WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie miał pojęcia jakie niecne plany miała wobec niego Charlie. Gdyby wiedział, to może uciekłby po zobaczeniu gazu pieprzowego prosto do domu, nie wracając drugi raz w to samo miejsce, by upewnić się co z dziewczyną. W końcu miał usprawiedliwienie, tak?
Chciał tylko pomóc, a nie zaatakować. Wbrew temu co Charlie myślała, czy jej się wydawało, Robert nie był cichym zabójcą, psychopatą czy innego rodzaju potworem w ludzkiej skórze. O dziwo spotkał się już z tym, że niektórym się tak kojarzył, ale nie miał pojęcia dlaczego. W końcu był taki miły i pomocny! Pomijając oczywiście momenty, w których nie był, ale to nie zdarzało się często. Może po prostu miał coś w spojrzeniu faktycznie, coś czego sam nigdy nie zauważył? Co do jednego Charlie miała stuprocentową rację - Robert był naprawdę przystojny.
Zerknął na nią kątem oka, odrobinę zaniepokojony, słysząc że chętnie usłyszałaby wycie mężczyzny, z bólu, nie przyjemności. Czy to nie było przypadkiem psychopatyczne?! Może dalej był w niebezpieczeństwie? Pokręcił głową, próbując odgonić tę myśli. W końcu Charlie mogła tak mówić, bo właśnie została zaatakowana przez złego faceta i dalej pewnie była z tego powodu poddenerwowana. Nie chodziło przecież konkretnie o samego Roberta, tak? Na pewno tak.
Swoją drogą jeżeli złodziej ukradł jej karty, to może powinna zablokować je od razu? On w ogóle o tym nie pomyślał, więc jej tego nie poradził. Czasami zapominał o wielu sprawach, bo głowę miał gdzieś w chmurach, więc o wielu terminach i spotkaniach przypominał mu telefon, a dokładniej kalendarz w telefonie - nawet po kilka razy.
To dobrze, że nie umiem wyć — mruknął, odrobinę skołowany. W zasadzie chodziło mu o to, że dobrze się stało, skoro jednak nie użyła na nim gazu, bo jego oczy są bezpieczne, ale wyszło jak wyszło. Tak naprawdę nie wiedział czy potrafi wyć czy nie, może w odpowiednich okolicznościach by potrafił? Też był całym tym zajście zestresowany. Gdyby stracił wzrok to prawdopodobnie jego kariera by się zakończyła i byłby nieszczęśliwy do końca życia. Chociaż kto wie jak to by się wszystko potoczyło, może dawałby radę tworzyć książki z pomocą dyktafonu czy czegoś takiego, o ile dalej miałby wenę oczywiście.
Nie, żartowałem. Myślę, że raczej nie wróci. Prawdopodobnie był równie zdenerwowany co my i sam już nie pamięta kogo okradł — wzruszył ramionami, odpowiadając na jej kolejne pytanie. Naprawdę uważał, że napastnik weźmie z portfela Charlie to, co cenne i szybko wyrzuci resztę do najbliższego śmietnika. Wcześniej powiedział, że on może wróci tylko dlatego, żeby pospieszyć ją do szybkiego odejścia z tego okropnego parku. No i bardzo chciał już do domu.
Chwile później, gdy obydwoje zapomnieli odrobinę o napaści, pozwolił otrzeć jej swoje łzy rozbawienia. Obydwie ręce zajęte miał torbami, więc tak było wygodniej.
Zaśmiał się z kolejnych jej rozważań.
Głównie są tam ciuchy i para butów, które chyba nie smakują najlepiej. A sera proszę nie obrażać. Sery są wspaniałe, zawsze, ze wszystkim — dodał niby poważnie, niby żartem.
Dotarli do metra i dopiero zdał sobie sprawę, że Charlie może mieszka gdzie indziej i chce żeby ją odprowadził. — Jedziesz w tym samym kierunku? Odprowadzić cię? A może chcesz wpaść do mnie na herbatę? Pomogę ci skleić ten wazon. Potem zamówię ci taksówkę, żebyś sama nie wracała, co ty nato? — spytał całkowicie naturalnie, nie widząc w tym nic złego, w końcu miał szczere intencje.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Musiała dać sobie trochę czasu i przekonać się, że Robert jest naprawdę niegroźny. Może powinien zgolić brodę? Albo przefarbować włosy na blond? Wtedy będzie zupełnie niepodobny do potencjalnego mordercy, a wręcz przeciwnie! Jeszcze napatoczy mu się kariera modela! Z czasem jednak dojdzie do niej najważniejszy fakt – Robert jest bliskim przyjacielem (oby już niedługo!) Poli, więc nawet jeśli miałby wobec niej niecne plany jak morderstwo w biały dzień, wszystko wydałoby się prędzej czy później.
Poddenerwowanie wciąż ją trzymało, więc nie zawsze kontrolowała swoje słowa. Zauważyła jego sekundową reakcję, która świadczyła o niepokoju. O rany, jej policzki przybrały aż różowego odcienia przez zawstydzenie. Dlaczego mówiła o wyciu mężczyzny? O wyciu z bólu, nie przyjemności w dodatku. Pokręciła głową, uśmiechając się głupio i uniosła ręce w geście poddania.
- Spokojnie, nie chodzi mi o twoje wycie – wytłumaczyła i tym samym palnęła kolejną głupotę. Zwilżyła wargi językiem, zerkając gdzieś w bok nagle zainteresowana florą i fauną parku. - O żadne wycie… nie chodzi…
Nadszedł czas żalu za swoje grzechy słowa i aby zacząć to jak najwcześniej. Może zdąży z pokutą przed końcem spotkania z Robertem, więc może jeszcze jakaś nadzieja na odzyskanie równowagi i spokoju jest. Zdecydowanie zacznie unikać parku i zrobi wszystko, by jeździć tylko i wyłącznie samochodem. Jeszcze rozejdzie się po znajomych, że Charlie Everett gada takie bzdury, a to wszystko wcale nie z powodu zauroczenia boską urodą Roberta – to już wystarczający obciach. Choć, z drugiej strony może dobrze? Przynajmniej nie „podbija” do wspólnego przyjaciela. Tu jeszcze też musi się przyzwyczaić, bo cała paczka przyjaciół jest dla niej wciąż nowością.
Parsknęła śmiechem na jego słowa o braku umiejętności. Od razu poczuła się pewniej, a jeszcze niedawny napad dzięki temu odchodził w niepamięć.
- I całe szczęście! Przynajmniej w tej sytuacji – uśmiechnęła się weselej, poprawiając torebkę na ramieniu. Kontrolowała wciąż kieszeń z telefonem czy wciąż tam jest. Lepiej będzie jak już im się nie zdarzy żadna sytuacja z gazem. Robert potrzebuje swoich oczu jak najbardziej. Pracę można by jakoś ogarnąć, są teraz najlepsze technologie, ale kto wybierałby koszulki bratu? Takie na przypale albo wcale? - Niech będzie wystraszony! Co on sobie myśli? Napada na samotne kobiety, tłucze mi wazę! Niech lepiej ucieka, bo jak go spotkam, nogi z dupy mu powyrywam – zagroziła już pewniejsza siebie. Mimo to nie zamierzała spędzić w tym przeklętym parku ani chwili dłużej. Może wróci kiedyś tu, by poszukać portfela? Zamokniętego, porzuconego w krzakach z tym obrzydliwym zdjęciem w dowodzie. A może to okazja do rozpoczęcia nowego etapu wraz z nowym zdjęciem. Całkiem przyjemna wizja.
Humor polepszył jej się jak za pstryknięciem palca. Rachu-ciachu i po strachu. O takim towarzystwie marzyła. Brak jakichkolwiek dramatów (rodzinnych, przyjacielskich, nieznajomych) obowiązywał przez najbliższe chwile.
- O nie, nie mów, że jesteś typem człowieka, który je ser z dżemem – roześmiała się. Właściwie to nie czuła zapachów żadnych, więc nawet ser był dla niej neutralny. Przynajmniej mogła jeść największe, śmierdzące afrodyzjaki i nie ruszał ją odór. Sery właśnie podobno śmierdzą. Agatha, jej matka, zawsze mówiła, że nie lubi tego zapachu i mówienie o tym weszło Charlie naturalnie do życia. Przynajmniej przez te chwile czuła się jak normalny człowiek.
Pokręciła przecząco głową, patrząc na plan metra. Nie jeździła nim za często, więc musiała zorientować się w którą dokładnie stronę ma jechać. Liczyła trochę, że Robert zostanie z nią jeszcze trochę. Potrzebowała towarzystwa, bez żadnych podtekstów; tak po prostu.
- Naprawdę chcesz mi pomóc skleić wazon? – uniosła brwi rozczulona, a jej usta znów rozciągnęły się w uśmiechu. - Powinnam jechać w zupełnie innym kierunku, ale herbata brzmi dobrze. W sumie sklejanie wazonu to trochę jak puzzle, może jest do uratowania.
Oj, raczej jest do wywalenia albo nadaje się na mozaikę, ale czy to ważne?

/ zt2
sorry that I lost our love, without a reason why
sorry that I lost our love, it really hurts sometimes

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- 4 -

To był jej dąb. Tak przynajmniej ułożyła to sobie w głowie kilkanaście lat temu. Łączyła ją niepisana umowa z innymi mieszkańcami Seattle, którzy przywykli do tego, że każdego dnia koło południa, oparta plecami o pień czytała książki, bądź zapisywała coś skrzętnie w notatniku. Miejsce idealne dla kogoś kto chce się ukryć przed resztą świata, a równocześnie obserwować przechodniów, każdego dnia coraz lepiej poznając ich zachowania i gesty. Zdarzało jej się, że wymyślała własną historię dla najbardziej charakterystycznych osób, które przykuwały jej uwagę. Nie dlatego jednak wybrała to miejsce. Tym razem nie zamierzała nic pisać, ale to była jej bezpieczna przystań. Czuła się w tym miejscu dobrze, jednocześnie wiedząc, że znajdą się poza zasięgiem wścibskich oczu i języków. Zbyt dużo utworzyło się przeróżnych historyjek, które wędrowały z sąsiada na sąsiada, napędzane jej powściągliwością. Nie zdradziła nikomu powodu, dla którego przyszła tutaj dzisiaj akurat kiedy było grubo po południu, ale i nikt jej o to pytać nie zamierzał.
Drgnęła dopiero kiedy zawisł nad nią czyjś cień. Choć spodziewała się go, serce zabiło jej mocniej, jakby to jakaś zjawa była, a nie człowiek z krwi i kości.
- Jesteś- szepnęła pod nosem, bardziej do siebie niż do niego. Czuła jak to serce wcześniej wspomniane nie tyle co skacze jej do gardła, a próbuje się przezeń wydostać. Wstała z trawy żeby zderzyć się z nim niemal czubkiem czoła w jego nos, bo wyższy był znacznie i na palcach musiałaby stanąć żeby jakkolwiek podjąć się próby spojrzenia mu w oczy.
- Dobrze, że przyszedłeś- stwierdziła krótko i rzeczowo, w myślach odnotowując, że i on był poruszony (tym spotkaniem?).- Wszystko w porządku?- zapytała poniekąd szczerze zainteresowana odpowiedzią.
- Nie wzięłam chloroformu jak coś. Ani innego potencjalnego narzędzia zbrodni- dodała, uśmiechając się, ale kiedy nie zareagował westchnęła ze zniecierpliwieniem. - Bo wiesz, wyglądasz jakbyś tu przyszedł na ścięcie albo co najmniej jakąś rzeź - dodała już bez uśmiechu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • #32
Biegnąc przez park zastanawiała się, kiedy ostatnio to robiła? Jezu, jeszcze kilka miesięcy wstecz potrafiła zorganizować swój czas w ten sposób, by wykrzesać z niego choć kilkanaście minut dla siebie, dla tej porannej przebieżki, kiedy Keylen był w przedszkolu. Kiedy to się zmieniło? Gdy rzuciła pracę, tym samym naruszając wyrobioną sobie już rutynę? Nie była pewna. Natłok myśli powodował, że potrzebowała świeżego powietrza, potrzebowała tego zapomnienia, kiedy w jej uszach rozbrzmiewała głośna muzyka, toteż odstawiwszy czteroletniego (cztero-kurwa-już-letniego) syna na basen, odnalazła drogę tutaj, nie zważając na duchotę i lepkość powietrza. Okropnie duszno, bleh. Zacisnęła mocniej gumkę na włosach, poprawiła czapkę z daszkiem na głowie i wykorzystując tę chwilę czasu, kiedy mogła być sama, ruszyła przed siebie. Mila, dwie, trzy, boże, kiedy tak zaczęła się męczyć na tak krótkim dystansie? Zrobiła czwartą, postanawiając, że to ostatnia, bo to przecież i tak dość dużo, gdy w grę wchodziła tak długa przerwa od biegania, prawda? Zatrzymawszy się w końcu, zerknęła przelotnie w niebo i okej, zamarła lekko, nie oszukujmy się. Zrobiło się ciemniej, na co zupełnie nie zwróciławcześniej uwagi, a rozgrzane ciało nie rejestrowało mocniejszego powiewu wiatru. Czemu, kretynka, nie sprawdziła pogody? Zerknęła na telefon i wzdrygnęła się, widząc pierwszy błysk na niebie. Tak jak uczyła ją babcia, zdążyła doliczyć do zaledwie pięciu, nim rozległ się strzał grzmotu, a jej ciało przeszedł dreszcz. Nie, nie, nie. Zawróciła automatycznie, bo zdąży, oczywiście, że zdąży. Pierwsze kropelki zimnego deszczu poczuła kilka minut później, a nim się zorientowała, niebo pociemniało całkowicie. Nie ma to jak od stresowanie przez bieganie, fuck. Nie było szans by pozwoliła sobie na dalszą drogę, nie była w stanie. Wyłączyła telefon (tak trzeba, to przyciąga błyski, to była prawda, halo?) i czując przyspieszone bicie serca, czmychnęła pod pierwsze lepsze drzewo. Tego już nie była pewna, może wcale nie powinna tam iść, ale nadchodząca panika wyprzedzała wszelkie myśli. Wdech i wydech, spokojnie. Nienawidziła tego panikowania, które powodowało zaburzenia w myśleniu i skłaniało do głupot. Jak to możliwe, by burza rozszalała się tak bardzo w zaledwie kilka minut? Przymknęła oczy, próbując uspokoić oddech i oparła się dłońmi o kolana, co mało pomogło – kolejny błysk spowodował mocniejsze zamknięcie oczu i szalony dryg ciała. Nie było dobrze. Była na co dzień twarda – radziła sobie z niejednym gównem. Z burzą nie miała jakichkolwiek szans.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#1

Daleko mu było do prawdziwego, oddanego dyscyplinie sportowca; nie ćwiczył wystarczająco regularnie, wystarczająco intensywnie czy na tyle długo, by móc tak o sobie myśleć. W jego zaplanowanym od podszewki życiu nie przewidziano zresztą wystarczająco miejsca na podobne przyjemności... W grę wchodziły co najwyżej towarzyskie partyjki golfa, tenisa albo squasha, w których bezowocne bieganie po boisku zastępowały pogawędki o świetlanej przyszłości czy biznesie, a które - przede wszystkim - wykluczały poważniejsze kontuzje. Arlingtonowie nie różnili się pod tym względem od pozostałych, bogatych rodzin: ponad wysoce sprawne ciała cenili sobie raczej sprawne i przenikliwe umysły. Wyciskanie siódmych potów na siłowni weszło mu w nawyk dopiero po zakończeniu edukacji, gdzie nowy zestaw obowiązków i liczne podróże znacząco ograniczyły jego czas oraz możliwości. Bieganie natomiast było zaledwie efektem ubocznym poważnych zmian, jakie zaszły w jego życiu po objęciu pierwszego, poważnego stanowiska, gdy kilometry pokonywane marszem przestały mu już wystarczać. Pewnego wieczora, zamiast szlajać się w kółko do zapadnięcia zmroku, po prostu zwiększył tempo i pobiegł przed siebie aż chaos w jego głowie ustał, a otaczający go świat rozmył się i skurczył do rozmiaru małego punktu na horyzoncie...
Terrius nie biegał przesadnie często, choć mimo wszystko starał się to robić regularnie: zazwyczaj wczesnym rankiem lub późnym wieczorem, kiedy potrzebował oczyścić umysł przed pracą czy snem. Bywały jednak takie dni jak ten, gdy wiedział, że o zwyczajowej porze nie znajdzie czasu, tak więc starał się wykradać go z grafiku dzięki przekładanym albo odwoływanym spotkaniom. Nawet ryzyko zbliżającej się burzy nie było w stanie go powstrzymać, po prostu wybrał odpowiedni strój i ruszył alejką tak, jak zwykle. Kaptur na głowie i słuchawki w uszach skutecznie zagłuszyły pierwsze oznaki gwałtownej zmiany pogody. Z rytmu nie wybiły go nawet pierwsze krople deszczu; wodoodporny materiał skutecznie chronił przed chłodem. Dopiero pierwszy rozbłysk na granatowym niebie przykuł jego uwagę. Terrius zwolnił do truchtu i rozejrzał się po opustoszałej okolicy. Gdyby nie to, zapewne przegapiłby skuloną pod drzewem postać. Pochylona, przemoczona kobieta wyglądała na przerażoną, a mimo to zawahał się. Jedno zerknięcie przez ramię upewniło go, że jego obstawa wciąż jest na miejscu: ochroniarz trzymał się na dystans, ale pozostawał czujny. Arlington wiedział, że gdyby zignorował kobietę, jego towarzysz również przebiegłby obok niej obojętnie - jego zadaniem było niańczyć dyrektora, a nie przypadkowe sierotki.
Terry westchnął ciężko, zatrzymał odtwarzanie i schował bezprzewodowe słuchawki do kieszeni luźnych spodenek, a potem przystanął zupełnie. Machnął dłonią na partnera, by dać mu znać, że wszystko jest w porządku, po czym skierował nieśpieszne kroki ku trzęsącej się niekontrolowanie kobiecie. Po chwili namysłu zsunął z głowy kaptur, by jej zbytnio nie wystraszyć, ale gdy zbliżył się na odległość pięciu stóp doszedł do wniosku, że nie jest dla szalejącej nad nimi burzy żadną konkurencją. Żywioł wytrącił nieznajomą z równowagi do tego stopnia, że w zasadzie zupełnie nie zwracała uwagi na otoczenie. W tej sytuacji drzewo wydawało jej się zapewne wspaniałą - o ile nie jedyną - kryjówką, ale powinna ją była opuścić jak najszybciej... Arlington rozpiął kurtkę, zsunął ją z ramion i narzucił na kobiece barki, po czym przyjął niemal bliźniaczą pozycję i zaczekał cierpliwie, póki towarzyszka nie podchwyciła jego spojrzenia.
Cześć — mruknął, układając wargi w chłopięcym, figlarnym uśmiechu. — Nie jesteś już przypadkiem wystarczająco mokra? — Nieprzyzwoity wydźwięk nadał pytaniu celowo, by rozproszyć uwagę nieznajomej, ale zachował odpowiedni dystans na wypadek, gdyby za mocno wzięła je do siebie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Drgnęła lekko, kiedy poczuła lekki ciężar na ramionach i wciąż pochylona uniosła wzrok, by zerknąć na faceta obok siebie. Szczerze powiedziawszy jego kurtka nie robiła jej w tym momencie najmniejszej różnicy – to, że była przemoknięta do suchej nitki nie miało dla niej absolutnie żadnego znaczenia. To to, co działo się dookoła powodowało, że traciła rezon i pragnęła po prostu by już się skończyło. Co jak się nie skończy? Co jak spóźni się po dziecko? Co jak utknie tu, pod tym bezpiecznym drzewem, na całe długie godziny? Wdech i wydech. Wdech i wydech. Nie mogło być aż tak źle. A może mogło? Słysząc słowa nieznajomego wyprostowała się lekko, nie będąc do końca pewną, co też miał na myśli. Czy miało to jednak jakiekolwiek znaczenie? Żadnego. Ale strojenie sobie żartów w tym momencie – teraz, kiedy naprawdę marzyła jedynie o mocy przemieszczania się w różne miejsca z pomocą pstryknięcia palcami, naprawdę było głupotą. – Pieprz się – warknęła, robiąc krok w jego stronę, by zimnymi dłońmi pchnąć go w klatkę piersiową. Jeśli te słowa miały zabrzmieć tak, jak zabrzmiały, to przynajmniej będzie wiedział, że być może brunetka potrafi się obronić? Nie potrafiła, ale akurat tej wiedzy nie posiadał. Może i nie była już dzieciakiem, ale wciąż i nadal błyski i grzmoty paraliżowały ją niesamowicie. – Pieprz się! – powtórzyła raz jeszcze, mało kontrolując swój głos. – To drzewo jest zbyt małe, by schronić nas oboje. Idź, proszę, być mokry gdzieś indziej – nie było małe, było dość spore, a to chyba jeszcze gorzej. Cholera. Mimo wszystko odsunęła się nieco, by jakąkolwiek odległość zachować od tego, bądź co bądź, obcego jej faceta. – Kretyn – oparła się plecami o pień drzewa, bo trzeba przyznać, że oddech nieco jej się uspokoił, mimo że trafił na naprawdę kiepską odmianę nastroju Butler. Była przyjazna zazwyczaj, okej? Była – uśmiechała się od ucha do ucha, służyła pomocną dłonią, rzucała sarkazmem na prawo i lewo, potrafiła wykrzesać chwilę czasu dla każdego kto jej potrzebował, nie zważywszy na to, że dzieciak w domu nie pozwoli jej na dłuższy odpoczynek, tudzież sen. Panika jednak ją obezwładniała, a swobodne podejście nieznajomego tylko ją rozjuszyło. Kto normalny biega w taką pogodę? No kto, Kaylee? Spostrzegawczym okiem fotografa zauważyła inną męską sylwetkę w tle i właśnie to spowodowało, że poczuła się jednak odrobinę niekomfortowo. Dłonie zacisnęła w pięści i odsunęła jeszcze trochę, a słysząc okropnie głośny grzmot, który przyniósł ze sobą wstrząs jej ciała, nawet nie przymknęła oczu. Trzeba być czujnym.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Był na to przygotowany. Wyprostował się niemal w tym samym momencie, cofnął nieco prawą stopę dla zachowania stabilności, ale nie zrobił kroku wstecz nawet, gdy rozsierdzona kobieta ruszyła w jego stronę. Pozwolił jej się pchnąć, zachwiał się i dopiero wtedy wycofał nieznacznie, by załagodzić impet uderzenia. Nie zamierzał zgrywać twardziela, a skoro sam ją sprowokował - należało mu się. Co prawda, nie uśmiechał się już, jednak reakcja nieznajomej wyraźnie go zadowoliła; skoro mogła się bronić i poruszać nogami, oznaczało to, że strach nie sparaliżował jej kompletnie i co ważniejsze, że mogła odejść o własnych siłach. Gniew był dobrym paliwem, wiedział o tym z doświadczenia.
Być może innym razem — odpowiedział odruchowo, kiedy rozkazała mu się pieprzyć po raz drugi.
Na wspomnienie o schronieniu, zerknął krytycznie na bujną koronę nad ich głowami, a potem westchnął, wsparłszy dłonie na biodrach i ponownie podchwycił chmurne spojrzenie towarzyszki.
Gwoli ścisłości, to drzewo nie jest w stanie zapewnić ochrony żadnemu z nas... Mogę być kretynem, ale na twoim miejscu odsunąłbym się od niego jak najszybciej — oznajmił, jednak ugryzł się w język zanim doprecyzował, że to właśnie chropowata kora pnia, o który tak desperacko się właśnie opierała, przyciągał wyładowania. Nawet jeśli go nie podzielał, potrafił zrozumieć tak wielki strach przed burzą i nie widział powodu, dla którego miałby go teraz pogłębiać.
Drzewo być może nie zapewni ci schronienia, ale ja mogę, jeśli zgodzisz się ze mną pójść — zaproponował, ale zanim wyciągnął ku kobiecie dłoń, podążył za jej spojrzeniem do trzymającego się na uboczu ochroniarza. Jego obecność podsunęła mu do głowy kolejny pomysł, którym (być może) uda mu się nieco uspokoić brunetkę, a w najlepszym razie - nakłonić ją do współpracy.
Zaczekaj chwilę — oznajmił i potruchtał do swojego pracownika. Po krótkiej dyskusji wrócił pod drzewo i wręczył towarzyszce prostą, nieco zmokniętą już wizytówkę. Tekst na papierze głosił oficjalnie: Biuro ochrony ACH Group. Matthew Thompson. Poniżej znajdował się numer telefonu, adres siedziby oraz e-mail.
Nie mam złych zamiarów, po prostu nie chciałbym cię mieć na sumieniu, gdyby coś faktycznie się stało — wyznał zgodnie z prawdą. Terrius nie zgrywał bohatera, kiedy nie było mu to na rękę, ale matka nie wychowała go też na kompletnego drania, a skoro już podszedł, nie mógł jej teraz tak po prostu zostawić... Mówił jednak całkiem szczerze, bez ubarwień.
To jak będzie? — zapytał, kiedy pod wpływem grzmotu nieznajoma drgnęła po raz kolejny. Zerknął nieufnie na niebo. Im dłużej tak sterczeli, tym istniało większe prawdopodobieństwo, że zostaną ofiarami nieszczęśliwego wypadku. Nawet jeśli Arlington nie był kompletnie przerażony, żywił głęboki podziw i szacunek do rozszalałego żywiołu; uważał, że naturalna obawa jest tu całkiem wskazana.
Tym razem wyciągnął ku kobiecie już pustą dłoń w wyraźnie zachęcającym geście.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pacan. Dupek. Kretyn. W głowie rzucała pięknymi określeniami na oślep, kiedy łapał ją za słówka i odpowiadał w mało odpowiedni sposób. Nie chciała jednak w to wchodzić, nie chciała tracić sił (pewnie tych psychicznych i emocjonalnych) na konfrontacje z tym, trzeba wspomnieć, że przystojnym, nieznajomym. Odpuściła więc, unosząc jedynie dłoń w górę by przestał mówić, przestał komentować i najlepiej by zostawił ją w spokoju w tym swoim małym końcu świata, który teraz się tutaj w jej wyobrażeniu rozgrywał. Raczyła go tym spojrzeniem, które pewnie mogło zabić, a zaś złapała duży haust powietrza na kolejny grzmot. Była w tarapatach i musiała to przed sobą przyznać. Podążyła za jego wzrokiem w kierunku korony drzewa i pokręciła głową. – Nieprawda, przestań. Nie mów tak. Po prostu przestań mówić, zamknij się i sobie idź – a mimo wszystko odsunęła się niepewnie od pnia drzewa, nie będąc jednak na tyle odważną by wydostać się z pod bujnych liści, które choć trochę zatrzymywały krople deszczu. Jak mocno w tej chwili wstydziła się tego swojego gówniarskiego zachowania, którego nie była w stanie powstrzymać. Jezu, no przecież strzeli w nią, jeśli stąd wyjdzie. Była tego pewna – jeśli podczas tej burzy ktokolwiek zostanie trafiony energetycznym nagromadzeniem dżuli, to będzie to właśnie ona. Co się stanie z Keylenem? Czy jej siostra wie, że był właśnie na basenie? Kto będzie wiedział, że ostatnimi czasy pokazują mu się dziwne kropki na skórze po pomidorach, więc lepiej mu ich nie dawać, mimo że je uwielbia? Dudniące pytania ją obezwładniały, a pulsująca w skroni panika nie pozwalała na przystopowanie złych myśli, zupełnie jakby jedna próbowała prześcignąć drugą. Nieznajomy idealnie potrafił rozproszyć jej myśli – zerknęła na wizytówkę mało rejestrując, szczerze powiedziawszy, ale ochrona? Zmarszczyła brwi. – Kim ty do cholery jesteś? – nie ma mowy, by z nim poszła, nie wiedząc gdzie. Pokręciła więc przecząco głową, gdy wyciągnął w jej stronę dłoń, bo poradzi sobie sama. Musi. Niech już sobie idzie. Kiedy jednak chciała zrobić krok i odejść od osłaniającej jej korony drzewa… nie była w stanie. Złapała go za rękaw, ściskając w pięści materiał, aż kosteczki palców zrobiły się białe. – Nie, nie, nie zostawiaj mnie tu, proszę – dupku, chciałoby się dodać. – Chyba nie dam rady – szepnęła w końcu, przyznając, że bez jego pomocy zejdzie zaraz na zawał. Już nawet lekko się uśmiechnęła, trochę prześmiewczo, bo wstyd. Naprawdę, Kaylee. Pewnie mimo złości, zrobi jednak co tylko będzie chciał.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przez moment zdawało mu się nawet, że błędnie ocenił sytuacją. Obserwując kalejdoskop emocji malujących się na jej twarzy, będący przede wszystkim obrazem żywej niechęci, zawahał się raz jeszcze. Czy naprawdę musiał tu być? Czy marnował swój czas? Czy ta amatorska akcja ratunkowa naprawdę była warta takiego wysiłku? Kobieta ewidentnie nie chciała mu zaufać, co w zasadzie było całkiem zrozumiałe, jednak...
Terrius pokręcił głową. Musiał doprowadzić tę sytuację do końca, inaczej jego pokręcony, skrzywiony zawodowo umysł nie będzie w stanie puścić tego zdarzenia w niepamięć. Gdyby teraz odszedł, przez kolejne kilka dni rozważałby różne scenariusze i zakończenia: co mógł zrobić lepiej, jakich słów użyć czy jaką postawą skuteczniej ją zachęcić. Wszystko, byle rozwiązać problem, który istniałby już tylko w ciemnych zakamarkach jego świadomości.
Kimś, kto chce ci pomóc — odparł, nie cofając dłoni. Czekał cierpliwie, ponieważ tak naprawdę nic innego mu teraz nie pozostało. Wahanie nieznajomej dało mu nadzieję na to, że być może, skoro na horyzoncie pojawiła się wizja ratunku, pod wpływem impulsu po prostu z niej skorzysta.
Konary drzewa nie były nawet w stanie zapewnić im skutecznej ochrony przed strugami deszczu. Krople prześlizgiwały się między listowiem, wpadały przez prześwity między gałęziami i zraszały im głowy. Włosy i twarz Arlingtona zdążyły już zmoknąć, a zimne strużki wody spływające mu po karku przynosiły ogólny dyskomfort.
Zaprowadzę cię do samochodu, a potem podwiozę gdziekolwiek zechcesz — zradził jej swój plan. Wątpił, aby w tym stanie kobieta była w stanie prowadzić, nie mówiąc już o ewentualnym, bezpiecznym dotarciu do celu. Nie był też zresztą pewien czy w ogóle miała czym wrócić do domu.
Uśmiechnął się, gdy towarzyszka uczepiła się rękawa jego koszulki, bo chociaż był to zaledwie połowiczny sukces, zbliżyli się jednak do rozwiązania najgorszego problemu. Terry sięgnął i nakrył jej skostniałe palce własną dłonią, choć nie po to, by dodać jej otuchy. Wyswobodził w ten sposób materiał i zapewnił sobie swobodę działania. Zanim jednak podjął dalsze kroki, podchwycił spojrzenie kobiety i upewnił się, że skupia na nim przynajmniej część uwagi.
Musisz mi teraz zaufać — oznajmił, nachylając się nieco, by mogła go wyraźnie usłyszeć. — Pobiegniemy truchtem na parking i wolałbym, żeby obyło się bez niespodzianek. Będę zaraz obok — zapewnił, wskazując kierunek, o którym wspomniał. Miał nadzieję, że ten krótki dystans nie okaże się nagle najdłuższym w jego życiu. — Załóż kurtkę — polecił, wracając wzrokiem do wystraszonej twarzy. Puścił kobiecą dłoń i zsunął okrycie z jej ramion, by pomóc jej w tym na pozór łatwym zadaniu. Kiedy materiał był już na miejscu, zapiął zamek pod samą szyję i naciągnął kobiecie kaptur na głowę.
Będę cię prowadził, więc patrz pod nogi i nie rozglądaj się. Możesz też zamknąć oczy, wszystko jedno — zaproponował, jednak pozostawił jej w tej kwestii wolną rękę. Chodziło o to, by nie zwracała niepotrzebnej uwagi na błyski, które wciąż rozświetlały niebo.
Nie zwlekając, Terrius wyciągnął słuchawki z kieszeni i wręczył je nieznajomej ze zdawkowym uśmiechem.
Załóż — poprosił, w tym samym czasie majstrując już przy telefonie i zamieszczonej na nim playliście. — Słuchawki są bezpieczne, mają za mało metalu — zapewnił po chwili, gdyby ta myśl ją powstrzymywała. Plan Arlingtona zakładał, że kiedy kobieta zostanie odcięta od wizji i dźwięków burzy, o wiele łatwiej będzie jej znieść podróż do samochodu. Mógł się jednak mylić, chociaż metoda ta zdawała się w wielu innych przypadkach całkiem skuteczna.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie była taka. To nie była Kaylee Butler. Nie reagowała agresją, nie rzucała gromami, nie awanturowała się, nie odpychała pomocnej ręki, mimo że była przekonana i uparcie wierzyła, że zawsze i wszędzie poradzi sobie sama. Najprawdopodobniej stresująca sytuacja, dla wielu może zbyt dziecinna, a do tego tekst, którym ją zaczepił kulminacyjnie spowodowały, że po prostu wybuchła. Może próbowała pokazać, że jeszcze nad czymkolwiek ma kontrolę? Nie miała jej zupełnie, co przecież było widać gołym okiem i on zapewne też już to wiedział. Być może też znalazł się w złym miejscu i o złej porze. Przy złej osobie.
Przytaknęła kiwnięciem głowy, bo chyba nie było teraz sensu wypytywać go o szczegóły, które tak naprawdę mało w tym momencie ją interesowały. Była już pewna, że zgodzi się na absolutnie wszystko, byleby nie zostać tutaj samą, bo miała wrażenie, że grzmoty z biegiem sekund przybierają na sile. Co a okropieństwo. Przyczepiła się więc tego jego rękawa, nie zdając sobie nawet sprawy, że być może nie jest to komfortowe, więc poluzowała uścisk, a zaś całkowicie z niego zrezygnowała, kierowana jego ruchami. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak łatwo można było nią teraz sterować i jak mocno podatna była na wszelkie sugestie i działanie. Będę zaraz obok. Boże, co za melodramatyczna sytuacja. Miała trzydzieści trzy lata, a miała wrażenie, że cofnęła się w czasie o co najmniej dwadzieścia pięć. Wzięła głęboki oddech. – Chyba czas na terapię, to przechodzi ludzkie pojęcie – szepnęła, trochę ukazując swoje sarkastyczne oblicze, kiedy obcy człowiek zakładał jej kurtkę i kiedy dokładnie sprawdzał, czy ma dobrze wsunięty kaptur na przemoczone włosy. Czy jedynie żartowała? Najpewniej nie. Nie chciała pominąć żadnego słowa, którymi ją instruował, więc wlepiała wzrok w jego oczy, a nawet w tę małą kropelkę, która przedostawała się przed długie rzęsy. Skupienie się na jego twarzy było idealnym oderwaniem od szalejącej zamieci. – Jeśli stąd wyjdę, jeśli wydostanę się spod tego drzewa, a ty mnie puścisz, to cię zabiję, przysięgam. Będzie bolało, zadbam o to – rzuciła dobitnie, żeby nie było co do tego żadnej wątpliwości, ściskając jego dłoń do momentu, w którym jej nie wyswobodził, by wyciągnąć słuchawki. Wsunęła je w uszy i ponownie pochwyciła jego lodowatą dłoń. – Nie puszczaj – powiedziała raz jeszcze, próbując przy tym uspokoić oddech, który przyspieszał w obliczu nadchodzącego wydarzenia. – Dziękuję – dodała potulnie, nim ruszyli przed siebie. Za to, że nie przeszedł obojętnie, a przecież mógłby. Może kiedyś się odwdzięczy? zapewne będzie o tym myśleć jeśli w ogóle przeżyje.

autor

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

#9

Był to jeden z tych wieczorów, kiedy Sirius nie wiedział, co powinien ze sobą począć. Darrell i Archer byli zajęci, a Lunet uczyła się do egzaminu. Od dwóch godzin siedział sam w pracowni na uczelni i usiłował skupić się na dokończeniu projektu. Za trzy dni miał oddać posąg wykonany z gliny, a tymczasem utknął na samym szkielecie. Rzeźba była daleka od ideału. Sirius szczerze wątpił, że uda mu się ją oddać na czas. Po upływie kolejnych minut stwierdził, że osiągnął swój limit. Zmienił roboczy, brudny uniform na dres, umył ręce, które tego wieczoru wielokrotnie zaciął nożykiem dłubaniu detali i wyszedł na zewnątrz. Wpierw pospacerował po okolicy. Dopiero później wstąpił do studenckiego baru, gdzie napotkawszy grupę znajomych zaczął spożywać alkohol. Impreza trwała w najlepsze, dopóki jeden z nich, ten najbardziej podbity, nie zaczął obrażać wszystkich dookoła. Sirius nie należał do ludzi cierpliwych i pokornych. Miał wyjątkowy temperament, który notorycznie zaogniała jego agresja. Po śmierci Ursuli niejednokrotnie przestawał nad sobą panować i wdawał się w niepotrzebne bójki. Tak było i tym razem.
Z puby wyproszono cały stolik. Sirius skończył z rozciętym łukiem brwiowym i pękniętą wargą. Ten drugi z podbitym okiem i rozerwaną koszulką. Mimo tego pożegnali się w pokojowym, choć nieco chwiejnym stanie.
Szedł wzdłuż alejki, co rusz chwytając się betonowego murka. Oddychał spazmatycznie, głowa pulsowała mu niemiłosiernie, a obraz przed oczami zmieniał się w wirujące plamy. Czuł się słabo. Krążący w jego żyłach alkohol ograniczał racjonalne myślenie oraz przeszkadzał w prawidłowej lateralizacji i utrzymaniu postawy. W pewnym momencie po prostu zatoczył się do tyłu i upadł. Ponowne zebranie się do pionu zajęło mu parę minut. Wówczas przysiadł na murku i wyciągnąwszy telefon spróbował zadzwonić do Lunet. Niestety nie odebrała, a on tracąc siły, wypuścił z dłoni urządzenie.
Przegiął. Naprawdę przegiął.
Nagle, tkwiąc gdzieś pomiędzy snem a jawą, zauważył, że ktoś nad nim stał. Najpierw zwrócił uwagę na biodra, które znajdowały się na przeciwko jego oczu. Dopiero potem wysilił się, aby zadrzeć głowę nieco wyżej. Dziewczyna była młoda, choć w tym stanie nie mógł określić, czy powinien nazwać ją mianem ładnej. Wątpliwym gestem przetarł powieki, jednocześnie starając się wyostrzyć wzrok.
- S... - bąknął pijacko. Głos miał zachrypnięty i słaby. - S... - zawtórował, po czym zaśmiał się. Następnie zakołysał się do tyłu i odruchowo złapał za ramiona dziewczyny, aby uchronić się przed upadkiem w krzaki. Ich twarze na krótką chwilę znalazły się niesamowicie blisko i dopiero wtedy zrozumiał, że się znali.
- Stella - wyksztusił, wypuściwszy ją z uścisku. Podniósł się z murka, choć potrzebował paru sekund, aby przybrać prostą postawę. - C-co tu rrrrobisz?. - Czknął.
Ostatnio zmieniony 2021-11-15, 15:55 przez Sirius Bosworth, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

P o l a

Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

Stella przemierzała kręte uliczki parku w ulubionym czerwonym płaszczyku, zmierzając w stronę fakultetu Laury. Uszy przybrały odcień podobny do ubrania, ale wzbraniała się przed nałożeniem czapki - nie chciała, żeby misternie przygotowane fale zniszczyły się bezpowrotnie, choć obawiała się, że nieprzychylne warunki atmosferyczne dokonają tego samego. Tup, tup, krok za krokiem, omijając pojedyncze kałuże, Stella Martinez szła dość radośnie, nucąc pod nosem piosenkę, która akurat leciała jej w słuchawkach. Miała dzisiaj dobry humor, pomimo ostatnich problemów i rodzinnych zawirowań - udało jej się zepchnąć nieprzyjemne myśli gdzieś w głąb umysłu i przysypać różnymi głupotkami, które większość radosnych nastolatek miało w głowach. Być może dlatego nie od razu zwróciła uwagę na Siriusa - jako młoda dziewczyna i jako córka (przewrażliwionych) rodziców z prawniczo-policyjnego półświatka, automatycznie omijała pijanych mężczyzn szerokim łukiem, szczególnie po zeszłorocznych przygodach. Szybko przeszła obok niego, ale coś ją tknęło. Nie zatrzymując się, spojrzała za siebie. I dopiero wtedy rozpoznała w mężczyźnie Siriusa. Nie od razu do niego podeszła, najpierw postanowiła iść dalej przed siebie, bo to nie jej sprawa. Przeszła tak kilka kroków, aż nie przeklęła pod nosem własnej głupoty, i chcąc nie chcąc zawróciła się na pięcie, wysyłając Laurze szybkiego smsa: spóźnię się.
Stanęła przed nim, obdarowując go spojrzeniem, będącym mieszanką zażenowania i niepokoju. Tak bardzo miała nadzieję, że to tylko wynik zabawy na imprezie, takiej normalnej, na jakie studenci (i nie tylko) ochoczo uczęszczali, ale intuicja podpowiadała jej, że w tym obrazie rozpaczy kryło się coś jeszcze. Odchrząknęła niepewnie, rozglądając się dookoła, ale nie zauważyła nikogo ponad dwie emerytki siedzące na ławce nieopodal. Wtedy Sirius jakby się przebudził. Czujne spojrzenie Stelli ponownie się na nim skupiło.
- Śmierdzisz - stwierdziła, kiedy złapał ją za ramiona, przez co owionęła ją chmurka alkoholowego oddechu. Odwróciła głowę, odsuwając go od siebie. Świetnie, cudownie, nie mogła trafić lepiej. Podirytowana wyjęła z uszu słuchawki, niedbale chowając je do kieszeni. - Sama nie wiem... - mruknęła, krzyżując ręce na piersi. Przyjrzała mu się jeszcze raz, tym razem dokładniej, stwierdzając, że jest totalnie najebany. Zerknęła na zegarek - było dość wcześnie, przynajmniej tak jej się wydawało, że to nie godzina na taki stan.
Zresztą, to przecież nieważne.
- A ty? Co tu robisz sam? - odbiła piłeczkę, choć obawiała się, że nie dostanie od niego satysfakcjonującej odpowiedzi. - Zamówię ci taksówkę, co? - Zaproponowała po chwili łagodniejszym głosem.

autor

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

- Śmierdzę? - czknął, po czym intuicyjnie powąchał swojego ramieniu. Wcale nie wydawało mu się, że śmierdział. Zewsząd otaczał go aromatyczny zapach e-papierosów oraz taniego piwska, które pił w barze kilkukrotnie się oblewając. Przez ostatnią godzinę jego ruchy były mało skoordynowane, dlatego ciecz ciągle ściekała mu po brodzie na bluzę i spodnie.
Kiedy dziewczyna odsunęła go od siebie, to ledwo utrzymał stabilną postawę. Zachwiał się na nogach, po czym upadł na murek. Podparł się ręką, aby ponownie stanąć przed Stellą, jednak udało mu się to dopiero za trzecim razem.
- Sam nie wiem - odpowiedział w identyczny sposób. Wzruszył przy tym ramionami, choć ten gest wyglądał tak, jakby właśnie przeszły go dreszcze. Świadomość Siriusa pozostawiała wiele do życzenia. Nie dość, że szwankowała jego koordynacja, lateryzacja, to jeszcze w pełni nie mógł opanować mowy. Przeciągał słowa, czkał w niekontrolowany sposób, albo mruczał coś niewyraźnego pod nosem.
Stella Martinez była znajoma. Pamiętał ją, kiedy odwiedzała Ursule i wspólnie plotkowały na kanapie w ich salonie. W tamtym okresie większość czasu spędzał poza domem, albo zamykał się w pokoju Jackie, dlatego poza wymianą kilku zdań i podstawowych uprzejmości, to niewiele dowiedział na temat nastolatki. Wtedy postrzegał ją jako smarkule, a obecnie okazała się obiektem jego wybawienia.
Czknął kolejny raz.
- N-nie-ie t-trzeeeba - wzbronił się. Wydawało mu się, że akademik nie znajdował się wcale tak daleko. Intuicyjnie rozglądnął się po okolicy, ale zrobił to zbyt gwałtownie i niespodziewanie zakręciło mu się w głowie. Ponownie nogi odmówiły współpracy i nim zdążył je opanować, stracił równowagę i upadł na Stelle. Cała sytuacja zajęła raptem kilka sekund. Upadając czuł się jak na kolejce górskiej. W jednej chwili poczuł tępy ból głowy, a w drugiej stoczył się z ciała dziewczyny na bok i zwymiotował. Oddał do rabatki tanie piwo i do połowy strawione chipsy serowe. Kiedy w końcu skończył, usiadł w siadzie skrzyżnym i kołysząc się na boki spojrzał na Stellę.
- P-przepraszam - powiedział, widząc jej okurzony płaszczyk i zapewne jakieś zadrapanie, które powstało w wyniku jego nagłego natarcia. - Chyba, ch-chyba nie powinienem p-ić-ić - bąknął, jednocześnie łapiąc się za głowę.

autor

P o l a

Awatar użytkownika
18
157

szukam pracy, będę

pracownikiem roku

sunset hill

Post

Stella chętnie cofnęłaby czas, żeby zmienić trasę i nie natknąć się na Siriusa w takim stanie. Nie lubiła pijanych ludzi. Nie czuła się przy nich komfortowo. A przy pijanych ludziach, którzy byli jej znani, czuła się wybitnie niekomfortowo. Nawet nie do końca ją obchodziło czy Bosworth napił się na imprezie dla zabawy czy miał ku temu poważniejsze powody - najważniejsze, że ledwie trzymał się na nogach i nie był w stanie porządnie się wysłowić. Najchętniej machnęłaby na niego ręką i poszła dalej (nabawiając się przy tym wyrzutów sumienia), ale nie potrafiła. Być może była lepszym człowiekiem niż jej się wydawało, a może to pamięć o Ursuli nie pozwalała jej przejść obok niego obojętnie. Ula, dlaczego wszystko tak skomplikowałaś. Często miała ochotę jej powiedzieć, że zachowała się wybitnie samolubnie, zostawiając ich wszystkich samych na tym łez padole, i nawet czasem to robiła, jakoś tak w przestrzeń, w myślach. Teraz miała ochotę to wykrzyczeć.
- Nie trzeba? Jakoś nie wierzę, że dojdziesz gdziekolwiek o własnych siłach - odparła, mierząc go wzrokiem z pewną dozą pogardy. Być może za karę Sirius chwilę później zachwiał się na nogach i bezczelnie (no, przez przypadek, ale zezłoszczona Stella wolała uważać, że jednak bezczelnie) na nią upadł, również ją na moment pozbawiając równowagi. Sekundę później leżała na chłodnym murku, boleśnie obijając sobie kość ogonową.
- Sirius! - Odskoczyła od niego, kiedy zaczął wymiotować. Zerknęła w bok, coraz mocniej czując na sobie pogardliwie spojrzenie pani siedzącej nieopodal na ławce. Stella skrzywiła się, odwracając na moment od niego wzrok. Co robić, co robić... intensywnie analizowała wszystkie możliwe wyjścia: 1) zostawić go tu - nie, to byłoby chamskie, 2) odwieźć gdzieś na campus i mieć nadzieję, że ktoś go znajdzie; 3) zabrać go do Laury, ale na pewno nie byłaby zachwycona; 4) przenocować go na Phinney Ridge, skoro dom i tak aktualnie stoi pusty. Żaden z tych planów nie był idealny, ale już niechętnie postanowiła go nie zostawiać na pastwę losu. - Żebyś wiedział, ja pierdolę... - przeklęła pod nosem, nerwowym ruchem strzepując piach z płaszcza. Zerknęła na zegarek, jeszcze raz spojrzała na niego, i załamała ręce. Nad nim, nad sobą, nad tym wszystkim. Kucnęła naprzeciwko, mając nadzieję, że w ten sposób łatwiej jej będzie do niego dotrzeć. - Każdemu się zdarza. Ja ostatnio trochę się upiłam na imprezie, a potem poszłam do swojego ojca, masakra - nie była z tego dumna, mimo wszystko wolałaby wyjść z imprezy i udać się do parku jak Sirius, nigdy nie powinno się pokazywać w takim stanie własnym rodzicom. - Podasz mi swój adres? - Spróbowała jeszcze raz, delikatnie kładąc dłoń na jego kolanie, jakby był dzikim zwierzem, które może nagle się spłoszyć i zbiec. Drugą ręką poprawiła wąski szalik, bo robiło się coraz chłodniej.

autor

Miliony przed nami. Miliony po nas.
Awatar użytkownika
26
190

Właściciel

Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum

sunset hill

Post

Sirius nie kontaktował. Balansował na granicy zdrowego rozsądku. Coś w jego głowie podszeptywało, że mógł beztrosko robić to na co tylko miał ochotę. Stąd w tak śmiały, gwałtowny sposób próbował się poruszać: upadając i wstając, a teraz także wymiotując. Zaczął boleć go przełyk, gardło i żołądek, który uprzedził, że ponowi atak przy kolejnym nazbyt brawurowym ruchu.
W pewnym momencie, będąc blisko końca, Sirius potężnie beknął. Potem usiadł i westchnął. Zmęczyło go to całe wymiotowanie. W dodatku czuł niesmak w ustach. Mimo tego wyprostował się, niczym rasowy student na wykładzie i zaczął bacznie przyglądać się Stelli. Poprzedni wyczyn nieco go otrzeźwił, choć wciąż nie na tyle, aby mógł w pełni nad sobą zapanować. Przed oczami widział mgłę, przez co ciągle przymykał raz jedno, raz drugie oko.
Wyglądał jak kretyn. Po prostu.
- Mój ojciec jest w Hollywood - czknął beztrosko, przypomniawszy sobie o tym nikomu nie potrzebnym i nic nie wnoszącym w tej sytuacji fakcie. William Bosworth już dawno opuścił swoją rodzinę. Zarzekał się, że wyjeżdża w pogoni za bogactwem i karierą, a tymczasem plotki głosiły, że skończył jako uliczny grajek oraz bawidamek. Sirius nigdy mu nie współczuł, a tym bardziej nie próbował doszukiwać się z nim kontaktu. Wręcz zdążył zapomnieć, że posiadał biologicznego ojca. W dzieciństwie w tę rolę wcielił się ojczym, który pomógł Mai Bosworth otoczyć miłością i wychować dwójkę dzieci. Dwójkę, choć z Siriusem nie łączyły go więzy krwi.
- Nie - czknął po raz drugi i strącił dłoń Stelli z kolana. Następnie wygiął się do przodu, potem do tyłu i znowu do przodu, aż udało mu się wstać. Przez kilka sekund chwiał się na boki, ale w porę zdążył wspomóc się ławką. - Nie podam! - krzyknął, niczym oburzone, małe dziecko. Machnął przy tym ręką, a jego prosta pozycja nie pierwszy raz tego wieczoru została zaburzona. - Chodźmy się napić, Stella. - Przez przypadek wskazał paluchem na parę staruszek, które wyraźnie się obruszyły. Jedna uderzyła w ramię drugą, po czym wspólnymi siłami, trzymając się za ramiona, udały się w stronę wyjścia z parku. Zapewne przez reumatyczne bóle ich krok nie był zwarty, lecz stabilny i ostrożny.
Mgła sprzed oczu Siriusa ustąpiła. Dostrzegł, że błędnie wskazał kierunek i obróciwszy się w drugą stronę, ponownie zarzucił dłonią przed siebie.
- W drogę! W drogę! - zawtórował, jednocześnie podskakując. - Twe dł-dłonie, jak konwalieee... Chwy-Ch-Chwytasz moją talie. Tyś, tyś, tyśśś miła - zaczął nucić jakiś utwór, choć przypominało to bardziej kocie gody, aniżeli śpiew.

autor

P o l a

ODPOWIEDZ

Wróć do „University District”