WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Baskerville był zdania, iż poranki potrafiły zdefiniować całą resztę nadchodzącego dnia. Nic więc dziwnego, że zwlekając się z łóżka, Gabriel czuł dręczące przeświadczenie, iż kolejne godziny jego egzystencji mogą stanowić naprawdę niezłe wyzwanie. Wówczas w jego głowie podzwaniało tylko jedno, konkretne zdanie - mówiące o tym, ażeby wytrwać jakoś do wieczora, położyć się wcześniej spać i nadrobić braki energetyczne. Miniona noc bowiem nie nagrodziła go spokojnym snem. Usnął może na dwie godziny, w porywach do trzech, w międzyczasie demolując chyba całe łóżko, a finalnie budząc się gdzieś nad ranem, z kołdrą i poduszkami na podłodze, tonąc w hektolitrach zimnego potu, spowodowanego zdecydowanie zbyt realnym snem. A może nawet nie snem, a wspomnieniem? Nawet nie chciał dociekać. Był na to zanadto zmęczony i z tego stanu nie wyrwał go nawet zimny prysznic, wzięty jeszcze przed wyjściem z domu. Mimo iż mieszkanie w wikariatce, poza plebanią, miało w ogólnym rozrachunku więcej plusów, niż minusów, chociażby w postaci drogocennej prywatności oraz znacznie większej niezależności, tak jednak nie dało się zapominać o minusach - ot, choćby o samym dojeździe z dzielnicy do dzielnicy. Stanowiło to wyjątkową niedogodność szczególnie wtedy, gdy auto młodego księdza miało chęci płatania figli, toteż raczej nie zdziwiłoby nikogo, iż Gabriel dotarł na miejsce z duszą na ramieniu, kiedy nagle, dosłownie dwie ulice przed budynkiem kościoła, coś niezidentyfikowanego zaczęło niepokojąco pukać pod maską. Czym chcąc nie chcąc, ze względów bezpieczeństwa, mężczyzna musiał się prędzej czy później zająć przy pomocy rąk własnych, ewentualnie należących do dobrego mechanika w okolicy. Chyba w ramach kolejnego testu cierpliwości od samego Stwórcy.

Szczęśliwie, dojechał w jednym kawałku, choć do zakrystii wszedł ewidentnie poddenerwowany. Nie miał w zwyczaju przychodzić na ostatnią chwilę, toteż z utęsknieniem czekał na moment, w którym przygotowany idealnie do przeprowadzenia do mszy usiądzie gdzieś na boku, z możliwością wzięcia kilku, uspokajających oddechów, ażeby dać z siebie wszystko na nadchodzącym kazaniu. Plan był naprawdę obiecujący, tyle tylko, że i tam czekała na ciemnookiego przykra niespodzianka. Albowiem dosłownie po otworzeniu drzwi do bocznego pomieszczenia dla duchownych, zamiast wyczekiwanej sylwetki przyjaznego proboszcza zastał zupełnie inną postać. Mianowicie księdza Glassa, z którym na ogół, w ten jeden konkretny dzień nie spotykał się w zasadzie wcale, z uwagi na odmienny plan zajęć każdego z nich. Toteż cała sytuacja zaczęła wyglądać lekko podejrzanie.
- Szczęść Boże - wymruczał wyczuwalnie niechętnie, w ramach kulawego przywitania, w towarzystwie cichego westchnięcia. Naprawdę jeszcze jego dzisiaj brakowało. - Co z proboszczem? Dzisiaj ze mną nie koncelebruje? Była jakaś rotacja, o której nikt mnie nie raczył poinformować? - zapytał, podchodząc wielkich, drewnianych szaf, ażeby poszukać swojej alby.
W końcu pod wpływem Abrahama czas się nie zatrzymywał i nadal, w niedługim czasie, Gabriel miał przecież ważne zadanie do wykonania.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

I Glass pod tym stwierdzeniem początków dnia dotyczącym pewnie by się nawet podpisał - zgodziwszy się bez większej polemiki, że i owszem, jaki poranek, taki cały dzień..., niejednokroć - gdyby nie fakt, że od dawna już tej pory dnia od innych w zasadzie nie rozróżniał. I jasne, oczywiście - zauważał, kątem oka chronicznie podbitego obłoczkiem fioletu - że o, teraz świta, potem, że słońce w zenicie, a na koniec, że cóż to!? zmierzch już nastaje!?, lecz niewiele te podziały naturalne, ręką przyrody wyznaczane, miały już wspólnego z jego personalną, dobowym rytmiką.
A dlatego to, że Ojciec Abraham Glass nie sypiał.
Trwał - zależnie od niekonsultowanej z nim nigdy decyzji organizmu zwykle albo w bólu, albo też w zadumie. Przy oknie, w pozycji rodinowskiego myśliciela, z czołem wspartym na ugiętej w łokciu ręce. Na wznak - w jakiejś śmiesznej wariacji na temat leżenia krzyżem - w łóżku ascetycznie wąskim, i twardym niby prycza. W sobie zatopiony, we własny ból wsłuchany. Głuchy na słowo boże.
Czuwał - w ciszy i ciemności, jak w koszarach się czuwa, wartę nocną pełniąc nad snem, co zmógł wszystkich towarzyszy broni. Różnica taka tylko, że zawsze samotnie - nad trupami najwyżej, tych, co na oczach jego polegli w grobie, które niczym innym, jak marą senną, oddziałem zjaw nocnych były.
Pokutował za grzechy popełnione, widziane, i rozważane przez siebie.

Ale ze snem nigdy już nie miało to wiele wspólnego. Ten bowiem groźniejszy był, i niewdzięczny bardziej, niż insomnia sama w sobie: pełen pułapek, meandrów i zapadni, w których pobliże umysł nigdy nie powinien się zapuszczać. Bardziej niż wieczne niedospanie zagrażał, wnyki na serce bezbronne rozstawiając.
Zresztą...
do deprywacji z tego podstawowego ludzkiego obowiązku prawa szło się, wbrew temu, co mówią w Poradnikach O Zdrowiu, przyzwyczaić.
I Abe przyzwyczaił się. Tak bardzo, że teraz wieczory - porankami dla niego bywały, w dni wolne od służby, poranki zaś przeciągały się nieraz w czterdzieści godzin stałej przytomności.
Względnej. I kawą obsesyjnie umacnianej.

Jedną z takich nocy pór dnia bliżej niedookreślonych dzisiaj właśnie miał za sobą - skutkiem jej: jeszcze większa niż zwykle markotność, bladość w kontraście z czernią dwudniowego zarostu i włosów i zaciek kofeiny dosychający na dolnej wardze, gdy schodami zstępował z wolna, w drodze na spotkanie z Bogiem młodym księdzem.
I fakt to, Baskerville mógł się nie spodziewać, że go tutaj dziś uświadczy - wezwany został jednak, a - w absolutnym braku innych obowiązków - nie dopuszczał możliwości takiej, by odmówić. Stąd też zakrystię nawiedzał; miał nadzieję zresztą, że przelotnie tylko - i że przed nabożeństwem powietrza zdoła zaczerpnąć jeszcze, najchętniej w towarzystwie stróża kościelnego, którego żywił szczerszą sympatią niż ta, którą czuł do większości urzędujących tutaj księży.
Przystanął jednak.
- Niech będzie pochwalony - czy n-chbędzie-chwony, zwyczajowo uniewyraźnione brakiem chęci, by w witanie się z Gabrielem wkładać choćby krztę więcej wysiłku niźli to konieczne, wyrwało się spomiędzy warg już z natury wąskich, a tym węższych, że zasznurowanych z sobą na widok przybysza. Skinął mu głową, i już miał pokuśtykać dalej (wspaniałe, jak kulawe powitanie wielu znaczeń w tym kontekście nagle nabrać mogło...}, gdy młodszy stażem duszpasterz zatrzymał go pytaniem.
- Proboszcz zaniemógł - krótkie, oschłe wręcz, i do bólu rzeczowe; ot, komunikat informacyjny - To lumbago - w wersji oficjalnej; w nieoficjalnej: tryper złapany podobno od jakiejś córy Koryntu bożej z South Parku - Zawsze go łapie o tej porze roku... - Wzrokiem uważnym Baskerville'a zmierzył - Czy to znaczy, że to z ojcem będę miał... przyjemność... przemawiać dzisiaj do naszych wiernych?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ludzie nie byli niezniszczalni. Właściwie można byłoby nawet uznać całe jestestwo gatunku ludzkiego jako kruche, ponieważ mimo ofiarowania im przez Boga przywileju, w postaci panowania nad zwierzętami, tak choroby nawiedzały ich w zasadzie tak samo często, jak prostych, futerkowych milusińskich. Na tej płaszczyźnie niczym się od nich nie różnili, a lepsze bądź gorsze zdrowie stanowiło co najwyżej szczęście lub pech. Bóg nie omijał w tej osobliwej loterii (lub skrzętnie przemyślanym planie) nawet swoich wysłanników. Księża chorowali i choć Baskerville był tego jak najbardziej świadom, tak jednak zastając w zakrystii inną twarz od tej, której się spodziewał, poczuł się... z lekka oszukany? Być może po prostu dotknięty brakiem kulturalnej informacji o całej sytuacji, choć przecież zdawał sobie sprawę również z tego, że właściwie nic by z takim uprzedzeniem nie mógł począć. Bo co, miał się wykłócać z proboszczem, ażeby wszelką siłą i godnością wynalazł inne zastępstwo? A może postawić się Glassowi i odprawić go z kwitkiem, mówiąc wprost, iż nie żywił najmniejszej ochoty do stanięcia z nim za odpowiednią stroną ołtarza? Żadna z opcji nie malowała się w jego głowie jako dobre wyjście. Był na to zbyt dojrzały oraz za bardzo kulturalny, aby bezpardonowo demonstrować swoją urazę do starszego mężczyzny, niczym obrażony pięciolatek. Zresztą kim on był, żeby rozstawiał całą resztę duchownych po kątach, wedle własnego widzimisię? Nie rezydował w kościele St. Anne zbyt długo, a sam fakt oddania mu w ręce spraw katechezy stanowił już swego rodzaju odstępstwo od normy z Wielkiej Brytanii, w której to nie omieszkiwano przypominać mu, gdzie jego miejsce się znajdowało na niemalże każdym kroku. O takich awansach mógł tam zapomnieć, bowiem nikt nie chciał dopuszczać Baskervilla do posad, gdzie była władza. Bynajmniej z obawy o to, że uderzy mu ona do głowy. Po prostu dla własnej wygody. Na górze jest, wbrew pozorom, strasznie zimno i ciemno. O ile nie najzimniej i najciemniej.
- Potrzebuje zapewnienia mu jakiejś opieki? - wypalił niemalże natychmiast na informację zwrotną odnośnie stanu zdrowia wyższego rangą duchownego, niekoniecznie zdając sobie sprawę z tego, o czym Abraham do niego mówił. Jakoś nigdy nie był wielkim fanem lekcji biologii, lubując się bardziej w literaturze i matematyce, ale użyta nazwa w opinii młodszego brzmiała dość poważnie. Chociaż może to kwestia terminologii? Będąc przekonanym o byciu laikiem w temacie, wszystko nagle zaczynało pobrzmiewać w uszach jako zbyt profesjonalne. Ale skoro to niezidentyfikowane choróbsko łapało go cyklicznie, to chyba nie jest takie groźne, prawda? - Jeżeli tak się sprawy mają, pozostaje nam jedynie cierpliwie czekać na jego powrót do pełni sił - dodał niekoniecznie przekonany, plącząc między palcami ciemne cingulum.
Wyraźnie nie chciał utrzymywać wówczas kontaktu wzrokowego z wyższym, choć coś mu podpowiadało, iż sytuacja miała się zupełnie odwrotnie po stronie Glassa. Czuł na sobie jego wyczekujący wzrok, od którego jak najszybciej chciał się uwolnić. Nihil novi. To się ciągnie już drugi rok.
- Mhm, tak, na to wychodzi - przytaknął, czując się w tamtym momencie niemal przymuszonym do tego, ażeby jednak wrócił doń swoim spojrzeniem - choć wówczas bardziej pustym oraz wyraźnie zmęczonym. Bo chciałoby się rzec, że "przyjemnością" tej sytuacji nazwać nie można. Co najwyżej wątpliwą, siląc się na jakieś grzeczne do bólu eufemizmy. - Ale nie poczuję się urażony, jeżeli ojciec się wycofa. Samotnie też mogę odprawić mszę.

Zgrzeszyłbym, gdybym uznał, że jego brak mógłby stanowić dla mnie problem, podsumował w myślach nieco bardziej niegrzecznie, niż by sobie tego życzył, poprawiając przewieszoną przez kark, szmaragdową stułę zdecydowanie zbyt energicznie. A może raczej zbyt pysznie i butnie? W ogólnym rozrachunku chyba jednak bardziej przeciętnie oraz niezaskakująco, gdyż Gabriel mimowolnie wlewał w siebie sztuczną pewność siebie w momentach, kiedy czuł się zagrożony - czysto w ramach reakcji obronnej, bo choć mógł sobie wmawiać, iż odrzucenie jego propozycji by go nie dotknęło, tak jednak faktycznie krew go zalewała za każdym razem, kiedy musiał dzielić z Glassem jakąkolwiek przestrzeń życiową. Ot, dla przykładu, choćby znajdując się w tym samym pomieszczeniu. Albowiem pomimo głębokiej wiary we wszelakie odkupienie, oczyszczenie, czy też potężną moc wybaczania, zupełnie nie rozumiał, dlaczego Abraham w ramach odpracowywania swoich ohydnych win z czasów mundurowych, spośród miliona innych, dobrych uczynków, wybrał sobie właśnie ten sposób.
I żeby jeszcze wykonywał swoją pracę z choćby wymuszonym zaangażowaniem, ale nie. On się nawet nie stara być przekonujący. Baskerville odnosił bowiem przytłaczające wrażenie, że starszy grzał miejsce na katolickim stołku z prostego powodu - braku alternatyw. Bez przekonania w to, co robił, ale usilnie trzymając się tego, co miał, ponieważ bał się spróbować czegoś innego. Co prawda, Gabriel nie był tych wysnutych wniosków w stu procentach pewny, jednakże uczucie złej energii, bijące intensywnie od starszego już od pierwszego spotkania, zapewniało mu w głowie zawsze jeden i ten sam wniosek. Że nie potrzeba tu fałszywych proroków, bo bez pasji nie ma misji, a bez wiary nie ma sensu.
- Aczkolwiek wychodząc stąd w pojedynkę, mógłbym narazić wiernych na jakieś niepokojące myśli. Choćby takie, w których jest tutaj jakaś niezgoda pomiędzy nami, gdyż już na dniach mi to uzmysłowiono - poinformował, w sposób taki, w jakim oznajmiałby stan ówczesnej pogody; jakby beznamiętnie ogłaszał, że padał lekki deszcz i wiał przenikliwy, jesienny wiatr, choć właśnie próbował zagaić coś do Glassa na temat atmosfery wśród ich własnych owieczek, których nie chciał wystawiać na żadne zmartwienia. Choć należało przyznać, że niezgoda między duchownymi była. Całkiem nieźle skryta z technicznego punktu widzenia, ale wciąż była, ponieważ młody ksiądz nie mógł się pogodzić z demonami przeszłości. A że przelewał całą, niedokładnie zakopaną w sobie frustrację na Abrahama... Cóż, czasami i święty poddałby się uprzedzeniom oraz sugestiom, idąc przez te same kręgi Piekielne, jakie zwiedził kiedyś sam Baskerville. - Ostatnio dużo razy się mijaliśmy, prawda?

Albowiem spokój w parafii droższy od dobrego samopoczucia jednostki.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Pokora i realizm młodego duszpasterza z pewnością mogłaby Glassowi zaimponować. Wychowany w rodzinie, w której skromność uważano za jedną z najwyższych cnót dostępnych człowiekowi - a i taką, przy tym, do jakiej dążyć trzeba, i w procesie hartowania charakteru w sobie ją zawzięcie pielęgnować - gardził nie poważał bowiem pychy, arogancji i obłudy (aż dziw więc, jak długo, i z sukcesem jakim, wytrwał do tej pory w wewnętrznej rzeczywistości kościelnego światka), które uzurpować sobie niektórym kazały prawo do lepszego traktowania. Doceniłby zatem drogę, jaką podążały myśli Baskerville'a - no, do pewnego zakrętu momentu, przynajmniej... - który to w istocie nie zakładał, że miałby prawo wymagać od proboszcza wyszukiwania zastępstwa, jakie to spełniłoby wszelkie jego prywatne zachcianki wymagania...
Niestety, i o tym Abraham nie myślał teraz wcale, nadto skupiony na bijącej z głosu młodego mężczyzna suchej, i średnio przekonującej przy tym, uprzejmości.

Nie rozumiał, czemu młodszy doświadczeniem pasterz od pierwszej niemal chwili traktuje go tak, jak traktuje się perz, lub inny rodzaj chwastu, co nam wprawdzie ścieżki bezpośrednio nie porasta (nie mamy więc wystarczającego powodu, by dane zielsko ordynarnie, i bez czułości zbędnych, wyrwać...), ale i oka obecnością swoją na skraju rabaty nie cieszy. Tolerował go, w drogę pakować mu się nie próbując, a jednak i wyczuwalnym wyraźnie chłodem częstował za każdym - sporadycznym! - razem, gdy ich dróżki się jednak jakimś cudem skrzyżowały.
I choć zazwyczaj Glass wychodził z pragmatycznego założenia, że nie jest przysłowiową zupą pomidorową, co by go musieli lubić wszyscy, to obawiał się jednak, że faktycznie - dziwaczne napięcie między nim, a Gabe'm wyczuwalne - mogło zachwiać równowagą wygłaszanego dziś przez nich do spółki kazania.

Pokręcił z wolna głową. Potem skinął nią. I czarne poły materiału, z jakiego habit jego uszyto, strzepnął z niewidzialnego dla ludzkiego oka pyłu.
- Tak, tak. I niech się ksiądz nie obawia, proboszcz nasz do sił z pewnością wkrótce już powróci - zapewnił natychmiast, wysiłek świadomy, i niemały przy tym, wkładając w starania, by zaśniedziały rdzą chrypki ton jego głosu nie zdradził cynizmu - nie zaś szczerej, i głębokiej troski - z jakim myślał o chwilowym niedysponowaniu starszego kanonika - To pogoda. I wiek. Rzeczy, na które wpływu oczywiście nie mamy. Potrzeba mu jedynie trochę odpoczynku, a wkrótce będzie znów... Jak nowy.
Nie podlegało najmniejszej wątpliwości, że Gabriel nie tylko o dolegliwościach, co to przedstawicieli lokalnego kleru zmagać czasem mogły, musiał się wiele jeszcze nauczyć, ale i o hierarchii tutejszej (a zatem o tym także, co komu wolno było, a czego komu nie, kategorycznie, i z jaką częstotliwością).
  • A lichą sutanną tylko okryci - w kontraście do tej przez proboszcza noszonej, przeciętej ostrym kolorem szerokiego pasa, i w komplecie z okrąglutką piuską - zarówno Glass, jak i Baskerville, znajdowali się w oczywisty sposób i samego dołu tej drabinki.
Jakieś demony przeszłości i prywatne piekiełko faktycznie każdy pewnie ze sług bożych w sobie nosił; te, co w Glassie się panoszyły, i te, które były lokatorami gabrielowej duszy, stały jednak najwyraźniej po dwóch stronach barykady. I dlatego właśnie od początków samych dwóch księży krzywo łypało na siebie znad stolików pomocniczych krytych żywymi w barwie tkaninami, i spomiędzy przepierzeń naw głównych i bocznych kościoła, choć nigdy nie doszło między nimi do ostentacyjnej niesnaski jakiej, czy nieporozumienia. To przeszłość obydwu sprawiała, że dogadać - nawet w braku konwersacji... - się nie mogli.
- Też tak sądzę - Abraham zgodził się, chociaż niechętnie; nie lubował się bowiem w przyznawaniu nikomu innemu, niż Bóg sam racji, choć i z decyzjami Najwyższego w ostatnich latach mocno był na bakier - Nie do końca rozumiem... - kolejne chrząknięcie, w duecie z szelestem wysupłanych z za sutannianej pazuchy luźnych kartek, przerwało tętniącą napięciem ciszy - Czemu i skąd by się to założenie wziąć mogło, ale prawda to. Jakichkolwiek domysłów, czy przypuszczeń niepotrzebnych, lepiej uniknąć, niż dawać wiernym przyczynek do snucia... - papier wyprostowany w palcach, jakby to Glass się przymierzał nieudolnie do konstrukcji dziwnego origami - teorii niepotrzebnych. Mijaliśmy się chyba drogą naturalną... - dyplomatycznie nie podjął zaczepki tematu, choć swoje pomyślał (więc: "aha, akurat", i "jak widać, do czasu") - Czy przygotował ksiądz na dziś jakieś konkretne kazanie? Czy przyjdzie nam się oddać radosnej improwizacji?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Gabriel był niewątpliwie okazem zdrowia. Chorował najczęściej w sposób niezwykle łagodny - taki, że proste leki na przeziębienie doprowadzały go do ładu w ciągu maksymalnie tygodnia, a i na jakieś niedogodności zapadał, co najwyżej, raz do roku. Właściwie nawet rzadziej, gdyż, o dziwo, w ciągu jego całego pobytu w Seattle dało się go zobaczyć z medykamentami w ręku ten jeden, jedyny raz, kiedy kaszel postanowił wykluczyć go na tydzień z wszelkich czytań. Naprawdę nie mógł się skarżyć na swoją kondycję fizyczną, choć nie był do końca pewny tego, dlaczego wszelkie szpitalne "przyjemności" go omijały. Młody wiek? Dobre geny? Przyzwyczajenie do (na ogół) dalece gorszej, brytyjskiej pogody? A może niechciana "musztra", którą raz po raz organizował mu ojciec w dzieciństwie? Widywał przecież na portalach społecznościowych, ostatnio coraz częściej, różne spotkania jego byłych wychowanków czy też znajomych ze starych czasów mające na celu tzw. "hartowanie" za pomocą lodowatej wody, co było w zasadzie jego chlebem powszednim, bowiem po tylu latach złośliwego wyłączania ciepła podczas kąpieli, zdążył się przyzwyczaić do zimna. Tylko może trochę bodło go, kiedy nie czuł go na swojej skórze, a gdzieś w środku, przypominając sobie te wszystkie, nieprzyjemne sytuacje z własnym rodzicem. Wracały do niego szczególnie bezlitośnie, jak bumerang, za każdym spojrzeniem w oczy Abrahama. Na tyle intensywnie, jakby przez ten czas, kiedy przebywał w jego towarzystwie, cofał się do etapu buntowniczego dzieciaka, który za wszelką cenę musiał się bronić przed atakami na jego osobę, choć przecież już od kilku dobrych lat nie musiał się tak zaciekle osłaniać przed innymi. Nikt nie stał już z grubym, skórzanym pasem obok, kiedy odrabiał zadania domowe. Nikt nie śmiał przyłożyć mu w potylicę po przyniesieniu niezadowalającej oceny. Nikt nie zamykał go w ciemnej piwnicy za to, że wrócił do domu kwadrans spóźniony. Nikt nie bił go po rękach za przypadkowo rozbite naczynia. Nikt-... Dość.
- Raczej drogą grafiku. Zresztą tego samego, za za sprawą którego jesteśmy tutaj teraz. Poza tym - nie musisz rozumieć, bo sam się zdziwiłem, kiedy pan Brown podszedł do mnie, po mszy, dopytać o godzinę spotkania koła różańcowego, a potem tak z nagła zapytał i o nas... - westchnął przyciężkawo, jakby nie wiedząc, co w tamtym momencie mógł począć ze swoimi dłońmi, toteż jedną z nich odgarnął kilka rozjaśnianych pasemek za prawe ucho. Wrzucanie wszystkich do jednego worka jest złe. Jest i wiem o tym, ale nie umiem jeszcze bywać w takim towarzystwie. Jeszcze nie, toteż wolę ranić jego i siebie w najmniejszym możliwym stopniu, podsumował w duchu, rzucając szybkie spojrzenie na tarczę zegara. Było jeszcze za dużo czasu.

- Przygotowałem. Zawsze jestem przygotowany, Abrahamie, choć nie podzielę się z tobą notatkami. Nie robię ich. Nie jestem ani politykiem, ani prawnikiem, ani cierpiącym na zaniki pamięci, ażeby mówić do ludzi z kartki. Wystarczy mi święta księga - odparł, ponownie sięgając dłonią w głąb szafy, tyle tylko, że tym razem po zielony ornat. Nie wyciągnął go jednak natychmiast, o nie. Zamiast tego pogładził malachitowy materiał, jakby zaznajamiając się z nim po raz pierwszy w życiu, wahając się nieco nad tym, czy w takim stanie psychicznym był godzien w ogóle wyjść do wiernych - czy da sobie radę koncelebrować z kimś, kogo nie dzierżył i czy z takim złym uczuciem w sercu mógł mówić o ogromie dobra od Wybawiciela. Bądź dorosły, Gabriel. Poradzisz sobie, zagaił myślami do samego siebie, ściągając ciężkawy materiał z wieszaka. - Myślałem o Ewangelii według Świętego Marka - fragmenty mówiące o unikaniu okazji do grzechu. Powinny być w porządku na dzisiejszy dzień - doprecyzował, zdobywając się jednak na to, ażeby udzielić Glassowi chociaż niewielkiej sugestii na temat tego, o czym zamierzał tego dnia do wiernych rozprawiać, bo choć wizja sterczącego, niewiedzącego co ze sobą zrobić Abrahama za ołtarzem kusiła go przeraźliwie, tak... W tamtym miejscu wszyscy powinni być równi. Koncelebracja nie stanowiła teatru, gdzie jeden mógł odegrać postać z tła, a Gabriel nie był na tyle złośliwy, aby wystawiać go na tak jawne ośmieszenie. Bo złośliwy czasem wobec starszego bywał, ale nie na tyle.
- Tylko jeśli decyzja o wspólnej mszy zapadła, prosiłbym jednak o to, ażeby ojciec nieco upłynnił poranne ruchy i zaczął szykować swój strój. Nie zamierzam się spóźnić z uwagi na jakiekolwiek towarzystwo. Byłby to przecież ewidentny przejaw braku szacunku do wszystkich zgromadzonych, chcących posłuchać dziś Słowa Bożego, prawda? - ponaglił najgrzeczniej, jak wówczas umiał, zaznaczając przy tym swoje oddanie całej misji, jak i obowiązkowość.
Każda bowiem interakcja z wiernymi wymuszała na Gabrielu odpowiednie reakcje, o które byłoby niezwykle ciężko, gdyby nie dobra organizacja czasu. Bo choć Baskerville i Glass nie ratowali ludzi z płonących budynków, jak strażacy, tak do ich obowiązków należało ratować ludzkie dusze. Głównie dlatego młodszy starał się być zawsze i wszędzie przed czasem, ale i jak najlepiej przygotowany. Nie lubił kazać czekać rozemocjonowanym narzeczonym na udzielenie ślubu. Niegodnym było przecież wystawić do wiatru żałobników. Niezjawienie się na chrzest ciężko chorego dziecka, mogłoby skutkować niewłączeniem malca na czas do wspólnoty, ale i wiecznym żalem jego rodziców na całą instytucję. Z kolei spóźnienie się na ostatnie namaszczenie to brak ulgi dla potrzebującej osoby. W świetle tych przykładów należało więc stwierdzić, że ich zawodem wiązała się, wbrew pozorom, naprawdę spora odpowiedzialność.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „St. Anne Catholic Church”