WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
szukam pracy, będę
pracownikiem roku
sunset hill
Wstała, kiedy Sirius strącił jej dłoń ze swojego kolana. Uparcie odmawiał pomocy, a Stella miała coraz większą ochotę zostawić go w tym parku na pastwę losu. - Nie, nie idziemy pić - warknęła, ale tym razem nie popełniła tego błędu i nie odepchnęła go od siebie, żeby znowu nie wylądował gdzieś w trawie. Wezbrała się w sobie, wyprostowała (choć i tak nie sięgała mu nawet do ramion), i zdenerwowana wypuściła powietrze ze świstem - musiała go jakoś zmusić do powrotu do domu, czyjegokolwiek, hotelu nawet. Był tak wcięty, że równie dobrze mógł zaraz potrącić go samochód, albo mógłby zasnąć na ławce i zamarznąć (temperatura raczej nie spadała jeszcze poniżej zera, ale wyobraźnia Stelli działała na pełnych obrotach). Obserwowała jak Sirius znowu od niej ucieka, w podskokach!, i wtedy wpadła na pomysł. Jeżeli ten nie zadziała, to już nic nie zadziała.
- Czekaj na mnie! Wiesz co... Chyba zmieniłam zdanie, masz rację, chodźmy się napić - podbiegła do niego i złapała go pod ramię, żeby znowu nie zboczył z trasy. - Postawisz mi? Nie jestem pełnoletnia... - przypomniała, wywracając przy tym oczami, żeby podkreślić bezsens pomysłu pełnoletności. - Nawet znam jedno miejsce... Możemy tam pójść? Zawsze chciałam tam pójść - szturchnęła go lekko w ramię, trochę jak namolne dziecko, które bardzo czegoś chce. W zasadzie właśnie nim była, namolną nastolatką, która bardzo chciała zaprowadzić Siriusa w bezpieczniejsze miejsce. Nie chciała znowu być świadkiem tego, jak rzyga gdzieś w krzaki, najchętniej wyrzuciłaby ten obraz z głowy. Zerknęła w zachmurzone niebo, zastanawiając się, czy Ursula teraz na nich spogląda (na pewno nie, Stella, co to za głupie myśli). Jeżeli tak, na pewno poczuła ulgę, widząc, że ktoś postanowił się nim zająć, a był naprawdę wybitnie irytujący.
Właściciel
Artistic Soul & Szmaragdowe Centrum
sunset hill
- C-co? - czknął, po czym spróbował się odwrócić, jednak zanim zdążył to zrobić, Stella złapała go pod ramię. Mimowolnie oparł na niej cały swój ciężar przez co oboje zachwiali się na boki. Jednak po paru niestabilnych krokach naprzód, udało im się odzyskać równowagę.
- Tak! - wrzasnął rozemocjonowany i nieco się odchylił, aby lepiej przyjrzeć się twarzy dziewczyny. Z tej odległości była wyraźniejsza. Miała ładniejsze rysy twarzy i intensywniejsze kolory, które przestały zlewać się w jedną, paskudną plamę. W dodatku przestała się rozdwajać w jego oczach. - Postawię ci wszystko c-c-o! - nie dokończył. Beknął nieprzyzwoicie, po czym dwukrotnie uderzył się w klatkę piersiową. Zaraz potem kontynuował: - Posta-awię co chce-chcesz! - ponownie uniósł się bardziej, niż było to konieczne i w przypływie emocji mocniej wtulił się w ramię Stelli.
Sirius był w takim stanie, że uwierzyłby nawet w istnienie świętego Mikołaja. Chłonął kłamstwa, jak gąbka, a wiadomość o dalszym piciu wprawiła go w niebywale dobry humor. Nawet nieco otrzeźwiał. Idąc w stronę nowego miejsca przestał niebezpiecznie kołysać się na boki i tylko pięć razy się potknął - ale nie wywrócił.
- Daleko jeszcze? - zapytał po przejściu jakiś piętnastu metrów. Czuł się zmęczony i śpiący. Nastąpił ten moment, w którym zaczął tracić energię. Gdyby Stella zapytała go wprost, czy był pijany, odpowiedziałby stanowczo, że nie. Tymczasem w głowie Siriusa trwała ciągła dyskoteka. Stracił już dawno poczucie rytmu, chociaż przed wyjściem z baru jeszcze przez kilka kroków był w stanie racjonalnie myśleć. Potem się zapomniał. Nie miał ani poczucia wstydu, ani ogłady. A nagle stracił także ochotę na dalszą drogę. Wyrwał się z bezpiecznego ramienia dziewczyny i wielce obruszony, usiadł na środku chodnika.
- Nogi mnie bolą - stwierdził, niczym małe dziecko. Jego policzki były zaróżowione, oczy małe, a włosy skołtunione. Wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy, a pomimo tego pastwił się nad kimś tak dobrym, jak Stella Martinez. - Możemożemy napić się tutaj? - zaproponował i dla potwierdzenia swoich słów, uderzył ręką w beton. - Tu będzie ok-o-ok - stwierdził. Chciał spojrzeć w niebo, lecz zrobił to zbyt gwałtownie, przez co ponownie wyłożył się plackiem. Wszystko dookoła zaczęło wirować, a on śmiał się. trwał w tym obłędzie przez następne cztery minuty, aż wyciągnął w górę rękę, prosząc swoją towarzyszkę o pomoc.
szukam pracy, będę
pracownikiem roku
sunset hill
Choć w zasadzie zimna noc w parku być może pomogłaby mu otrzeźwieć.
- Już niedaleko... - zapewniła go, poprawiając ramiączko plecaka, które opadło jej niewygodnie na wysokość łokcia. I wtedy, właśnie wtedy, Sirius się zbuntował Znowu. Usiadł na środku chodnika jak rozpuszczony bachor, a Stella stała nad nim już nie wiedząc co począć. - Tu nie możemy - powiedziała zdenerwowana, pomagając mu wstać, co zdecydowanie nie było proste, bo była tylko chudą niską i mało wysportowaną nastolatką, podczas gdy Sirius był dość ciężką wieżą. - Musisz mi pomóc, sama cię nie podniosę - stęknęła, czując jak naprawdę zaczyna tracić nadzieję. - Sirius, no! - Uderzyła go w ramię, raz, drugi, trzeci. A on dalej się śmiał. - Okej, zamieszkaj tu, nie obchodzi mnie to - mruknęła, już zamierzając odwrócić się na pięcie i po prostu stąd odejść, ale tym razem tak naprawdę, trudno, ale zauważyła kątem oka podjeżdżającą taksówkę. Rychło w czas Mimo wszystko ucieszyła się na ten widok, bo może jednak nie wszystko stracone. - Zobacz, jest! Zawiezie nas do baru - Ekscytacja w jej głosie była naprawdę duża, aż machnęła dłonią na taksówkarza, żeby pomógł jej wepchnąć Siriusa do środka. Była gotowa dodatkowo mu zapłacić za tę uprzejmość, byle tylko znaleźć się już w ciepłym domu bez krzaków i twardego chodnika, z szybkim dostępem do łazienki. Dopiero teraz poczuła jak bardzo jest zdenerwowana całą tą sytuacją, zmarznięte dłonie drżały jej lekko z nadmiaru emocji. Ścisnęła je w pięści.
- Phinney Ridge - zakomunikowała kierowcy.
-
Standardowo zahaczyła o sklep, gdzie kupiła kaloryczną colę i jakieś chipsy, by zapchać się jakkolwiek. Trochę czasu minęło odkąd wyszła od Emersona i pomimo śniadania, już zdążyła poczuć pierwszy głód. Postawiła na park, bo miała tam upolowane super miejsce pod drzewem, skąd był świetny widok na stawik, więc i na zachmurzone niebo. Kończą się już noce pełne gwiazd i bez ciężkich chmur, nabrzmiałych od deszczu. Robiło się przyjemnie chłodno, ukojenie od sierpniowych upałów. Położyła się pod koroną rozłożystego drzewa, podsuwając dłonie pod głowę i odetchnęła głęboko.
Wciąż zastanawiała się, dlaczego przytrafiło się to akurat jej. Pierwsza miłość okazała się gejem, a ona była tylko i wyłącznie przykrywką. Ale rzeczywiście – każdy będzie gorszy od Harper-Jacka Dwellera, prawda? Na pewno Teresa Kingsley, wielki przegryw życia, który wybrał jednak uciekanie w używki od życia niż rozkochiwanie w sobie fotografa. Czując się pewną swego, że Zach stał się jej, choć bez całkowitej pewności, że kocha ją (ona go tak, bardzo), pozwoliła sobie na odlatywanie do gorszej krainy. Nie było tam Zacha (ponieważ krył się po łazienkach, by rozmawiać z HJ), nie było tam bólu, ani odpowiedzialności za swoje czyny. Teraz za to nie miała sposobności, by być na haju, bo zgubiła swojego skręta, ten z pokoju Othella był wadliwy, a do leków nie miała dostępu. Tkwiła więc w całkowitej trzeźwości, z myślami krążącymi wokół ogniska i słów Zachary’ego, by sunąć w stronę wieczoru z Mercym.
Widząc Othella z oddali, podniosła się do siadu i oparła o drzewo, wzdychając przy tym ciężko.
- Heeej, brOthello – powitała go ze śmiechem, choć tak naprawdę nie było jej do śmiechu. Szybko więc przygasła, spuszczając spojrzenie na porwaną etykietę od butelki coli i przygryzając wargę na moment. – Sorry za wczoraj, wiesz, że… Miałeś rację co do Zacha, nie jesteśmy już razem. No, więc wracam do domu! Super, nie? Znów będziemy współlokatorami. Muszę tylko uprzedzić rodziców.
student
uow
broadmoor
1. Młodsze siostry nie miały zbyt wiele sensu.
(Choć nie - patrząc na Yael, oczywiście jeśli znajdowała się w ogóle w zasięgu wzroku, a nie znikała na kolejne miesiące milczenia i niepewności, by powrócić kiedyś niczym wadliwy bumerang, przelecieć przez dom, zbić parę wazonów, rozchrzanić pozorny spokój i równowagę i zniknąć z powrotem - żeby starsze siostry miały go o wiele więcej...).
Wyjaśniłby też zaraz, że młodsze siostry są jak... Hmm... Jak noże do masła albo ostatnia płyta Avril Lavigne: wynalazki może dla niektórych przydatne, ale nikomu niepotrzebne do życia. Same, bowiem, były z nimi problemy - od początku, a im dalej w las, tym robiło się gorzej. I gęściej - od konfliktów, i trudności, i irytacji. A niedawno także od dymu, nawet jeśli pochodził tylko z podrabianego blanta.
Pewnie łatwiej byłoby mu kochać Terry Tess, gdyby nie czuł się za nią odpowiedzialny. I gdyby nie obwiniał się, może nie bezustannie, ale w regularnych atakach sumienia wgryzającego się samo-w-siebie, o to, jak aktualnie toczyły się jej losy. No, o tyle, o ile wiedział - bo i Teresa, idąc w ślady ich najstarszej siostry, coraz rzadziej pojawiała się w domu.
Aż w końcu przestała pojawiać się w nim wcale.
(Czy jej się dziwił? Nie, nie bardzo. Jego w rodzinnym domostwie w Queen Anne trzymała chyba tylko oszczędność i brak opcji, oraz pomysłu gdzie dalej).
O ironio, w ostatnich miesiącach nieobecność Teresy w domu dziwiła Othello mniej, niż jej pojawianie się pod familijnym adresem. Matka udawała, że zmianę w zachowaniach dziewczyny przeżywa bez cienia zmartwień i bez paniki biorącej się z utraty panowania nad dzieckiem sytuacją, a ojciec był tak zajęty, że Tess mogłaby równie dobrze zniknąć na zawsze, albo wrócić i zamieszkać w namiocie rozbitym w salonie, a on i tak niczego by nie zauważył. Ale Othello widział. I czuł. Jej nieobecność.
Łatwo, w każdym razie, można było sobie wyobrazić reakcję Othello z dnia poprzedniego, gdy Tess nagle wpadła do domu niczym błyskawica, po drodze na schody gubiąc jakąś wymykającą się z torby skarpetkę, trzasnęła drzwiami raz, i drugi, odmówiła odpowiadania na pytania, a potem - no, oczywiście... Przepadła znowu.
Gdyby została na dłużej, pewnie miał by szansę by ją objechać, albo zafundować jej jakiś heart to heart lub pseudo-rodzicielską pogawędkę. Niestety, była szybsza niż jego refleks. I najwyraźniej też totalnie niezainteresowana, bo od wczoraj nie miał z nią absolutnie żadnego kontaktu.
A teraz?
Teraz wyrastała pod rozłożystym drzewem - stojącym na jego drodze na cotygodniowe spotkanie z terapeutą - jak gdyby nigdy nic. W towarzystwie chipsów i coli, i najwyraźniej z chęcią przyprawienia starszego brata o palpitacje serca (Dweller byłby w tym przypadku niezłym trendsetterem, jakby się tak zastanowić).
- Moment... Co? - Wykrztusił z siebie tylko, znajdując się chyba w szoku zbyt dużym jak na to, by mieć siłę żeby ją opierdolić i wyzwać od nieodpowiedzialnych, lekkomyślnych dziewuch nieświadomych, jak ważna jest komunikacja - Tess... Na miłość boską! - Klapnął na murawę obok niej, podwijając ozute w wyświechtane reeboki stopy pod kościsty tyłek - O czym ty w ogóle mówisz!?
-
Nie zauważyła jednak, że brakowałoby jej brata, gdy sama wyniosła się z domu do Zachary'ego. Nie ubolewała, zapomniała o jego istnieniu, o czym było jej niezwykle wstyd i teraz zamierzała klęczeć nagimi kolanami na ryżu, byle tylko jej przebaczył. Musiała wytłumaczyć się jak przed Wysokim Sądem oraz prosić o litość, bo tak naprawdę nigdy nie chciała stracić swojego ukochanego braciszka. To wszystko jednak było trudne: ostatnie dni, a właściwie miesiące.
- No bo to był prawdziwy rollercoaster!
Najpierw zakochała się, a wtedy można porzucić absolutnie każdego, byle tylko spędzać czas z nową ulubioną osobą. Poważnie, chyba potraciła wszystkie nieliczne przyjaciółki, bo skupiła się na swojej wielkiej, durnej miłości.
Później wpadła w jakiś letarg, nie potrafiąc żyć w coraz to większym odsunięciu przez Zacha i wpadając jednocześnie w lekkie używki, by poradzić sobie z presją świata.
Aż znajdujemy się w bieżącej historii: porzucenie. Początkowo sądziła, że to ona, Teresa Goldie Kingsley rzuciła Zachary'ego, lecz z czasem pojawiła się w niej myśl. Kontrowersyjna, ale prawdopodobnie prawdziwa: Zachary rzucił ją, już dawno temu, a ona była dla niego wygodną przykrywką. Skoro tak wstydził się swojej orientacji, mając dziewczynę jest trochę łatwiej, prawda?
Prawda?
Chciała też krzyczeć i płakać jak dziecko, bo tak naprawdę ta miłość była fałszywa. Pozwoliła więc sobie na płacz, czy raczej szloch, gdy opierała policzek o braterskie ramię. Chipsy i cola odeszły w niepamięć, gdy odrzuciła je po chwili. Przy Mercym całkiem nieźle jej szło to trzymanie się, odciągał jej myśli od czarnych chmur na sercu i starał się, aby poczuła się lepiej. Poza tym, Mercy nie znał jej tak dobrze jak Othello, przed którym nie mogła udawać.
- Zachary jest jest geje-eeem - wyszlochała tak jak chciała: jak dziecko, którego ulubiony miś uległ zniszczeniu w praniu i nie nadawał się już do kochania. - I zdradzał mnie chy-chyba od dawna. Pewnie mnie nawet nie kochał. Nigdy mi nie powiedział "Ja Ciebie też, Terry", gdy mówiłam, że go kocham. I-i-i ja nie chcę tak żyć, Othi, on zła-złamał m-mi serce.
Tylko na razie nie wspomni, że ich związek był taki sobie od miesięcy; do tego stopnia, że zaczęła zadurzać się w INNYM. Teresa Goldie Kingsley niestety nie była lepsza. I zdecydowanie nie święta.
kłamie i manipuluje, chcąc rządzić światem
university of washington
hansee hall
Zrzuciwszy z ramion marynarkę, wyzbyła się ciążącego chłodu oblepiającego kobiece ciało. Koszulka dobierała się do kształtu kobiecego ciała, ciężki materiał cygaretek walczył ostatnimi, suchymi nićmi o racjonalny byt. Siarczysta kurwa dobyła niskiego, aksamitnego głosu, gdy dotarło do niej rozpięte zabezpieczenie torby. Nie miała czasu rozglądać się wokół, ani nawet dobić do świadomości obecności kogokolwiek w jej altanie, w czasie deszczu otoczonej euforyczną mgłą starego drewna i niedopalonych papierosów. Rozpaliwszy w pośpiechu papierosa, odrzuciła zapalniczkę na bok, w nerwowym pośpiechu poszukując w torbie najistotniejszych tegoż dnia dokumentów. Znalazłszy je, lekko zwilżone dobierającymi się do wnętrza torby kroplami, skryła twarz w dłoniach, po raz kolejny zaciągając się grubymi Malboro. Cienkie nie działały tak, jak by sobie tego życzyła, ledwie muśnięciami dymu goszcząc na kobiecym podniebieniu. To uczucie podduszania, uszczypliwość sięgająca wnętrzności była czymś upragnionym i potęgującym dążenie do spokoju. Podniosła się z kucek, torbę niezmiennie pozostawiając na popękanej podłodze altanki, dopiero wtedy pozwalając sobie na spokojne obdarzenie otoczenia gramem uwagi, kryjąc wewnątrz błękitnego spojrzenia dozę rozgoryczenia. Charakterystyczne wprost rysy niosły, sobą niezrozumiały dotąd spokój; jak gdyby rytualny wprost moment dobył rzeczywistości, a kolejno widziane zarysowania szczęki odnosiły się elementem cotygodniowej rzeczywistości, gdy tylko zagryzał lekko zęby i zaciągał się w geście upragnionego odpoczynku. Znów tu był.
I znów była tu ona, próbując odnaleźć w tym momencie najlepsze rozwiązanie, mądrzejsze od skrytego w ciszy spoglądania. Nie była chyba jednak w stanie dobyć żadnych słów, zmarszczywszy więc nos i powieki w geście skupienia spojrzenia, po raz kolejny otoczyła twarz resztą dymu, zdobywając się na słowa.
– Znów – było czymś na kształt 'cześć'. Znów było stwierdzeniem zdzierającym barierę rozmowy. Znów było bardziej prawdziwe, niż mogłaby sama sobie wyobrazić.
student tańca
-
hansee hall
Jest więc czwartek, dwudziesta pierwsza. On przychodzi chwilę wcześniej. Jak zawsze. Ona w pośpiechu gna zdenerwowana, stopy jej chwieją się rozognieniem. Jak zawsze. Obsydian uśmiecha się uśmiechem ni to pobłażliwym, ni zawadiackim, kiedy ustnik papierosa ląduje na dolnej wardze. Nie zapali bez niej. Grzecznie, jak ten pies przy budzie, czeka. Pozwala jej odegrać własną rolę. W akcie pierwszym doczłapuje się rozmyta w wodzie, gdy deszcz jak farba na płótnie spływa po zaczerwienionych szybkim tempem policzkach. Chłopiec przestępuje z nogi na nogę, a gdy przy pierwszym buchu rozwiera usta, przebijający się przez chmury oranż odbija się od aparatu ortodontycznego. (Na zębach cienki metal, zamki i pierścienie mocowane wprost do szkliwa, przyklejone do chłopca tak jak i przylepiona już na zawsze pewność siebie). W drugim akcie dziewczyna sięga papierosa, wcześniej torby, kuca. Ciche, zirytowane westchnięcie. On czeka, cały czas. Dopiero w trzecim spogląda na niego przy oczach zaszłych zirytowaniem. Zirytowaniem? W zasadzie to nie jest pewny, nie zna jej jeszcze na tyle, by emocji dziewczyny sięgać jak swoich własnych.
Pamięta. “Jestem Loraine”.
— Hej, Loraine — mówi sępie oczy zakleszczając na mokrej sylwetce; uśmiecha się ni to groźnie, ni pobłażliwie; znowu to samo, ten sam wyraz twarzy, który znaczyć może bardzo wiele: rozbawienie, ciekawość, irytację. A może znaczy to wszystko na raz? Cholera wie. — Mówi się, że do trzech razy sztuka. Witaj więc w naszym akcie. — Śmieje się. Oczywiście, że się śmieje, bo powtarza ojcowskie banały jak objawiony przez niego sposób na ludzi. — Chcesz ognia? — pyta, ale nie ma to znaczenia, bo już wyciąga ku niej rękę z małą, żłobioną na rogach metalową zapalniczką. W niej też odbijane kolory, teraz już bardziej karminowe. (Najwidoczniej słońce chowa się dalej, hen, za horyzont, ale oni tego nie widzą. Widzą tylko siebie i pierwsze, koślawe kroki w tak dziwnie nawiązanej znajomości).
kłamie i manipuluje, chcąc rządzić światem
university of washington
hansee hall
– Cześć. – Obsydian. Było w tym imieniu coś nieprawdopodobnie prawdziwego, jak gdyby lśnił w istocie żarem oryginalności. Nawet, teraz gdy jego słowa ułożyły kobiece usta w delikatny, zmęczony uśmiech. Nie zwykła wiele mówić, zdążył to zauważyć, ale całą sobą - lekko zmarszczonymi brwiami, spojrzeniem nieuciekającym od skrupulatnej wymiany niewypowiedzianych myśli, nosem marszczonym w krótkim geście rozbawienia - okazywała mu absolutną estymę; jako obcemu, ale też jako znajomemu. Krótki śmiech zrekompensował trwającą z jej strony ciszę - nie okazywała mu, zdawać by się mogło - niezainteresowania. Mówiła jednak rzadko, a jeśli już, to treściwie i przemyślawszy ciąg idących za słowami emocji. Powziąwszy więc od niego zapalniczkę, sięgnęła do trzymanego w ustach papierosa i z cichym sykiem zapaliła końcówkę, rozświetlając budowaną przed oczyma wizję chłopaka skromnym płomieniem, zwiastującym jednak pożogę natarczywych myśli.
– Aby nieść wartość, sztuka winna być wspaniałą bądź pełną metafor czy morałów. – Odniosła się po dłuższej chwili do jego początkowych słów, przesuwając się gdzieś w obręb granicy altanki. Niskie ogrodzenie pozwoliło ciału wspiąć się lekkim odbiciem nóg, a dłoń pomagała utrzymać równowagę na powoli próchniejącej balustradzie. Nie zdjęła spojrzenia z niego, obdarzając podobnym zainteresowaniem - czy byli w tym poprawni? W zainteresowaniu, którym obdarzali się w bezwstydzie nadchodzącego wieczoru, w samotności, w jej przemokniętym ubraniu, ukazującym znikającą z dnia na dzień sylwetkę. W trwaniu tu, po raz trzeci, jak gdyby za kotarą zenitu pojawić się miała odpowiedź na niezadane pytania. Czy znali odpowiedzi? Czy znali pytania? Nie dbała o to; nie, gdy pośród szumu deszczu upatrywała jedynie jego obecność, idącą drażniącym dreszczem wzdłuż wystającego przez koszulę kręgosłupa. Nie; gdy karmiła się znikającym sprzed oczu pejzażem niezrozumiałych emocji, którymi obdarzał ją w swoistej grze, którą przed dwoma tygodniami rozpoczęli.
– Być może wystarczy, by była przyjemną nowością.