WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
wygląd To nawet nie był jej dzień pracy.
Miała wolne – niczym całkowite odcięcie się od tego, że zaraz ktoś wyzionie ducha u niej w karetce, bo ostatnio mogła nawet spotkać ją taka stresująca sytuacja. Do tego jej życie bywało rozchwiane emocjonalnie ostatnio przez powrót do przeszłości, przez pewną nachalną prawniczkę… oby nie każdy prawnik/adwokat taki właśnie był! Mogła jednak sobie chcieć nie mieć z tym styczności. Już samo to, że wyszła z domu w szczycie powrotu ludzi z pracy było ryzykowne, że zawsze może się coś stać. I stało się. Uśmiech jeszcze tkwił jej na twarzy, kiedy podjechała samochodem na skrzyżowaniu, gdzie zatrzymała się na czerwonym świetle. Gdzieś w tle radia, słychać było jeden z kawałków Emmy Hewitt, której zaczęła ostatnio słuchać, trafiając na nią całkiem przypadkiem. Palcami poruszała samoistnie po brzegach od kierownicy, by przerwać nagle w momencie, kiedy była świadkiem potrącenia jednego z przechodniów przez auto z naprzeciwka. I tyle z jej spokoju. Przeklęła w myślach, by włączyć awaryjne i odpiąć pas, który trzymał ją przed tym by opuścić jej auto. Białą impalę, którą dopiero co niedawno udało się jej naprawić, po jednej nieplanowanej silnikowej awarii. Zdarzenie miało miejsce zaledwie parę metrów od niej. A sumienie, jak i jej zawód nie pozwalało jej na to, by zostawić to komuś innemu i odjechać. Szczególnie, że nie bardzo ktokolwiek się kwapił do tego by pomóc. A może ktoś jednak był? Starszy mężczyzna leżał z widocznym krwotokiem na udzie. Być może nie było czasu na wyczekiwanie karetki, bo zdążyłby się im tutaj wykrwawić.
- Proszę zachować spokój, jestem ratownikiem medycznym – zakomunikowała szybko, już zajmując się rannym. Typ który go potrącił uciekł, albo stał zagubiony gdzieś z boku i podenerwowany – nie dbała o to. Ręką na ślepo złapała czyjąś rękę, która nagle znalazła się blisko. Może nieznajomy chciał pomóc, może znalazł się tutaj przypadkiem? Ważne, że to nie on tutaj teraz leżał i się wykrwawiał. Spojrzała na niego przelotnie. – Potrzebuję paska od spodni! Nie ma czasu, niech da mi Pan mi swój pasek – rzuciła do mężczyzny, którego przyciągnęła do siebie przy wcześniejszym złapaniu i któremu patrzyła się przez moment na pasek u jego spodni, by zerknąć na jego twarz i potem na rannego mężczyznę.
Niech on ściąga ten pieprzony pasek! Krzyczały jej myśli, bo teraz liczyła się każda sekunda. Kimkolwiek ten był...
-
-
Życie.
Byle nie zrobiła się z niego czasem telenowela.
Tego by nie chciała, bo raczej nie przepada za aż tak obłędnym kołem, jak w tych tasiemcach.
Tak będąc szczerą, to typ tego mężczyzny nie był jej typem. Nie pod względem wyglądu, bo nic nie można mu zarzucić, jednak charakter… - facetom na baby mówiła duże NIE. Można poznać od razu takiego. Jednak nie tak, że od razu go skreślała. Chodziło bardziej o wchodzenie w głębsze relacje. Mogła ostatecznie się z takim typem przyjaźnić, by czasem dać mu po uszach, jak przesadza, tak po przyjacielsku. O ile przyjaźń damsko-męska faktycznie istnieje. Bo niby się temu zaprzecza, a jednak coś takiego czasem jest. Sama znała może taki duet, ale kij wie, jak to było między nimi faktycznie.
Chciałaby mieć takie codzienne problemy, które dotykają każdego. Tymczasem nie może pozbyć się tej łatki, która nie była zależna od niej „córka mordercy”. Aczkolwiek ma wielu znajomych, przyjaciół, którzy nie wiedząc o jej życiu prywatnym, akceptowali ją taką jaką była naprawdę. A nie wykreowaną przez innych, przez coś na co nie miała wpływu. Nie miała rodziców. Chociaż ojciec nie daje jej zapomnieć o tym, że jednak jest. I to psuje jej harmonię nad którą tak zawsze pracuje w swoim życiu. Nawet jeśli jej praca nie należy do łatwych i możliwych dla wszystkich. Jej ojciec był lekarzem, ale to nie sprawiło, że nie cierpiała medycyny, bo nie chciała łączyć ich żyć i nie robić czegoś co ten mógł robić.
Sytuacja w jakiej się teraz znaleźli i wplątanie nieznajomego w to wszystko przez nią, żądając paska było trochę egoistyczne. Ale tutaj nie powinno w tej sytuacji istnieć coś takiego, kiedy chodzi o ludzkie życie. To tylko pasek. A on go miał. Nie miała czasu rozglądać się po większej ilości gapiów, kto ma coś, co mogłoby się jej przydać do zaciśnięcia rany i zmniejszenia krwotoku. Nie ważne czy kosztował fortune. Chociaż znaleźliby się tacy, którzy woleli swoje dobro materialne, od innego ludzkiego życia – to dopiero pieprzony egoizm! On jednak nie okazał się takim. Na co w pewnym momencie gdzieś odetchnęła. Nie była z tym sama. Kiedyś była indywidualistką, ale w pracy jako ratownik nauczyła się współpracy, jeśli taka była konieczność. Jak w tym przypadku. Sama nic nie podwinęła. Mogła mieć na sobie luźno zarzucony ciemny niedopięty sweter. Ale na takim nie widać bardzo krwi, tak jak na koszuli.
Na krótki moment złączyła z nim swoje spojrzenie oczu i pozwoliła mu na pomoc. Którą sama wymusiła, ale nie ma co się czepiać szczegółów.
- Jak się nazywasz? Mów mi Miki. Zaciśnij pasek w tym miejscu i obserwuj czy krew przestaje lecieć tak jak teraz. Dasz radę to zrobić? – pokazała na środkową część uda powyżej rany z której leciała krew. Może to zbyt wielkie żadanie, ale nie myślała teraz o tym, bo musiała zrobić coś jeszcze szybko. Sama ręką złapała za rękę poszkodowanego, który wydawał się świadomy i zaczęła go uspokajać. Mówiła mu, żeby był spokojny, że pomoc już jedzie. Bo ktoś wezwał karetkę?
- Wezwał ktoś karetkę? – krzyknęła do tłumu, mając nadzieję, że ten chociaż tak zareagował i nie czekał na cud.
Jedno „tak”, dało jej poczucie ulgi, że chociaż tyle zrobili.
Tylko te korki… oby nie czekali zbyt długo.
-
- Matthew. To znaczy się Matt. Kurwa mać... - zaczął, widząc jak krew broczy w momencie troche mocniej pod wpływem nacisku, ale jak sobie poradziła sprawnie i przewinęła ten pasek, to troche się ogarnęło i mniej jej leciało. Mimo wszystko, jakoś się ogarnął. Wziął ten głębszy wdech i lekko odwrócił wzrok, zaciskając jednak dalej tak powiedziała, strasznie się denerwował, ile to może potrwać ale chyba i na niego podziałały jej słowa. Kobieta mimo wszystko miała w sobie coś takiego, widać że znała się nie tylko na aspekcie ratowniczym ale i takim trochę duchowym wsparciu? Nie wiem czy tak to można określić ale niechaj bedzie. Chwilę trwało, zanim usłyszeli powoli odgłos syreny w oddali, co oznaczało że jednak ta pomoc nadchodzi i zaraz ktoś ich zmieni w tych działaniach, profesjonaliści na zmianie.
-
Chciała pomagać ludziom. Nie miała morderczych zamiarów, czy też takich, które tylko wyrządziłby komuś szkodę. I tylko wiara w to, że jest zupełnie inna, daje jej możliwość iść w życiu dalej. Nawet jeśli nie jest to łatwe, kiedy przeszłość wracała. Teraz liczyło się tylko uratowanie tylko tego starszego Pana. Nawet jeśli był po pięćdziesiątce, sześćdziesiątce… to ciągle mógł mieć do przeżycia naprawdę wiele. Pewnie gdzieś tam czekają jego dzieci, wnuki nawet? Może nie miał paska przy spodniach, ale był dobrze ubrany i naprawdę stylowo. Ubrania jednak przesiąkły krwią i nigdy nie będą już takie same. Nawet i jego udo, na którym w najlepszym przypadku pozostaje jedynie blizna.
Pomoc nieznanego mężczyzny, Matthew była jednak czymś co dawało jej wsparcie w tym. Nie chciała popełnić żadnego błędu. Wydawała się opanowana i skupiona, jednak nie raz w takich sytuacjach czuła wewnętrzny niepokój, że coś może pójść nie tak. Atutem jednak było u niej to, że działała szybo i przemyślanie. Nie robiła czegoś na odwal.
- Damy radę. Zaraz przyjedzie karetka. Musimy tylko jeszcze moment wytrzymać – nie wiadomo czy uspokajała poszkodowanego mężczyznę, który powoli zaczął odpływać, czy też samego Matta.
Nie minęło długo, a pomoc już była na miejscu. Dwóch dodatkowych ratowników, ubranych już odpowiednio do tej roboty, nie to co ona teraz.
- Przejmujemy go – tak jak powiedzieli, tak zrobili. Po paru chwilach Mikaela i Matthew zostali sami, obydwoje naznaczeni krwią mężczyzny znikającego w karetce.
- Mam nadzieję, że ten pasek nie znaczył dla Ciebie wiele? Mogę go dla Ciebie odzyskać, jeśli jednak tak – pozwoliła sobie rozładować atmosferę, łącząc z nim teraz swoje spojrzenie i posyłając mu delikatny uśmiech. Była wdzięczna za jego pomoc.
-
- Ok. Ok. Wytrzymam. Wytrzymamy. - wypuszczał i wpuszczał powietrze do płuc, jakby to on był poszkodowany i próbował zatrzymac trzezwość umysłu. Sygnał karetki i dalsze wsparcie, powdowały że jakośs udało mu się odsunąć w dal, chęć wymiotów czy może raczej odcinki, omdlenia. Co jak co ale za dzieciaka, na prawdę miał problem z krwią i od tego robilo mu się słabo. Głównie właśnie ten fakt, zaważył na tym, że nie mógł zostać lekarzem, choćby chciał. A takie myśli gdzieś w głowie, pojawiały się u małego Matthew. Karetka nadjechała, poruszenie ale też i ulga, tak to wszystko się działo szybko. Jemu kamien spadl z serca, że to już koniec na ten czas, że się udało pomóc i już facet był w dobrych rękach. Dopiero po tym jak karetka odjechała, zauważył Harris jak chujowo wygląda, w portkach które mu lekko opadły, no a on sam miał tą krew, jakby wrócił z jakiejś wojny. Cholernie w dodatku swędział go nos, no bardzo zle to wszystko się toczylo. Słysząc wzmiankę kobity o pasku, trochę jednak się rozchmurzył, przynajmniej na moment. Uśmiech wpełznął mu na usta, nawet mimo powagi sytuacji sprzed chwili. - Dobre. Kurczę zapomniałem nawet o nim, ale jak masz takie dojścia. Może oprawię go w ramkę? Będzie na pamiątkę, co sądzisz? - odpowiedział, delikatnie się podśmiewując pod nosem. Spojrzał się na kobietę, potem na siebie, no rzeczywiście wyglądali jak po jakimś świnio biciu. - Cholera, jak my wyglądamy.. - westchnął ciężko, trochę poważniejąc w momencie. Mimo wszystko czuł jakiś spokój, szczególnie że ludzie obcy im bili brawo i w ogóle, głośno się zrobiło, ktoś coś mówił i też im dziękował mimo wszystko. Sam Harris jednak odsunął się z drogi gdzieś na pobocze, gdzieś gdzie ktoś mógł mu podsunąć chociażby jedną chusteczkę, aby obtarł te dłonie z krwi i w ogóle. Pojawiła się jakaś kobieta starsza i im obojgu pewnie udzieliła chociaż takiej pomocy, jak czystka chustka.
-
Dobrze, że jej tutaj nie zasłabł. Pamiętała swój pierwszy raz, kiedy zetknęła się z tak dużą ilością krwi, że zrobiło się jej ciemno przed oczami. Było to jednak jednorazowe, bo szybko przyzwyczaiła się do jej wyglądu, jak i zapachu, jaki ze sobą niosła.
Chciała poprawić mu jakoś humor. Aczkolwiek po jego słowach nie sądziła, że ten pasek był mu faktycznie tak do życia potrzebny i niesie jakąś większą wartość, bo oprawienie w ramkę? Dobrze, że te spodnie jeszcze mu nie spadły przez jego znikniecie z szlufek od spodni.
- To raczej będzie zbędne. Chyba, że chcesz go jeszcze nosić, to odzyskam go dla Ciebie – rzuciła, bo tak, to był już powód, dla którego mogłaby się wysilić, żeby oddać mu jego własność. Uśmiechnęła się nieporadnie w jego kierunku. Czy wyglądali normalnie? Zdecydowanie nie.
Z tym nie mogłaby nie przyznać mu racji. Pokiwała prędko głową.
- Do normalności nam daleko. Urokiem raczej nie powalamy – powiedziała cicho i odetchnęła. Jej auto dalej stało na ulicy i najwidoczniej to był dobry moment, żeby nim odjechać. Jednak ludzie zaczęli bić brawo i zrobiło się głośno… a oni tak stali w tej krwi i mężczyzna znalazł się nagle na poboczu, gdzie starsza kobieta ratowała go czystą chusteczką.
- To nie za wiele da – krzyknęła niemal do niego, chcąc przekrzyczeć ten tłum. – Muszę odjechać. Jedziesz ze mną? Mogę Cię podwieźć? Czas na mnie. Dzięki za to, ze pomogłeś – rzuciła jeszcze szybko, chcąc jednak jak najszybciej stąd się ulotnić.
-
/ zt x2
-
Pieprzony Fitz Wainwright.
To spotkanie poszło zupełnie nie tak, jak powinno, pod każdym możliwym względem. Wszystko było do dupy, a Rae… Totalnie nie była na to przygotowana. Została przyłapana na opuszczeniu gardy i otrzymała cios prosto w nos. Nie znała się na boksie, ale gdyby była sędzią, przyznałaby za niego co najmniej kilkanaście punktów. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie wiedziała, czy bardziej jest zła na swojego jeszcze-nie-byłego męża czy może na siebie samą – za to, że jak zwykle poniosły ją emocje, mimo że obiecywała sobie, że do tego nie dojdzie.
- Kurwa, kurwa, kurwa… - powiedziała elokwentnie, wyrzuciła nieodpalonego papierosa na chodnik i skierowała się do samochodu. Oczywiście nie mogła znaleźć kluczyków. Oczywiście w torebce było wszystko, czego mogłaby potrzebować… tylko że akurat nie w tym konkretnym momencie. Rae wydała z siebie kolejny wyraz wściekłości i parę razy agresywnie szarpnęła za własną klamkę. Samochód odpowiedział wyciem. No kurwa, tylko tego brakowało… Uderzyła w dach dłonią, co również nie było mądre, bo tylko ją zabolało. Potem oparła na tej dłoni czoło.
I co teraz… Co teraz?
Wzięła kilka głębszych oddechów i odsunęła się od samochodu. Złom sam zaczął wyć, to i sam przestanie prędzej czy później, trudno. Może to i lepiej… Może nie powinna w tym stanie prowadzić? Zresztą, najchętniej i tak by się czegoś napiła. Wódki, whiskey albo przynajmniej piwa. Wszystko jedno. Byle nie sama. Nie chciała być sama. I chyba nie powinna…
Odruch chowania telefonu komórkowego do kieszeni płaszcza opłacił jej się w tej sytuacji – przynajmniej mogła go łatwo odnaleźć. Obawiała się, że w tamtej chwili telefon, podobnie jak kluczyki samochodowe, zaginąłby w złośliwej czarnej dziurze jej torebki i mogłaby zadzwonić co najwyżej zębami o chodnik, niekoniecznie do kogoś. Newt był pierwszą osobą, o której pomyślała. Stary, dobry kumpel…
- Hej, Newt, jestem w ciemnej dupie, przyjedziesz po mnie? – wypaliła na początku rozmowy, zanim przedstawila mu wszystkie szczegóły i zapewniła, że nie wymaga od niego wycieczek w odmęty dosłownego dołu niczyich pleców. Po prostu pod kancelarię prawniczą jej adwokata, w której kilkanaście minut wcześniej odbyła niezbyt udane spotkanie z własnym jeszcze-nie-byłym mężem, próbując dogadać się w sprawie cholernego rozwodu. Nieudolnie. Następnie sama usiadła na murku… i czekała. Plusy były takie, ze po kilku minutach spędzonych na bezczynnym siedzeniu i wpatrywaniu się przed siebie udało jej się odpalić papierosa. A potem drugiego i trzeciego…
-
Kiedy odebrał telefon od Rae, przekalkulowanie tego wszystkiego zajęło mu dosłownie kilka sekund - chyba już w chwili, w której zaczynała zadawać pytanie wiedział, że odpowie twierdząco, bo potrzebował towarzystwa. To już nie była zachcianka, miły dodatek przyjacielski do jakiegoś piątkowego wieczoru, to była potrzeba - zatopić się w czyichś problemach, otumanić myśli cudzą obecnością. Być wsparciem dla kogoś, skoro dla siebie nie potrafiło się, mimo wielu prób. Poza tym Rae miała po prostu to coś w sobie, że potrafiła nie wiadomo skąd wywrócić ludziom życie do góry nogami, a Newt, ten jeden raz, nie miałby nic przeciwko.
Dlatego jego jedyną odpowiedzią na ten jakże dramatyczny apel przyjaciółki było jasne, już jadę, potem chwila siedzenia bez ruchu w aucie zanim odmroziła się przednia szyba, i już - na ratunek. Od czego - jeszcze nie wiedział, ale znając Rae znowu bojowała na śmierć i życie z Fitzem (którego Newt nigdy nie lubił, ha!) i, sądząc po głosie, znowu przegrała.
Dojechał pod wskazany adres, zaparkował auto po dziesięciu minutach krążenia po okolicy w celu znalezienia jakiegokolwiek wolnego miejsca i wysiadł, obwiązując szczelnie szalik wokół szyi. Było zimno. Jak to, kurwa, zawsze w tym mieście.
- Przybyłem. Chcesz zostać tutaj i porzucać kamieniami w okna tego adwokata czy jedziemy w jakieś spokojniejsze miejsce gdzie opowiesz mi, co się stało? Szczerze mówiąc wyglądasz, jakby przejechał po tobie walec - no, nie fizycznie, bo przecież atrakcyjna babka z niej była (nie, żeby Newt kiedykolwiek takie rzeczy zauważył, bo przecież a) przez większość dorosłego życia liczyła się dla niego pod tym względem tylko jedna kobieta, i b) znali się z Rae na tyle długo, że pewnie jakiekolwiek romantyczne perspektywy rozwiały się, kiedy kupował jej tampony w liceum), ale w spojrzeniu miała tyle desperacji i smutku, że Newt nie mógł tego znieść.
No, kiedyś spierze tego Fitza. A potem przypadkiem odłączy kroplówkę, kiedy trafi mu na oddział (oczywiście żarcik, hihi).
-
Och, nie, litości, to przecież było żałosne. Była Raelynn McFadden (już-prawie-nie-Wainwright), do cholery, a użalała się nad sobą jak jakaś żałosna, rozhisteryzowana baba. Zresztą, przez ostatnia godzinę tym właśnie była – żałosną, rozhisteryzowaną babą. Robiącą sceny, podnoszącą głos, wyrzucającą z siebie niepotrzebne przekleństwa (okej, akurat przekleństwa w większości przypadków były jak najbardziej zasadne, zgodnie z jej życiową filozofią) i obijającą wnętrze własnych dłoni o twarde przedmioty – najpierw w porywie emocji w blat stołu w tej cholernej kancelarii, potem w dach własnego samochodu. Przykre. Musiała wziąć się w garść. Problem polegał na tym, że czuła, że nie potrafi tego zrobić tak po prostu, dlatego siedziała na przeklętym krawężniku, paląc kolejne fajki i czekając aż książę z bajki wyratuje ją od tego całego dramatu, jakim się stała. Z tym że księciem z bajki miał być Newt.
- Sama po sobie przejechałam. To był naprawdę podły widok, ciesz się, że nie musiałeś go oglądać – odpowiedziała, zerkając na niego z dołu i zaciągając się powoli po raz kolejny. Plusy były takie, że przynajmniej nie była już tym roztrzęsionym kłębkiem nerwów, który do niego dzwonił. Teraz była po prostu zła. Zwyczajnie wewnętrznie wkurwiona na absolutnie wszystko. Bo tak. - Dałam się podejść jak totalna gówniara. Ale to nie wina adwokata – zastrzegła od razu. Jej adwokat był naprawdę w porządku. Wprawdzie zdarzały jej się chwilę zwątpienia, kiedy przekonywał ją, że rozwiązanie rozwodu polubownie, bez orzekania o winie to najlepsza z możliwych opcji. - To też nie wina Fitza – dodała, bo przez ostatnich kilkanaście minut miała okazję zastanowić się nad wszystkim, co zaszło i dojść do wniosku, że to ona była kretynką. Fitz po prostu najwidoczniej miał już jej dość. Czy naprawdę można go winić? - Chcę się napić – odpowiedziała w końcu na jego pierwsze pytanie i podniosła się z tego nieszczęsnego krawężnika. Wyrzuciła dopalonego papierosa do studzienki kanalizacyjnej, po czym otrzepała tyłek.
-
- Cieszę się, mam dość dramatycznych widoków na ten tydzień. Wiesz, w pracy wiecznie umierający ludzie, te sprawy - wyciągnął z kieszeni płaszcza papierosa (jeszcze nie wypalił wszystkich przydzielonych na dziś), i dołączył do Rae w smętnym dmuchaniu w mróz nikotynowym dymem. - Ale jeśli potrzebujesz wsparcia moralnego na kolejnym spotkaniu w kancelarii, to dzwoń. Najwyżej wezmę wolne, mam jeszcze z miesiąc i nie mam co z tym zrobić. Możesz nawet przygotować mi kartkę z żądaniami, będę mówił za ciebie, a ty tylko siedź, pięknie wyglądaj i nie daj się sprowokować - to była chyba jedyna pozytywna strona rozstania z Avą - że nie zdążył jej się oświadczyć, nie mieli wspomnień ze ślubnego przyjęcia i nie musiał teraz biegać po adwokatach żeby przekonać się, co mu się należało, a co powinien jej oddać. No i nie mieli dziecka. To czyniło cały ambaras znacznie prostszym (choć równie bolesnym - złamane serca chyba zawsze kłują tak samo).
- Jak to: to nie wina Fitza? To ty pakowałaś się do łóżka innym facetom? Nie? To przestań pierdolić. Masz absolutne prawo być na niego wściekła - rzucił, sam trochę zdenerwowany, bo piekielnie irytowało go samo w sobie pojęcie zdrady. Uważał, że to zwyczajne tchórzostwo - nie chcesz z kimś być, to nie bądź; rzuć mu papierami rozwodowymi w twarz albo wywal rzeczy za drzwi, ale nie rób frajera z kogoś, komu obiecywałeś wsparcie. Nie obchodziły go żadne okoliczności łagodzące, brak więzi emocjonalnej, podobne głupoty: nikt nie przykuwał nikogo łańcuchami do drugiego obywatela, więc było to chamstwo i brak kręgosłupa. Po prostu.
- Dobra, to idziemy do jakiejś knajpy. Znasz coś w okolicy? Przypnę sobie tylko pinezkę na mapach bo znowu zapomnę potem, gdzie zaparkowałem - ha, jaki wymiatacz technologiczny z tego dinozaura!
-
- Widzisz, to jest ten problem – powiedziała i uśmiechnęła się nieco krzywo. Trochę do niego, bardziej do siebie – albo raczej do asfaltu na drodze, jakby czymkolwiek sobie na ten uśmiech zasłużył. - Ja chyba nie potrafię nie dać się sprowokować. Nie wiem, to idiotyczne, ale mam wrażenie, że on jak nikt inny wie, jak zagrać mi na nerwach, wkładając w to najmniej wysiłku. Myślisz, że to możliwe? – zapytała całkiem szczerze i z całkowitym spokojem. W jej głosie nie było nawet rozgoryczenia. Większość emocji włożyła już w minione spotkanie, w złość na samochód i w tę krótką rozmowę, którą przeprowadziła z Newtem przez telefon. Potem z każdą kolejną chwilą, którą spędziła na zimnym krawężniku, miała ich w sobie stopniowo coraz mniej aż w końcu doszła do etapu, na którym nie miała już w sobie żadnych reakcji. Żadnej iskry, żadnego zmarszczenia brwi, a nawet żadnego przekleństwa. Akumulator się wyczerpał. Miała dość. Potrzebowała się napić.
Zerknęła na Newta po jego podpalonej przemowie, a kąciki jej ust lekko uniosły się ku górze. Czyli jednak coś jeszcze się w niej tliło. To chyba dobrze. - Dzięki – powiedziała krótko, z wdzięcznością. Miał rację. Fitz ją zdradził, a jakby tego było mało, teraz miał cały ten nieszczęsny rozwód głęboko gdzieś. To ona się przejmowała, denerwowała i robiła z siebie kretynkę. Po co? W imię czego? Dorosłość była do dupy. Związki były do dupy. Wszystko było generalnie do dupy. - Nie znam, ale kiedy tu czekałam, zrobiłam mały research – stwierdziła i sama wyciągnęła swój telefon, żeby znowu spojrzeć na mapy. Nie tylko Newt był w ich teamie technologicznym wymiataczem, umówmy się. - Jest w pobliżu kilka restauracji, jakiś browar… Albo ewentualnie monopolowy i skwer. Wiesz, jak za starych dobrych czasów – powiedziała, uśmiechając się szeroko. Tak, oboje zbliżali się niby do czterdziestki i Rae sama przyłapywała się na tym, że była już zbyt wygodna na picie alkoholu w parkach jak jakaś nastolatka. Dlatego to było żartem… Chociaż na tym etapie nawet taką propozycją by nie pogardziła. Z jakiegoś powodu chamskie picie pod krzakiem wydawało jej się idealnym dopełnieniem tego pełnego wrażeń dnia.
-
- Możliwe? To przecież normalne. Nikt nie potrafi wbić ci tak szpili jak ktoś, z kim spędziłaś pół życia i kto dokładnie wie, gdzie najbardziej będzie bolało - wzruszył ramionami w geście bezradności, bo było to paskudne, ale zupełnie nie wiedział, co można na to poradzić. - Powoli dochodzę do wniosku, że nie ma sensu pchać się w żadne długoterminowe związki. Od teraz będę stawiać drinki, zapraszać na noc i wypychać za drzwi bladym świtem - nie mówił tego tak zupełnie poważnie, bo tak naprawdę one night standy kojarzyły mu się z milionem problemów (od niezręczności całej sprawy przez choroby weneryczne po możliwość trafienia na pannę ze spluwą w torebce, która po zobaczeniu apartamentu odstrzeliłaby mu głowę), ale nie potrafił też obecnie wyobrazić sobie nawet, że zakocha się choćby raz jeszcze. Po co to komu?
- Chyba jesteśmy już za starzy żeby menelić na ławkach, Rae - spojrzał na przyjaciółkę spod uniesionej brwi, chowając zziębnięte dłonie w kieszenie płaszcza. - Jako stateczny obywatel przed czterdziestką głosuję za knajpą. W sumie zrobiłem się głodny.
Faktycznie, w brzuchu łaskotało go nieprzyjemnie, i chętnie wrzuciłby w przełyk kawałki jakiegoś średnio wysmażonego steka z masłem czosnkowym rozpływającym się na gorącej powłoce mięsa. Całować się przecież nie będą, nie?
- Prowadź. Mam nadzieję, że to niedaleko, bo inaczej stracę cię w wyniku organizmu wyniszczonego brakiem napojów wyskokowych - a tego nie chcieli!
zt x2