WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
- Nie, jezu, nie – parsknęła śmiechem, odsuwając od siebie kubek z kawą. – Wyobrażasz sobie…nie, nie – wiedziała, że Santana żartowała, ale którakolwiek z nich? Jako blondynka? Może jedynie Hazel, ale… nie, hehe. Nigdy. Choć teraz pewnie będzie sobie to wyobrażać, niestety. Może choć wtedy kolor włosów pasowałby do usposobienia, którejkolwiek z nich, hasztaghehe.
- Daj spokój – machnęła ręką. – Kiedyś zrozumie co stracił, a mam nadzieję, że wtedy będzie zdecydowanie za późno – bo zdrada to zdrada, tego się nie zapomina i… jasne, nigdy nie mówiłaby siostrze co robić, ale na swoim przykładzie wiedziała, że nigdy nie pozwoliłaby takiemu mężczyźnie wrócić.
- Poważnie? Czemu akurat do Afryki? – nie wiedziała, czy to na poważnie, ale kto wie, może tam jej jeszcze jedynie brakowało? Zmarszczyła brwi na ostatnie pytanie, mając nadzieję, że pierwsza odpowiedź zadowoli młodszą Butler, skoro już o to pytała. Wzruszyła ramionami. – Jest okej – spojrzała za Keylen'em i jej twarz automatycznie się rozjaśniła. – Mamy gorsze i lepsze dni, jak każdy. Ale wygląda na szczęśliwego, a to jest najważniejsze – uśmiechnęła się, a później przeniosła wzrok na Santanę. – Myślisz, że powinnam zaryzykować? No wiesz, z odejściem z redakcji i zajęciem się fotografią? Powinnam myśleć o nim przecież, a to wszystko na razie wydaje się… niepewne? – sama nie wiedziała, po co pyta, skoro i tak zrobi swoje, zapewne po prostu chciała wiedzieć, co myśli jej siostra.
-
— Być może będzie i tak, ale nie zamierzam się nad tym zastanawiać. Chcę zapomnieć i zacząć nowy rozdział w swoim życiu — przyznała i posłała w jej kierunku delikatny uśmiech. Jak na razie całkiem nieźle sobie radziła. Nie wyszła jeszcze w pełni na prostą, ale powoli dochodziła do siebie.
— Sama nie wiem. Uważam, że to interesujące miejsce. Zawsze świeci słońce, a ludzie doceniają małe rzeczy — przyznała z uśmiechem i na chwilę wróciła pamięcią do jednej ze swoich podróży na czarny ląd. Uwielbiała tam wracać. Ogólnie rzecz biorąc, Santana kochała podróżować. Wiedziała, że była prawdziwą szczęściarą, bo jej praca była jednocześnie jej wielką pasją.
Gdy usłyszała słowa siostry, skinęła głową. Brunetka bardzo doceniała jej poświęcenie. Nie była pewna, czy sama podołałaby samotnemu macierzyństwu. — Myślę, że powinnaś pomyśleć też o sobie. Stabilizacja jest ważna, ale dziecko nigdy nie będzie szczęśliwe, jeśli jego mama nie będzie czuła się spełniona — przyznała i delikatnie zmarszczyła brwi. Nie była specem w dziedzinie rodzicielstwa, ale pragnęła, aby jej siostra czuła się dobrze we własnej skórze. — Jesteś w tym dobra, będziemy Cię w tym wspierać. Ja, Hazel i ten mały urwis też — dodała po chwili, uśmiechając się przy tym ciepło.
-
- Jezu, tak, doceniają i warto tego doświadczyć, ale… masz mi obiecać, że nieważne gdzie będziesz… będziesz zawsze tutaj – jakkolwiek źle to nie brzmiało i kupy się nie trzymało. Ale miały tylko siebie, prawda? Rodzice byli gdzieś tam w tyle albo i ich wcale już nie było, hehehe, kiepski żart, ale kto ich tam wie, a one jednak były ze sobą zżyte, wszystkie i nawet całe trzy. A czy to co robiła najstarsza Butler, to było poświęcenie? Chyba nigdy by tego tak nie nazwała, a przynajmniej nie w dobrych dniach. Była szczęściarą, szczególnie, kiedy, tak jak teraz, patrzyła na syna, który się przewraca na rowerku, ale szybko wstaje, krzycząc, że wszystko jest okej, jest okej! – Nie wiem… jak chyba… ja chyba jestem spełniona, wiesz? Jestem, ale trochę mi czegoś brakuje, mimo że sama nie umiem powiedzieć czego. Ma to jakiś sens? – wiadomo, mężczyzny, ale nie to dla niej się teraz liczyło. Szturchnęła siostrę w ramię. – Powiedz coś pozytywnego, co? Bo brzmimy jak stare baby. Co robiłaś ostatnio szalonego? Czemu się nie odzywałaś? Gdzie się szlajałaś? Co jadłaś? Z kim się spotykałaś? Nie zamieniaj się we mnie, nie w taką… nudziarę - Kaylee była super matką, ale jej życie nie miało się skupiać na byciu rozrywką dla trzylatka, halo.
-
To, że Bryce nie podejmowała najlepszych decyzji w życiu, to już wiedziała od jakiegoś czasu, ale to, że kompletnie nie wiedziała co właściwie robi z własnym życiem to było dla niej całkiem nowe i zaskakujące odkrycie. Zwykle jakiś tam plan miała, chociaż odrobinę zarysowany. W końcu miała faceta.. no od zawsze, więc nawet jeśli gdzieś tam się przewijała niepewność w kwestii pracy i ścieżki kariery, wiedziała że czekają ją zaręczyny, wspólne mieszkanie i zakładanie rodziny, bo przecież to jest jakiś tam “naturalny” bieg rzeczy. Zwłaszcza, że zawsze jej się wydawało, że to jest ten jedyny, z którym powinna być. A potem ją zdradził i niedługo potem poznała kolejnego, który też miał być tą jedyną miłością. Ostatecznie przekonała się, że chyba sobie tylko to wmawiała, czując się przy nim bezpiecznie, uciekając w coś ciepłego, przyjemnego, jak najdalej od samotności. Bo chyba w tym wszystkim to właśnie był największy problem. Bryce nie potrafiła być sama. Nie wiedziała jak ma być sama. Dlatego z jednego związku wpadła zaraz w drugi, jak skończona idiotka. I dorastała w tych związkach, nie zastanawiając się nawet nad tym kim jest… no kim jest, tak po prostu, ona sama, solo. Bez faceta obok, a jak wiadomo, ludzie w związku trochę się do siebie dopasowują, wpływają na swoje zainteresowania, na oglądane filmy, na to jak się spędza czas wolny. I właśnie od tego się zaczęło. Od filmu, którego kiedyś nie lubiła, przez Josepha oczywiście, a który teraz zobaczyła drugi raz i jej się spodobał! Była w takim szoku, że aż poszła do baru, żeby się upić i nad tym pomyśleć. I chyba myślała zbyt intensywnie, bo wyszła z tego baru bardzo, za bardzo pijana. Do tego stopnia, że wracając do domu skręciła do parku, zamiast w stronę taksówek i właśnie tam jej obcas utkwił między jedną deseczką a drugą na mostku - o nieee, nie rób mi tego - jęknęła, załamana - jesteśmy zespołem, nie możesz mi tego zrobić. Musisz teraz sobie poradzić i stąd wyjść, okej? Ja wiem że umiesz - zapewniła swojego buta, ale jedyne co osiągnęła to to, że jej stopa wypadła z buta i wylądowała na zimnej posadzce bosą stopą - niech too - jęknęła, przyklękując i próbując jakoś swojego buta nieudolnie uwolnić. I oczywiście w takiej kompromitującej pozycji, w trakcie bełkotania musiał ją ktoś przyłapać. I to nie byle kto, bo jak zauważyła męskie buty i podniosła wzrok, doskonale znała twarz, która przez wiele kości i mięśni z tymi stopami była połączona - wcale cię tutaj nie ma - oznajmiła mu, zamiast przywitania, pewna że to tylko jakieś jej pijackie zwidy, a nie naprawdę on.
-
- Dobrze cię widzieć, Theo - przywitał mężczyznę, gdy pojawili się o umówionej godzinie w parku. Zawsze zastanawiało go dlaczego ludzie tak lubili patrzeć na gigantyczną, kowbojską garderobę, ba, sam czasem siadał na jednym z murków i obserwował starzejące się posągi. Wracając do tematu - widząc przed sobą Theodora ledwo wytrzymywał, musiał podzielić się z nim decyzją jak najszybciej. Było mu bardzo źle bez pana doktora, ale stojący przed nim wydawał się bardziej nieosiągalny. Westchnął ciężko, próbując zebrać myśli. Nie, jeszcze chwila i zemdleje.
- Niedaleko jest ławka, usiądziemy? Chciałbym porozmawiać, bo...zresztą, sam się zaraz przekonasz - zaproponował, od razu kierując swe kroki do wspomnianego siedziska. Stresował się, cały zbladł, naprawdę nie wiedział jakiej reakcji miał się spodziewać. Radości? Smutku? Ucieczki? Cholera go wie, już raz zwiał...mętlik w głowie Felixa powiększał się z każdą chwilą, im bliżej do wyroku. Nic go tak nie stresowało odkąd został księdzem, nawet groźba sądu ostatecznego za złamanie zasad kościoła, o których wspominał proboszcz, gdy tylko Cullen spojrzał na jakiegokolwiek mężczyznę w odległości dziesięciu metrów. Wiedział, a mimo wszystko trzymał go w parafii, taki dobry człowiek.
-
Znów kilka tygodni spędzili osobno. Theo miał więc dużo czasu na to, aby wszystko sobie przemyśleć i poukładać w głowie. Felix był jedyną osobą na świecie, która wywoływała w nim tyle uczuć, często były to sprzeczne uczucia przez swoje obawy do ujawnienia się przed światem. Byl mistrzem w uciekaniu, ranieniu innych i zostawianiu ich bez słowa. Postanowił, że teraz będzie inaczej i miał nadzieję, ze tym razem nikt nie będzie tutaj tchórzyć ani uciekać.
W końcu zdecydowali sie na spotkanie w parku, który był bardzo neutralnym miejscem. Niby z dala od ludzi, bo było zimno więc po drodze nie mijał ich dużo, a jednocześnie nadal byli w publicznym miejscu, w którym Theo nie czuł się zbyt pewnie razem ze swoimi uczuciami do drugiego mężczyzny ale w końcu powinien to przezwyciężyć.
Po drodze do parku wstapił do kawiarni i kupił dla nich dwie gorące czekolady. Kiedy dotarł na miejsce uśmiechnął się lekko na jego widok, chociaż czuł się trochę dziwnie, nie miał pojęcia czego się spodziewać. Wiedział co chce powiedzieć Felixowi ale nie wiedział co Felix chce powiedzieć jemu. W najgorszym wypadku to spotkanie może być ich ostatnim, a tego Hudson nie chciał. - Ciebie również.- odpowiedział i podał mu kubek z gorącym napojem. Było to dość oficjalne powitanie ale może tak właśnie powinno wyglądać, zanim ustalą cokolwiek. Theo posłał mu pytające spojrzenie słysząc westchnienie, a wyraz twarzy Felixa wcale nie zwiastował niczego dobrego. -Tak, pewnie, usiądźmy.- zgodził się, po to tutaj byli, aby porozmawiać, sam też chciał z nim porozmawiać i teraz stresował sie jeszcze bardziej niż przy ostatnim spotkaniu. -Więc... Co chcesz mi powiedzieć?- zapytał, kiedy usiedli na ławce. Spodziewał się wszystkiego ale ryzykował właśnie odmrożenie tyłka, więc lepiej żeby były to jakieś miłe wiadomości, albo żeby przynajmniej w jakimś stopniu pokrywały się z tym, co Theo miał mu do przekazania.
-
- Ja... - był bardzo blisko zmiany swojego życia, znowu. Czuł się strasznie zagubiony, bo jeśli rozmowa nie pójdzie po jego myśli, znów zostanie z niczym. Bał się samotności, nie wiedział czy wytrzyma kolejne lata bez kogokolwiek u boku, a dobrze zdawał sobie sprawę z faktu, że w jego przypadku ciężko o silną więź.
- Zdecydowałem się na odejście od kościoła. Jestem po wstępnej rozmowie z proboszczem, bo nie wiedziałem jak się za to zabrać i powiedział, że mi pomoże - odparł po dłuższej chwili ciszy i uśmiechnął się smutno nim jego dolna zadrżała niekontrolowanie, co od razu zakrył wierzchem dłoni. Powinien się cieszyć, prawda? Cóż, gdyby tylko mógł w jakiś sposób pozbyć się niepewności...przed nim jeszcze długa droga.
- Tylko muszę mieć pewność, że tym razem naprawdę mnie nie zostawisz, Theo. No i musiałbym znaleźć nową pracę...i mieszkanie...i wszystko inne... - wypowiadał na światło dzienne najgorsze z obaw. Co jeśli nie znajdzie się dla niego miejsce w żadnym szpitalu albo przychodni? Co jeśli nie zarobi wystarczająco na jakieś cholerne mieszkanie czy pokój? Nowe ubrania też powinny znaleźć się w jego szafie, skoro sutanna i biała koszula odejdzie w niepamięć. Tak wiele do zrobienia, tak mało motywacji. Najgorsze co mógł aktualnie usłyszeć to Hudson rezygnujący z kontynuacji ich znajomości, po raz kolejny.
-
Słysząc jego słowa otworzył usta aby coś powiedzieć, jego oczy rozbłysły, a na usta wkradł się mały uśmiech, którego nie powinno tam chyba być, patrząc na relacje Cullena. Widział, że jest zdenerwowany i wcale nie jest w stu procentach przekonany czy dobrze robi. Theo będzie musiał dać mu to przekonanie, dać mu znowu część siebie i sprawić, że ta decyzja będzie naprawdę dobra. Osobiście twierdził, że była najlepsza, naprawdę uważał, że Felix nie jest do końca szczęśliwy w kościele. Jednak jego zdanie na ten temat mogło być pokierowane tym, że naprawdę chciał aby Felix z tego cholernego kościoła odszedł. - Naprawdę?- zapytał w końcu jakby nie dowierzając w to co usłyszał, a uśmiech na jego twarzy znów się powiększył. Przysunął się do niego bliżej w między czasie automatycznie sprawdzając czy nie ma nikogo w pobliżu. Ugh Theo, nie powinno cię to już obchodzić... Przeniósł jedną z dłoni na jego kark i przyciągnął go do siebie aby czule go pocałować, nie był to długi pocałunek, bo miał mu jeszcze sporo do powiedzenia ale co do tego, nie mógł się powstrzymać. Odsunął się i odchrząknął aby słowa mogły wydostać się z jego ust. -Nie zostawię Cię.- zapewnił, tylko czy to zapewnienie cokolwiek za sobą niosło na ten moment? To były tylko słowa, wszyscy wiemy co Theo odwalił, ale w tym momencie miało być inaczej. Swoje zapewnienie musiał potwierdzić czynami i miał zamiar to zrobić w najbliższej przyszłości. -Możesz zamieszkać u mnie, jeśli chcesz oczywiście, przynajmniej do czasu aż czegoś nie znajdziesz... Jeśli nie bezpośrednio ze mną, to mam wolny pokój.- zaproponował z pewnymi obawami. Chociaż byli dorosłymi ludźmi, może najwyższa pora stworzyć coś poważnego, co łączyło się ze wspólnym życiem na każdej płaszczyźnie. Mógł też zatrzymać się u niego dopóki nie znajdzie mieszkania czy pokoju, chociaż Theo wątpił, że później pozwoliłby mu na wyprowadzkę. Chciał go mieć blisko siebie. -Powiedziałem prawdę byłej narzeczonej.- powiedział, w końcu, przyznał się przed nią do swojej orientacji i dostał za to bardzo dużo nieprzyjemnych słów ale starał się o tym nie myśleć, bo to miało najmniejsze znaczenie. Najważniejsze dla niego było to, że w końcu powiedział to głośno. -I Poli.- bo to już akurat powinno mieć większe znaczenie. Felix na pewno znał rodzeństwo Theo, w końcu kiedyś się przyjaźnili. Marjorie i Creed jeszcze o niczym nie wiedzieli ale wszystko w swoim czasie. -Nie chce Cię znowu stracić i nie chce się już dłużej ukrywać. Jesteś dla mnie najważniejszy, zawsze byłeś i zrobię wszystko żeby odzyskać twoje zaufanie.- złapał jego dłoń i ścisnął ją lekko. Wiedział, że akurat na zaufanie to będzie musiał sobie zapracować, bo w ostatnim czasie stracił je chyba u wszystkich.
-
- Z tym mieszkaniem jeszcze zobaczymy. Może...może nawet nie będę musiał niczego szukać? - uśmiechnął się niepewnie. Nie chciał pasożytować u niego w domu, nim znajdzie pracę, ale z drugiej strony po co miałby zmieniać mieszkanie jednocześnie posiadając stały zarobek? Mieli iść do przodu, a separacja mało im da. Cullen musiał przemyśleć tę sprawę, przełknąć jakąkolwiek męską dumę i przygotować się na kolejny krok ku - kto wie - może szczęściu?
- Naprawdę? Powiedziałeś im to? I jak zareagowały? Znaczy się...narzeczona pewnie nie najlepiej, nie dziwiłbym się jej, ale co z Polą? Jak to przyjęła? - zdziwiony i jednocześnie zmartwiony złapał dłonie Hudsona i zaczął je delikatnie masować kciukami, chcąc usłyszeć wszystko o przebiegu rozmów, ze szczegółami. Jego była kobieta nie za bardzo interesowała bruneta, ale rodzina...och, ich bał się najbardziej. Jeśli nie zaakceptują delikatnej "inności" Theo, ich relacja może mieć problem z przebiciem się jak to mają zwyczajne hetero-związki. Obiad rodzinny? Odpada. Jakieś rocznice, święta...cholera, lepiej o tym nie myśleć. Co jeśli zabiją go wzrokiem przy przypadkowym spotkaniu na ulicy? Głowę Felixa nawiedzały najgorsze z myśli, a wizja jakiegoś bezsensownego wydziedziczenia nakręcała go na paniczną rezygnację z ich przyszłego związku. Może jednak zastąpienie go kobietą byłoby dla wszystkich lepsze? Mniej problemu z przyprowadzeniem "drugiej połówki" do domu i tak dalej...ech, cholerne ograniczenia.
-
Czuł się trochę jak zakochany nastolatek, który nagle nie widzi świata poza tą drugą osobą, czuł się tak jak te kilka lat wcześniej, kiedy zrozumiał, że Cullen nie jest mu obojętny.
Mały uśmiech wkradł się na jego usta i posłał mu znaczące spojrzenie. -Decyzja należy do Ciebie ale jeśli chodzi o mnie to nie musisz niczego szukać. - odpowiedział. Jeśli mieli stworzyć poważny związek to wpisywało się w to również wspólne mieszkanie i prędzej czy później i tak by do tego doszło. Może ogólnie związków nie zaczyna się od tak dużego kroku ale to była inna sytuacja, znali się od dawna i albo uda im się to wszystko naprawić albo będzie to ewidentny koniec. Jeśli się nie uda... nie będzie już do czego wracać.
-Clover faktycznie nie najlepiej, wywaliła mnie za drzwi, powiedziała że mnie nienawidzi i że jestem zakłamany... coś w tym stylu. Ale w sumie ją rozumiem.- wzruszył ramionami. Było mu trochę przykro z tego powodu, bo nie do końca było tak, że ją okłamywał, kochał ją i próbował stworzyć z tego coś więcej ale nic nie mógł poradzić na to, co naprawdę czuje. -Pola nieco lepiej, była zaskoczona, trochę zła ale przynajmniej nie kazała mi się wynosić. Generalnie nie tego się spodziewała. - nic więcej mu nie opowie bo jeszcze nie wiemy jak zareaguje Pola.
Theo już próbował zastąpić go kobietą i to też nie skończyło się najlepiej i nie wchodziło w ogóle w grę. Nie chciał go zastępować i może kiedyś naprawdę martwił się reakcją rodziny ale to nie z nimi miał spędzić resztę życia. Jeśli nie zaakceptują tego kim jest i kogo kocha to będzie musiał się jakoś z tym pogodzić bo jak to tej pory życie w zgodzi z innymi nie przyniosło mu nic dobrego. Musiał żyć w zgodzie z samym sobą. Rodzina zawsze była dla niego bardzo ważna i cieszył się, że ma już za sobą rozmowę z Polą... Może nie była zachwycona ale może z czasem wszystko się ułoży. Może z jej pomocą uda mu się porozmawiać z resztą rodziny. No i miał Felixa, a jego wsparcie na pewno mu pomoże nawet jeśli będą musieli poczekać na wspólne obiady z rodziną. -A co z twoją mamą? - zapytał przypominając sobie, że w sumie nigdy o tym nie rozmawiali. Theo pamiętał, że Felix wychowywał się bez ojca ale nie miał pojęcia jaki stosunek do tego wszystkiego miała jego mama.
-
- To jeszcze nie tak źle. Słyszałem historie o prawdziwych rękoczynach - odparł z pewną ulgą w głosie. Byłby bardzo zawiedziony, gdyby Pola okazała się wrogo nastawiona do kompletnie naturalnej cechy Theo. Tracił szacunek do osób, które próbowały wmawiać innym swoje upodobania i tępić ludzi za to kim są. Znał parę przypadków, kiedy rodzice wyciągali pas albo zabawiali się innym przedmiotem z czystego obrzydzenia albo nienawiści do własnego dziecka. Jeszcze za czasów pracy w szpitalu niestety miał nieprzyjemność rozmawiać z dzieciakiem, którego rodzice wysyłali na terapię konwersyjną do pobliskiego "psychologa chrześcijańskiego".
- Z moją mamą? W sensie czy nie uważa, że powinienem smażyć się w piekle, tak? - zaśmiał się, choć pytanie nieco go zdziwiło. Rzadko kiedy rozmawiał z kimkolwiek o swojej rodzinie. Cóż, nie była ona za duża, ale przynajmniej nie należała do tych nienawistnych.
- Mój drogi, moja mama myślała, że jesteś moim chłopakiem już parę lat temu. Była na mnie zła jak poszedłem na księdza, bo widziała we mnie bardziej...romantyczny potencjał. Z drugiej strony nie dziwiła jej moja decyzja, skoro bez ścisłej więzi nie jestem w stanie nikogo pokochać. I nawet nie wiesz jakich epitetów na ciebie używała...jeśli kiedykolwiek pójdziemy do niej na spotkanie, radziłbym się przygotować i ubrać zbroję. - najpiękniejszym co mógł dostać od mamy była akceptacja jego decyzji. Uwielbiał to, jak łatwo można z nią porozmawiać, a rady otrzymywane od rodzicielki brał do serduszka.
Po przydługiej wypowiedzi przysunął się i ucałował policzek mężczyzny, a następnie wstał.
- Wiem, że otwieramy się na siebie i świat...ale teraz chciałbym znaleźć się w mieszkaniu razem z tobą, Theo. Nie powiem jak było mi ciebie brak, bo nie ma takich słów...i dlatego chciałbym ci to pokazać - uśmiechnął się subtelnie, wyciągając dłoń w jego stronę.
-
-Niewiele brakowało.- zaśmiał się, ale to bardziej ze strony Clover. Teraz już nie chciał o tym myśleć, najważniejsze dla niego było to, że zdecydował się komukolwiek o tym powiedzieć i wyjść z tego cało. Przed sobą miał jeszcze rozmowę z resztą rodziny i ze znajomymi ale to nie było teraz najważniejsze. Może wyśle wszystkim jakąś zbiorczą wiadomość albo zrobi coming out na instagramie. Przynajmniej wszyscy od razu się dowiedzą i nie będzie musiał tłumaczyć się każdemu z osobna.
-Tak.- potwierdził swoje pytanie i w sumie miał nadzieję, że mama Felixa podchodzi do tego normalnie i wspiera go w tym wszystkim. Wystarczyło, że Hudson już raz złamał jego serduszko. - Okej, teraz jestem pewny, że nie będę chciał odwiedzać twojej mamy, bojąc się o własne życie. - a na pewnie ją poznał te kilka lat temu. Teraz będzie musiał odzyskać i jej zaufanie. -Ale w pełni ją rozumiem. - przyznał. Będąc na jej miejscu miałby podobne podejście do niedoszłego chłopaka swojego syna, który okazał się być tchórzem i dupkiem.
Uśmiechnął się na pocałunek w policzek i popatrzył na niego nieco zaskoczony, kiedy ten nagle wstał i wyciągnął rękę w jego kierunku. -Nie wiedziałem, że jesteś taki niecierpliwy.- uniósł brwi ale nie miał zamiaru protestować i podał mu dłoń, wstając z ławki. Przeniesienie się do mieszkania było bardzo dobrym pomysłem, bo aktualnie chciał mieć Felixa blisko siebie w każdy możliwy sposób, a tutaj istniały pewne ograniczenia. W sumie nie wiedział dlaczego wybrali park na to spotkanie, nawet pogoda temu nie sprzyjała. Od mieszkania Theo dzielił ich kawałek, dlatego najlepszym pomysłem będzie złapanie taksówki aby skrócić czas przemieszczania się do minimum. Hudson nie puścił jego dłoni, kiedy w końcu ruszyli w kierunku wyjścia z parku. Wręcz przeciwnie, splótł razem ich palce i o dziwo nawet nikt nie zwrócił na nich uwagi, a potem złapali podwózkę i udali się do mieszkania.
/zt.
-
Ochłodzenie relacji z bratem, który postanowił ponownie inwigilować każdy jej krok nie było czymś, co szczególnie napawało ją entuzjazmem. I nawet jeśli po przeciwległej stronie położyłaby urocze chwile spędzone w ramionach młodego aplikanta, terror jaki gwarantował jej swoim zachowaniem brat, znacznie przewyższał szalę. Dlatego też co raz częściej spędzała wieczory na intensywnych treningach. Fizyczne wyładowanie się z negatywnych emocji pozwalało jej odpowiednio nastawić się na poranną pracę oraz względnie normalne funkcjonowanie. Kilka okrążeń dookoła parku, które często później przysparzały jej zawroty głowy czy bóle mięśni zdawały się by lekarstwem na jej problemy. Stąd też zaciskała zęby przy każdym nieprzyjemnym ukłuciu mięśnia czy mrokiem przed oczami. Wierzyła, że było to dla niej jedynym wyjściem.
Nie sądziła jednak, że dzisiejszego wieczora nie będzie jej dane pobiegać w samotności. Czworonóg, który zjawił się u jej boku nie wiedzieć kiedy, zdawał się być najszczęśliwszym psem pod słońcem. Zwierzę wiernie dotrzymywało jej kroku, nie wbiegało pod nogi i od czasu do czasu, jak wierny opiekun, rzucało na nią badawcze spojrzenie jakby chcąc sprawdzić, czy Esme nadąża nad jego tempem. Kobiecie jednak nie przeszło nawet przez myśl, że ich dobra zabawa, która objawiała się w intensywnym biegu dookoła parku, dla kogoś mogła być pogonią za pupilem. Włożone w jej uszy słuchawki, z których dobiegała dość głośna muzyka, kompletnie odcięła ją od otoczenia, pozwalając zostać jej sam na sam z czworonogiem. I dopiero gdy razem dobiegli do punktu kulminacyjnego, którym okazało się powalone, wielkie drzewo na końcu parku, zdyszana kucnęła przed psem i jakby w geście wdzięczności wtuliła się w jego miękką sierść. Ku jej zdziwieniu zwierzę okazało się być łase na takie gesty, gdyż dość chętnie oddawało się kobiecemu dotykowi. Esme po chwili osunęła się na ziemie, siadając wygodnie na trawie i dopiero w tej chwili wysunęła ze swoich uszu słuchawki. Pośród jej ciężkiego oddechu i wesołego poszczekiwania psa można było usłyszeć męski głos, który wykrzykiwał w przestrzeń jakieś bliżej nieznane jej imię. I dopiero dostrzegając nastroszone uszy zwierzęcia zrozumiała, że gdzieś za nimi biegł właściciel uciekiniera, który zapewne nie był w najlepszym humorze a i dyskusja z nim została przez kobietę spisana na straty. Coby jednak zawalczyć o owocną i pełną życzliwości rozmowę, O'Keeffe przywitała mężczyznę szerokim uśmiechem, kiedy ten zziajany w końcu dobiegł do mety jako ostatni. - Nie mam pojęcia o co był ten wyścig ale Pan go ewidentnie przegrał. - pozwoliła sobie zażartować, obdarowując przy tym mężczyznę ciepłym uśmiechem. Musiała dać mu chwilę na złapanie oddechu, którą sama zagospodarowała na ponowne pieszczoty z psem. - Często tak Panu ucieka? - zagadnęła ponownie, unosząc wzrok na mężczyznę.
-
Bailey, był świetnym psem. Doskonale wyszkolonym do pracy w służbie. Posłusznym i wiernym. Langdon nigdy nie mógł narzekać i od lat wychwalał tego zwierzaka pod niebiosa, w czym pomagały niekończące się szkolenia, do jakich przystępował pies. Spore było więc zaskoczenie mężczyzny, gdy tego dnia coś poszło nie tak. Pozornie normalny spacer, w trakcie którego zamierzał poćwiczyć z pupilem stare jak i nowe komendy, okazał się być katastrofą i jednym niekończącym się pościgiem, w jaki musiał się rzucić, gdy pies po odmówieniu wykonania kolejnych poleceń, jak gdyby nigdy nic rzucił się biegiem za jakąś kobietą, która urządzała sobie wieczorne przebieżki.
Na nic zdawały się krzyki, próby odwołania psa i zwrócenia na siebie jego uwagi. Brennan w pewnym momencie stracił już nadzieję na to, że uda mu się zwierzaka zatrzymać i jedyną nadzieję pokładał w kobiecie, która miał nadzieję, że nie zamierzała biegać po parku w nieskończoność.
Odczuł ulgę, gdy w końcu się zatrzymała. Brennan zawołał psa, ale ten wydawał się głuchy na jego głos. Zaklął pod nosem, podchodząc bliżej i mierząc zwierzaka karcącym spojrzeniem, gdy próbował unormować oddech, kiedy wsparł się dłońmi o kolana. Potrzebował kilku chwil na to, żeby się uspokoić po tej pogoni. Tych kilka chwil nie wystarczyło jednak na to, by podzielał dobry nastrój nieznajomej.
— Bailey, noga — rzucił stanowczo, początkowo całkowicie puszczając mimo uszu słowa kobiety. W tej chwili interesował go tylko i wyłącznie wybryk psa, który pierwszy raz od lat pozwolił sobie na nagięcie zasad, których był uczony od szczeniaka — Prawdę mówiąc nigdy wcześniej nie uciekł. To pies służbowy. Nie wiem, co mu dzisiaj odbiło — przyznał, gdy psisko usiadło obok jego nogi i cierpliwie czekało na zapięcie smyczy, co Brennan zrobił bez zastanowienia. Wolał uniknąć kolejnego pościgu, po którym płuca do reszty odmówiłyby posłuszeństwa.
— Może to wina przeprowadzki. Dopiero przenieśliśmy się tutaj z Nowego Jorku. Może poczuł zew wolności pod wpływem nowych bodźców. Mam nadzieję, że nie przeszkadzał? — dodał jeszcze, spoglądając na swojego psa a następnie na brunetkę. To było dla niego jedyne wyjaśnienie. Bailey zbzikował pod wpływem zmiany otoczenia i za sprawą nudy, która ciągnęła się od dwóch tygodni, bo Brennan był zajęty kartonami z przeprowadzki, sprawami w nowej pracy i wizytami u lekarzy.
-
Uniosła brwi, gdy mężczyzna wspomniał o przeprowadzce. Gdyby była nieco bardziej wścibska dopytałaby czy spowodowana była ona pogonią za karierą czy za miłością. Na tamtą chwilę jednak interesowało ją jedynie zapanowanie nad oddechem i szybkim biciem zmęczonego serca. - Są takie zabawki dla psów. Napycha się ich wnętrze jakąś psią pastą i zwierzę wyżera ze środka. Podobno nieźle się przy tym męczą fizycznie i psychicznie. Może to by go nieco uspokoiło? - zaproponowała, chociaż o owej zabawce słyszała niewiele a sama nie była nawet właścicielką żadnego zwierzęcia. Patrząc jednak na psa nabierała co raz to większej chęci na posiadanie pupila; być może chociaż on by towarzyszył jej w tym trudnym czasie.
Podniosła się na równe nogi, otrzepując z pozostałości ziemi swoje spodnie a następnie nadmiar piasku strzepując także z dłoni. - Jestem Esme, bardzo mi miło. - przedstawiła się, wyciągając ostrożnie dłoń w stronę mężczyzny. Uważała na psa, skoro był to służbowy towarzysz kto wie jak zareagowałby na wyciągnięcie w stronę jego pana ręki? - Pracujesz w policji? - dopytała, badawczo mając zwierzę cały czas na oku. Zaczęło wzbudzać w niej większy dystans niż gdy biegli beztrosko obok siebie. Dopiero po chwili uniosła wzrok na mężczyznę racząc go przy tym ciepłym uśmiechem. Musiał być dobrym człowiekiem skoro współpracował ze zwierzętami. Tak przynajmniej zawsze się jej wydawało. Psy wyczuwały intencje człowieka i Esme wierzyła w to, że nie chciałyby zostać kompanem byle gnoja. - Więc podejrzewam, ze ta przeprowadzka to jakaś służbowa sprawa? - ciągnęła temat, wykorzystując jeden wypowiedziany przez niego zwrot do kontynuowania rozmowy. Jej praca nauczyła ją łapać za słówka i drążyć nawet jeśli rozmówca niekoniecznie tego potrzebował. Była dobrym fachowcem i co najważniejsze - całkiem wścibską kobietą.