WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 1.
Nie lubił mówić.
Rozmowy bywały dla niego zbędną transakcją, wykluczane - odsuwał się od nich, szczególnie od tych „o niczym” - wymuszane przez drugiego napastnika, chcącego przerwać niezręczną ciszę, która dla samego Clive była niczym jak „dar z niebios.” Milczenie było jego zbawieniem, ratunkiem od codziennej gonitwy, do której (niestety) musiał przywyknąć sprawując dany zawód. Bycie lekarzem głównie toczy się wokół dyskusji, krzyków oraz nieuniknionych złudzeń. Może właśnie dlatego był w tym taki dobry? Bowiem, sam nigdy takowych nie dawał - kiedy tylko miał pewność, że nie da się uratować drugiego człowieka, nie stanowiło to dla niego problemu aby powiadomić o tym rodzinę pacjenta. Jednakże ich płacz, rozpacz - i widok w oczach braku zrozumienia doprowadziło, że nawet ich starał się unikać; ostatecznie decydując się wysyłać innych lekarzy, bądź dobroduszne pielęgniarki z nienaganną reputacją. One to dopiero potrafiły mówić! Niejednokrotnie z bezpiecznej odległości przyglądał się owym zdarzeniom, w głębi siebie czując zazdrość, że pomimo tak okrutnych wiadomości, które wylewały się spomiędzy ich ust są obdarzane sympatią. Thornton był znany z oschłości, drobnych wybuchów i znikomego porozumienia ludzkiego; rzadko kiedy dostawał zwykłe „dziękuję” i choć to nie tak, że tego wymagał, lecz czasem miło usłyszeć, bądź dostrzec, że ktoś docenia Twoje wysiłki.
Teraz był na ich miejscu.
Patrzenie na wszystko z drugiej strony (oczami pacjenta); było trudnym „orzechem do zgryzienia” - nienawidził czuć się ograniczony, poprawiany - aczkolwiek najgorsze z wymienionych powyżej stanowiła bezradność, ponieważ pomimo tak dobrego wykształcenia, sam nie potrafił sobie pomóc. Diagnoza była oczywista - Parkinson, pierwsze stadium. Nie było szansy ratunku, ani możliwości spowolnienia choroby; musiał przyzwyczaić się do danej sytuacji - stanu, który uniemożliwiał mu dalsze spełnianie się w kwestii zawodowej i (o zgrozo!) prawdopodobnie również jako męża, prawdziwego mężczyznę. Nie ma co mydlić oczu, czuł się z tym źle, wręcz fatalnie i żadne rozmowy (tragedia...); a tym bardziej pomoc ze strony jego rodziny, najbliższych działały na byłego neurochirurga niczym jak „płachta na byka.” Wybierał samotność; choć musiał przyznać, iż przesiadywanie we własnej posiadłości u boku syna oraz (hehe) jego guwernantki sprawiało, że w malutkim stopniu, (ale zawsze coś!) całkowicie się nie poddał. Otóż bywało miło, krótkie i niekoniecznie istotne wymiany zdań z panienka Pilby były aktualnie dla mężczyzny trochę jak ostoja. Nie przeszkadzało mu nawet, że krzątała się po domu, czasem mówiła głośniej niż przywykł, a jej bystre oczęta bez problemu potrafiły ocenić każdą sytuację. Początkowo go nieco onieśmielała i ku zaskoczeniu umiała wprowadzić w zakłopotanie, lecz po dłuższym czasie, udało się dziewczynie w pewnym sensie stać niewątpliwą codziennością ponurego Thornton'a.
Dzień zapowiadał się jak zwykle; piąta trzydzieści - głośna melodia smartfona Nicole wybudziła i tak lekki sen Clive; widok zaspanej żony podnoszącej się z łoża ponownie sprawił w mężczyźnie zazdrość - niewyobrażalnie mocno pragnąłby powrócić do takiej codzienności, a właściwie gdyby tylko miał możliwość - zamieniłby się z nią miejscami, aczkolwiek nie ze względu na chorobę (tego akurat nie życzył, nawet najgorszemu wrogowi - wyjaśnimy sobie, Clive nie był okrutny, ale nieco zrozpaczony), ale na chęć powrotu do pracy. Tęsknił za nocnymi dyżurami, zmęczeniem jakie towarzyszyło mu każdego kolejnego dnia, kilkunastu godzinnymi operacjami. Chciał znowu poczuć jak to jest żyć. Dlatego wstawał razem z nią; patrzył jak w pośpiechu zjada śniadanie, jak co chwilę spogląda na swój pager, aby po niecałej godzinie wyjść z domu i „piąć się ku lepszej przyszłości.”
Gdy znikała za drzwiami, sam przysiadał na skórzanym fotelu przy ledwo co tlącym się kominku i chłonął, wierszę, poezję, czy też kolejną niezwykle (mhm) fascynującą lekturę. Czasem przysypiał, a niekiedy (zanim obudził się Steve) wpatrywał w ogień drażniący się z drewnem. Dziś nie pamiętał, kiedy odleciał w ramiona Morfeusza, jego powieki otworzyły się dopiero w momencie gdy usłyszał odgłos hamującego samochodu tuż przy posiadłości; gwałtownie zerwał się na równe nogi i spokojnym powędrował ku okna. Wyjrzał za nie i ujrzał ; nie była sama - mężczyzna z którym żegnała się na ganku, wyglądał niczym jak podstarzały Harrison Ford (buźka); zmarszczył brwi - a jak dostrzegł, że zbliża się do wejścia - dość szybko odsunął się od punktu obserwującego, chcąc dalej kontynuować swoją (wcale nie nudną...) czynność. Nie zdążył. Drzwi się rozchyliły, wystarczyło kilka kroczków, aby znalazła się w środku. Obrócił swoje ciało, a na jego twarzy powstała (jak zwykle) powaga. - Dzień dobry. - och, jaka oficjalność! Jednakże tym o to czynem - w dość kulturalny sposób chciał zaznaczyć, że pierwszy się przywitał - choć w danym momencie, to ona powinna to zrobić. Z drugiej strony, pragnął odwrócić uwagę ciemnowłosej od tego, że podglądał. - Przywozi Cię Twój ojciec? - niestety, ciekawość zwyciężyła - poza tym to on był „szefem,” prawda? - Mogłaś powiedzieć, że nie masz czym dojeżdżać. Wysłałbym swojego szofera. - bo hej! Byli bogaci! Obrzydliwie bogaci, także jeżeli stać ich na guwernantkę, to na pewno również na kierowcę. - Steve jest na górze. Pewnie się ubiera. Nicole na stole w kuchni zostawiła Ci wytyczne co do dzisiejszego dnia. - mruknął, być może... próbując przedłużyć rozmowę?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • 𝟙.
Poniedziałek jak każdy inny. Przyjemna rutyna zapewniała Palomę o tym; że nie ma prawa stać się nic niespodziewanego. Nie przepadała za niespodziankami. Jedyną „niespodziewaną” rzeczą podchodzącą pod margines wyjątku pozostawały oświadczyny, aczkolwiek prawdopodobieństwo padnięcia Dicka na kolano w trwającym tygodniu zdawało się znikome. Po pierwsze: marudził na bóle w stawach, także zejście do parteru celem wydukania pytania sprawiłoby mu sporo niepotrzebnego bólu. Po drugie: w nadchodzącym miesiącu planowali wyjechać na krótki wypad na obrzeża; co ofiarowywało nieco bardziej uzasadnioną nadzieję.
Wstali o tej samej godzinie co zwykle – ona obudziła się wcześniej i cierpliwie wyczekiwała osiem równych minut, by budzik wyciągnął Richarda z płytkiego, spokojnego snu. Potem z uśmiechem słuchała jak mężczyzna odchrząkuje, odkasłuje; by rozpocząć litanię szeptanych narzekań. Plótł warkocz przekleństw póki nie spostrzegł wpatrującej się w niego pary ciemnych, orzechowych oczu. Na weekendy często zostawała na noc. Miło zasypiało się w bezpiecznych objęciach, na dodatek z łepetyną ułożoną na mięciutkiej poduszce pachnącej znajomą mieszanką wody kolońskiej i woni ziołowego szamponu do włosów. Wspólnie jedli śniadanie a Lo ze szczegółami opowiadała o swoich snach na głos rozmyślając nad ich ukrytą symboliką. Ostatecznie zapakowani w zielone auto sunęli przez miasto: najpierw pod dom Thorntonów; następnie Donnelly w pośpiechu udawał się do księgarni.
Wyściskawszy lubego dziewczyna na obu (porośniętych pokaźną brodą) policzkach złożyła po soczystym całusie. Potem jeden wylądował na szczycie garbatego nosa, a ostatni legł na spierzchniętych wargach. Przy krawężniku tkwiła machając z nieustępliwym entuzjazmem dopóki samochód nie zniknął za kolejną przecznicą.
Była gotowa. Uśmiechnięta, pełna energii, wypełniona radością i miłością. Nie musiała pukać – drzwi czekały na nią, otwarte. Na widok stojącego w salonie Clive’a automatycznie odskoczyła, bladą dłoń układając na falującej przestrachem piersi. – Ojej! Przestraszyłeś mnie. – jej nie szło z tymi oficjalnymi formułkami tak dobrze jak jemu. – Dzień dobry. – powtórzywszy imitując poważny ton pracodawcy, za moment parsknęła niewymuszonym śmiechem. Wydawała się tkwić na granicy świata rzeczywistego i świata marzeń. Ubrana w długą, wzorzystą sukienkę; z czerwonym beretem w ułożonych włosach sprawiała wrażenie postaci, która postanowiła wyskoczyć z baśniowych kart. Spojrzenie, chociaż nieco zamyślone rejestrowało każda zmianę w otoczeniu. Teraz: każdą zmarszczkę na czole lekarza. – Hmm? - zajęta zrzucaniem z pleców bordowego płaszcza z misternym haftem na kołnierzu, nie przysłuchiwała się pytaniu toteż meritum dotarło do niej po tym jak ubranie wylądowało na wieszaku wysokiej, dębowej szafy - na pewno kosztującej więcej niż miesięczny czynsz za małe mieszkanie panny Pilby.
- Skoro się Pan przyglądał, trzeba było przyglądać się dokładnie. – prawa brew dziewczęcia drgnęła, aby naraz podpłynąć do góry w wyrazie zaciekawienia. Obserwował ją przez okno zanim weszła? – Zorientowałby się Pan, że całowałam go w sposób w jaki zdecydowanie nie pocałowałabym ojca. Nawet, gdyby ten nadal żył. Swoją drogą, też był chirurgiem. Nie nieurochirurgiem, ale również czynił cuda. Jak magik. Albo Bóg. A Ty? Jako neurochirurg czujesz się wciąż człowiekiem, czarodziejem czy kimś posiadającym władzę nad życiem i śmiercią? Chyba Bóg ma monopol na to ostatnie, hmm? – wargi maźnięte bladoróżową pomadką rozciągnęło zadowolenie. Nie czekała długo na odpowiedź, ale oczekiwała odpowiedzi tuż po tym jak zakończy niekończący się monolog. – To mój narzeczony. – cóż jeszcze nie poprosił ją o rękę, lecz zaręczyny są wyłącznie kwestią czasu! Od zaręczyn dzieliły zakochanych dni, ewentualnie tygodnie. Na pewno! Gdyby nie tradycjonalizm Molly, pewnie sama zapytałaby Richa czy nie zechciałby zostać z nią na zawsze. Chociaż „na zawsze” wprowadzało w lekki dyskomfort. – I proszę nie mówić do mnie „Pani”. Chyba umówiliśmy się na Molly skoro nie chcesz używać skrótowego przezwiska. Przez tę całą Panią sama wchodzę w wyjątkowo formalny tryb... - ... którego tak bardzo nie cierpiała.
- Oh. Wytyczne. Fantastycznie. – *spektakularny, przeteatralizowany wywrót oczyma* - Jadłeś śniadanie? – wyglądał... blado. Tak czy owak zabierała się do kuchni, co by zrobić tosty dla siebie i Steve'a, więc pewnie bez względu na to czy jadł czy nie - dostanie coś smacznego.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Aktualnie nadeszły czasy, w których Clive Thornton ograniczał się do zwykłych mruknięć, ewentualnych przytaknięć głową - czy też wywrotów oczyma, to i tak dużo zważywszy, że jeszcze kilka tygodni temu jedyne co można było z niego wydusić to zmiana mimiki twarzy. Niby od zawsze stanowił rodzaj człowieka odosobnionego, mało co wdrążającego się w dyskusję, ale to wydukana przez innego lekarza okrutna, a jednocześnie przerażająca diagnoza zmieniła go w aż tak gburowatego osobnika. Czy chciał się w taki sposób prezentować? Izolować od innych, (od żony, rodziny) którzy jako jedyni w tym najgorszym przypadku będą mogli mu pomóc? Teraz dłonie nie trzęsły się tak mocno, potrafił kontrolować swoje ciało - chociażby utrzymać widelec, książkę, długopis... lecz jak będzie wyglądało jego życie za miesiąc? Dwa? Całe trzysta sześćdziesiąt pięć dni? Czy był świadom nadchodzącej „wielkimi krokami” klęski? Owszem, jednak Clive to duży dzieciak, w tym momencie obrażony na cały świat. Nie umiał zaakceptować swojej tragedii; ze spokojem przyglądać się jak „wszystko idzie do przodu” a on samotnie „stoi w miejscu.” Kochał swoją pracę, wbrew pozorom pomaganie innym dawało mu siłę, doprowadzało iż dostrzegał metaforyczne „światełko w tunelu” - czuł, że cały wszechświat znajduję się w najlepszych dla siebie pozycjach. Odebrano mu to; godność lekarza, mężczyzny - człowieka, albowiem wiedział, że ostatecznie dojdzie do takiej chwili, w której to on będzie potrzebował bardziej, mocniej - drugiej osoby. A nigdy nie lubił być od kogoś zależny.
Historię lubią się powtarzać. Wielu ludzi pragnie przełożyć baśnie na prawdziwe życie; nielicznym się to udaję. Patrząc na Clive oraz Palomę z perspektywy osoby trzeciej, można tu dostrzec pewną zagwozdkę - niczym jakby stanowili rodzaj Pięknej i Bestii, ale że ta baśń przebiega w dwudziestym pierwszym wieku problemy, które ich otaczały różniły się od tych z bajki; choćby to, że dziewczę nie było tu uwięzione, mogło wyjść w każdej chwili, (czyżby?) a wokół niego nie kręciły się przybory kuchenne, na które została zrzucona obrzydliwa klątwa świadcząca o okrucieństwie Bestii, ale co jeżeli „szczęśliwe zakończenie” nadejdzie dokładnie w taki sam sposób i to pocałunek oraz wyznanie miłosne teraźniejszej Belli umożliwi odczarowanie mężczyzny?
Patrzył na nią z tak zwanego „spod byka” - jasne oczęta przebiegły przez twarz kobiety, a w momencie oderwania się od nich mogła usłyszeć dość stanowcze prychnięcie. - Wcale nie podglądałem, a tym bardziej nie przyglądałem. - burknął, w sposób typowy dla gbureczka swoją dłonią przesuwając po własnym karku. - Po prostu sprawdziłem kto przywozi nauczycielkę mojego syna. - oschłszy ton, pewniejszy niż w poprzednie wyrzucone przez niego zdanie. - W tych czasach różnie bywa, bo skąd mam wiedzieć, czy wraz ze swoim „narzeczonym” nie planujecie uprowadzenia? - przechylając łepetynę w prawą stronę, ponownie obrzucił spojrzeniem niewiastę. - Nie zrozum mnie źle, w żaden sposób nie zamierzałem Cię obrazić, bądź broń Boże zaatakować Twoich kompetencji, jednak sama wiesz jak jest, często zdarza się... że osoby pracujące mają sporo „za uszami.” - a Thorntonowie byli niezmiernie zamożni i choć Clive nienawidził się tym szczycić, akurat jeżeli chodziło o bezpieczeństwo Steve'a, nie mógł przejść obojętnie. - Z tego względu chciałbym poznać osobę, która wjeżdża na moją posesję. - zaznaczył krzyżując ramiona. - Zaproś go kiedyś na kolację, dam Ci co do tego wytyczne. - dodał mając w zamiarze odwrócenie się na pięcie i odejście - jednak to monolog Molly, sprawił że wciąż przed nią stał wsłuchując się w każde wymienione słowo.
Rozbawiła go - przez moment na buzi lekarza przemknął delikatny uśmiech, dawno się nie pojawiał, przez co aż zabolała mężczyznę szczęka, przejechał po niej palcami jednocześnie kręcąc przecząco głową. - Jak się nazywał? - może go znał? Może w jakiś sposób wpłynął na życie szatyna? Albo wręcz przeciwnie, Thornton nigdy nie zaznał „ręki” mrs. Pilby w swoim żywocie? Jako neurochirurg czujesz się wciąż człowiekiem, czarodziejem czy kimś posiadającym władzę nad życiem i śmiercią?. Aktualnie? Czuł się jak nikt; samotna jednostka dryfująca po morzu ku zagładzie. - Wszystko co wymieniłaś nie ma nic wspólnego z tym, co czuję lekarz w tak drastycznej sytuacji jaką jest ratowanie życia drugiego człowieka... - w domyśle planował komentarz, nieco uszczypliwy, ale po dłuższym zastanowieniu zrezygnował z owego ponownie się uśmiechając. - To trochę w stylu świętego Mikołaja, czyli jakby przez cały czas trwał 24 grudnia i mamy całą noc, aby rozdać wszystkim prezenty. - wzruszył ramionami. - Tylko, że w naszym przypadku nie zawsze to się udaję. - skomentował, myślami powracając do przykrych chwil, gdy nie był w stanie uratować kilku pacjentów - przeszły go dreszcze, kiedy do jego uszów powrócił przeraźliwy odgłos maszyny ukazujący zgon. - Molly.... Molly brzmi dobrze. - przytaknął głową, zdając sobie sprawę, że przecież i tak będą spędzać ze sobą sporo czasu... a na pewno więcej niż z żoną, która aktualnie świeciła blaskiem na korytarzach Swedish Hospital.
Dostrzegając minę kobiety automatycznie zmarszczył brwi. - Coś nie tak z wytycznymi? - w przypadku jego oraz rodzeństwa skutkowały - chyba „wyszedł na ludzi” prawda? Posiadali wiele niań i każda z nich zawsze wzorowała się na kartkach przygotowanych przez mamę Thornton; dlaczego więc Paloma miała inne nastawienie? Mężczyzna nie przywykł do sprzeciwów. - Tak. - Nie, nie jadł - właściwie ostatnio mało co jadał, w lodówce gościła pustka, a zamówienie posiłku od pewnego czasu zaczęło stanowić trudność. - A co zamierzasz upichcić? - głód dawał po sobie znać, zapewne zjadłby „konia z kopytami.”

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Paloma zawsze była tym wygadanym dzieckiem. Buzia nigdy jej się nie zamykała: nieważne czy jako szczerbatej dziewczynce opowiadającej o znalezionym w ogrodzie ślimaku, nastolatce rozprawiającej o wakacjach u szalonej ciotki bądź trzydziestolatce snującej zapierające w piersi opowieści o przebiegu mijającego dnia. Posiadała wrodzone skłonności do zmyślania a delikatne podbarwianie historyjek dawno temu zmieniło się w snucie kompletnych imaginacji. Patrzyła na życie przez różowe okulary. Optymizm szatynki niejednokrotnie podpadał pod niezdrową przesadę – nie smuciła się zbytnio, gdy „tata został aniołkiem”; nie zadręczała podczas trudnych chwil i nawet podczas stawiania czoła bolesnym wyzwaniom podrzucanym przez złośliwości życia konsekwentnie trzymała brodę uniesioną wysoko ku górze. Niekiedy wspomniane pozytywne podejście zakrawało na zakusy szaleństwa. Nie umiała inaczej, ale również nie chciała. Egzystencja na leniwym obłoku marzeń jawiła się jako wyjątkowo wygodna i czyniła z Molly perfekcyjny materiał na nauczycielkę. Na mentorkę prowadzącą młodego człowieka przez las niezwykłości zamieniających zwyczajne czynności w niebywałe, jedyne w swym rodzaju doświadczenia. Z wyobraźnią nieznającą granic stawała się idealnym kompanem do przygód oraz długim pogawędek o kwestiach przez większość dorosłych uważanych za infantylne.
- Ty to powiedziałeś. – wcięła się słysząc określenie „podglądałem” równocześnie wyrzucając palec wskazujący w stronę rozmówcy. – Uprowadzenia...? – w tym momencie druga brew dołączyła do tej pierwszej a przez oblicze kobiety przemknęło autentyczne zaskoczenie. Do głowy by jej nie przyszło, iż wyglądali z Donnellym na potencjalnych porywaczy. Taka perspektywa na ułamki sekund wstrząsnęła posadami wewnętrznych refleksji. – Oh, chętnie! – oczywiście, Richard nie będzie zachwycony. Nie należał do biedaków i potrafił zachować się z klasą, acz jako typowy pustelnik preferował domowe zacisze. Wystarczyły mu niezręczne kolacje z rodziną młodziutkiej partnerki; która jako jedyna nie zauważała gęstej atmosfery towarzyszącej spędom.
Po dostrzeżeniu łagodnego uśmiechu na twarzy Thorntona też poszerzyła wyraz zadowolenia. W głowie Lo pojawiła się myśl, że powinien uśmiechać się częściej. Od razu prezentował się znacznie bardziej uprzejmie i ciepło. – Thomas. Tom. Jerry na drugie. – z lekkim wzruszeniem ramion obróciła się na pięcie celem przejścia do kuchni. – Tak? Ale wiesz, Święty Mikołaj nie istnieje. – ostatnie zdanie popłynęło w przestrzeń na miękkości pomruku przypominającego konspiracyjny szept. – A Wy jesteście całkiem prawdziwi. Chyba. Niektórzy uważają wszystko za jedną wielką symulację. – niekiedy słowa wypadały spomiędzy różowiutkich warg zanim Pilby zdołała je zorganizować bądź przemyśleć.
- Nie lubimy się z listami. Zrobiłam w życiu jedną i do tej pory udało mi się zrealizować tylko trzy punkty na dwadzieścia jeden. – opuszkami przesunęła po zapisanej kartce wypełnionej drobnymi „wskazówkami” odnośnie planu dnia. Eh, naprawdę nie lubiła sztywnych struktur ani zasad. – Nie znam pojęcia porządku. W moim domu panował chaos. – w zasadzie, dygresja pozostawała skierowana we własnym kierunku. Wyrzucona na wydechu, pod lekko zadartym noskiem. – Na śniadanie? Pewnie tosty... Jakieś foncy-poncy tosty z awokado, kawiorem iiii... co jeszcze możecie mieć wwwwww... – znowu obrót, tym razem; żeby złapać za krawędź lodówki i zajrzeć do środka.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Clive oraz „chaos” nigdy nie szli w parze; w domu rodzinnym Thornton'ów zawsze panował spokój, precyzja, a także doskonałość. „Wydostanie się na świat” w tak majętnym rodzie mówiło samo za siebie; otóż nie było możliwości, aby ktokolwiek z rodzeństwa wprowadzał do ich egzystencji jakiekolwiek wariactwa. Wszystko musiało być poukładane, stanowić jedną niezwykle perfekcyjną całość. Nie byłoby kłamstwem stwierdzenie, że Clive nawet nie znał tego pojęcia - jako syn, a na dodatek pierworodny, pierwszy wyznaczał szlaki jakimi powinni się kierować jego brat, oraz siostry. Stał na samym podium idealizmu, który wykreowali mu jego rodzice. Przywykł do takiego trybu istnienia i szczerze? W żaden sposób nie narzekał, podobnego zachowania pragnął nauczyć własne dziecko, lecz tu nasuwało się pytanie, czy zdąży? W końcu choroba rozwijała się w diametralnym tempie, więc nie miał pojęcia, czy za miesiąc, rok, a choćby kilka lat wszystko co znał i co w pewnym sensie sprawiało mu radość, ostatecznie stanie się jego katuszą. Chociażby wychowywanie Steve'na.
Broda Thornton'a zadrżała w rozbawieniu, potrząsnął przecząco głową (więcej niż miał w zamiarze), następnie wyciągając jedną dłoń przed siebie pokręcił nią, pozwalając sobie na kilka głośniejszych prychnięć, aby na sam koniec się roześmiać - głośno i wyraźnie, zdając sobie sprawę, że zdecydowanie przedłużył pogawędkę z panienką Pilby. - Nie powinnaś łapać mnie za słówka, to ja jestem tu szefem. - czyżby nie miał racji? Może i humor jej dopisywał, ale czy dwójka nieznajomych na dodatek pracodawca i pracownica mają prawo do rozmawiania ze sobą w podobny sposób? Z perspektywy osoby trzeciej, wyglądało to raczej niczym jak wymiana zdań dwójki przyjaciół znającej się przez całe życie! A niestety, bądź stety (w zależności co dziewczyna sobie pomyśli), mężczyzna był nauczony zupełnie innego nastawienia do ludzi, którzy dla niego pracowali - jeżeli płacił, to wymagał - i choć wbrew pozorom (choć na pewno by tego nie przyznał) stęsknił się za takimi dniami, gdzie miał możliwość rozmowy z innym człowiekiem, który nie patrzył na niego ze współczuciem, albo (co gorsza!) traktował go jakby miał wypisane na czole „trędowaty” - to wiedział, że musi przystopować - bo co jeżeli przyzwyczai się toku przetrwania? Co jeżeli Paloma zacznie stanowić pewien rodzaj „normalności?” A później zniknie? Albo... przekroczą granicę, która aktualnie była rozrysowana wielką, czarną kreską? Clive był przecież mężczyzną, samotnym - odizolowanym od świata (z własnej woli) facetem, więc musiałby być ślepy gdyby nie dostrzegł piękna guwernantki; dlatego trzymanie się z daleka i pozwolenie jej pracować musiało wyjść poza szereg własnych potrzeb. Przyjeżdżała tu dla Steve'a, i to z nim powinna teraz przebywać, prawda? - Naprawdę mam nadzieje, że to Cię nie uraziło, ale gdy sama zaczniesz mieć dziecko, zdasz sobie sprawę, że wszyscy mogą być potencjalnym zagrożeniem. - stwierdził marszcząc brwi; oczywiście, Molly w żadnym wypadku nie wyglądała na osobę, która mogłaby kogokolwiek skrzywdzić, jednak Throrny wolał trzymać „rękę na pulsie” niezależnie czy przez to skrzywdzi kobietę, bądź jej partnera. Dzieci są najważniejsze, od samego początku - gdy decydujesz się zostać rodzicem, to je bezustannie stawia się na pierwszym miejscu. - W ten weekend? Czy chcesz to przedyskutować z...? - nie wiedział albowiem jak jej facet miał na imię, także pozostawiona pauza była zamierzona.
Podczas rosnącej kariery neurochirurga przetoczyło się tak wielu ludzi, że niestety nie był w stanie przypomnieć sobie danego osobnika, dlatego tylko kiwnął łepetyną. - Sprawdzę to. - jednakże nie byłby sobą, gdyby tego nie zrobił. Clive lubił mieć wszystko dopięte „na ostatni guzik.” - Jesteśmy prawdziwi. - to fakt, ale narodziła w nim się chęć powtórzenia danych słów. - Och, a Ty należysz do tych „niektórych?” Czy jako córka chirurga chcesz zapamiętać go jako tego dobrego człowieka, takiego który ratował ludzkie życia? - nie poczuł się zrażony jej słowami, wręcz przeciwnie - spodobał mu się w jakim kierunku rozwijała się ta rozmowa. Pomimo wielu uprzedzeń, cieszył się gdy ktoś miał odmienne zdanie - lecz tylko wtedy, gdy były podparte ciekawymi argumentami.
Unosząc wymownie prawą brew powędrował tuż za brunetką wsuwając obie dłonie do kieszeni spodni. - Listę? Opowiedz mi o niej. - i w ten o to sposób zakończyło się hamowanie Thornton'a, ciekawość była silniejsza od odpowiedniego zachowania. - Czyli byłaś niesfornym dzieckiem, huh? - wchodząc do kuchni podszedł do niedaleko stojącego krzesła na którym przyklapnął. - Czy ja się w ten sposób dowiaduję, że moje dziecko będzie uczy od chaotycznej nauczycielki? - ponownie się uśmiechnął, nieco szerzej niż poprzednio, po czym oparł podbródek o swoją dłoń, niebieskimi tęczówkami wodząc po twarzy pracownicy. - Tosty... - znowu powtórzył. - Powodzenia w znalezieniu czegokolwiek w lodówce. Hannah, nie była jeszcze na zakupach. - czyli gosposia, pokojówka, czy jakkolwiek ją nazwać; w końcu nie byliby bogaczami gdyby nie mieli całego wachlarza pracowników, czyż nie?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Szaleństwo. Codzienność pięcio-, sześcio-, czternastoletniej Palomy spisywano pod dyktaturę szaleństwa. Chociaż Papa Pilby był znanym i cenionym chirurgiem nie należał do wybitnie uporządkowanych osób i zdecydowanie wspierał kreatywne wariactwa dwójki dzieciaków. Rodzeństwo zawsze prezentowało się miło dla oka, schludnie; aczkolwiek nikt nie ustawiał ich pod linijkę ani nie oczekiwał budowania pozorów ładu.
Molly dumnie uniosła bródkę ku górze, symultanicznie mrużąc oczęta. Nie planowała się poddać. Wojowniczość cechowała jej pozornie uległy charakter. Wiedziała co robi i kim jest. Czuła, iż nie przekracza żadnych kresów dobrego wychowania. – Co nie czyni Cię nieomylnym. – brwi szatynki zadrżały. Ekscytowało ją takie wyczekiwanie – czy w opinii Clive’a tym razem powiedziała o jedno słowo zbyt wiele czy wciąż balansowała po cienkiej linii, uwieszonej w podprzestrzeni ich relacji? – Oh... Richardem. Nie, nie. Rich na pewno będzie przeciwny i na pewno ostatecznie się zgodzi. Znam go jak... Nie wymyślono jeszcze określenia zdolnego opisać jak dobrze go znam. – znajomość partnera wypełniała nauczycielkę dumą i samozadowoleniem jaśniejącym wokół niej w formie niemalże namacalnej, świetlistej aury.
Z gardła kobiety wydobył się wesoły, lekki śmiech. Temat śmierci ojca dawno przestał ją w jakikolwiek sposób dotykać. Pytanie: czy kiedykolwiek posiadał realny wpływ na młodą panienkę Pilby? – Tatę zapamiętałam głównie jako „tatę”. Lekarz czy fryzjer – jaka to różnica dla dziecka? Uważasz, że Steve patrzy na Ciebie i widzi neurochirurga? – potrząsnąwszy łepetyną, za moment zogniskowała wzrok na rozmówcy. Tęczówki błyszczały cieplutkimi ognikami. – Liczy Twoją „wielkość” w miłości, którą otrzymuje. W przytulasach, buziakach na dobranoc; czasem prezentach a czasem uśmiechu. – którego od niedawna widywał coraz mniej. Ale ostatnie zostało przemilczanie bo nawet Lo rysowała tu grubą granicę. Kwestie relacji pomiędzy Thorntonami a także przyczyna panującej w domu, niekiedy zgęstniałej atmosfery leżała poza granicami kompetencji Palomy.
Zarumieniła się na piegowatych policzkach, zagryzając dolną wargę. Parę uderzeń serca wyglądała znacznie młodziej. Jak nastolatka złapana na paleniu za szkołą albo małe dziecko znalezione z puszką ciastek przed obiadem. – Po pierwsze: byłam wolną dziewczynką. Głośną i roześmianą. Oczywiście, musiałam nosić ładne sukieneczki z białymi kołnierzykami, ale nikt nie miał nic przeciwko temu; żebym właziła w nich na drzewo w ogrodzie. – z westchnieniem, nerwowo przesunęła palcami po włosach. Zebrała je za ucho. – No a lista... Nie ma o czym mówić. To dosyć głupie, naprawdę. – milczenie oraz brak chęci do elaborowania wskazywało na wyjątkowość owego tajemniczego wpisu w starym notesie. „Lista” musiała wiele znaczyć, skoro kneblowała usta największej gadule na Ziemi.
- Oh, panie Thornton. Czyż świat nie wyłonił się właśnie z chaosu? – przez ułamki sekund ciemne oczy szkliły się prowokacją oraz bystrością. Jak dwie, uwieszone na niebie gwiazdy roziskrzały spojrzenie dziewczyny nadając mu intensywności. Po chwili zamyślone oczęta powtórnie zaszły osobliwą mgłą a zadziorny półuśmiech został zastąpiony zwyczajowym wyrazem kontrolowanego uniesienia. – Hmm, pani Thornton nie dała czytelnych wytycznych dotyczących zakupów? – wcale nie udawała, iż uwaga nie jest kąśliwa. Nie obawiała się zwolnienia za „bezczelność”. Ponadto, gdyby Clive wpadł na pomysł zerwania umowy– nie planowała tu przecież tkwić przez następne dekady! Prędzej czy później wyjdzie za mąż, urodzi własne dziecko i zajmie się swoim domem... Ahhh, aż się rozmarzyła o ślicznym mieszkanku, niemowlęciu w ramionach oraz wracającym z pracy Donnellym.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Grymas, którym dzisiejszego poranka Clive przywitał panienkę Pilby zdawał się znikać z jego uroczej buzi „raz na zawsze.” Czy było to spowodowane obecnością brunetki? Czy raczej kwestią zwykłej luźnej rozmowy, której nie stosował od lat? W tym przypadku bardziej pasowałaby tu „druga opcja” - bo choć aktualnie brak było żaru w ciele mężczyzny, nikt do tej pory w tak omotany sposób nie potrafił sprawić, aby Thornton wyszedł ze swojej stresy komfortu, która bazowała głównie na przesiadywaniu we własnym gabinecie; wpatrywaniu się w opustoszałe ściany (po wykryciu choroby, wszystkie wiszące dyplomy pod zarządami Clive - a raczej w aspekcie jego ataku wściekłości na świat, los, życie, każdego dookoła; z nich zniknęły). Teraz stał w salonie prowadząc pogawędkę z osobą, która ani nie była jego pacjentką, ani nikim bliskim. Czyżby samotność potrafiła zmienić człowieka? - Wytykanie mi błędów nie służy Twojej posadzie. Chyba nie do końca orientujesz się, że to ja napiszę Twoje rekomendację? - w jego wypowiedzi nie znajdowało się, ani krzty złośliwości - pozwolił sobie poprowadzić z nią grę, którą sama postanowiła rozpocząć; zwykła(?) wymiana zdań, dwóch dorosłych (znających granicę) ludzi - a przynajmniej w taki sposób wolał sobie tłumaczyć zaistniałą sytuację; bo jak mógłby przyznać że podoba mu się postawa Palomy? Twarda. Stanowcza. Nie bojąca się posiadać własnego zdania; przypominała mu trochę Calliope - wcześniejszą wersję, tą z „lat młodości” - wiedzącą czego chcę od życia; umiejącą stawić czoła problemom - a nie teraźniejszą; uciekającą w wir pracy, zamykającą się na świat - niczym jakby świadomie przejęła wiele cech swojego męża. - Richard. - powtórzywszy za kobietą, przesunął opuszkami palców po swoim kilkudniowym zaroście. - Znajomość własnego partnera do tego stopnia, jest tylko godne podziwu. Gratuluję, Palomo. - teraz tylko pozostało Ci zanudzić się na śmierć. - przeszło mu przez myśl, jednakże dany fakt postanowił zatrzymać dla siebie. Owszem, poznanie wszystkich cech, przyzwyczajeń; myśli, zachowania, osoby, którą się kocha - jest zapewne fantastyczną sprawą. Lecz dla Thornton'a, to trochę jak „pic na wodę” - nie można być czegoś bądź kogoś stuprocentowo pewnym, w takich przypadkach często można się przeliczyć - dlatego owe słowa dziewczęcia nieco rozczuliły neurochirurga, cóż - w tym momencie on jako jedyny doskonale wiedział co ją czeka - ból i wielkimi słowami napisane, a także podkreślone R O Z C Z A R O W A N I E.
Z gardła lekarza wydobyło się ciche prychnięcie - pokręciwszy (znów) łepetyną na boki, teraz to on uniósł wskazujący palec. - Tutaj się z Tobą nie zgodzę, albowiem jest duża różnica pomiędzy tatą - lekarzem, a tatą - fryzjerem. - nie chodziło tylko o kwestię pieniężną (na pewno?) - Począwszy choćby o tego, że „tata-fryzjer” posiada o wiele więcej czasu dla swojego dziecka. Ma możliwość zabrania go do pracy, nie ma nocnych zmian i nie musi wydawać na jego fryzury. - to ostatnie rzucił pół-żartem, pół-serio. - Więc nawet jeżeli teraz dla Steven'a nie ma znaczenia czym się zajmuję, to później będzie miało ogromny wpływ na jego osobowość jak i przyszłość. - niestety, lecz nie wszyscy mają możliwość wysłania swoich dzieciaków na studia - a Stevie od momentu narodzin jest ustawiony do końca życia, niezależnie czy „pójdzie w ślady” ojca, czy zostanie przysłowiowym „obibokiem.” - Przytulasy, buziaki, prezenty - są odrębną sprawą, kochamy swoje dzieci, jednocześnie nie przestając myśleć o ich przyszłości i o tym czy będą potrafili ułożyć swoje życia gdy nas już zabraknie. Twój tata na pewno posiadał podobne zdanie. - stwierdził, czując jak zalewa go duma - oczywiście, był przekonany, że nigdy (przenigdy, nieskończoność +1) nie przegada Molly, ale odczuwał radość ze swoich (jego zdaniem) trafionych w punkt argumentów.
Dostrzegając zaróżowioną twarz Lo poczuł lekkie ukłucie po lewej stronie klatki piersiowej; (czy to świadczyło o posiadaniu serduszka? Bardzo wątpliwe) obserwował ją przez dłużą chwilę w ciszy, mrużąc przy tym swoje oczęta. - Wiesz jak Cię widzę? - rzucił dość niespodziewanie, układając obie dłonie na stole. - Wiecznie taką rozczochraną, małą łobuziarę, której mama nigdy nie umiała nakłonić na uczesanie w dwa warkocze. - cichy śmiech, wręcz gardłowy. - A chłopcy by na pewno za nie ciągnęli. - ba! Sam by to robił, ale na szczęście (bądź nie); oboje wychowali się w przeróżnych grupach społecznych i nie mieli możliwości wpadnięcia na siebie w dzieciństwie - to dopiero by było zaskoczenie! Choć może bardziej pasowałaby tu niezręczność? Bo jak pracować dla kogoś, z kim przyjaźniło się za młodu? - „Nie ma o czym mówić?” - zszokowało go - co było widoczne na twarzy blondyna; rozchylone wargi, uniesione obie brwi. - Czyżby to była jakaś tajemnica? Którą postanowiłaś „zabrać ze sobą do grobu?” - przechylając głowę w lewą stronę, jasnymi ślepiami powędrował wzdłuż ciała ciemnowłosej. - Teraz to już musisz mi powiedzieć. - dodał, odczuwając wzrastające w ciele rozbawienie. - Zabić moją ciekawość. - prośby? Błaganie? Co się tu właśnie działo? - Nie przeczę, ale dzięki temu, powinniśmy nad nim zapanować. Bo co jeżeli przez to dążymy tylko do kolejnego „wielkiego wybuchu?” A wtedy nie pozostanie już zupełnie nic? - językiem przesunął po swych spierzchniętych wargach, nawet na krótką chwilę nie odwracając spojrzenia od kobiety.
Calliope. No tak Callie. - odchrząknął nerwowo a jego wzrok skupił się na wielkim oknie - ponownie milczał, chłonąc promyki słońca, które odbijały się od szyby - a następnie wpadały na buzię Clive. - Wczoraj miała nocny dyżur. Widocznie zapomniała.. - bzdura, pani Thornton miała pamięć doskonałą, więc być może nie zrobiła tego z zwykłej złośliwości?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zastygła z oczyma wbitymi w rozmówcę. Błądziła tęczówkami po zmęczonej, smutnej twarzy Clive’a doznając głębokiego współczucia. Nie okazywała owej konkretnej emocji. Nie wyszłaby im na plus. Thornton potrzebował normalności, nie litości. - Być może ta praca będzie moją ostatnią. – nieśmiało spuściła wzrok tym razem fantazje trzymając na ciasnej smyczy. Piła, rzecz jasna, do planów założenia familii i spełniania się w roli gospodyni domowej. Jak mama. Panience Pilby wcale nie zależało na rekomendacjach ani karierze zawodowej. Tylko na miłości, cieple, ramionach ukochanego, bezpieczeństwie oraz szczęściu zaklętym we wszystkim co powyższe. Chociaż sama non stop porównywała różnych przedstawicieli płci „brzydkiej” do Donnelly’ego przyrównanie do Callie zbiłoby kobietę z tropu.
Ehhh. Król. Właśnie to oznaczało imię Richiego. Lider charakteryzujący się odwagą. Prawda jest taka, że facet nie reprezentował niczego ze wspomnianych. Należał do wyjątkowo spokojnych osobników. Lubił zapadać się w miękkim fotelu albo rozpływać pod ciepłotą ręcznie zrobionego kocyka. Lubił, gdy ktoś podejmował decyzje za niego. Lubił słuchać komplementów zapewniających o nieprzemijającej miłości Lo. Cholernie bał się stracić lubą. Osamotnienia. Albo, iż po niej pozostanie mu zaledwie namiastka egzystencji. Zakończy się nie tyle epoka co calutki świat sypnie się w proch. W końcu Rich miał na karku pięćdziesiąt dwie, przeraźliwie długie oraz samotne wiosny. Nie posiadał dzieci ani choćby eks-małżonki z którą mógłby kłócić się o sens dawnych sporów. Księgarza odznaczała charyzma, przytulna aparycja (nie mylić z „przystojna”) i ponadprzeciętna uprzejmość - uczciwość wylewająca się z wielkich, błękitnych oczu. Pragnął być dobrym i prawdopodobnie ta rozwinięta cecha podbiła serduszko Lolly. Naiwnej, uroczej Lolly – zdeterminowanej by na fundamencie pojedynczej zalety utworzyć bogaty mit o herosie przenoszącym góry.
Nie przeszłoby jej przez myśl, iż wieczność przy boku miłości może być nudna. Taka idea nawet na moment nie pojawiła się pod kopułą kasztanowych włosów. Znajomość Donnelly’ego stawała się synonimem tego co znajome; a znajomość otoczenia niweluje potencjalne zagrożenia. Wiedziała czego spodziewać się po partnerze. Gdyby sprawdziła godzinę i mocno się skupiła, umiałaby z pewną dokładnością nakreślić wachlarz ewentualnych działań jakie mężczyzna podejmuje w trwającej chwili. Znała jego przyzwyczajenia, brzmienie głosu; kiedy się frustrował. Rozumiała mowę ciała, uzbrojona w zdolność rozpoznawania zestresowania bądź gniewu jeszcze zanim sam zdołałby się zorientować, że za sekundę wybuchnie. Uwielbiała to. Napawała się wiedzą. Ponadto, wciąż wyrastały drobnostki - pojawiały się i dojrzewały wraz z osobowością Dicka.
Słuchała niczym zaklęta. Ogniskowała na Clivie wzrok tak intensywny, aż niejedna dusza zadrżałaby okryta równie ciasnym płaszczem uwagi. – Papa wycinał dla nas całkiem sporo czasu. Albo zapamiętałam te wycinki jako długie, ponieważ ofiarowywał nam wtedy tyle uwagi... Mnie i mojemu bratu. – uśmiechnąwszy się lekko, wyciągnęła pierwsze kanapki z tostera. Chwileczkę nasłuchiwała czy z piętra nie zbiega zaspany siedmiolatek, lecz brzdąc najwyraźniej dawał dorosłym minutkę na zakończenie „poważnych” rozmów. – Pewnie gdyby obawiał się o naszą przyszłość nie zezwalałby mamie na siedzenie w domu i „ograniczanie” się do gotowania obiadów. Ponadto, raczej nie pokładał we mnie wielkich nadziei. – nie wiadomo czy mówiła na poważnie czy żartowała. Zwykle czytana na wzór otwartej księgi, zdawała się tajemnicza i niepewna. Szczęśliwie nie trwało to długo.
Zaśmiała się. Szczerze, perliście; aż na poliki wpłynął już nie różowy a niemalże czerwony rumieniec. Prawą ręką zakryła delikatnie usta; odrobinkę zawstydzona niespodziewanym wybuchem wesołości. – Naprawdę? Rozczochrany kocmołuch, huh? Absolutnie! Zawsze nosiłam wypolerowane pantofelki do idealnie dopasowanych sukieneczek. Rozpuszczone, acz ślicznie rozczesane włosy upięte wielgachną kokardą. Nikt mnie za nic nie ciągnął.zaraz, zaraz... Nie pochodzili z dwóch, zupełnie odmiennych rzeczywistości. Thomas był znanym oraz cenionym chirurgiem. Uratował wiele istnień. Zalewał rodzinne konto bankowe gotówką tak, iż mama Pilby otrzymała błogosławieństwo możliwości bycia matką, żoną oraz opiekunką „gniazda”. Zero większych, zawodowych zobowiązań. A po jego śmierci, renta rodzinna utrzymywała życie żałobników na wysokim poziomie.
Ohhh... – Palomy nie trzeba było długo przekonywać. W końcu to Molly. Ubóstwiała gadać! – Widzisz...mając „naście” lat zrobiłam sobie listę rzeczy do zrobienia przed trzydziestką. – nerwowo zagryzła wargi, wzrokiem umykając na bok. W tosterze zasyczało. Lekko zadymił. – Dziesięć podpunktów. Ostatnio ją znalazłam i ku mojemu zaskoczeniu zrealizowałam... trzy? Trochę zrobiło mi się przykro. Tym bardziej, skoro magiczny pułap zbliża się wielkimi krokami. – nie przerażała ją perspektywa trójki. Raczej rozczarowania samą sobą. Co powiedziałaby jako młoda dziewuszka, widząc starszą wersję siebie?
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Za to życie Clive Thornton'a od samego początku było podporządkowane tak zwanej „perfekcyjnej kresce” - wyobcowany, dążący (za wszelką cenę) do celu - sam wyznaczał sobie ścieżki; czyżby? Cóż, nieświadomie (jak i ślepo) szedł wzdłuż szlaku wymagań własnych rodziców. Państwo Thornton przykładali dużą uwagę do przyszłości swoich dzieci - każdemu z nich „przykleili łatkę” (choć może bardziej lokalizator?), który miał obowiązek spełniania ich marzeń - prowadził całe rodzeństwo ku karierze, obowiązku dopełnienia - stosunkowo, czasem - nimi manipulując. Oczywiście, nie wszyscy nabrali się na „tanie sztuczki” staruszków; niektórzy gwałtownie decydowali się skręcić z dróg - aby zwolnić, pójść tą własną i pozwolić sobie na metodę „prób i błędów.” Clive był inny, zrównoważony - choć większość wolała nazywać go poukładanym. Nie potrafił się sprzeciwić - piął się w górę, dokładnie w taki sposób jaki dla niego zaplanowano. Z dokładnością umiał zmierzyć się z każdą przeszkodą - zutylizować ją; i tak właśnie do trzydziestego piątego roku życia stał z uniesioną głową na pozycji wygranej. Pierwsze podium, zawsze - wszędzie. Chwalono się nim (uwielbiał tego słuchać - choć sam nigdy nie prezentował się jako człowiek szczycący się osiągnięciami); znał zasady tego świata i współgrał z nim, bo tak było prościej - charyzma i znajomość własnych praw. Dlatego w aktualnym wydaniu - czuł się wydarty z emocji; przestał pasować do idealnie złożonej codzienności - a to go dobijało. Nienawidził tej wersji siebie i choć przez krótki moment mogło się by wydawać, że ewoluował i zaakceptował diagnozę, to niestety prawda stanowiła zupełną odmienność. Gdyby mógł - krzyczałby przez cały czas, zdzierałby sobie gardło, ale to by go nie zatrzymało; bez przerwy marzył o cofnięciu wyroku - by móc powrócić do „wczorajszego siebie” - tego z przeszłości, aby znów poczuć ten zapał - chociaż, w tym przypadku liczyło się jakiekolwiek uczucie.
Wyraz twarzy Thorntona nadal posiadał zdumienie - czy ta kobieta kiedykolwiek przestanie go zaskakiwać? Owszem, może i znali się dopiero dwa miesiące, (szczerze? Nadal się dziwił, że już po pierwszym dniu nie wybiegła z płaczem - jak inne, podobnego pokroju nauczycielki) lecz był przekonany, że udało mu się ją rozgryźć w ciągu kilku sekund (gadatliwa, głośna, chaotyczna (hehs), może troszeczkę nadto wrażliwa?), a tu cios-za-ciosem - co i rusz nowe, (ciekawe!) informację, które Throntny zapewne będzie analizował każdego wieczora tuż po wyjściu ciemnowłosej. - Ile Ty masz lat? Dwadzieścia pięć? - naprawdę nie wiedział, może i spędzali ze sobą ostatnio sporo czasu, ale to Callie (zresztą jak to matka) zajmowała się zatrudnieniem pracowników, każdego pokroju (jakby miała mało na głowie! siedmioletni, zadziorny dzieciaczek oraz ten trzydziestopięcioletni - z wiecznym grymasem na swojej twarzyczce); nie zaglądał też w akta, mimo wszystko cenił życiorys drugiego człowieka. - I już zamierzasz odejść na emeryturę? - powaga była w tym momencie zbyteczna, bawiło go nastawienie kobiety, aczkolwiek z innej strony - w pewnym sensie jej zazdrościł; w końcu sama mogła o tym zadecydować, prawda? Nie jak - on; wpatrujący się w swojego szefa, który smutnym oraz ewidentnie litościwym tonem głosu wypowiadał te znane przez wszystkich (uwięzione w umyśle Clive, prawdopodobnie na zawsze) słowa. „Przykro nam, ale w takim przypadku.... blablablablabla.” Dobra. Nie słuchał. Bo po co? Znał procedury - drżące dłonie nie nadają się do wykonywania parunastu godzinnych operacji. Sprawa prosta, ale jak kurewsko bolesna.
Zbyt mocno patrzyła, zbyt długo... jakby pragnęła przejrzeć jego duszę (której pewnie już nie miał); poczuł się nago, w przerażającym tempie odkrywał przed nią karty; to nie powinno mieć miejsca - rozmowy ze „służbą” - zawsze przecież ograniczał do cichego przywitania się. Coś tu nie grało - coś z czym musiał zacząć walczyć. - To bolesne słowa. - przyznał zgodnie z własnymi przekonywaniami przybierając powagę na swej buzi. - Uważam, że... - zawahał się a niebieskie tęczówki przyczołgały się tuż do jej oczu. - ...był w błędzie, powinien pokładać w Tobie jak największe nadzieję. Od tego są rodzice, aby pomimo wszystko, każdego błędu, problemu wierzyli w swoje dzieci. Poza tym jesteś fantastyczną osobą, a po tym co powiedziałaś to sądzę, że już przewyższyłaś go o głowę. Nieważne czy był chirurgiem, czy może tajnym agentem służb specjalnych i zginął w obronie ojczyzny. Nie daję się, nawet przez chwilę poczuć swoim latoroślom, że nie są w naszych oczach najlepsze. - skwitował dwukrotnie kiwając przy tym łepetyną - był pewien swoich słów, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Również się śmiał - oczywiście, ciszej niż Pilby - ale słowa, które wypowiadała sprawiały, że ten odgłos pojawił się podczas dzisiejszego dnia częściej niż przeciągu ostatnich dwóch tygodni. - Przynieś zdjęcia. - mruknął, przejeżdżając otwartą (mniej drżącą) dłonią po swym czole. - Żartuję. - uwiesiwszy obie ręce w geście poddania, znów prychnął radośnie. - Ale w porządku, wierzę Ci. Zostańmy przy tym, że byłaś poukładana. - ale już nie jest, lecz tą uwagę - postanowił zatrzymać dla siebie; choć może się mylił? Pewnie nadal jej „nie rozgryzł.”
Patrzenie na nią sprawiało mu przyjemność (ładna buzia, zgrabne ciało, długie nogi - na które spoglądał częściej niż miał w zamyśle); ale dopiero wtedy gdy się krępowała, pikawa Clive biła szybciej - niczym jakby mocniej drżała od dłoni. - Lista, huh? - długie zastanowienia, dłuższe - dające obojgu wystarczającą pauzę na przemyślenie kolejnego postępowania. - Kiedy kończysz tą „trójkę...?” - obserwacja niewiasty stała się silniejsza, tym razem to on przesiewał ją na wskroś. - Bo chciałbym... - niestety, nie było dane mu dokończenie niezwykle istotnego (jak i zapewne drażniącego) zdania, ponieważ najpierw usłyszeli odgłos szybciutkich, lecz lekkich kroczków - aby następnie zza progu wyłonił się mały, (wciąż) zaspany Steve. Neurochirurg automatycznie spoważniał prostując plecy i podnosząc się do pozycji stojącej. - Będę w swoim gabinecie. - rzucił oschlej, wyciągając biały talerz na który nałożył dwa tosty, po czym zniknął z pola widzenia nauczycielki oraz swojego syna.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pytania o wiek zbiły dziewczynę z tropu. Zwykle, gdy kogoś interesowała wyższa matematyka wspomnianego pokroju szatynka zastygała w oczekiwaniu na kąśliwe uwagi dotyczące liczbowej przepaści dzielącej ją od ukochanego. Niechętnie wchodziła w defensywę gotowa zawzięcie bronić związku. Aczkolwiek Clive nie posiadał żadnych powodów do drążenia tematu Richarda. – Troszeczkę więcej. – mruknąwszy ostrożnie, świdrującym wzrokiem przesunęła po całej twarzy lekarza. Z niepewnością wróciła do krojenia sera na tosty; choć wyraz jej buzi przez garść sekund poddawał w wątpliwość powrót w objęcia całkowitego rozluźnienia. – Emery-... Wiesz co? Nazywaj to jak chcesz. Kiedy tylko na moim palcu zabłyszczy obrączka zamierzam skupić się na dbaniu o męża. – nawet wyciągnęła przed siebie rękę i pokazując komplet długich, zgrabnych paluszków energicznie zamachała serdecznym. Była cholernie dumna ze swych wyznań oraz postanowień. Jak gdyby zajmowanie się dorosłym facetem pozostawało najtrudniejszą i zarazem najbardziej spełniającą z życiowych misji.
Drgnęła, niemalże przelatując nożem po bladej skórze jednego z opuszków. – Bolesne? Naprawdę? – przez chwilkę piegowaty nosek podmarszczał się w wyrazie przelotnego zastanowienia. Nigdy nie dotykała takiej perspektywy. Nigdy nie postrzegała siebie jako ofiary ani „marginalizowanego dziecka”. Co prawda papa odrobinkę więcej czasu spędzał z synem; lecz... czyż nie tak powinny wyglądać relacje pomiędzy rodzicami a latoroślami? Córeczki u maminych spódnic – ojcowie zagłębieni w długich monologach, uczących synków jak podbijać świat(y)?
Oh, byłam najlepsza. Najlepsza we własnej kategorii. Lecz nie śmiałabym... nie przewyższyłabym go o długość paznokcia. – ramiona Molly uniosły się, by naraz miękko opaść. Bezustannie nie pojmowała komentarza Thorntona. Tragedia panny Pilby w pigułce – nie widziała oczywistych schematów i toksycznych zachowań. Gloryfikowała szare realia, idealizowała każdego kto znalazł się na jej drodze. Rzadko zezwalała, aby czyjeś wypowiedzi nabierały negatywnego wydźwięku – na pewno w uszach Palomy zamontowany został specjalny filtr. – Jeżeli nikt nie oczekuje od Ciebie „wielkości” nie musisz się martwić, że kogokolwiek rozczarujesz. Nie czujesz presji. Rozkwitasz w cieplarnianych warunkach tempa wyznaczanego przez kaprysy serca. – uśmiech na różowiutkich ustach poszerzył się. – I to nie tak, że nie posiadam ani nie posiadałam marzeń, motywacji, „wyższych” pragnień. Zwyczajnie nie interesuje mnie kariera. Miałam w domu odrobinę inny wzorzec. Kobieta była tą podległą mężczyźnie. Wiem, że w dzisiejszych czasach brzmi to okropnie. Feminizm z jednej strony pragnie dla „nas” możliwości podejmowania za siebie decyzji a z drugiej potępia jednostki takie jak moja mama. Ceniące szczęście partnera ponad swoim. – nie, żeby tkwiła w opozycji względem fundamentalnym ideom feminizmu. Nie należała wyłącznie do fanek potępiania tradycyjnego modelu familii i biblijnej funkcji pierwiastka żeńskiego w utrzymywaniu równowagi w małżeńskim wszechświecie.
Ależ to fantastyczny pomysł! Może któregoś dnia poprzeglądamy razem stare zdjęcia! Ja przyniosę jakieś stare fotki, Wy wyciągniecie swoje? Steve będzie zachwycony! – aż ciemne oczęta zalśniły podekscytowaniem.
Nieświadoma tego jak działa na Thorntona i niewinna w tej nieświadomości błądziła spojrzeniem po ścianach; delikatnie przygryzając dolną wargę. Zwróciła się ku chirurgowi na wstęp, którego się nie spodziewała i którego kontynuacji wyczekiwała. Chciałby? Czego mógłby chcieć Clive Thornton? Niestety, Lo nie było dane usłyszeć końcówki zdania. Z piętra zbiegł zaspany siedmiolatek i gwałtownie stał się centralnym punktem jej rozmyślań. W zasadzie, do ostatniej minuty w pracy szatyn nie przemykał już przez łepetynę nauczycielki. Aż do końca wietrznego popołudnia skupiała się na młodym Stevenie. Gdyby nie trzask dobiegły z gabinetu na kwadrans przed przyjazdem Richarda zapewne zapomniałaby o istnieniu pracodawcy aż do następnego dnia. Alarmujący, przerażający odgłos sprawił; iż natychmiastowo dopadła drzwi gabinetu i bez wahania wpadła do środka. Nie wchodziła jednak do środka. Utknęła w progu, połowicznie sparaliżowana niewiadomą.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Wbrew pozorom i aktualnej nudzie, która dopadła Thorntona w momencie odejścia ze szpitala; nie należał do typu osób, które wtrącają się w sprawy prywatne - dla niego Paloma mogłaby nawet spotykać się z osiemdziesięcioletnim facetem, a on nie wypowiedziałby żadnego kąśliwego komentarza - szanował ludzi; ich życia, a tym bardziej wybory - to było jej tylko i wyłącznie, jeżeli w ten sposób prezentowała swoje szczęścia, to co tak naprawdę mu do tego? Z drugiej zaś strony, nie byli ze sobą blisko - znali się niemal dwa miesiące i dopiero teraz udało im się wymienić ze sobą więcej zdań. Nie jemu oceniać; chyba, że sama kiedykolwiek zapytałaby o zdanie - a to raczej było bardziej niż wątpliwe. - Jeśli uważasz, że zacznę Cię teraz krytykować, to znalazłaś się w większym błędzie niż myślisz. - rzucił nieco oschlej, niż miał w zamiarze, ale jak miał niby inaczej zareagować na słowa nauczycielki? Chciała wyjść za mąż, posiadać rodzinę - iść za typowym wzorcem społeczności, według Clive to nie było nic złego, a wręcz przeciwnie - w głębi siebie zaczął dziewczynie kibicować, bo jeżeli już teraz udało się jej odnaleźć siebie, poznać wszystkie marzenia, to czego chcieć więcej?
Teatralnie wywracając oczyma z ust mężczyzny wydobyło się ciche prychnięcie. - Masz o sobie bardzo niskie zdanie. - stwierdził krzyżując ramiona, aby następnie przejechać palcami po swym podbródku; ponownie pozwolił im na chwilę ciszy, w końcu rozmowy wychodziły mu z trudem, dlatego Pilby nie mogła oczekiwać, że nagle stanie się bardziej wygadany niż zwykle; choć z nią było jakoś łatwiej, prościej - z perfekcyjną umiejętnością potrafiła „ciągnąć go za język”; a on biedny, głupi i bardzo tego nieświadomy brnął w to niczym jak marionetka. - Wiesz... według mnie „oczekiwania” są dobre. Warto oczekiwać od ludzi więcej niż mogą Ci zaoferować. Bo innym słowem, to jest wiara w człowieka. Gdyby Michelle Obama, nie wierzyła w swojego męża, nie sprawowałby prezydentury przez dwie kadencję. I owszem, możesz się ze mną nie zgadzać, nazywać to jak tylko chcesz. Ale takie są realia, gdzie trzeba być wytrwałym, a nie tylko zgadzać się na to, co może „zaoferować Ci życie.” - dodał, a na zmęczonej twarzy lekarza znowu zagościł uśmiech, szczery - może trochę nawet oddany? - I oczywiście doceniam Twoje plany, bo przecież nie każda kobieta jest feministką, a także nie każdy facet szowinistą. Więc świetnie, że chcesz zostać mamą. Gdyby moje zdanie miało dla Ciebie jakiekolwiek znaczenie, to nadajesz się do tego perfekcyjnie. Jesteś stworzona do rej roli. - cóż, w końcu była świetną guwernantką dla jego syna, przecież nie dałby pod opiekę własnej latorośli komuś bez żadnych kompetencji, prawda?
Pokiwał dwukrotnie głową w ten o to sposób przytakując kobiecie - może rzeczywiście oglądanie starych fotografii, stanie się dobrą rozrywką dla Steva? Albo kto wie, dzięki temu uda im się do siebie zbliżyć? Cóż, Clive nigdy nie mówił tego na głos - ale niestety, nie czuł tak potężnej więzi ze swoim synkiem, jak nasłuchał się od innych ojców - było mu wstyd, lecz na ten moment nie potrafił tego zmienić. Zbyt bardzo pochłonięty własną tragedią „krzyżem” jaki został na niego zrzucony z niebios, zamknął się w sobie; nie dostrzegając, że Steven również przez to pokutuję.
Rozmowa została przerwana - właśnie przez jego obecność, czułby się źle przesiadując z nimi we trójkę, choć może to była kwestia Callie? W końcu to oni stanowili wzór rodziny, a minęły ponad dwa lata, jak wszyscy razem przebywali w jednym pomieszczeniu. Dlatego powrócił do swojego gabinetu - usiadł na wielkim skórzanym fotelu „od nowa” wpatrując się w białe ściany.
Pierwsza godzina, w której rozkoszował się smakiem trunku (starej, schowanej w szufladzie zamykanej na klucz whisky) - podczas drugiej godziny czytał, na temat diagnozy, spowolnień rozwijania się choroby - kolejne godziny minęły mu w sposób nieco zamazany. Pamiętał, że zjadł - oba tosty, pamiętał że palił cygara raz-za-razem zaciągał się ich dymem, na pewno wychodził na taras obserwując jak słoneczne Seattle zmienia się w pochmurne miasto - niczym jak jego dusza. Później zapewne zasnął; (chyba, że pamięć mu też zaczęła szwankować?); kiedy otworzył powieki naszła go wena - chęć napisania wiersza, lecz kiedy chwycił za długopis jego prawa dłoń tak intensywnie się poruszała, że nie był w stanie utrzymać w niej przedmiotu. Spróbował jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze, i jeszcze - ostatecznie nie wytrzymując złapał za (prawie) pustą butelkę alkoholu z całej siły rzucając ją o ścianę. Po dłuższej chwili zdając sobie sprawę, do czego doprowadził - zerwał się na równe nogi i podszedł do szklanej katastrofy chcąc zebrać wszystko - jednakże, drżące dłonie sprawiały, że nie nawet tego nie potrafił utrzymać, aczkolwiek nie odpuszczał co spowodowało liczne skaleczenia.
Krew lała się ze skóry, gdy niespodziewanie usłyszał otwierające się drzwi - wyraz twarzy Thorntona wykazywał wściekłość, zmierzył niechcianego gościa spojrzeniem pełnym... odrazy (do samego siebie, oczywiście), jednakże nie poprzestawał zbieraniu szkła. - Wiesz, że się puka? - mruknął niechętnie, odwracając wzrok, aby móc skupić się na własnej czynności. - Nie powinnaś była tutaj wchodzić. - i widzieć go w tym stanie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie był to „typowy” wzorzec. Może niegdyś, lecz nie dla XXI wieku. Lo bezustannie odnajdywała się w samym sercu dyskusji ideologicznych, których wcale nie próbowała rozpoczynać. Ludzie uwielbiali uznawać ją za zindoktrynowaną ofiarę patriarchatu. A ona? Pragnęła bezpieczeństwa oraz miłości, uczucia i męskiej uwagi. Łatwo uzyskiwało się powyższe od doświadczonego partnera. Starszy luby z przyjemnością ofiarowywał jej atencję. W końcu sam, otrzymując ją od dużo młodszego dziewczęcia, karmił się owym wyróżnieniem. Preferencje Pilby w dużej mierze wynikały ze straty jaką poniosła przeszło piętnaście wiosen wstecz, ale związek śmierci Thomasa z wiekiem Richarda jest wyłącznie kolejną rzeczą; którą widzieli wszyscy wokół a której nie dostrzegała główna zainteresowana.
Nie wpisując się w sztab fanów polityki, słysząc brzmienie znajomego nazwiska w milczeniu wywróciła oczyma. Dopiero ostatnie zapewnienie rozmówcy mocniej dotknęło nauczycielkę. Na moment przestała kroić ser i wbiła w Clive’a ciemne, czujne spojrzenie. Jesteś stworzona do tej roli. Płomyki wdzięczności błysnęły w ciepłych tęczówkach, zanim nie wróciła do przygotowywania śniadania.
Palomie dzień minął całkiem miło. Zjedli ze Stevenem kanapki, poszli na spacer pełniący funkcję zajęć z przyrody. Objedli się ulubionym ciastem chłopca w ulubionej kawiarni szatynki. Po powrocie pochłonęli obiad i powtórzyli arytmetykę, by skończyć na oglądaniu Lilo & Stitch. Z upływem czasu humor Molly robił się coraz lepszy i lepszy. Zarówno ze względu na zbliżające się ujrzenie Donnelly’ego jak i wspaniałe towarzystwo podopiecznego.
Nawet niezasadne powarkiwanie Thorntona nie dałoby rady popsuć szampańskiego nastroju. - Nie. Nikt mnie tego nie nauczył. – ironizowała, chociaż ćwierć-dowcip przytłoczył poważny wyraz twarzy dziewczyny i ton pozbawiony rozbawienia. Wpatrywała się w blondyna, lekko zaciskając wargi w odcieniu dojrzewających malin. – Masz rację, radź sobie sam. Jestem tu od opiekowania się małym dzieckiem; a nie opatrywaniem dużego. – zachowywał się jak bachor. Obrażony na świat dzieciak w desperacji, nieudolnie ukrywający swe słabości. Nerwowo zerknąwszy na zaciśnięty na nadgarstku zegarek; westchnęła zbliżając się do poszkodowanego. Podjęła decyzję. Nie porzuci go w potrzebie – nie dałaby rady. – Przynieś apteczkę. – głosem nieznoszącym sprzeciwu (acz bezustannie wyjątkowo miękkim i uprzejmym) wyznaczyła mu pierwsze zadanie. Bo nie chodziło o to, aby traktować chorego jak ofiarę losu i kompletnie wyłączać z życia. Niech zajmie się czymś pożytecznym, nie rozchlapując krwi na (zapewne cholernie drogi) piękny, beżowy dywan. Ona w tym czasie uzyskała sposobność spokojnego zebrania szkła – co zajęło dokładnie trzy minuty. Wciąż rzucała okiem na cyferblat odliczając sekundy i nasłuchując leżącego w torebce telefonu. Wyczekiwała melodii silnika znajomego, zielonego auta podjeżdżającego pod dom. – Usiądziesz? – nie czekała na odpowiedź. Pudełko z bandażami wylądowało na biurku a Lo zaczęła szperać w jego trzewiach; z góry zakładając, iż chirurg posłusznie wykonał polecenie. Raz po raz spoglądała na rękę mężczyzny, wpatrywała się w spochmurniałą twarz, czyniła nieme uwagi świdrującym wzrokiem. – Chyba nie będzie trzeba szyć. – prawa brewka drgnęła niesiona na fali nieśmiałego zabawnego dowcipu. Minęło pięć minut.
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gabinet w którym aktualnie się znajdowali był ostoją Clive - tutaj myślał, o swoich wzlotach i upadkach, rozgraniczał swoje własne wartości - zawieszał „trofea” zdobyte przez lata; to miejsce należało tylko do niego - i nikt (prócz sprzątaczek) nie miał prawa tutaj przebywania. Calliope przywykła do tej chorej zasady, weszła do pomieszczenia tylko kilkukrotnie - jednak zawsze w obecności swojego męża; to dopiero Paloma niesforna (hihi) nauczycielka syna postanowiła już po dwóch miesiącach ją całkowicie złamać - stąd to negatywne nastawienie chirurga, nie przepadał za ową gościnnością, nie lubił gdy ktoś, a w szczególności osoba, którą niekoniecznie znał (co jednocześnie łączyło się z brakiem zaufania) panoszyła się po jego „biurze.” - I Ty uczysz mojego syna? Jeżeli sama masz braki w wychowaniu? - mruknął wciąż niezadowolony danym zjawiskiem - nieustannie obserwując kobietę; cóż - jedyna jego obrona - zwana potocznie „asem w rękawie” przebiegła względem upojenia alkoholowego - nie ma co ukrywać, butelka - a raczej pozostawione po niej szkło, było prawie puste; także Thornton aktualnie nie należał do osobnika z dobrym humorem - upił się na smutno; co w rzeczy samej mogła teraz sama wywnioskować.
Wzrok mężczyzny zogniskował się na „Bogu ducha winnej” brunetce - złość nadal nie ustępowała - przez co coraz szybciej (oraz bardziej nieudolnie) zbierał pozostałości po szklanej butli; jakby wcale nie wsłuchując się w dalsze słowa, część jego pragnęła wręcz zignorować obecność kobiety, lecz kiedy ta znalazła się na przeciwko jego osoby uniósł głowę, ponownie mierząc ją spojrzeniem. Przynieś apteczkę. - z ust pracodawcy wydostało się głośne westchnięcie - jednak mimo wszystko podniósł się i powolnym krokiem skierował w stronę apteczki, z której wyciągnął pudełko - aby następnie usiąść na fotelu. Rozpoczęło się milczenie - a także znad głowy niewiasty obserwacja jego dłoni; miała racja - nie trzeba było szyć, lecz owe spostrzeżenie (ku niechęci Clive) niestety go rozbawiło - przechylając łepek w prawą stronę, nerwowo oblizał dolną część ust, aby ostatecznie wyrzucić krótkie, oraz ciche. - Przepraszam. - Molly po prostu (świadomie) znalazła się w nieodpowiednim miejscu, porze oraz nastroju Thorntona. - Oberwałaś za nic. - przyznał, obdarzając ciemnowłosą niepewnym uśmiechem. - Zrozumiem jeśli... - znowu nie było mu dane dokończyć zdania, ponieważ do uszów głównego zainteresowanego dotarł oddźwięk hamującego samochodu. - Przyjechał. - stwierdził marszcząc brwi i automatycznie podniósł się z siedzenia. - Powinnaś już iść. - dodał, drżącą dłonią przesuwając po własnym karku. - On potrzebuję Cię bardziej niż ja. - czyż to nie czysta prawda? W końcu do jego domu miała również lada moment wrócić zapracowana Callie i to ona powinna zająć się poranionym mężem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- To była ironia. – podkreśliwszy bezwiednie cmoknęła z niezadowoleniem. Wzrastało w niej poczucie rozczarowania. Przez minione miesiące postrzegała Thorntona jako gburowatego, lecz silnego człowieka; któremu przyszło walczyć z jakimiś bliżej nieskonkretyzowanymi trudnościami (gdyż nie znała dokładnych szczegółów). Aktualnie stał przed nią facet poddawany kompletnej dekonstrukcji. Pozbawiony wytrwałości oraz mocy. Usiłujący minimalizować ból przy pomocy alkoholu – z obcymi ludźmi i synem paradującym po domku. Obrazek godny politowania.
Po wyrzuceniu komend i zabraniu się za przeszukiwanie apteczki – milczała. Trwała w ciszy póki do jej uszu nie dotarły niespodziewane przeprosiny. Choć ugodowość wpisywała się w łagodną naturę Lo; tym razem nie doszła ona do głosu. Nie pisnęła ani słowem. Molly nie kiwnęła głową ani nie obdarzyła Clive’a pojedynczym zerknięciem. Skupiona na działaniu zareagowała dopiero na magiczną wiadomość.
Rozładowujące atmosferę zaklęcie: przyjechał. Palce zadrżały jej z podekscytowania, a lekko podgryziona dolna warga bladła pod naporem bielutkich ząbków. Oddech dziewczyny wydawał się nieregularny a w poczynania wkradła się osobliwa nerwowość. Każda komórka w młodym ciele wyrywała się na spotkanie z ukochanym. Paloma nawet nie zwróciła większej uwagi na dosyć patetyczny nastrój ostatniego zdania mężczyzny. Była zbyt zniecierpliwiona, zbyt szczęśliwa perspektywą zbliżającego się przytulenia oraz nasycenia zapachem starej wody kolońskiej.
Minęły dwa lata odkąd się poznali, a bezustannie reagowała na Richarda jak zarumieniony podlotek – niczym mała dziewuszka przeżywająca pierwsze zakochanie. Wygłodniała, urocza i pragnąca mocniej niż mogłaby sobie na to pozwolić. W milczeniu, zdeterminowana; aby szybko dokończyć odrobinkę prędzej przesuwała nasączonym gazikiem po skaleczeniach. – Nie, nie. On... – rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. – Wyjeżdżamy na weekend. – kroki świadczące o zbliżającej się do wyjścia gosposi. Przyciszone głosy. – Oczekuję oświadczyn. Z pewnością się oświadczy. Znaczy, tak oficjalnie. – poliki znowu poróżowiały. Nie wiedziała czy już podzieliła się z chirurgiem ową „radosną wiadomością” i czy w ogóle warto. Nie kontrolowała odruchów.
Kiedy druga pracownica Thorntonów stanęła w drzwiach szatynka nakładała kolejny plaster. Nie wahała się, gdy zaproponowano „zmianę warty” – posławszy uśmiech pracodawcy poinstruowała kucharkę i po pospiesznym wyrzuceniu z siebie pospiesznego pożegnania ruszyła za róg. Żołądek wybuchnął pannie Pilby wesołością. Widok wyraźnie zmęczonego Donnelly’ego napawał ją ekscytacją i podnieceniem równocześnie. Jak zwykle, nie wyobrażała sobie nadchodzących smutków oraz drobnych, prywatnych „katastrof” – chociaż gdyby przyjrzała się oczom Dicka ujrzałaby w nich zwiastun nacierających przykrości. Strach.

/2zt
  • Phone call, I miss you
    Your phone call and feel your heartbeat

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”