WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
- Ojej, to pan... przestraszył mnie szef - zauważyła, przyglądając się Gabe'owi. Trzeba przyznać, że mężczyzna od pierwszego spotkania robił na niej naprawdę piorunujące wrażenie. Tam, skąd pochodziła jednak standardy były nieco inne. - Przepraszam za najście, zawsze chciałam kupić własną roślinę do biura, ale no... nie mam własnego biura, więc pomyślałam, że u pana będzie wyglądała nieźle - być może niepotrzebnie się tłumaczyła, ale nigdy nie należała do gatunku osób milczących. Lubiła poznawać innych, a już w szczególności rozmawiać z ludźmi, którzy doświadczyli w życiu więcej świata, niż ona. - Mam nadzieję, że panu to nie przeszkadza... takie głupie marzenie prowincjusza - uśmiechnęła się, bo teraz faktycznie byłoby trochę kiepsko, gdyby Gabe kazał jej zabierać tą roślinę z powrotem. Może jednak powinna nieco dłuższą chwilę zastanawiać się nad swoimi decyzjami, ale cóż, pewnie z czasem miasto ją tego nauczy.
-
- — 7
Bardziej wystraszył się jej pisku, niż samej obecności w jego gabinecie; to nawet nie budziłoby jakichś większych niejasności, bo przecież jasnym było, że dość często będzie musiała do niego zaglądać. — Gabe, po prostu, nie przesadzajmy — powiedział z uśmiechem, bo jednak wolał w pracy podtrzymywać ze wszystkimi dość przyjazne stosunki, bez tej całej zbędnej kurtuazji. Przeniósł potem wzrok na przyniesioną przez nią roślinę i jego uśmiech się pogłębił, chociaż też przykro się mu przy tym zrobiło, że Mari nie ma swojego gabinetu. To przecież fajna sprawa, prawda. — No, możemy się tym biurem spokojnie dzielić. Bo widzisz, kwiatek ładny, ale ja go na pewno zabiję za kilka dni — zapowiedział ze śmiechem, bo jednak nie miał do tego typu rzeczy serca. Pamięci. Ręki. Podejścia. Cokolwiek, wiadomo o co chodzi. Wyminął ją zaraz potem i rzucił na biurko trzymane dotąd teczki; usiadł zaraz potem w fotelu i jej wskazał, by też się rozgościła jakoś. — Tak więc jak będziesz o niego dbać, to spokojnie może tu mieszkać — dodał, bo w żadnym stopniu mu to przecież nie wadziło. I pewnie zaproponowałby też, że mogą tutaj wnieść jej biurko, czemu nie, ale jednak nie chciał, by ktokolwiek źle to potem odebrał. Może za jakiś czas do tego wróci, jak już się lepiej poznają. — I jak sobie radzisz? Odnajdujesz się tutaj już? — zapytał, bo dotąd jednak się mijali trochę (miał tę ważną rozprawę na głowie z kłamliwą klientką) i nie mieli szansy na to, by tak szczerze porozmawiać.
-
- Super, Mari - przedstawiła się więc sama, nie myśląc nawet o tym, by nie przyjąć propozycji z przejściem na ty. Poza tym jego kolejne słowa też szczerze ją zaskoczyły i trochę się bała, że żartuje, a ona nie zrozumiała, więc asekuracyjnie zachichotała, by w razie czego się nie zbłaźnić. - Nie wiesz o czym mówisz, podobno w chwilach nieuwagi zaczynam nucić pod nosem, wiec jeszcze utrudniałabym ci pracę - przyznała się lojalnie, żeby wiedział na czym stoi, a zaraz jakoś tak intuicyjnie spojrzała w stronę kwiatka. - Spokojnie, ja się nim zajmę! Ty się niczym nie martw, wiadomo, że ty jesteś tutaj od o wiele bardziej skomplikowanych zajęć, niż polewanie roślin, a ja jednak mam wprawę... chociaż u mnie w domu stoją same paprocie, monstery są chyba bardziej stylowe - pewnie połowę z tych informacji mogła sobie z powodzeniem darować, ale Mari miała to do siebie, że wolała powiedzieć więcej, niż mniej. Zawsze należała do wygadanych, co często nie przysparzało jej zwolenników, ale miała nadzieję, że w tej konkretnej sytuacji Gabe nie uzna jej za męczącą. Nie mniej jednak mając to na uwadze, postanowiła lepiej nad sobą panować, wyczuć go jakoś, zrozumieć. Dlatego też skinęła głową, gdy zgodził się na pozostawienie rośliny i rzuciła bezgłośne "super". Wydawało jej się, że to będzie ten moment, w którym powinna się wycofać i dać mu chwilę wytchnienia, ale kolejny raz została mile zaskoczona. No, bo jednak trochę się martwiła, że adwokaci to tacy... raczej buce. Gabe był tak naprawdę pierwszym, jakiego poznała, więc jej wiedza nie należała do rzetelnych i miała tego pewną świadomość. Po prostu starała się przygotować na to, że będzie ją traktował z góry ze względu na różnice w ich wykształceniu. - No póki co jest... - spróbowała jakoś zacząć swoją wypowiedź, poznając sobie przy tym usiąść na jednym z foteli przed biurkiem. - Ciekawie - zakończyła w taki niekonkretny sposób, a kiedy dotarło do niej, jak głupio musiało to brzmieć, parsknęła bezgłośnie i spojrzała na niego przepraszająco. - Wybacz, po prostu chyba nadal nie wierzę, że tutaj pracuję, ale jest super, podoba mi się! Miałam małe spięcie z waszym ekspresem, a dokładnie ze spieniaczem do mleka, ale spokojnie, ogarnęłam to, więc chyba musisz mi teraz zdradzić swoje preferencje co do tego napoju, to postaram się, żeby kubek z gotowym zawsze na ciebie czekał - pokiwała przy tym głową, całkiem zadowolona z tego, że miała okazję przeprowadzić z nim podobną rozmowę. W końcu naprawdę chciała się postarać.
-
— Do wszystkiego się można przyzwyczaić — stwierdził tylko, wzruszając ramionami. A jeśli faktycznie zaczęłoby mu to wadzić, to przecież coś by na to na pewno poradzili. — Jak się już wkręcisz w to wszystko, to i tak lepiej, jak będziesz pod ręką — dodał, zamyślając się na moment. Tak, miałoby to sens. Zaczął sobie nawet w wyobraźni ustawiać to wszystko — szafę z aktami przesuną w prawo, a jej biurko wcisną w przeciwległy kąt. Usprawniłoby to na pewno przebieg pracy, łatwiej byłoby im się porozumieć no i przecież było tu wystarczająco dużo miejsca. — W przyszłym tygodniu wrzucimy tam twoje biurko — zawyrokował, uznając, że nie ma jednak sensu czekać na to, aż się bardziej poznają. — No… dla mnie kwiatek to kwiatek — stwierdził tylko, uśmiechając się lekko. Nie miał pojęcia jak się o rośliny dba, jakie warunki do życia są im potrzebne, czy będą tylko zielonymi badylami na starość, czy jednak jakimiś kolorowymi śmierdzącymi pomponikami. Niezbyt było to dla niego ważne. Jeśli jednak twierdziła, że się na tym wszystkim zna, to naturalnie jej ufał i pozwalał na tę jedną (miejmy nadzieję, że tylko) roślinkę.
— Super? — powtórzył za nią ze zdziwieniem i sam się zaśmiał krótko, odbierając to raczej jako niewinne kłamstwo, bo wiadomo — narzekać raczej nie można tak otwarcie. — Daj spokój, możesz szczerze przyznać, że jest nudno — powiedział, bo skoro nie dał jej jeszcze żadnych poważnych zadań do wykonania, to jednak ciężko byłoby stwierdzić, że przez tych kilka godzin dziennie wyśmienicie się bawi. — Musisz mi dać kilka dni, okej? Jak skończę obecną sprawę to wdrożę cię w kolejną i… No właśnie, chcesz się zaangażować w rozprawę twojej kuzynki? Pewnie musiałbym cię zabierać do sądu potem ze sobą, a nie wiem, czy czujesz się z tym komfortowo — jeśli nie, to da jej inne zadania, wiadomo. Jeśli zbyt emocjonalnie podchodziła do tego rozwodu, to lepiej, żeby zajmowała się tylko archiwizacją starych dokumentów, by przypadkiem czegoś niepotrzebnie nie skomplikować. — A co do kawy, to naprawdę obojętne — dodał z uśmiechem, bo kawa to kawa, wypije ją w każdej formie.
-
- Jejku, ty tak naprawdę - wymsknęło jej się trochę głupio i raczej nieformalnie, dlatego lekko się speszyła, ale nie na tyle, by wycofać się z wypowiedzi. - Nie spodziewałam się... prawdę mówiąc sądziłam, że będziesz mnie trochę unikać - podzieliła się z nim swoimi złowróżbnymi myślami. - No, ale jak tak, to bardzo mi miło, postaram się panować nad tym swoim nuceniem mimo wszystko - zażartowała, żeby nie musiał do tego się przyzwyczajać. Z takim szefem aż chciało się dobrze wypadać w pracy. Mari nie trzeba było wiele, odrobina życzliwości tak naprawdę potrafiła ją szybko kupić. Tutaj niestety wychodziła jej łatwowierność, z którą nie potrafiła nic zrobić. Z reszta na tym etapie nie wiedziała nawet, że to coś złego. - W takim razie życie naszego kwiatka biorą na swoje barki - zdeklarowała, wierząc, że tym samym temat podziałów obowiązków co do rośliny został zamknięty. Bardzo się pilnowała, nawet jeśli Gabe roztaczał dookoła siebie aurę swobody, dlatego trochę nie wiedziała z początku, jak zareagować, kiedy podchwycił jej słowa. Wiadomo, że było nudno. Nie wiedziała jednak, czy iść za ciosem, czy to może jakiś sprawdzian. Dlatego też od razu się nie odezwała, ale ostatecznie postanowiła na szczerość.
- No dobra... może faktycznie póki co nie jest zbyt widowiskowo, ale wiesz... całe swoje życie spędziłam w jednym miejscu, więc mimo wszystko nudzenie się w tym biurze jest wciąż milion razy lepsze od mojej rodzinnej dziury - zażartowała, nie wstydząc się tego. Owszem, chciałaby być z miasta, ale na to nie mogła nic poradzić i dlatego postanowiła nie wypierać się nigdy swojego pochodzenia. Musiała też zastanowić się nad poruszaną przez niego kwestią. Ta sprawa nie była dla niej zbyt łatwa i cieszyła się, że daje jej wybór, ale nie chciała przy tym wypaść na nieprofesjonalną. - Hmm... chciałabym być dla ciebie pomocna w każdej sytuacji, ale... to pewnie zabrzmi dziwnie, bo kocham mocno Rae, jednak w tych samych kategoriach myślę o jej mężu - może nawet była aż zbyt szczera, jednak nie przewidziała, że jej słowa mogą być nieco niezręczne. pozostawało jej liczyć, że Gabe tak ich nie odbierze. - Po prostu chciałabym być fair w stosunku do każdego z nich, więc musiałabym to przemyśleć chwilkę, dobrze? - poprosiła o trochę czasu, uznając, że może warto porozmawiać o tym, z którymś z małżeństwa, bo sama była nieco zagubiona.
-
— Dlaczego miałbym cię unikać? — zapytał, nie kryjąc zdziwienia. — Byłoby to jednak ciężkie, bo będziemy od teraz spędzać ze sobą dość sporo czasu — powiedział, nie myśląc o tym, że mogło zabrzmieć to źle czy nieodpowiednio. Skoro była jego asystentką, to niestety będzie na niego skazana, nawet jeśli ostatecznie nie mieliby się wcale polubić. Nie chciał taktować tej jej posady jako czegoś nieistotnego i nawet, jeśli nie wiązała swojej przyszłości z tym zawodem chciał, by jak najwięcej z tego wyciągnęła. Tak więc nawet jeśli teraz było miło i wesoło, pewnie w niedługim czasie Marianne dojdzie do wniosku, że ten przyjazd do dużego miasta był jednak błędem.
— No tak, to pewnie całkiem miła odmiana. Jak ci się w ogóle podoba Seattle? — zapytał, szczerze zaciekawiony, bo on sam do tego miasta przywykł tak mocno, że nie robiło już na nim wrażenia. — A swoją drogą… — zaczął i odwrócił się, ściągając z półki trzy dość duże książki. — Żeby podtrzymać pozory. No i jednak łatwiej będzie ci wszystko rozumieć, jeśli chociaż trochę z nich wyniesiesz — powiedział, wręczając jej biblie z zakresu prawa. No, prawo ogólne, cywilne i karne, a raczej ich okrojona wiedza, dla laika. Powinna sobie z nimi poradzić, a przynajmniej zrozumieć dzięki nim choćby część z tego całego cyrku, który będzie się wokół niej rozgrywać. Skinął potem głową, starają się o jakiś pozorny dystans w tej sprawie, ale nawet jeśli obiecał sobie pozostanie w teamie Realynn, tak pewnych uczuć nie mógł się od tak wyzbyć. — Jasne, Fitz to całkiem miły facet, więc rozumiem — rzucił bez przemyślenia, ale co z tego, to tylko Mari, przecież ona nikomu nie powie. I nie dostrzeże w tym niczego nieodpowiedniego. — Tylko że i tak powinniśmy o tej sprawie pogadać. Jeśli byś nad tym pracowała, to raczej nie zostałabyś potem wezwana w roli świadka. A jeśli cię od tego odsunę, pewnie będę musiał cię wywołać podczas procesu. Na korzyść Rae — wyjaśnił jej w wielkim skrócie, mając nadzieję, że zrozumie sens tej wypowiedzi. I że podejmie dobrą decyzję, chociaż nie miał prawa wcale się w to wtrącać.
-
- Bo wiesz... zdaję sobie sprawę z tego, że tą pracą robisz mi dużą przysługę, więc po prostu myślałam sobie, że twoja rola zakończy się na zatrudnieniu mnie, a potem będziesz miał już dość. Zabrzmiało to okropnie, prawda? - zaśmiała się nieco nerwowo. - Wybacz, powinnam więcej uwag zostawiać dla siebie - pokiwała głową, a potem westchnęła nie tracąc uśmiechu. - No, ale bardzo się cieszę, że będziemy jednak spędzać ze sobą dużo czasu, nie chciałabym, żeby ziścił się mój scenariusz - zakończyła, mając nadzieję, że brzmi to nie najgorzej. Nie wyczuła też niczego nieodpowiedniego w jego słowach, nie była z tych kobiet, co wszędzie doszukują się jakiegoś drugiego dna. No i bardziej też jej uwagę kupiły książki, jakie podał jej Gabe, a jakie teraz zgniatały jej kolana.
- Bardzo mi się tutaj podoba - entuzjastycznie zaczęła od tej kwestii i było widać, jak oczu jej zabłysnęły. - Miasto jest cudowne, wszędzie się coś dzieje i wszędzie też pachnie jakimś pycha jedzeniem. To niesamowite! Boję się, że życia mi nie starczy, aby wszystkiego spróbować - podzieliła się z nim swoimi obawami, które wcale nie były nad wyrost, a następnie postukała palcem w książki, które leżały na jej kolanach. - Rozumiem, że to moja praca domowa? Przepytasz mnie z nich potem? - zapytała w formie żartu, chociaż w zasadzie był jakiś stres, że to jednak nie żarty. Oczywiście planowała się przyłożyć, ale też pierwszy raz miała przy sobie taką grubą książkę, a w zasadzie... trzy książki. Miała nadzieję, że faktycznie sobie z nimi poradzi. Najwyżej podpyta o coś, skoro Gabe wydawał się taki sympatyczny. No, a jak o tym mowa, to w oczach Mari ponownie pojawił się blask, kiedy mężczyzna wspomniał o jej szwagrze. Kompletnie nie pomyślała sobie o niczym złym, wręcz przeciwnie i może nawet zareagowała zbyt entuzjastycznie.
- Prawda? Fitz jest świetny! - lubiła gdy ktoś, kogo darzyła sympatią był też darzony nią przez innych. Może dla Gabe'a nie było to najłatwiejsze, skoro bronił Rae, no, ale o tym akurat w tej chwili Mari nie pomyślała. - Bardzo mi pomógł przejrzeć na oczy - pochwaliła jeszcze Wainwrighta, a następnie skupiła się na wyjaśnieniach swojego szefa. Jeszcze chwilę temu czuła, że nie może podjąć decyzji, ale teraz, gdy Gabe jej tak wszystko ładnie wyłożył, nie miała względem tego już żadnych wątpliwości. - Dobrze, zmieniłam zdanie. Będę pomagać ci w sprawie - podsumowała dość stanowczo, żeby sobie nie myślał, że ona się tutaj waha, jak chorągiew na wietrze. Uznała jednak, że jej ostatnie wypowiedzi są mało profesjonalne, więc warto wyraźniej to podkreślić. - Nie chcę być świadkiem w tej sprawie, a nie potrafiłabym nic złego powiedzieć o żadnym z nich, oboje są wspaniali, trochę ci współczuję, że w swojej pracy musisz bronić tylko jednej strony - przyznała może nazbyt szczerze. Nie miała nic złego na myśli, po prostu uważała, że praca adwokata... na dłuższą metę musi być cholernie niewdzięczna i psychicznie obciążająca. Tym bardziej go szanowała.
-
— Nie, nie, bardzo dobrze, że się tym dzielisz — przyznał po chwili, starając sobie odpowiednio to wszystko wykalkulować. Nie dostrzegał niczego dziwnego w tych jej obawach, bo poniekąd były prawdą. Gdyby nie Rae, a może jednak Kylie, która znała wszelkiego jego sekrety i szczegóły tej przedziwnej sprawy, być może faktycznie kompletnie by Mari ignorował. — Faktycznie ta praca to w pewnym sensie przysługa, ale odpowiadam teraz za ciebie i po prostu nie ma mowy, żebym pozwolił ci siedzieć gdzieś w kącie — przyznał uczciwie, wskazując jej, że nawet nie mógłby się tak haniebnie zachować. W pewnym sensie był jej szefem, ale on też miał kogoś nad sobą, ludzi przed którymi spowiadać się musiał z wyników w pracy, a jednak zatrudniając Mari wiedział, że i jej wszelkie dokonania będzie musiał tłumaczyć i usprawiedliwiać. — Nie mogę ci obiecać, że będzie fajnie, ale na pewno nie będziesz się nudzić — dodał z uśmiechem, bo jednak to środowisko nie należało mimo wszystko do zbyt rozrywkowych miejsc. Ale jeśli uda się im zaprzyjaźnić, to mimo wszystko pewnie milej będzie przychodzić codziennie do pracy.
Pogłębiając uśmiech wobec kolejnych głoszonych przez nią rewelacji, przyłapał się na tym, że myśli o Judy. Dość niespodziewany tok myślenia; czy właśnie tak by się zachowywała, gdyby nie jej choroba? Tak, na pewno byłaby równie entuzjastyczna i wesoła, pewnie jak Mari podobnie kroczyłaby przez życie, nie przejmując się sztywnymi kodeksami, dzieląc się przemyśleniami, bo czemu nie, przecież taka otwartość powinna być ceniona. Jakoś milej się mu przez to wszystko zrobiło, bo od dawna nie potrafił wspominać swojej siostry. — Podeślę ci potem kilka adresów knajp, które na pewno powinnaś odwiedzić — obiecał, a potem dość bez przemyślenia, nie dostrzegając w tym możliwych ukrytych sugestii, dodał: — albo po prostu cię do którejś zabiorę.
To miał być wyłącznie przyjacielski gest, nic więcej. Szansa na poznanie się, spędzenie czasu poza pracą, obgadanie kilku kwestii. Zbyt zaaferowany jednak był teraz innymi sprawami by dostrzec, że może nazbyt śmiało postępuje, że okazuje jest nazbyt duże zainteresowanie, że to wszystko odebrać można naprawdę inaczej. — Oczywiście, przeprowadzę szereg egzaminów, dostaniesz też kilka prac do napisania — odparł z kamiennym wyrazem twarzy, udając, że jest to bardzo poważna sprawa. Pokręcił jednak w końcu głową i uśmiechnął się lekko. — Nie, nie, to wszystko dla ciebie bardziej, żebyś była w stanie po prostu zrozumieć co się tu dzieje. Możliwe, że ktoś zada ci jakieś dziwne pytanie, bardziej z ciekawości, ale przynajmniej będziesz mu w stanie jakoś odpowiedzieć. Interesowałaś się tym w ogóle kiedyś? Prawem? — dopytał, bo jednak nie miał najmniejszego pojęcia. Nie zerknął nawet w jej cv, bo nie musiał, nie było to konieczne. Nie wiedział jak wyglądała jej przeszłość, gdzie pracowała, co robiła.
— Rozumiem, że macie ze sobą dość dobry kontakt nadal? — dopytał, ale było to przecież jasne. I nieco komplikowało… wszystko, ale… Może jednak nie? Może miało się to okazać ułatwieniem? Tylko w czym tak naprawdę? — Będziesz mi musiała kiedyś o tym opowiedzieć w takim razie — zaśmiał się, czując się już jednak dość niekomfortowo. Niewłaściwie. Mari mogła mu powiedzieć o Fitzie dużo więcej, niż był w stanie wyczytać z dokumentów i… Nie, nie powinien drążyć. Tak nie wypada. Skinął potem głową, uznając, że tak, to rozwiązanie mogło być najlepszą opcją w tym położeniu. — Nie będziesz musiała tak właściwie robić nic szczególnego, po prostu będę potrzebować pomocy z przeglądaniem akt, planowaniem strategii, utrzymywaniem porządku w sądzie… A Fitz na pewno zrozumie, że to po prostu twoja praca — tak. Właśnie tak, sam mu to tłumaczył już, obawiając się tego, że pewnego dnia Wainwight i tak nie będzie w stanie tego rozdzielić. Nie było jednak w tej sytuacji wyjścia idealnego. — Kwestia przyzwyczajenia — rzucił jeszcze, krzywiąc się lekko. Nie, przyzwyczajenie nie miało tu nic do rzeczy. Ta praca była paskudna i w niektórych sytuacjach naprawdę marzył o tym, by odejść z kancelarii i nigdy już do niej nie wracać.
-
- No to świetnie, bo ja nie lubię siedzieć w kącie... generalnie kąty to nie moja bajka - zażartowała może niezbyt błyskotliwie, ale chciała chyba po prostu coś lekkiego i niezobowiązującego od siebie dodać, by ostatecznie dać do zrozumienia, że nie zamierzała się tutaj obijać. Zaraz też jej uśmiech się poszerzył, bo jego słowa jak najbardziej przypadły jej do gustu. - Jak nie będzie nudy, to będę zadowolona - oznajmiła szczerze wierząc we własne słowa. Dla niej to wszystko było bardzo fajne, ale też nie była głupia, wiedziała, że stoi przed nią człowiek, który raczej na pewno posiada o wiele większą wiedzę, niż ona, więc takim zapewnianiem, jak to super będzie się bawić, mogłaby wyjść na ekscytującego się głuptasa. Z drugiej strony powściąganie emocji nie zawsze jej wychodziło, bo jednak w chwili, w której Gabe najpierw wspomniał o restauracjach, a potem sam uznał, że gdzieś ją zabierze, sprawiła, że Marianne naprawdę zrobiło się miło. On pewnie nie myślał o tym w żaden specjalny sposób i sama Chambers sobie to w myślach podkreśliła, ale też... była tylko młodą kobietą, którą właśnie zdolny i przystojny mężczyzna chciał gdzieś zaprosić, więc no... serce jej tam szybciej zabiło.
- Jeju... naprawdę wygrałam życie z takim szefem - nie chciała go zawstydzić, więc ten komplement ubrała w żartobliwy ton. Nie umknęło jej też to, jak przyjemny był uśmiech Gabe'a, miała nadzieję, że często w jej towarzystwie będzie miał taka minę, bo posępni ludzie trochę ją przerażali. - Nie będę się jednak wymigiwać, bo nie ukrywam, że dobre jedzenie to moja największa miłość - podzieliła się z nim tym szczegółem dotyczącym własnej osoby. W końcu dobrze, żeby się poznali, sama Marianne też nie zwykła być na siłę tajemnicza. Wydawało jej się, że już całkowicie się rozluźniła i po spięciu nie było miejsca, aż tu nagle Gabe wspomniał o egzaminie, a żołądek Chambers zrobił kilka obrotów. Na pewno też zdążyła zrobić się blada, więc kiedy Hargrove zaczął jej tłumaczyć, że to były takie żarty, aż złapała się za pierś głośniej nabierając powietrza. - Jezu, jak dobrze, że zatrudniłam się teraz, bo jakbym miała z tobą spędzać Halloween, to pewnie skończyłabym z zawałem - rzuciła, oswajając się z myślą, że no... egzaminów nie będzie. Doskonale, chyba tych nikt nie lubił. Było jej jednak nieco głupio, bo nie chciała go okłamywać, a czy interesowała się prawem? Cóż...- Oglądałam Suitsów... liczy się? Pewnie nie... - skrzywiła się w zabawny sposób. - U nas adwokat to takie zawód... mistyczny. Chodzi o to, że ludzie sami się dogadują między sobą. Wygrywa ten, kto głośniej krzyknie, a rozwody są raczej rzadkością. Co najwyżej, gdy facet odejdzie od kobiety, bo znajdzie sobie inną- przedstawiła mu na szybkości, jak to wygląda w Asotin. Miała nadzieję, że mimo wszystko nie straci tym w jego oczach. Pokiwała też zaraz z ochotą głową, gdy zapytał o kontakt z Fitzem. To głupie, ale Chambers bardzo szybko się przywiązywała. Była trochę jak mały kociak, wystarczyło się o nią przypadkiem otrzeć, a już lgnęła do takiej osoby.
- Jasne, ale ostrzegam, że nie powiem nic, co mógłbyś przeciwko niemu wykorzystać - znów się zaśmiała, bo mimo wszystko nie podejrzewała Gabe'a o takie zagrywki, co z kolei... mogło świadczyć o jej łatwowierności, ale cóż, mówi się trudno. Pokiwała zaraz ponownie głową na znak, że rozumie swoje obowiązki. - W takim razie zrobię co w mojej mocy. Wiesz, podejrzewam, że nawet jakbym faktycznie miała przeciwko niemu zeznawać, to raczej nie robiłby mi o to wyrzutów, nie jest raczej tego typu człowiekiem, ale po prostu... nie chcę mu dokładać. Mężczyznom pewnie jest trudniej w takich chwilach, Rae może przynajmniej w każdej chwili mi się wypłakać, a na was ciąży jakiś nieuzasadniony przymus nieokazywania słabości - wzruszyła ramieniem, ale nie ciągnęła tego dalej. Czasem zdarzało jej się powiedzieć za dużo, w zasadzie częściej, niż rzadziej, bo jednak była z natury gadułą. Pewnie jeszcze nieraz Gabe będzie miał dość jej paplaniny.
-
— Jeszcze zmienisz zdanie, gwarantuję — zaśmiał się, bo pewnie (niestety) będzie nieraz świadkiem jego kiepskich humorów, nagłych wybuchów i jednak zupełnie innego charakteru. Ucieszyła go jednak jej zgoda na wspólne wyjście; mimo wszystko czuł, że ta nowa znajomość może być całkiem ważna w jego życiu. Zaśmiał się potem, kręcąc głową. — Sarah z recepcji twierdzi, że tak, więc możemy jej zaufać — przyznał, bo sam niestety nie oglądał raczej zbyt wielu seriali i nie mógł nawet stwierdzić, jak daleka od prawdy jest fabuła wspomnianej produkcji. — To całkiem miłe, że potrafią dogadać się sami, prawda? W tym mieście ludzie niczego nie potrafią wykonać samodzielnie — powiedział, wywracają przy tym oczyma. Nie narzekał. Bądź co bądź miał dzięki temu pracę, a wśród jego obowiązków leżało także zachęcanie ludzi do korzystania z usług kancelarii. Hargrove czuł jednak czasem, że ucieczka od tego życia by mu pomogła — odnalezienie się w tak małym mieście, gdzie jego zdolności okazałyby się niepotrzebne, mogło przeobrazić się w idyllę.
— Nie martw się, mam swój kodeks i raczej preferuję jednak wyzwania — zaśmiał się, nieomal tocząc tę rozmowę dalej — do momentu w którym przyznałby, że nie interesują go wszelkie brudy w żadnym stopniu. Jak wielkie byłoby jej zdziwienie, gdyby odkryła, że broniąc jej kuzynki, nie chce wcale postawić Fitza w złym świetle? Szkoda tylko, że Gabe sam nie wiedział jeszcze, jak ten cel osiągnąć. Podzielił się z nią potem jeszcze kilkoma uwagami, związanymi z całym tym rozwodem, a potem dał jej jakieś pierwsze poważne zlecenie i sam też wrócił do pracy.
koniec
-
Nie raz, nie dwa zdarzało im się wspólnie pracować do późnych godzin, więc nie można powiedzieć, że mieli na siebie dobry wpływ. Z nim jako jednym nie musiała w tej kancelarii rywalizować, dzięki czemu ich relacja była taka prosta i pewna. Wchodząc do środka nawet nie siliła się na udawany uśmiech czy jakieś grzecznościowe żarty. Od razu znalazła się na jego biurku, nachyliła się nad odpowiednią szafką i nie zważając na jego protesty wyciągnęła butelkę z alkoholem, który zawsze skrywał za kilkoma segregatorami.
- Podasz kieliszki? – poprawiając swoją długą ołówkową, idealnie dopasowaną spódnicę otworzyła butelkę i przesunęła wszystkie papiery by zrobić miejsce na dwa kryształy, które chwilę później znalazły się na blacie. Uzupełniła je bursztynowym płynem i bez słowa wyjaśnienia uniosła swój, opróżniając go kilkoma łykami. Jak zwykle skrzywiła się nieco, gdy smak ostrego alkoholu pozostawał na jej wargach, ale tego właśnie potrzebowała. Dopiero na widok pytającego spojrzenia przyjaciela opadła na znajdującym się tuż obok fotelu i westchnęła ciężko. – Mam dość tego wszystkiego – mało szczegółowe wyjaśnienie, więc ponownie napełniając swój kieliszek przeszła do nieco bardziej dokładnych wyjaśnień. – Pracowałam nad sprawą Robinsona od trzech tygodni. To ja wymyśliłam całą taktykę, to ja zebrałam świadków i zbudowałam całą linię obrony a na samym końcu kto zbiera laury? - gdy Gabe nie odpowiedział na to dość oczywiste pytanie kontynuowała swoją tyranię skierowaną wobec wyższych od nich stanowiskiem prawników - Nasi szefowie. Odebrali mi tę sprawę w ostatniej chwili uważając że i tak mam dużo na głowie i w sądzie zajmą się wszystkim sami. Czy ja kiedykolwiek narzekałam na to, że mam za dużo pracy? Świadomie zabrali mi wygraną rozprawę. Na którą ja zapracowałam.
-
- — 20
Wzrok delikatnie powędrował na moment w górę, obrzucając Lizzie lekko zdziwionym spojrzeniem — wyłącznie po to, by zaraz znów spoczął na dokumentach, które od kilku godzin przeglądał. Bał się jutrzejszego dnia. Bał, bo musiał przepytać potencjalnego świadka i stwierdzić, czy jego zeznania będą przydatne. Już teraz jednak wiedział, że go odwoła, na miłość boską, bo nawet wiedząc, że tą swoją sympatią wobec Fitza ośmiesza się tylko i nic tym nie osiągnie, zamierzał ułatwić mu to wszystko. Bo wciąż mu życzył jak najlepiej i chyba nie zamierzał już tego ukrywać. Dopiero po chwili dotarł do niej sens jej prośby, ale mimo to posłusznie wstał i wyjął szklanki z odpowiedniej szuflady biurka. — Jak to ci ją odebrali? — spytał po chwili ciszy, podczas której starał się zrozumieć sens jej wypowiedzi. W głowie wciąż coś dudniło, brak snu dawał się we znaki, więc po chwili Gabe upił spory łyk gorzkiego alkoholu i czuł się jeszcze gorzej. — I tak po prostu im pozwoliłaś? Walczyłaś o to chociaż? Nie podpisałaś umowy z klientem? No wiesz, że reprezentujesz go od początku do końca? Chcesz przejąć moją sprawę? — wyrzucił z siebie potok pytań, wszystkie jednakże bardzo poważne i na każde oczekiwał uzyskać zadowalającą odpowiedź. Opadł po chwili na swój fotel i westchnął głośno, zauważając teraz, że zdecydowanie za dużo alkoholu wlewa w siebie w ostatnim czasie. — Mi, na przykład, nie pozwalają oddać sprawy w ręce Kylie — prychnął naburmuszony, nie rozumiejąc ani trochę polityki tej firmy.
-
- Możesz zrzucić to na damską intuicje albo doświadczenie, ale wiem kiedy odpuścić, bo sprawa jest z góry przegrana – tym razem jedynie wzruszyła ramionami, bo czy był sens walczyć z przełożonymi? Nie dość, że koniec końców i tak odsunęliby ją od sprawy (po dobroci albo nie) a dodatkowo narobiłaby sobie problemów. Nie chciała wiecznie tkwić na swoim stanowisku, chciała również zostać jednym z partnerów a do tego jej kartoteka musiała być nieskazitelna. Więc jeśli szef bardzo dosadnie pyta o przejęcie sprawy to mimo swojego urażonego ego się na to zgadzała. – Może chcą sobie podbić statystyki? Wiesz jak jest. Im jesteś wyżej w łańcuchu pokarmowym tym mniej czasu masz na faktycznie zajmowanie się sprawami. Może muszą wypełniać jakieś minimum a ta sprawa już jest na ostatniej prostej i nic nie może jej skomplikować? Nie wiem, już dawno przestałam to analizować, ale nie zmienia to faktu że jestem wkurzona – pokręciła szklaneczką w dłoniach doceniając gest przyjaciela, który nie tylko zdawał się naprawdę przejmować jej sprawą, ale także chciał oddać jedną ze swoich. To było miłe, nawet zaskakująco miłe, bo w tym zawodzie przyzwyczaiła się do rywalizacji niż wzajemnej pomocy.
- Mam kilka innych spraw, ale potrzebuję czegoś ambitnego, czegoś trudnego i wymagającego ode mnie więcej wysiłku niż te dotychczas – nawet nie zdawała sobie sprawy, że wypowiada te życzenie w złą godzinę, bo już nie długo dane jej będzie zająć się najcięższą sprawą w życiu. Mimo całej złości i niezrozumienia dla przełożonych uśmiechnęła się w stronę mężczyzny z zainteresowaniem nachylając się nad jego biurkiem. – Nad czym pracujesz? – godzina była późna a oboje wciąż tkwili w pracy. Normalny ludzie już dawno odpoczywali w domach bądź wychodzili na miasto by odreagować ciężki dzień. Czy to już naprawdę zaawansowane stadium pracoholizmu? Dobrze, że Gabe w swoim biurku zawsze trzymał ukrytą za teczkami butelkę dobrego alkoholu. W innym przypadku musiałaby jednak opuścić biuro i znaleźć jakiś pobliski bar. Tutaj przynajmniej mieli spokój i mogli spokojnie porozmawiać. Gdyby się tak zastanowić, to Liz i Gabe byliby świetnymi partnerami. Oboje ambitni, doświadczeni i rozsądni. W dodatku świetnie się dogadują prywatnie a zawodowo nie wchodzą sobie w drogę. Duet idealny. – Masz ochotę coś zjeść? Może coś zamówimy? – zaproponowała nieco się rozluźniając.
-
— No cóż, pewnie masz rację — odparł, po uprzednim uważnym wysłuchaniu jej wyjaśnień i spekulacji. Naturalnie i tak uważał to za druzgoczącą niesprawiedliwość, z jaką należy walczyć zaciekle, ale nie zamierzał drążyć — bądź co bądź byłyby to tylko puste słowa. Dobrze jest marzyć, że wobec pewnych zachowań byłoby się w stanie uprzeć, postawić na swoim i efekcie zatriumfować, ale Gabe pewnie tak jak i ona, po prostu by się wycofał. Nawet jeśli praca w tej konkretnej kancelarii nie była spełnieniem jego marzeń, tak po prostu gwarantowała wygodne, bezpieczne życie. — A może całość jest zbyt złożona, a oni przyjęli zbyt dużą łapówkę, by zdać się wyłącznie na ciebie. Więc może to i dobrze, Milton, nie chciałbym żebyś przez tych bezdusznych pajaców wylądowała w więzieniu — naturalnie zdawał sobie sprawę z tego, że czasem sprawy są dokładnie takie, na jakie wyglądają, ale kto wie! Może choćby zalążek prawdy krył się w jego spekulacji? Podkreślił mimo wszystko te założenia przyjaznym uśmiechem — niewiele mógł poradzić na to, co się stało, więc jedynie hipotetycznie mógł wskazać jej, że to bardzo dobrze, że odsunięto ją od tej sprawy. — W sumie sam mam dość rozwodów, więc jeśli uda złapać ci się coś naprawdę dobrego, chętnie zostanę twoim skrzydłowym — polecił się ładnie, jako że rozwodnicy naprawdę zaczynali go już męczyć. Jasne, przez moment było zabawnie, udowodnił też tym coś swoim rodzicom, ale lata mijały, starość nadchodziła i dopadało go uczucie, że powinien w końcu podjąć się czegoś ambitnego. Upił łyk alkoholu i odsunął od siebie nudne papiery, decydując, że dzisiaj już do nich nie wróci. Mógł się oszukiwać przez długi czas, ale teraz chyba jednak potrzebował szczerze o jednej sprawie porozmawiać. Tak jakby szczerze. — Nieważne nad jaką, ważne z kim — odparł wzdychając, specjalnie to akcentując. Co prawda paskudni, irytujący klienci to żadna nowość i chyba każdy adwokat co jakiś czas ma ochotę rzucić wszystko w cholerę, ale tym razem chodziło o coś zupełnie innego. Coś, czego nie sposób tak naprawdę wyjaśnić. — Jasne, zamawiaj. Byleby nie z tej knajpy, co ostatnio — poprosił z rozbawieniem, bo jednak większość dania wylądowała wtedy w jego śmietniku, jako że nie tylko przyszło wyjątkowo zimne, ale też zdecydowanie nieświeże. — Hej, mogę zadać ci głupie pytanie? — nawet jeśli ją szanował, jeśli cenił jej przyjaźń i ufał, że nikomu nie powtórzyłaby tego, co siedziało mu na sercu, tak póki co wolał przedstawić tę sprawę w inny sposób. Nieco odmienny, a jednak zawierający podobne rozterki — tak więc jej odpowiedź mogła naprawdę rozjaśnić mu nieco w głowie.