WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Outfit

#3

Ostatnie miesiące w życiu Owena to dosyć kiepski czas. Szczerze, z czystym sercem można by nawet rzec, że jest to najgorszsza część jego dotychczasowej blisko 40-letniej egzystencji. Poukładane życie prywatne, kochająca rodzina, odchowana, dorastająca już dwójka pociech i dobrze prosperujący interes. Czego chcieć więcej? Brown miał wszystko to o czym zawsze marzył. Robił to co kochał. Był szefem sam dla siebie. Po ciężkim, pracowitym dniu, zawsze gdy wracał do domu, czekała na niego żona. Nie było na tym świecie rzeczy, której nie zrobiłby dla tej kobiety. Co więc poszło nie tak?
Odpowiedź na to pytanie była nawet bardziej, niż prosta. Otóż, po ponad dwudziestu wspólnie spędzonych latach, okazało się, że Kirsten w rzeczywistości była fałszywą, podłą materialistką, dla której pieniądze były wartością nadrzędną. Tatuażysta wyprówał z siebie przysłowiowe flaki, byleby tylko dogodzić żonie, spełniając przy tym każdą jej zachciankę. Niestety z czasem jego starania okazały się niewystarczające. Jakby tego było mało, wkrótce wyszło również na jaw, że Pani Brown dopuściła się zdrady.
To był gwóźdź do trumny tego związku, jak i małżeństwa. Czegoś takiego Owen nie mógł i nie chciał jej wybaczyć, ani tym bardziej zapopmnieć. Nie, żeby Kirsten jakoś specjalnie się o to starała, wręcz przeciwnie. Przyznając się mężowi do zdrady, zażądała rozwodu. Swoją zdradę jednocześnie tłumacząc tym, że jego nigdy nie było, gdy tego potrzebowała. I tym sposobem to przeklęte koło się zamykało. Prawdą było jednak to, że kobieta zdradziła go z jakimś dzianym adwokatem, z którym obecnie zamierzała bawić się w dom. Brown zdążył poznać ją na tyle dobrze, aby wiedzieć, że ta zapewne związała się z tym mężczyzną, ponieważ liczyła na to, że u jego boku zazna życia w bogactwie, o jakim zawsze marzyła. Dodając odrobiny pikanterii do tej już i tak wystarczająco pogmatwanej sytuacji, Owen zgodnie twierdził, że najwyraźniej ten gość płacił jej za seks więcej, niż on sam.
Tym sposobem Brown wyprowadził się z domu i pomieszkuje w swoim studiu, o czym absolutnie nikt, nawet osoby z jego najbliższego otoczenia nie mają pojęcia. Mężczyzna czasami zastanawiał się, jak długo jeszcze uda mu się utrzymać na powierzchni całą tę farsę?
Dzisiejszy dzień dla Owena nie był tak pracowity, jak wszystkie poprzednie w ostatnim czasie. Dlatego też postanowił, że tego wieczoru uda się na miasto, aby odrobinę się rozerwać, skutecznie uciekając przy tym myślami od tego bagna, w którym babrał się od dłuższego już czasu.
Po krótkim namyśle na miejsce swojej dzisiejszej rozrywki obrał "Little Darlings" Napije się dobrego alkoholu, popatrzy przy tym na zacne swoją drogą show, dzięki któremu nacieszy oczy kobiecymi wdziękami. Potrzebował tego, naprawdę potrzebował oderwać się chociaż na chwilę od widma piętrzących się na jego głowie problemów. Zajmując miejsce nieopodal sceny, zamówił szklankę swojego ulubionego trunku, jakim była whisky. Kiedy kelnerka zrealizowała owe zamówienie, dostarczając mu owego drinka, ten rozsiadł się wygodnie, czekając na występ, jaki lada moment miał się rozpocząć...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- A więc, jak brzmi po rosyjsku pierdol się?
Ira zaśmiała się dźwięcznie na owe pytanie i strząsnąwszy nadmiar popiołu z papierosa, ponownie się nim zaciągnęła nim postanowiła uraczyć swą przyjaciółkę satysfakcjonującą odpowiedzią. Gęste, szarawe obłoki dymu wydostały się w powolnym tempie z jej pokrytych czerwoną pomadką ust, by stopniowo, nieco chwiejnym rytmem zniknąć w poswietrzu przesiąkniętym zapachem nie tylko fajek, ale i różnorodnych nut kobiecych perfum. Wnętrze przebieralni, tej na zapleczu w klubie Little Darlings zawsze charakteryzowała mieszanina tychże woni. Z jednej strony przyjemnych dla nozdrzy, z drugich niekoniecznie. Najważniejsze, że same tancerki na to nie narzekały.
- Poshel na khuy - - Ira zgniotła niedopałek papierosowy o szklane dno popielniczki, w tym samym czasie ponownie zaśmiewając się; tym razem z wyczynów Ashley, która rzecz jasna, próbowała owe przekleństwo po swej koleżance powtórzyć. Pomimo widocznych starań nie brzmiało to groźnie jak powinno, lecz dość komicznie. Tak jakby słuchało się bełkotu brzuchomówcy. Nie uwłaczając danym artystom w żaden sposób.
- Trening czyni mistrza - dodała jeszcze, tak dla otuchy, wiedziała bowiem, że Ashley raczej jest mało pojętą uczennicą języka rosyjskiego.
Smukłe palce Iriny chwyciły za materiał czarnych pończoch, które leżały na toaletce, tuż obok niej. Z wciąż widocznym uśmiechem, powolnym ruchem poczęła wsuwać je na stopę i delikatnie ciągnąć je ku górze, ozdobiła nimi prawą nogę. To samo uczyniła i z lewą. Jeszcze szybkie sprawdzenie stroju, który miała na sobie - czarnej koronkowej i nieco prześwitującej bielizny, by ostatecznie stwierdzić, iż była w stu procentach gotowa, aby wyjść na scenę.
- Ciekawe jacy klienci nas dziś zaszczycą - rudowłosa Stacy o smakowitym pseudonimie Cheery siedząc przed lustrem jakże sprawnie dokleiła jedną ze sztucznych rzęs.
- Nie muszą być atrakcyjni, niczym z hollywoodzkich filmów. Ważne, aby dobrze płacili - Ashley mówiąc to, puściła do Iry oczko. Ta jednak nie odniosła się do jej wypowiedzi, bo w zasadzie nie obchodziło jej, ile dolarów wetkną za materiał jej majtek. Czy to, że zostanie wywołana na prywatny pokaz. Dla niej taniec był odskocznią od szarej rzeczywistości. Poniekąd dawał jej ukojenie, a także zapomnienie. Tam na scenie była kimś innym - piękną, długonogą Kristall, a nie Iriną, która wyemigrowała do Stanów, aby spełnić swój amerykański sen.
- Życzcie mi powodzenia, kochane - rzuciła pogodnie na odchodnym, po czym wsunęła na stopy despotycznie wysokie szpilki, w kolorze krwistej czerwieni, takiej samej jaką miała na ustach. Oddalając się od babskiego zgromadzenia, pozostawiała po sobie jedynie stukot butów; jej chód zaś cechowała niezwykła pewność siebie. W końcu tańczyła już od kilka lat, toteż bezwzględnie wyzbyła się tego elementu wstydu, tudzież strachu, który był obecny na samym wstępie. Słyszało się przecież różne historie striptizerek, aczkolwiek Irina miała szczęście, bowiem nikt nie zmuszał jej do sprzedaży własnego ciała. Kurwą nie była. Jedynie erotyczną tancerką.
Przedzierając się z niezwykłą gracją przez odpowiednie wejście, już po chwili wyłoniła się na scenie - pośród mroku, oświetlana jedynie przez czerwone światło. Muzyka zabrzmiała w glosnikach, a jej rytym wprowadził w ruch biodra kobiety, którymi zmysłowo poruszała w trakcie chodu. Skąpana w szkarłacie wyglądała jak rubin. Jak piękna ozdoba pokryta krwią...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jeśli mężczyzna miał być szczery, chociażby w stosunku do samego siebie, ponieważ otwarcie nigdy w życiu nikomu by czegoś takiego nie powiedział, bo ta cholerna, męska duma by mu na to nie pozwoliła, to musiał przyznać, że w takim miejscu jak to, czyli klubie ze striptizem, był zaledwie drugi raz w swoim prawie czterdziestoletnim życiu. Co jest w sumie dosyć słabym wynikiem, jak na faceta, ale co poradzić?
Pierwszy raz trafił mu się, gdy ta starsza część Brownów, zorganizowała swojemu chajtającemu się bratu wieczór kawalerski. W tamtym czasie, Owen nie był zbyt chętny na jakiekolwiek harce w towarzystwie atrakcyjnych, półnagich kobiet. Co, jak co, ale jedyną wartą jego uwagi, zawsze była Kirsten. W szkole średniej kompletnie stracił dla niej głowę. Łaził za nią, niczym zakochany szczeniak i to tak długo, aż sama zainteresowana, w końcu poczęła odwzajemniać jego uczucia. Ludzie podobno często zwykli mawiać, że miłość jest ślepa... Niestety dla tego konkretnego faceta ten jakże wymowny zwrot jest aż nazbyt bolesny. Tym bardziej, że w jego przypadku właśnie od tej ślepej i bezgranicznej miłości wszystko się zaczęło.
Ta przysłowiowa opaska przez bardzo długie lata, skutecznie przysłaniała mu rodzące się z każdym mijającym dniem problemy. Przez nią nie dostrzegał rażących wad swojej małżonki. Jej niezdrowej fascynacji pieniędzmi, czy innymi niewyobrażalnie drogimi zachciankami, jakie chętnie spełniał, obracając marzenia żony w rzeczywistość. Kochał ją, więc dlaczego miał jej nie ufać?
Dzisiaj już wiedział, że to był błąd, który w ostateczności doprowadził do rozpadu ich małżeństwa. Może gdyby był bardziej stanowczy i nieustępliwy wobec niej, nie przeistoczyłaby się w taką cholerną, zdradziecką materialistkę? A może Kirsten od zawsze taka była, tylko Owen tego nie dostrzegał? W obecnej chwili mężczyzna mógłby gdybać ile wlezie, godzinami babrając się w tym temacie, ale po co? To i tak niczego już nie zmieni. Rozwód był przecież kwestią czasu, a sama zainteresowana układała już sobie życie na nowo u boku swojego bogatego kochasia. W tej nowej rzeczywistości nie było już miejsca dla Owena. Dlatego też tatuażysta bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia, mógł ponownie zawitać w tym miejscu i cieszyć się przyjemnym dla męskiego oka przedstawieniem, które właśnie się rozpoczynało.
Popijając swój trunek, Brown wpatrywał się z nieukrywanym podziwem w kobietę, która tworzyła całe to show. Była cholernie atrakcyjna. Świadoma swojego ciała, oraz tego, że przyciąga wzrok wszystkich tu zgromadzonych. Każdy jej ruch, nawet najdrobniejszy gest, ociekał czystym seksem. Zachowywała się tak, jakby była wprost stworzona do tej odgrywanej obecnie roli. Jako, że Owen praktycznie od zawsze był typowym wzrokowniem, niemalże od razu, pomimo mocnego makijażu, jaki kobieta przywdziała na twarz, dostrzegł że najprawdopodobniej pochodzi zza granicy.
Jej niecodzienna uroda, miała w sobie coś, co go niewątpliwie intrygowało. Kto wie, może nawet w przyszłości pokusi się o jakieś prywatne show tylko i wyłącznie dla niego?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Znalazł się tutaj zdecydowanie nie przypadkiem. Wielu na pewno wydawałoby się, że siedemnastolatek musiał zabłądzić. Inni zastanawialiby się, jakim cudem dostał się do klubu ze striptizem. Niemniej, nie był to przypadek. Noah znalazł się w klubie zaproszony przez jednego z producentów muzycznych. Niespecjalnie podobało się młodemu mężczyźnie miejsce spotkania. Nie uważał, aby było to zbyt profesjonalne miejsce na omawianie interesów. Nie zamierzał jednak kręcić nosem. Nie miał jeszcze podobnego przywileju. Natomiast takie szanse nie zdarzały się zbyt często. Zgodził się więc i dzięki informacji podanej bramkarzowi przez producenta, uczeń liceum został wpuszczony do klubu. Był to zdecydowanie pierwszy raz Noah w podobnym miejscu. Czy mu się podobało? Nie był pewien. Musiał przyznać, że tańczące dziewczyny posiadały nie lada umiejętności. W końcu nie każdy potrafiłby zrobić podobne figury podczas tańca na rurze. Noah nie był pewien, czy umiałby zrobić coś takiego, tak w ogóle. Niemniej, tańczące dookoła dziewczyny nie rozpraszały muzyka. Potrafił w pełni skupić się na rozmowie. Miał bowiem jasno wyznaczony cel i nie zamierzał zboczyć ze ścieżki prowadzącej do niego. Dlatego, kiedy rozmowa dobiegła końca, mógł w pełni świadomie stwierdzić, że podane przez mężczyznę warunku mu nie odpowiadały. Wiedział również, że nie spodobają się kolegom z zespołu. Dlatego uprzejmie pożegnał się z producentem muzycznym i powiedział, że się odezwie. Wstał z krzesła i ruszył w stronę wyjścia. Kilka kroków później zatrzymał się jednak gwałtownie i nie tylko otworzył szeroko oczy, ale i usta. W końcu jak to było możliwe? No n.. nie! Na krześle naprzeciwko niego siedziała siostra taty, ciocia Artemis. Najukochańsza cioteczka, której nie widział od pięciu lat, bo ojciec zdecydował się pokłócić z nią na do widzenia, gdy wyprowadzali się z Anglii. Noah miał z nią nadal kontakt telefoniczny, ale to zdecydowanie nie to samo. Miło było więc zobaczyć Arti znowu, ale… miejsce niekoniecznie było sprzyjające. Siostra brata była wyrozumiała, ale czy aż tak? Jak on jej wytłumaczy, że się tutaj znalazł? Podrapał się z tyłu głowy i w tym samym momencie dostrzegł, że wzrok Artemis padł na niego. Uśmiechnął się więc szeroko, odrobinę głupkowato i podszedł do niej. - Tylko nie mów tacie – rzucił żartobliwie, próbując również w ten sposób wybadać grunt i podejście ciotki do jego obecności tutaj, po czym objął ją przyjaźnie.

autor

Awatar użytkownika
41
178

Agentka CIA

Oddział CIA

broadmoor

Post

[3] Czy znalazła się tu przypadkiem? Oczywiście, że nie! Artemis świadomie przyszła do klubu ze striptizem. Lubiła takie miejsca. Mogła raz na jakiś czas pooglądać kobiece ciała, wyginające się na rurze. Docenić kunszt taneczny dziewczyn które w ten sposób starają się zaimponować, albo znaleźć faceta vel sponsora lub po prostu muszą opłacić czynsz. Jak dobrze, że jej praca nie polegała na czymś podobnym, choć babranie się w politycznym gównie do najprzyjemniejszych nie należy. Jej to akurat odpowiadało, bo cóż nierzadko mówiło się w domu jak ktoś w tej rodzinie nie ma uczuć to właśnie ona. Wielu nazywało ją bitchą, która po trupach dąży do celu. Mieli racje, bo teraz była tam gdzie chciała, robiąc coś co lubi - wymierza sprawiedliwość w ramach rządowych spraw.
Oglądała właśnie jak jedna z kobiet uwidacznia swoje piersi, a ktoś wkłada za jej czarny skórzany stanik sto dolarów. Blondynka jedynie delikatnie uniosła kąciki ust do góry. Faceci zrobią wszystko żeby tylko ujrzeć kawałek cycka. Upiła porządny łyk whisky i zaciagnęła się papierosem. Wśród takiej ilości mężczyzn, można było stać się łatwym celem zalotów, ale na szczęście żaden jeszcze nie odważył się do niej zbliżyć.
Niespodziewała się takiej niespodzianki w tym miejscu, zwłaszcza gdy okazało się, że nie ma omamów od ciężkich kłębów dymu tytoniowego.
Jej kochany bratanek... tutaj. Nie wiedziała czy się śmiać czy jednak zaproponować mu szklaneczkę whisky. Przede wszystkim nie miała pojęcia, że brat przeniósł się do Seattle. Dopiero teraz dotarło do niej, że świat jest mały i to jeszcze jak.
- Spokojnie, każdy ma swoje potrzeby. - puściła mu oczko i upiła łyczek whisky. Objęła go po czym wróciła na swoje miejsce. Głową wskazała na wolne siedzenie koło siebie. Jak już się tu znalazł to przecież go ot tak nie puści. - Czyli mieszkacie w Seattle. Ares nie raczył mi nawet tego powiedzieć. - spojrzała na tancerke, która właśnie zeszła na ziemię w szpagacie. - To co tutaj robisz? - bo przecież nie uwierzy w historie, że znalazł się tu przypadkiem. Z kimś się spotkał, albo zaprowadziły go tu jego spodnie!

autor

Arti

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Noah uważał, że ciocia Artemis była jedną z najlepszych ciotek. Czy to dlatego, że nie wydawał jej zbyt często, a gdy to już się zdarzało, to zawsze dobrze się bawili? Na pewno po części. Niemniej, cioteczka wydawała się jako jedyna rozumieć podejście młodego Fishera do świata. Chłopak zawsze mógł powiedzieć jej wszystko i nie spotykał się z krytyką, którą nieustannie serwował mu, chociażby ojciec. Nie mówiąc o tym, że może i nie widywali się często, ale nie pozostawali bez kontaktu. Artemis była jedyną ciotką, z którą Noah utrzymywał kontakt telefoniczny. Było tak przez całe jego dzieciństwo, jak i teraz, odkąd przeprowadził się do Stanów Zjednoczonych, a ojciec zerwał z siostrą kontakt. Nastolatek nie miał pojęcia, o co poszło, żadne z tej dwójki nie było skore do wyjawienia sekretu. Młody Fisher był jednak bardziej, niż pewien, że wina leżała po stronie ojca. Zawsze skorego do pochopnego oceniania. Naprawdę, aż dziw brał, że był tak dobrym prawnikiem, a może osądzanie odnosiło się jedynie do najbliższych? W końcu obcym nie mógł dyktować, jak mieli się zachowywać. Jednym słowem, hipokryzja. Dobrze, że przynajmniej cioteczce do niej było daleko, a przynajmniej tak wydawało się Noah. Nie miał, przecież pojęcia, czym kobieta naprawdę się zajmowała i czy nie kłóciło się to z poglądami, które głosiła.
Wyobraźcie sobie więc jak pozytywnie zaskoczony był Noah, gdy zobaczy ciocię Artemis w Seattle. Miejsce niekoniecznie było idealne, ale liczył się fakt, że mieli okazję na siebie wpaść. Świat naprawdę był mały. Szkoda tylko, że nie dała znać, że była w mieście, a może czekała na dobry moment? Czyżby szykował się rozejm pomiędzy nią a ojcem? Wiele pytań zrodziło się w głowie młodego Fishera, ale postanowił zapytać o wszystko po kolei, w odpowiednim czasie.
Zaśmiał się na stwierdzenie Arti. – Tak mówią - rzucił, siadając i wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni. Odpalił jednego i zaciągnął się, mrużąc lekko oczy. – Żartujesz? Potrafi być dupkiem – stwierdził bez ogródek, wypuszczając wolno dym i przyglądając się tańczącej dziewczynie, która zdążyła już pozbyć się stanika. – Czyli dlatego od pięciu lat nie dostałem prezentu pod choinkę? – rzucił zaczepnie, szczerząc się głupkowato do ciotki. – Zaskoczę cię, ale miałem tutaj spotkanie z przedstawicielem wytwórni muzycznej – wywrócił oczami. Nie zamierzał ukrywać, że mając siedemnaście lat, nie uważał tego miejsca za odpowiednie na podobne spotkanie, a raczej… nie był typem młodego faceta, na którym zrobiłoby to wrażenie. - A ty, co robisz w Seattle?

autor

Awatar użytkownika
41
178

Agentka CIA

Oddział CIA

broadmoor

Post

Upiła kolejny łyk whisky spoglądając na wdzięki kobiety. W głowie chodziło jej kilka kosmatych myśli na które kąciki ust delikatnie powędrowały do góry.
Mówiła prawdę o bracie. Nie pisnął nawet słowem gdzie się wybiera z żoną. Została tak naprawdę odsunięta od rodziny, zupełnie jakby była gorszym sortem. Dobrze, że przynajmniej matka z ojcem się jej nie wyrzekli. Mogła wrócić do Anglii a oni i tak powitają ją z otwartymi ramionami, nie to co Ares.
- Potrafi… nawet nie masz pojęcia jak bardzo. – kochała brata, ale miłość miała też swoje granice, zwłaszcza jeśli ktoś był na tyle chamski aby najechać na jej ambicję i ego, próbując wmówić, że robi coś źle. Żyła własnym życiem i nikt nie miał prawa dyktować jej idealnej ścieżki kariery dla kobiety. Ostra kłótnia po prostu przekreśliła szansę na jakikolwiek rozejm. Nie miała pojęcia, czy teraz brat choć trochę zmienił nastawienie, ale podejrzewała, że gdyby pojawiła się z Noah pod domem, to rzuciłby na nią ekskomunikę jak papież i wzywał egzorcystę.
- Nie dostałeś? A to kutas… wysyłałam Ci prezenty. Co prawda drobiazgi, ale zawsze coś. Nie myśl, że o Tobie zapomniałam Junior. – lubiła go tak nazywać. Już od najmłodszych lat. Miał trochę z ojca, ale mamusia też dołożyła sporo do wychowania syna i chwała jej za to. Jeśli wyrósłby kolejny bóg wojny, który tylko potrafi wszczynać kłótnie, nie mieliby tak dobrych kontaktów. - Rok temu wysłałam skórzany zegarek… ciekawe czy sam go nie zgarnął. – burknęła bardziej do siebie niż do chłopaka. Miała wiele do zarzucenia bratu i nie będzie nikogo oszukiwać, że jest inaczej.
- Tutaj? – rozejrzała się z lekkim niedowierzaniem. Kto chciałby omawiać jakieś kontrakty muzyczne w takim miejscu? No chyba, że gość czerpał przyjemność z demoralizacji dzieciaków. W świetle prawa młody już niedługo będzie mógł sam chadzać do takich miejsc, ale na razie nie było to odpowiednim pomysłem. Ciekawe co by powiedział tatuś. Na szczęście Arti nie jest konfidentem. Poza tym Ares i tak by nie uwierzył.
- Przyjechałam do przyjaciela poznanego w pracy. – bujda jak zwykle ale co miała zrobić. Nie powie Noah, że przyjechała zastrzelić jednego śmiecia, bo zagraża Wielkiej Brytanii. Bycie fajną ciotką ograniczało się do mówienia tego co nie wiąże się z pracą.
- Podpisałeś kontrakt? Chce twój autograf, bo wiesz, jak kiedyś będziesz grubą rybą to sprzedam go z zyskiem - puściła mu oczko, po czym wstała, aby wręczyć pięknej kobiecie, która właśnie wiła się na rurze, banknot. Jakby nigdy nic wróciła do chłopaka i uśmiechnęła się.
- A jak w szkole? Jest różnica pomiędzy Anglią i Stanami, co? – widać to nawet po ludziach którzy nie mieli aż takiego kija w dupie i zdecydowanie łatwiej nawiązywało się znajomości. Mogło to powiedzieć, chociażby po swoim spacerze z nowo poznaną panią trener.

autor

Arti

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ojciec Noah potrafił być upartym oraz aroganckim dupkiem. Nie było to jednak niespodzianką dla nikogo z rodziny. Nie mówiąc o tym, że sam nastolatek musiał po kimś odziedziczyć podobne cechy. Niedaleko pada jabłko od jabłoni i raczej nie było niespodzianką, że ta dwójka panów kłóciła się non stop. Praktycznie identyczne charaktery nie sprzyjały spokojnym wieczorom w domu, gdy te gagatki zasiadały razem do stołu. Odmienne zainteresowania nie sprawiały, że ojciec z synem stawaliby się bardziej bliscy. Zdawało się wręcz, że nic nie było w stanie zaprowadzić porozumienia między tą dwójką. Pani Fisher miała jednak nadal nadzieję, że jeśli syn zakończy swój młodzieńczy bunt, to wszystko się ułoży. Oboje z mężem postrzegali bowiem zachowanie Noah, jako nastoletnie wybryki. Byli dumni z syna, że posiada tak świetny słuch muzyczny i kończył naukę w szkole muzycznej na dwóch instrumentach. Niemniej, nie chcieli, aby pchał się w tę branżę. Była dla nich zbyt niestabilna. Państwo Fisher chcieli natomiast dla swoich pociech jak najbardziej świetlaną przyszłość, która według nich mogła wiązać się wyłącznie z medycyną lub prawem. Noah jednak ani myślał o podobnych ścieżkach i nie było widać końca wojny między tą trójką.
Uśmiechnął się pod nosem, kiedy ciotka przyznała mu rację, co do ojca i zaciągnął się papierosem. Zaraz potem zmarszczył lekko brwi i spojrzał na swój nadgarstek, na którym znajdował się skórzany zegarek. – Masz na myśli ten? – zapytał, unosząc w górę rękę i obracając lekko nadgarstkiem. – Powiedział, że to od babci – przyznał, szczerze zdziwiony, że ojciec nie skłamał, iż to prezent od niego. Ewidentnie balansował jeszcze na granicy moralności.
- Mhm – przyznał tylko, wzruszając ramionami. W końcu niewiele miał do gadania na temat miejsca, biorąc pod uwagę swój wiek i status jaki zajmował w branży muzycznej. Na ten moment zgadzał się na spotkania w podobnych miejscach, ale na warunki oferty już nie zamierzał.
- Przyjaciela? – zapytał, unosząc w górę, sugestywnie brwi. Nie, żeby był plotkarzem i szukał tutaj sensacji, ale.. ciocia Artemis wpadała do innego kraju, żeby odwiedzić zwykłego przyjaciela? No coś mu tutaj nie grało.
Zaśmiał się, kręcąc przecząco głową. – Nie, nie podpisałem, ale autograf mogę ci dać – rzucił z rozbawieniem, by zaraz potem wzruszyć lekko ramionami. – Duża, ale zdążyłem się już przyzwyczaić. Właściwie to wypadałoby mi wpaść do Anglii. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tam byłem- przyznał szczerze, a przecież dziadkowie domagali się spotkania z wnukami. Będzie musiał pogadać z rodzicami. – A jak tobie podoba? To w ogóle twoja pierwsza wizyta w Stanach, czy w Seattle? – zapytał, bo w sumie nie wiedział, czy cioteczka podróżowała po USA.

autor

Awatar użytkownika
41
178

Agentka CIA

Oddział CIA

broadmoor

Post

Spojrzała na zegarek, a na twarzy pojawił się kpiący uśmieszek, zwłaszcza kiedy chłopak wyjaśnij co jej kochany braciszek powiedział.
- Dokładnie ten. Cieszę się, że Ci służy. - już pomijając fakt, że jest od niej, a nie jej rodziców, to była zadowolona, że młody faktycznie go nosi. To znaczy iż trafiła w gust Noah, nawet mając ograniczone możliwości kontaktu z bratankiem.
Palcem kreśliła kółka na krawędzi szkła jakie trzymała w dłoniach. Musiała coś powiedzieć, aby nie zdradzić prawdziwego powodu wizyty w Stanach.
- Przyjaciela. - zdecydowanie, to nie był temat do rozwijania co dała od razu do zrozumieniu Noah, przechodząc na zupełnie inny temat.
- Uważaj bo w przyszłości jeszcze kobiety będą Cię prosić o podpisywanie dekoltów. - zaśmiała się spoglądając na lekko speszonego chłopaka. Widać, że żart się trzymał Artemis, zwłaszcza w takim miejscu. - Oczywiście odbiore sobie swój autograf w odpowiednim czasie. - bo cicho liczyła na jakieś jeszcze spotkanie. Nawet jeśli nie w domu Fisherów to może na mieście? No ewentualnie powtórka z rozrywki na docenianie kobiecych kształtów
Szczerze? Arti tęskniła jak cholera za Londynem. Tam się wychowała i miała jakiś bliżej nieokreślony sentyment do tego miejsca na ziemi. Czuła się w Stanach dobrze, ale to nie to samo co dom.
- Dziadkowie się stęsknili, zwłaszcza babcia. Jak przyjedziesz to zapewne wepchnie w Ciebie wszystkie ugotowane samodzielnie frykasy. A potem wrócisz o 10 kilo większy. - bo rodzice rodzeństwa Fisher byli tymi rozpieszczającymi wnuki. Oczywiście w święta non stop padało pytanie kiedy doczekają się tego od blondynki, ale chyba przestali mieć nadzieję.
- Pierwsza w Stanach, pierwsza w Seattle. Najtrudniej było mi się przestawić na ruch prawostronny. - niby taka prozaiczna rzecz, ale jednak sprawiająca niemałe trudności na samym początku pobuty w US.
- A tak to, mam swój ulubiony bar, siłownie, także jakoś się tu odnajduję. A jak Ci idzie nauka? Ojciec dalej ciśnie żebyś był prawnikiem? - bo chyba nie przeżyłby gdyby Noah wybrał inny rodzaj kariery a już zwłaszcza bardziej zwariowany, czytaj muzykę.

autor

Arti

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Dziękuję. Powinienem był się domyślić, że to od ciebie. Zawsze potrafiłaś trafić w mój gust – przyznał szczerze, uśmiechając się przyjaźnie do cioteczki, która od pierwszych urodzin zawsze kupowała Noah trafne prezenty. Do dzisiaj rodzice rozprawiają o tym, jak na roczek dała chłopakowi elektryczny samochód, który sam mógł prowadzić, siedząc w nim i stało się to jego ulubioną zabawką do momentu, aż na drugie urodziny nie dostał roweru ozdobionego w ulubionego super bohatera. Z każdym kolejnym rokiem prezenty były jedynie trafniejsze, aż zaskakujące skąd brała czas na to, aby znaleźć tak osobiste podarunki, jak i na to, żeby orientować się w czym aktualnie bratanek gustuje.
Porzucił temat przyjaciela cioci, którego przyjechała odwiedzić. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że go to zainteresowało. Niemniej, wścibskość nie była jego naturą, a więc czytając subtelne sygnały cioteczki, nie wspomniał o tym już więcej. – Skąd wiesz, że już nie proszą? – zapytał, śmiejąc się, ale jeśli miał być szczery? Właśnie tak było. Noah dawał koncerty ze swoja kapelą i mieli spore grono fanek, które już teraz, często prosiły o podpisy na dekoltach. Było to w mniemaniu młodego Fishera lekką przesadą, ale nigdy nie powiedział tego na głos. W końcu publika była tym, co miało przynieść im sukces. Była powodem, dla którego w ogóle grali. Podpisanie więc jednego, czy kilkunastu dekoltów nie miało zbawić Noah, skoro fanki tego oczekiwały.
- Jestem w stanie przeboleć to dodatkowe dziesięć kilo dla jej pyszności. Naprawdę nikt nie gotuje, jak ona – przyznał z lekkim rozmarzeniem, bo cóż. Nie dało się ukryć, że typowe, amerykańskie jedzenie nie umywało się do tego angielskiego. Noah spędził w obydwóch miejscach na tyle długo, aby móc bez wahania przyznać, że wolał jedzenie z wysp (no może poza typowym amerykańskim hamburgerem!).
- Ojciec też dużo narzekał zaraz po przeprowadzce. Jedyny plus zjawienia się tutaj za dzieciaka, to brak konieczności przestawiania się – zaśmiał się, bo prawo jazdy miał dopiero od roku, a więc nie odczuł zmiany w kierunku ruchu drogowego tak mocno, jak rodzina. Przyzwyczajenie się bowiem do faktu, że pojazdy nadjeżdżały z odmiennej strony nie było, aż tak trudne. – Czyli ci się podoba? – dopytał jeszcze, a potem wzruszył ramionami. – Niezmiennie, przeciętnie – uśmiechnął się łobuzersko, a chwilę później kiwnął twierdząco głową. – Ojciec na prawo, matka na medycynę. Ogólnie jesteśmy w stanie wojennym, bo powiedziałem, że w ogóle nie idę na studia – przyznał szczerze i zgasił niedopałek papierosa w popielniczce.

autor

Awatar użytkownika
41
178

Agentka CIA

Oddział CIA

broadmoor

Post

Zaśmiała się cicho na uwagę Noah. Skoro był już na tyle duży żeby laską podpisywać dekolty to widok tutaj nie był aż tak szokujący. Oczywiście miała na uwadze, że chłopak podąża za marzeniami, co jest wielkim plusem. W ich rodzinie to chyba każdy jest na tyle uparty aby obrać swoją drogę i nie zbaczać z niej. Nauka nauką, ale jeśli muzyka to jest to co kocha chłopak to bez dwóch zdań dawanie autografów będzie jedną z najczęściej wykonywanych przez niego czynności. Arti jak najbardziej będzie go w tym wspierać, a jeśli będzie trzeba to i nawet pojawi się na jakimś koncercie, skoro już wie że Seattle jest domem bratanka.
- Nawet nie wiesz jak było to uprzykrzające jak bylismy mniejsi z twoim ojcem. Na szczęście na mnie się to aż tak nie odbiła. Aresa spasła co niemiara, ale się wyrobił. Specjalnie aby poderwać twoja mamę. - Fisher doskonale pamiętała ten moment. Chodził na siłownię tylko po to aby zrzucić zbędne kilogramy i móc prężyć muskuły przed przyszłą żoną. Jak widać misja zakończyła się powodzeniem!
- Chociaż tyle dobrego. Zapewne z Ciebie też całkiem niezły kierowca. - bo Fisherowie mieli spore predyspozycje do jazdy za kółkiem. Art nawet miała przygodę za Porshe na torze wyścigowym, co prawda pod okiem zawodowego kierowcy, ale jednak! - Podoba. - na razie, później się okaże czy go nie znienawidzi.
- O proszę. Odważny jesteś. - każdy chadza własnymi ścieżkami i to może się okazać najlepsze dla wschodzącej gwiazdy muzyki. - Studia nie zając nie trzeba w nie celować, aby być kimś i coś osiągnąć. Jak dla mnie to olej starych i rób jak uważasz. - poprosiła barmana o kolejną kolejkę. - Może wyniknąć z tego coś dobrego, a tak będziesz się tylko męczył i skonczysz jako brytol z kijem w tyłku. - tak, to nawiąznie było do jej brata, aż na twarzy Artemis pojawił się delikatny uśmiech. Lubiła na niego popsioczyć zwłaszcza że dalej byli na ścieżce wojennej.

autor

Arti

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

16) lights in the floors and sweat on the walls • cages and poles • call off the search for your soul • or put it on hold again Jaki jest Zachary?
Zależy, o co się pyta.
Jest, na przykład – ubrany w skórę, bo gruboskórny, z założenia, raczej nie jest; to znaczy kurtkę ma, a jakże, skórzaną (kupioną trzy lata temu, a noszoną równe dwa razy, a zatem – bardzo swoją), zarzuconą na białą, nieco wymiętą już – po całym dniu – koszulę (do samochodu Cyrusa wsiada bezpośrednio z kampusowego parkingu). Ciemne dżinsy podtrzymywane paskiem. Buty – klasyczne, względnie uniwersalne, bez żadnych znowu niepotrzebnych udziwnień.
Jest też zmęczony, spóźniony co? nigdzie się, przecież, nie spieszył i trzeźwy.
Przede wszystkim jednak jest wkurwiony.
Deszcz siekł o szyby zażarcie, w strugach pędząc na rychłą śmierć pod gilotyną wycieraczek...
"Po prostu przyjdź", hę, Dweller?
Po prostu się przyznaj.
Dla Zacharego wszystko najwidoczniej, zawsze, było proste. On jeden tylko – skomplikowany, jak nigdy.
Wiedzie spojrzeniem, miękko, po obwódce przedniego lusterka. Tip-topem źrenic przemyka plastikowym brzegiem, by ostatecznie bardzo, bardzo niechętnie; kuszony wymierzaną sobie bezsłownie karą zatopić się w rzeczywistości odbijanej taflą wiernej (wierna była – tylko człowiek widywał często to, co chciał albo czego bardzo nie chciał widzieć) symetrii. Przez chwilę – przygląda się męskiej twarzy. Kilku niepełnym lokom skręconym ponad linią czoła; śmiesznym, naturalnym wydemkom kształtującym karb jasnej fryzury. Oczy skupione na prostej nudnej prostej liniowej Chryste-kurwa-ile-jeszcze nudnej trasie. Przeskok. Spotknięcieanie; punkt przecięcia spojrzeń.
A spojrzenie miał chłodne. Zimne – jeszcze nie (Zachary zastanawia się – poniekąd mimowolnie – czy obiektyw aparatu polubiłby się z tym rodzajem chłodu). Kontakt wzrokowy nawiązany jak gdyby wbrew prawu (albo na jego granicy; czyli tam, gdzie najczęściej spotykało się gliny – nie znowu żadnych policjantów detektywów służbistów mundurowych – po prostu, kurwa, gliny – najbardziej parszywy ich typ, rozpędzony potrzebą wymierzania obumierającej sprawiedliwości; i, tym samym, zaślepionych swoim powołaniem). Jeszcze chwilę siłują się w ten sam sposób – walka prowadzona tunelem o wylotach wieńczonych czernią punktowych wizjerów i otuliną melaniny.
Zachary – odwraca głowę. Patrzy przez boczną szybę samochodu. Patrzy w płaty zatok, wybrzeża, portu; w panoramę świateł odgrodzoną od nich gęstwiną prętów, mających zniechęcić potencjalnego desperata do popełnienia głupstwa.
Zach nie chce się do tego przyznawać, ale poza ciemnością – zagląda także w pustkę. Ale przyznać się nie – nie może, kurwa, nie wolno mu – nie przyznawaj się, zaprzeczaj, wypieraj, podważaj;
– chce. Popełnił błąd.
Boże. Kurwa. Dweller.

Wspomnianych wcześniej głupstw (ostrożny eufemizm), na tym moście, popełniono – mniej-więcej – dwieście trzydzieści. To sporo ofiar. Sporo.
I na tym samym moście – łączącym Queen Anne z Fremont – ginęli nie tylko samobójcy.
Z Aurory zjeżdżają jedenaście sekund później.
Towarzystwo t e g o mężczyzny było ostatnim, czego potrzebował. Ale znosił je – tak, jak znosić mógł tylko syn Kenta Prescotta; złośliwie, ale z uchyloną pokornie głową. Od dwudziestu minut (czyli, ma się rozumieć – od godziny dziewiętnastej pięćdziesiąt – równo z zakończeniem czwartkowych zajęć na uczelni). Robi, co musi – z absolutnym minimum poszanowania cudzej pracy (był wybredny; i jeszcze bardziej kapryśny, niż zwykle).
Cisza jest niesforna. Głośna. I mówi mu – podpowiada – złe rzeczy.
Chrząka.
To co, zdradzisz mi co odjebałeś, że musiałeś zdać się na łaskę Prescottów? – pyta cicho, krótkim tonem ni to chichotu (gdyby dźwięk mógł być plastikowy, to byłby to właśnie ten zalążek śmiechu zduszony w gardle Zacha), ni prychnięcia opakowanego ironią; zdradzając jednocześnie, że do rodziców stosunek ma raczej bliższy animozji. – Sorry, po prostu nie pracowałbym dla nas-
I znów – chrząka, jakby wtórnie. Potem poprawia się na siedzeniu.
... dla nich. Nie pracowałbym dla nich, nawet gdyby grozili mi z klamką przytkniętą do łba. Nie uwierzę, że to była dobrowolna decyzja.

Tak. To pierwsza – taka – sytuacja. Nie, że pogróżek w ogóle; te pojawiały się stosunkowo (stosunkowo do czego? do rozpoznawalności nazwiska, do zer na koncie? stosunkowo, kurwa, do czego?) często, w sposób mniej lub bardziej bezpośredni przemknąwszy ukradkiem pomiędzy fizycznie odbieraną pocztę czy maile (były i takie próby „wymuszenia”, ma się rozumieć, które trafiały do spamu; i już na tym etapie cała historia kończyła swój żywot) i telefony. Wszelki szantaż najczęściej opierał się na starych, zawodowych banałach: że oni wiedzą o czymś, o czym nie wie Kent Prescott, że mają jakieś-tam-zdjęcia, że kiedyś-ktoś-coś. I na takie rzeczy mężczyzna, uśmiechnąwszy się co najwyżej z politowaniem (bo na pewnym etapie inaczej już, raczej, nie wypada), machał na wszystko ręką. Tym razem treść straszaka zawierała jednak subtelną dość aluzję, że w kręgu zainteresowania znajduje się nie tylko on, ale także jego rodzina. Ciężko stwierdzić skąd wzięło się to poczucie odpowiedzialności – i czy istniało w ogóle. Być może obwinić (?) należałoby matkę, która rozdmuchała całą sprawę (tak, owszem – już po dwudziestu siedmiu minutach wrzuciła bardzo atencyjnego tweeta – i nawet odniosła personalny sukces; jeśli zamysłem było złapać nieco większe zasięgi, niż zwykle). I, być może, ojciec Zacharego całą tę akcję ze ściąganiem prywatnej ochrony wymyślił sobie dla świętego spokoju.
Zachary się śmieje – i jest to śmiech bardzo niewybredny.
Ty to na serio traktujesz bardzo... poważnie, co? – Parska. Łokieć opiera na okiennym wcięciu wnętrza samochodu. – Przecież mój stary nie zauważyłby nawet, gdyby mnie odjebali. Nie masz się czym przejmować.
Skoro przez najbliższy czas (a, właśnie – przypomina sobie – miał zapytać „jak długo”; od ojca nie dowiedział się zbyt wiele – każda z jego odpowiedzi sprowadzała się do tchórzliwych dyplomatycznych ogólników: „tak długo, jak będzie to potrzebne”, „to sprawdzony człowiek”, „trochę cierpliwości”, „zaufaj” zaufaj, zaufaj, zaufaj – co za p i e r d o l e n i e) miał obracać się w towarzystwie tego pożal się Boże ex-gliny – to równie dobrze mógł zrobić sobie z niego szofera.
To co, Little Darlings? Ja się napiję, ty będziesz mógł w tym czasie pooglądać sobie dziewczyny, zabawić się trochę, czy tam coś. – Krótkie kiwnięcie dłoni; że jemu, wiadomo, wszystko to pożyczone ganz egal, przecież.

autor

preskot [on/jego]

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

I na co mi to było? Po kiego grzyba się zgodziłem niańczyć szczeniaka który nie dość, że nie okaże ani krzty wdzięczności, to jeszcze będzie uważał go za osobistą podwózkę? Takie myśli krążyły mu po głowie gdy przekręcał kluczyki w stacyjce i ruszył po Prescotta. Zadanie było proste: pilnować, by młodemu nic się nie stało. Proste, jakże klarowne polecenie. Od człowieka który od tak potrafi takie polecenie wydać. Sława Cyrusa jako przykładnego gliny najwidoczniej go wyprzedza. W sumie, takiego obrotu spraw się nie spodziewał.
Czy będzie warto?
Był w dołku, od miesiąca nie mógł porozumieć się z byłą żoną, drąc z nią koty o prawa do wychowywania ich syna. Na tej pieprzonej komendzie plotki rozchodzą się tempem błyskawicy, do jej uszu doszła informacja że Cyrus naskoczył na przesłuchiwanego drania. I od tego się zaczęło. Wmówiła sobie, że stanowi zagrożenie dla niej i dla dziecka, mimo że nigdy nie podniósł na nich ręki. Parę dni później dostał informację o wniesienie sprawy z tytułu odebrania praw rodzicielskich. I się zaczęło. Pogrążał się każdym telefonem, każdym ostrym słowem, jakie wypowiadał pod jej adresem i tej świętoszkowatej rodziny do której przez pewien czas należał. Miał ochotę wyć do księżyca, niczym zraniony pies. Wizja odebrania mu jedynej istotny, na której mu zależy, jedynego promyka nadziei działała na niego destrukcyjnie. Sam też fakt, że po tym feralnym zdarzeniu na komisariacie został wysłany na przymusowy urlop, zabrano mu broń i odznakę (jako środek zaradczy, gówno prawda), jeszcze bardziej go dobijał. Gdyby nie jeden telefon wieczorem, całkowicie by się załamał.
Kent Prescott. Menadżer, człowiek sukcesu, który najwidoczniej zalazł komuś za skórę. Może zasłużył? Szukał człowieka, któremu może powierzyć „niańczenie” (chociaż nie powiedział tego wprost) swojego syna, kolejnego paniczyka jakich to już Brown wielu na drodze spotykał. Jakaś lampka zapaliła się w grobie bruneta. Szansa na rehabilitację? Pokazanie tej babie, że jest odpowiedzialny i udowodnienie sądowi, że się myli? Okazja na zajęcie czymś myśli? Zgodził się, praktycznie bez wahania, raz widząc człowieka na oczy. Dostał klarowne instrukcje, broń. Podziękował za samochód, woląc poruszać się po mieście sprawdzoną srebrną strzałą, jak to określał. Wolał swój motor, ale nie będzie szczeniaka woził za sobą na plecach. Jeszcze czego. Zapalił papierosa i wolno ruszył pod uczelnię chłopaka, z której według informacji miał go odebrać. Pogoda na szczęście dopisywała, nie napatoczył się też na korki które są utrapieniem tego miasta. Uśmiechnął się koniuszkiem ust wypuszczając dym i skręcając w boczną uliczkę, aby skrócić sobie drogę. Z daleka widzi samotnego chłopaka stojącego na parkingu. Przecież dostał zdjęcie, wie jak wygląda ten o którego bezpieczeństwo dbać ma od dzisiaj.
Tak więc to teraz będzie? Chłód powlekany zabawą i emocjami, które wstrząsają twoim ciałem i rozrywają je na milion kawałków?
Nic nie powiedział, gdy Zach wsiadł do samochodu. Skierował jedynie na niego spojrzenie błękitnych oczu, przysuwając papierosa do ust. Analizował, oceniał, prześlizgiwał się wzrokiem po jego twarzy, linii szczęki, zmierzwionych włosach, zatrzymując się na oczach. Co mógł widzieć Prescott? Profesjonalizm. Chłód arktycznej nocy. Trwało to ledwie sekundę, nim odwrócił wzrok kierując go na drogę przed siebie, oddalając się od tego miejsca. Rzucił spojrzenie w przednie lusterko napotykając wzrok chłopaka. Pustka. Nicość. Cień człowieka który miał wszystko. I nicość sięgająca głębiej niż ktokolwiek mógłby podejrzewać. Nie zrobiło to na nim wrażenia. Bił od niego profesjonalizm godny tych wszystkich gwiazdek filmowych. Żar z rozgrzanego papierosa Browna to jedno z nielicznych jasnych punkcików, pomijając mijające ich samochody kiedy wjechali na most. Kiedy ostatni raz tutaj był? Chyba wtedy gdy mieli skoczka, młodego chłopaka który nie widział sensu w dalszym życiu. Który nie miał nic do stracenia.
A ja? Co mam? Prócz tej pieprzonej pewności siebie? Kim się stałem?
Z letargu wyrwały go słowa chłopaka. Strzepnął popiół do popielniczki między nimi i skierował na niego spojrzenie bystrych oczu.
- Okazja. Szansa której chyba potrzebowałem. – powiedział tajemniczo, nie zagłębiając się w zbytnie szczegóły. Bo kim on jest? Dzieciakiem z dobrego domu? Czy kimś, kto mógłby odmienić los? Zaciągnął się ponownie. - Chyba musisz popracować nad wiarą. Miałem swoje powody, by przyjąć tą fuchę. – powiedział, znowu wbijając wzrok w jezdnię, uchylając nieco okno, by dym który formował się w nienazwane kształty mógł szybko ulotnić się. Niczym sen, dziecięca igraszka, smak ust i dotyk dłoni.
Nie zagłębiał się w szczegóły, rozmawiając z jego ojcem. Sprawa była prosta: ochrona jego syna. Bycie jego Aniołem Stróżem, jakkolwiek kiczowato to brzmi. Kasa też niezła, ale w przypadku Cyrusa tutaj nie o to chodziło. Chciał tej wywłoce pokazać, że potrafi być odpowiedzialny. Dbając o czyjegoś syna, nawet jeśli nie jest jego własnym. Robił to tylko i wyłącznie dla siebie. Nie potrzebował szczegółów. Potrzebował jedynie udowodnienia samemu sobie, że coś zrobił dobrze. Chociaż raz.
Westchnął ciężko.
- Gówno mnie obchodzi, co myślisz o swoim ojcu. Robię to, o co poprosił. Z moich prywatnych powodów i czy ci się to podoba, czy nie, nikt cię nie odjebie, póki ja jestem blisko. – popatrzył na niego z lekkim politowaniem w oczach, dogaszając papierosa, tym samym uwalniając rękę, którą podrapał się po lekko zarośniętym policzku. Praca to praca, zadanie to zadanie. Nie interesują go relacje międzyludzkie. Bo co to takiego?
- Jak sobie chcesz. – mruknął, zjeżdżając z mostu i kierując się pod wspomniany przez chłopaka bar. Owszem, liczył się z tym, że tak się to pewnie zakończy. Głupek miał cichą nadzieję, że będzie musiał go odwieźć do domu i tyle. Jednak polecenie było jasne: nie zostawiać młodego samego na mieście. W domu, okej. Ale nie na mieście. Chcąc nie chcąc zgodził się więc i po krótkiej jeździe parkował przed barem. Zgasił silnik i zapalił kolejnego papierosa, odchylając się na fotelu i zerkając na chłopaka.
- Zachary, tak? – skupił na nim spojrzenie bystrych, niebieskich oczu nim zaciągnął się znowu papierosem. - Robię za twojego ochroniarza, chociaż w tym przypadku określenie niańka pasuje bardziej. – zlustrował go spojrzeniem. - Mam uważać, by nikt ci nie zrobił krzywdy, ale jak sam się będziesz o to prosił, udam że niczego nie widzę. Mała strata. Więc idziemy grzecznie do środka a ty pokażesz mi, jak odpowiedzialnie potrafisz pić, jasne? – nie czekał na jego odpowiedź, tylko wysiadł z samochodu i skierował się do drzwi.
Proszę, pokaż mi, jak bardzo nieodpowiedzialny potrafisz być. Pokaż tą iskrę w oczach, tą emocję którą chcesz wykrzyczeć.

autor

give me the pistol, aim it high i'm out in the desert shooting at the sky
Awatar użytkownika
25
173

fotograf

na zlecenie

sunset hill

Post

Zach. Po prostu Zach. Ewentualnie po nazwisku. – Wzrusza ramionami; dziwnie, lekko – jakby coś na nich przysiadło i pewne nie było, czy to nadszedł właśnie moment, by poderwać się do lotu. Dryg chłopaka był więc jak sugestia, trzymana na spadzie rąk – na tych dwóch, przeciwstawnych sobie szalach własnego sumienia – wszelki rodzaj winy (ramię lewe, cięższe zdecydowanie) i zdrowego rozsądku (ramię prawe, zasób raczej nieistniejący lub bliski wyczerpania). – Byle nie Zachary. [Przygląda mu się, chwilę. Przygląda się też zajętej ogniem gilzie papierosa – i temu, jak mężczyzna, bez wyrzutu, zostawia go samego. Brown go obraża.] Dałbyś się chociaż, kurwa, zaciągnąć, co? Chrrryste. – Prychnie coś, cmoknie pod nosem, sugestywnym „pierdol się” tnąc ciszę w chwili, w której Cyrus zatrzaśnie za sobą drzwi.
Zachary wzdycha. Co to, kurwa, ma być?
Z porzuconej na tylnym siedzeniu torby (ale nie „jakiejś-tam-torby”; bo z Billinghama, za którego dał ponad sześćset dolców, a który służył mu jednocześnie za futerał na laptopa, lustrzankę i parę innych drobiazgów) wyciągnie jeszcze przewiązany recepturką plik banknotów (o względnie niskich nominałach), który wciśnie w wewnętrzną kieszeń kurtki. Dopiero wtedy wywlecze się z auta; w ramach wyjątku, chyba, nie każąc na siebie zbyt długo czekać.
Nie nadgania pogłębianego dystansu paru-już-nastu kroków; z mężczyzną ani myśli zrównywać się zbyt prędko (sprawia zresztą wrażenie, jakby trafili na siebie przypadkiem – a nie dopiero-co wyszli z tego samego samochodu).

Wychodzi na spotkanie z tłumioną muzyką i pręgami neonowych świateł, którymi obwarowane są zewnętrzne mury lokalu. Następnie: parking, kilka petów wciśniętych w asfalt; na tym asfalcie – pęknięcia, parę przyschniętych kropel krwi w rządku wędrujących za poszkodowanym, potem: zużyta gumka i dziesięciocentówka zwrócona awersem – a zatem z żałośnie nieruchomą twarzą Franklina Roosevelta, który na swój upadek, chcąc nie chcąc, nie może zbyt wiele poradzić. Od tego zresztą są miejsca takie, jak te – od upadku; i każdy też rodzaj upadku gotowe są przyjąć – ten czysto fizyczny (kiedy poluzuje się hamulce i przesadzi – z alkoholem, na przykład, albo innym specyfikiem) i moralny, również. Przede wszystkim jednak przychodzi się tutaj, kiedy ma się ochotę upaść – i niekoniecznie chce się zostać podniesionym.
A Zachary? Zachary chce być, kurwa, sam; i o ile upadł (pytanie: przed kim?) już dawno – tak potrzebował miejsca, w którym nie będzie musiał wstawać.
Naprawdę nie ma ochoty wstawać. Nie ma ochoty nigdzie iść. Nie ma ochoty być pilnowanym. Przede wszystkim jednak – nie ma siły. Po prostu mu się, kurwa, nie chce.
Do kibla też będziesz ze mną chodził? – zapytał, przyspieszonym (wreszcie) susem wymijając Cyrusa w progu – na moment wpadając w łukowatą orbitę jego postaci. Zanim wszedł do środka – zdążył przeciągnąć po nim spojrzeniem; w ostatniej takiej taksacji, której nie utrudniała barwiona czerwienią ciemność klubu. Ta sama czerwień zalewa ich już u samego przedsionka.
Ale nie „przedsionka” – jak przedsionki mają domy z ogródkiem, otoczone sztachetkami białego płotka, ani nie jak „przedsionek” serca – choć buchający zewsząd szkarłat mógłby sugerować, że owszem – znajdują się w kardii jakiegoś chtonicznego Molocha, chociażby. Bardziej: przedsionek piekła – czy piekiełka, może – z racji pokus, oczywiście, choć serwowanych w perwersyjnie pieszczotliwy sposób.
We wnęce, jak udało się wreszcie ustalić – piekiełka (a-ha, jest tu też, tak po prostu, zajebiście gorąco; w najbardziej nieatrakcyjnym, potliwym znaczeniu tego słowa), przez rozdziałkę lady – Zachary płaci za wstęp. Cyrusa, na moment tylko, stawia na krańcu wskazującego palca – sugerując najwidoczniej, że wchodzą we dwoje. I faktycznie, wchodzą – na główną salę klubu.
A-cha. Taaa. Nie krępuj się. Znam powody, dla których pracuje się dla mojego ojca. Ale spoko-spoooko, nie oceniam. Za coś żyć trzeba, nie? – rzucił, załatwiwszy ostatnią już formalność przy pilnującym wstępu ochroniarzu (chciałby dodać: że już bardziej honorowo byłoby pójść i zacząć się kurwić, niż pracować dla Kenta, ale w ostatniej chwili gryzie się w język). Prescott, w każdym razie, mówił nieco głośniej niż dotychczas (w tle pogrywał dziwny rodzaj electro-swingu, na co dwudziestotrzylatek wyraźnie się skrzywił). Ze smyczy spojrzenia (a tym krążył wciąż i krążył, krrrążżżył wokół Browna) zerwał się jednak już w pół pierwszego – góra drugiego – słowa. Przed nimi: horyzont krzeseł (i mężczyzn na nich siedzących), kanap (i mężczyzn na nich siedzących), stolików (i mężczyzn wokół nich siedzących) i scenicznych podestów (i kobiet – w pół-tanecznym pląsie przypominały, dosłownie, przekąski przechadzające się po paterze; ma się rozumieć, dla tych mężczyzn – wystawione na degustację; wyobraźni, przede wszystkim – do niebezpiecznej granicy wytrzymałości).

Siadają pod jedną ze scen – na fotelach wyściełanych zamszową (cholernie niepraktyczną, i z trudem dającą się uprać) czerwienią. W tle – ktoś daje odprowadzić się właśnie w kierunku prywatnych loży. Ktoś inny – rozlewa drinka. Tutaj? Nikogo – nic – nie obchodzi. Chłopak natomiast opiera łokieć na gładzi dzielącego ich blatu. Na rozwartej dłoni – opiera natomiast własny policzek.
Nie obchodzi cię co myślę? (Z założenia: o swoim ojcu, ale Zach idzie o krok dalej, w złośliwym romansie z niewygodnym uogólnieniem.) A może powinno. Może powinno. Wiesz... – coś tam pomrukuje, jakby – serio – siedzący na przeciwko niego Cyrus Brown miał „wiedzieć” (albo rozpędzić się paranoicznie rozszalałym tętnem myśli, o czym wiedzieć powinien – a, być może – nie wie). W międzyczasie – Prescott zastanawia się nad tym, na co ma ochotę. Nagle, błysk pegu club? – ściąga brwi ku sobie. Nie, tego – na pewno, kurwa-jego-mać, nie chce.Chodzi mi o to, że mógłbyś wyciągnąć wnioski, przestać zgrywać ważniaka i trochę wyluzować. Nie martw się, nie nakabluję ojcu. Pierdoli mnie ta cała wasza umowa – kwituje, tonem tak beznamiętnym i wypranym z emocji, jakby przed chwilą nie wypluł z siebie jakiegoś résumé z pseudo-inteligentnej tyrady.

autor

preskot [on/jego]

ODPOWIEDZ

Wróć do „Little Darlings”