WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
Uśmiechnęła się, gdy usłyszała, że żadnej kobiety nie było. Czy to była jakaś dziwna ulga? Niby czemu? Nie widziała go tyle lat, że nie powinno jej obejść czy kogoś ma czy nie, ostatecznie chciała, by mężczyzna był szczęśliwy, prawda? Może faktycznie ich drogi nie rozeszły się idealnie i oboje mieli w tym swój udział, ale na koniec dnia po prostu nie było im wtedy pisane, może nigdy nie było im pisane i gdzieś to wiedzieli. Teraz więc liczyło się to, czy jest zadowolony z obecnego życia, a nie fakt, czy mogłaby z nim bezkarnie flirtować, bo to powinno zostać zepchnięte na inny plan. A jednak - cholera, naprawdę wciąż się uśmiechała, jak głupi do sera i gdy się na tym przyłapała, szybko zareagowała. - Phew, żadnych dram na przyjęciu. Mimo wszystko lubię swoją twarz i włosy - teatralna ulga, za którą kryły się inne odczucia. Ale ostatnie czego chciała to stresować go jeszcze bardziej. - Hmm... rozumiem - kiwnęła głową, bo co jak co, ale wiedziała, że ich spotkanie nie było planowane, mogło wprowadzić mętlik nawet u najbardziej spokojnej osoby. - Możesz mi wierzyć, też nie spodziewałam się spotkać Cię tu po tylu latach. Prędzej na ulicy z kubkiem kawy czy w barze, ale nie w takim miejscu - o mało co oboje pewnie tu by nie przyszli. To musiał być bardzo dziwny zbieg okoliczności. - Przynajmniej nie mówisz, że to starość, bo w to bym nie uwierzyła. Mam wrażenie, że im starszy, tym jesteś lepszy, panie Brown - mruknęła, patrząc na niego spod długich rzęs. Doceniała jego urodę, aparycję pół-boga, której zazdrościłby nie jeden facet na tej sali. Dostrzegła rozbudowane ramiona, niedawno przystrzyżony zarost i zapewne pod tymi ciuchami też by się nie zawiodła. Zawsze o siebie dbał, nie wyglądało to, jakby się zmieniło i zapuszczał brzuszek piwny.
Pod pojęciem „ruszyć dalej” na pewno kryło się wiele rzeczy, dla każdego mogło oznaczać coś innego. W ich przypadku to był po prostu czas, który spędzili osobno, w którym wiele się wydarzyło, na tyle, że zmieniło ich, zmieniło myślenie i postrzeganie. Gdy ona łaknęła uwagi, on pragnął spokoju, gdy Eme potrzebowała ciepła i uczucia, on wzbraniał się przed tym również ze strachu. Byli na innych poziomach swojego życia, ale nie oznaczało to, że nie znajdą wspólnego języka. Wciąż w końcu mieli te same oczy, w które wpatrywali się dostrzegając fragmenty duszy drugiego, w które teraz Emerald wpatrywała się z uśmiechem, patrząc jak na nią reaguje. - To dobrze - nie dodała nic na ten moment o tym, że bez nich też byłoby całkiem fajnie. Mogła sobie do tego wracać, ale co za dużo to nie zdrowo, w końcu nie chodziło tylko o to. Spojrzała za Brownem, gdy oddalił się do stolika i chyba nie był to jego, gdy zdziwieni ludzie patrzyli jak pakuje jedzenie na talerzyk. Zaśmiała się cicho, zabierając butelkę o którą poprosił i skierowała się w stronę ogrodu. Szpilki nie były na tyle wygodne, by chodzić w nich po trawie, dlatego, gdy na nią zeszli od razu je ściągnęła, zabierając je ze sobą oczywiście - powrót bez butów nie był dziś w planach. Przeszli gdzieś dalej, dając sobie dozę prywatności między dwoma, dużymi drzewami i usiadła na trawie, ciesząc się, że dopasowywała się kolorystycznie do jungli. Biała kiecka mogłaby być od razu do wyrzucenia. Gdy zajęli dogodne pozycje, spojrzała na Lachlwna i uśmiechnęła się ponownie. - To takie dziwne... powiedz, co działo się u Ciebie przez te lata - urwała kawałek ciasta, które wylądowało w jej ustach chwilę później.
-
- Przepraszam, jeśli cię zawiodłem – rzucił z rozbawieniem i pokręcił lekko głową na jej teatralny dramatyzm. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się widzieć dwóch kobiet w akcji, ewidentnie bijących się o jego względy i wolał, żeby tak zostało. Będąc w Afganistanie, chcąc nie chcąc naoglądał się sporo przemocy i nie mógł powiedzieć, aby były to jego najlepsze wspomnienia. Zdecydowanie wolał więc unikać konfliktów, tym bardziej, gdy rozchodziło się o sprawy błahe.
Niemalże odetchnął z ulgą, kiedy, zamiast spojrzeć na niego jak na dziwaka, przytaknęła jego słowom. Sam w sobie często bywał niezręczny, to stanowiło nieodzowną część jego charakteru, o czym już pewnie zdążyła się przekonać. Swego czasu dziwił się nawet, że jej to nie odstraszyło, ale cóż, wyglądało na to, że miał wtedy zaszczyt nawiązania relacji z kobietą, która lubiła wyzwania.
Chociaż… ona też w pewnym sensie była dla niego wyzwaniem. Choćby w tym sensie, że rozwój ich relacji wymagał od niego wyjścia z jego strefy komfortu i stawienia czoła sytuacjom, których na co dzień unikał. I, powiedzmy sobie szczerze, mimo że rzadko kiedy udawało mu się usatysfakcjonować ją w stu procentach, jakoś tam się starał, co i tak było niezłym postępem, biorąc pod uwagę fakt, iż przez całe swoje życie nie zawracał sobie głowy czymś takim, jak oglądanie się na drugą osobę.
Im starszy tym lepszy? Uniósł brew, nie wiedząc, czy wypadało potraktować to jako komplement. Z jednej strony właśnie nazwała go starym, co nie było niczym, czego by już nie wiedział, a z drugiej jednak stwierdziła, iż w jakiś sposób był lepszy niż te siedem lat temu. W jaki konkretnie – nie wiedział. I chyba wolał nie dopytywać. Wydał więc z siebie jedynie mruknięcie, które w pierwotnym zamiarze miało poddać jej słowa w wątpliwość. Nie miał przecież zamiaru się nad sobą rozczulać, a odwzajemnienie komplementu jeszcze nie mogło przejść mu przez gardło. Może był na to zbyt trzeźwy?
Byli trochę jak ogień i woda, tego nie można im odmówić. I chociaż w pewnym momencie ich to poróżniło to równocześnie przez długi czas właśnie te różnice pełniły rolę odmiennych biegunów magnesu, które systematycznie ich do siebie przyciągały.
Świeże powietrze było czymś, czego zdecydowanie potrzebował. Gdy tylko wyszli na zewnątrz, odetchnął pełną piersią i od razu poczuł się bardziej przygotowany na spędzenie chwili w towarzystwie kobiety, która kiedyś trochę namieszała mu w życiu.
Usiadłszy na trawie naprzeciwko niej, zajął się ponownym napełnieniem ich szklanek. Priorytety.
- Hmm... – mruknął głęboko, zastanawiając się nad odpowiednią selekcją informacji. – Spędziłem w Afganistanie cztery lata. – Pamiętał, że na początku swojego pobytu jeszcze starał się utrzymać z nią kontakt, dopiero później to się posypało. – Wróciłem w 2017. Miałem... mieliśmy mały wypadek. Problem z samolotem. Uderzyliśmy w drzewo. – Jak tak teraz o tym myślał to ta historia była całkiem smutna. Żeby wrócić z misji w Afganistanie przez to, że samolot uderzył w drzewo. – Główny pilot zginął. Reszta miała szczęście. W tym ja. – Nie wspominał nic o tym, że w całym tym wypadku stracił jedną kończynę. Nie musiała wiedzieć. – A teraz pracuję w porcie przy silnikach statków. – Tak naprawdę nie miał jej nic więcej do powiedzenia. Jego życie zawsze było proste. – Nic specjalnego. Powiedz lepiej, co u ciebie. Jak F1? – Pamiętał o jej planach, pasjach, pamiętał ją całą i szczerze interesowało go to, jak potoczyły się jej losy.
<div style="font-family: 'Times New Roman', position: absolute; cursive; font-size: 9px; text-align: justify; color: #4b4438; padding-top: -40px; margin-top: -15px; letter-spacing: 1px; line-height: 9px; width: 290px;"><center>like a dull sky day, i chased the sun</center></div>
</center>
-
Czyż wyzwania nie były bardziej ekscytujące? Gdyby była prosta i jak każda kobieta w zasięgu wzroku to szybko by się znudził. Poza tym, nigdy nie poddawałby się to nowym testom, nie rozwijałby się w relacjach z kobietami, zapewne stałby w miejscu. A aż szkoda było marnować taki potencjał. Był dobrym facetem, cholernie dobrym i gdyby tylko Eme była wtedy dojrzalsza, na pewno zwróciłaby na to większą uwagę, może nawet zostałby z nią, nigdzie nie wyjechał, a ich historie nie miałyby tragicznych ciągów sytuacyjnych? Niestety czasu nie cofną, ale mogli przynajmniej nadrobić ten, który stracili. Nie w stu procentach, ale zawsze coś, choćby przez rozmowę. - Kurde.. poczekaj - zanim jeszcze rozwinął się na temat tego, co robił, pobiegła - na bosaka, o zgrozo - do namiotu raz jeszcze. Wróciła dosłownie po trzech minutach z dzbankiem wody i dwoma szklankami. - Nie wiem, jak Ty, ale dla mnie nawodnienie to podstawa, zwłaszcza przy ciężkich alkoholach - uśmiechnęła się delikatnie i usiadła koło Lachlana, pokazując, by się nie krępował. Jego historia jednak wcale nie była wesoła i z uśmiechu jej mimika twarzy przeszła w smutek, zatroskanie i pewien ból. To nie była pierwsza osoba w jej życiu, która cierpiała. - Czy... czy Tobie się coś stało? Prócz stracenia pilota, czy.. no wiesz - zapytała go ostrożnie, choć nie chciała naciskać. Nie musiał wcale się spowiadać, czy mówić całej prawdy. Nie była nikim, poza znajomą lub kobietą, z którą sypiał. - Lubisz tą pracę? - Nie każdy umiał się przystosować do rzeczywistości. Miała do czynienia z nie jedną osobą po traumie, zwłaszcza wojennej, więc rozumiała, jeśli kompletnie nie odnajdywał się pomimo upływu miesięcy i lat. Jakaś część Campbell chciała być teraz przy nim.
Westchnęła ciężko i napiła się. Rozmowa o F1 nie była wcale łatwa, ale przecież i on jej się zwierzył poniekąd, więc nie mogła udawać, że to nic takiego. - Było cudownie, naprawdę. Ale cztery miesiące temu mój... mój były miał wypadek i wszystko się zmieniło. Ja.. odeszłam, bałam się, że to moja wina, wiesz? Że coś spieprzyłam po całości, ale okazało się, że ktoś sabotował bolid.Od tamtego czasu pracuję w warsztacie, miejscowym, kasa mniejsza, ale też i obawa jakaś taka... no nie wiem - przygryzła policzek od środka. - Chciałabym wrócić, byłam ostatnio na torze, ale to nie to samo bez niego. I... żyje, ale stracił czucie w nogach, mimo rehabilitacji nie poprawiało się na tyle, ile on by chciał i podobno mój widok sprawiał mu ból, więc... - wzruszyła ramionami. Dla niej i Maxwella nie było już szans.
-
- Właściwie jestem stary – stwierdził bez bicia, wzruszając delikatnie ramionami. Nie miał jej za złe tego stwierdzenia. Nie zwykł zaprzeczać faktom. – Cóż… dziękuję? – mruknął, bo znowu zaczęła go komplementować, a on nie wiedział co z tym fantem zrobić. Zaraz jednak wycofała się, na co nie udało mu się powstrzymać śmiechu.
Już miał przystąpić do opowieści, kiedy nieoczekiwanie poderwała się z miejsca i pognała w stronę namiotu. Zanim wróciła, minęła chwila. Kiedy już usiadła obok niego, spojrzał na dzbanek wody, potem na nią i znowu na dzbanek. Zdrowy tryb życia przede wszystkim? Najpierw alkohol, a potem woda dla utrzymania pozorów? No dobra, nie oceniał.
- Jak widzisz, jestem tu i mam się dobrze – odpowiedział nieco wymijająco, lecz z nadzieją, że nie będzie ciągnąć tematu. Nie chciał jej okłamywać, ale jednocześnie nie chciał opowiadać jej o tym, co mu się przydarzyło. Nie musiała o tym wiedzieć. Odnosił wrażenie, że każdy, kto wiedział o jego kalectwie, zaczynał patrzeć na niego współczująco, a tego akurat nie potrzebował. W końcu i tak miał szczęście, że część wraku samolotu zmiażdżyła mu tylko jedną nogę, a nie obie albo, co gorsza, nie przygniotła go całego. – Powiedzmy, że jest to jedyna alternatywa, jaką w miarę toleruję – odpowiedział z nikłym uśmiechem. – Wolałem latanie, oczywiście. – To trochę jak z nią – ona również od grzebania w samochodach typowych Johnów prawdopodobnie wolała zajmowanie się rajdowymi autkami. Co nie oznaczało, że nie lubiła tego pierwszego.
Czasami nachodziła go myśl o powrocie, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że był bez szans. Nie pozwoliliby wrócić do pilotowania inwalidzie, tym bardziej nie w Afganistanie. Wracał do tego więc jedynie śpiąc, ale od tamtych pamiętnych wydarzeń każdy sen, w którym pojawiał się samolot, zamieniał się w nieprzyjemny koszmar. Mimo najszczerszych chęci powrotu do dawnego zajęcia, nie mógł zapanować nad strachem.
Przekrzywił lekko głowę, słuchając jej opowieści. Liczył na coś weselszego; spodziewał się, że chociaż jej się udało, ale jej historia wcale nie mogła pochwalić się lepszym zakończeniem. Jego twarz zachmurzyła się nieznacznie.
Ale obawa też jakaś taka…
- Mniejsza – dokończył i pokiwał głową. Czuł to samo, zajmując się mechanizmami statków. Mógł wrócić do bycia pilotem, chociażby zwykłych linii lotniczych, ale chyba nie zniósłby tego, gdyby historia zatoczyła koło. To, czym aktualnie się zajmował, było bezpieczniejsze.
- Przykro mi to słyszeć – powiedział, naprawdę mając to na myśli. – Nadawałaś się do tego. I pamiętam, że ta praca była spełnieniem twoich marzeń. – W tamtym okresie jej ambicje w jakiś sposób definiowały jej osobę, a on ją za to uwielbiał. W jego życiu brakowało tego, czego ona miała aż za dużo, czyli energii, pasji i optymizmu. – Ale jest szansa, że stanie na nogi, tak? – Co za zbieg okoliczności, że wszyscy mężczyźni pojawiający się w jej życiu kończyli z jakimiś uszczerbkami na zdrowiu. – Może z czasem ból zelżeje. – W przypadku jakiejkolwiek innej osoby pewnie nie wpadłby na to, że właśnie nadeszła chwila na pocieszenie, ale chodziło o Emerald – osobę, na której szczęściu w jakiś sposób mu zależało. – A może nie – dodał po chwili, prawdopodobnie psując moment. – Trzeba być przygotowanym na każdą opcję. – O tym chyba obydwoje zdążyli się przekonać.
<div style="font-family: 'Times New Roman', position: absolute; cursive; font-size: 9px; text-align: justify; color: #4b4438; padding-top: -40px; margin-top: -15px; letter-spacing: 1px; line-height: 9px; width: 290px;"><center>like a dull sky day, i chased the sun</center></div>
</center>
-
- To dobrze - kiwnęła głową i nie dopytywała, bała się, że jej ucieknie, gdy będzie naciskała. Poza tym, to dopiero pierwsze spotkanie i o ile miało być kolejne (skoro chciał ją widywać w sukienkach, ehe) to może lepiej było takie tematy zostawić na później. Gdy jej zaufa na tyle, by powiedzieć co się stało. - Nic dziwnego. Nie można zastąpić swojego wymarzonego zawodu czymś innym - upiła łyk alkoholu. Woda była jednak jej o tyle potrzebna, że gdy zajadała się rzeczami, które zwinął ze stolika, nie chciała tego popijać alkoholem. Wolała wodę, poza tym, była przekonana, że i jemu się przyda. Niestety i jej opowieść nie należała do najweselszych, ale tym razem to ona żyła, miała się dobrze, po prostu to jej serce i dusza cierpiały. - Mniejsza, fakt. Po prostu, to zupełnie inne maszyny, łatwiej jest coś wykryć w zwyczajnym samochodzie, szybciej się to naprawi, a tu - błąd w sztuce, przynajmniej tak to wyglądało. Nie mogłabym brać takiej odpowiedzialności za zawodników - za ludzi też nie powinna, ale była o wiele pewniejsza swoich usług w warsztacie niż na torze, tamten wypadek po prostu ją złamał. - Było.. dalej jest - posłała mu łagodniejszy uśmiech, oblizując palce z kremu po ciastku - ale małe kroczki - nawet jeśli to nie była jej wina, to obawa pozostawała. A ona czasem bardziej paraliżuje. Zamyśliła się przez moment, wspominając ostatnią rozmowę z Maxwellem i prawie się rozkleiła, ale wtedy przypomniała sobie, że nie jest sama, że jest tutaj z kimś z przeszłości, kto zasługiwał na jej uwagę, kto zawsze był dla niej dobry, poza tym bezczelnym ghostingiem. Dlaczego miała rozpaczać po kimś, kto nie chciał jej widzieć? Jego strata. - Jeśli człowiek czegoś nie chce, to nie ma cudów - mruknęła, dopijając co miała w szklance i dolała im alkoholu. - Poza tym, to już jego sprawa, jasno się wyraził, że nie chce mnie w swoim życiu, więc... ponownie jestem wesołym singlem - historia zatoczyła koło? Przynajmniej w ich relacjach? Znów oboje byli wolni, gotowi na to, by zapomnieć o wszystkim i wszystkich? Nie wydawało się to wcale głupie i nierealne. - No dobra, a teraz mi powiedz, czy dalej masz ten tatuaż, który Ci zrobiłam przy biodrze - wycelowała w niego palcem. Mieli jedną szaloną noc, gdzie po alkoholu Emerald wpadła na genialny pomysł zrobienia mu tatuażu, a potem on zrobił jej.
-
- Dziękuję, ratujesz mi życie – stwierdził z rozbawieniem, zanim wyszli z namiotu. Tkwiło w tym jednak jakieś ziarno prawdy. Stojące za nimi kobiety pewnie były piękne, Lachlan może nawet zaryzykowałby stwierdzeniem, że któraś z nich miała coś ładnego niż ładną buzię, ale tamtego wieczoru to Emerald skradła całą jego uwagę.
Miała szczęście, że nie zwykł lecieć na dwa fronty, i że generalnie trudno było go na początku zainteresować. Może jednak w tym całym byciu amebą emocjonalną istniały jakieś plusy. Niekoniecznie dla niego, bardziej dla potencjalnie zainteresowanej nim niewiasty.
Z ulgą przyjął jej krótki komentarz. W gruncie rzeczy, jeśli chodziło o wypadek, nie było czego roztrząsać, można było jedynie omówić jego skutki, czego Lachlan nie podjął się z przyjemnością. Dopóki mieli na sobie ubrania, nie musiał o niczym jej wspominać. Gorzej, gdyby jednak rozbudziła się między nimi jakaś dawna namiętność i poszliby z jej nurtem. Wtedy miałby ciężki orzech do zgryzienia.
Spojrzał w swoją szklankę, kiedy mówiła. Miała rację. To, czym teraz się zajmowali, stanowiło jedynie namiastkę tego, co tak naprawdę kochali i fakt, iż musieli się tym zadowolić, mógł wydawać się okropnie niesprawiedliwy. Tak to już jednak było z emocjonującymi przygodami – dawały dużo przeżyć w krótkim odstępie czasu. W sumie… ich relację też można było określić właśnie jako taką przygodę. Przynajmniej dla niego, mężczyzny, który przez lata izolował się od wszelkich głębszych uczuć. Jej obecność w jego życiu, choć krótka, pozwoliła mu przeżyć więcej, niż kiedykolwiek wcześniej, bo otworzył się na nią w zupełności, zafascynowany jej dzikim entuzjazmem. I choć na ogół zwykł postrzegać wszystkie swoje związki-niezwiązki jako błędy, które tylko zjadały mu czas, zdecydowanie nie opisałby takimi słowami tego, co dzielili.
Pokiwał krótko głową. Wciąż widział dla niej miejsce na torze, ale rozmowa o tym była zbędna, jeśli ona sama w tamtej chwili nie czuła się na to gotowa. Jak powiedziała, małe kroczki. To była dobra taktyka.
- Chcę tylko powiedzieć, że potrzeba czasu, aby zrozumieć niektóre rzeczy – powiedział, wciąż pijąc do jej byłego chłopaka. Nie to, żeby chciał, by do siebie wrócili, bo nie miał w tym żadnego interesu. Ba, cieszył się poniekąd, że była tutaj, z nim, co zapewne nie miałoby miejsca, gdyby wciąż tkwiła w tamtym związku. Po prostu… nie chciał, aby czuła się źle na myśl o kimś, kto wykreślił ją ze swojego życia za sprawą zwykłego wypadku. To było niesprawiedliwe. – I że z czasem żal traci na mocy. – Chociaż osobiście nie mógł wyobrazić sobie, o co Maxwell mógłby mieć do niej żal, potrafił też spojrzeć na całą sytuację z jego strony, która była zdecydowanie bardziej emocjonalna.
Skrzywił się na wspomnienie tatuażu. Co on miał w głowie, kiedy jej na to pozwolił? Czasami rodzeństwo sugerowało mu między wierszami, że potrafił przesadzić z alkoholem, na co zazwyczaj tylko zbywał ich machnięciem ręki, ale to… Gdyby wiedzieli o tym, pewnie już dawno wysłaliby go na przymusowe leczenie.
- Wciąż tam jest – przytaknął, upijając łyka whisky, które zadrapało go w gardło. – Miałem nadzieję, że po jakimś czasie zniknie, ale… – Rozłożył bezradnie ręce. Na tusz do drukarki jednak nie było mocnych. – Zapisałaś się na moim biodrze na zawsze – stwierdził i aż prychnął z dramatyzmu, jakim powiało od tej wypowiedzi. – A mój? Nadal tam jest? – Pamiętał, że próbował jej wtedy narysować Harry'ego Pottera, którego tak bardzo lubiła, ale coś słabo mu szło, zresztą był wtedy pijany. Szczerze mówiąc, już nawet nie pamiętał, jak mu to wyszło.
<div style="font-family: 'Times New Roman', position: absolute; cursive; font-size: 9px; text-align: justify; color: #4b4438; padding-top: -40px; margin-top: -15px; letter-spacing: 1px; line-height: 9px; width: 290px;"><center>like a dull sky day, i chased the sun</center></div>
</center>
-
Westchnęła cicho, zarówno do swoich myśli, jak i do jego słów, zgadzając się z mężczyzną. Czas leczył rany, choć nie wszystkie. Przynajmniej łatał te na duszy, do których miał dostęp. - Może masz rację... znaczy na pewno, ale nie powiem, to po prostu bolało. Boli nadal. W końcu nie był mi obcy - jak trudno było jej wypowiedzieć, że kochała kogoś, kto ją zawiódł na wielu poziomach... mogła krzyczeć, być pewną siebie kobietą, pewnie nie jednemu spuścić łomot, ale jeśli chodziło o uczucia, bała się tej słabości, bo namiętność z jaką kochała - wypalała. Musiała zmienić temat, więc wspomnienie niefortunnego, aczkolwiek śmiesznego, robienia tatuażów było całkiem dobre. Poza tym, chciała się przekonać czy dalej go ma, czy usunął albo zakrył. Ona swój posiadała, choć za cholerę nie wiedziała co ma przedstawiać. - I dobrze. Można powiedzieć, że Cię oznakowałam i teraz jesteś tylko mój - pokazała mu język rozbawiona. - Jest, ale... nie wiem, wszystkim mówię, że to nieudana błyskawica. Do dziś nie rozumiem co chciałeś mi wytatuować - pokręciła głową z niedowierzaniem. Trzeba było przyznać, że sam proces był zabawny. Tutorial na youtube, igła i tusz do drukarki. Prowizorka świata, a jednak - mieli pamiątkę już na zawsze i wcale nie żałowała. To były szalone czasy i cieszyła się, że wprowadziła do nich właśnie jego. - Pokazałabym Ci, ale rozbieranie się z tej kiecki jest problematyczne - mrugnęła do mężczyzny, choć chyba bardziej w żarcie.
-
- Wiem – przytaknął, chociaż tak naprawdę przecież nie wiedział. Nigdy nie doświadczył aż tak mocnych uczuć, nigdy też nie zdarzyło mu się, aby nie widzieć poza jakąś osobą świata. Był nudnym, twardo stąpającym po ziemi pragmatykiem, który wychodził z założenia, że uzależnianie się od drugiej osoby było najgłupszym możliwym krokiem w kierunku do zatracenia własnego ”ja”. Mimo to, wiedział, że było to czymś, co robiła właściwie większość ludzi i potrafił wyobrazić sobie, jak bolała strata kogoś, z kim wiązało się jakieś poważne plany. Nawet jeśli sam nigdy nie przeżył tego na własnej skórze.
Zmarszczył brwi z niezadowoleniem, choć w rzeczywistości nie był na nią w żaden sposób zły. Wspominał tamten wieczór dobrze, zresztą jak prawie każdą spędzoną z nią chwilę. Mógł poświęcić dla niej ten skrawek swojej skóry, tym bardziej, że tatuaż znajdował się w miejscu, którego niemalże nigdy nie odkrywał. Tym bardziej teraz.
- I pomyśleć, że spośród tylu fantazyjnych rodzajów oznaczeń, wybrałaś akurat taki – stwierdził, patrząc na nią z rozbawieniem. Zaraz jednak jego oczy spoważniały, bo skrytykowała jego umiejętności rysowania, czego naturalnie nie mógł przyjąć z uśmiechem. – Przecież widać, że to Harry Potter. Ma nawet oczy. – Znaczy… chyba miał. Wydawało mu się, że mu je namalował, a o okrągłych okularach na pewno nie zapomniał. Nie dałby sobie jednak ręki uciąć, bo po pierwsze – wolał zachować trzy pozostałe kończyny, a po drugie – musiał przyznać, że był wtedy bardziej niż trochę pijany. – Może innym razem – powiedział zupełnie automatycznie, co prawdopodobnie zabrzmiało komicznie, ponieważ wyglądało to tak, jakby proponował przeniesienie rozbierania jej z sukienki na jakiś inny dzień. – Wciąż mieszkasz we Fremont? – zagadnął, zainteresowany innymi ewentualnymi zmianami, jakie zaszły w jej życiu. Nie mogli nadrobić siedmiu lat w jeden wieczór, ale mogli spróbować ogarnąć podstawy.
<div style="font-family: 'Times New Roman', position: absolute; cursive; font-size: 9px; text-align: justify; color: #4b4438; padding-top: -40px; margin-top: -15px; letter-spacing: 1px; line-height: 9px; width: 290px;"><center>like a dull sky day, i chased the sun</center></div>
</center>
-
-
”Zaobrączkowanie” brzmiało poważnie i w dodatku reprezentowało coś, na co nie skusiłby się z własnej woli, chyba że ktoś faktycznie przyłożyłby mu lufę do skroni. Jednocześnie wydawało mu się, że w tamtym okresie Campbell też tego nie rozważała. Jednak mimo iż on wciąż reprezentował ten typowo kawalerski tryb życia, zastanawiał się, czy przez te siedem lat cokolwiek zmieniło się w jej postrzeganiu świata. W sumie nie wiedział dokładnie, jak poważne zrobiły się sprawy między nim a jej byłym chłopakiem. Nie czuł się też uprawniony, aby o to pytać, bo przecież ostatecznie nie miał w tym żadnego interesu, prawda?
- Z dwojga złego zdecydowanie wolę tatuaż – przytaknął, posyłając jej znaczące spojrzenie. Zmusiła go do tej odpowiedzi, no. Nie należał do sentymentalistów, ale owszem, nie dało się ukryć, że patrząc na ten specyficzny, niezbyt estetyczny tatuaż na biodrze, jego myśli kierowały się w stronę jej osoby. – Zdecydowanie nie – odrzekł w odpowiedzi na jej propozycję modyfikacji tatuaży. – Mój Harry oddaje esencję twojej osoby. – Idealne uzasadnienie, choć sam nie wiedział właściwie, co miał przez to na myśli. – Jak go określiłaś? Ziemniak z oczami? – powtórzył, uśmiechając się złośliwie. Lubił się z nią droczyć.
Przechylił szklankę i wypił kolejną porcję whisky. Która to już była? Chyba czwarta. Na szczęście noc była jeszcze młoda.
Dobrze, że przełknął zanim zasypała go tymi niedorzecznymi pytaniami, bo jeszcze by się biedak zakrztusił tą bezpośredniością. Czasami nie trzeba było zaglądać im do dowodów, aby stwierdzić, że dzieliło ich ponad dziesięć lat różnicy.
- Głodnemu chleb na myśli – odpowiedział bez mrugnięcia okiem. – Wiesz, jeżeli jest coś, co mógłbym dla ciebie zrobić… – Nie tylko ona bywała złośliwa. Ale to akurat dobrze. Gdyby trafił na kogoś, kto obrażałby się za jego mruki, półsłówka albo odzywki na tym poziomie, musiałby szybko ewakuować się z tego przyjęcia.
Ragdoll? Zabrzmiało mu to jak jakaś kapela rockowa, ale nie do końca rozumiał, dlaczego Emerald miałaby przygarnąć jakiś starych rockmanów do swojego niedużego mieszkania. Tym bardziej, że nigdy nie określiłby jej jako aż tak empatyczną. Dopiero po chwili, wraz z jej kolejnymi słowami, zdał sobie sprawę z tego, że chodziło o nic innego, jak o kota. Małego, drapiącego, syczącego kota.
- Nie znoszę kotów. – No, tyle to już wiedziała. – Nie boisz się o swoje życie w nocy? – Te stworzenia były przecież nieprzewidywalne. On chyba nie zmrużyłby oka, gdyby w jego domu grasował jakaś krwiożercza bestia tego rodzaju.
<div style="font-family: 'Times New Roman', position: absolute; cursive; font-size: 9px; text-align: justify; color: #4b4438; padding-top: -40px; margin-top: -15px; letter-spacing: 1px; line-height: 9px; width: 290px;"><center>like a dull sky day, i chased the sun</center></div>
</center>
-
- Czyli co? Wyglądam jak ziemniak? Wiesz co, Lachlan - zirytowała się i trochę na żarty, a trochę nie. Problem polegał na tym, że dobrze wiedział, iż Eme nie wyglądała jak ziemniak wtedy i dzisiaj też nie! Ale okej, sam sobie zgotował taki los. - Ciekawe czy każdemu ziemniakowi się gapisz w dekolt - dogryzła mu, zabierając się za zdrowsze przekąski. Dorwała jakąś marchewkę i chrupnęła ją sobie. Jeśli chciał, ona była w stanie mu pokazać, jak bardzo się myli w swoich wyobrażeniach. Może nie pamiętał, jak wyglądała bez ciuchów? Poza tym, zmieniła się, zarówno, jak i on, więc materiał porównawczy na pewno byłby ciekawy. I ostatnie co powinien mówić kobiecie zostawianej na każdym kroku to to, że jest okrągła i ma oczy. Phi. Niech się on tak nie cieszy, jej koślawe imię zdobiło jego ciało. Jak dla Campbell, pytania wcale nie były niedorzeczne. W końcu nie mieli się co przy sobie krępować, a też nie pytała go o nową, ulubioną pozycję w łóżku czy też sprawy związane z małżeństwem. Dla niej pytanie o mieszkanie musiało mieć jakiś cel, a że przy okazji mogła trochę być dla niego złośliwa, a należało mu się za to wszystko, powiedzmy sobie szczerze. Musiała jednak ten cel poznać, zadać odpowiednie pytania, uderzyć w pewne nuty. Czy dalej wydawała mu się atrakcyjna? Czy chciałby? Czy myślał, by szybko się ulotnić z tego miejsca i jednak zająć wygodną kanapę, przebrać się w piżamy i urządzić sobie takie party po latach? Przecież wcale nie musiała go zaciągać do łóżka. Na dobrą sprawę, mogła tylko dać mu się grzecznie rozebrać, a potem jeszcze grzeczniej pójść spać. - Głodny, głodnemu wypomni, Brown - wywróciła oczami, bo serio? - Pewnie i jest, w końcu nigdy nie miałeś z tym problemu, ale zaraz się okaże, że zostałeś mnichem, co? - Uniosła kącik ust do góry; może w tym tkwił problem? A nie, że była bezpośrednia.
Tyle sprzeczności, tyle rzeczy, które ich dzieliły, a jednak kiedyś go uwielbiała. Kiedyś zawrócił jej w głowie na tyle, że sprawiała, iż zmieniał jej świat, a ona jego. Patrząc teraz, zastanawiała się, jak to w ogóle było możliwe. Czy chodziło faktycznie o fizyczność? - Marudzisz. Ten kot jest malutki, cudowny i kochany - wycelowała w niego palcem - nie jest skrytobójcą. A poza tym, będąc ze mną, jakoś nie miałeś problemu i nie bałeś się o swoje życie - była jak kot, była niebezpieczna, mogła zawsze wymyślić coś, co by ich zabiło w przenośni i dosłownie. Drapała, mruczała, gdy było jej dobrze i lubiła jego uwagę. Wytyczała swoje ścieżki, by potem wyginać się w jego łóżku przy porannym przeciąganiu. Jej się nie bał, a jakiegoś futrzaka tak? Faceci. - Poznasz go, to go polubisz, serio. Musisz dać mu szansę - nie było innej opcji, dlatego na przypieczętowanie słów stuknęła jego szklankę i upiła łyk alkoholu. Zmieniła też pozycję, kładąc się na ziemi, by trochę pooglądać gwiazdy.
-
- Nie zmieniłem się tak bardzo, jak można by podejrzewać – to powiedziawszy, wzruszył delikatnie ramionami. Chociaż minęło siedem lat, w rzeczywistości u niego nie zmieniło się prawie nic. Wciąż tak samo bał się głębszego zaangażowania i nie potrafił okazać nikomu więcej niż tylko dwadzieścia procent swojej uwagi.
Musiał odwrócić twarz, aby ukryć uśmiech, który przeciął jego twarz w reakcji na jej irytację. Swoją drogą, był zdziwiony, że jego wnętrzności jeszcze nie wykręciły się od takiej ilości pozytywnych wrażeń. Zazwyczaj krzywił się na wszystko i wszystkich, ewentualnie zmierzał przez świat z tą swoją pokerową twarzą, a teraz? Zdecydowanie źle na niego działała.
- Ja gapię się w dekolt? – powtórzył, wracając do niej wzrokiem. – Musiało ci się przywidzieć. – Chciał dodać, że może, za przykładem ziemniaczanego Harry’ego Pottera, powinna była sprawić sobie okulary, ale nie chciał już dolewać oliwy do ognia. Jasne, wciąż dobrze się im rozmawiało, lecz w gruncie rzeczy nie wiedział, na jak wiele mógł sobie pozwolić. A przecież nie chciał jej rozwścieczyć. Ta lekka irytacja w zupełności go satysfakcjonowała.
W normalnych okolicznościach pewnie nie miałby nic przeciwko, gdyby postanowili się stamtąd ulotnić w wiadomym celu. Nalegałby jedynie na to, aby poszli do niego, a nie do niej – na chwilę obecną nie miał ochoty przeżywać starcia z jej kotem, niezależnie od tego, jak milutki był w jej odczuciu. No, ale wracając – o ile w innych okolicznościach chętnie i, co ważniejsze, jawnie wszedłby w jej flirt, teraz wolał tego nie robić. Nie wiedział przecież, co mogłoby z tego wyjść, a nie chciał wpuszczać jej w maliny, żeby w ostatniej chwili jednak się wycofać. I to z takiego powodu, jak brak nogi. Może to brzmiało głupio, ale pokazanie jej się w takim wydaniu było ostatnim, czego chciał. I nie chodziło o to, że był skończonym lalusiem, za bardzo przejętym swoim wyglądem, bo tak naprawdę niespecjalnie przeżył tę nieszczęsną utratę nogi. Wyjeżdżając do Afganistanu, liczył się z ryzykiem. Ba, liczył się nawet z możliwością, że mógł już nigdy nie wrócić. Wrócił jednak, choć niekoniecznie w całym kawałku. I o ile nie utrudniało mu to bardzo codziennego funkcjonowania, tak z fizycznych relacji wycofał się na własną rękę. Nie chciał widzieć niczyjego rozczarowania ani wprawiać swojej potencjalnej partnerki w zakłopotanie, co prawdopodobnie miałoby miejsce, gdyby jednak zdecydował się na taki krok. A z Emerald było o tyle trudniej, że miała już jakiś punkt odniesienia i ryzyko jej frustracji było jeszcze wyższe. Tym bardziej, że wciąż była piękna, młoda, szalona, niezwykle charyzmatyczna i do szpiku kości pociągająca.
- Wystarczy, że powiesz słowo – powiedział wbrew swoim wszystkim myślom. Mimo wszystko, nie potrafił oprzeć się jej urokowi. – Myślałem, że to ja mam problemy z komunikacją, ale zaczynam dochodzić do wniosku, że może jest to coś, co pojawia się u ludzi wraz z biegiem lat – dodał z rozbawieniem, odwracając głowę w jej kierunku i patrząc tak na nią przez kilka sekund. Cień padający z gałęzi drzewa przecinał jej twarz i musiał oprzeć się pokusie, aby sięgnąć po jej dłoń.
To i tak byłoby idiotyczne.
- Zawsze takie są – mruknął tonem znawcy, mimo że w życiu nawet nie dotknął żadnego kota. – Nie jesteś kotem – zauważył, kręcąc głową, po czym uniósł lekko brwi. – A więc to nie ja wpraszam się do twojego mieszkania tylko ty mnie do niego zapraszasz. – Jakby nie patrzeć, postawiła go przed faktem dokonanym.
<div style="font-family: 'Times New Roman', position: absolute; cursive; font-size: 9px; text-align: justify; color: #4b4438; padding-top: -40px; margin-top: -15px; letter-spacing: 1px; line-height: 9px; width: 290px;"><center>like a dull sky day, i chased the sun</center></div>
</center>
-
- Mhhm... jasne - wywróciła oczami, bo jej to nie ładnie oszukiwać - ciekawe, że tak bardzo się wstydzisz tego, by przytaknąć. Musiało Ci się tam naprawdę podobać - palcami zahaczyła o materiał sukienki i przesunęła opuszkami w dół, lądując w najniższym miejscu dekoltu i obserwując Browna i jego reakcję. Szybko jednak parsknęła śmiechem, bo przecież tylko się droczyła. Schlebiało jej, że dalej miała na niego taki efekt. On zawsze miał na nią podobny i kwestia tego, czy miał nogę czy nie, nie powinna być problematyczna. Jasne, taki szok na pewno byłby w pierwszej minucie, może nawet cholernie by się tym przejęła - zasypując go pytaniami bądź traktując milczeniem. Ale na dobrą sprawę - chodził, żył, radził sobie z protezą i to jej wystarczało. Chciała, by to on się czuł komfortowo, by oboje mogli sobie zaufać w bliższej relacji, dlatego to po jego stronie stała piłka. Rozegrać to mógł, jak chciał. Albo ją dopuszczając, wiedząc, że ostatnio skończyło się to znakomitą relacją (z mało ciekawym finałem, ale to się wytnie, rany się zasklepiły), albo odsunąć, zostać na poziomie znajomych. Obecnie przecież czuła tylko między nimi sentymenty i chemię, nic więcej, nie angażowała się uczuciowo w relację, która była tylko spotkaniem znajomych na jakimś strasznym przyjęciu. Nie oczekiwała niczego po tym, mogłaby się zawieść. - Nie kuś, Brown - przygryzła wargę, spoglądając na niego. Rzadko latała za facetami, rzadko dopuszczała się takiego okazywania zainteresowania, ale on nie był zwykłym gościem z baru. Nie powstrzymała jednak ponownego wywrócenia oczami. Walnęła go w ramię z otwartej dłoni, ale jasne, dla jego bicepsów było to jak klaśnięcie, a nie coś, co zostawiłoby siniaki. - Cóż, moja oferta jest cały czas otwarta. Jeśli będziesz chciał się zapoznać z moim kotem, czy też skupić się tylko na mnie, zapraszam - uśmiechnęła się, patrząc na niego, gdy leżała na trawie. Obserwowała Lachlana spokojnie i po chwili to ona wyciągnęła w jego stronę dłoń, najpierw nieśmiało skubiąc trawę, a potem stykając ich palce ze sobą. Pokazała mu też głową, by się nie krępował i dołączył do niej na trawce. - Wiesz, żałuję, że wyjechałeś i straciliśmy kontakt. Może.. nie było nam pisane, ale lubiłam wiedzieć, że jesteś - mruknęła cicho, jakby to wszystko było tylko przeznaczone dla jego uszu. Zrobiło się trochę bardziej intymnie?
-
Przytaknął jej głuchym mruknięciem. Trochę dobrze, że wiedziała czego się spodziewać, trochę źle, że ostatecznie raczej nie byłby w stanie niczym jej zaskoczyć. Nie mógł jednak nic poradzić na to, że był prosty jak obsługa cepa i oczekiwał, iż inni też tacy będą. A nie byli, oczywiście, więc często gubił się w tym wszystkim i może dlatego też się poddał. Oczekiwanie na coś, co do czego przybycia nie miało się nawet pewności, wydawało mu się okropnie wyczerpujące. Zresztą to ich dzisiejsze spotkanie było najlepszym dowodem na to, że najbardziej intrygujące rzeczy zdarzały się zazwyczaj zupełnie niespodziewanie.
Nie był na tyle durny, aby zmienić się w typowego moczymordę przez to, że na wojnie zmiażdżyło mu nogę. Świat był brutalny, co Afganistan uświadomił mu aż zbyt dosadnie, a on i tak miał szczęście, iż w ogóle z tamtej części globu wrócił. Zresztą jedyne, czym mógłby się zadręczać, to przeświadczenie, że przez brak jednej kończyny nikt nigdy go nie pokocha albo nie znajdzie dobrej pracy, podczas gdy rzeczywistość przedstawiała się tak, iż pracę miał, a na miłości i tak mu nie zależało. Nie było więc nad czym rozpaczać.
Uniósł lekko brew, gdy jej dłoń powędrowała w kierunku zakończenia dekoltu. Nie powiódł wzrokiem za jej palcami – nie chciał dawać jej tej satysfakcji. Pamiętał jak wyglądało jej ciało i pamiętał, że było niezwykle kuszące, ale nie był już rozentuzjazmowanym na myśl o kobiecych piersiach dwudziestolatkiem. Na szczęście.
- Jak mówiłem, to muszą być jakieś omamy – stwierdził sucho, ale na brzmienie jej śmiechu nie mógł powstrzymać się przed uniesieniem kącików ust. Była niemożliwa. Nawet kiedy stosowała wobec niego tę mało imponującą przemoc fizyczną, której w gruncie rzeczy do przemocy fizycznej sporo brakowało, bo ktoś o jej posturze raczej nie mógłby zrobić mu faktycznej krzywdy.
- Jest możliwość tymczasowego wyrzucenia kota z mieszkania? – zapytał bardziej żeby się z nią podroczyć niż na serio, chociaż gdyby powiedziała mu, że tak to już raczej nie miałby powodów, aby trzymać ją w niepewności. Naprawdę, naprawdę nie lubił kotów.
Dopił swoje whisky, a potem odstawił szklankę na ziemię, jako że nie zamierzał pić sam, a ona, w swojej aktualnej pozycji, raczej nie dałaby rady kontynuować. Z powrotem podparł się rękami tak, aby nie stracić równowagi i zrobił to akurat w momencie, kiedy jej dłoń sięgnęła w jego kierunku, początkowo tylko z zamiarem dotknięcia źdźbeł trawy. Odruchowo spojrzał do góry, na gwieździstą noc, lecz jak tylko poczuł jej dotyk na swojej dłoni, z powrotem przeniósł na nią swój wzrok. Momentalnie pojawiła się w nim jakaś obawa o to, że kiedy zdecydują się wrócić do namiotu, trudno będzie mu wystarczająco naturalnie i szybko się podnieść, ale ostatecznie opuścił się na łokciach, nieznacznie się do niej przybliżając.
Przez chwilę po usłyszeniu jej słów milczał, nie wiedząc co powiedzieć. Nie chciał uciekać się do sentymentów, ale jednocześnie nie chciał, aby myślała, że nic dla niego nie znaczyła. Bo przecież znaczyła, w pewnym momencie nawet całkiem sporo. Nawet jeśli niekoniecznie umiał jej to pokazać.
- To był… dobry okres w moim życiu – powiedział więc w końcu i od razu zmarszczył brwi. Nie brzmiało za dobrze. – Mam na myśli to, że... lubiłem cię widywać. – Lepiej? – I spędzać z tobą czas. – Próbował, naprawdę. – Przepraszam, że nie odezwałem się jak obiecałem. Ja... Myślę, że utrzymywanie kontaktu na odległość było przedłużaniem nieuniknionego. Zabieraniem szansy na to, żebyśmy ruszyli dalej. – Nie patrzył na nią, kiedy wypowiadał te słowa. Nie był jednym z tych, którzy lubili odsłaniać swoje uczucia.
<div style="font-family: 'Times New Roman', position: absolute; cursive; font-size: 9px; text-align: justify; color: #4b4438; padding-top: -40px; margin-top: -15px; letter-spacing: 1px; line-height: 9px; width: 290px;"><center>like a dull sky day, i chased the sun</center></div>
</center>