WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
– To prawda. Nie wspominając o tym, że teraz ciągle zapominają posypać je piaskiem i solą, ale wydaje mi się, że i tak wina spadnie na niego, za niezachowanie należytej ostrożności – stwierdziła z lekkim współczuciem, bo sama nie była do końca pewna, czy mogłaby żyć sama ze sobą po takim wypadku. Chyba że w grę wchodziłoby przejechanie byłej Alexa – bo w tym przypadku była tak wykończona psychicznie, że zapewne nie zdjęłaby nogi z gazu. Każdy ma jakieś granice, nie? Uśmiechnęła się smutno i pokiwała głową.
– Próbowaliśmy z prywatnymi detektywami i ze znajomymi Alexa, którzy są wyżej postawieni, ale ślad po niej się urywa. To trochę głupie, ale ona się dosłownie rozpływa w powietrzu i wszyscy są bezradni – westchnęła cicho i spojrzała na przyjaciółkę, rozkładając ręce. Nie mogła nic z tym zrobić, a bardzo chciała i musiała przyznać, że okropnie ją frustrowała nieuchwytność Grace oraz to, jak pojawiała się w ich życiu znikąd, w najmniej spodziewanych momentach. Pokiwała powoli głową i wzruszyła ramionami.
– Mam wrażenie, że faceci po prostu boją się kobiet sukcesu. Ja wiem, że można z kimś łączyć związek i karierę. Wie to też mój mąż, ale niestety niektórzy tego nie ogarniają. Albo boją się zarabiać mniej niż partnerka, bo chcą się poczuć silnymi panami domu – wywróciła oczyma, przy panach domu kreśląc w powietrzu cudzysłów. Okropnie ją coś takiego irytowało, bo przecież związki polegały na partnerstwie i o ile miło było mieć oparcie – również finansowe – w swoim mężczyźnie, tak stan konta dla Meg nigdy nie był najważniejszą kwestią, o czym Alex już wielokrotnie się przekonał, mimo, że zarabiał świetnie. – Wydaje mi się, że obu. I w tym tkwi problem – westchnęła, bo mężczyźni często chcieli niemożliwego. Jeśli kobieta miała spore doświadczenie w łóżku to się „nie szanowała”, jeśli nie miała doświadczenia, była „cnotką”. Sprostanie wszystkim oczekiwaniom było niemal niemożliwe.
– O proszę, kim on jest, huh? Wiesz w jakiej leży sali albo coś? - spytała z wyraźnym entuzjazmem i uśmiechnęła się do przyjaciółki, bo przecież to całkiem urocza historia! – Przecież to całkiem urocze, że chciał cię pocieszyć, nie? Myślę, że może powinnaś dać mu szansę. Podobał ci się? – poruszyła brwiami, lustrując wzrokiem Belle z wyraźnym zainteresowaniem. Historia była tak niecodzienna, że mogłaby być przecież początkiem jakiejś komedii romantycznej, czyż nie?
rozpoczyna rezydenturę na kardiochirurgii
Swedish Hospital
sunset hill
- Tak, odpowiedzialności za to nie uniknie. Ale szczerze mówiąc jest mi go żal. Nawet przez chwilę myślałam, że lepiej by dla niego było gdyby... no wiesz. - wiedziała, że szatynka zrozumie, co blondynka ma na myśli, co wyrażały oczy i twarz Belle, a mianowicie że może lepiej by było gdyby mężczyzna umarł. Co by było gdyby trafił on pod pieczę Chateux? Czy byłaby zdolna podać mu zbyt dużą dawkę morfiny, albo przypadkiem odłączyć aparaturę byleby uratować mężczyznę od konsekwencji, które miał ponieść? Ona miała w sobie tyle sprzecznych emocji, że czasem zastanawiała się nad tym, czy na pewno nie wkopie się kiedyś w duże kłopoty z powodu jej emocjonalności i przywiązywania się do pacjentów?
- Przez chwilę myślałam, że ona musi być jakimś duchem, albo wampirem. A tak serio to uważam, że ktoś musi jej pomagać. Przecież nikt nie potrafiłby aż tak doskonale się zakamuflować, każdy przestępca choć raz popełnia błąd i przez to wpada w sidła policji. A skoro nikt jej nie może znaleźć to na pewno ktoś ją kryje, nie widzę innego wytłumaczenia. - przecież kobieta nie mogła rozpłynąć się w powietrzu, to było przecież nierealne, dlatego Chateux sądziła, że była Alexa ma wspólnika, bądź wspólniczkę, kogoś kto jej pomaga. Inaczej już dawno popełniłaby jakiś błąd i pozwoliła się złapać. A może oni byli obserwowani, stąd Grace pojawiała się gdy oni przeżywali najlepsze chwile swojego życia? Musi na razie pozostawić wszelkie teorie spiskowe w swojej głowie.
- Otóż to, też mam takie wrażenie, że często chodzi o pieniądze. A lekarz nie zarabia przecież mało. - przyznała rację przyjaciółce, mężczyźni ewidentnie bali się kobiet, które wiedziały czego chcą, nie dawały się zamknąć w domu, tylko rozwijały się na ścieżce kariery, w dodatku zarabiały więcej od nich. Pamiętała gościa, z którym pisała na tinderze, jak dowiedział się, że ona chce zostać lekarzem to napisał jej wprost, że nie mógłby spotykać się z kobietą, która zarabiałaby więcej od niego. Przynajmniej był z nią szczery. Blondynka westchnęła, nie rozumiała mężczyzn. Czemu nie mogli tak jak ona szukać po prostu miłości?
- On jeździ na wózku inwalidzkim, więc zakładam że jakiś czas temu miał wypadek. Dzisiaj był na badaniach kontrolnych, ale pewnie już go nie ma przez to całe zamieszanie. - aż zrobiło się jej przykro z tego powodu, chciała by jednak Levi na nią poczekał, ale to było pewnie niemożliwe zwłaszcza przy tak ciężkim dyżurze, jaki odbywała Chateux. Nie wiedziała przecież, że on naprawdę na nią zaczeka. Gdy tylko Clarence zapytała czy chłopak jej się podobał to mogła zauważyć jak na twarzy blondynki pojawia się szeroki uśmiech i takie małe iskierki w jej oczach.
- Muszę przyznać że świetnie całował. - odparła nieśmiało, bardziej się pochylając w stronę szatynki, aż się zarumieniła na samo wspomnienie tego pocałunku, a uśmiech nie schodził z jej rumianej twarzy.
-
– Też o tym pomyślałam. Będzie musiał przejść przez proces, gdzie zostanie obrzucony błotem, a potem jeszcze żyć z poczuciem winy – westchnęła mimowolnie, bo było to coś niewątpliwie strasznego. Poza odsiadką czuć na sobie ciężar tego, że spowodowało się czyjąś śmierć. Potrafiła się wczuć w sytuację rodziców i mimo współczucia dla mężczyzny, jednocześnie wiedziała, że sama domagałaby się sprawiedliwości, jeśli cokolwiek stałoby się Jasonowi czy Katie, adoptowanej przez Meg córce Alexa.
– Na pewno ma jakiegoś pomocnika. Alex ma mnóstwo znajomości i próbowali ją namierzyć albo chociaż kogoś, kto jej pomaga, ale jest jak duch. Pojawia się, straszy nas wszystkich, a potem jakby rozpływa się w powietrzu. Przez to dzieciaki musiały wyjechać z miasta. Grace jest na tyle niezrównoważona, że baliśmy się, że może je porwać, a dla Katie to po prostu mama, nie wariatka – przygryzła nerwowo dolną wargę. Tęskniła za dzieciakami, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że było to najlepsze wyjście. Katie mimo wszystko była przywiązana do Grace, a i Jason zdążył ją poznać, gdy zgrywała jeszcze „normalną”. Niby Meggy nie wierzyła, że eks Alexa byłaby zdolna do skrzywdzenia maluchów, ale zdecydowanie wolała dmuchać na zimne.
– Niestety. Ale chyba nie mogłabym być z kimś tak niepewnym swojej męskości, że bałby się, że mogę zarabiać więcej. Przecież to idiotyczne – wywróciła oczyma. Meg ciężko pracowała na swój sukces i chociaż Alex był bogaty, to nie sądziła, by kiedykolwiek mu przeszkadzało, gdyby to ona przynosiła do domu więcej pieniędzy… A przynajmniej chciała tak myśleć.
– Jeśli na ciebie nigdzie nie poczeka, to zawsze możemy sprawdzić karty pacjentów, Belle – poruszyła brwiami. Może było to delikatne naciągnięcie i nadużycie władzy, ale hej! Skoro świetnie całował, był przystojny i chyba całkiem miły, to mogły pociągnąć za kilka sznurków i dowiedzieć się, kim był tajemniczy mężczyzna. Meg miała zadziwiające umiejętności jeśli chodziło o tego typu sprawy, czasami nawet sądziła, że trochę minęła się z powołaniem i karierą w policji albo FBI.
– W takim razie tym bardziej musimy go znaleźć, Belle! – stwierdziła z entuzjazmem. Naprawdę była gotowa ruszyć na poszukiwania tajemniczego mężczyzny w tej chwili.
rozpoczyna rezydenturę na kardiochirurgii
Swedish Hospital
sunset hill
- To nie jest czasem tak, że ludzie przy takim obciążeniu psychicznym targną się na swoje życie? - nie życzyła tego temu pacjentowi, ale miała jednocześnie to przeczucie, że mężczyzna niebawem pojawi się w szpitalu po próbie samobójczej. Czy wtedy uda im się go uratować? To zależało od tego, na jaki krok się zdecyduje obwiniony przez media i ludzi mężczyzna. Aż westchnęła smutno blondynka z tego wszystkiego.
- No tak, dziecko zawsze będzie widziało w swoim rodzicu to co najlepsze, nawet jeśli to tylko jej wyobrażenie na temat matki. Nie boisz się, że wkrótce jak będzie starsza to będzie chciała pobyć z mamą, poznać ją jeszcze lepiej, spędzać z nią czas? - Belle nie wyobrażałaby sobie żeby jako dziecko miała być wychowywana przez inną kobietę, aniżeli jej matka. Tylko że jej matka nie była wariatką, tylko normalną, czułą i kochającą mamą. Ale każde dziecko jest związane ze swoimi rodzicami, więc pewnie będą mieli jeszcze ciężej gdy Katie podrośnie. Ach te problemy z byłymi i z dziećmi, dobrze że Belle takowych nie miała w tym wieku.
- Nie wiem serio, co siedzi w głowach niektórych mężczyzn. I nie wiem czy chcę wiedzieć. Każdy powinien być raczej świadomym siebie, a nie uważać się za gorszego czy lepszego, co nie? - tego też nie rozumiała. Sama była nieśmiała, ale wiedziała na co ją stać, co potrafi, czego nie, każdy chyba powinien to wiedzieć o sobie, inaczej to by oznaczało że nie zna się samego siebie, nieprawdaż? A ci niemęscy mężczyźni... hm, oni raczej nie są pociągający.
- Wiesz, nie chcę łamać prawa dla romansu. - aż się oburzyła i powiedziała to nieco konspiracyjnym tonem, pochylając się ku szatynce i nie będąc do końca pewną czy dobrze by zrobiły gdyby jednak zajrzały do jego karty. A co jeśli Levi sam chciałby wszystko kiedyś opowiedzieć Belle, a ona nie kryłaby wtedy zaskoczenia, bo wszystko by już wiedziała? I jak blondynka odchyliła się ponownie na oparcie krzesła, to oczy jej wręcz rozbłysły, bo zobaczyła swojego rycerza na wózku.
- Nie musiałyśmy długo szukać, tam jest. Zatem idę sprawdzić czy randka nadal aktualna. Trzymaj za mnie kciuki. - i tak też opuściła Meg dla przystojniaka na wózku inwalidzkim.
/zt
-
- 2
-
Jednak było jeszcze kilka osób, które Jona traktował w sposób wyjątkowy, bo chociaż był człowiekiem zdystansowanym i chłodnym, to wobec ludzi dla siebie ważnych, potrafił znieść tą nieprzystępną fasadę i okazać więcej wyrozumiałości nic wobec innych. Taką osobą właśnie była Elie. Poznał ją lata temu, ale dopiero po śmierci Jasona ich przyjaźń zacieśniała się znacznie bardziej. Pewnie Jonathan wprost nie przyznałby się do tego, ale możliwe iż podświadomie starał się wypełnić w życiu Elie pustkę, jaką pozostawił po sobie jej brat. Sam też przy tym obdarował Rosenfield uczuciem podobnym do tego, jakie buduje się między rodzeństwem, aczkolwiek powściągliwość Jony, zdecydowanie nie równała się ciepłu, które zwykle wyczuwa się w takowych relacjach. Nie mniej jednak Elie była dla niego ważna, a więc nie mógł zignorować sytuacji, w której wyczuł iż potrzebowała jego obecności.
- Przykro mi - odparł, ale nie dziecka mu było żal, a pracy i poświęcenia jakie w uratowanie dziewczynki włożyła Elie. Empatia Jonathana niekoniecznie pokrywała się z tobą, którą odczuwali inni wokół. Wiele emocji także do siebie nie dopuszczał, a myśli mogące je wywoływać szybko odsuwał, nie chcąc mącić nimi swojego umysłu. - Długo o nią walczyłaś. - Przesunął palcami po przedramieniu blondynki, bo gestem mógł okazać więcej wsparcia, którego mogłaby oczekiwać, niż słowami, których odnaleźć nie umiał.
Mógł użyć tych wszystkich podniosłych zwrotów, zapewnić Elie, że będzie dobrze, że zrobiła co w swojej mocy, że ma prawo czuć się strapiona tą sytuacja, ale nie potrafił. Podchodził do pacjentów w bardziej zdystansowany sposób, co poniekąd było dobrą taktyką, ale też niekiedy wiązało się z tym, że postrzegany był jako mało przyjemny lekarz. Jednak natury nie oszukasz, a Jonathan nigdy nie emanował aurą kojarzącą się z ciepłem i zrozumieniem, co nie oznaczało, że nie potrafił pojąć smutku Elie. Miała pełne prawo do przeżywania na swój sposób utraty pacjenta, ale Jona niekoniecznie umiał uczestniczyć w tym na takich samych warunkach.
- Chcesz mi o tym opowiedzieć? - Zapytał, bo zwykle pełnił rolę tego, który słuchał innych. Sam był dość powściągliwy z słowach, a swoje wsparcie bardziej okazywał obecnością niż pokrzepiającymi przemowami.
-
-
Pytania jakie stawiała nie posiadały odpowiedzi, a Wainwright nigdy nawet nie odczuwał potrzeby zastanawiania się nad nimi w tym filozoficznym, czy też duchowym aspekcie. Pod tym względem był trochę jak maszyna wykonująca zaprogramowane dla niej zadania i nie zważająca na to, co dzieje się wokół. Z jeden strony to dobra cecha, bo opanowanie i koncentracja były dla niego ważne zarówno w pracy lekarza jak i podczas pełnienia żołnierskiej posługi, ale z drugiej strony empatyczność była wskazana w jego zawodzie, a on musiał wspinać się na wyżyny swoich możliwości, aby wyczuć ten odpowiedni moment by ją okazać.
Poza tym spiął się odwracając przy tym na moment spojrzenie od Elosie, gdy wypowiedziała słowa o tych, którzy zabijają. Wiedziała co miała na myśli, a może nawet przeraził się tym, że tak dosadnie pozwoliła sobie na wyrażenie własnych przemyśleć zważywszy na sytuację życiową w jakiej się znajdowała, ale też sam poczuł się nie zręcznie. Mordercą nie był, ale przecież karabin w dłoniach trzymał i to nie jeden raz.
- Jesteś zła na los jaki spotkał to dziecko, czy ciebie? - Spytał, bo właśnie po tej ostatniej wzmiance myśli Jony skierowały się ku postaci męża Eloise. Dobrze znał jej sytuację i rozumiał poniekąd, że kobieta miała już dość, a odkąd Marcel milczał coraz bardziej narastała w niej obawa iż faktycznie dokonał tej zbrodni, za którą został skazany. - Codziennie znika miliony żyć, Elie - odparł, a jego palce zsunęły się z jej przedramienia. - Ale dzięki ludziom takim jak ty, dwa razy tyle udaje się uratować, więc warto się na tym skupić zamiast szukać odpowiedzi i snuć pretensje wobec tego, co i tak jest dla nas nie uniknione - Starał się chociaż poniekąd postawić w sytuacji w jakiej była Eloise, ale przy tym okazać także własne podejście. Gdy sam tracił pacjenta, głównie dzięki tej myśli zbierał się szybko w garść, bo załamywanie się nic nie dawało, rozbudzał więc w sobie determinację, aby ruszyć dalej i nie oglądając się wstecz ratować kolejne istnienia.
-
Westchnęła. Nie chciała sprowadzać tej sytuacji do swojego męża i myśleć o nim w chwili, kiedy mówiła o bezbronnym, niewinnym dziecku. Ale czy to było sprawiedliwe? Że on tam był, że zasłużył sobie na najgorsze, a Lola musiała umrzeć, nie zdążywszy nawet porządnie nabroić? Sprawić, by jej rodzicom pojawił się na głowie siwy włos dlatego, że zrobiła coś głupiego, a nie zachorowała na pieprzoną białaczkę. – Jestem zła na wszystko. Ostatnio jestem wściekła bez przerwy, bo nic nie idzie tak, jak powinno – odpowiedziała. Nie wiedziała, co właściwie nie idzie tak, jak powinno, skoro tak naprawdę wszystko popieprzyło się już dwa lata temu, kiedy policja zabrała jej męża. Tyle, że wtedy miała przy sobie cień nadziei, a teraz nic jej nie pozostało, absolutnie nic. – Przestań, nie chciał słuchać racjonalizmów, które jeszcze bardziej utwierdzają mnie w tym, że jestem głupia – burknęła. Przecież ona to wszystko wiedziała. Ale to był jej czas, żeby się nad sobą poużalać. Chciała mu powiedzieć coś jeszcze, ale nie wiedziała, czy to dobry pomysł dokładnie w tym momencie. – Poznałam kogoś. Naprawdę fajnego i… znów to robię, izoluję się, kiedy chciałabym… coś. Ale w głowie nadal mam Marcela i nie wiem, nie chcę wierzyć, że mógłby zabić, a jednocześnie… niech tam gnije – była podła, czuła to. Że niszczy swoje małżeństwo, że już postawiła tę kropkę nad i, że wahała się, ale przestała to robić i że skreśliła już wszystko. A poznanie Milo tylko ją w tym utwierdziło.
-
- Czyli co nie idzie jak powinno? - Dopytywał, bo w strzelać w ciemno nie lubił, a resztą po tym co odpowiedziała mu sekundę później, jeszcze bardziej utwierdził się w przekonaniu, że jakiekolwiek mdłe słowa wsparcia w niczym Eloise nie pomogą. - Nie jesteś głupia, nie dramatyzuj - burknął, bo to właśnie obrażanie samej siebie było w tamtej sytuacji, dla blondynki najgłupszym rozwiązaniem, oczywiście w mniemaniu Jony. - Chce ci tylko powiedzieć, że masz prawo poczuć się kiepsko, ale lepiej dłużej nie rozwodzić się nad czymś na co wpływu - dokończył, wyjaśniając co on rozumiał przez własne słowa, aby nieco lepiej nakreślić ich przesłanie. - Przepraszam, za brak delikatności, ale wiesz, że nie jestem najlepszy w pocieszanie - przyznał, bo przez lata znajomości raczej mogła dostrzec jak mało wrażliwym i empatycznym był człowiekiem. Nie znaczyło to jednak, że wsparcia nie okazywał, bo wręcz przeciwnie. Nawet, gdy nie wiedział co powiedzieć to po prostu nadrabiał to samą obecnością, której Ellie nigdy nie odmówił. Był, zawsze gdy tylko go potrzebowała. - "Niech tam gnije" - nie brzmi jakbyś miała go w głowie w takim sam sposób jak chociażby rok temu - oznajmił, bo jednak coś jasno ze słów blondynki dało się wyczytać ton w jakim wypowiadała się o mężu. - Kiedy z nim ostatnio rozmawiałaś? Coś się zmieniło? - Dopytał, bo o tym, że Marcel milczy od kilku miesięcy wiedział, ale może coś uległo zmianie. - Elie... Jestem chyba ostatnią osobą, która powinna radzić w kwestiach ruszania z miejsca i izolacji, ale... Przez ostatnie dwa lata też trwałem w swego rodzaju zawieszeniu, aż.. - Zatrzymał się na moment. Trudno i nietypowo było mu mówić o tego typu sprawach, ale chyba nie byłoby nigdy lepszej okazji, aby jednocześnie wspomnieć o Marianne i jeszcze podsunąć Rosenfield myśl nad, którą mogłaby się zastanowić. - Aż nie poznałem kogoś, kto pomógł mi przejrzeć na oczy i wyrwać mnie z pułapki, w którą sam sią zapędziłem. Może ten twój ktoś to znak? Nie mówię, że masz rzucać się w romans, ale może warto wreszcie pogodzić się z tym co jest, a nie żyć tym co było i najpewniej nie wróci? - Dokończył i dziwnie mu było wypowiadać tak górnolotne słowa, które jeszcze jakiś czas temu nawet nie przeszłyby mu przez myśl, ale w świetle obecnych wydarzeń nie mógłby zataić przed Elie czegoś, co w jego przypadku prawdopodobnie było dobrym i jedynym rozwiązaniem.
-
-
- Możesz, ale sumienie ci tego zabrania, bo to, że on siedzi nie znaczy, że go nie ma, prawda? Tylko, czy gdyby on myślał o tobie, tak jak ty o nim, to pozwoliłby ci trwać w takiej niepewności? Zabierał możliwość prowadzenia normalnego życia, znalezienia szczęścia z kimś innym i ruszenia naprzód? - Rozumiał, co nią powodowało, co powstrzymywało Eloise od rzucenia się w ramiona potencjalnego romansu. Sam nie potrafił dopuścić się zdrady, nawet gdy jego małżeństwo z Linden chyliło się ku upadkowi. Nie znaczyło to jednak, że będąc na miejscu Rosenfield nie popełnił by tego grzechu. Każdy związek rządził się własnymi prawami, a ludzkie na ludzkie słabości wpływ miało wiele czynników. Jego przypadek i sprawa Eloise to dwa odrębne tematy, ale istniało między nimi kilka podobieństw, które umożliwiały Jonie wczucie się chociaż odrobinę w pozycję blondynki. - W mojej opinii jego milczenie to samolubny akt. Jest tchórzem, który nie potrafi spojrzeć ci w oczy i powiedzieć prawdy, jakakolwiek by ona nie była. Nie ma znaczenia, czy jest winny, czy ciebie już nie kocha, czy jest wręcz przeciwnie.... Powinien z tobą pomówić - burknął oburzony zachowaniem Marcela. Owszem wyraził się dość ostro o mężczyźnie, ale zwykł mówić co myślał. Nie liczył jednak przy tym na to, że Eloise, czy ktokolwiek będzie podzielał jego zdanie. Po prostu powiedział co sądził o tym wszystkim, a czy to pomoże blondynce, czy ona wysnuje z tego jakąś wiedzę dla siebie, to już jej sprawa, bo nigdy nie nalegałby na to, aby zgadzała się z nim w tak delikatnej i trudnej kwestii.
- Nikim szczególnym - odparł na pytanie odnośnie Marysi, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech, gdy wpatrując się w trzymany przez siebie kubek z kawą, przywołał w głowie obraz rudowłosej. - Prostą dziewczyną z jakiegoś małego miasteczka na granicy stanu, a przy tym nigdy nie spotkałem kogoś tak wyjątkowego - dopowiedział ściszając przy tym lekko głos, bo zawstydził się własnym wyznaniem, kompletnie nie przyzwyczajony do tego typu konwersacji. - Bez niej nie przyjąłbym awansu... - Dokładnie tak było. Gdyby nie rady i wsparcie małej, odważnej panny Chambers, Jonathan pewnie dalej okłamywał by samego siebie licząc złudnie na powrót do życia jakiego i tak nie chciał, ani nie potrafiłby prowadzić. To ona pchnęła go do ruszenia się z miejsca, a on poddał się jej - podświadomie mając nadzieję, że kierują się w tę samą stronę.
-
-
Związek Elie wisiał na włosku, a jego wydawał się zmierzać w dobrą stronę. Powoli docierali się z Mari, bo nie oszukujmy się, ale sporo ich dzieliło, a przy tym każde miało dość silną i charakterystyczną osobowość. Jednak udawało się im w tym wszystkim znaleźć wspólny punkt zaczepienia i podążać we wspólnie obranym kierunku.
- Ej! - Spojrzał groźnie na blondynkę, ale zaraz po tym kącik jego ust powędrował ku górze zdradzając rozbawienia, które dotarło, aż do gniewnie zmrużonych oczu. - Mam taką nadzieję. Chyba, że jest skrytą masochistką, ale raczej w to wątpię - rzucił żartobliwie. Trzeba jednak przyznać, że słowa Rosenfield zmusiły go do zastanowienia się nad tą kwestią. Czy był dla Marianne wyjątkowy? Czy miała w ogóle powody by go za takiego uważać? Sam nie był wstanie odpowiedzieć na te pytania w jednoznaczny sposób, ale chciał wierzyć w to, że chociaż odrobinę jego uczucia względem Marysi pokrywały się z tymi, które ona czuła względem jego. - Poważne - potwierdził, bo nie był typem człowieka, który z kimś się wiązał nie będąc pewnym swojej decyzji. - Dziękuję, Elie. - Uśmiechnął się jeszcze szczerzej, co raczej było rzadkim grymasem na jego twarzy, ale sytuacja była dość nietypowa, bo nie oszukujmy się. To zwykle Jona słuchał o czyiś miłosnych podbojach, a tym razem przejął rolę mówcy. - A on, ten który ci się spodobał? Kim on jest? - No skoro sam mógł się pochwalić to i przyjaciółce nie miał zamiaru odbierać takiej możliwości. Tym bardziej, że ciekawił go jegomość kręcący się przy Elie, którą Jona wolał od czasu, do czasu mieć na oku.
-