WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

dreamy seattle
dreamy seattle
-

-
Dziwnie jej było, gdy praktycznie wszyscy zapomnieli o jej urodzinach. Pokłóciła się z Lachlanem ostatnio, więc nawet nie liczyła na to, że do niej napisze, ba.. gdyby pamiętał, to pewnie by się nawet zdziwiła, w końcu ostatnie lata nie rozmawiali. O Carterze nie wspominajmy, najwyraźniej był zajęty porządkowaniem własnego syfu i nie mogła być o to zła, ale głupie życzenia chyba by przyjęła. Choćby jeden telefon. Corvus gdzieś przepadł, jak zwykle, gdy miał za dużo roboty, a Adore chyba znów się załamała, bo nie odbierała telefonu. Wydawało się więc, że powoli zostawała sama. Że każdy jej bliski, znajomy, przyjaciel, po prostu gdzieś tam zapomniał po drodze o niej. Czy była zła? Chyba nie. Może trochę zawiedziona, bo nie chciała hucznej imprezy. Zaledwie pamięć, kilka miłych słów i tyle. Potem może skoczyłaby z kimś na piwo, zapijając swoją starość, skoro przekroczyła magiczny próg 27 lat. Ale niestety. Ten dzień spędzała samotnie.
Udała się po pracy na spacer, a gdy zmęczyła się, przytłoczona tym wszystkim co się ostatnio wydarzyło, dzisiejszym dniem i ogólnie kiepskim samopoczuciem usiadła gdzieś na ławce i spojrzała przed siebie. Obracała kubek z grzańcem w dłoni. Przypominał jej Lachlana i tak, kilka razy wyciągnęła telefon, chciała napisać, zadzwonić, ale powstrzymywała się w ostatniej chwili kasując połączenie, usuwając wiadomość i po prostu darując sobie całą szopkę. Nie potrzebował jej, nie potrzebował tego syfu w który się wplątała, ale nie sposób było ignorować tego, że jej na nim zależało. Że chciała, by spróbowali. Tylko do tego potrzebowała jeszcze jakiegoś znaku, że jemu też na tym zależy. Odtrącał jednak ją za każdym razem, a ostatnio powiedział jej to w twarz - powinni zostać w miejscu, w którym są. Na stopie "znajomych", nic więcej. I nie zatrzymał jej, gdy wychodziła, nie zrobił niczego, by przekonać Eme, że chciał próbować, bo to, że było warto - wiedziała. Dawno tak spokojnie i bezpiecznie nie czuła się przy nikim, jak przy Brownie.
Wzięła głębszy oddech i przetarła policzek, po którym spłynęła samotna łza. Ostatnio zrobiła się jakoś dziwnie wrażliwa. Miała nadzieję, że to pms, jakieś rozregulowanie, a nie, że do końca będzie płaczącą babą, bo kto by taką chciał. Eme była na to za silna.


-
Na ratunek przyszli mu bracia, jak zawsze. Mógł na nich narzekać ile chciał, ale ostatecznie, kiedy robiło się źle i nie miał nawet z kim porozmawiać, mógł liczyć tylko na nich. Spędzili fajny wieczór przy piwie i filmach, i chyba faktycznie było z nim źle, bo nawet otworzył się przed nimi, próbując znaleźć u nich jakąkolwiek radę. Oczywiście wszystkie były na swój sposób okropne, ale sam fakt, że Lachlan usłyszał opinię czterech innych facetów był wystarczający. I od razu przestał aż tak się przejmować.
Postanowił więc zrobić to, o czym w jakimś sensie zapewnił Emerald, czyli być jej przyjacielem. A ponieważ przyjaciele nie zapominali o urodzinach, tamtego dnia ubrał się jakoś w miarę godnie, kupił dużą czekoladę w jakimś supermarkecie i nawet, na Boga, przeszedł się do kwiaciarni (!). Z faktu, iż nie wiedział nic o kwiatach, zdał sobie sprawę zdecydowanie za późno. Ale nawet to nie powstrzymało go przed chwyceniem doniczki z jakimiś ładnymi, białymi kwiatkami i jej zakupem. I to nie tak, że nie wiedział, że kobiety wolały róże (matka uświadomiła go w tym parę dobrych lat temu) – po prostu uznał, że ten wybór byłby zbyt… sugestywny. A tego przecież nie chciał.
Tak uzbrojony, zmierzał powoli chodnikiem i nim się obejrzał, był już we Fremont. Aby dostać się do jej mieszkania, musiał jeszcze przejść przez niedługą ulicę, więc skręcił za rogiem jakiejś kawiarni i pewnie wszystko byłoby okej, gdyby na jednej z ustawionych przy chodniku ławek nie dostrzegł Emerald we własnej osobie. Tego nie przewidział. Podejrzewał, że głupio wyglądał z tą doniczką w dłoni, ale ostatecznie doszedł do wniosku, iż wyrzucenie jej na śmieci w ostatnim momencie byłoby jeszcze głupsze. Powoli podszedł do ławki, na której siedziała Campbell i, przystanąwszy obok niej, odchrząknął.
- Dziwne miejsce do świętowania – skomentował na dzień dobry. – Wyglądasz jakbyś miała zamiar iść w ślady tej gołębiary z Kevina Samego w Domu – dodał jeszcze z nadzieją, że to jakoś wpłynie na jej pochmurną minę, ale zapewne się zawiódł.
<div style="font-family: 'Times New Roman', position: absolute; cursive; font-size: 9px; text-align: justify; color: #4b4438; padding-top: -40px; margin-top: -15px; letter-spacing: 1px; line-height: 9px; width: 290px;"><center>like a dull sky day, i chased the sun</center></div>
</center>

-
Po nim ostatnim spodziewała się, że będzie pamiętał, a jednak najwidoczniej popełniała mocny błąd, będąc rozdartą między dwóch mężczyzn. Dlaczego los musiał jeszcze ich ze sobą spiknąć? Dlaczego Carter przyjaźnił się z Lachlanem? Czy to była jakaś kara? - Huh? - Spojrzała w górę, wyrwana kompletnie ze swoich myśli, bo przecież zaskoczył ją totalnie. Odłożyła kubek na bok i gdy dostrzegła Browna z doniczką przygryzła wargę. - Um.. jakie świętowanie? - Nie wiedziała o co chodzi. Ale wtedy zainteresowała się bardziej doniczką. - I-idziesz na cmentarz? - No nie mógł się jej dziwić. Kupił białe chryzantemy w doniczce i nawet jeśli nie znał się na kwiatkach, to Eme coś tam o nich wiedziała. Przynajmniej podstawy rozróżniała, by wiedzieć, że to raczej grobowe roślinki, a nie takie co dajesz komuś na urodziny, tak? Poza tym, nie wpadłaby na to, że przyszedł do niej z kwiatkiem by złożyć jej życzenia. Żartu niestety nie załapała, przygryzając niepewnie wargę i wzdychając cicho. - Lachlan... ja - zaczęła. Musieli porozmawiać.


-
A jednak stał tutaj przed nią, z chryzantemami pod pachą i czekoladkami schowanymi gdzieś w torbie, jako jedyny pamiętając o jej urodzinach.
- No… urodzinowe. – Zmarszczył brwi. Czyżby pomylił daty? Nie, niemożliwe. Na sto procent miała urodziny właśnie dzisiaj. Nawet sprawdził to na jakichś starych zdjęciach z czasów, gdy byli jeszcze razem, sprawdzając datę fotografii, na której dmuchała świeczki. To musiało być dziś. – Co? – mruknął, nie rozumiejąc, o co jej chodziło. – Nie. Właściwie szedłem do ciebie. Wszystkiego najlepszego – i, to powiedziawszy, wyciągnął do niej doniczkę z chryzantemą. Inaczej sobie wyobrażał jej wręczenie, ale w obecnych okolicznościach nie miał dużo do powiedzenia. – Te kwiatki muszą być w jakiejś ostatniej modzie, bo dużo ich mieli w kwiaciarni. – Wzruszył ramionami, wciąż nie wiążąc jej ostatniego pytania o cmentarz z tymi przeklętymi chryzantemami. Gdyby go zapytać – kwiatki jak kwiatki! Nie rozumiał rozróżniania ”o, te będą dla ukochanej, te dla babci na urodziny, a te na cmentarz”. Zresztą, po co umarłym kwiatki, skoro i tak już nie mogli nacieszyć nimi oczu? – Mam jeszcze czekoladki – powiedział, gdy wypowiedziała jego imię i zawiesiła głos. Rzadko kiedy mówiła do niego w ten sposób – Lachlan. Zazwyczaj był dla niej Brownem, więc inteligentnie wydedukował, że gdy zwracała się do niego tak osobliwie i przybierała taki ton głosu, rozchodziło się o coś poważnego. A on z jakiegoś powodu starał się odwlec to w czasie, bo miał wrażenie, że zaraz usłyszy coś, przez co wyjdzie na ostatniego idiotę. Jakieś ”doszłam do porozumienia z Carterem” albo ”przemyślałam to i doszłam do wniosku, że masz rację”. Bo, oczywiście, nie chciał mieć racji. Nawet jeśli nigdy nie przyznałby się do tego na głos. – Chwila… – wymamrotał, a potem zaczął grzebać w przerzuconej przez ramię torbie, z której po chwili wyjął pudełko czekoladek. Już ciul wie jakich, ale uznajmy, że jakichś dobrych, skoro chryzantemami się nie popisał. – Mam też łososia dla twojego kota. Chcesz mu go dać czy przy innej okazji? – No patrz, jaki słodziak! Szok, że ona się jeszcze zastanawiała nad tym, który chłop był dla niej odpowiedniejszy.
<div style="font-family: 'Times New Roman', position: absolute; cursive; font-size: 9px; text-align: justify; color: #4b4438; padding-top: -40px; margin-top: -15px; letter-spacing: 1px; line-height: 9px; width: 290px;"><center>like a dull sky day, i chased the sun</center></div>
</center>

-
Odetchnęła cicho, spoglądając na Browna, który ewidentnie unikał jej spojrzenia i szukał czegoś w torbie, by zająć czas. Rozumiała, że nie chciał rozmawiać, rozumiała, że może wolał zamknąć temat, ale Campbell nie mogła tak po prostu zignorować tego wszystkiego. Musiała się wygadać, zrzucić ten kamień z duszy, gdy ponownie ją zaskoczył. Odłożyła doniczkę na bok, gdzieś koło kubka z niedokończonym grzańcem i zabłysły jej lekko oczy, gdy powiedział o łososiu dla jej kota. Taka mała rzecz, a on sobie nawet nie wyobrażał, że coraz bardziej zyskiwał w jej oczach, nie mogła go od siebie odsunąć, nie mogła pozwolić mu odejść. Była głupia, ale podobno serce nie sługa, tak? A skoro już się nim kierowała... - Jeśli nie boisz się z nim spotkać, możemy iść teraz - kiwnęła głową i lekko chwyciła go za dłoń, ściągając go w dół, o ile jeszcze stał. Jeśli jednak siedział obok niej, spojrzała mu w oczy i zrobiła coś, co powinna zrobić dawno. Objęła dłońmi jego policzki, gdy ich spojrzenia się spotkały i po prostu złożyła na jego ustach czuły pocałunek. Nie był to jeden z tych, które sprawiają, że człowiek pokazuje iż chce zaciągnąć kogoś do łóżka. Więcej w nim było uczuć, niż pożądania, choć nie zrozum mnie źle. Emerald dalej podtrzymywała to, że była nim zainteresowana również pod tym względem. Tym razem jednak chodziło o wszystkie skomplikowane uczucia. Chciała by wiedział, że docenia, że jest, że nie jest obojętny, że czuje coś do niego i chce o to zawalczyć. - Przepraszam za tamto i dziękuję za dziś - wyszeptała po chwili w jego wargi, przymykając oczy. Miała nadzieję, że mimo wszystko jej nie odtrąci od siebie.


-
Szkoda tylko, że nie potrafił zapamiętać sobie, jakie kwiatki pasowały na daną okazję. Usłyszawszy jej śmiech i szybkie wyjaśnienie, podrapał się po głowie z miną, która świadczyła o tym, że to raczej nie miało tak wyglądać.
- Mnie tam wydają się całkiem żywe – stwierdził tylko w ramach usprawiedliwienia. – Możesz je wyrzucić. Albo postawić na jakimś grobie – zaproponował z nadzieją, że dzięki tym świetnym rozwiązaniom, jego gafa zostanie zapomniana. – No ale… przynajmniej czekoladki nie są cmentarne. – Chyba. Kto wie, może ludzie wymyślili sobie też specjalny rodzaj czekolady, którą kładło się tylko na grobach i Lachlan zbłaźnił się podwójnie, obdarowując Emerald akurat takim konkretnym rodzajem słodkości? To by już był przypał do kwadratu.
Przygryzł policzek od środka na jej propozycję. Trochę bał się bycia z nią sam na sam – nie chciał, żeby zrobiło się niezręcznie. No i do tego wszystkiego dochodził jeszcze ten nieszczęsny kot. Ostatecznie jednak wzruszył ramionami, stwierdzając, że jeśli coś pójdzie nie tak, najwyżej ściągnie braci na kolejną popijawę. Raczej nie będą się skarżyć.
- Możemy. Jeśli będziesz mnie eskortować – zaznaczył, bo myśl o spotkaniu pierwszego stopnia z kotem wciąż była dla niego trochę nieswoja. A potem, zanim zdążył wymyślić więcej warunków, Emerald pociągnęła go za rękę na ławkę, a kiedy już usiadł, zbliżyła swoją twarz do jego twarzy i pocałowała go delikatnie – tak, jakby ich ostatnia rozmowa wcale się nie wydarzyła.
Gdy odsunęła się na parę milimetrów i szepnęła mu przeprosiny w usta, stwierdził, że w sumie i tak wszystko już mu było jedno. Mógł przecież dopuścić ją do siebie i najwyżej paskudnie się zawieść w razie gdyby w przyszłości dała mu do zrozumienia, że wciąż nie potrafiła się zdecydować, ale nic gorszego raczej nie miało się stać. W końcu… nie brali ślubu. Nie musiał nawet brać jej na poważnie, jeśli tego nie chciała. Jeżeli jednak mógł mieć ją dla siebie chociaż przez chwilę, pisał się na to. Nigdy co prawda nie był typem wyznającym zasadę ”żyj chwilą”, ale dla niej chyba był w stanie zaryzykować.
Pogłaskał ją wierzchem dłoni po policzku, a potem znów zbliżył się do niej i jeszcze raz zetknął ich usta. Zapomniał już, jakie to było miłe, i jak nawet nie denerwowało go dzielenie z nią przestrzeni osobistej, mimo że w wielu innych przypadkach trudno było mu się z tym pogodzić.
- Jest okej – mruknął w jej usta i chociaż tak naprawdę nie było okej (bo wciąż nie podobała mu się myśl, że miałby się nią z kimkolwiek dzielić), starał się cieszyć tym, co miał. I jasne, miał niewiele, ale na chwilę obecną to chyba musiało mu wystarczyć.
<div style="font-family: 'Times New Roman', position: absolute; cursive; font-size: 9px; text-align: justify; color: #4b4438; padding-top: -40px; margin-top: -15px; letter-spacing: 1px; line-height: 9px; width: 290px;"><center>like a dull sky day, i chased the sun</center></div>
</center>

-
To dziwne, jak bardzo chciała być dla niego ważna. Nie czuła się tak dawno, chyba odkąd Maxwell postanowił z nią zerwać, urywając kontakt, mówiąc jej, że już między nimi nie będzie. Ostatni raz była po prostu szczęśliwa z nim właśnie, zanim wszystko się rozsypało w drobny mak. Carter ostatecznie nigdy nie dał jej tego spokoju, który zaznawała przy Lachlanie. Nie wszystko musiało się odbywać jak w telenoweli, nie wszystko musiało być dramą. Czasem potrzebowała ugotować risotto z dynią, wypić domowego grzańca w towarzystwie czterech psów i po prostu zostać w mieszkaniu, oglądając filmy, stare zdjęcia i rozmawiając pod jednym kocem. Czując się na tyle dobrze, by nie wychodzić, by przekładać plany, by planować cholerne spa z awokado. Zostając więc w ten dzień sama, zrozumiała, że wypuszczała z rąk coś, czego zawsze potrzebowała. Brown nie był mężczyzną, który skakał z kwiatka na kwiatek, nie był człowiekiem, który pakował się w gówno, był bardziej poukładany niż Eme, co brunetka podziwiała. Podziwiała też jego siłę, że po takiej katastrofie potrafił dalej żyć, nawet jeśli nie miała pojęcia o najważniejszej sprawie. Nie brali ślubu, ale chciała, by próbowali na poważnie. Bo on dla niej był poważny, nie czymś błahym, nie widzimisię. Dlatego, gdy pocałował ją - westchnęła cicho w jego usta. Przygryzła delikatnie dolną wargę Lachlana, ciągnąc ją lekko w swoją stronę, jak miała w zwyczaju się z nim droczyć. - Jestem w stanie wziąć to okej i nie pytać, bo nawet jak nie jest to mi nie powiesz, nigdy nie mówiłeś - szepnęła i kciukiem przesunęła po jego zarośniętym policzku. - Ale wiedz, że bardzo Cię lubię... za bardzo - wywróciła oczami - i potrzebuje - wciąż było między nimi sporo rozmów, pracy i określenia uczuć, ale nie zamierzała go tracić. Powiedziała mu to, że drugi raz zyskała Browna i tym razem nie wypuści go z rąk, nie będzie taka głupia. - Masz może ochotę pójść na gokarty? Po poznaniu mojego kota oczywiście - zapytała, odsuwając się trochę od niego, by chwycić wszystkie rzeczy i wyrzucić do kosza i tak już zimny grzaniec.


-
- A – powiedział krótko i w sumie jakoś kamień mu z serca spadł na wieść, że Emerald nie zamierzała cisnąć tym kwiatkiem w pizdu. Liczył się gest, tak? – Moja mama wie, że… – że kompletnie nie ogarniam. – Znaczy no, ucieszyłaby się z każdego kwiatka – stwierdził po prostu i wzruszył ramionami, ale oczywiście przyjął informację do wiadomości i na przyszłość miał zamiar omijać chryzantemy szerokim łukiem. Ciekawe, czy istniały jeszcze jakieś inne cmentarne kwiatki? – Może potem? – zaproponował, bo łosoś czekał w torbie i zapewne wypełnił ją już intensywnym, typowym dla siebie zapachem, którego Lachlan nie pozbędzie się przez kolejny tydzień. Cholerne koty. Zachciało mu się być miłym. – Dzięki. Z takim zapewnieniem jestem gotowy poznać tego małego potwora – powiedział z dozą żartobliwości – tak, żeby Eme przypadkiem się na niego nie obraziła za porównywanie jej kota do straszydła. Przez chwilę kusiło go nazwać zwierzaka Lucyferem, ale nie chciał zarobić w zęby od wkurzonej kociary.
Nie tylko ona chciała być dla niego ważna. On w pewien sposób też chciał, żeby chociaż go szanowała i może dlatego właśnie postanowił sobie, że dopóki nie dostanie jasnego stanowiska w sprawie jej relacji z Carterem, nie będzie niczego sobie odmawiał i jednocześnie nie będzie się angażował. Taki przynajmniej był plan. Czy wyjdzie – zobaczy się z czasem. Miał tylko nadzieję, że nie zrobi w tym wszystkim z siebie żyjącego złudzeniami idioty, bo przecież nigdy taki nie był. We wszystkich relacjach to on był tym, który przejmował się trochę za mało, i który nigdy nie potrafił dać drugiej osobie jakiejkolwiek jasnej odpowiedzi. A tymczasem… no cóż, tymczasem to ona trochę wodziła go za nos.
Może na tym polegał jego problem – że miał do niej nieopisaną słabość, która wpakowywała go tylko w poryte sytuacje.
Uśmiechnął się lekko, chyba trochę smutno, słysząc jej słowa. Nie chciał wracać do tego tematu, bo znowu by się nie zrozumieli i cały nastrój szlag by trafił. Były jej urodziny i wziął sobie za punkt honoru sprawienie, aby dobrze wspominała ten dzień.
- Pewnie – przytaknął, kiedy już odsunęli się od siebie i wstali, gotowi do drogi. A gdy Emerald wyrzuciła kubek do kosza i pokazała mu, że była gotowa do drogi, z lekką niepewnością chwycił ją za rękę. Jeśli posłała mu zdziwione spojrzenie, tylko wzruszył ramionami, mówiąc: - Bardzo boję się tego twojego kota.
Musiał znaleźć jakąś wymówkę.
/zt x2
<div style="font-family: 'Times New Roman', position: absolute; cursive; font-size: 9px; text-align: justify; color: #4b4438; padding-top: -40px; margin-top: -15px; letter-spacing: 1px; line-height: 9px; width: 290px;"><center>like a dull sky day, i chased the sun</center></div>
</center>

-

-
Wszystko działo się tak szybko. Święta minęły w moment, na chwilę wróciła do pracy i zbliżał się wyjazd z Shahruzem, więc musiała wszystko dopiąć na ostatni guzik. Dwudziestego ósmego grudnia wybrali się na imprezę ze znajomymi, by trochę poświętować przed-nowy rok, poniewierać się tequilą i po prostu dobrze się bawić, bo ostatni raz kiedy była w klubie to jeszcze za czasów ich całej paczki, gdy wszystko wydawało się być na miejscu. Ostatni raz wtedy też widziała się z Orlando, co było dość nostalgiczne, ale wypiła za niego dwie kolejki i śmignęła na parkiet. I niby wszystko było okej, między nią a Hale'em, ale niestety jego słowa wciąż obijały się o jej głowę. Nie sądziła, że tak szybko wycofa się z domniemanych uczuć czy też możliwości ich posiadania względem Princii w przyszłości. A co jeśli kiedyś to poczuje i też się wycofa? Wtedy już na poważnie? Co jeśli on też złamie jej serce? Na dokładkę przy barze znalazła bruneta z jakąś cizią, która się do niego przymilała i jeszcze jeździła tymi swoimi długimi tipsami po jego torsie. Tego było za wiele, bo w tamtym momencie myślała o jednym - zerwał ich umowę i to nie dla dziewczyny, w której się zakochał. A dla jakiegoś taniego plastiku. Choć może taka zła nie była, ale Thompson wtedy była wstawiona i zła. Miks idealny do nadinterpretowania.
Wracała właśnie drogą z pracy i ostatnie czego się spodziewała to widok jego. Stał niedaleko jej mieszkania i wpatrywał się w telefon, wyraźnie na kogoś czekając. I tym kimś była ona. Wzięła głębszy oddech, próbując minąć go bez emocji, ale zatrzymał ją, przyciągnął do siebie i świat nagle się zatrzymał. Spojrzała Falconowi w oczy i tylko jedyne co słyszała to przeprosiny i tłumaczenia. - Daj mi szansę, Cia - padło z jego ust. Była zła, zraniona i miała wrażenie, że Shahruz i tak sobie z nią pogrywa, więc jej serce, które nie tak dawno biło dla Ferreiro i tym razem się odezwało. - Mogłabym, ale sama nie wiem. Pokazałeś jakim dupkiem jesteś w ostatnim czasie - mruknęła, nieświadoma tego, że w ich stronę zbliżał się, niezaproszony na tą posiadówkę pod jej blokiem, Shahruz.

-
Tego, co ujrzał pod jej domem, nie spodziewałby się chyba nawet w swoich najdziwniejszych snach, a warto przypomnieć, że generalnie były one nieźle poryte. Wydawało mu się, że temat Falcona był już martwy – chłopak zniknął kilka dobrych miesięcy temu i nic nie wskazywało na to, jakoby nagle miał zamiar wrócić. A jednak przeliczył się, zmierzając chodnikami w stronę bloku, w którym mieszkała Princia. Najpierw dostrzegł ją, a dopiero potem jego. I chociaż tyle razy przygotowywał się mentalnie na to, że ten ich cały układ kiedyś się rozpadnie, nie sądził, że nastanie to tak szybko. I nie z nim.
– Jaja sobie ze mnie robicie. – Stanął wystarczająco daleko od nich (nie chciał ryzykować zwyczajnego dania Falconowi w ryj), ale równocześnie na tyle blisko, aby go usłyszeli. – Serio, Princia? – Miał w głowie tysiące inwektyw, którymi mógłby obrzucić zarówno ją, jak i jego, ale szok zwalił go z nóg. Patrzył więc tak na nich, wciskając ręce w kieszenie i czekając na to, aż Thompson zmiesza się na jego widok.
<div style="font-family: 'Times New Roman', position: absolute; cursive; font-size: 8px; text-align: justify; color: black;padding-top: -40px; margin-top: -22px; letter-spacing: 1px; line-height: 9px; width: 320px; color:#301800;"><center>i felt out so low, felt nowhere to go, but i know you wait for me</center>
</div></center>

-
Usłyszała jego głos i odwróciła się, krzyżując ręce na piersi. Wyglądała pewnie, nie bała się konfrontacji, nawet chciała mu powiedzieć co o tym wszystkim myśli. Nie przyłapał jej na niczym, ona z Ferreiro po prostu rozmawiała. - Co? - Zapytała, unosząc brew do góry, bo nie rozumiała do czego pije. A raczej nie chciała rozumieć, bo to nie była ani trochę jego sprawa. - Zgubiłeś się? Chyba tu nie mieszkasz - zauważyła - i z tego co pamiętam to miałeś wczoraj w klubie niezłe towarzystwo. Nie tęskni za Tobą? Czy może ogrzewa Ci łóżko, a ponieważ się nią znudziłeś to wpadłeś na szybki numerek i jazda? W końcu na to Cię stać, tak czy siak byś się we mnie nie zakochał - rozłożyła bezradnie ręce i prychnęła, bo oczywiście, wyrzucała z siebie kolejne słowa, ale były one przeszyte wszystkimi emocjami. Żalem, bólem, zdradą, a także jadem, którym broniła się przed kolejnym złamaniem. - No proszę... znów ją zaliczać, Hale? Nie spodziewałem się tego po Tobie - Falcon zaśmiał się zza pleców dziewczyny. - Ale najwyraźniej dalej nie potrafisz wygrać jej serca. Nic dziwnego, zawsze wszystko pieprzyłeś dla jednorazowych numerków - nie byli już przyjaciółmi, więc mógł mówić co mu się chciało, wbijając kolejne szpilki. A widząc, jak bardzo irytował się na myśl, że był znów blisko Princii, wykorzystywał sytuację, by dodać oliwy do ognia.

-
– Co? – powtórzył tylko, bo nie rozumiał. Naprawdę, autentycznie nie rozumiał. Dawno nie była dla niego taka opryskliwa i oschła – ostatnim razem zdarzyło się to, gdy przyłapała go z Donną w klubie. Ale to już chyba było za nimi? Tak przynajmniej mu się zdawało. – Jakie towarzystwo? – Próbował przypomnieć sobie jakiś moment, który mógłby wywołać w niej złość albo poczucie zagrożenia, ale nie znalazł zupełnie nic. Nic, co usprawiedliwiałoby ją do takiego zachowania. – O kogo, do cholery, ci chodzi? – Gdyby byli sami, może bardziej poddałby się emocjom, może zasypałby ją większą ilością pytań, ale łypiący na niego Falcon wcale nie pomagał. Shahruz był pewien, że w końcu chłopak przerwie milczenie i… nie przeliczył się.
– A może zamknąłbyś ryj, bo nie z tobą rozmawiam? – zaproponował tak grzecznie, jak tylko mógł. Nie chciał robić sceny. Kurwa, Allah mu świadkiem, że nie wiedział, o co tutaj chodziło. – Odezwał się jebany książę na białym rumaku, znikający z dnia na dzień i zostawiający dziewczynę jak gówno. – Zacisnął dłonie schowane w kieszeniach w pięści, a potem przełknął ślinę i znowu spojrzał na Princię, ale nie dostrzegł w jej twarzy nic, co upewniłoby go w tym, że miał rację. Zero poparcia. – Możemy… pogadać? Bez niego? – Najchętniej odszedłby stamtąd i nigdy nie oglądałby się za siebie, byleby tylko zapomnieć o widoku, który tak bardzo łamał mu serce. Poprzednie słowa Thompson jednak nieźle osiadły mu na żołądku i nie mógł tak tego zostawić, tym bardziej, że najwyraźniej miała do niego żal o to, co powiedział jej w tamtą świąteczną noc. A myślał, że zostawili to za sobą.
<div style="font-family: 'Times New Roman', position: absolute; cursive; font-size: 8px; text-align: justify; color: black;padding-top: -40px; margin-top: -22px; letter-spacing: 1px; line-height: 9px; width: 320px; color:#301800;"><center>i felt out so low, felt nowhere to go, but i know you wait for me</center>
</div></center>

-
- Zniknąłem, czy nie, nie Twoja sprawa. Przynajmniej nie latam z wywieszonym jęzorem za wszystkim co się rusza, Hale. Zawsze taki byłeś, a old habits die hard, przyjacielu - odparł kpiąco. Princia tylko stała, nie wiedziała co ma zrobić, co powiedzieć, właściwie obserwowała walkę kogutów i rozumiała, że Falcon robił to wszystko, by go wkurzyć jeszcze bardziej. - Dość - mruknęła w końcu, zanim ktoś się pobił na tej cholernej ulicy - mierzyć penisy możecie w odosobnieniu, choć ja tam wiem kto ma większego - przypomniała im, bo najwyraźniej mieli zamiar teraz mordować się wzrokiem. Westchnęła ciężko i wróciła spojrzeniem do bruneta. - Mhm - kiwnęła głową zgadzając się na moment sam na sam. Falcon jednak nie ruszał się z miejsca, gdy odchodzili kilka kroków dalej. - Nie wiem czy jest sens gadać, Shahz. W święta wyraziłeś się jasno, potem flirtowałeś z tą dupą w klubie, więc cóż. Mogę tylko się domyślać, jak to się skończyło, biorąc pod uwagę jak blisko siebie byliście i jak dobrze się bawiłeś w jej towarzystwie - tak, przemawiała przez nią zazdrość, tak, wtedy nie mogła długo na nich patrzeć, ale chyba jej się nie dziwił. On też, jak zobaczył ją z Falconem od razu pomyślał o jednym. Byli beznadziejni.