jej szyją a podbródkiem, automatycznie się nachylając - i to by się wydarzyło; gdyby nie otaczający ich wokół gapie, nieopodal stojący i wpatrujący się w scenę Steven. Pocałowałby - przycisnął do siebie, kończąc tą walkę - jako przegrany, lecz tego nie zrobił. Choć wargi lekarza i nauczycielki dzieliły może z trzy centymetry opamiętał się, wyszeptując jedynie. - W takim razie żegnam panno Pilby. - i cofnął się kilka kroków odwracając całym ciałem i powracając w stronę syna.
-
Kiedy postawił granicę? Po rzucaniu dwuznacznych spojrzeń? Trzymaniu dziewczynę za drżącą rękę? Wyciąganiu przed restaurację i burzeniu porządku całego, budowanego przez niemalże trzy dekady światopoglądu? Jak je stawiał? Poprzez dojrzałą dyskusję? Próby dojścia do upragnionych wniosków na drodze wzajemnego zrozumienia? Nie, nie, nie. Clive wykorzystywał pozycję władzy i bezpardonowo dominował. Ustawił pionki podług ulotnego kaprysu, by po chwili znudzony wyrzucić je do kosza. Nie interesowały go uczucia szatynki. Przynajmniej nie okazywał choćby krzty empatii. – Najwyraźniej Twoja żona nie wywiązuje się ze swoich obowiązków. – rzuciła niebywale oschle, pewnym oraz stanowczym tonem. Teraz ona się zapominała, ale guwernantka zwyczajnie nie stawiała się w jednej linii z przedstawicielkami płci pięknej nie opiekującymi się własnymi partnerami. Thornton potrzebował ciepła. Widać to było na pierwszy rzut, pół-ślepego oka. Potrzebował drobnego dogryzania, uniesionych brwi, sprzeczek. Gdzie w tym Callie? Gdzie się podziała? Ah, no tak. Robiła karierę zawodową. Cóż, nie da się mieć absolutnie wszystkiego.
- Oh, zapomniałam; że rozmawiam z wielkim dzieckiem. Przez moment widziałam w Tobie dorosłego. Mój błąd. - w końcu choć Stevie pechowo przysłuchiwał się owej wymianie zdań; następowała ona między dwójką pełnoletnich, zorganizowanych ludzi. Nie gówniarzy. Przyjmowana w złości retoryka nie musiała pokrywać się z naukami które Lo wykładała młodemu.
Przymrużyła ślepia. „Nic go nie trzymało”? Więc na co czekał...? Czemu znowu to robił - przeczył samemu sobie. Czynił rozrywkę z tej całej bolesnej sytuacji! Ktoś powinien zakończyć ową farsę. A skoro on nie zamierzał, przykre zobowiązanie wzięła na barki ona. Idiota znowu zawziął się i rujnował postanowienia.
Czując palce blondyna na łokciu automatycznie zaczęła się wyrywać. – Nie dotykaj mnie! - szczupłymi dłońmi uderzyła w rękę chirurga - raz, drugi. Pacnęła go również w pierś. – Jak śmiesz... - zdegustowana zarówno sobą jak i nim wbił w błękit oczu wymęczony, zraniony wzrok. I tyle. Żaden odgłos nie opuścił już gardła nauczycielki.
Krótki moment wpatrywała się w plecy Clive’a; gdy odchodził. Wreszcie sama obróciła się na pięcie. Miała dosyć. Serdecznie dosyć - jego, jego domu, jego przyzwyczajeń i sposobu mówienia. Pragnęła wymazać lekarza z pamięci. Z takim ambitnym planem wpakowała się do taksówki i zniknęła w sieci uliczek prowadzących ku Chinatown.
/2zt
- Phone call, I miss you
Your phone call and feel your heartbeat
-
Szaro, buro i ponuro. Pogoda na zewnątrz nie rozpieszczała. Sprawiała, że Aimee ciasno owijała się płaszczem, zakładała czapkę, szalik i rękawiczki - w myślach odliczając dni do wyjazdu na Kubę. Tak bardzo nie mogła się już doczekać tego wylegiwania się na piaszczystych plażach, pluskania w słonej, morskiej wodzie, paradowania w kusych sukienkach, picia drinków do rana. Po tak intensywnym roku zasługiwała na odpoczynek. Wszyscy zasługiwali. Drew, Penny oraz Daniel również. Tym bardziej, że los wcale ich nie rozpieszczał. Rzucał kłody pod nogi. Stawiał przed nimi kolejne wyzwania. Nierzadko testował ich cierpliwość i wytrzymałość. Oczywiście, nie spotykały ich jedynie rzeczy trudne i żmudne. Wspólnie przeżyli wiele pięknych chwil. Takich, w których Hale płakała ze szczęścia, ciesząc się, że ich wszystkich przy sobie ma. Zwłaszcza Loudaina, który nie był tylko jej chłopakiem, ale też najlepszym przyjacielem. Któremu bezgranicznie ufała i z którym chciała iść przez życie trzymając się za ręce.
W każdym razie - od wylotu wciąż dzieliło ich parę dni. Dni, podczas których brunetka musiała chodzić na zajęcia, do pracy, na terapię. Co jakiś czas meldować się u lekarza, który wspierał ją w walce z zaburzeniami odżywiania. A na tym przecież nie kończyły się jej zobowiązania, bo jakby nie patrzeć była również panią domu i od czasu do czasu musiała coś posprzątać, ugotować. Miała też pod opieką dwa psiaki, które nieustannie domagały się jej uwagi, konkurując o nią nie tylko ze sobą, ale też z właścicielem. Innymi słowy, działo się naprawdę wiele i na nudę ciemnowłosa narzekać tak po prostu nie mogła. Ale to dobrze, nawet bardzo dobrze! Nie było na tym świecie prawdopodobnie niczego co frustrowało ją bardziej niż bezczynność.
Trzymając w dłoni smycze, do których przypięte były jej futrzane czworonogi z uśmiechem na ustach i zaróżowionymi od zimna policzkami spacerowała po parku chłonąc znajome widoki. Nieczynna fontanna, malutki staw, po którym pływały kaczki, usypane żwirkiem ścieżki - czuła się trochę tak, jakby znała je na pamięć. Nie musiała się nawet zastanawiać gdzie iść, nogi same niosły ją przed siebie. Mogła więc myśleć sobie o niebieskich migdałach, beztrosko bujać w obłokach i właśnie to robiła. Marzyła o rozgrzanym od słońca piasku, głośnej muzyce, kubańskich cygarach. Zdaje się jednak, że rozproszyła się wręcz za bardzo, bo nie wyczuła momentu, kiedy smycze się poluźniły, a psy zerwały się na równe nogi i pobiegły przed siebie. Dopiero ostre szarpnięcie przywołało ją do świata żywych. Chcąc nie chcąc wdała się w ten dziki pościg, krzycząc przy tym jak opętana, co by się te dwa małe diabełki wreszcie zatrzymały, no, ale nic z tego.
Zrobiły to dopiero pięć minut później, gdy serce o mało nie wyskoczyło Aimee z klatki piersiowej. Zmęczona, zziajana kucnęła przy tych małych czortach w duchu żałując, że nie ma przy sobie dodatkowej uwięzi, bo kurczę. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że z niedziałającym stoperem powrót do domu będzie prawdziwą męczarnią. Lou oraz Bailey były to stwory niezwykle towarzyskie, chciały zajrzeć w każdy kąt i niemożliwym było utrzymanie ich blisko siebie. A gdyby tak któryś z nich nagle wskoczył pod samochód? Na samą myśl robiło się jej słabo. Nie chciała ryzykować. Wygrzebała z torebki komórkę z zamiarem wybrania telefonu lubego, niestety jak pech to po całości. Urządzenie się rozładowało, mogła sobie do woli wciskać przypadkowe klawisze - żadnej reakcji. Lekko podenerwowana postanowiła spróbować poprosić o pomoc przechodniów, a nuż któryś okaże się tak miły i użyczy jej swojej komórki?
“Bardzo pana przepraszam, czy mógłby…” zaczepiła przechodzącego obok mężczyznę, a wtedy zadarł on do góry głowę i posłał jej pytające spojrzenie, a ona rozpoznając go, odruchowo cofnęła się o krok. “Lemmy…” mruknęła, zaciskając usta w wąską kreskę. Świat jest mały, co?
No more dreaming like a girl,
so in love with the wrong world
-
-
"Chciałam zapytać, czy pożyczysz mi swój telefon, ale dzwonienie do obecnego faceta z telefonu byłego to chyba nie najlepszy pomysł" stwierdziła, nerwowo zagryzając dolną wargę. Całe szczęście psiaki nie wykorzystały jej rozproszenia i wciąż grzecznie kręciły się wokół jej kostek. Przynajmniej przez pierwszych trzydzieści sekund. Potem ni z tego ni z owego zainteresowały się jej rozmówcą i zaczęły podskubywać materiał jego spodni, a Aimee choć powinna była je zrugać i powstrzymać nic nie zrobiła, bo cholerka. Za to co jej zrobił Lemmy zasługiwał na te i o wiele gorsze rzeczy. Wliczając w to smażenie się w pełnym smole kotle i dźganie przez diabełki jakimś długim, ostro zakończonym szpikulcem. Bo kto to widział zaciągać do łóżka najlepszą przyjaciółkę swojej dziewczyny? No... Byłej dziewczyny, ale rozstawali się i wracali do siebie tyle razy, że Aimee tamtą kłótnią się nawet nie przejęła. Nie potraktowała jej poważnie. Była pewna, że szatyn wróci do niej następnego dnia i wszystko wróci do normy. Podobnie jak on myślał dokładnie to samo, gdy parę tygodni później, po tym jak dowiedziała się prawdy wystawiła jego rzeczy za drzwi i oznajmiła, że nie chce mieć z nim nic wspólnego. I później, gdy wpadli na siebie w klubie, a ona spotykała się już z innym mężczyzną. Dokładnie z tym samym, w którym teraz była do szaleństwa zakochana, z którym mieszkała, wspólnie opiekowała się dwoma psami i snuła piękne plany na przyszłość.
"Zapomnij, że coś mówiłam. Poradzę sobie sama" dodała, szarpiąc się ze smyczą, co by zjadła ona nadmiar sznurka. Niestety. Ustrojstwo nie chciało współpracować. "Co tutaj robisz? Sam w parku? Popołudniowy spacer?" zapytała, uważnie mu się przyglądając. Raczej nie dał się jej poznać jaki wielki miłośnik przyrody, stąd też jej zdziwienie. "Powinnam się już zbierać. Myślę, że zdążyły się już wybiegać za wszystkie czasy" uśmiechnęła się lekko, kucając, aby podrapać czworonogi za uszkami i po brzuszku.
No more dreaming like a girl,
so in love with the wrong world
-
Tym razem musiał wysłać wiadomość, że spóźni się dosłownie pięć minut. Jego cały dzień był trochę rozjechany, ponieważ poprzedni wieczór skończył się stanowczo zbyt późno z czego jeszcze całkowicie nie pozbierał się. Jednak nie miał zamiaru odwoływać umówionego spotkania. Zresztą wobec siebie potrafił być naprawdę surowy, a skoro jego średnie samopoczucie nie wynikało z żadnej choroby tylko braku umiaru w spożywaniu alkoholu dnia poprzedniego to nie mógł sobie odpuszczać tylko powinien wręcz sam siebie ukarać. Truchtem zbliżał się do brunetki, a gdy wyraźnie dostrzegł jej wyraz twarzy to od razu uśmiechnął się na powitanie. - Cześć - powiedział, nadrabiając swój niezbyt wyraźny i dobry wygląd dobrym nastawieniem. Zatrzymał się przy niej, chociaż dalej w miejscu stąpał z nogi na nogę, by nie dawać organizmowi najmniejszej szansy na wychłodzenie. - Proponuje trasę na północ - zarzucił, kiwając głową i ruszając we wskazanym kierunku. Poczekał tylko jak kobieta do niego dołączy i zaraz zaczął mówić. - Jak tam samopoczucie? Bo moje szczerze mówiąc średnie, ale tym bardziej mam ochotę na nieco intensywniejszy bieg, nie wiem co ty na to? - zapytał, chociaż domyślał się że blada skóra jest wystarczającym znakiem jego obecnego stanu. Początkowo nie przyśpieszał, dostosowując się do jej tempa, bo o ile on swoją rozgrzewkę miał już odhaczoną to nie wiedział na jakim etapie była dziewczyna, więc nie chciał na dzień dobry niczego narzucać. - O! Przypomniało mi się. Robiłem ostatnio dziewczynie taki dosyć duży projekt i ona wspominała mi coś o tym, że jak już tatuaż się wygoi to chciałaby zorganizować sobie jakąś sesję. Pomyślałem o tobie, ale nie wiem czy byłabyś zainteresowana taką formą fotografii - zaczął od wytłumaczenie, przechodząc do czegoś co miało być pytaniem, chociaż nie do końca nim było. Wiedział, czym zajmowała się kobieta, ale jednak ta dziedzina sama w sobie była naprawdę szeroka i pojemna, więc zdawał sobie sprawę że tego typu sesje nie muszą być w zakresie zainteresowań Kaylee.
-
- #37 i guess
Ależ ona potrzebowała tej dawki endorfin, które powodowały, że chciała więcej i szybciej. Będąc szczerym, ostatnio bardzo sobie pofolgowała; kiedyś znajdywała czas by minimum te trzy razy w ciągu tygodnia znaleźć godzinkę, by dotlenić mózg podczas szybkiej przebieżki. Teraz mijał miesiąc, a ona mogłaby policzyć na palcach jednej ręki ile razy udało jej się ogarnąć czas swój jak i swojego czterolatka na tyle, by chociażby przebiec się chodnikami Fremont. Odstawiwszy Keylena na zajęcia na basenie, udała się w umówione miejsce, a czytając po drodze esemesa mówiącego, że Harvey spóźni się kilka minut, odetchnęła z ulgą.
Rozpierała ją dziś energia. Od jakiegoś czasu chodziła uśmiechnięta, kąciki ust same wędrowały w górę, a po weekendzie spędzonym poza miastem nabierała nadziei, że cokolwiek się nie stanie, będzie dobrze. Musi być dobrze. Na pewno będzie dobrze. Wiedziała, że musi zrzucić ciężar ze swojego serduszka, a ten kop świeżego powietrza miał ją tylko utwierdzić w tym przekonaniu.
Nie przywitała się, a zmarszczyła brwi, odchylając głowę w tył. Wyglądał niewyraźnie i nie zamierzała udawać, że tego nie zauważyła. Powoli na jej usta wkradł się rozbawiony uśmiech. – Hoho, już przechodzimy do rzeczy? Okej – dosunęła kamizelkę pod szyję i zrównała z nim kroku. Nie była pewna, czemu złapała z nim tak dobry kontakt – może i była ekstrawertykiem, ale nie zagadywała do obcych facetów w parku. Szczególnie, gdyby wiedziała, że ten tutaj obok jest dużo młodszy, boże, kiedy ona się tak zestarzała? – Moje? Fantastycznie. Tym razem zamierzam skopać ci tyłek. Ciężka noc, Harvey? – zerknęła w jego stronę, bo nie oszukujmy się, nie nadwyrężała się teraz, bo dopiero startowali, tak? Widząc jego zmizerniałą twarz, a czując naprawdę buzującą energię w sobie, była pewna, że dziś pociągną (albo tylko ona, heh) ładny dystans. A może się zawiedzie? W końcu biegała ostatnio tak rzadko, że być może nie powinna być tak pewna swego. Skręciła w dróżkę, prowadzącą trasą, którą zaproponował brunet. Rzuciła na niegookiem, bo póki uskuteczniali lekki trucht, faktycznie mogli zamienić kilka zdań. – Um, właściwie to obiecałam sobie nie pracować z ludźmi, póki nie dopnę wszystkiego z wystawą – już pewnie niedługo dojdzie do skutku, wszystko tylko czekało na jej ostatnie słowo. Uwielbiała fotografować ludzkie twarze, emocje kipiące z ich wyrazu. Ostatnimi czasy jednak, po odejściu z gazety, właściwie skupiała się na enigmatycznych miejscach w Waszyngtonie, choć trzeba przyznać, że cholernie brakowało jej tego, z czym zwykła obcować. – Wiesz kiedy? Całkiem możliwe, że jak dasz mi wygrać, to zrobię wyjątek – sprzedała mu kuksańca w bok, odrobinę przyspieszając tempo.
-
-
- Nie byłabym sobą, gdybym nie wykorzystała ku temu okazji – wzruszyła lekko ramionami z uśmiechem, bo przecież nie miała wielu okazji, by mu dokopać. Nie ścigali się na czas, nie liczyli okrążeń, a jakieś głupie kto pierwszy… rzucali naprawdę rzadko. Chciała coś dodać, ale się rozgadał, na co na sam koniec uniosła jedynie brwi, szturchając go w łokciem w bok. – Wtedy zobaczysz jak ja dam popalić tobie. Nie wkurza się kobiet, które mają te dni. Życie ci niemiłe? W takim razie proszę bardzo, droga wolna, nie mogę się doczekać – no co on? Nie wiedział tego? Okej, może i Kaylee nie często narzekała, a wtedy kiedy nie czuła się na siłach, po prostu nie wychodziła z domu, ale kto wie? Może pora do zmienić? – Ćwierćwiecze… jeez, kiedy to było? Nie dziwię się, też na swoje trochę szalałam. Z obcymi. We Francji. Stare dzieje – zmarszczyła brwi, ale właściwie nie mogła sobie przypomnieć. Na pewno robili wtedy ten projekt z National Geographic. KeyKeya nie było jeszcze na świecie, a ona po studiach naprawdę mało przebywała w Seattle. Zatrzymała się na mały moment, kiedy zapytał o wystawę. Oczywiście, że była to ważna sprawa. Rzuciła prace, by to wszystko dopiąć i w końcu ogarnąć. Marzenie całego jej życia. – Myślę, że zaraz po nowym roku, a przynajmniej bardzo bym chciała. Ale nie, serio, przyjdziesz? Trochę się boję, że będzie pusto, mógłbyś robić sztuczny tłum? – uśmiechnęła się, ale żartowała. Na pewno dostanie zaproszenie. Nie spodziewała się tego szybkiego startu, tym bardziej, że właśnie się zatrzymała i dopiero ruszała. Próbowała, okej? Nie porównujmy jednak jej krótkich nóg, z tymi jego, więc najpewniej nie miała żadnych szans. – Jezu, jesteś okropny – żachnęła, kiedy zatrzymała się obok niego z trudem łapiąc oddech. – To się nie liczy – dodała, zapowiadając tym samym, że nie zna dnia, ani godziny, kiedy ona rzuci jakieś „lets go”.