WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
Romy biła się z myślami, czy wynająć mieszkanie w Seattle, czy nie. Nie myślała o niczym długofalowym, raczej jakiś dwóch-trzech tygodniach, airbnb czy coś takiego. Jednak jak się jest dorosłą kobietą, to wcale nie jest fajnie zatrzymać się u rodziców na więcej niż kilka dni. Żyli po swojemu i wymagali aby wszyscy im się podporządkowali. A jeśli ich córeczka ma złamane serce, to próbowali się nią zająć, porozmawiać, dowiedzieć co dalej i tak dalej. A ona naprawdę nie miała ochoty na takie rozmowy, planowanie i gdybanie, a przede wszystkim na odpowiadanie na pytanie "co dalej". Nie miała pojęcia!
Nie będąc pewnej, poszła zobaczyć jedno mieszkanko. Wydawało się być całkiem okej, a nawet potrafiła sobie wyobrazić to, gdzie byłaby kołyska i tak dalej. Choć cudowny i idealny pokoik czekał na małe Daviesiątko w Atlancie... Po tym postanowiła kupić sobie jakiś mrożony napój w Starbucsie na rogu i poszła w stronę skwerku. Musi wiedzieć, gdzie by wychodziła z maluchem na spacer! W tak zwanym międzyczasie zadzwonił jej telefon i choć z przerażenia zaczęło jej serce szybciej bić, to na szczęście nie był Josh. Jednak zanim odebrała go, udało się jej go upuścić... A podniesienie jej z podłogi wcale nie było takie łatwe... Niestety. Pochyliła się niepewnie, ale zanim zdążyła zareagować, to już była na kolanach. Wszystko, byle tylko ochronić brzuch! I tak lada dzień miała ominąć wizytę u swojego ginekologa, co ją nieco stresowało...
A skoro już wylądowała na kolanach, to musiała się podnieść, co też nie było łatwe, a sukienka jej wcale tego nie ułatwiała, choć strach o to, że pokaże światu majtki, to był jej najmniejszy problem w tym momencie.
-
Dla zachowania równowagi na wielu płaszczyznach życia, nie ograniczał się do ukrywania w samym sercu betonowej dżungli, wychodząc z założenia, że nie byłoby to dobre ani dla jego ciała, ani głowy. Oderwanie się od pewnych spraw, a także dotlenienie po długich godzinach spędzonych w zadymionym barze było dla osoby w jego wieku (choć tego argumentu unikał) wręcz wskazane. Był zdrowym człowiekiem i gdyby lekarz koniecznie musiał wystawić mu jakąkolwiek receptę, wpisany byłyby na niej przede wszystkim właśnie ruch. Właśnie dlatego jednego dnia podjął decyzję o tym, że czas zacząć biegać, a drugiego już wcielał swój plan w życie.
Nie był kimś, kogo dałoby się określić mianem sportowca i naprawdę daleko było mu do tego, ale stali bywalcy trasy nad kanałem Fremont mogli go już powoli zacząć rozpoznawać. Lubił biegać tamtędy, zwłaszcza wieczorami, ale to nie było regułą, a zresztą, najczęściej ta pora była ze względu na pracę poza jego zasięgiem. Niemniej, ze wszystkich możliwych w mieście tras, a przecież na pewno było ich wiele, to właśnie nad brzegiem najprościej było go dostrzec, kiedy po raz kolejny przemierzał dokładnie tę samą trasę, wpatrując się w malujący na horyzoncie port Nickerson.
Nietypowym było dostrzec przed sobą kogoś na chodniku i to bynajmniej nie korzystającego z niego w celu przemieszczania się. Theo zatrzymał się przy kobiecie momentalnie, uznając taką postawą za w pełni naturalną. Nawet gdyby był to ktoś inny, w tym także ktoś wyglądający nieciekawie, raczej trudno byłoby mu minąć kogoś, kto najprawdopodobniej upadł i całkiem możliwe, że potrzebował interwencji kogoś innego. – Wszystko w porządku? – zwrócił się do niej, prędko dostrzegając, że nieznajoma była w zaawansowanej ciąży. To pomimo starań, by zachować spokój, naturalnie odrobinę go zestresowało.
-
Niestety, Romy się właśnie przeliczyła ze swoimi możliwościami. O wiele mniejszym problemem i wstydem jest poprosić przechodnia, nawet dzieciaka, aby podniósł telefon leżący na chodniku, niż znaleźć kogoś, kto będzie w stanie podnieć taką ciężarówkę z poziomu podłogi.
-Em... Właściwie to tak, choć nie wygląda-odpowiedziała prostując się i po prostu klęcząc przed biegaczem. Było to dość dziwna pozycja, ale przynajmniej telefon znajdował się w dłoni blondynki, czyli powód, przez który zniżyła się do tego poziomu został wykonany. Teraz czas na znacznie trudniejsze zadanie, ale jednak Theo wyglądał na takiego faceta, który poradziłby sobie z tym, aby ją wspomóc. Nie wyglądał jak Hulk Hogan, ani Pudzianowski, ale też nie wyglądał na chuderlaka, który ledwo przynosi mleko z supermarketu.
-
Wieczorne spotkanie z Annalee miało być dla Hany zwieńczeniem prawdopodobnie najgorszego dnia w przeciągu ostatnich kilku tygodni. Przyjemnym i tak niesamowicie potrzebnym światełkiem w tunelu pełnym korporacyjnego gówna. Była zmęczona, choć to może zbyt lekko powiedziane.
Wykończona. Rozjechana boleśnie przez służbowy walec.
Biuro opuściła jako jedna z pierwszych - a jutro? Czekał ją długo wyczekiwany, wyszarpany w brawurowej walce dzień wolny, co było drugim i chyba ostatnim już pocieszeniem. Przemknęła przez ostatni korytarz ku wolności niczym spłoszone zwierzę uciekające przed drapieżnikiem. W tym budynku rzadko można być czegokolwiek pewnym, dlatego Hana wolała dmuchać na zimne, zanim znów wpadnie w pułapkę zwaną "zostań jeszcze godzinę, mamy tu sprawę na asap". Nie dziś! Miała zamiar cieszyć się wolnością, a także towarzystwem pewnej niesamowicie atrakcyjnej kobiety, która na szczęście zgodziła się z nią zobaczyć.
Do pewnego momentu nie docierało do niej, że to dzieje się naprawdę - a jednak. Pogrążona we własnym wyjątkowo zaniżonym poczuciu własnej wartości Hana nie wierzyła, że ktoś taki jak Annalee mogłaby spojrzeć na nią inaczej niż tylko z pobłażliwym uśmiechem bądź politowaniem. A ona sama... Zdaje się, że wpadła po same uszy. Nigdy wcześniej nie spotkała kogoś takiego jak Ann.
W trybie pełnej mobilizacji przygotowywała się do wyjścia, kiedy już opadły pierwsze nerwy. Chciała zrobić jak najlepsze wrażenie za każdym razem, a trudno byłoby to osiągnąć bez odpowiednich zabiegów: długiej kąpieli, potem debaty przed otwartą szafą, a na koniec sumiennej i bardzo precyzyjnej operacji przykrywania niedoskonałości pod makijażem.
Jeszcze chwila, jeszcze momencik! Podróż w umówione wcześniej miejsce zajęła jej kilkadziesiąt minut, a w głowie wydawała się być wiecznością. Tak bardzo chciała już ją zobaczyć. Dopiero przy skwerze zorientowała się, że przyszła odrobinę zbyt wcześnie. Nie szkodzi. Skoro tyle już wytrzymała, tych kilka minut nie zrobi większej różnicy.
-
Zieleń skweru wpadała w przyjemne odcienie szmaragdu, gdy słońce powoli zniżało się, by niebawem zniknąć za poszarpanym horyzontem budynków. Annalee, wsłuchując się w okoliczną ciszę i miarowe postukiwanie własnych obcasów, powoli zmierzała do wyznaczonego miejsca spotkania i patrzyła na to morze ciemniejącej zieleni, choć jej wzrok tylko pobieżnie przepływał po trawniku oraz starannie przyciętych żywopłotach. Ciemne oczy dziewczyny poszukiwały konkretnej osoby, której widok miał dziś przyprawić ją o szybsze bicie serca.
Starała się przybyć punktualnie. Choć żyła według mało precyzyjnego grafiku, nie znosiła spóźnień, w których dopatrywała się lekceważącego podejścia do innych - a Hany nie chciała lekceważyć, o nie! Urocza blondynka przyciągnęła jej uwagę jak nikt od dawna. Urzekła ją dziewczęcą urodą, w której słodka niewinność zdawała się uśmiechać z każdego zakątka jej twarzy - i zaskoczyła chęcią nawiązania kontaktu. Annalee zajmowała się specyficzną pracą, która skreślała ją w oczach większości społeczeństwa, stawiając na poziomie prostytutek i innych osób o wątpliwej sztywności kręgosłupa moralnego. Sama wcale nie czuła, by robiła coś nieodpowiedniego, ale przyzwyczaiła się do surowej oceny społeczeństwa i wzruszając ramionami, przyjmowała jako normę trudność w znalezieniu partnera życiowego. W gruncie rzeczy wcale jej na nim nie zależało. Świetnie czuła się sama ze sobą, jako samowystarczalna, niezależna kobieta z kotem pod jedną pachą i butelką wina pod drugą. Nie chciała miłości.
A jednak życie postanowiło zaskoczyć i zrzucić na jej serce istną bombę zauroczenia! Silnego zauroczenia... może zakochania? Zastanawiając się nad emocjami, które wzbudzała w niej Hana, dotarła do urokliwego skweru o czasie i gdy zobaczyła ją z oddali, poczuła przyjemnie ciepły dreszczyk. Nie mogła się powstrzymać przed zlustrowaniem jej wzrokiem. Zsunęła spojrzenie drogą jej długich, jasnych włosów na skórzaną kurtkę i krótką spódniczkę, aż dotarła do jej krańca i długich, smukłych nóg. To był widok, który z przyjemnością zapisała w pamięci.
- Nie spóźniłam się? - spytała, pokonując ostatnie metry, które jeszcze dzieliły ją od towarzyszki wieczoru. Lekki niepokój odrobinę zakłócił jej dobry humor... chyba się nie spóźniła? Hana już czekała, może Annalee za późno wyszła z domu albo w ogóle pomyliła godziny? Może zrobiła złe wrażenie? Cholera, dlaczego tak się tym przejmowała?
-
Dziś stanęła na wysokości zadania - przez wzgląd na to, jak ważne było dla niej to spotkanie. Niby niewinny spacer w przepięknych okolicznościach przyrody jakimi mogło poszczycić się Seattle; a jednak w oczach Wellington urastał do wydarzenia najwyższej rangi.
Z każdym dniem pragnęła odkrywać ją coraz bardziej i bardziej. Z zamiłowaniem chłonąć każde pojedyncze słowo, jakie wydobywało się spomiędzy jej słodkich warg. Podziwiać. Przebywać w jej towarzystwie. Po prostu być. Ich znajomość właściwie ledwo raczkowała, a Hana już teraz mogła powiedzieć, że zwariowała na punkcie Ann. Nie miała prawa ani tym bardziej ochoty osądzać ścieżki kariery, jaką sobie obrała. Tak się składa, że Hana miała już okazję na własne oczy przekonać się o zdolnościach tanecznych swojej towarzyszki. I była nimi naprawdę oczarowana. To, w jak umiejętny a zarazem cholernie uwodzicielski sposób Ann potrafiła wprawiać w ruch swoje boskie ciało... To niewątpliwie była sztuka. Jeżeli ktoś uważał inaczej, to cóż - wyłącznie sprawa jego samego, a także jego ograniczonego umysłu. Choć myśl, że na brunetkę spoglądały też inne pary spragnionych oczu niejednokrotnie wyprowadziły Hanę z równowagi, mimo że w tej sprawie milczała jak grób.
- Nie, nie. To ja przyszłam zbyt wcześnie. Powinnam przestać się tak wszędzie spieszyć - odpowiedziała wesoło, przez dłuższą chwilę wpatrując się w dziewczynę, dopóki nie uznała że to może nieco zbyt nachalne? Niegrzeczne? - cieszę się, że znów się spotykamy. Nie mogłam się doczekać - przyznała szczerze, decydując się na delikatny uśmiech.
-
A jednak coś sprawiło, że gdy oczy towarzyski zatrzymały na niej spojrzenie na dłuższą chwilę, poczuła delikatną falę ciepłego zawstydzenia, które rozlało się wzdłuż ramion i smagnęło delikatnie policzki. Oczy tej dziewczyny działały na nią inaczej niż oczy anonimowych klientów, którzy przy drinku podziwiali jej ciało, rozkołysane w kusicielskim tańcu. Zupełnie inaczej. Poruszywszy kąciki ust w delikatnym uśmiechu, spuściła wzrok delikatnie speszona. Reagowała jak nie ona i wprawiało ją to w delikatną konsternację. Dlaczego tak, a nie inaczej? Czemu tak bardzo przejmowała się wszystkim, co dotyczyło Hany i okoliczności ich dzisiejszego spotkania? Odpowiedź kryła się gdzieś w głębi serca Tajki, rozgrzewając je delikatnym płomyczkiem silnego zauroczenia. Tak, wpadła po uszy. Obie wpadły.
- Ja też. Szczerze mówiąc, strasznie dłużył mi się ostatni dzień. Myślałam o naszym spotkaniu, odkąd się umówiłyśmy i... - urwała wpół zdania, zdawszy sobie sprawę, że wypowiedziała bardzo dużo słów, które mogły obnażyć jej uczucia. Choć może nie powinna się hamować, wstydzić swojego zainteresowania towarzyszką? Może najlepiej zachować szczerość i pozwolić losowi, aby poprowadził ich znajomość dalej swobodnie, bez głupiego skrępowania? Dodała, kończąc myśl. - I bardzo się cieszę, że wreszcie się doczekałam i mogę nacieszyć tobą oczy.
Powiodła wzrokiem po zieleni, w której tonął przyjemny, niemal opustoszały skwerek. Miejsce miało w sobie drobne nutki romantyzmu, ciszy i spokoju. Wydawało się idealne na ich dzisiejsze spotkanie.
- Przejdziemy się? - zaproponowała z niegasnącym uśmiechem, a subtelnym ruchem głowy wskazała dróżkę blisko wody.
-
Hana była inna. Fakt, że chciała zwrócić na siebie uwagę Annalee, przekonana że będąc szarą sobą nigdy nie osiągnie upragnionego celu, ale... Nie zachowywała się chamsko. Nie byłaby do tego zdolna. Nie ona.
- Czuję dokładnie to samo. Miałam dziś naprawdę koszmarny dzień i tylko myśl o naszym spotkaniu sprawiła, że go wytrzymałam - odpowiedziała cicho. Nie miała zamiaru narzekać na swoją pracę czy to, w jaki sposób traktowano ją w biurze. To nie był odpowiedni czas ani miejsce na podobne zwierzenia, dlatego na twarz Wellington znów wkradł się delikatny uśmiech, wyrażający jej zadowolenie z tego spotkania - pewnie! A jak tobie minął dzień? - dodała ochoczo, starając się złapać jakiegoś tematu, który brzmiał banalnie, ale cóż... Hana musiała jak najszybciej zwalczyć panującą w głowie pustkę, która nie pojawiła się w niej bez przyczyny. Zachowywała się jak zakochana małolata. I to zdaje się było stwierdzenie zgodne z prawdą.
-
W oczach Hany jednak pojawiło się coś, co w przypadku każdej innej osoby pewnie by ją wystraszyło. Fascynacja, lecz inna niż ta, do której tak się przyzwyczaiła - głębsza, czystsza, prawdziwsza. Sięgała dalej niż niezaspokojona cielesność, a Annalee... cieszyła się tym i odnajdowała w sobie dokładnie to samo. Hana jej się podobała, ale nie tylko fizycznie. Było w niej coś, co kazało Tajce spijać każde słowo z jej ust, zapisywać w pamięci wszelkie informacje na jej temat. Pojawiała się w jej myślach w najmniej spodziewanych momentach... gdy Annalee otwierała oczy rano w południe, myślała, co teraz robi jasnowłosa ślicznotka - czy jest w pracy, a może ma wolne? Jak mija jej dzień? Podczas zakupów w spożywczaku zawieszała się nad banalnym produktem, zastanawiając się, czy Hanie by posmakował, a może gustuje w zupełnie innym jedzeniu niż ona? Wiele myśli, niespodziewanych obrazów wyskakujących z pamięci... i zawsze to była ona.
- Zapytałabym, co tak cię udręczyło, ale nie chcę przywoływać złych wspomnień - odrzekła pogodnie, ruszając powoli ścieżką. Delikatny wietrzyk przyjemnie wiercił w nozdrzach zapachem trawy i wody ze stawu, dodając tej chwili magicznego na swój sposób charakteru. Annalee nie chciała popisywać się wścibstwem i dopytywać towarzyszki, co złego ją dziś spotkało. To miała być randka. Miła w swym założeniu. Dziewczyna uznała więc, że jeśli Hana zechce, sama jej powie. Bez ciągnięcia za język... choć i na to Tajka miała ochotę, ale bardziej dosłownie niż w przenośni! - A ja... cóż, nie mam nawet o czym opowiedzieć! - zaśmiała się, wzruszając ramionami. - Spędziłam wolny dzień w domu. Z kotem na kolanach, filiżanką herbaty i tobą w głowie. Coś często mi do niej wchodzisz, wiesz?
Z żartobliwą nuta, ale szczerze przyznała, że Hana często gości w jej myślach. Nie miała pojęcia, jakiej reakcji może się spodziewać. Może powiedziała za dużo? Niepotrzebnie? Serce znowu szybciej zabiło w obawie, że była zbyt nachalna i bezpośrednia.
-
Kto by pomyślał, że takie niewinne spotkanie ze znajomymi w nocnym klubie otworzy dziewczynie furtkę, za którą malowała się perspektywa poukładanego życia uczuciowego? Tak niewiele brakowało, aby Hana wówczas odmówiła. Jej relacje ze współpracownikami były wręcz fatalne, a co gorsza - Hana miała pełną świadomość tego, że nikt w biurze nie traktował jej zbyt poważnie, skoro to ojczym zadbał o to, aby dziewczyna została zatrudniona. O ile dziecinne żarty na tle rasistowskim potrafiła zignorować (z trudem, ale jednak), tak ogólne pomiatanie oraz traktowanie jej jak pracownika gorszej kategorii mocno wpływało na psychikę. Kiedy więc padła propozycja spotkania po godzinach, Wellington bardzo długo wahała się czy powinna na takową przystać. Równie dobrze, współpracownicy mogli chcieć ponownie sobie z niej zażartować w niewybredny sposób. Mimo wszystko, postanowiła dać sobie szansę na polepszenie relacji z tymi ludźmi. Niezupełnie wyszło, ale...
Dziś mogła być im wdzięczna.
- Powiem tak. Po skończonej pracy uciekałam z biura w tempie rozpędzonego geparda, reszty możesz domyślić się sama - odpowiedziała ze śmiechem. Hana nie miała najmniejszej ochoty roztrząsać swoich zawodowych problemów podczas tak przyjemnego spotkania. Poza tym, nie miała w zwyczaju narzekać, nawet jeśli niektóre aspekty jej życia nie układały się zbyt pozytywnie. Może kiedyś przybliży Annalee kulisy swojej biurowej kariery, jednak dziś nie był to zdecydowanie dobry czas na podobne zwierzenia.
Krocząc wolno tuż obok swojej przepięknej towarzyszki, słuchała z uwagą każdego słowa, jakie wypowiadała. W pierwszej chwili ich sens niezupełnie do niej dotarł. Czy to sen? Czy Annalee naprawdę mówiła o niej?
- Ja... Ty gościsz w mojej przez cały czas - stwierdziła nieśmiało spoglądając na Annalee. Kompletnie nie spodziewała się podobnego wyznania, a jednak podświadomie czekała na ten moment od bardzo dawna.
-
Więc robiła. Czasem potępiana przez otoczenie, czasem wyśmiewana, choć najczęściej pożądana. Była jedynie przedmiotem, seksualnym narzędziem do wzniecania burzy w ciałach klientów, ale znała swoją pozycję zawodową i nie narzekała - chciała tańczyć, czuć wolność zawodową i udało jej się to osiągnąć. Nie myslała o dalekiej przyszłości, choć zdawała sobie sprawę, że nie będzie tak pracować do emerytury. Ale po co przejmować się tym, co za pięć - dziesięć lat? Liczyło się tu i teraz. Nikt nie da jej gwarancji, że jutro w ogóle nadejdzie.
Teraz czekała na inne słowa, nie zwierzenia zawodowe. Z sercem rozkołatanym w przedziwnej, acz przyjemnej arytmii, z oczami utkwionymi w obliczu jasnowłosej ślicznotki czekała na jej reakcję. Kroczyła powoli ścieżką, ale mijane widoki i stukot własnych obcasów ginęły gdzieś w tle, kiedy każdy okruszek uwagi Annalee skupił się na towarzyszce. Co powie? Jak zareaguje? Nie spłoszy się? Nie zdenerwuje? Ach, nie! Zareagowała nieśmiało, lecz uroczo i bardzo pozytywnie. Delikatny uśmiech wykrzywił kąciki ust Tajki, gdy rozważała ostrożnie kolejny ruch, kolejne słowa. Patrzyła z bliska na twarz, która wracała do niej o każdej porze, w każdym miejscu i okolicznościach. Nie mogła napatrzeć się na nią, ale zarazem zapragnęła czegoś więcej. Atmosfera pierwszych nieśmiałych wyznań była idealna, żeby po raz pierwszy pocałować... wzrok Annalee zatrzymał się na ustach Hany, by po chwili przenieść się na jej oczy i tam już pozostać.
- Mam ogromną ochotę coś teraz zrobić - powiedziała, automatycznie zniżając głos do łagodnego półszeptu. - Ale nie wiem, czy powinnam.
Jak wcześniej odwagi jej nie brakowało - teraz nie odnalazła jej w sobie na tyle, by bez poczekania na reakcję Hany tak po prostu ją pocałować. Trwała tak, wpatrzona w piękne oczy dziewczyny, z sercem wybijającym rytm jak u maratończyka po biegu i ciepłym dreszczem miłosnego podenerwowania, który spływał łagodnie drogą naznaczoną przez kręgosłup. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że bardzo zwolniła swój chód i niewiele brakowało, żeby lada moment przystanęła w miejscu - gotowa zrobić ku Hanie ten jeden dzielący je krok i zasmakować jej ust pierwszy raz.
-
Kiedyś z pewnością przyjdzie na to bardziej odpowiedni moment. Obecnie wszystkie myśli w głowie Hany skupione były wokół Annalee. Tych kilka wypowiedzianych przez nią prostych słów wzbudziło w dziewczynie całą feerię różnorakich uczuć - od skrępowania, które miało swoje źródło w beznadziejnej nieśmiałości Hany aż po radość i ekscytację. Mogła przysiąc, że po raz pierwszy w swoim szarym życiu poczuła się tak bezgranicznie szczęśliwa. Hana nie miała o sobie zbyt dobrego zdania. Od lat tkwiła w grząskim bagnie własnych kompleksów a to rzutowało na niemal każdą sferę jej życia, włącznie z tą uczuciową. Cóż, zwłaszcza z nią. Dlatego zainteresowanie ze strony Annalee było niczym pierwszy promyk światła mieniący się na końcu długiego, wyjątkowo smutnego tunelu.
Choć w myślach wielokrotnie wyobrażała sobie to spotkanie na dziesiątki różnych sposobów, jego prawdziwy przebieg znacznie przerósł oczekiwania Wellington. Prawdę powiedziawszy, w tym momencie miała szczerą ochotę uszczypnąć się w rękę, celem sprawdzenia czy przypadkiem to wszystko nie okaże się jedynie przepięknym snem. I wtedy jej uszu znów dobiegł dźwięk głosu Annalee, skutecznie odrywając od tych rozmyślań.
- Zrób to - jedynie tyle zdołała z siebie wydobyć, nadal z wyraźną nutą nieśmiałości, ale i przekonaniem w głosie. Może gdyby była choćby odrobinę odważniejsza... Pomimo tego, że serce, dusza i ciało rwały się ku tej wymarzonej kobiecie, która kroczyła tuż obok niej, Hana wciąż nie znalazła w sobie tej odwagi, aby podjąć inicjatywę. Zatrzymała się nagle, zerkając niepewnie na Annalee, a z jej oczu można było obecnie wyczytać wszystko, o czym bała się powiedzieć na głos.
-
Serce kołatało jak opętane, zdając się szukać drogi ucieczki z klatki piersiowej, a czas dziwacznie zwolnił w głowie Annalee, rozciągając ułamki sekund w dręczące minuty, gdy czekała na odpowiedź, jakiś ślad przyzwolenia do działania... och, lub odtrącenie, ale tego nie chciała brać pod uwagę - choć gdyby Hana wyraźnie pokazała, że nie życzy sobie żadnych poufałych bliskości, tancerka uszanowałaby jej życzenie. Kolejny przyjemny dreszcz smagnął kark swoją pieszczotą, gdy do uszu tancerki dotarła odpowiedź, na którą tak bardzo miała nadzieję. I na nic już więcej nie czekała. Przerwała leniwy spacer i pokonawszy niewielką odległość do Hany, uniosła dłoń do jej uroczej twarzy i delikatnie pogładziła jej policzek wierzchem palców, posyłając długie spojrzenie prosto w oczy blondynki. Była bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Tak blisko, że Annalee mogła podziwiać każdy detal jej twarzy w najdrobniejszych szczegółach, lecz... teraz chciała zrobić coś zupełnie innego. Złączyła swoje usta z ustami Hany w subtelnym pocałunku.
Następny dreszcz przeszył jej ciało słodyczą, jakiej nie zaznała nigdy wcześniej. Nie cielesną. Duchową bardziej! Tajemniczą i nieuchwytną w przeszłości pieszczotą zakochania.
-
Nadszedł wreszcie czas na to, aby Hana przestała chować głowę w piach. To trwało zdecydowanie zbyt długo, ale tak było przecież najwygodniej - nie występować przed szereg, żyć sobie spokojnie w cieniu innych bez rzucania się komukolwiek w oczy. Musiała położyć temu kres, żeby móc sięgnąć po szczęście, które miała w zasadzie na wyciągnięcie ręki.
Stała jakby zaklęta w kamień. Dopiero bliskość Annalee odczyniła urok, rozlewając po zakamarkach jej drobnego ciała przyjemne, długo nie odczuwane ciepło, a serce biło w szaleńczym rytmie. To było niczym spełnienie najcudowniejszego snu, gdy poczuła smak jej ust na swoich. Jak mogłaby odmówić? Pragnęła, aby ta chwila mogła trwać wiecznie, kiedy z przyjemnością oddawała pieszczotę. Dopiero po dłuższej chwili odsunęła się powoli, obdarowując Annalee szerokim uśmiechem.
- Zdecydowanie powinnaś - powiedziała cicho, nawiązując do słów, jakie wypowiedziała Annalee jeszcze parę chwil wcześniej. Hana, choć wciąż lekko zawstydzona, czuła się teraz wręcz cudownie.