WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mruknął coś niezadowolony pod nosem, czego raczej nie dało się zrozumieć. Oczywiście, że Eli powinien wymyślić jakiś sposób na ogrzanie go, ten z siedzeniem na udach był całkiem dobry, z leżeniem byłby jeszcze lepszy ale warunki nie były sprzyjające. Rozpalanie ogniska nawet nie przyszło mu do głowy, musiał więc zadowolić się tym co miał, a miał aktualnie tyle, że mógł posiedzieć na zimnym piasku... I mógł zacząć go zaczepiać, chociażby pocałunkami po szyi. To drugie zostawił jednak na rzecz tego pierwszego. - Konkretna odpowiedź. - zaśmiał się, bo ogólnie nie miał pojęcia o co mu chodziło.
Popatrzył na niego ze zmarszczonymi brwiami. - No to pięknie, przy pierwszym spotkaniu zostałem twoim chłopakiem, ale teraz nie licz na to, że zostanę twoim mężem, żebyś dostał zieloną kartę. - powiedział zachowując przy tym resztki powagi. - Musiałbyś postarać się z oświadczynami. - wyszczerzył zęby w uśmiechu. Oczywiście nie brał tego wszystkiego na poważnie, jednak nie miał pojęcia, że mama Eliego będzie miała do niego pretensje o to, że nie spędził tego święta w domu. Timmy nie chciałby spędzić tego wieczoru z nikim innym, głównie z tego powodu, że dawno nie bawił się z nikim tak dobrze jak z Elim. Nawet nie spodziewał się, że zwykle walentynki mogą być tak ciekawe. - Biorę to za zaproszenie, więc spodziewaj się mnie na lodowisku. - o nie nie Tim, nie to miał w planach, nie mógł się z nim więcej spotkać, totalnie nie tak to miało wyglądać. Nagle wpadła mu do głowy jakaś głupia potrzeba obicia sobie kilku części ciała na lodzie, jakby dzisiejsze obicie tyłka nie było wystarczające. Może po prostu następnego dnia nie będzie pamiętał o tym zaproszeniu i nie wpadnie na pomysł, aby faktycznie pojawić się na lodowisku po zamknięciu. To nigdy nie powinno mieć miejsca.
Nawet nie spodziewał się innej odpowiedzi, innego przyjęcia komplementu. Zauważył, że bardzo zwraca uwagę na zachowanie chłopaka. Widział go dopiero po raz drugi, a był w stanie przewidzieć niektóre z jego zachowań. Sam chyba nie do końca potrafiłby przyjąć komplement i odpowiedziałby równie skromnie co on. -Jestem jak ciemność? - że co? Bo akurat w tym momencie uważał panującą na plaży ciemność za gównianą, nic innego. Na pewno nie budowlę którą stworzył Eli, choć nie było to dzieło sztuki. - Serio, serio. - wzruszył ramionami. Miał ogromny talent ale zawsze uważał, że to nic takiego. W jego szafkach w pokoju można znaleźć nie jedną teczkę z rysunkami ale i tak za każdym razem uzna, że to bazgroły. Uwielbiał rysować, robił to w wolnych chwilach, robił to kiedy chciał się oderwać od świata i odpocząć. Rysował wszystko co przyszło mu do głowy, a później chował to na samym dnie w szafce i nikomu tego nie pokazywał. - Trochę, nic wielkiego. - nie lubił się tym chwalić i nigdy tego nie robił... W końcu był typem imprezowicza, nie artysty... - Zajmij się swoją częścią, co? - oburzył się, oczywiście że okna były równe... Najrówniejsze jakie zdołał stworzyć w takich warunkach. -Twoje wieżyczki wcale nie są równiejsze. - więc to był na pewno powód dla którego okna też nie były równe, dopasował je do wielkości wieży. Narysował okna na gotowych wieżyczkach i zabrał się za kreślenie jakiegoś wzorku przypominającego cegłę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ślub. Absurd, nie potrzebował zielonej karty, ani obecności Tima w swoim życiu na dłużej niż ten wieczór. I może następny, kiedyś, na lodowisku, skoro już tworzyli sobie takie dalekosiężne plany. Na jego twarzy pojawił się grymas, jakby był uczulony na samą sugestię trwałych związków. Nikogo nie potrzebował. Dotychczas radził sobie świetnie sam, bez prawdziwych przyjaciół i partnerów, tak było łatwiej. Wygodniej.
- Wyobraźnia Ci się wymyka spod kontroli jeśli sądzisz, że zniżyłbym się do biegania za Tobą z pierścionkiem - odparł, spoglądając na niego z uniesionymi brwiami. Nie musiał biegać za ludźmi, to o jego względy trzeba było się starać i to porządnie, jeśli chciało się utrzymać jego uwagę. Jak na razie Timmy całkiem nieźle radził sobie z zakradaniem się do jego... nie, nie serca, oczywiście, że nie do serca. Było ono skute lodem i zahartowane płozami, a to całe bliżej nieokreślone przyciąganie brało się co najwyżej z zainteresowania, podobnego poczucia humoru i tanga, które bez przerwy tańczyli nawet poza parkietem, podczas zwykłej rozmowy. - I serio cenisz mnie tak nisko? Że poszedłbym na łatwiznę i wybrał walentynki? Żałosne - prychnął, wywracając oczami, bo była to dla niego ujma na honorze. Nie żeby planował się oświadczać... ale jeśli już by to zrobił, to byłoby to wykonane porządnie.
Zaproszenie? No, w pewnym sensie owszem, właśnie dał mu zielone światło na pojawienie się na swoim treningu i... to chyba nie był najlepszy pomysł, ale teraz nie zamierzał się wycofywać. Szczerze wątpił, aby ten faktycznie miał zamiar się pojawić, ale nie planował po sobie pokazywać, że jakkolwiek go ten fakt obchodzi. Mógł przyjść. Albo i nie. Jego wybór. - Jak powiesz ochronie, że jesteś ode mnie to Cię wpuszczą - dokończył kwestie formalne, samemu notując sobie w głowie, aby poinformować pracowników lodowiska, że ktoś może się tam pojawić. Dlaczego zaczynał się na to nastawiać? Bez sensu, przecież tylko sobie żartowali.
- Uh... tak, dokładnie. Jak ciemność - zgodził się, patrząc na chłopaka zdezorientowany tym pytaniem. Chyba trochę się nie dogadali. - Lubię ciemność - skąd mu to przyszło? Sam nie wiedział, ot pierwsza myśl związana z tym słowem. - Jest kojąca. Spokojna. I dopóki nie przypierdoli się w kant szafy to nawet całkiem komfortowa - filozof naszych czasów. Nie pojmował lęku przed nocą i ciemnością, może jako dziecko jeszcze to do niego trafiało, ale od kiedy pamiętał potrafił bez większych problemów poruszać się w mroku, a spacery po zachodzie słońca pozwalały mu się wyciszyć. I nie wiedział jak dokładnie do tej całej ciemności wpisywał się Tim, ale też do niej pasował. Pomagał mu się rozluźnić, spuścić z tonu, pozwolić sobie na tarzanie się po parkiecie i budowanie zamków z piasku.
- Jak tam sobie chcesz. Ale jak się tym chwalisz to mam nadzieję, że wychodzi Ci lepiej niż rysowanie w piasku - odparł, nie zamierzając go w tym temacie przyciskać. Nie jego sprawa, jak nie chciał opowiadać to nie musiał, to też nie tak, że szczególnie go to interesowało. Odrobinę, ale nie aż tak, aby drążyć temat. - Są idealne, zamknij się - odburknął z wyrzutem, poprawiając ściankę aktualnie uklepywanej wieżyczki. - Zresztą, ja nie jestem architektem, a Ty ponoć rysujesz na serio, nie ma porównania - spróbował się wybronić, fukając pod nosem. Kiedy zbudował ostatnią wieżę, poprawił środek "zamku" i przesunął się na front budowli, aby obejrzeć ją w całej swojej okazałości, otrzepując dłonie z piasku. - Hm, jak skończysz ze swoimi krzywymi oknami to będzie pięknie - podsumował i rozejrzał się wkoło. - Zaraz wracam - poinformował go, zatrzymując wzrok na linii drzew kilka metrów dalej. Podniósł się z miejsca, otrzepał spodnie i ruszył w obranym kierunku, po drodze prawie wywijając orła na piasku. Prawie! Utrzymał równowagę, a na miejscu obejrzał ziemię i znalazł kilka zasuszonych listków. Wybrał jeden i wrócił z nim do Tima. - Flaga. Sztandar... No, coś musi być na wieży - wyjaśnił mu swój pomysł i zabrał się za wciskanie znaleziska w piasek na szczycie jednej z frontowych wieżyczek. Zadowolony z ich dzieła usiadł przed zamkiem, spojrzał na niego z szerokim uśmiechem i uznając swoją robotę za wykonaną opadł tyłem na piach, aby mieć lepszy widok na gwiazdy. - Jedna z nich kiedyś spadnie i nas wszystkich zgniecie - zdecydował, z fascynacją wodząc wzrokiem po błyszczących w górze punkcikach.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Najważniejsze jest to, że mają takie same zdanie na temat tego jak bardzo nie potrzebują siebie nawzajem. Timothy też go nie potrzebował, co więcej, wydawało mu się że nawet nie chce mieć go w swoim życiu bo niby w jakim celu. Planował może i odwiedzić go na lodowisku ale to miałoby być na tyle, spotkali się zupełnie przez przypadek w klubie i to miała być jednorazowa przygoda, taka sama jak inne. Zawsze miał problem z tym aby na kogoś się otworzyć, bliskie mu osoby mógł policzyć na palcach jednej ręki i bał się kogokolwiek do siebie dopuścić.
Callaway nie planował nigdzie się zakradać i nie miał nawet pojęcia, że tak dobrze sobie radzi bez większych starań... Bo przecież wcale nie miał zamiaru zabiegać o jego serce. Ten pomysł był absurdalny, to by musiało oznaczać, że Eli mu się podoba i chociaż faktycznie, tutaj nie mógł zaprzeczyć, to nie podobał mu się w taki sposób, przez który miałby się zakochać. Timmy nawet nie wiedział co to znaczy, nie doświadczył zbyt wiele miłości w swoim życiu i w nikim nie był zakochany. Nigdy za nikim nie biegał, nie stracił dla nikogo głowy i z nikim nie tańczył w taki sposób jak z Elim. Mógł zaprzeczać milion razy, że to kompletnie nic nie znaczy ale fakty wydawały się być nieco inne. - Właściwie to nie, nie uważam że wybrałbyś walentynki na dzień oświadczyn, to byłoby zbyt oklepane i nie powaliłoby mnie na kolana.. - odpowiedział szczerze, nie miał pojęcia dlaczego się w ogóle nad tym zastanawiał ale wiedział, że oświadczyny w walentynki to tandeta i tego Eli na pewno by nie zrobił.
Przytaknął jeszcze tylko, że powie pracownikom ochrony, że przyszedł do Eliego ale nie miał pojęcia czy finalnie się tam w ogóle pojawi. Miał to w planach, chciał go zobaczyć na treningu ale w jego głowie pojawił się głos ostrzegający go przed tym wszystkim. - Wybrałeś bardzo pokrętny sposób na przekazanie mi, że mnie lubisz. - zaśmiał się postanawiając przy tym trochę złapać go za słówka odnośnie ciemności... A jeśli Eli lubił ciemność, to mógł być nawet jak ona, chociaż błądzili właśnie po dziwnych tematach. Ciężko było wymagać od nich aby się dogadali i dokładnie zrozumieli o co im chodzi w takich okolicznościach. Timmy aktualnie nic nie rozumiał i powinien już wracać do domu ale nie miał na to ochoty.
- Zdecydowanie lepiej. - zmarszczył brwi przyglądając się swoim bazgrołom. - Ale nie wiem jakiego ty ode mnie wymagasz dzieła sztuki, to mój pierwszy raz na piasku. - zaśmiał się, patykiem w piasku jeszcze nie rysował...tym bardziej po ciemku. Był mu wdzięczny za to, że nie zadawał pytań odnoście rysowania bo nie miał zamiaru na nie odpowiadać, to był temat którym raczej się nie dzielił, a teraz wspomniał o tym tylko tak o, nie zamierzał ciągnąć tematu tym bardziej, że wcale się nie chwalił. Nie uważał żeby jego rysunki były perfekcyjne i tylko wspomniał o tym, że rysuje na kartce.
Uniósł brwi słysząc po raz kolejny o krzywych oknach i przewrócił oczami. To nie miało znaczenia, ktoś niedługo pewnie i tak zrówna ten zamek z ziemią. Dokończył swoje rysunki i obserwował Eliego, kiedy udał się w nieznanym mu kierunku w poszukiwaniu... czegoś. Sytuacja nieco się rozjaśniła, kiedy wrócił z zasuszonym listkiem. - Perfekcyjnie. - skomentował flagę, która było równie idealne jak ich cały zamek. Timmy bawił się przy tym naprawdę dobrze, chociaż nie sądził ze budowanie zamku może im przynieść tyle zabawy.
Dołączył do chłopaka, opadając na piasek tuż obok niego, tyle że głowę położył na jego brzuchu. Czuł na plecach chłodny piasek i to było już mniej przyjemne uczucie, którym wydawał się w tym momencie nie przejmować... Zacznie jak w końcu złapie zapalenie płuc. Popatrzył po raz kolejny na gwiazdy, które tej nocy wzbudziły jego większe zainteresowanie niż zazwyczaj. - Bardzo optymistyczny scenariusz. - zaśmiał się pod nosem, chociaż był w stanie w to uwierzyć. - Lepiej zginąć zgniecionym przez gwiazdę niż wpaść pod samochód. - jego zdaniem tak właśnie było. Miałby szanse zaistnieć po śmierci, mimo że nie sądził aby jego życie miało dla kogoś jakiekolwiek znaczenie.
- Mój garnitur po tych walentynkach trafi do kosza i to wcale nie przez to, że ktoś go ze mnie zdarł.- a ten scenariusz zawsze wydał się być bardziej prawdopodobny. Tym razem jednak zniszczy go przez leżenie na piasku, który już powoli miał wszędzie. - Oh, zobacz. - wskazał na spadającą gwiazdę, którą udało mu się zobaczyć. Pewnie już leciała zgnieść ich marne życie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Był już całkowicie gotowy zostawić absurdalny temat oświadczyn daleko w tyle, gdyby nie odpowiedź Tima. Przetoczył wzrokiem po niebie, uśmiechając się pod nosem, po czym spojrzał na chłopaka kątem oka, wyraźnie z siebie zadowolony. - Oh już nie udawaj, że powalenie cię na kolana jest jakimkolwiek wyzwaniem - przypomniał mu, zgrabnie ignorując fakt, że to mogłoby być użyte także w odniesieniu do niego samego. To się nie liczyło. Uznał tamtą noc za chwilę słabości i tyle. Podobnie to co dzieje się teraz jutro zostanie nazwane działaniem pod wpływem. A ewentualne spotkanie na lodowisku nieporozumieniem. Tak było łatwiej, znacznie łatwiej.
- Nie lubię - odburknął uparcie, nie pojmując jak ten doszedł do takich wniosków, ale mając w sobie olbrzymią motywację, aby nie przyznać mu racji. Czy lubił? Tak szczerze? Jak najbardziej, Timmy był jedną z niewielu osób, która nie grała mu nerwach. Aż tak. Spędzał z nim czas z własnej woli, a nie z przymusu czy według misternie wykalkulowanego grafiku, który stworzył, aby mimo wszystko udzielać się społecznie w swoich grupkach znajomych. Tim znajdował się poza schematem.
Pierwszy raz na piasku czy nie, ich wspólne dzieło, pomimo ciągłej krytyki ze strony Palmera, naprawdę przypadło mu do gustu. Oczywiście broniłby go przed jakimkolwiek złym słowem z zewnątrz, ale na dobrą sprawę efekt końcowy nie miał dla niego większego znaczenia. Podobał mu się sam proces oraz fakt, że udało mu się wciągnąć w zabawę Tima, który przecież dopiero co zarzekał się, że nie chce mieć nic do czynienia z budowaniem. Spuścił wzrok na swój brzuch, kiedy poczuł na nim dodatkowy ciężar, ale nie zareagował. No, prawie, bo po chwili dłoń instynktownie podążyła mu do włosów towarzysza, podobnie jak podczas ich odpoczynku na pieńku. - W ostatnich chwilach mielibyśmy zajebisty widoczek - przyznał, wyobrażając sobie niebo rozświetlone jedną, wielką gwiazdą mknącą w ich kierunku. Piękna, błyszcząca kula, gotowa zmieść wszystko na swojej drodze. - Hmm... Ale z samochodem też nie jest najgorzej. Przynajmniej przez chwilę można znaleźć się w świetle reflektorów - dodał i uśmiechnął się na swój własny żarcik, bezwiednie przeplatając kosmyki włosów Tima między palcami. Wywrócił oczami na jego komentarz co do garnituru, nic tylko by narzekał. Zwykle to Eli był w tym mistrzem, ale najwidoczniej palenie zielonych substancji wyciszało ten obszar jego umysłu. - Czy ty mi coś właśnie sugerujesz, Ptysiu? Mam to zmienić czy coś? - zainteresował się, bo skoro ciuchy zostały już spisane na straty to mogli wykorzystać wszystkie ich zastosowania. Noc jeszcze młoda. No, nie do końca, ale jemu zdecydowanie się nigdzie nie spieszyło. - Co? Gdzie? Oh - mruknął zaskoczony nagłym wskazaniem... czegoś, ale udało mu się zobaczyć gwiazdkę zanim zniknęła mu z pola widzenia. - Jakieś życzenia, które i tak się nie spełnią? - podpytał, bo chociaż nie wierzył w takie zabobony nikt nie bronił im się trochę pobawić. Plus, ciekawiło go na co mógłby wpaść taki Tim, czego mógłby chcieć od świata.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Parsknął śmiechem, powalenie go na kolana mogło być wyzwaniem ale to zależy z jakiego powodu na tych kolanach miałby się znaleźć. Ostatni raz w ogóle nie powinien się liczyć bo nie o takiej formie klęczenia teraz rozmawiali. Dla Tima tamta noc nie była chwilą słabości, po prostu była chwilą dobrej zabawy, której sobie nie szczędził.
-Akurat.- wyszczerzył tylko zęby w uśmiechu, całkowicie pewny swojego. W końcu gdyby Eli go nie lubił, to czy spędzałby z nim właśnie czas? Tańczyłby z nim tango i bawiłby się jego włosami? No właśnie, wnioski nasunęły się same. Chociaż pewnie po prostu przemówiła przez niego jego pewność siebie i na pewno nie analizował tego jak Eli zachowuje się w jego towarzystwie. Miał podobnie, gdyby go nie polubił, to już dawno wróciłby do domu i nie dałby się namówić na budowanie zamku z zimnego piasku, nie położyłby głowy na jego brzuchu i nie czerpałby radości z tak normalnej sytuacji. Całą winę mogli jeszcze zrzucić na wypalonego skręta, po tym człowiek może się różnie zachowywać. -No rewelacyjny.- zmarszczył brwi. -Miałbym obserwować coś, co ma mnie zabić?- nie ważne jak piękne by to było, wolał jeszcze nie mieć takich widoków. -Nie rozumiem dlaczego widzisz tyle pozytywów w wyobrażaniu sobie własnej śmierci.- ale może Eli miał swoje powody i zechce się nimi podzielić.
Poczuł dziwne uczucie w brzuchu słysząc jego pytanie, tym bardziej połączone z przeplataniem kosmyków jego włosów pomiędzy palcami. Nie miał pojęcia co to oznaczało, więc miał zamiar to po prostu zignorować. -Absolutnie nic nie sugeruję.- powiedział niewinnie. -Tamto... było jednorazowe.- o tak, zdecydowanie było, Eli nie będzie więcej nic z niego ściągał, tym bardziej kiedy żołądek Tima robił właśnie koziołki na samą myśl o tym, że mógłby zedrzeć z niego ten garnitur. Wciąż nie miał pojęcia co to wszystko oznacza ale przestało mu się to podobać, chęć zbliżeń nie była mu obca ale było mu obce to uczucie, które właśnie temu towarzyszyło. Starał się nie dać nic po sobie poznać, tym bardziej, że gdyby Eli chciał zedrzeć z niego garnitur to najpewniej nawet by nie protestował.
-Tak, żebyś uwierzył w magię spadającej gwiazdy zanim Cię zgniecie.- chciałby wierzyć w to, że wypowiadane życzenia kiedyś jednak się spełnią, chociaż nawet jeśli tak by się stało, wiedziałby, że to czysty przypadek bo gwiazdy nie spełniają życzeń. -Poza tym czy to nie jest tak, że życzeń nie mówi się na głos?- tak słyszał, na pewno rodzice mu to powtarzali przy okazji zdmuchiwania świeczek na torcie urodzinowym. -Ale nie pomyślałem o niczym konkretnym. Jak myślisz jakie życzenia mają ludzie? Albo ty... jakie masz życzenie, Eli?- zapytał zaciekawiony. On sam naprawdę nie pomyślał o niczym konkretnym w tamtym momencie. Czego mógł sobie życzyć? Nie miał pojęcia, ale był przekonany, że większość osób na świecie wypowiada życzenia typu chce być bogaty albo chce nieskończoną ilość życzeń. i można chwilę udawać, że żyje się w filmie ale rzeczywistość to rzeczywistość.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Skrzywił się urażony na sugestię, że domniemany upadek gwiazdy mógłby zostać zrównany do zwykłej "wizji własnej śmierci". To było znacznie więcej! Nie wyobrażał sobie swojej śmierci, nie tak konkretnie, nie próbował też tego momentu nijak przyspieszyć, bardziej był zafascynowany samą koncepcją, tylko nie był do końca pewny jak ubrać to w słowa.
- Wszystko się kiedyś kończy, Timmy, czy tego chcemy czy nie. Jest tyle spraw większych od nas, jak taka o, kolizja gwiazdy z tą pojebaną planetą. Nie chodzi konkretnie o twoją czy moją śmierć, a o samo wydarzenie, te fajerwerki, wielkie bum! - przyznał, wyszukując pomiędzy jasnymi punkcikami znanych sobie konstelacji. Nie było ich zbyt wiele, ale podczas nocnych spacerków nauczył się niektóre rozpoznawać. Gorzej z nazewnictwem. - A co do pozytywów... Eh, po co lamentować, po tym przynajmniej ma się spokój - odparł, wzruszając ramionami bez większego przekonania. Miał w życiu większe zmartwienia niż sprawy nieuniknione. Jeśli coś miałoby go następnego dnia zmieść z planszy, to niech i tak będzie, ale chciał mieć pewność, że ludzie zapamiętają jego imię. Nawet jeśli nikt nie miałby szczerze za nim płakać, chciał być wspominany chociażby przez tą garstkę fascynatów łyżwiarstwem, w których pamięci zdążył zostawić swój ślad.
Skoro jednorazowe to jednorazowe, nawet nie próbował z nim na ten temat dyskutować. Jemu taki układ odpowiadał, chociaż... Tak, oczywiście, że odpowiadał, czemu miałoby być inaczej? Właściwie to wiedział czemu, w jego głowie mignął pomysł, którym nie omieszkał się podzielić.
- Hm... Teraz tak mówisz - odparł z lekkim uśmiechem i lekko zacisnął dłoń w jego włosach, tak dla przypomnienia. - Jakby ci się kiedyś nudziło to możesz spróbować mnie znaleźć - dodał, dając mu otwartą furtkę. Jak go znaleźć? Ależ oczywiście, na lodowisku, tą podpowiedź dał mu już wcześniej. A nuż kiedyś zdecydują się faktycznie wymienić numerami i pozostać w kontakcie? Miał wrażenie, że oboje mogliby na tym wyjść całkiem nieźle, zwłaszcza że dotychczas dogadywali się bez problemów. Dodatkową wygodą byłby brak potrzeby poszukiwania towarzystwa w klubach, bez najmniejszej pewności czy znajdzie się kogoś odpowiedniego na te kilka godzin rozrywki.
Prychnął na jego odpowiedź i wywrócił oczami. Nie zamierzał w nic wierzyć, a jak gwiazdeczka przyleci go zgnieść to raczej ostatnim na co wpadnie to wypowiadanie do niej jakichkolwiek życzeń. - A ty już wypowiedziałeś, czyli się nie spełni, po sprawie - odparł, gładko przyjmując fakt, że nigdy nie przyjdzie mu uwierzyć w magię spadających gwiazd. Jakoś to przeżyje. No, nie przeżyje, jeśli wciąż rozważamy scenariusz ze zgnieceniem. - Do gwiazdy? Nah, niech sobie leci i dalej słucha zaciętych płyt o kasie, zdrowiu i miłości jak z bajki - machnął ręką i skupił się na śledzeniu wzrokiem kształtu Wielkiego Wozu. - Za to mogę mieć życzenie do ciebie - dodał po chwili, podpierając się na łokciu, aby spojrzeć na twarz Tima z igrającym na ustach uśmiechem. - Wargi mi się nudzą, Timmy. Zrób z tym coś - polecił mu, zamierzając wyciągnąć z tych walentynek jeszcze odrobinę więcej. Niedługo będzie musiał się zbierać, chciał wykorzystać dani im czas w całości.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Są takie rzeczy na które nie mogli mieć wpływu, Jeśli na następny dzień miałoby wydarzyć się coś, co odbierze Timowi życie, niech tak będzie. Nie mógłby z tym absolutnie nic zrobić. Miał jedynie wątpliwości co do tego, czy po jego śmierci ktokolwiek go zapamięta. Jak do tej pory nie osiągnął zbyt wiele i większość swojego czasu spędzał w klubach, czy to w pracy, czy też dla przyjemności. Nie sądził, żeby miał tam kogoś, kto zauważy jego nieobecność w razie jakiegoś wypadku. Było to dość przykre, faktycznie nie miał przyjaciół, jedynie jego siostra bliźniaczka mogłaby za nim zatęsknić ale wciąż nie było nic wartościowego, co zostawiłby po swojej śmierci. Może los pozwoli na to, aby osiągnął coś jeszcze i wtedy zostaną osoby, które zapamiętają jego imię. Eli faktycznie osiągnął przynajmniej coś w jeździe na łyżwach.
Jednorazowy układ był idealny, odpowiadało im to, nie planowali nic więcej, a jednak gdzieś w głowie Timmy miał myśli aby odwiedzić go na lodowisku i miał zamiar to zrobić. Nawet jeśli wszystko było jednoranowe. Jednorazowo spotkali się w klubie, jednorazowo mieli przygodę w toalecie, jednorazowo budowali zamek z piasku, jednorazowo palili skręta, a następnym razem... -Jednorazowo mogę spróbować Cię znaleźć.- mógł i zrobi to tylko przez to, że Eli bawił się jego włosami i w tym momencie nawet nie potrafił mu odmówić. W jego głowie był mętlik, na pewno spowodowany tym, co wypalili i nie zanosiło się, aby szybko odzyskał rozum. Chciał mu odmówić ale nie chciał, wiadomo o co chodzi. Odwiedziny na lodowisku nie były przecież niczym zobowiązującym i nic zobowiązującego nie miało się pomiędzy nimi wydarzyć. Byli dla siebie odpowiednim towarzystwem i wymienienie się numerami byłoby na pewno dobrym pomysłem. Tyle że nie dla Tima, który bronił się przed ponownym spotkaniem, w obawie.. sam do końca nie wiedział przed czym. Po prostu już dawno wmówił sobie, że dłuższe znajomości nie są dla niego i uparcie się tego trzymał. Być może myślał, że po prostu nie zasługuje na to, aby mieć w swoim życiu kogoś, dla kogo będzie ważny.
Zaśmiał się na jego słowa, chyba przywykł już do tego, że wypowiadane przez niego życzenia faktycznie się nie spełniały. -Niestety możesz mieć rację.- przyznał niechętnie. Faktycznie wypowiedział życzenie na głos, więc zgodnie ze swoim własnym przekonaniem, nie powinno się ono spełnić. Jednak jeśli weźmiemy pod uwagę możliwości zgniecenia to nic nie miało większego znaczenia. -Miłość jak z bajki.- prychnął pod nosem. -Życzenia ludzi są bardzo oklepane. Jakby nie oczekiwali nic więcej od życia.- stwierdził. -Wierzysz w miłość?- zapytał już tak totalnie poza tematem spadającej gwiazdy. Ta nie miała zamiaru spełniać ich życzeń, a Timmy mimo wszystko z jakiegoś powodu był ciekawy tego w co Eli wierzy.
Spojrzał na niego nieco zaskoczony tym, że chłopak ma do niego jakieś życzenie. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Podniósł się nieco do góry razem z ciałem Eliego, który podparł się na łokciu. Uniósł niechętnie głowę, bo musiał przerwać wygodne leżenie na jego brzuchu co w tym momencie średnio mu pasowało. Obrócił głowę w jego stronę i z igrającym na ustach uśmiechem oparł dłoń na piasku podnosząc się do góry. Nachylił się w jego kierunku. -Nie mam pojęcia co mogę z tym zrobić.- odparł niewinnie. Czy mógł sobie pozwolić na pocałunek? Czy to nie znaczyło zbyt wiele? - Chciałbym zająć się twoimi wargami i sprawić że przestaną się nudzić ale nie wiem czy mogę pozwolić sobie na to na drugiej randce.- mały uśmiech cisnął się na jego usta. Zazwyczaj miał gdzieś to, na co może sobie pozwolić i przecież to nawet nie był randka. Doskonale o tym wiedział. -Oh zresztą... pierzyć to...- nie czekał zbyt długo na to aby złączyć ich usta w nagłym pocałunku. Podniósł się nieco bardziej i usiadł okrakiem na jego biodrach układając dłonie na jego policzkach. Poczuł usta Eliego na tych swoich po raz kolejny i czuł się trochę tak, jakby właśnie tego brakowało mu do szczęścia. -Powinniśmy powoli wracać.- powiedział nagle, niechętnie przerywając pocałunek, do którego zaraz wrócił ignorując swoje własne słowa. Przynajmniej próbował... ale Eli miał w sobie coś więcej niż reszta chłopaków poznanych na jedną noc.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Miłość. Fascynująca koncepcja, którą sam rozumiał jako bezgraniczne przywiązanie do drugiej osoby, czy to z rodziny, czy spoza, ale sam nie miał okazji jej doświadczyć. Niczego, co działo się w domu rodzinnym, nie określiłby mianem "miłości". To co było między jego rodzicami było śmiechu warte, nie był nawet pewny dlaczego uparcie utrzymywali to małżeństwo i dzielili ze sobą życie, skoro ojciec wolał wyjazdy od siedzenia ze swoją żoną i latoroślami, a matka wskakiwała do łóżka z każdym chętnym sąsiadem, jakiego dała radę wyhaczyć w nowym miejscu zamieszkania. Pewnie kredyty. I dzieciaki, chociaż nie sądził, aby rodzice szczególnie się nim przejmowali. Oczywiście dużym problemem był fakt, że interesowali się aż za bardzo, ale w tym wszystkim nie chodziło o niego. Nie o osobę, którą faktycznie był, a o wytworzoną w ich głowach, wyidealizowaną formę, od której zdarzało mu się odbiegać w praktycznie każdym sensie. Gdy tylko wyrywał się z domu, niczym nie przypominał tego ułożonego młodzieńca, którym miał być w ich oczach, ale przymykali na to oko, ponieważ potrafił wykazać się na lodzie. Wysławił nazwisko, zapewniał im więcej kasy, oni w zamian załatwiali mu świetnych trenerów i umożliwiali samorozwój i... to tyle. Żadnych ciepłych uścisków, wyznań rodzicielskiej miłości czy faktycznej troski, kiedy zajeżdżał się podczas ćwiczeń. To wszystko było formalnością, nie łączyło ich nic poza genami i wspólnymi celami.
- A co? Badasz teren przed wyznaniem, kochanie? - odparł kpiąco, zasłaniając swoją słabość w poruszonym temacie tarczą z wymuszonej obojętności. - Szybciej uwierzyłbym w latające świnki morskie zagadujące ludzi na temat życia po śmierci - dodał jeszcze, chcąc zamknąć tą bezsensowną rozmowę i najlepiej do niej nie wracać. Bez miłości dało się funkcjonować, więc czy tam gdzieś faktycznie była czy nie - miał to gdzieś. Za to miał całkowitą pewność, że jemu taki poziom całkowitej słabości nie groził, nie miał nawet do kogo się w taki sposób przywiązać i jakoś egzystował bez problemu bez doświadczenia miłosnych uniesień. Znacznie bardziej interesowała go rozmowa o pocałunkach, których Timmy próbował mu odmawiać. Chociaż wcześniej wysunął dłoń z jego włosów, kiedy ponownie miał go tak blisko, automatycznie oparł palce na jego karku, nie oczekując takich bezsensownych oporów. - Lepiej się już zamknij - wymamrotał niecierpliwie na jego paplaninę o drugiej randce. Coś mu się chyba przepaliło pod kopułą, ale na szczęście szybko się otrząsnął i dał Eliemu to, na co czekał. Luźno wrócił do pozycji leżącej, ciągnąc za sobą Tima, kiedy ponownie był w stanie skupić się na kontakcie ich ust. Lekko przesunął paznokciami po tyle jego szyi, drugą dłonią dotykając jego policzka, a potem ciekawsko wędrując niżej, muskając palcami jabłko Adama, zagłębienie nad obojczykami, guziki czarnej koszuli. - Mhmm, zaraz - zbył jego sugestię i chętnie wrócił do nieprzejmowania się światem. Nie miał pojęcia, która jest godzina i czy powinni wracać do domów, a tym bardziej go to w tej chwili nie obchodziło. Jedyne co się liczyło to jego dłonie na skórze, nacisk słodkich warg, urwane oddechy w próbach zapewnienia sobie tlenu bez przerywania czułości na zbyt długi czas. Wędrującą ręką dotarł do jego biodra, na którym zacisnął palce, powstrzymując się przed potrzebą zagłębienia ich pod materiał. Zamiast tego skorzystał z wygodnego, stabilnego chwytu, aby zaprzeć się o piasek i sprawnie przewrócić go na plecy, podobnie co tego co Tim odwalił na parkiecie, po ich efektownym zakończeniu spontanicznego tanga. Z uśmiechem cisnącym się na usta otarł się nosem o jego i jeszcze raz cmoknął go w usta. - Stawiasz taksówkę - poinformował go, krótko, zwięźle i na temat, po czym z beztroskim śmiechem zaczął się podnosić do pionu. Dokładnie tego potrzebował i na dobrą sprawę potrafiłby z nim tak zostać jeszcze na długie godziny, ale nie zamierzał przesadzać. Dobrą zabawę trzeba było sobie dawkować, zwłaszcza kiedy za bardzo się do niej przyzwyczajało. Kiedy już stał na własnych nogach, wyciągnął w jego stronę dłoń, oferując pomoc z podniesieniem się. Cóż za odwrócenie ról po raz kolejny w ciągu jednego wieczora.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z taką przeszłością, przez kolejne tysiąc lat nie będą w stanie uwierzyć w miłość. Timothy też nie miał zbyt dobrych wspomnień z dzieciństwa, przynajmniej przez pierwsze lata swojego życia. Potem wydawało się, że wszystko jakoś się układa ale jego adopcyjni rodzice też dawali mu idealny przykład, że miłość nie istnieje, a nawet jeśli istnieje to nie jest w stanie przetrwać zbyt długo i prędzej czy później wszystko się posypie. Miał takie samo przekonanie w swojej głowie, nie widział sensu w tym, aby przywiązać się do drugiej osoby, być gotowym zrobić dla niej wszystko, a później wszystko stracić. Nie ufał ludziom, nie dopuszczał ich do siebie i lepiej żyło mu się po prostu w samotności, bez ryzyka, że ktoś kopnie go w tyłek. Bywały chwile w których brakowało mu drugiej osoby obok ale jej brak był zdecydowanie bardziej bezpieczny niż obecność. -Wolę wiedzieć czego mam się spodziewać nie zniósłbym odrzucenia.- odpowiedział żartobliwie i ułożył rękę na klatce piersiowej. W końcu ich związek już trochę trwał, nie przypominał sobie aby zerwali. Dobrze, że to wszystko były tylko żarty i faktycznie nie musiał przejmować się wyznaniami miłości i obawami przed odrzuceniem. Nie rozumiał dlaczego ludzie w ogóle angażują się w takie relacje i często poświęcają życie dla drugiej osoby. Oni bawili się świetnie bez tego i mogli robić to na co mieli ochotę. -Bo co?- zmarszczył brwi, to się nazywa rozmowa dwójki dorosłych ludzi. Później już skupili się na pocałunku i Timmy nie miał ochoty na przepychanki na temat randek i wyznań miłości, wolał skupić się od razu na czynach, które wywoływały w nim sporo przyjemności.
Nachylił się nad nim, po chwili wygodnie się na nim układając i oddał się całkowicie pocałunkom. Mruknął zadowolony czując uścisk na biodrze. Eli był bardzo prosty w obsłudze, niby się denerwował, lubił postawić na swoim, a wystarczyło zacząć go całować i bez żadnych sprzeciwów się temu poddawał. Podobnie zachowywał się Timmy i nie znał odpowiedzi na pytanie dlaczego tak się dzieje. Nie zwracał uwagi na otaczający ich świat i gdyby teraz ktoś pojawił się obok nawet by nie zauważył. Nie przewidział też tego, że zaraz wyląduje pod Elim. Skrzywił się czując pod plecami zimny piasek. Na zakończenie tej małej przyjemności przygryzł jego dolną wargę, kiedy Eli po raz ostatni cmoknął go w usta. -W łóżku też się tak rządzisz?- zapytał rozbawiony i spojrzał podejrzliwie na jego wyciągniętą dłoń. Skorzystał jednak z pomocy i podniósł się do góry. Nie miał ochoty wracać do domu ale przyszła na to pora, nie mogli migdalić się na plaży w nieskończoność. Walentynki dobiegały końca, a biorąc pod uwagę uczucia jakie wywoływał w nim niedawno poznany chłopak powinni jak najszybciej to wszystko zakończyć. Skierowali się w stronę wyjścia z plaży i Timmy faktycznie w między czasie zamówił im taksówkę, a nawet dwie bo mieszkali w dwóch różnych końcach Seattle, a to była najszybsza forma dostania się do domu. Pożegnali się i każdy mógł wrócić do własnego życia, jakby totalnie nic się pomiędzy nimi nie wydarzyło.

/ztx2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

S02E01
prawie boso przez świat
Seattle.
Nikt nie przyjechał przywitać go w mieście gdy wreszcie wylądował. Nie było czerwonego dywanu rozłożonego wprost z dołu schodów prowadzących do samolotu, nie było królewskiego powitania, pocałunków stęsknionej kobiety czy odgłosu otwieranego szampana. Nie, żeby się tego spodziewał. O swoim przylocie powiedział tylko jednej osobie. Z jedyną, obszerną torbą zarzuconą na ramię, wyszedł na zewnątrz płynąc wraz z falą ludzi wydostających się z płyty. Wyminął krąg oczekujących, który zawsze formował się przy bramce - rodzinę, przyjaciół, kierowców i pracowników. Niektórzy trzymali w dłoniach kartki z imionami osób, których szukali, inni z daleka machali już obiema rękami, nie mogąc doczekać się spotkania.
Gdy po raz pierwszy wracał z Syrii, szukał wzrokiem znajomych twarzy, łudząc się, że powrót do znajomego miasta będzie jak skok w przeszłość, w czasy, w których wszystko prostu dobrze. Pamiętał stojącego na samym końcu tego tłumu ojca i swoje zdziwienie jego widokiem. Przecież nie będziesz płacił za taksówkę, no to przyjechałem.
Tym razem było inaczej. Czuł to, jak powiew Waszyngtońskiego wiatru we włosach gdy przecisnął się przez lgnący do środka tłum i wyszedł wreszcie na zewnątrz, sam. Wiedział to, szukając sobie wolnej taksówki i wpakowując do środka swoją torbę, nim przekazał kierowcy nowy adres tymczasowego mieszkania. Widział, w pustej kawalerce, jeszcze mniejszej niż jego mieszkanie w Chinatown, które sprzedał gdy wraz z Thornton kupowali razem dom.
Miał wrażenie, że od tego czasu upłynęła cała wieczność.
Zamiast odgłosu odkorkowanego szampana usłyszał głuchy dźwięk wyciąganej spomiędzy butelek whisky, prosto z osobistej kolekcji naczelnego. Niemal każdy z jego trunków był prezentem od kogoś, komu artykuł opublikowany w ich gazecie był bardzo na rękę, więc wszystkie zachowane były na specjalną okazję. Jedną z nich okazał się być jego powrót. W biurze znalazł to, czego, w czystej teorii, szukał. Uśmiechy na ustach ludzi, którzy nie widzieli go przez wiele miesięcy, braterskie klepnięcia w plecy, nieme dobra robota, przekazywane spojrzeniem i skinieniem ku niemu głową. Żaden z tych gestów wydawał się nie mieć żadnego pokrycia. Powrót do Seattle był niczym utkwiona w jego przełyku gula, której w żaden sposób nie potrafił się pozbyć, a która momentami zaczynała go dusić. Jak wtedy, gdy pudło swoich rzeczy sprzed wyjazdu upychał głęboko na dno pustej szafy i wypadł z niego głupi, teksański magnes w kształcie starego rewolweru.
Lubił Sand Point. Na wszystkie swoje trzy, samotnie spędzone dni w Seattle, łapał się na przychodzeniu na tę plażę każdego. Lubił to, jak chłodny robił się piasek wieczorem, jak pachniał wiatr wiejący od strony wody, jak światła latarni odbijały się refleksami od jej powierzchni gdy zachodziło słońce.
Było w tym też coś sadystycznego. Kobiecy śmiech dobiegający z restauracji nieopodal często sprawiał, że wzdrygał się lekko, rozglądając dookoła. Zapach soli przywoływał wspomnienia kradzionego wina i nieudolnego włamywania do domku w lesie obok. Wiedział, że wracanie do tych wspomnień wyrządzało więcej krzywdy niż pożytku, ale nie potrafił powstrzymywać się przed powrotem. Na swój sposób, było to jak oglądanie zdjęć osoby, której już nigdy się nie zobaczy.
Czwartego dnia swojego pobytu w Seattle, słońce chyliło się ku zachodowi gdy usiadł na zimnym piasku. Z notesem w dłoni, prawdziwie retro, usiłował przerobić swoje skondensowane notatki w coś, co mógłby opublikować w przyszłości, gdy z zamyślenia wyrwało go dalekie szczeknięcie.
Uniósł spojrzenie znad notesu i zamarł, z początku nie wiedząc, jak zareagować na widok biegnącego ku niemu psa. Miał jasny, kremowy kolor i uśmiechnięty pyszczek, i nawet nie zwracał uwagi na to, że wlecze za sobą swoją własną smycz, ewidentnie wyrywając się właścicielowi. Przeszło mu przez myśl, że przypominał Biszkopta. Ale dopiero wtedy, gdy pies skoczył prosto na niego, merdając żwawo ogonem, dostrzegł wyryte imię na medaliku jego obroży.
- Cześć, mały - parsknął śmiechem, odruchowo wyciągając ręce do psa, przez krótką chwilę tkwiąc w tym błogim stanie niezrozumienia, niełączenia ze sobą faktów. - No, nie taki mały już. Aleś urósł.
Chwila nieświadomości minęła dość szybko. Drapiąc psa za uchem, zerknął na leżącą obok smycz, uświadamiając sobie, że pies nie znalazł się tutaj przypadkiem i musiał mieć właściciela. Sama ta myśl sprawiła, że coś w jego wnętrzu drgnęło.
- Zgubiłeś kogoś? - spytał cicho, patrząc prosto w wielkie ślepia, w których nie było ani krzty rozumu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

S02E01 W ciągu ostatniego roku znienawidziła Rykera na wszystkie możliwe sposoby. Analizowała, rozdrapywała rany i masochistycznie zadawała ból samej sobie, nie potrafiąc ani zapomnieć, ani wybaczyć. Chwila, w której brunet oznajmił jej, że wyjeżdża nie pytając o zdanie, nie biorąc pod uwagę ich związku, nie licząc się z tym, że łamie jej serce, że prawdopodobnie nigdy mu tego nie wybaczy - coś się skończyło. Zamknęła się, wzniosła wysoki mur, obiecując sobie, że nigdy więcej nie dopuści do sytuacji, gdzie inna osoba będzie miała na nią tak wielki wpływ. Przytłaczającą prawdą, której była aż nazbyt świadoma, było również to, że rozstając się trzy lata temu z Abrahamem miała wrażenie, że jej świat runął. Rykera pokochała jeszcze bardziej, co było szaleństwem. Przy nim zapomniała o uczuciu jakim darzyła Herschela, zdawało się niknąć, być banalne, błahe, nic nieznaczące. Czuła, jakby uniosła się nad ziemią, jakby Andrew był jej dopełnieniem - w każdej życiowej kwestii, przy każdym wyborze. Odchodząc zabrał ze sobą nie tylko miłość, ale odebrał jej najlepszego przyjaciela, współlokatora, powiernika tajemnic, radości i smutków. Nienawidziła go, miała do tego absolutne prawo. Teraz i rok temu.
Na początku przyłapywała się na wyszukiwaniu informacji, jakichś oznak życia z jego strony. Śledziła internet w poszukiwaniu zdjęć, artykułów, czegokolwiek, co zaspokoiłoby jej chwilową ciekawość i w jakiś sposób uspokoiło, bowiem nawet jeśli pragnęła, wymazać ten etap z pamięci, to nie mogła udawać, że nie drżała na myśl, że człowiek od którego tak bardzo było uzależniona, znalazł się w samym środku wojny. Z biegiem czasu robiła to rzadziej, aż wreszcie przestała całkowicie. Nie dlatego, że zapomniała (niestety, ta sztuka się nie powiodła), ale uczucia temu towarzyszące ją wykańczały. Musiała przestać dla samej siebie, ruszyć na przód, chociaż każdy stawiany krok wydawał się być mozolną wędrówką na Mount Everest.
Wyprowadziła się z domu, który wspólnie kupili, sprzedała go i jedynym kontaktem, jaki nawiązała z mężczyzną w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy, było przelanie części pieniędzy na jego rachunek bankowy. Bez żadnej wiadomości, bez zbędnych wyjaśnień. Mieli czyste konto, nareszcie nic ich nie łączyło. Zajęła się pracą, przygotowywaniem własnej kolekcji i otwarciem butiku sygnowanego swoim nazwiskiem, co pochłaniało jej czas i myśli. Spotkaniem z rodziną, z przyjaciółmi. Po jakimś czasie poszła na randkę - jedną, drugą, kolejną, które okazywały się być klapami, najprawdopodobniej z jej powodu, bo była dość wycofana, może nieco agresywna i zamknięta. Miesiąc temu zupełnym przypadkiem poznała jakiegoś zwariowanego przyjaciela Eloise, który okazał się być przystępniejszy od całej reszty domniemanych adoratorów. Dała mu szansę, nie dlatego, że pragnęła kolejnego związku, ale ze zwykłej i ludzkiej potrzeby bliskości. Nie widziała siebie i jego razem na dłuższą metę i jakkolwiek egoistycznie to brzmiało - był jej chwilą, tej, której pragnęła w danym momencie.
Dzisiejszy wieczór, jak każdy poprzedni i każdy następny wyglądał tak samo - wychodziła na długi spacer z psem, zazwyczaj zahaczając o plażę, gdzie Biszkopt mógł się wybiegać, a ona odetchnąć po trudnym dniu - fizycznie albo emocjonalnie. Zazwyczaj spuszczała go ze smyczy, kiedy upewniła się, że w pobliżu nie było szalonej liczby ludzi, bo ten choć niegroźny, to faktycznie wciąż głupi, dobiegał do każdego, domagając się należytej uwagi i czułości. Tym razem nie zdołała sięgnąć do obroży, gdy szarpnął, jakby spłoszony i ruszył pędem przed siebie. - Biszkopt - zawołała, a ten nie zareagował. - BISZKOPT!!! - podniosła głos, brzmiący stanowczo, ale i na to pozostawał głuchy. - Ty cholerny, niewychowany kundlu - mruknęła pod nosem, przyśpieszając kroku, by nie stracić go z zasięgu wzroku. Gdy dostrzegła, że zatrzymał się i kilkadziesiąt metrów dalej krążył wokół jakiegoś mężczyzny, odetchnęła z ulgą. - Przepra...- przerwała, urywając słowo w połowie, kiedy doskonale znajome oczy spotykały się z jej własnymi. Spięła się, wyprostowała jak struna, zaciskając szczękę tak mocno, że mogłaby pęknąć. - Chodź tu, ty durny psie - pochyliła się, sięgając po smycz i szarpnęła psa, który nadal ją ignorował. - Nawet nie próbuj, nie odzywaj się do mnie, nie masz prawa - pokręciła energicznie głową, wyprzedzając bruneta, który już wstawał i nie odrywał od niej spojrzenia.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie masz prawa.
Nie miał. Nie miał prawa robić tak wielu rzeczy, które zrobił w ciągu całego swojego życia, a które robił z pełną świadomością i akceptacją konsekwencji. Ignorując niektóre zajęcia na swojej uczelni, wiedział, że profesorowie będą łypać na niego nieprzychylnie. Skręcając w prawo na zakazie wiedział, że któregoś dnia ktoś go na tym przyłapie. Nawet wpuszczając do siebie Francescę, w duchu miał świadomość tego, że nie wyglądało to zbyt dobrze, a reakcja Aviany mogła być ryzykowna. Kręcąc się wokół Country Clubu, szturchając patykiem gniazdo os, podejrzewał, że któregoś dnia zapłaci za to cenę, której mógł nie chcieć zapłacić.
Teraz, spoglądając w jej ciemne tęczówki wypełnione mieszanką emocji czuł, jak jego barki uginają się pod ciężarem tych konsekwencji. Tych, na które się porwał, ale które okazały się zbyt ciężkie by mógł je unieść.
Tych, które towarzyszyły mu każdego dnia ostatniego roku.
Thornton była jego w sposób, który nie był przedmiotowy. Wkradając się do jego życia, wydawała się wiedzieć, w jaki sposób płynie pomimo ich krótkiej z początku znajomości. W świecie, do którego wyblakłych barw zdążył się przyzwyczaić była tym elementem, który na zawsze dodawał mu koloru. Rozumiała go w sposób, w który nie rozumiał sam siebie. Nie była kolejną miłością, którą na starość człowiek wspomni swoim prawnukom z nostalgią w głosie. Była .
, którą widział jako pierwszą budząc się rano. Która zasłaniała mu wpadające do pomieszczenia promienie światła gdy pochylała się nad nim, przykrywając jego pole widzenia burzą ciemnych włosów. Która uśmiechała się szeroko i chowała w jego koszulce ziewnięcie. Która znikała, gdy otwierał oczy po raz kolejny, napotykając szary, brudny sufit baraku.
, której adres mailowy wpisany był jako odbiorca w dziesiątkach maili, które nie opuściły jego skrzynki odbiorczej. Maili, nad którymi spędzał bezsenne noce, starając się zwerbalizować wszystko to, co chciał, żeby wiedziała. Które reprezentowały całe spektrum targającego nim konfliktu, rozpoczynając się od przepraszam, przez zrozum, że..., aż po otrzymałem przelew, kropka.
, do której numer pamiętał do dziś, jakby wypalił się w jego umyśle wraz z wspomnieniem każdego, spędzonego wraz z nią dnia. Który wybierał kilkukrotnie, spoglądając w ekran telefonu satelitarnego, nigdy nie klikając zielonej słuchawki. Bo zielona słuchawka reprezentowała więcej, niż intencję - świadczyła o tym,że miał jej coś do powiedzenia. A choć miał tak wiele, nie miał pojęcia tak naprawdę co. Z tysiąca słów, których mógłby użyć by choć uszczknąć wierzchołek całej góry myśli, które chciałby jej przekazać, nie potrafił znaleźć ani jednego, które miałoby jakikolwiek sens.
Desperacko podnosząc się z piasku, tym bardziej nie miał pojęcia. Wszystkie prototypy zdań, które przerzucił do kolumny "może", uleciały z jego głowy w jedno uderzenie serca, w którym usłyszał jej głos z oddali.
- Wiem, zaczekaj - wyrzucił z siebie, wprost, bez żadnego przemyślenia, wstając na równe nogi i ignorując burzę piasku, którą wzniecił dookoła, brudząc i swoje ubrania, i zostawiając go sporo na stojącym obok Biszkopcie. - Wiem, że nie mam prawa. Aviana...
Wypuścił powietrze z ust, spoglądając na nią nawet, jeśli ona nie garnęła się do nawiązania z nim kontaktu wzrokowego.
I co powiesz? i co kurwa powiesz?
- Chciałem tylko wiedzieć, czy wszystko u ciebie w porządku.
Pudło.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Milion.
Dokładnie tyle różnych rozwiązań sytuacji, w której postawiło go życie (na własne życzenie) mogli razem odnaleźć. Milion miejsc, do których mogli się wybrać. Dokąd mogli uciec z Seattle razem. Wiedział o tym. Wiedział jak bardzo go kochała, jak wiele była gotowa dla niego poświęcić, z jak wielu rzeczy zrezygnować i po jakie sięgnąć, byle tylko byli razem. To nie była chwilowa miłostka, kochał ją do szaleństwa, całym sobą, wiedziała o tym, widziała to każdego dnia - w spojrzeniach, gestach i słowach. Nie wyjechał, bo przestała być wystarczająca, bo czegoś zaczęło brakować, bo coś stało się zbędne. Nigdy nie odnalazła prawdziwego powodu, chociaż z uporem maniaka go poszukiwała. Najpierw u samego bruneta, a później wszędzie wokół. Wrzeszczała, płakała, błagała, a jej prośby pozostawały bez odpowiedzi, dokonał wyboru za nich oboje, idiotycznie wierząc, że tak będzie dobrze, tak będzie lepiej. A później zamilkł, odcinając się od tego życia czerwoną kreską. Nie miał więc prawa tutaj wrócić, nie miał prawa się odzywać, patrzeć na nią w ten sposób, wywierać presji. Czuła przytłaczający ciężar emocji, jakich nie chciała dźwigać, na które nie była gotowa.
- Po roku czasu chcesz wiedzieć czy wszystko u mnie w porządku? - uniosła wreszcie spojrzenie, by skonfrontować się z tym jego. Umęczonym, nieco przerażonym i zagubionym, zupełnie nowym, jakiego nie znała. Nawet gdy ich związek zawisł na włosku przez Francescę, nie widziała u niego tak sprzecznych emocji. - Proszę cię, słyszysz jak idiotycznie brzmisz? - wzgardzona kobieta była jak broń w dłoni najlepszego snajpera, celowała idealnie w czułe punkty, chociaż wcale nie odczuwała z tego powodu satysfakcji. Wcześniej, kiedy to spotkanie rozgrywała we własnym umyśle kilka razy, wyglądało ono zupełnie inaczej. Była twarda, zawzięta, strzelała mu w twarz i dumnie odchodziła z uniesioną wysoko głową, tymczasem... stała. Po prostu stała i wbrew jakiejkolwiek logice chciała usłyszeć, jakie bzdury jeszcze wypowie na głos. Jak absurdalnie wytłumaczy swoją nieobecność. - Nie pomyślałeś o tym, gdy rok temu wyjechałeś zostawiając mnie samą. Tydzień później, kiedy moje serce wciąż było złamane. Miesiąc, gdy nie zadzwoniłeś, nie wysłałeś chociaż głupiej wiadomości. Ani pół roku temu, gdy przelałam na twoje konto pieniądze. Myślisz, że teraz, dzisiaj, na tej cholernej plaży masz prawo pytać mnie czy wszystko w porządku? - szlag trafił postanowienia, dumę i honor. Dała ponieść się emocjom, pozwoliła by nad nią zapanowały, ukazując jak bardzo ją zranił i jak bardzo ta rana nadal krwawiła. Zaciskając dłonie w piąstki, chroniła samą siebie przed wykonaniem kolejnego kroku - przed postawieniem prawej stopy do przodu, przed uniesieniem ręki ku górze, przed wymierzeniem mu siarczystego policzka, przed rozpłakaniem się. Nienawidziła go jeszcze bardziej niż pięć minut temu, bo stając twarzą w twarz z cholernym Rykerem po roku nieobecności, wciąż czuła zdradzieckie uderzenia serca. - Złamałeś mi serce, roztrzaskałeś je. Myślałam, że rany jakie zadawał mi Abraham były najgorszym co mnie spotkało, a później pojawiłeś się ty. Nienawidzę cię każdą cząstką siebie, Andrew - zacisnęła usta, zacisnęła powieki i wypuściła głośno wstrzymywane przez chwilę powietrze. Pewnie był świadom wszystkich uczuć, jakimi go teraz obdarzała, pewnie się tego spodziewał, jednak co innego o tym myśleć, a co innego dostać tym prosto w twarz. - Żałuję każdej sekundy, każdej minuty, godziny i dnia. Żałuję tego wieczora, gdy spotkaliśmy się pierwszy raz, jesteś moim największym błędem - była zraniona i gotowa zranić go jeszcze bardziej, nawet jeśli jej słowa wcale nie były urzeczywistnieniem prawdziwych uczuć.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Trzynaście.
Tak wyraźnie, jak zapamiętał każdy spędzony z nią dzień, tak pamiętał ten, w którym podjął decyzję za ich oboje. Decyzję, której wtedy był w większości pewien, ale pod upływem emocji, jego pewność siebie gasła. Wtedy, w tamtej chwili, zagrożenie było tak bliskie, tak realne. Czuł je na swojej skórze, jak oddech na karku, pod wpływem którego na głowie jeżą się włosy. Oczami wyobraźni widział, jak wślizguje się do ich wspólnego domu, jak swoimi buciorami przekracza próg wejścia do życia Thornton, domagając się zapłaty za grzechy, których nie popełniła.
Cena była zbyt wysoka. Jeśli istniał choć gram ryzyka, że to, co zrobił, kosztowałoby Avianę więcej, niż była w stanie oddać, dla niego warto było wyrzucić wszystko. Warto było spakować się w przeciągu jednego dnia, trzasnąć drzwiami, ignorując krzyki, ignorując prośby, błagania i płacz. Warto było odjechać z piskiem opon z własnego podwórka, zaciskając dłonie tak mocno na kierownicy, aż pobielały knykcie. Warto było spędzić każdy dzień spoglądając w lustro i widząc w odbiciu twarz człowieka, który w pewnym momencie miał cały świat dla siebie tylko po to, by się od niego obrócić.
Siedem.
Patrząc w jej wykrzywioną we wściekłości twarz, samemu oddychał ciężko. Każde wypowiadane przez nią słowo było jak wpijające się w jego ciało ostrze noża. Każde pozostawało po sobie ranę, która choć w przyszłości się zabliźni, na zawsze pozostanie po niej ślad. Chciał zaprzeczyć. Chciał chwycić ją w ramiona i powiedzieć, jak bardzo żałował tego, że odebrał jej możliwość decyzji. Zapewnić o tym, że każdego dnia, który spędził bez niej obok, myślami znajdował się w ich salonie, na kanapie, na której oboje zasypiali w trakcie oglądania filmu. W łazience, w której przepychali się myjąc zęby, walcząc o to, które stało przed lustrem w trakcie. Chciał, by wiedziała, że każdy tydzień spędzony po drugiej stronie świata wydawał się wiecznością, gdy nie było jej obok. Że czuł się kompletnym idiotą, że gotów był upaść przed nią na kolana i błagać o przebaczenie, na które nie sądził, by zasługiwał.
Ale nie miał prawa.
Sześć.
Czuł ocierające się bokiem o jego nogę, miękkie futro psa, który pomimo upływającego czasu rozpoznał w nim dawnego właściciela. Wiejący znad wody wiatr mierzwił mu włosy, rozwiewając też brązowe pukle okalające jej twarz. Jego własna wykrzywiona była w bólu większym, niż gdyby po prostu podeszła i uderzyła go w policzek. Wolałby, żeby to zrobiła. Zrozumiałby to. Nie złapałby jej ręki, nie powstrzymał, po prostu pozwolił, by znalazła w tym geście odrobinę ukojenia. Ale widząc wymalowane w jej oczach cierpienie, tak samo jak ona, po prostu stał.
Nie miał prawa wracać do jej życia. Rozdrapywać stare rany obietnicami, które musiała postrzegać jako puste. Wzbudzać wątpliwość, mówiąc jej, że nigdy nie przestał o niej myśleć. Rozdzierając jej serce na pół mówiąc, że nigdy nie przestał jej kochać.
Aviana spędziła trzynaście miesięcy, siedem dni i sześć godzin układając swoje życie na nowo, bez niego. Przyzwyczajając się do świata, w którym zasypiała bez niego obok i budziła się do dźwięku budzika, a nie pracującego ekspresu do kawy. Starając się zapomnieć o nim - tym, który złamał jej serce, który wydarł jej duszę, rozbił ich wspólne życie na kawałki i pozostawił ją z tym, co z niego zostało.
Nie miał prawa odbierać jej życia, które zbudowała bez niego.
- Przepraszam - wydarło się wreszcie z jego ust, tym cichsze, im głośniejsze przed chwilą były jej słowa. - Przepraszam, że nas zrujnowałem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie potrafiła zrozumieć jego intencji, co nim targało, jakie powody zmusiły go do wyjazdu, stawiając pod ścianą spod której nie mógł uciec. Nie rozumiała wtedy i nie rozumiała teraz. Widziała to jak słowa cedzone przez zęby w afekcie, docierają do zamierzonego celu, jak bolało go to co mówiła. Widziała, że nie była kaprysem, chwilą, ani momentem. NA BOGA! Widziała, chociaż nie chciała tego dopuścić do własnego umysłu, że ją kochał - wtedy i dziś, a i tak popełnił największy błąd w życiu, skazując nie tylko siebie na cierpienie, ale także ją. Niszcząc życie, jakie dopiero zaczynali budować, relację, mającą być ich zawsze. - Dlaczego? - czy naprawdę chciała znać jedyny powód, czy on był gotowy jej go zdradzić? - Dlaczego wtedy wyjechałeś i nagle uznałeś, że pora wrócić? - bo i tego nie rozumiała, czując się jak zagubiona we mgle dziewczynka, na powrót błądząca po omacku w korytarzu złych uczuć, jaki wybudował własnymi rękoma.
- Pięć słów. Cholerne pięć słów. Uważasz, że zasłużyłam na te pięć słów po całym tym roku? - zaskoczona, wściekła, rozgoryczona wbijała w niego spojrzenie ciemniejszych niż na co dzień tęczówek, zmuszając go tym samym, aby konfrontował się z nią albo wręcz przeciwnie - pokornie odwracał wzrok w innych kierunkach, uznając wszystko wokół za bardziej interesujące. - Ja rozgrywałam to spotkanie we własnej głowie niezliczoną ilość razy i miałam ci do powiedzenia o wiele więcej - chłód z jakim do niego podchodziła, mur jakby wybudowała i wzniosła w ciągu tych dziesięciu minut, jakie upłynęły od pierwszego spotkania po jego powrocie, były nieporównywalne z niczym innym. Nawet ich rozstanie z powodu Franceski i tamtego nieporozumienia było cieplejsze niż to czego świadkiem byli mijający ich ludzi, rzucający im zdawkowe, ukradkowe, pełne zaciekawienia spojrzenia. Afera zawsze przyciągała widownię. - To prawda, że Kenzie poleciała z tobą? Bądź szczery. Wziąłeś ją ze sobą do Syrii? - wiedziała o tym, znała odpowiedź, która zaraz miała paść, ale była niepoprawną masochistką, wystawiającą własne serce na jeszcze większy ból, na kolejny cios. - Jeżeli liczysz, że twoje przepraszam wystarczy, to szalenie błądzisz. Nie wybaczę ci dzisiaj, ani jutro, za tydzień, za miesiąc i pięć lat. Tak bardzo cię nienawidzę, że wbrew logice, mam ochotę życzyć ci jak najgorzej - nie kontrolowała języka, wyrzucając z siebie niezliczoną liczbę słów, nad którymi nie panowała. Powiedziałaby i zrobiła wszystko, aby na twarzy Rykera zobaczyć grymas bólu, rozczarowania, złości i rozpaczy. Pragnęła egoistycznie tych wszystkich uczuć, żeby samej poczuć się lepiej. To niemożliwe, ale naiwnie wierzyła, że tak właśnie by było, że poczułaby się lżej, gdyby tylko go zraniła. Ta miłość zmieniła ją w obcą osobę, której rankiem nie rozpoznawała w lustrze.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Sand Point”