WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
Nawet już nie pamiętał, gdzie dokładnie poznał tę ciemnowłosą niewiastę. Czy była jedną z jego wielu klientek, będącą pod takim wrażeniem sprawnego napakowywania tortilli mięchem i warzywami, że aż zaprosiła go na randkę? A może to on, pijany jak szpadel, wykrzyczał swój numer telefonu, gdy ochroniarz ciągnął go w stronę wyjścia, po tym jak po raz szósty próbował zaśpiewać tę samą piosenkę na karaoke? Co by to nie było, w ostatecznym rozrachunku liczył się jedynie fakt, iż to właśnie z nią tego wieczoru wybierał się na kolację. On, Chandler Jones. Na elegancką kolację. Do równie eleganckiej restauracji. Czy to oznaczało, że na przestrzeni kilku tygodni szanowny pan sprzedawca kebsa przeszedł głęboką przemianę duchową i wkroczył na drogę wiodącą ku ustatkowaniu się? Wszakże sporo wody upłynęło już od jego ostatniej randki, a co więcej, do niedawna zarzekał się uroczyście, iż prędzej dorobi się blond pasemek jak niejaka Danna Paola niż zaangażuje się w jakąś relację na poważnie...
Nie, nie - spokojnie. Włosy Chandlera, w porównaniu do powyższej pani, nie wołały o egzorcystę i wodę święconą. Jego nastawienie do związków również nie uległo zmianie - nadal postrzegał monogamię za wymysł smutnych ludzi. Ta dzisiejsza randka była po prostu chęcią bliższego poznania kogoś nowego, kogoś, z kim jeszcze nie spał no i kogoś, kto nie mógł bardziej wizualnie różnić się od Darby, ponieważ pragnął dowieść zarówno sobie, jak i światu, że z jego gustem wszystko było w porządku, a dwukrotne przespanie się z Walmsley było jedynie wypadkiem przy pracy.
Mając takie przeczucie, iż pani, której imię zaraz wymyślę, nie byłaby zachwycona towarzystwem gościa w dresach i spranej podkoszulce, Chandler wystroił się niczym amant filmowy, co generalnie w jego słowniku sprowadzało się do ubrania odświętnej granatowej koszuli i czarnych spodni od pożyczonego garnituru. Co więcej, w drodze do (Mar)Lene zrobił krótki przystanek na kupienie ładnych kwiatów u babuszki ze straganem, więc zaliczył dwa dobre uczynki za jednym zamachem i bankowo tym samym awansował w rankingu latającego potwora spaghetti co najmniej na pozycję zaawansowanego klopsa. W ogóle popisywał się tego wieczoru nie lada manierami - otworzył przed swoją towarzyszką drzwi restauracji, a w środku to nawet jej i krzesło odsunął, powstrzymując się od cofnięcia go nieco dalej, tak by wylądowała na podłodze. Wraz z upływem czasu rozmawiało mu się z nią całkiem przyjemnie, bo była od niego znacznie mądrzejsza i bardziej światowa, a jednocześnie nietrudno jej było zaimponować, ponieważ zdawała się być oczarowana błyskotliwymi żartami, którymi to sypał jak z rękawa. I wszystko byłoby dobrze, gdyby akurat nie zadarł głowy i nie zobaczył swojej współlokatorki wchodzącej do Country Clubu w towarzystwie jakiegoś matołka. - Darby - bezwiednie wypowiedział jej imię na głos, a na widok zaskoczenia na twarzy Lene, szybko się poprawił. - Miałem kiedyś żabę o takim imieniu - i tu udał głęboką rozpacz na samo wspomnienie nieistniejącego zwierzątka, co poskutkowało smutnym awwww ze strony ciemnowłosej i spleceniem przez nią ich dłoni w wyrazie współczucia, a chwilę później historią o jej własnym pupilu, co dało Jonesowi czas na zebranie myśli i bardzo subtelne zerkanie znad menu na stolik blondynki i jej dzisiejszego towarzysza.
-
Miała chwilowy kryzys, w którym niekoniecznie paliło jej się do poznawania nowych osób. Samotne wieczory spędzała raczej przed ekranem laptopa, czy z książką w ręce; a że marna z niej miłośniczka literatury, był to prawdopodobnie jakiś pożalsięboże poradnik, dotyczący niekoniecznie przydatnej w życiu dziedziny. Coś się pozmieniało. Czuła że nie wszystko idzie po jej myśli i miała wrażenie, że nieco … się zagubiła? Albo po prostu zgłupiała, skoro jej myśli, notorycznie, wędrowały w kierunku Chandlera. W końcu jednak musiała powiedzieć sobie DOŚĆ.
Opaliła tindera i obejrzała kilka niekoniecznie interesujących profili, co jakiś czas klikając na aplikacji zielone serduszko i wymieniając się z kimś wiadomościami. Chociaż ofert na wspólne spędzenie wieczoru dostała sporo, jedna okazywała się gorsza od drugiej, aż wreszcie … kolacja w Country Clubie była zdecydowanie czymś, na co mogła się zgodzić. Nie ulega wątpliwości fakt, że Darby Walmsley szanowała darmowe jedzenie, a w dodatku pan, który je zaproponował, na zdjęciach wydawał się bardzo przystojny. Na żywo zresztą również; co zarejestrowała, gdy tylko pojawił się pod drzwiami jej domu. Całe szczęście, ze skorzystała z okazji, żeby się wystroić. Włożyła na siebie koronkową bluzkę i długą spódnicę, a włosy upięła w elegancki kok, co sprawiło, że wyglądała dojrzalej, niż w rzeczywistości; zdecydowanie mogła sprawiać mylne wrażenie. Absolutnie nie zastanawiała się nad tym, jakie plany na wieczór ma jej współlokator, aczkolwiek jakąś chwilę wcześniej wyraźnie słyszała, jak zamyka drzwi wejściowe. Jak to się stało, że ostatnimi czasy opuszczał dom znacznie częściej niż ona? Czy powinna coś zrobić, by mu dorównać? Odpowiedź na to pytanie nasuwała się sama: nie warto było się przejmować. Nie, kiedy wychodził na randki, czy też spotykał się z przypadkowymi dziewczynami, czy sprowadzał kogoś do domu, czy robił cokolwiek co chciał, czy … Zignorować faktu, ze siedział w dokładnie tej samej restauracji, absolutnie n i e m o g ł a. Na tej widok aż się potknęła, chociaż – na całe szczęście – jej towarzysz był w pogotowiu, by złapać ją za ramię. Skorzystał nawet z okazji, by tę dłoń następnie przesunąć na jej plecy, nie rezygnując z niewinnego dotyku. Na pytanie, czy wszystko w porządku odpowiedziała, że tak, jak najbardziej, bo nie mogło być przecież inaczej, prawda? Przecież to, co Chandler Jones robił w wolnym czasie, nie było jej sprawą, nawet jeśli … raz za razem zerwała w jego stronę, ciekawa, jak wygląda jego towarzyszka; co było utrudnione, jako że widziała zaledwie jej plecy. Och, miała takie piękne, długie, ciemne i lśniące włosy; Darby zawsze takie chciała! Czy Chandler wolał brunetki? Nie myśl o nim, nie myśl o nim, nie myśl o nim.
-
-
-
-
Stojąc tak z przymkniętymi powiekami, nie obróciła się nawet by sprawdzić, kto zbliża się w jej stronę, będąc przekonana, że to Josh. Przyszedł skontrolować, czy wszystko w porządku? Miło z jego strony. Głos Chandlera wyrwał ją jednak z chwilowego stanu otępienia. – Jak widać tak, jest świetnie – wycedziła, nie obdarzywszy go nawet spojrzeniem. Nie miała ochoty na niego patrzeć; przynajmniej nie teraz. – Udana randka, co? Moja też. Josh jest takim niesamowitym dżentelmenem. Opowiadał mi … – no, co takiego? Nie potrafiła nic wymyślić na poczekaniu, a połowy z tego co mówił, nawet nie słuchała. – Zresztą gdzie ja mam głowę? Na pewno nie chcesz tego słuchać. Twoja partnerka czeka – ze strachem zauważyła, że głos zaczął jej się niebezpiecznie łamać. Jak ona go w tym momencie szczerze nienawidziła! Wszystko psuł, wszystko. Nawet ją zepsuł. A teraz musiała jakoś posklejać te kawałki do kupy; chociaż nie miała pojęcia, jak się za to zabrać.
-
Żyjąc sobie w tym jakże radosnym przekonaniu, po wyjściu na zewnątrz zupełnie nie spodziewał się aż tak negatywnego nastawienia ze strony współlokatorki, więc na jej reakcję aż brwi do góry uniósł i zapobiegawczo cofnął się o krok, tak na wszelki wypadek, jakby doszła do wniosku, że przemoc jednak jest rozwiązaniem wszystkich problemów. - Tak świetnie, że aż zostawiłaś gościa samego w restauracji pełnej par? Nieładnie - skomentował z przekorą, nie odrywając wzroku od jej twarzy, po części licząc, iż tą odzywką przymusi ją do spojrzenia na niego, co może pomogłoby mu jakoś zrozumieć, o co w tym wszystkim chodziło. - To super - wtrącił na wzmiankę o Joshu, nie brzmiąc przy tym na zbyt zainteresowanego. - Lene też jest wspaniała. I ładna - dodał w myśl chorej rywalizacji, a w jego ton znów wkradła się jakaś wściekła nuta, zgrywająca się idealnie z dłońmi, które nie wiadomo kiedy zacisnął w pięści. Dlaczego czuł się taki... zły? Jakby ta rozmowa w ogóle nie przebiegała po jego myśli? Gotów był przywrócić ją na właściwe tory poprzez kolejne wspomnienie o ciemnowłosej kobiecie, która pewnie już w środku się za nim gorączkowa rozglądała, ale Darby postanowiła go uprzedzić. Nie od razu się odezwał, w myślach kalkując jej słowa. Czemu nadal unikała kontaktu wzrokowego? Dlaczego była taka zdystansowana, taka... inna? - Dobra, o co tu chodzi? Nie popsułem Ci randki, nie wyśmiałem Petera, choć wygląda na skończonego kretyna, więc powinnaś być zadowolona. Czemu, do cholery, nie jesteś zadowolona? - z każdym wyplutym przez siebie zdaniem przysuwał się coraz bliżej i bliżej, ostatecznie stając tuż przed nią, ostatnie słowa praktycznie wykrzykując, zupełnie tracąc nad sobą kontrolę. - Spójrz na mnie, Walmsley! - objąwszy ją za oba ramiona, nakazał podniesionym głosem, choć zabrzmiało to bardziej błagalnie niż rozkazująco. Jakby jedynie pragnął pojąć, dlaczego była względem niego taka obca. Jakby to mogło pomóc mu zrozumieć, dlaczego w ogóle go to obchodziło.
-
Nie planowała go zaatakować – ani fizycznie (nawiązując do tego, że cofnął się o krok), ani nawet słownie. Nie chciała, aczkolwiek nie potrafiła powstrzymać gorzkich słów. Kompletnie straciła panowanie, wypadła z rytmu, zagubiła się. – Nie widzę tutaj twojej partnerki – odgryzła się. Nie do końca trafnie, jako że nie widziała nawet jego; nie, ta uwaga nie zmusiła jej do tego, żeby spojrzeć na Chandlera. Wręcz przeciwnie – wbiła wzrok w swoje buty w taki sposób, jakby chciała wypalić w nich dziurę. Przy jego kolejnych słowach, wzięła głęboki oddech. Pierdol się, Jones. Nie wiedziała nawet, dlaczego podobne słowa pojawiły się w jej głowie; na co dzień nie bywała wulgarna. W dodatku nie powinna być na niego zła. – Yhm, to super, że znalazłeś kogoś takiego. Długo się znacie? – po co pytała? Nie miała pojęcia. W zasadzie liczyła na to, ze Chandler zignoruje jej słowa i nie odpowie na to pytanie. Widzieli się pierwszy raz? A może już kolejny? Być może byli w stałym związku? Czy zdarzało mu się w ogóle spotykać z kimś na wyłączność? A może tego unikał? Nie znała odpowiedzi na żadne z tych pytań. Mieszkali ze sobą tyle czasu, a zwyczajnie nie wiedziała. Opowiadał o swoich podbojach, ale … to by było na tyle. Ugh. – Powinnam ci dziękować, tak? Byłeś tak łaskawy, że pozwoliłeś mi spędzić tę randkę spokojnie, super! Gratulację, że powstrzymałeś się przed głupim zachowaniem, naprawdę – prychnęła, zaciskając dłonie tak mocno, że paznokcie boleśnie wbiła w skórę. – Osiągnąłeś minimum przyzwoitości – dodała, a po jego kolejnych słowach, podniosła wzrok z niemym zaskoczeniem. Prawdę powiedziawszy, nie chciała tego robić. Absolutnie nie chciała, jako że widział teraz, że jej twarz zrobiła się czerwona, a oczy zaszklone. Jakby czymś się przejęła. Konkretniej: jakby przejęła się nim. I jego cholerną, idiotyczną, debilną, tragiczną, okropną randką. – Przyszedłeś tutaj, by móc się ze mnie pośmiać? – skoro już zaczął wymieniać rzeczy, które mógł jej wypomnieć. – Jesteś z siebie zadowolony? – poniekąd odwróciła pytanie. Ona absolutnie nie była. Na pytanie d l a c z e g o nie potrafiła jednak znaleźć odpowiedzi.
-
- Nie widzisz, bo jej tu nie ma, więc z Twoim wzrokiem jest wszystko w porządku, możesz odpuścić wizytę u okulisty w najbliższym czasie - odpowiedział w podobnym tonie, ale całkowicie przy tym zmienił sens wypowiedzi Darby, oczywiście na swoje potrzeby, by nie musieć się szczegółowo tłumaczyć, dlaczego za nią wyszedł. Sam nie wiedział. Ona nie wiedziała. Wszechświat prawdopodobnie też nie. Wsunąwszy dłonie do kieszeni czarnych spodni, potrząsnął głową. Musiał się streszczać - nie miał pojęcia za jaką konkretną potrzebą Lene poszła do toalety, bo nie był aż takim zwyrolem, by o takie rzeczy pytać, ale zakładał, że co by to nie było, to bankowo wkrótce powinna znów pojawić się na sali, a chciał jej oszczędzić przykrej niespodzianki, jaką byłby widok pustego stolika. - A Ty z Patrickiem? Nie pamiętam, żebyś wcześniej o nim wspominała - znów unik, znów przyszpilenie spojrzeniem i znów ta zupełnie bezpodstawna irytacja; dlaczego nie potrafił normalnie z nią rozmawiać? Skąd się brała ta pasywno-agresywna reakcja? Ponownie zamilknął, zaciskając szczęki, aż zadrżał mu mięsień na policzku. - Nie rozumiem Cię, Walmsley. Uciekasz na zewnątrz, zostawiasz tego frajera w środku, a kiedy pytam Cię, czy wszystko w porządku, odpalasz się, jakbym co najmniej spytał, czy to te dni w miesiącu! - odwarknął i znów pokręcił głową, spoglądając na nią z nieskrywanym wyrzutem. - A teraz brzmisz tak, jakbyś była zła, że nie rozjebałem Ci tej głupiej randki, więc powiedz mi, o co Ci chodzi, bo ja już, kurwa, nie wiem - rzadko mu się zdarzało przy niej rzucać wulgaryzmami, ale był wściekły do granic możliwości, głównie dlatego, że naprawdę niczego z tego nie rozumiał. Przecież nie mogło chodzić o jakąś idiotyczną zazdrość, skoro wielokrotnie mu powtarzała, że prędzej piekło musiałoby zamarznąć niż ona zapragnęłaby się z nim umówić. - Co? - w jednej chwili ta cała złość uleciała z niego jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a on sam spojrzał na nią z najszczerszym zdezorientowaniem. - Pośmiać? Poważnie, Darby? Za kogo Ty mnie masz? - spytał, wreszcie puszczając jej ramiona i cofając się o krok, jakby co najmniej wymierzyła mu cios w policzek. - Zadowolony w chuj. Przejrzałaś mnie, Walmsley, brawo. Dokładnie to chciałem osiągnąć. A skoro już to uzgodniliśmy, to wybacz, ale muszę wrócić do swojej randki, nie chciałbym, żeby sobie pomyślała, że ją olałem bez żadnego powodu - ostatnie słowa zaakcentował mocno, patrząc przy tym na nią beznamiętnie, a następnie nic już nie dodając, odwrócił się, by zaraz wejść do restauracji, gdzie przy stoliku już czekała na niego ewidentnie niezadowolona Lene. Pełen kurwa sukces.
-
- No i świetnie! – burknęła, nie bardzo wiedząc, co może dodać, skoro całkowicie zmienił sens jej wypowiedzi w taki sposób, że w nerwach nie potrafiła z tego wybrnąć. Nie powinna opuszczać Josha; nie powinna zostawiać go samego, przy tym cholernym stoliku, tylko i wyłącznie po to, żeby nie patrzeć na współlokatora z nową dziewczyną. Partnerką. Randką. Jak zwał tak zwał. Tak samo jak Lene – i on na to nie zasłużył, od samego początku zachowując wobec niej pełną klasę (której Chandlerowi zazwyczaj brakowało). – Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – rzuciła, niesamowicie podirytowana tym, że po raz kolejny odwraca kota ogonem; dokładnie tak, jakby coś przed nią ukrywał. Wolałaby wiedzieć, chciałaby wiedzieć. – Nie muszę ci opowiadać o wszystkich facetach, z którymi się spotykam – wycedziła, a jej twarz przybrała prawdopodobnie kolor purpury; tym razem nie z zawstydzenia, a szczerej złości, która nią kierowała. On również nie miał takiego obowiązku. Nie potrafiła jednak przyjąć tego do wiadomości.
- Nie nazywaj go frajerem! – podniosła głos. Nie broniła honoru Josha, a własnego. Dlaczego podważał jej wybór i raz za razem rzucał obraźliwymi komentarzami? Miała wrażenie, ze za każdym razem wymyślał mu również inne imię, ale może tylko jej się wydawało?
- Ogarnij się, Chandler! Ogarnij się i spuść z tonu, cholera! – wyrzuciła z siebie. Absolutnie nie podobało jej się, ze podniósł na nią głos, rzucał wulgaryzmami, zachowywał się tak wrogo i obco. Była podirytowana i zła. Nie pamiętała, kiedy ostatnio ktoś tak bardzo wyprowadził ją z równowagi. – Wyszłam na zewnątrz i to nie była twoja sprawa. Nie musiałeś za mną wychodzić, żeby mnie atakować i opowiadać o swojej randce. Nie obchodzi mnie to! – dodała, chociaż niezbyt trafnie, jako że sama zaczęła temat i przybrała ofensywną postawę. Kurwa. Nie spodziewała się takiego wybuchu ze swojej strony. Fakt, niejednokrotnie bywała przewrażliwiona, ale nie a ż t a k.
- Świetnie. Idź do niej – rzuciła na odchodne. Zabolały ją jego słowa; a szczególnie te ostatnie, mówiące, że zostawił swoją partnerkę bez żadnego powodu. Ona nie była dobrym powodem. Darby Walmsley nic dla niego nie znaczyła i już dawno powinna się z tym pogodzić.
Nie chciała wracać do środka. Tak cholernie nie miała ochoty, żeby ponownie usiąść naprzeciwko Josha, opowiadać mu o swoim życiu, słuchać o jego zainteresowaniach, śmiać się z wymuszonych żartów i udawać, że dobrze się bawi, ale … to właśnie zrobiła. I wspięła się na wyżyny swoich aktorskich możliwości, pokazując, że czuje się Ś W I E T N I E; chociaż tak naprawdę miała ochotę się rozpłakać. Nigdy wcześniej nie pokłóciła się z nim tak bardzo. I nigdy nie czuła się tak zraniona.
-
- No i super! - burknął niczym dziecko, nie mogąc pozwolić, by miała ostatnie słowo; tak, dokładnie do tego poziomu została sprowadzona ta rozmowa, brakowało jedynie łopatki, wiaderka i piaskownicy, by poziom infantylności wyjebał poza skalę. - Odpowiedź brzmi: nie Twój interes, Walmsley - odparł kąśliwie, ani myśląc, żeby wgłębiać się w szczegóły swojej relacji z (Mar)Lene; to prawdopodobnie wywołałoby kolejny zupełnie niepotrzebny wątek w i tak już nieźle poplątanej wymianie zdań. - Boo-hoo, wielka mi rzecz, pewnie jest nudny i dlatego mi o nim nie powiedziałaś - zgadywał w ciemno, prychając przy głośno; czyżby kompleks? co? jaki kompleks? Na moment stracił rezon - na samą myśl, że ktoś może być FAJNIEJSZY od niego, hehe - po czym oskarżająco wycelował w nią wskazujący palec. - A poza tym jeśli Ty nie chcesz mówić, to ja nie muszę Ci opowiadać o Lene! - wypalił tak o dobre kilka minut za późno, bo pewnie miałoby to lepszy efekt, gdyby zareagował tak od razu, czego nie uczynił przez zazdrość własną głupotę. Dlaczego on miałby dzielić się szczegółami ze swojego życia - okej, na ogół to robił, ale to była ZUPEŁNIE inna sprawa - kiedy ona nie zamierzała odwdzięczyć się tym samym? Jasne, może nie obchodziło go, co tam robiła ze sobą w wolnym czasie, ale o tym nudziarzu chętnie by posłuchał, by upewnić się w swoim silnym przeświadczeniu, że nim był. Jones gotów był się założyć, iż gościu dla rozrywki rozwiązywał zadania matematyczne, a za szczyt zabawy uważał spotkania koła księgowych, podczas których robili oni coś... księgowego. Nie znał się, dobra? ALE TYP WŁAŚNIE TAK WYGLĄDAŁ. - Jakby nie był frajerem, to byś nie musiała go bronić, z czego wynika, że frajerem jest! - rzucił triumfująco, nagle z siebie niesłychanie zadowolony, jakby co najmniej rozwiązał niezwykle skomplikowaną układankę z małymi elementami dla dzieci powyżej 7 lat. - Z naszej dwójki to Ty powinnaś ogarnąć się bardziej, Walmsley. Nie wiesz, czego chcesz, więc postanowiłaś zrujnować perfekcyjnie dobry wieczór - już nie przeklinał, ale wciąż nie spuścił z tonu, spoglądając przy tym na Darby z mieszanką złości i czegoś jeszcze, czego nie dało się jednoznacznie określić. Wychodząc za nią na zewnątrz, chciał tylko sprawdzić, czy wszystko było z nią w porządku i nawet mu się nie śniło, że w takim kierunku potoczy się ta rozmowa. - Gówno prawda! Obchodzi Cię nawet za bardzo jak na kogoś, kto tysiąc razy powtarzał, że nie interesuje się tym, z kim się widuję. Więc jak będzie, Darby? Która wersja jest prawdziwa, co? - tym razem ściszył głos, jeszcze na kilka sekund przyszpilając współlokatorkę intensywnym spojrzeniem, nim zdecydował się wrócić do środka. Był taki wściekły, że nawet nie zareagował na jej ostatnie słowa, ba, nawet się nie odwrócił, będąc zdeterminowanym, by zapomnieć jak najszybciej o całej tej cholernej wymianie zdań. Co z pozoru mu się udało, ponieważ po powrocie i przeproszeniu ciemnowłosej kobiety, do końca wieczoru jego uwaga skupiała się tylko na niej. Dopiero gdy przyniósł rachunek, dopiero gdy zapłacił za kolację, dopiero gdy wstał i ujął za rękę Lene, dopiero gdy ruszyli do wyjścia, ostatni raz przez ramię spojrzał na Darby, ale nie powiedział nic. Zupełnie jakby słów padło już wystarczająco.
I wyszli.
-
Teraz jednak była przybita, rozkojarzona, chciało jej się płakać. Teraz nie wiedziała, jakie emocje nią kierują i absolutnie nie sądziła, że Chandler może wywołać u niej taką reakcję. Teraz nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić; gdy spoglądała w swój talerz smutnym wzrokiem; nie była nawet w stanie tknąć jedzenia – DARMOWEGO jedzenia. Darby, która nigdy nie odmawiała żadnego posiłku. Teraz tak cholernie zabolały ją jego słowa. Nie mogła się otrząsnąć. Nie mogła złapać tchu. Nie potrafiła dojść do siebie.
Która wersja jest prawdziwa, Darby?
Milczała, gdy zadał to pytanie, jako że nie potrafiła na nie odpowiedzieć. Nie chciała. Nie mogła. Kątem oka zauważyła, że wychodzi z restauracji, ale zacisnęła zęby i z całej siły starała się powstrzymać odruch, mający na celu odprowadzenie go wzrokiem do drzwi. Setki myśli przewijały się przez jej głowę, która ewidentnie od tego rozbolała; mózg Walmsley nie był przystosowany do działania na pełnych obrotach.
Nie była w stanie kontynuować tej randki – więc przeprosiła, wymawiając się złym samopoczuciem, a mężczyzna odprowadził ją do drzwi. Chyba niezbyt zadowolony z obrotu sprawy. Przeprosiła raz jeszcze i pożegnała go słowami do zobaczenia; co miało akurat nigdy nie nastąpić.
zt x2
-
To może zabrzmi niewiarygodnie, ale po raz pierwszy od bardzo dawna życie Waltera wróciło na właściwe tory. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio wpadł na byłą żonę, kiedy jakaś jego panna włożyła głowę do piekarnika, ani kiedy partnerka w pracy, której nie lubił, a którą polubił, postanowiła sobie wyjechać na zawsze. Wszystkie te pokręcone zawirowania wygasły w jednym momencie, a Walter mógł się delektować błogim i niezamąconym spokojem.
Oczywiście - do czasu. Gdy tylko tak sobie optymistycznie pomyślał, że jego życie wreszcie przestaje być zjebane na sto pięćdziesiąt tysięcy sposobów, to zaraz nazajutrz przydarzyła mu się ta cała dzika sytuacja z Mairee. Dzika, bo jak inaczej określić coś, co zmierzało w bardzo przyjemnym kierunku, a szybko stało się jednym wielkim koszmarem? I choć na ogół Rutherford takim rzeczom nie poświęcał więcej niż jedną myśl, to przez kilka następnych dni zastanawiał się mimowolnie, o co tamtej nocy chodziło tej kobiecie, która tak niezłomnie wierciła mu dziurę w brzuchu, chcąc wydobyć z niego jak najwięcej informacji na temat Winter.
Właśnie - Winter. Jego przyjaciółka doszła do wniosku, że powinien więcej wychodzić do ludzi i dziś postanowiła zaprosić go do restauracji. Jakby nie mogli spędzić miłego wieczoru w dwójkę w mieszkaniu z piwem, filmem i żarciem na wynos. Niestety Bowen była nieprzejednana i uparła się na spotkanie w Country Clubie. Dlatego chcąc nie chcąc, Rutherford po pracy wziął szybki prysznic, przebrał się w coś bardziej luźnego i popędził pod umówiony adres, ponieważ dogadali się, że spotkają się w lokalu. Gdy udało mu się już znaleźć wolne miejsce parkingowe i zorientował się, że ma jeszcze sporo czasu w zapasie, to sobie stanął gdzieś w pobliżu wejścia do restauracji i zapalił papierosa, bo tak coś podświadomie przeczuwał, że mu się tego wieczoru zastrzyk nikotyny przyda. Nazwijmy to intuicją detektywa, hehe.
-
Nieco się stresowała. Nie, dobra, to spore niedopowiedzenie. Mairead stresowała się OKROPNIE. Po pierwsze, miała się spotkać z dziewczyną, która przy wcześniejszym spotkaniu zrobiła na niej ogromne wrażenie, a po drugie, zgodnie z zapowiedzią obecny miał być również jej najlepszy przyjaciel … ten sam, z którym kilka dni wcześniej przeżyła bardzo niekomfortową oraz żenującą sytuację. Ten sam, którego wypytywała o Winter i przy którym płakała; chwilę po tym, jak poderwała go w barze i dotarła do zajmowanego przez mężczyznę mieszkania. To nie mogło skończyć się dobrze, absolutnie.
Na całe szczęście Mairee posiadała pewność siebie, której sporo osób mogłoby jej pozazdrościć. Z wielu sytuacji umiała znaleźć odpowiednie wyjście i chociaż musiała przyznać, że osoba Bowen powodowała u niej lekkie skrępowanie, tak do samego Waltera postanowiła podejść w taki sposób, by kobieta nie zorientowała się, że już wcześniej mieli okazję się spotkać. Liczyła, że on również na to pójdzie – po co dokładać sobie nerwów i robić przykrość kochanej Winter, skoro równie dobrze mogli podjąć swego rodzaju grę? Cóż. Lanaghan nie przewidziała jednej sytuacji, z której zdała sobie sprawę dopiero teraz, znajdując się w okolicy budynku. Do głowy jej nie przyszło, że mogłaby wpaść na Rutherforda nieco wcześniej. Cholera, dlaczego nie przyjechał ze swoją przyjaciółką? Była to dla niej szansa, czy wręcz przeciwnie – takim sposobem mogli jedynie zrujnować ten wieczór?
- Hej – powiedziała, gdy już znalazła się w optymalnej odległości od mężczyzny. Sięgnęła do kieszeni, z której wyciągnęła telefon i spojrzała na wyświetlacz; Winter nic nie pisała o tym, że się spóźni, aczkolwiek miała jeszcze dobre kilka minut do wyznaczonej godziny. – Chyba jesteśmy dzisiaj skazani na swoje towarzystwo – posłała mu w miarę przyjazny uśmiech, po cichu licząc na to, że nie wypomni jej wydarzeń ze wspólnie spędzonego wieczoru. Ani – co gorsza – nie powie o tym Bowen. Czy mógł mieć jej za złe to, co się stało, czy do tamtego zdarzenia podchodził raczej obojętnie? Było to pytanie, na które nie znała odpowiedzi.