WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

taka sytuacja

Bądźmy szczerzy: jesienie w Seattle - a Othello Kingsley zaliczał właśnie dwudziestą drugą z rzędu, taki to był z niego weteran sezonowej depresji - nie rozpieszczały. Babie lato, jeśli w ogóle raczyło wystąpić, trwało najwyżej tydzień i szybko ustępowało szarościom wlokących się w nieskończoność popołudni bez słońca oraz przymrozkom brunatnych, deszczowych nocy. Pewnie, zdarzały się ładniejsze okresy - parę dni słońca, ciemnozłotych w tej jesienny sposób promieni tańczących w koronach tracących liście drzew. Bywało, że i w październiku można było wyjść z domu w podkoszulku, zjeść wczesną kolację w restauracyjnym ogródku, nie prosząc nawet obsługi o przyniesienie polarowego koca do okrycia. Czasem nawet w Halloween udawało się zabawić na zewnątrz trochę dłużej, nie ryzykując nadmiernie odmrożeń i przeziębień. Głównym problemem były jednak nie tyle szczególnie niskie temperatury, ale deszcz.
Zaciekły, upierdliwy, siąpiący, chłodnawy, wdzierający się za kołnierz, uderzający mokrą kroplą w czubek nieosłoniętej głowy, chlupoczący w przemokniętych trampkach.
Jezu Chryste, no naprawdę - jak już zaczęło padać, to zwykle raczej na długo i raz buchnąwszy z wydętej chmury, deszcz trzymał zwykle przez tydzień, doprowadzając większość lokalnej populacji najpierw do irytacji, potem do rozpaczy, a w końcu bezradnej akceptacji.
Większość, ale nie Othella.
Othello bowiem nigdy nie dochodził do poziomu pogodzenia się z tą koleją rzeczy. Mogło padać dwa tygodnie, ciurkiem, w całej reszcie świata wzbudzając już tylko obojętność, a on nadal irytował się i ciskał, buntował przeciwko surowości zjawisk atmosferycznych. Jak zbuntowane dziecko na złość babci nie zakładające czapki w środku grudnia, odmawiał noszenia parasola, sztormiaka, albo chociaż jakiejś peleryny.
Pierdolę to! sarkał brzydko do matki namawiającej go, żeby może jednak wziął autobus, a nie spacerował na uczelnię, doprowadzając się znów do przemoknięcia. Raz po raz, z maniakalną upartością, podejmował pojedynek z matką naturą, udając, że nie wie kto go wygra.
Jaka więc była jego radość gdy, podsypiając na porannym wykładzie w dużej auli, został uderzony prosto w nos promieniem słońca. Aż nie mógł uwierzyć, ale to musiała być prawda: przez małą wyrwę w powłoce chmur przedarł się jeden, a potem drugi promyczek i gdy wykład dobiegł końca, niebo było nagle prawie zupełnie czyste i błękitne. Gdy tylko zajęcia dobiegły końca, z tego wszystkiego zupełnie zapomniawszy o jedzeniu, wyrwał się na dziedziniec i pomknął w ulubiony punkt kampusu - na teren fontann, by rozłożyć się z książką na ulubionej ławce (wcześniej przecierając jej wilgotne siedzisko rękawem swetra).
Teraz więc siedział i czytał Tołstoja - czy raczej przedzierał się przez Tołstoja, zażarcie, mozolnie, wytrwale, mimo setki technologicznych dystraktorów wodzących go na pokuszenie - samemu nie wiedząc, czy robi to bardziej dla picu czy z faktyczną przyjemnością. Tak czy owak, nieważne co czytał i, że potem będzie wygłodniały, nie zdążywszy chapnąć żadnego lunchu - najistotniejsze było te kilkanaście minut na prawdziwym, autentycznym, niesyntetycznym słońcu.
Ostatnio zmieniony 2020-10-22, 09:11 przez Othello Kingsley, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czasem wydawało mu się, że Seattle wypełnione jest masochistami i nieszczęśnikami z niewiadomych powodów decydujących się nie szukać szczęścia poza miastem, z którym się z różnych przyczyn związali. Wszystkim dawał w kość ciągły deszcz, mniej lub bardziej, nikt nie wydawał się obojętny. Logan sam zastanawiał się czemu jeszcze nie wyjechał, szczególnie, że gdy temperatura malała, w nieprzyjemnym kontraście do wilgotności, jego kolano wyjątkowo mu dokuczało. Uparty ból był podpałką dla irytacji, którą wcześniej gasił za pomocą tenisa, lecz obecnie kontuzja uniemożliwiała mu skorzystanie ze sprawdzonego sposobu na radzenie sobie ze wszelkimi problemami, które stawały mu na drodze. Chodził chmurny, jednocząc się z zasnutym szarością Seattle.
Jego studenci rzadziej zdobywali się na żarty, już prawie w ogóle nie proponowali wyskoczenia na kawę, starali się nie spóźniać i nie przyciągnąć zbytnio jego uwagi, bo wystarczyło jedno spojrzenie, by zorientować się, że Shepherda ostatnio nie stać na cierpliwość. Warknięcie, które wyrwało mu się podczas spokojnej niby rozmowy z wykładowczynią historii sztuki poskutkowało tym, że w czasie lunchu część kadry przyglądała mu się nieżyczliwie. Nie obchodziło go to, bo nie zamierzał zostawać długo w tym miejscu.
Przechodził między budynkami, zerkając w niebo i mrużąc oczy od promieni słonecznych, które wychodziły na spotkanie jego spojrzeniu. Chwilowe przetarcie odsłaniające niewinny błękit ostatnio schowany wstydliwie za szarą kopułą pozwalało wziąć głębszy oddech i skorzystać z nowej przestrzeni. Logan przystanął na moment. Skrzywił się w odpowiedzi na nagły obejmujący kolano ból. Zacisnął szczękę i omiótł czujnym spojrzeniem najbliższy teren, kiedy jego dłoń posunęła w dół nogi. Wyprostował się z westchnięciem, zauważając sylwetkę chłopaka zgarbionego nad książką. Poprawił torbę na ramieniu i ruszył przed siebie, beznamiętnie spoglądając na studenta, dopiero po chwili zestawiając jego twarz ze wspomnieniem niedawnej nieproszonej interakcji.
- Hej. - słowo wypowiedziane ostrym tonem przecięło ciszę. Nie było raczej przywitaniem, lecz próbą zwrócenia na siebie uwagi. Sięgnął do torby palcami muskając portfel, książkę i ładowarkę, aż natknął się na plastikowy listek grzechoczących pastylek, który wydawał się lekki, ale ciążył Loganowi od kilku dni. W trzech krokach znalazł się przy ławce okupowanej przez Othello. W pamięci mignął obraz aroganckiej miny dzieciaka, któremu wydawało się, że wie, nie mając o niczym pojęcia. - Nie wiem po co mi to dałeś. - uniósł blister, a potem rzucił go na otwartą książkę. - Nie potrzebuję. - pochylił lekko głowę szukając na twarzy chłopaka oznak zrozumienia. Po krótkiej pauzie kontynuował - Na przyszłość, zajmij się sobą, ok? Ale... dzięki za troskę. - skrzywił się i machnął niedbale z jego kierunku ręką, w geście, który najprawdopodobniej miał oznaczać pożegnanie.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

Przed chwilą jeszcze zaplątany w zawiłości losu Rostowów i Bołkońskich, teraz, postawiony w stan alertu ostrym powitaniem, uniósł głowę i rozejrzał się dokoła, trochę z nieprzytomnością dziecka dopiero co obudzonego z głębokiego snu, trochę z ulgą, bo ten sen - wielowarstwowa, wymagająca narracja rosyjskiego klasyka - był raczej koszmarem.
Obróciwszy głowę w lewo w poszukiwaniu źródła dźwięku, natrafił tym swoim semi-przytomnym spojrzeniem na smukłą sylwetkę młodego wykładowcy. Znał ją, pamiętał, ale nie posiadał w związku z nią żadnych bardziej osobistych konotacji, żadnych głębszych skojarzeń czy wspomnień...
No, może z wyjątkiem jednego.
I najwyraźniej było to dokładnie to samo wspomnienie, które w jakimś sensie zostało z drugim mężczyzną - dowodem na co miał być teraz blister rzucony mu z cichym grzechotem, niemalże agresywne przypomnienie pierwszego prawdziwego kontaktu jaki kiedykolwiek posiadali, i to zainicjowanego przez Othella.
Niejeden delikatny student kierunków humanistycznych - a wiadomo, że grupa ta, uśredniając, była zgrają przewrażliwionych narcyzów traktujących wszystko skrajnie personalnie, by się pewnie obruszył... Ale nie Othello - czy to za sprawą wyciszenia, w jakie jego układ nerwowy wprowadzały leki, jakimi się na co dzień tak namiętnie bombardował, czy raczej przez wzgląd na ciekawość jak się to wszystko rozwinie i wolę nawiązania z mężczyzną czegoś na kształt dłuższej konwersacji. Mimo wszystko.
Othello potraktował zatem zwitek leków niczym rękawiczkę - zaproszenie do pojedynku rzucone mu niczym w starodawnych tradycjach.
- Ależ nie ma za co - odparł natychmiast z przesadną, zaczepną uprzejmością w głosie - Trzeba dbać o bliźnich - chociaż, podpowiedział mu mały chochlik w głowie - przez niektórych zwany też Podświadomością - co to był niby z Logana za bliźni?
Podjął listek paracetamolu, obrócił między długimi palcami, a potem wprawnym ruchem odpakował od razu dwie tabletki i wrzucił na płaszczyznę języka. Przełknął, uśmiechnął się - znów jak dziecko, tym razem pochłaniające ulubiony smakołyk - i zwrócił znów do wykładowcy:
- Jasne, właśnie to robię - rzucił, mając na myśli zajmowanie się sobą - Na przyszłość... CBD też pomaga, wiesz? Próbowałeś? I, wierz mi lub nie, okłady z surowej kapusty - parsknął krótkim śmiechem na wspomnienie ludowego remedium, które jemu samemu przyniosło ulgę nie raz, gdy zrastające się kości nie dawały spać, a szwy paliły żywym ogniem.
Przez cały ten czas spoglądał na Shepherda zuchwale, z pewnością osoby, która odkryła wielki sekret.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z dzieciaka o nieprzytomnym spojrzeniu przeobraził się w zuchwałego chłopaka, kiedy błysk inteligencji rozjaśnił jego oczy. Logan powinien potraktować ten widok jak jakiegoś rodzaju znak, by nie zwlekać i odejść, nim kolejny raz bezimienny student zalezie mu za skórę. Pewność siebie go zgubiła, bo nieznajomy już otwierał usta, żeby uraczyć go ripostą, pewnie niezwykle trafną i ociekającą bezczelnością. Dzień nie malował się w pozytywnych barwach, plamiąc obraz obecnej pracy nadając intensywności określeniu niewłaściwa.
Logan nigdy przesadnie nie był przywiązany do układów hierarchicznych i zasad podtrzymujących owe. Nie oczekiwał od studentów wiania w popłochu czy chowania się przed nim jedynie z powodu ułożenia pozycji przyjętych przez nich ról, jednak po kilku miesiącach pracy na uniwersytecie do tego właśnie się przyzwyczaił. Niezwykle rzadko jego podopieczni rzucali mu wyzwanie, z góry zakładając, że to on był wygranym. I to nie było tak, że Shepherd zaczął nagle, wbrew swojej naturze unikać walki, lecz kiełkowała w nim arogancja innego typu, tak często spotykane przekonanie o własnej wyższości z samego tylko przyjęcia statusu nauczyciela.
- Nie zrozumiałeś - wciął się, naśladując ton studenta. Uśmiech, w kształt którego ułożyły się jego usta nie należał do miłych. Wiedział już, że dobrze zapamiętał arogancką minę chłopaka, bo widział ją oto teraz po raz drugi i idealnie pasowała do wspomnienia. - Nie trzeba - doprecyzował, a przez chwilę jego mina niemal przybrała łagodny wyraz. Sam starał się nie pakować w nie swoje sprawy, nie chcąc dźwigać później ciężaru odpowiedzialności za czyjeś szczęście. Raz się sparzył, nie zamierzał popełniać błędu ponownie. Tę jedną naukę mógł mu przekazać.
Zapatrzył się na serię zgrabnych ruchów zastanawiając się czy chłopak nie odstawia przed nim teatrzyku. - Zjawiłem się w odpowiednim momencie, żeby cię poratować...? Czy łykasz leki jak cukierki? - spytał z powątpiewaniem, poddając się myśli, że patrzy na kogoś złamanego. Może przeinterpretowywał jego zachowanie, widział wiele dziewczyn łykających środki przeciwbólowe podczas cięższych dni, niektórzy gorzej radzili sobie z bólem. A jednak było w nim coś dziwnego.
To nie jego sprawa. To nie jest jego sprawa. W zielonych oczach wydawał się dostrzegać chaos i tajemnicę, której nie chciał poznawać. Miał dość problemów na głowie.
- Nie próbowałem, ale będę pamiętał, gdybym kiedyś potrzebował. Brzmisz jak specjalista w temacie. - brwi drgnęły nad badawczym spojrzeniem. Zuchwałość go drażniła, ale nie przerażała, cokolwiek chłopak myślał, że dostrzegł w Loganie, mylił się. Nie byli tacy sami, nic ich nie łączyło.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

To, co Logan Shepherd najprawdopodobniej wypatrzył w złamanej zieleni oczu Othella, było...
Wołaniem o pomoc? Prośbą o ratunek?
Dziecięcym niemalże zabieganiem o chwilę atencji? O uwagę, której - pomimo zapewnień, że otrzyma wszelkie wsparcie, jakiego potrzebuje w tym trudnym czasie (czasie, który z miesięcy rozwlekał się już w lata...) - wcale nie dostawał, a przynajmniej nie w takiej formie, w jakiej byłaby mu ona pomocną?
A może wcale nie. Może nie była to infantylna desperacja młodego człowieka zaskoczonego własnym cierpieniem, tylko krnąbrna zuchwałość kogoś, kto - mimo dostępności środków i możliwości - z premedytacją wybrał Samozniszczenie... A w dodatku, w jakimś sadystycznym odruchu, postanowił na drodze doń zagarnąć ze sobą tak wiele innych osób, jak tylko się dało.
Cholera go wie - Othello sam już dawno pogubił się we własnych motywacjach. Efekt był jednak taki sam - życie Othella coraz bardziej zaczynało przypominać przedstawienie. Takie w wielu aktach, z ciężką kurtyną oddzielającą głównego aktora od widowni i mogącą opaść w każdej chwili, a więc i tę widownię utrzymującą swoją obecnością w napięciu. Przedstawienie, które zmierza do grand finale, nie mogąc się zdecydować, czy jest komedią czy dramatem.
- Mm... - zastanowił się krótko, wodząc opuszką długiego, szczupłego palca po ostrej krawędzi własnej kości jarzmowej w geście głębokiego rozważania zadanego mu przez wykładowcę pytania - A jedno i drugie muszą się koniecznie wykluczać?
Podobało mu się, jak mężczyzna na niego patrzył. Nie z lękiem, jak większość, i bez współczucia. Z pewną irytacją za to - i to zasłużoną. I z obietnicą ciągu dalszego, choć już mu przecież machnął na pożegnanie i wciąż sprawiał wrażenie, że zaraz wykona trzy pewne kroki (cóż, na tyle pewne, na ile pozwolić mu może rwący ból kolana...) i zniknie na horyzoncie, zlewając się z szarością tego miasta - równie chyba smutnego i nieszczęsnego, jak on sam.
A jednak... Jakoś nie odchodził.
Othello uśmiechnął się do własnych myśli nieśmiało, półgębkiem.
- Może po prostu uznajmy... że z pewnych względów miałem okazję i powód, by się w tym temacie wprawić. - mówiąc to, bez większego dramatyzmu w gestach obrócił się do wykładowcy bardziej bokiem, i swobodnym, powolnym gestem podwinął warstwę kurtki, flanelowej koszuli i podkoszulka, ukazując kawałek chudego biodra i linię talii, przecięte nieco kopniętym zygzakiem blizny wybiegającej spod linii spodni i niknącej pod ubraniem gdzieś na wysokości żeber. Ot, jedna z wielu pamiątek bo balu maturalnym. - No więc tak - wzruszył ramionami z rozkoszną obojętnością - Spytałbym jaka jest twoja historia - łypnął wymownie w stronę loganowego kolana - Ale i tak mi nie powiesz, nie? Papieroska? - zamierzał właśnie odpalić kolejnego dla siebie, więc i uprzejmie wyciągnął napoczętą paczkę w stronę mężczyzny.
Ostatnio zmieniony 2020-11-05, 10:08 przez Othello Kingsley, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czuł, że przygląda się kolejnej odsłonie przedstawienia, które oglądało przed nim wiele osób. Pierwszy rząd umożliwiał dostrzeżenie niemal wszystkich trików aktora, którego jednak doświadczenie, kunszt i finezja oszukiwały zmysły, by wszelkie istotne sekrety pozostały ukryte. Odnosił wrażenie, że student coś przed nim odgrywa, bawi się krótką rozmową.
Może jednak wszystkie te negatywne odczucia wynikały z uprzedzenia do butnego chłopaka, podsycane dodatkowo drażniącą wewnętrzny spokój irytacją. Pragnął odciąć się od czynników stymulujących trzymającą się go niecierpliwość. Nie miał czasu i chęci na podkładanie się dzieciakowi, który stara się coś udowodnić.
- Nie nazwałbym tego, w takim razie, "ratowaniem" - zauważył. Nie wiedział oczywiście jak poważne są problemy studenta, lecz łykanie tabletki jedna za drugą, wrzucanie ich język lekką ręką i połykanie bez zastanowienia uważał za głupotę. Choć brak rozwagi był jednym z głównych grzechów młodości, więc nie powinien go specjalnie dziwić. Łatwo też przychodziło mu zapominanie o własnej lekkomyślności, patrząc na sytuację z perspektywy człowieka, który już się sparzył. Ręka ciągnęła do płomienia, łapanie za nadgarstek nieznajomego nic nie pomoże, a w ogień nie skoczy za interesującym, ale zupełnie obcym człowiekiem.
A jednak... Jakoś nie odchodził.
Podszedł bliżej, stając naprzeciw, tak, że oddzielał go od Othello blat stołu. Zerknął w bok i zauważył przechodzącą nieopodal profesor. Z ociąganiem wlepił spojrzenie ponownie w niecodziennego rozmówcę. Przyjrzał się skrawkowi ciała, teraz odsłoniętego. Blizna znikała gdzieś pod ubraniem, jakby nęcąc tajemnicą, budząc pytania gdzie się kończy i skąd się wzięła, kusiła do poznania historii jej powstania. W Loganie rozbłysła iska zaciekawienia, którą szybko zdecydował się ugasić. Nie może przygarniać każdego kociaka porzuconego w kartonie. - Specjalista z przymusu, hm? - mruknął, chcąc uciąć temat. Skierował spojrzenie ku twarzy studenta. Był pewien, że chłopak mógł pochwalić się ciekawą i tragiczną historią, ale on nie zamierzał jej poznawać. Czasem los rzuca nas na pożarcie tragedii, miał po prostu przed sobą kolejną jego ofiarę.
Pochylił się i oparł rękami o stół. - Gdybyś chciał zadbać o siebie... Taka rada - wyciągnął dłoń i delikatnie wysunął papierosa spomiędzy ust studenta - nie są dla ciebie najlepsze. - postukał papierosem o drewniany blat i rozejrzał się za koszem, łapiąc spojrzenie profesor historii sztuki. Nieco przekornie zajął miejsce naprzeciw swojego towarzysza. - Chociaż mam wrażenie, że na zdrowiu specjalnie ci nie zależy. - posłał mu uśmiech, jednocześnie wypominając sobie w myślach przeciąganie rozmowy, wpadanie w zastawioną pułapkę. Wyprostował pod stołem jedną nogę. - I przykro mi cię zawieźć, ale nie mam do powiedzenia nic co mogłoby cię zainteresować - stwierdził w końcu, unosząc brwi nad niewinnym spojrzeniem. - Jakkolwiek długo miałbyś przypatrywać się mojemu kolanu, podejrzewam, że nie zobaczysz nic ciekawego. - jego głos był niemal łagodny, jakby zwracał się do dziecka.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

Przedstawienie było chyba metaforą najwłaściwszą do opisania tego, czym Othello próbował uczynić swoje życie: nie faktem, realnym, autentycznym ciągiem logicznie połączonych ze sobą wydarzeń, a aktem scenicznym, farsą, radosną improwizacją na temat rzeczywistości. W geście obronnej dysocjacji, w akcie ratowania się przed własnym bólem usiłował zająć wszystkie możliwe role - tak na scenie, jak i za kulisami. Stawał się reżyserem, charakteryzatorem, scenografem, dźwiękowcem. Grał rolę główną, pozostałe pierwszoplanowe, drugoplanowe, był nawet tłumem statystów. Wykrzykiwał zapomniane kwestie z budki suflera, operował światłem reflektorów. Ba, był nawet tym wrednym krytykiem, który zaraz po premierze wystawia dziełu trafną recenzję i albo je niszczy, albo czyni Największym Wydarzeniem Roku. Potrzebował tylko widowni, ale poza tym pełnił wszystkie najważniejsze funkcje niezbędne do wystawienia sztuki. I, odpowiadając za wszelakie jej aspekty, miał nad nią pełną kontrolę. Absolutne panowanie. Władzę nad rozpoczęciem, rozwinięciem, zakończeniem.
A przynajmniej tak mu się wydawało. I taki był też główny cel traktowania własnego życia jak teatralnego dramatu - uzyskanie złudzenia kontroli. Odcięcie się od jego realności. Uspokajające założenie, że te blizny wcale nie są prawdziwe, ale należy im się Oscar za charakteryzację, wierzenie, że wszystkie zwroty akcji zostały gdzieś już zapisane i wystarczy tylko przełożyć stronę scenariusza, by dowiedzieć się, co dalej...
- To rada teoretyczna, czy z autopsji? - sposób, w jaki Logan sięgnął po jego własnego papierosa, wprawił Othello w króciusieńkie, ledwie odczuwalne drżenie. Po chwili milczenia uniósł wreszcie wzrok, by utkwić go w chłodzie błękitnych tęczówek mężczyzny. Co to miało być?
Oblizał wargi, potwornie samotne po utracie papierosa, i uśmiechnął się przelotnie. Przez ułamek sekundy miał - z niezrozumiałych dla siebie, nieprzeniknionych przyczyn - silną potrzebę, by zamiast się w nie wlepiać, po prostu dotknąć kolana nauczyciela. Wyrazić wszystkie znaki zapytania gestem, poczuć ciepło bijące przez materiał ubrania, a może wręcz przeciwnie - chłód? Zdusił jednak tę ciekawość, bo już nie przesadzajmy! Powstrzymał ruch ręki - zamiast tego sięgnął po zapalniczkę i przesunął ją w stronę profesora po blacie stolika. Jego wybór.
- Logan, prawda? - zapytał, bardziej dla samej sztuki, niż z autentycznej woli poznania imienia mężczyzny. Przecież je znał, na miłość boską! Zapadło mu w pamięć z kilku przyczyn - głównie dlatego, że nazwisko brzmiało jakoś znajomo; poza tym niewielu było na UoW wykładowców tak młodych, tak rzucających się w oczy - jeszcze bez siwizny, bez maski zmarszczek na znudzonych akademią twarzach, nadciśnienia i trzech habilitacji, ci wyróżniający się szybko zapadali więc w pamięć - Dlaczego właściwie... w ogóle ze mną rozmawiasz?
To było pytanie zadziorne i niewinne jednocześnie. Szczere. Przepełnione jakąś bezbronnością nawet - bezbronnością nie osoby dorosłej, a dziecka właśnie. Bo skoro w taki sposób Shepherd się do niego zwracał, jak do dorosłego dziecka, jak do chłopca-mężczyzny to i Othello podejmował tę grę.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- To rada, z której powinieneś skorzystać. - był zbyt ciekawski, ze zbyt dużą swobodą próbował dotykać tematów, których nieznajomi zwykle nie poruszają. Drażnił Logana. Wydawał mu się tak bezczelny, a przy tym nieznośnie niewzruszony, otwarcie rzucając wyzwanie starszemu od siebie mężczyźnie, w dodatku będącym na pozycji wyższej i ważniejszej, teoretycznie mającej poruszać duszyczkę studenta i budzić w niej respekt.
Wbił uważne spojrzenie w zapalniczkę, która popchnięta smukłą dłonią szurnęła po drewnianym blacie, by zatrzymać się przed nim. Miał wrażenie, że drobny połyskujący w jesiennym słońcu przedmiot był czymś więcej, jakby przyczepiona była do niego jakaś ukryta symbolika, zawieszony na nim bagaż, niewidoczny, a wyczuwalny.
Brakowało mu pomysłu dlaczego blady chłopak wzbudzał jego ciekawość, inspirował pytania domagające się interpretacji. Może lektura studenta go natchnęła, samo towarzystwo literatury, choć szelest kartek przecież połaskotał go dźwiękiem tylko przez krótką chwilę. A może to złote promienie, pełne ciepłych odcieni tańczące beztrosko w ciemnych włosach Othello, błyszczące w listowiu i zalewające miękko dziedziniec uniwersytetu były źródłem owej nagłej inspiracji.
- Prawda. - skinął głową, samemu nie odpowiadając podobną kurtuazją. Tak jakby przypisana odgórnie studentowi niedojrzałość, znalazła odbicie w przekorze z jaką Logan ignorował etykietę. Wciąż wysyłając sprzeczne sygnały, niby okazywał chłopakowi, że nie jest zainteresowany żadnym z nim kontaktem, jednocześnie zachowanie jego temu przeczyło. - Z podobną bezpośredniością zwracasz się do swoich profesorów, czy to tylko ja budzę w tobie taką śmiałość? - sięgnął po zapalniczkę i przesunął ją w palcach, czując pod opuszkami gładki plastik. Nie palił, choć w rękach trzymał teraz wszystko czego by potrzebował, a wyglądało też jakby nie chciał rozstawać się z nowo przyjętymi atrybutami. Frustracja była pożywką dla wielu słabości, a męczące rozdrażnienie można było ugasić zapalonym papierosem. Świadomość tego czyniła sytuację trudniejszą, bo przecież lek był na wyciągnięcie ręki. Nie wiadomo kiedy płomień wystrzelił ochoczo tuż pod końcówką bibułki. Papieros jednak zakołysał się zaraz niepewnie w palcach i zaskakująco szybko zakończył swój żywot, wciśnięty w bok blatu. Logan zacisnął usta w cienką linię i postukał zapalniczką w stół.
Nie wiedział.
Wbrew swemu zdrowemu rozsądkowi, który, gdyby jego nogi były mu teraz posłuszne, skierowałby go ku jednemu z pobliskich budynków schowanych w cieniu, siedział, jakby przyklejony do twardej ławki. Teoretycznie sam odgrywał pewne przedstawienie, ostentacyjnie spoufalał się na oczach pani profesor, ale skąd ta nagła dziecinna chęć zagrania jej na nosie? Powinien machnąć ręką i pójść w swoją stronę, bo i jakim partnerem do rozmowy mógł być dla niego butny, znudzony chłopak?
- Chcesz żebym poszedł. - stwierdzenie zaserwowane w odpowiedzi zabrzmiało niemal jak pytanie, choć było czysto prowokacyjne z natury. Logan uśmiechnął się lekko i przesunął zapalniczkę w stronę studenta po blacie stolika. - Jestem ciekawszy niż Tołstoj? - podparł brodę na dłoni.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

- To nie śmiałość - skontrował słowa wykładowcy przekornie, z uśmiechem drżącym w kącikach ust jakby nie mógł się zdecydować czy popchnąć je w górę, czy jednak pozostawić w miejscu, a może nawet pociągnąć w dół, ot, tak dla niepoznaki. Czubił się. Zaczepiał blondyna. Próbował - próbował jak młode zwierzę, kilkumiesięczny tygrys na przykład, nieświadom jeszcze siły własnych szczęk, próbujący przyatakować starszego, spokojniejszego towarzysza. Sprawdzał, badał z ciekawością nieodpowiedzialnego naukowca, gdzie przebiega granica. Gdzie się kończy. I - to pytanie w kontekście rozmowy z Loganem zaczynało frapować Othella coraz bardziej - czy w ogóle jakaś istnieje? - Jestem po prostu przyjazny - mięśnie twarzy wreszcie podjęły decyzję i teraz oblicze chłopaka rozjaśnił zadziorny, odrobinę kpiący wręcz uśmieszek. "Acha, guzik prawda, chyba mi nie uwierzysz?", mówił każdym swoim milimetrem. Och, chciał się doigrać ten nasz Kingsley. Chciał bardzo, najwyraźniej...
Odpalenie papierosa przez mężczyznę skwitował skinieniem głową - ono z kolei wyrażało triumfalne "ach, a nie mówiłem?"
- Spokojnie... - strzepnął słupek popiołu z końca bibułki na brzeg otaczającej ich zielonej połaci trawnika - Nie wydam cię. Choć w sumie chyba sam się już wydałeś... porozumiewawczo wskazał spojrzeniem na starszą profesor obserwującą ich z pewnej odległości (tak, wcześniej dostrzegł już, a może raczej wyczuł, że jej obecność nie jest Loganowi kompletnie obojętna.
Chcesz żebym poszedł.
Zaintrygowało go to stwierdzenie - zabrakło znaku zapytania, które wywindowałoby intonację ostatniej jego części, przeobrażając je w pytanie. To było nielogiczne: czemu nie pytał? Zakładał, że wie? A może go podpuszczał? Może pragnął, by chłopak zaprotestował gwałtownie - Nie, wcale nie, nie idź! Proszę? - i faktycznie, protest ten zrodził się gdzieś w tunelu jego gardła, ale ugrzązł tam, zatamowany w porę siłą rozsądku i ostrożności.
A więc rozmowa o literaturze! Świetnie! Bezpieczniej!
- Czasem to myślę... - stuknął w obwolutę książki w geście, przez który przemawiało zniecierpliwienie rozpieszczonego małolata, roszczeniowość chłopca przyzwyczajonego przez życie do wiecznej natychmiastowej gratyfikacji potrzeb i zachcianek -...że wszystko jest ciekawsze niż Tołstoj. - I w tonie jego głosu pobrzmiała nuta z tej samej kategorii, co poprzedzający ją gest. Ot, gówniarz z dobrego domu niezdolny w swej butności do docenienia rosyjskiego klasyka. Ale... Zaraz, zaraz... Teraz ekspresja Othella zmieniła się nagle o sto osiemdziesiąt stopni. Twarz stężała i jakby zmądrzała w swoim wyrazie, dojrzała też w paru sekundach o kilka ładnych lat.
- A potem nagle... - wychylił się do przodu, zasadziwszy papierosa w dołeczku wyżej między palcem wskazującym i środkowym, i zaczął wertować książkę w poszukiwaniu zaznaczonych fragmentów - To, na przykład: "Wielkość jakoby wyłącza możliwość oceny dobra i zła. Dla wielkości nie ma zła. Nie ma okropności, którą by można obciążyć tego, kto wielki..." - znudził się trochę, machnął ręką, eee, zaczekaj, znajdę lepszy. Odnalazł przygięty rożek innej strony, popędził wzrokiem w jej krawędź i tam: - "Nie chcę nikogo znać poza tymi, których kocham; ale kogo pokocham, to kocham tak, iż życie oddam za niego."
Tak, rozmowy o literaturze! Bezpieczniej! Czy aby na pewno?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wysunął się w przód, opierając się łokciami o blat stołu i przypatrując chłopakowi, który wydawał się próbować go czarować. W automatycznym odruchu prawie skopiował minę studenta, poddając się przez chwilę przyjemności obserwowania. Zwiesił na moment głowę przymykając oczy i docisnął wargi do splecionych palców, czując jak usta rozciągają mu się w lekkim uśmiechu. Wypuścił powietrze nosem, niemal rozczulony tymi zagrywkami. Czuł, jakby rozmówca wywoływał w nim naprzemiennie irytację, ciekawość, a teraz też rozbawienie. A może pusty śmiech ogarniał go w reakcji na świadomość tego jak daje się podpuszczać. Uniósł spojrzenie na studenta. - Mhm... - mruknął w dłoń. - To wydaje się być twój problem - rzucił z lekkim westchnieniem i wyprostował się wciągając głęboko powietrze w płuca. - Albo w efekcie wszystkich wokół - dodał jeszcze, kwitując przytyk półuśmiechem.
Powędrował spojrzeniem w kierunku wskazanym przez chłopaka. Oczywiście, że zauważył... Rozdrażniło go to na nowo i kiedy ponownie wzrok jego utkwił w rozmówcy, mina wyrażała niechęć. Choć nie tak bezosobową jak wcześniej, serwowaną drobnym przeszkodom na drodze. Student powoli przestawał pasować do terminu "nieznajomy", szybciej niż zazwyczaj przechodząc ten proces. Może z powodu bezpośredniości i pokonanych granic, które nietaktowanie przekraczał?
Nie skomentował, jego spojrzenie mówiło pewnie aż nadto. Choć chłopak nie wydawał się pod nim umykać i czujna obserwacja go nie onieśmielała. Może nie miał nic do ukrycia, a może był zdania, że pozostaje wciąż niezauważony, niedostrzeżony, nieprzejrzany, z kpiną niewzruszenia patrząc w oczy kogoś kogo uważa za ślepca.
Czy się jednak udało? Czy dostrzegł jakąś niepewność, chwilowe zmieszanie? Aktor zająknął się podczas wygłaszania kwestii.
Ale schował się za tematem, choć za późno jednak. Logan dostrzegł to, co miał nadzieję zobaczyć. Rozluźnił się nieco. Przedstawienie wróciło na swoje tory, a on rozsiadł się wygodniej w pierwszym rzędzie.
Uśmiech który pojawił się zaraz potem był szczery. Logan należał do tej kategorii czytelników, których zazwyczaj pochłaniają inne sprawy, niż czekająca kolejny tydzień od kupienia nieruszona książka, aż trafi się jeden wieczór, inny od reszty - spokojny, leniwy, ale nie nużący, by pogrążyć się w lekturze, wreszcie oddając się jej w pełni, rozkosznie pytając dlaczego nie pojawiła się w życiu wcześniej. "Wojna i pokój", która trafiła w jego ręce nie została jednak obdarzona podobną czułością, szybko lądując na półce, dumnie się prezentując, ale skrywając wstydliwy sekret, że za dużo jej stron pozostało nietkniętych.
Zastukał palcami w blat, przenosząc spojrzenie gdzieś w bok, ale wyczulonym jego zmysłem nie był teraz wzrok. Gotów był poświęcić trochę więcej czasu na towarzystwo cytującego teatralnie studenta. Tołstoj w jego ustach brzmiał ciekawiej.
- Ciut dramatyczne - mruknął w ramach komentarza, niespecjalnie jednak odczuwając większy sprzeciw wobec słów, które padły. - Nie uważasz? - na powrót wbił spojrzenie w swojego rozmówcę. - Dla takich momentów to czytasz? - sam wyciągnął rękę, by opuścić ją na otwartą książkę, w geście zachłannym, okupując dłonią pokryte drukiem kartki i zaczepiając palcami o krawędź pociągnął ją w swoją stronę.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
24
183

student

uow

broadmoor

Post

Twarz Othella zagarnął na chwilę jakiś cień; przykrył skronie i policzki chłopaka szarawą płachtą strapienia i konsternacji, ściągnął jego brwi, zasunął kurtyny rzęs. Kingsley zawiesił wzrok na dłoniach rozmówcy - masywnych, mocnych, ale i o długich, szczupłych palcach. Nie tak rachitycznych, jak jego własne: dłonie niewydarzonego pianisty o karierze przerwanej nastoletnią depresją; męskich.
Jakaś myśl, jakieś zmartwienie, przekonanie albo wspomnienie może przebiegło z jednej półkuli młodego mózgu do drugiej, zatrzymało się w wąwozie spoidła wielkiego, prysło. Był przez ten ułamek sekundy nieobecny - nie tu, ale tam, cokolwiek to znaczyło.
Zaraz jednak wrócił, unosząc wzrok na wykładowcę. Cień wyklarował się, osiadł na wargach chłopaka, przyjmując kształt irytacji.
- Nie - z jakiejś przyczyny nagle poczuł, że musi się bronić. Siebie i swój gust literacki, to raz, ale to też nie wszystko. Poczuł, że tym zjadliwym pytaniem Logan odchylił jakiś rąbek jego duszy, pod którym, jak pod perskim dywanem, kryła się bardzo żywa, bardzo delikatna potrzeba.
Imponowania innym.
Nie, wróć. Zaimponowania blondynowi.
Potrzeba teraz niespełniona, gorzej, prawie, że wyśmiana. Kurde, no! Jasna cholera! Trzeba było wybrać inny fragment! Ten o społeczeństwie. Albo ten o śmierci. Trzeba było...

Dłoń Othella wystrzeliła wprzód, po książkę, niczym łapka dziecka, któremu bez uprzedzenia zabrano ulubioną zabawkę, teraz zagniewanego i roztrzęsionego smutkiem jednocześnie. Moje, oddawaj! Złapał egzemplarz, wcisnął sobie pod pachę i wstał. - Tak naprawdę to czytam to tylko dla tych pikantnych scen erotycznych. - zadał głowę w oczywistej ironii, bo poszukiwanie scen erotycznych u Tołstoja było z góry zdane na niepowodzenie i wiedział o tym każdy, kto miał jakieś tam pojęcie o literaturze.
Przełożył nogę przez ławkę, gotowy do drogi. Patrzył teraz na wykładowcę z góry; popołudniowe słońce nadające linii jego włosom złotawą poświatę, grymas rozbawienia - czym? nim? - błądzący po przystojnej twarzy.
Dlaczego tak mu zależało? Dlaczego tak mu zależało na tym, co myślał ten zadufany w sobie... Kurde, frajer z przetrąconym kolanem?
- Logan - no, teraz to mu dogada. Zaraz mu powie. Och, ależ mu powie! Zasznurował wargi, rozsznurował, zupełnie już zapomniał o konwenansach. Trudno, niech się dzieje co chce, najwyżej go wywalą z tej pieprzonej uczelni. Upchnął Tołstoja pod pachą, przymierzając się do jakiegoś głębokiego znieważenia nauczyciela.
I popołudniowe słońce... nadające linii jego włosów złotą poświatę.
I ten uśmiech skryty pod naciskiem dłoni. Rozbawienie. Czym, nim?
Nie mógł. Othello Kingsley nie mógł. A zatem:
- Masz dziś jeszcze wykłady? - pytanie nie tylko niestosowne, bardziej jak kierowane przez studenta do studenta, gdzieś przy automatach do kawy albo za winklem stołówki, ale też bez sensu, jeśliby rozważyć jego niedawną wściekłość - Może... Pójdziemy... - pytanie urwane w połowie, znak zapytania przyciśnięty do podniebienia czubeczkiem języka - Chodźmy na wódkę.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Myślał, że student ulegnie. Że kiedy jego ręka zajmie książkę, wbijając się w przestrzeń osobistą chłopaka, ten się wycofa, pozwoli Loganowi przywłaszczyć sobie jego własność, udając, że go to nie rusza, nie przeciwstawi się próbie dominacji. Ale zareagował inaczej.
Brwi Shepherda drgnęły, na moment wystrzeliwując w górę, w wyrazie zaskoczenia. Gdzie się podział ten zblazowany głos, aroganckie znudzenie, zuchwała prowokacja? Przegrał. Choć Logan nie powinien patrzeć na rozmowę z brunetem w tych kategoriach, wymiana zdań przypominała mu jakąś potyczkę. Przeciwnik nagle się poddał? Próby ustawienia dzieciaka tak szybko się powiodły? Nie wiedział skąd się pojawiło nagłe uszczypnięcie lekkiego zawodu i dlaczego jednocześnie towarzyszyło mu intensywniejsze zaciekawienie. Niezamierzenie kąciki ust zawinęły się w wesołym uśmiechu. Uniósł dłonie, jakby się poddawał. Książka zagarnięta została przez jej właściciela, który teraz bardzo jasno zaczął stawiać granice. Leżącego się nie kopie, ale Logan w wyniku mieszanki zdumienia, rozbawienia i jakiegoś sadyzmu, być może, zaśmiał się krótko. Cichy "zaśmiech" właściwie wyrwał mu się z gardła.
Odchylił się na ławce, ze spokojem przyglądając chłopakowi. Wiedział, że coś się szykuje. Widział wzbierające w zielonych oczach emocje, jak morze cofające się w głębiny, by zaraz uderzyć z podwójną siłą. A on, uprzejmie wręcz, oczekiwał ciosu.
Śmiało, miał ochotę powiedzieć, zachęcić studenta do wylania żalów, sprowokować do ostatniego sierpowego, który mógłby zakończyć walkę. Wyrzuć to z siebie i każdy pójdzie w swoją stronę.
A później chłopak zaskoczył go po raz drugi.
I uśmiech, w którym rozciągnęły się jego usta był innego rodzaju uśmiechem. Samo pytanie stanęło jako wyzwanie dla relacji student-nauczyciel, relacji, która powinna ich łączyć. Jego mina mogła zdradzać pogardę dla sztywnych zasad mających ograniczać znajomość. Ale Logan nie angażował się w bliższe stosunki ze studentami wcale nie z powodu poleceń służbowych.
Wstał z ławki, jeszcze trzymając się jej blisko, stół pośrodku oddzielał ich tak jak powinien. - Dzięki - odparł z czystej grzeczności - To nie jest dobry pomysł - uśmiechnął się, tym razem jakby z ubolewaniem nad tym, że musi odmówić. Poprawił torbę na ramieniu, przez moment zwlekając. Aż w końcu rzucił obojętne - Trzymaj się. - i odszedł w kierunku, do którego wcześniej zmierzał. Promienie słoneczne zostały za plecami, tak samo jak arogancki student i jego Tołstoj. Logan wszedł w cień, a później w głąb budynku, niknąc pośród zadań i obowiązków, które na niego tam czekały.

/ztx2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

outfit

Po dziwnej serii wypadków Jimin musiała wrócić do swojej codzienności. Czasem zdarzało się jej myśleć o Jinie, ale szybko wszelkie myśli rozwiewała. Zbliżenie się do kogoś oznaczało szansę na potencjalne zranienie. Dlatego w trakcie myślenia o ich drugiej nocy, po chwili przypominała sobie, jak wiele ludzi ją skrzywdziło. Mogła mieć z kimś kontakt, o ile odwoływał się do fizyczności, imprezowania oraz interesów. Każdy inny starała się uciąć, kiedy poczuła, że ktoś robi się jej bliski. Tylko pierwszy raz nad jej głową pojawiło się wielkie ale. Trudno o kimś zapomnieć, jeśli razem uratowaliście psa ze śmietnika, którego masz w domu.
Może dlatego na zajęcia przyszła znacznie szybciej niż powinna, wcześniej upewniając się, że Ziomek, jej pies, na pewno jej niczego nie osika. Zdążyła kupić mu nawet specjalną matę, a wszelkie rzeczy uznawane przez niego jako zabawki pochowała. Po zajęciach umówiła się z jedną z klientek. Przyszła wcześniej, żeby spokojnie odpalić sobie papierosa. Zaciągnęła się i dmuchnęła dymem w przypadkowych przychodniów. Teraz wystarczyło tylko czekać.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Coś o tym wiedziała. Zbliżyła się do kogoś, co nie do końca jej wyszło na dobre. Przechodziła pewnego rodzaju katusze, nie mogąc znaleźć sobie miejsca na świecie. Nie potrafiła już oddychać, ani cieszyć się z małych rzeczy tak jak kiedyś. Czuła się jakby miała nóż w sercu, choć nie rozumiała dlaczego; wiedziała tylko, że sama sobie to wyrządziła. Dopuszczając do siebie Zachary’ego i zatracając się w nowym uczuciu do niego, straciła siłę jaka trzymała ją przez ostatnie lata. Osłabła, tak po prostu.
I była samotna.
Rollercoaster emocji i wydarzeń nie ustawał, a jej? Teresie wciąż było mało. Niewystarczająco, by zdołać zapomnieć o wszystkim. Niewystarczająco, by poczuć się lepiej. Wiedziała jak radził sobie jej starszy brat, ale i starsza siostra. Oboje byli popierdoleni, więc nie było absolutnie żadnej szansy, żeby wyrzucić to ze swoich genów. Kiedyś, jeszcze nie tak dawno, starała się, aby wywalczyć sobie niezależność i w końcu odciąć się od reszty rodziny. Chciała zacząć sama, bez nich i pokazać, że potrafi. Ale prawda była taka, że nie potrafiła. Sukcesy nie dawały szczęścia i jakiejś pomocy, nawet jeśli Kingsley zarzekała się, że niczego nie potrzebuje i absolutnie cudownie radzi sobie sama. Ukrywała wszystko, dusiła w sobie i odgrywała rolę szczęśliwej skrzypaczki.
Othello ostatnio odkrył jej słabości. Musiała mieć się na baczności, spędzać w domu mniej czasu (choć to akurat było niemożliwe, ponieważ nie widywała się z Zachiem za często) i malować bardziej, by ukryć pierwsze oznaki niewyspania oraz zmęczenia mentalnego. Wyglądała jakby była chora. Właściwie czuła się chora. Wszystko nakładało się na jej barki, lecz przyjmowała to samowolnie, choć nie do końca świadomie.
Postanowiła więc iść o krok dalej. Leki matki nie dawały jej pełnej satysfakcji. Chciała w końcu spróbować tego, co Othello. Chciała poczuć ulgę, którą i on niegdyś poczuł. Usłyszała o Jimin całkowicie przypadkiem, ale zdecydowała od razu. Przyszła na spotkanie spóźniona, z kapturem założonym na głowę, by nikt przypadkiem jej nie rozpoznał. Podeszła do niej powoli, dość niepewnie.
- Hej, Jimin? Jestem Teresa – zagaiła cicho, wsuwając dłonie w kieszeń kurtki. Poczekała jedynie na potwierdzenie tożsamości swojej nowej przyjaciółki. – No, bo… chciałam coś… wiesz, na zapomnienie i, no, pomożesz?

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „University of Washington”