WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://images.squarespace-cdn.com/cont ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#ankoankoczemuśtyjesteśankąinieumieszliczyć

Nawet już nie pamiętał, gdzie dokładnie poznał tę ciemnowłosą niewiastę. Czy była jedną z jego wielu klientek, będącą pod takim wrażeniem sprawnego napakowywania tortilli mięchem i warzywami, że aż zaprosiła go na randkę? A może to on, pijany jak szpadel, wykrzyczał swój numer telefonu, gdy ochroniarz ciągnął go w stronę wyjścia, po tym jak po raz szósty próbował zaśpiewać tę samą piosenkę na karaoke? Co by to nie było, w ostatecznym rozrachunku liczył się jedynie fakt, iż to właśnie z nią tego wieczoru wybierał się na kolację. On, Chandler Jones. Na elegancką kolację. Do równie eleganckiej restauracji. Czy to oznaczało, że na przestrzeni kilku tygodni szanowny pan sprzedawca kebsa przeszedł głęboką przemianę duchową i wkroczył na drogę wiodącą ku ustatkowaniu się? Wszakże sporo wody upłynęło już od jego ostatniej randki, a co więcej, do niedawna zarzekał się uroczyście, iż prędzej dorobi się blond pasemek jak niejaka Danna Paola niż zaangażuje się w jakąś relację na poważnie...
Nie, nie - spokojnie. Włosy Chandlera, w porównaniu do powyższej pani, nie wołały o egzorcystę i wodę święconą. Jego nastawienie do związków również nie uległo zmianie - nadal postrzegał monogamię za wymysł smutnych ludzi. Ta dzisiejsza randka była po prostu chęcią bliższego poznania kogoś nowego, kogoś, z kim jeszcze nie spał no i kogoś, kto nie mógł bardziej wizualnie różnić się od Darby, ponieważ pragnął dowieść zarówno sobie, jak i światu, że z jego gustem wszystko było w porządku, a dwukrotne przespanie się z Walmsley było jedynie wypadkiem przy pracy.
Mając takie przeczucie, iż pani, której imię zaraz wymyślę, nie byłaby zachwycona towarzystwem gościa w dresach i spranej podkoszulce, Chandler wystroił się niczym amant filmowy, co generalnie w jego słowniku sprowadzało się do ubrania odświętnej granatowej koszuli i czarnych spodni od pożyczonego garnituru. Co więcej, w drodze do (Mar)Lene zrobił krótki przystanek na kupienie ładnych kwiatów u babuszki ze straganem, więc zaliczył dwa dobre uczynki za jednym zamachem i bankowo tym samym awansował w rankingu latającego potwora spaghetti co najmniej na pozycję zaawansowanego klopsa. W ogóle popisywał się tego wieczoru nie lada manierami - otworzył przed swoją towarzyszką drzwi restauracji, a w środku to nawet jej i krzesło odsunął, powstrzymując się od cofnięcia go nieco dalej, tak by wylądowała na podłodze. Wraz z upływem czasu rozmawiało mu się z nią całkiem przyjemnie, bo była od niego znacznie mądrzejsza i bardziej światowa, a jednocześnie nietrudno jej było zaimponować, ponieważ zdawała się być oczarowana błyskotliwymi żartami, którymi to sypał jak z rękawa. I wszystko byłoby dobrze, gdyby akurat nie zadarł głowy i nie zobaczył swojej współlokatorki wchodzącej do Country Clubu w towarzystwie jakiegoś matołka. - Darby - bezwiednie wypowiedział jej imię na głos, a na widok zaskoczenia na twarzy Lene, szybko się poprawił. - Miałem kiedyś żabę o takim imieniu - i tu udał głęboką rozpacz na samo wspomnienie nieistniejącego zwierzątka, co poskutkowało smutnym awwww ze strony ciemnowłosej i spleceniem przez nią ich dłoni w wyrazie współczucia, a chwilę później historią o jej własnym pupilu, co dało Jonesowi czas na zebranie myśli i bardzo subtelne zerkanie znad menu na stolik blondynki i jej dzisiejszego towarzysza.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

<img src="https://i.imgur.com/EfH6MkA.png">

Miała chwilowy kryzys, w którym niekoniecznie paliło jej się do poznawania nowych osób. Samotne wieczory spędzała raczej przed ekranem laptopa, czy z książką w ręce; a że marna z niej miłośniczka literatury, był to prawdopodobnie jakiś pożalsięboże poradnik, dotyczący niekoniecznie przydatnej w życiu dziedziny. Coś się pozmieniało. Czuła że nie wszystko idzie po jej myśli i miała wrażenie, że nieco … się zagubiła? Albo po prostu zgłupiała, skoro jej myśli, notorycznie, wędrowały w kierunku Chandlera. W końcu jednak musiała powiedzieć sobie DOŚĆ.
Opaliła tindera i obejrzała kilka niekoniecznie interesujących profili, co jakiś czas klikając na aplikacji zielone serduszko i wymieniając się z kimś wiadomościami. Chociaż ofert na wspólne spędzenie wieczoru dostała sporo, jedna okazywała się gorsza od drugiej, aż wreszcie … kolacja w Country Clubie była zdecydowanie czymś, na co mogła się zgodzić. Nie ulega wątpliwości fakt, że Darby Walmsley szanowała darmowe jedzenie, a w dodatku pan, który je zaproponował, na zdjęciach wydawał się bardzo przystojny. Na żywo zresztą również; co zarejestrowała, gdy tylko pojawił się pod drzwiami jej domu. Całe szczęście, ze skorzystała z okazji, żeby się wystroić. Włożyła na siebie koronkową bluzkę i długą spódnicę, a włosy upięła w elegancki kok, co sprawiło, że wyglądała dojrzalej, niż w rzeczywistości; zdecydowanie mogła sprawiać mylne wrażenie. Absolutnie nie zastanawiała się nad tym, jakie plany na wieczór ma jej współlokator, aczkolwiek jakąś chwilę wcześniej wyraźnie słyszała, jak zamyka drzwi wejściowe. Jak to się stało, że ostatnimi czasy opuszczał dom znacznie częściej niż ona? Czy powinna coś zrobić, by mu dorównać? Odpowiedź na to pytanie nasuwała się sama: nie warto było się przejmować. Nie, kiedy wychodził na randki, czy też spotykał się z przypadkowymi dziewczynami, czy sprowadzał kogoś do domu, czy robił cokolwiek co chciał, czy … Zignorować faktu, ze siedział w dokładnie tej samej restauracji, absolutnie n i e m o g ł a. Na tej widok aż się potknęła, chociaż – na całe szczęście – jej towarzysz był w pogotowiu, by złapać ją za ramię. Skorzystał nawet z okazji, by tę dłoń następnie przesunąć na jej plecy, nie rezygnując z niewinnego dotyku. Na pytanie, czy wszystko w porządku odpowiedziała, że tak, jak najbardziej, bo nie mogło być przecież inaczej, prawda? Przecież to, co Chandler Jones robił w wolnym czasie, nie było jej sprawą, nawet jeśli … raz za razem zerwała w jego stronę, ciekawa, jak wygląda jego towarzyszka; co było utrudnione, jako że widziała zaledwie jej plecy. Och, miała takie piękne, długie, ciemne i lśniące włosy; Darby zawsze takie chciała! Czy Chandler wolał brunetki? Nie myśl o nim, nie myśl o nim, nie myśl o nim.
<center></center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Naprawdę starał się skupić na słowach pięknej, mądrej i posiadającej stałą pracę Lene. Naprawdę. Cały problem tkwił w tym, że nie potrafił tego uczynić tak w stu procentach, ponieważ jego wzrok uciekał w kierunku wiadomej blondynki i faceta, z którym aktualnie była na kolacji, który tak nawiasem mówiąc, WCALE NIE BYŁ TAKI PRZYSTOJNY. Przeciętnej urody, przeciętnej budowy ciała, pewnie też i przeciętnej inteligencji. Ba, Chandler to byłby w stanie się założyć o majątek Rosse, że gdyby przeciętność otrzymałaby dar mowy, to też zgodziłaby się z tą (bardzo obiektywną) opinią. Zaciskając palce mocniej na karcie dań, powrócił spojrzeniem do Lene, która była tak pochłonięta opowiadaną przez siebie historią, że zdawała się nie dostrzegać jego zaburzonej atencji. Na całe szczęście - jakby to o nim świadczyło, gdyby przyłapała go na bezceremonialnym stalkowaniu innych ludzi? Wyszedłby na jakiegoś niewychowanego świra i kto wie, może też zostałby porzucony na pastwę losu, a świadkiem tego wielkiego upokorzenia byłaby Darby. I jej głupi partner. Swoją drogą, od kiedy ona znowu zaczęła chodzić na randki? Czy nie miała sobie zrobić przerwy? I dlaczego ze wszystkich restauracji świata musiała wybrać właśnie Country Club? Pewnie posunąłby się jeszcze dalej w tych swoich pseudo-rozważaniach, gdyby do stolika nie podszedł kelner. Zamówiwszy na bogato jakieś owoce morza, raz jeszcze zerknął z ukosa na Darby i zupełnie przypadkowo skrzyżował z nią spojrzenie. Spoglądał na nią z obojętnością przez dobre kilkanaście sekund, aż niespodziewanie urwał kontakt wzrokowy i wyciągnął dłoń w kierunku Lene, całkowicie ją tym gestem szokując. - Chodź, zatańczmy - rzucił z nagłą determinacją, ujmując swoją towarzyszkę za rękę i zaraz prowadząc na niewielki parkiet, gdzie tańczyło już kilka par. W tle pogrywała łagodna melodia, a Chandler obejmując w pasie ciemnowłosą kobietę i bujając się lekko w rym muzyki, starał się usilnie nie myśleć, że wolałby tu tańczyć z kimś zupełnie innym.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Starała się, by nie wychwycił jej wzroku, aczkolwiek po raz kolejny udowodniła, że nie jest mistrzynią subtelności, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały. Starała się nie odpuszczać. Nie odwróciła głowy w inną stronę, nie zarumieniła się i nie przybrała zażenowanej miny, usilnie wytrzymując te kilka sekund. Do momentu, kiedy Chandler wstał z miejsca i zaprosił swoją towarzyszkę na parkiet, a Darby miała wreszcie okazję zlustrować ją wzrokiem. Była piękna. Miała łagodne rysy twarzy i uśmiech, który zdecydowanie mógł roztapiać męskie serca. Poruszała się z gracją, której Walmsley tak często brakowało; gdy na przykład potykała się o własne nogi – co w zasadzie zrobiła nawet tego wieczoru. Jak to się stało, że skończyli w tym samym miejscu? Dlaczego to wszystko nie mogło być prostsze? Głupi Chandler, niszczył jej randkę. Sprawiał, ze (po raz kolejny już) słuchała siedzącego obok mężczyzny jedynie jednym uchem; a ten od czasu do czasu był zmuszony zapytać, czy wszystko jest w porządku. Było. Powinno być. Może powinna postawić na bezpośredniość i wprost zapytać, czy przypadkiem nie chce z nią wrócić do domu? Najlepiej ICH wspólnego domu, by pokazać Jonesowi, kto tu jest górą. Gdy z głośników leciała melodia Settle for me, Darby na moment skupiła się na słowach piosenki i raz jeszcze przypatrzyła się swojemu towarzyszowi. Wydawał się idealny. Miał rewelacyjną pracę, był inteligentny, wygadany (ale nie w uciążliwy sposób), niewątpliwie w jej guście, ale … nie był Chandlerem. Aż zerwała się z miejsca, gdy ta jakże śmieszna myśl pojawiła się w jej głowie. Josh obdarzył ją pytającym spojrzeniem, na które odpowiedziała przepraszam, muszę skorzystać z łazienki, aczkolwiek zamiast jej odszukać, wyszła na zewnątrz i oparła się o ścianę budynku. Chandler Jones nie dawał jej żyć. Chandler Jones był najgorszym na świecie człowiekiem. Chandler … irytował ją, jak nikt inny na świecie. Jak bardzo miała go dość! Tak, jej nieuzasadniona złość wynikała tylko i wyłącznie z faktu, że Chandler Jones zniszczył jej wieczór swoją obecnością, która najwyraźniej uderzyła w nią zbyt dotkliwie.
<center></center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zapłaciłby... Nie, nie oszukujmy się, nie zapłaciłby żadnymi pieniędzmi, ale powiedzmy, że rozdałby dwa kebaby gratis, gdyby tylko w tym momencie nabył umiejętność czytania w myślach. Co chodziło Darby po głowie, kiedy patrzyła na niego tak bez wyrazu? Nie uciekła wzrokiem, nie zaczerwieniła się, nie dała mu też żadnego sygnału, iż nie życzy sobie, by się w nią wpatrywał jak człowiek niespełna rozumu. Czyżby nieświadomie rozpoczął walkę na spojrzenia, którą sromotnie przegrał, gdy postanowił w pełni skupić się na kobiecie, z którą tu przyszedł tego wieczoru? Bladego pojęcia nie miał, a przestał też nad tym rozmyślać, ponieważ jego podzielność uwagi była bliska zera, więc przypadkowo przez takie fascynujące refleksje mógłby podeptać swoją partnerkę w tańcu, a to raczej nie wróżyłoby dobrego zakończenia tej randki. Przywdziewając uśmiech, który kosztował go naprawdę wiele wysiłku, obrócił Lene w tańcu, przysuwając ją bliżej siebie, by w ten sposób mieć widok na Darby... która właśnie wychodziła. Nie, nie mógł za nią pobiec. To byłoby głupie, nierozważne i czy wspominałam już, że po prostu GŁUPIE? Nic ich nie łączyło, nie był wobec niej w żaden sposób zobowiązany, więc powinien beztrosko skupiać się na cieple płynącym od swojej ciemnowłosej partnerki, na tym co czuł, gdy trzymał ją w ramionach. Szkopuł w tym, że nie czuł nic. Kompletnie. Co gorsza, spojrzenie uparcie miał wbite w drzwi, przez które dopiero co uciekła Walmsley. Ile już czasu minęło od kiedy zniknęła mu z oczu? Minuta, dwie, wieczność? Niebezpiecznie zblliżał się podjęcia decyzji, by przeprosić Lene i wyjść za współlokatorką, ale ten nieprzyjemny obowiązek został zdjęty z jego barków, gdy to ona wymówiła się pójściem do toalety. Kiedy wymknęła mu się z ramion, on błyskawicznie ruszył w stronę wyjścia, a zwolnił dopiero, gdy znalazł się na zewnątrz i chłodne, wieczorne powietrze buchnęło mu w twarz. Rozglądając się na boki, od razu przyuważył Darby przy ścianie i bez słowa do niej podszedł, zaraz również plecami opierając się o zimny mur. Milczał dokładnie niespełna minutę, nim zerknął na nią z ukosa i... - Wszystko w porządku? - spytał cicho, jeszcze na wodzy trzymając wszystkie emocje, które zdążyły się przez cały ten wieczór w nim nagromadzić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie było w porządku. Nic, absolutnie nic nie było w porządku. Nie rozumiała swoich emocji – nie miała pojęcia, dlaczego poczuła tak nieprzyjemne ukłucie, kiedy zobaczyła Chandlera w towarzystwie pięknej brunetki. Nie wiedziała również, dlaczego jednym spojrzeniem wprawił ją w tak ogromne zakłopotanie. Nie potrafiła stwierdzić, dlaczego towarzystwo mężczyzny, z którym przyszła do lokalu, nagle zaczęło jej tak bardzo ciążyć i dlaczego, DLACZEGO nagle nie chciała z nim rozmawiać, ani siedzieć przy jednym stoliku. Wyobrażała sobie, jak Chandler zbliża się do tamtej kobiety i … och, czy to zazdrość? Nie, kategoryczne nie. Jedyne, czego mogła mu pozazdrościć to tego, ze bawi się lepiej od niej, bo chyba tak było, prawda? Uśmiechał się, zdaje się też, że żartował sobie, a ostatecznie zaprosił brunetkę do tańca. Darby przyłożyła wierzch zimnej dłoni do czoła i wydała z siebie głębokie westchnienie. Kiedy przestała rozumieć samą siebie? Czy coś takiego w ogóle było możliwe?
Stojąc tak z przymkniętymi powiekami, nie obróciła się nawet by sprawdzić, kto zbliża się w jej stronę, będąc przekonana, że to Josh. Przyszedł skontrolować, czy wszystko w porządku? Miło z jego strony. Głos Chandlera wyrwał ją jednak z chwilowego stanu otępienia. – Jak widać tak, jest świetnie – wycedziła, nie obdarzywszy go nawet spojrzeniem. Nie miała ochoty na niego patrzeć; przynajmniej nie teraz. – Udana randka, co? Moja też. Josh jest takim niesamowitym dżentelmenem. Opowiadał mi … – no, co takiego? Nie potrafiła nic wymyślić na poczekaniu, a połowy z tego co mówił, nawet nie słuchała. – Zresztą gdzie ja mam głowę? Na pewno nie chcesz tego słuchać. Twoja partnerka czeka – ze strachem zauważyła, że głos zaczął jej się niebezpiecznie łamać. Jak ona go w tym momencie szczerze nienawidziła! Wszystko psuł, wszystko. Nawet ją zepsuł. A teraz musiała jakoś posklejać te kawałki do kupy; chociaż nie miała pojęcia, jak się za to zabrać.
<center></center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nic z tego nie rozumiał. Nic a nic. Dlaczego Darby wyszła? I to bez swojego przeciętniaka, który najwyraźniej nie wiedział, co ze sobą w tej sytuacji począć, bo wyglądał tak żałośnie jak chleb po spadnięciu stroną posmarowaną masłem na podłogę. Nie żeby Chandler mu współczuł - z jakiegoś niezrozumiałego powodu odczuł nawet drobną satysfakcję, widząc go takiego samotnego, grzebiącego bez większego zainteresowania w swoim talerzu. Może jego bylejakość była powodem ucieczki Walmsley? To byłby w stanie jeszcze pojąć; też wolałby postać na zimnym powietrzu niż wysłuchiwać nudnych anegdotek rodem z Chwili dla Ciebie, a tych pewnie ten typ miał na pęczki. Okej, okej - może Jones nieco przesadzał, ale jakieś ziarenko prawdy w tym wszystkim musiało być, bo co innego mogłoby być przyczyną ewakuacji Darby? Siebie jako powód wyeliminował dość szybko, ponieważ zachowywał się tego wieczoru nienagannie. Pomimo swoich pierwszorzędnych predyspozycji do rujnowania cudzych randek bez podniesienia czterech liter z krzesła, ten jeden jedyny raz postanowił wykazać się (obcą sobie) dojrzałością i odpuścić, a zaoszczędzoną w ten sposób energię wykorzystać na rzecz uroczej (Mar)Lene. Dlatego nie było najmniejszych szans, by to przez niego blondynka zrobiła bye, bye, bye, jak w piosence N Sync.
Żyjąc sobie w tym jakże radosnym przekonaniu, po wyjściu na zewnątrz zupełnie nie spodziewał się aż tak negatywnego nastawienia ze strony współlokatorki, więc na jej reakcję aż brwi do góry uniósł i zapobiegawczo cofnął się o krok, tak na wszelki wypadek, jakby doszła do wniosku, że przemoc jednak jest rozwiązaniem wszystkich problemów. - Tak świetnie, że aż zostawiłaś gościa samego w restauracji pełnej par? Nieładnie - skomentował z przekorą, nie odrywając wzroku od jej twarzy, po części licząc, iż tą odzywką przymusi ją do spojrzenia na niego, co może pomogłoby mu jakoś zrozumieć, o co w tym wszystkim chodziło. - To super - wtrącił na wzmiankę o Joshu, nie brzmiąc przy tym na zbyt zainteresowanego. - Lene też jest wspaniała. I ładna - dodał w myśl chorej rywalizacji, a w jego ton znów wkradła się jakaś wściekła nuta, zgrywająca się idealnie z dłońmi, które nie wiadomo kiedy zacisnął w pięści. Dlaczego czuł się taki... zły? Jakby ta rozmowa w ogóle nie przebiegała po jego myśli? Gotów był przywrócić ją na właściwe tory poprzez kolejne wspomnienie o ciemnowłosej kobiecie, która pewnie już w środku się za nim gorączkowa rozglądała, ale Darby postanowiła go uprzedzić. Nie od razu się odezwał, w myślach kalkując jej słowa. Czemu nadal unikała kontaktu wzrokowego? Dlaczego była taka zdystansowana, taka... inna? - Dobra, o co tu chodzi? Nie popsułem Ci randki, nie wyśmiałem Petera, choć wygląda na skończonego kretyna, więc powinnaś być zadowolona. Czemu, do cholery, nie jesteś zadowolona? - z każdym wyplutym przez siebie zdaniem przysuwał się coraz bliżej i bliżej, ostatecznie stając tuż przed nią, ostatnie słowa praktycznie wykrzykując, zupełnie tracąc nad sobą kontrolę. - Spójrz na mnie, Walmsley! - objąwszy ją za oba ramiona, nakazał podniesionym głosem, choć zabrzmiało to bardziej błagalnie niż rozkazująco. Jakby jedynie pragnął pojąć, dlaczego była względem niego taka obca. Jakby to mogło pomóc mu zrozumieć, dlaczego w ogóle go to obchodziło.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na pytanie, czy planuje wrócić, odpowiedziałaby pewnie: chyba, prawdopodobnie, może. Z jednej strony nie chciała źle potraktować faceta, który wydawał się naprawdę fajny, porządny, miły … a z drugiej, czy aby na pewno Josh był kimś odpowiednim dla niej? Owszem, wiedziała, ze takich rzeczy nie da się ocenić po pierwszym spotkaniu. Miała również świadomość, że na świecie nie istnieje idealna druga połówka. Przez ostatnie kilka miesięcy nauczyła się całkiem sporo. Zdobyła trochę życiowego doświadczenia i (względnej) mądrości. Dowiedziała się trochę na temat randkowania. Była przygotowana do dalszych poszukiwań, tyle że … poniekąd nie chciała już szukać. Gdzieś w głębi serca czuła, że osoba, której tak naprawdę pragnie, jest na wyciągnięcie ręki, aczkolwiek sama przed sobą nie potrafiła się do tego przyznać. Pod przymkniętymi powiekami nieprzerwanie towarzyszył jej obraz Chandlera, w towarzystwie Lene, która na pewno była we wszystkim lepsza od niej. Ładniejsza, pewnie też sympatyczniejsza, bardziej życiowa … Darby była przekonana, że kobieta podróżuje, ma świetną pracę, z dobrymi zarobkami, a w wolnym czasie najpewniej jest modelką. Idiotka, ostatnia idiotka! Może była … wredna? Typowa mean girl, stanowiąca jedynie przeszkodę na … O T R Z Ą Ś N I J się Walmsley!
Nie planowała go zaatakować – ani fizycznie (nawiązując do tego, że cofnął się o krok), ani nawet słownie. Nie chciała, aczkolwiek nie potrafiła powstrzymać gorzkich słów. Kompletnie straciła panowanie, wypadła z rytmu, zagubiła się. – Nie widzę tutaj twojej partnerki – odgryzła się. Nie do końca trafnie, jako że nie widziała nawet jego; nie, ta uwaga nie zmusiła jej do tego, żeby spojrzeć na Chandlera. Wręcz przeciwnie – wbiła wzrok w swoje buty w taki sposób, jakby chciała wypalić w nich dziurę. Przy jego kolejnych słowach, wzięła głęboki oddech. Pierdol się, Jones. Nie wiedziała nawet, dlaczego podobne słowa pojawiły się w jej głowie; na co dzień nie bywała wulgarna. W dodatku nie powinna być na niego zła. – Yhm, to super, że znalazłeś kogoś takiego. Długo się znacie? – po co pytała? Nie miała pojęcia. W zasadzie liczyła na to, ze Chandler zignoruje jej słowa i nie odpowie na to pytanie. Widzieli się pierwszy raz? A może już kolejny? Być może byli w stałym związku? Czy zdarzało mu się w ogóle spotykać z kimś na wyłączność? A może tego unikał? Nie znała odpowiedzi na żadne z tych pytań. Mieszkali ze sobą tyle czasu, a zwyczajnie nie wiedziała. Opowiadał o swoich podbojach, ale … to by było na tyle. Ugh. – Powinnam ci dziękować, tak? Byłeś tak łaskawy, że pozwoliłeś mi spędzić tę randkę spokojnie, super! Gratulację, że powstrzymałeś się przed głupim zachowaniem, naprawdę – prychnęła, zaciskając dłonie tak mocno, że paznokcie boleśnie wbiła w skórę. – Osiągnąłeś minimum przyzwoitości – dodała, a po jego kolejnych słowach, podniosła wzrok z niemym zaskoczeniem. Prawdę powiedziawszy, nie chciała tego robić. Absolutnie nie chciała, jako że widział teraz, że jej twarz zrobiła się czerwona, a oczy zaszklone. Jakby czymś się przejęła. Konkretniej: jakby przejęła się nim. I jego cholerną, idiotyczną, debilną, tragiczną, okropną randką. – Przyszedłeś tutaj, by móc się ze mnie pośmiać? – skoro już zaczął wymieniać rzeczy, które mógł jej wypomnieć. – Jesteś z siebie zadowolony? – poniekąd odwróciła pytanie. Ona absolutnie nie była. Na pytanie d l a c z e g o nie potrafiła jednak znaleźć odpowiedzi.
<center></center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zacznijmy od wyjaśnienia sobie jednego - Chandler ani przez moment nie traktował tej randki poważnie. Choć Lene niewątpliwie była całkowitym przeciwieństwem Darby na pozór chodzącym ideałem, coś mu w niej nie grało. Może chodziło o fakt, że naprawdę była od niego znacznie mądrzejsza, a może po prostu nie była kimś, komu w samym środku wielkiej nawałnicy opowiadałby historię o małym, zakochanym kebabie. Co by to nie było, nie zamierzał spotkać się z nią po raz drugi, a już tym bardziej planować z nią przyszłości. Jedyne czego pragnął, to zachować się wobec niej odpowiednio, ponieważ nie zasłużyła sobie, by zostać porzuconą w połowie randki... a poza tym mogłaby mu zrobić złą reklamę na dzielni i pokrzyżować jego przyszłe podbije miłosne. Nie żeby w tym momencie w ogóle brał je pod uwagę, będąc całkowicie pochłoniętym przez zupełnie niepotrzebne dramaty Darby. Tak, totalnie ją obwiniał o swoją niezdolność do pilnowania własnego biznesu!! Jakby nie zjawiła się w tej samej restauracji, jakby nie przyszła do niej z jakimś kretynem, jakby nie wybiegła z niej, zmuszając go do reakcji... TO WSZYSTKO BYŁO WINĄ WALMSLEY.
- Nie widzisz, bo jej tu nie ma, więc z Twoim wzrokiem jest wszystko w porządku, możesz odpuścić wizytę u okulisty w najbliższym czasie - odpowiedział w podobnym tonie, ale całkowicie przy tym zmienił sens wypowiedzi Darby, oczywiście na swoje potrzeby, by nie musieć się szczegółowo tłumaczyć, dlaczego za nią wyszedł. Sam nie wiedział. Ona nie wiedziała. Wszechświat prawdopodobnie też nie. Wsunąwszy dłonie do kieszeni czarnych spodni, potrząsnął głową. Musiał się streszczać - nie miał pojęcia za jaką konkretną potrzebą Lene poszła do toalety, bo nie był aż takim zwyrolem, by o takie rzeczy pytać, ale zakładał, że co by to nie było, to bankowo wkrótce powinna znów pojawić się na sali, a chciał jej oszczędzić przykrej niespodzianki, jaką byłby widok pustego stolika. - A Ty z Patrickiem? Nie pamiętam, żebyś wcześniej o nim wspominała - znów unik, znów przyszpilenie spojrzeniem i znów ta zupełnie bezpodstawna irytacja; dlaczego nie potrafił normalnie z nią rozmawiać? Skąd się brała ta pasywno-agresywna reakcja? Ponownie zamilknął, zaciskając szczęki, aż zadrżał mu mięsień na policzku. - Nie rozumiem Cię, Walmsley. Uciekasz na zewnątrz, zostawiasz tego frajera w środku, a kiedy pytam Cię, czy wszystko w porządku, odpalasz się, jakbym co najmniej spytał, czy to te dni w miesiącu! - odwarknął i znów pokręcił głową, spoglądając na nią z nieskrywanym wyrzutem. - A teraz brzmisz tak, jakbyś była zła, że nie rozjebałem Ci tej głupiej randki, więc powiedz mi, o co Ci chodzi, bo ja już, kurwa, nie wiem - rzadko mu się zdarzało przy niej rzucać wulgaryzmami, ale był wściekły do granic możliwości, głównie dlatego, że naprawdę niczego z tego nie rozumiał. Przecież nie mogło chodzić o jakąś idiotyczną zazdrość, skoro wielokrotnie mu powtarzała, że prędzej piekło musiałoby zamarznąć niż ona zapragnęłaby się z nim umówić. - Co? - w jednej chwili ta cała złość uleciała z niego jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a on sam spojrzał na nią z najszczerszym zdezorientowaniem. - Pośmiać? Poważnie, Darby? Za kogo Ty mnie masz? - spytał, wreszcie puszczając jej ramiona i cofając się o krok, jakby co najmniej wymierzyła mu cios w policzek. - Zadowolony w chuj. Przejrzałaś mnie, Walmsley, brawo. Dokładnie to chciałem osiągnąć. A skoro już to uzgodniliśmy, to wybacz, ale muszę wrócić do swojej randki, nie chciałbym, żeby sobie pomyślała, że ją olałem bez żadnego powodu - ostatnie słowa zaakcentował mocno, patrząc przy tym na nią beznamiętnie, a następnie nic już nie dodając, odwrócił się, by zaraz wejść do restauracji, gdzie przy stoliku już czekała na niego ewidentnie niezadowolona Lene. Pełen kurwa sukces.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Piękna, idealna, wspaniała Lene … ach, jak Darby jej w tym momencie nie znosiła! Jak bardzo miała ochotę wrócić tam i powiedzieć jej, że randka skończona, że Chandler nigdy nie chciał się z nią spotykać, że mu nie zależy, że to wszystko jest całkowicie bez sensu, bo ona … Bez jakiegokolwiek powodu wszystko komplikowała, najwyraźniej. Przecież nie zależało jej na Jonesie, a skierowany w jego stronę atak był tylko i wyłącznie głupim widzi-mi-się, prawda? P R A W D A?
- No i świetnie! – burknęła, nie bardzo wiedząc, co może dodać, skoro całkowicie zmienił sens jej wypowiedzi w taki sposób, że w nerwach nie potrafiła z tego wybrnąć. Nie powinna opuszczać Josha; nie powinna zostawiać go samego, przy tym cholernym stoliku, tylko i wyłącznie po to, żeby nie patrzeć na współlokatora z nową dziewczyną. Partnerką. Randką. Jak zwał tak zwał. Tak samo jak Lene – i on na to nie zasłużył, od samego początku zachowując wobec niej pełną klasę (której Chandlerowi zazwyczaj brakowało). – Nie odpowiedziałeś na moje pytanie – rzuciła, niesamowicie podirytowana tym, że po raz kolejny odwraca kota ogonem; dokładnie tak, jakby coś przed nią ukrywał. Wolałaby wiedzieć, chciałaby wiedzieć. – Nie muszę ci opowiadać o wszystkich facetach, z którymi się spotykam – wycedziła, a jej twarz przybrała prawdopodobnie kolor purpury; tym razem nie z zawstydzenia, a szczerej złości, która nią kierowała. On również nie miał takiego obowiązku. Nie potrafiła jednak przyjąć tego do wiadomości.
- Nie nazywaj go frajerem! – podniosła głos. Nie broniła honoru Josha, a własnego. Dlaczego podważał jej wybór i raz za razem rzucał obraźliwymi komentarzami? Miała wrażenie, ze za każdym razem wymyślał mu również inne imię, ale może tylko jej się wydawało?
- Ogarnij się, Chandler! Ogarnij się i spuść z tonu, cholera! – wyrzuciła z siebie. Absolutnie nie podobało jej się, ze podniósł na nią głos, rzucał wulgaryzmami, zachowywał się tak wrogo i obco. Była podirytowana i zła. Nie pamiętała, kiedy ostatnio ktoś tak bardzo wyprowadził ją z równowagi. – Wyszłam na zewnątrz i to nie była twoja sprawa. Nie musiałeś za mną wychodzić, żeby mnie atakować i opowiadać o swojej randce. Nie obchodzi mnie to! – dodała, chociaż niezbyt trafnie, jako że sama zaczęła temat i przybrała ofensywną postawę. Kurwa. Nie spodziewała się takiego wybuchu ze swojej strony. Fakt, niejednokrotnie bywała przewrażliwiona, ale nie a ż t a k.
- Świetnie. Idź do niej – rzuciła na odchodne. Zabolały ją jego słowa; a szczególnie te ostatnie, mówiące, że zostawił swoją partnerkę bez żadnego powodu. Ona nie była dobrym powodem. Darby Walmsley nic dla niego nie znaczyła i już dawno powinna się z tym pogodzić.
Nie chciała wracać do środka. Tak cholernie nie miała ochoty, żeby ponownie usiąść naprzeciwko Josha, opowiadać mu o swoim życiu, słuchać o jego zainteresowaniach, śmiać się z wymuszonych żartów i udawać, że dobrze się bawi, ale … to właśnie zrobiła. I wspięła się na wyżyny swoich aktorskich możliwości, pokazując, że czuje się Ś W I E T N I E; chociaż tak naprawdę miała ochotę się rozpłakać. Nigdy wcześniej nie pokłóciła się z nim tak bardzo. I nigdy nie czuła się tak zraniona.
<center></center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ten wieczór został skazany na porażkę w momencie, w którym Chandler dostrzegł Darby wchodzącą do restauracji w towarzystwie innego faceta. Dokładnie od tamtej chwili racjonalne myślenie Jonesa postanowiło spakować manatki, a tym samym porzucić go na pastwę własnych emocji, których - jak się w trakcie rozmowy na zewnątrz okazało - miał mnóstwo. Były zawiłe, skotłowane i tak trudne do rozplątania, że w którejś sekundzie zatęsknił za czasami, gdy wszystko w jego relacji z Walmsley było dużo prostsze. Kiedyś ograniczyłby się do głupiego komentarza, po czym powróciłby do swojej randki bez mrugnięcia okiem, teraz zaś uczestniczył w dyskusji, która zmierzała donikąd, ponieważ oboje byli zbyt uparci, by wyznać prawdę. W końcu znacznie łatwiej było obrzucać się wyzwiskami niż oznajmić jasno i wyraźnie, co tak naprawdę się myślało.
- No i super! - burknął niczym dziecko, nie mogąc pozwolić, by miała ostatnie słowo; tak, dokładnie do tego poziomu została sprowadzona ta rozmowa, brakowało jedynie łopatki, wiaderka i piaskownicy, by poziom infantylności wyjebał poza skalę. - Odpowiedź brzmi: nie Twój interes, Walmsley - odparł kąśliwie, ani myśląc, żeby wgłębiać się w szczegóły swojej relacji z (Mar)Lene; to prawdopodobnie wywołałoby kolejny zupełnie niepotrzebny wątek w i tak już nieźle poplątanej wymianie zdań. - Boo-hoo, wielka mi rzecz, pewnie jest nudny i dlatego mi o nim nie powiedziałaś - zgadywał w ciemno, prychając przy głośno; czyżby kompleks? co? jaki kompleks? Na moment stracił rezon - na samą myśl, że ktoś może być FAJNIEJSZY od niego, hehe - po czym oskarżająco wycelował w nią wskazujący palec. - A poza tym jeśli Ty nie chcesz mówić, to ja nie muszę Ci opowiadać o Lene! - wypalił tak o dobre kilka minut za późno, bo pewnie miałoby to lepszy efekt, gdyby zareagował tak od razu, czego nie uczynił przez zazdrość własną głupotę. Dlaczego on miałby dzielić się szczegółami ze swojego życia - okej, na ogół to robił, ale to była ZUPEŁNIE inna sprawa - kiedy ona nie zamierzała odwdzięczyć się tym samym? Jasne, może nie obchodziło go, co tam robiła ze sobą w wolnym czasie, ale o tym nudziarzu chętnie by posłuchał, by upewnić się w swoim silnym przeświadczeniu, że nim był. Jones gotów był się założyć, iż gościu dla rozrywki rozwiązywał zadania matematyczne, a za szczyt zabawy uważał spotkania koła księgowych, podczas których robili oni coś... księgowego. Nie znał się, dobra? ALE TYP WŁAŚNIE TAK WYGLĄDAŁ. - Jakby nie był frajerem, to byś nie musiała go bronić, z czego wynika, że frajerem jest! - rzucił triumfująco, nagle z siebie niesłychanie zadowolony, jakby co najmniej rozwiązał niezwykle skomplikowaną układankę z małymi elementami dla dzieci powyżej 7 lat. - Z naszej dwójki to Ty powinnaś ogarnąć się bardziej, Walmsley. Nie wiesz, czego chcesz, więc postanowiłaś zrujnować perfekcyjnie dobry wieczór - już nie przeklinał, ale wciąż nie spuścił z tonu, spoglądając przy tym na Darby z mieszanką złości i czegoś jeszcze, czego nie dało się jednoznacznie określić. Wychodząc za nią na zewnątrz, chciał tylko sprawdzić, czy wszystko było z nią w porządku i nawet mu się nie śniło, że w takim kierunku potoczy się ta rozmowa. - Gówno prawda! Obchodzi Cię nawet za bardzo jak na kogoś, kto tysiąc razy powtarzał, że nie interesuje się tym, z kim się widuję. Więc jak będzie, Darby? Która wersja jest prawdziwa, co? - tym razem ściszył głos, jeszcze na kilka sekund przyszpilając współlokatorkę intensywnym spojrzeniem, nim zdecydował się wrócić do środka. Był taki wściekły, że nawet nie zareagował na jej ostatnie słowa, ba, nawet się nie odwrócił, będąc zdeterminowanym, by zapomnieć jak najszybciej o całej tej cholernej wymianie zdań. Co z pozoru mu się udało, ponieważ po powrocie i przeproszeniu ciemnowłosej kobiety, do końca wieczoru jego uwaga skupiała się tylko na niej. Dopiero gdy przyniósł rachunek, dopiero gdy zapłacił za kolację, dopiero gdy wstał i ujął za rękę Lene, dopiero gdy ruszyli do wyjścia, ostatni raz przez ramię spojrzał na Darby, ale nie powiedział nic. Zupełnie jakby słów padło już wystarczająco.
I wyszli.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kiedyś nie przejęłaby się jego widokiem. Przeszłaby obojętnie, zaledwie od czasu do czasu zerkała w stronę jego stolika, ale wyłącznie po to, by po powrocie do domu móc się z niego pośmiać. Zgodnie stwierdziliby, że jej randka była zupełnym niewypałem i pożartowali na temat tego, jak bardzo Josh się starał i do jakiego stopnia mu to nie wychodziło. Darby pochwaliłaby gust Lene (odnośnie ubioru, nie facetów, ma się rozumieć) i nie wnikała; nie pytała, nie zastanawiała się, nie interesowała. Nie obchodziłoby jej, z kim i jak współlokator spędza wieczór. Kiedyś wszystko między nimi było zdecydowanie prostsze. Kiedyś nie tyle radzili sobie z trzymaniem emocji na wodzy, co … zwyczajnie ich względem siebie nie odczuwali. Mieszkali razem, ale jedna osobno. Nie poświęcali zbyt wiele uwagi drugiej osobie. Byli szalenie zdystansowani, tak samo jak zgodni w przeświadczeniu, że nigdy, przenigdy nie znajdą wspólnego języka. K I E D Y Ś.
Teraz jednak była przybita, rozkojarzona, chciało jej się płakać. Teraz nie wiedziała, jakie emocje nią kierują i absolutnie nie sądziła, że Chandler może wywołać u niej taką reakcję. Teraz nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić; gdy spoglądała w swój talerz smutnym wzrokiem; nie była nawet w stanie tknąć jedzenia – DARMOWEGO jedzenia. Darby, która nigdy nie odmawiała żadnego posiłku. Teraz tak cholernie zabolały ją jego słowa. Nie mogła się otrząsnąć. Nie mogła złapać tchu. Nie potrafiła dojść do siebie.
Która wersja jest prawdziwa, Darby?
Milczała, gdy zadał to pytanie, jako że nie potrafiła na nie odpowiedzieć. Nie chciała. Nie mogła. Kątem oka zauważyła, że wychodzi z restauracji, ale zacisnęła zęby i z całej siły starała się powstrzymać odruch, mający na celu odprowadzenie go wzrokiem do drzwi. Setki myśli przewijały się przez jej głowę, która ewidentnie od tego rozbolała; mózg Walmsley nie był przystosowany do działania na pełnych obrotach.
Nie była w stanie kontynuować tej randki – więc przeprosiła, wymawiając się złym samopoczuciem, a mężczyzna odprowadził ją do drzwi. Chyba niezbyt zadowolony z obrotu sprawy. Przeprosiła raz jeszcze i pożegnała go słowami do zobaczenia; co miało akurat nigdy nie nastąpić.

zt x2 <3
<center></center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#nopoprawierokutojanapewnodojdektoratograsure

To może zabrzmi niewiarygodnie, ale po raz pierwszy od bardzo dawna życie Waltera wróciło na właściwe tory. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio wpadł na byłą żonę, kiedy jakaś jego panna włożyła głowę do piekarnika, ani kiedy partnerka w pracy, której nie lubił, a którą polubił, postanowiła sobie wyjechać na zawsze. Wszystkie te pokręcone zawirowania wygasły w jednym momencie, a Walter mógł się delektować błogim i niezamąconym spokojem.
Oczywiście - do czasu. Gdy tylko tak sobie optymistycznie pomyślał, że jego życie wreszcie przestaje być zjebane na sto pięćdziesiąt tysięcy sposobów, to zaraz nazajutrz przydarzyła mu się ta cała dzika sytuacja z Mairee. Dzika, bo jak inaczej określić coś, co zmierzało w bardzo przyjemnym kierunku, a szybko stało się jednym wielkim koszmarem? I choć na ogół Rutherford takim rzeczom nie poświęcał więcej niż jedną myśl, to przez kilka następnych dni zastanawiał się mimowolnie, o co tamtej nocy chodziło tej kobiecie, która tak niezłomnie wierciła mu dziurę w brzuchu, chcąc wydobyć z niego jak najwięcej informacji na temat Winter.
Właśnie - Winter. Jego przyjaciółka doszła do wniosku, że powinien więcej wychodzić do ludzi i dziś postanowiła zaprosić go do restauracji. Jakby nie mogli spędzić miłego wieczoru w dwójkę w mieszkaniu z piwem, filmem i żarciem na wynos. Niestety Bowen była nieprzejednana i uparła się na spotkanie w Country Clubie. Dlatego chcąc nie chcąc, Rutherford po pracy wziął szybki prysznic, przebrał się w coś bardziej luźnego i popędził pod umówiony adres, ponieważ dogadali się, że spotkają się w lokalu. Gdy udało mu się już znaleźć wolne miejsce parkingowe i zorientował się, że ma jeszcze sporo czasu w zapasie, to sobie stanął gdzieś w pobliżu wejścia do restauracji i zapalił papierosa, bo tak coś podświadomie przeczuwał, że mu się tego wieczoru zastrzyk nikotyny przyda. Nazwijmy to intuicją detektywa, hehe.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#numerpotembojestemleniem

Nieco się stresowała. Nie, dobra, to spore niedopowiedzenie. Mairead stresowała się OKROPNIE. Po pierwsze, miała się spotkać z dziewczyną, która przy wcześniejszym spotkaniu zrobiła na niej ogromne wrażenie, a po drugie, zgodnie z zapowiedzią obecny miał być również jej najlepszy przyjaciel … ten sam, z którym kilka dni wcześniej przeżyła bardzo niekomfortową oraz żenującą sytuację. Ten sam, którego wypytywała o Winter i przy którym płakała; chwilę po tym, jak poderwała go w barze i dotarła do zajmowanego przez mężczyznę mieszkania. To nie mogło skończyć się dobrze, absolutnie.
Na całe szczęście Mairee posiadała pewność siebie, której sporo osób mogłoby jej pozazdrościć. Z wielu sytuacji umiała znaleźć odpowiednie wyjście i chociaż musiała przyznać, że osoba Bowen powodowała u niej lekkie skrępowanie, tak do samego Waltera postanowiła podejść w taki sposób, by kobieta nie zorientowała się, że już wcześniej mieli okazję się spotkać. Liczyła, że on również na to pójdzie – po co dokładać sobie nerwów i robić przykrość kochanej Winter, skoro równie dobrze mogli podjąć swego rodzaju grę? Cóż. Lanaghan nie przewidziała jednej sytuacji, z której zdała sobie sprawę dopiero teraz, znajdując się w okolicy budynku. Do głowy jej nie przyszło, że mogłaby wpaść na Rutherforda nieco wcześniej. Cholera, dlaczego nie przyjechał ze swoją przyjaciółką? Była to dla niej szansa, czy wręcz przeciwnie – takim sposobem mogli jedynie zrujnować ten wieczór?
- Hej – powiedziała, gdy już znalazła się w optymalnej odległości od mężczyzny. Sięgnęła do kieszeni, z której wyciągnęła telefon i spojrzała na wyświetlacz; Winter nic nie pisała o tym, że się spóźni, aczkolwiek miała jeszcze dobre kilka minut do wyznaczonej godziny. – Chyba jesteśmy dzisiaj skazani na swoje towarzystwo – posłała mu w miarę przyjazny uśmiech, po cichu licząc na to, że nie wypomni jej wydarzeń ze wspólnie spędzonego wieczoru. Ani – co gorsza – nie powie o tym Bowen. Czy mógł mieć jej za złe to, co się stało, czy do tamtego zdarzenia podchodził raczej obojętnie? Było to pytanie, na które nie znała odpowiedzi.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Country Club”