WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czy w sali tej znajdowała się choć jedna osoba, która szczerze Fitza jeszcze lubiła, albo której nie zirytował przed momentem do granic wytrzymałości? Prawdopodobnie nie. Właściwie niewiele go to obchodziło. Franklin był w jego życiu nic nieznaczącym elementem, Raelynn miała prawo się wkurwić (niczego innego od niej nie oczekiwał) a jej prawnik... Cóż, byłoby to dość dziwne, gdyby Fitzowi zależało na jego opinii. A więc nie, nikt go tu nie lubił i nie, Fitza ani trochę to nie ruszało.
Faktycznie to trochę oklepany zwrot... A przynajmniej jak na nas. Wielce daleki od prawdy — odparł spokojnie na jej wybuch gniewu, usilnie starając się jej pokazać, że ten nie zrobił na nim wrażenia. Naturalnie lekko się zdziwił, choć było to typowe zachowanie jak na zdradzoną żonę, toteż nie wywołało u niego poważniejszych emocji. Kącik jego ust lekko drgnął, co z pewnością dało się dostrzec, jednak w porę zrezygnował z pełnego uśmiechu. Chciał, by Raelynn myślała o nim jak najgorzej, ale rola totalnego dupka niekoniecznie mu leżała. Wciąż jednak uważał, że jest to najsłuszniejszy sposób na zakończenie ich małżeństwa — jego żonie łatwiej bowiem będzie się pozbierać po rozwodzie z potworem niż wspaniałym facetem, który po prostu jej nie kochał. Fitz wierzył też głupio, że wyświadcza jej przysługę — bo przecież stanie się przez to wszystko silniejsza. Oczywiście pod uwagę nie brał jej obecnych uczuć, które mimo wszystko mogły zaważyć o jej życiu i znacznie je utrudnić. Wychodził z przekonania, że skoro na nim takie sytuacje nie robią wrażenia, inni z pewnością także nie traktują ich poważnie i nie biorą ich aż nadto do siebie.
Nie wiem, zapytaj Rooney — powiedział obojętnie i wzruszył ramionami. Miał jedną kochankę. Rzekomą kochankę. Istniała chyba jedna taka niezapisana zasada, która pod żadnym pozorem nie pozwalała wypowiadać imiona kochanki w obecności żony, prawda? Och, jaki niefart. Zawiesił na swojej żonie wzrok, zastanawiając się, co ją naszło — naprawdę się tego nie spodziewała? Naprawdę pałała do niego tak poważną i szczerą miłością, że ten rozwód tak ją ranił? Fitz był przecież beznadziejnym mężem, skąd więc to poruszenie? Dla samej zasady? Jeśli tak, nie był wcale od niej gorszy — oboje udawali teraz kogoś, kim wcale nie byli.
Skrzywił się jednak okropnie, kiedy Franklin zaczął podnosić na niego głos i dotykać go za ramię. Nikt nie musiał go uspokajać, na miłość boską! To Rae była nieokrzesana, to ona krzyczała i uderzała w stół, to ją powinno się uciszać! Strzepnął więc z siebie rękę swojego adwokata, ale zamierzał uszanować prośbę Hargrove’a i na moment opuścić salę. Kiedy znaleźli się już przy drzwiach, Fitz z pełnym przejęcia zdaniem „ups, prawie tego zapomniałem” cofnął się po swoją piersiówkę, która wciąż leżała na stole i rzucił przelotny uśmiech do Raelynn i jej prawnika. Wysłuchał zaraz potem jego słów, pokiwał dość karykaturalnie głową na znak, że zrozumiał i odparł: — Oczywiście! — a potem zasalutował. Cholera, to zaczynało robić się żenujące. Następnie opuścił grzecznie salę, wysłuchał w ciszy Franklina, który aż się popluł z gniewu i wrócili do środka, choć mężczyzna wolałby tę część ominąć i wrócić już do domu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wiedziała właściwie, czy bardziej była zła na samego Fitza i to, w jaki sposób podchodził teraz do tego wszystkiego (do niej samej) czy może jednak na siebie przez to, jak zareagowała. Owszem, była poirytowana jego sposobem rozgrywania tego cholernego rozwodu i dawała sobie do tego w tamtym momencie pełne prawo (pewnie az do momentu, kiedy ochłonie i będzie miała okazję do przemyślenia całej tej sytuacji na spokojnie – wówczas prawdopodobnie przemyśli swoje prawa), ale to przecież nie znaczyło, że musiała od razu zachowywać się w taki sposób. Jak rozhisteryzowana furiatka… albo jak kapryśna gówniara, która gniewnie tupie nogami, bo coś nie idzie dokładnie tak, jak mogłaby sobie tego życzyć. Przecież była już dorosła, na litość. Miała prawie (o ludzie, jak do tego doszło i kiedy?) czterdzieści lat! Na tym etapie powinna już przecież nauczyć się panować nad swoimi emocjami, prawda? Cóz, najwidoczniej nie grzeszyła zainteresowaniem na lekcjach z samokontroli…
Starała się trzymać w ryzach, kiedy jak gdyby nigdy nic i z czymś, co odbierała za pełną beztroskę, Fitz postanawiał jej wbijać kolejne szpileczki. Czyli aż tak bardzo chciał ją zranić, hm? Może nie byli wzorowym małżeństwem, zwłaszcza w ostatnim czasie, ale… Najwidoczniej coś jednak między nimi działało, skoro zdążył poznać ją na tyle, aby wiedzieć, w którym miejscu zaboli. Zgrzytnęła zębami tylko raz, kiedy wspomniał o swojej kochance (sama się trochę o to prosiła) i na końcu języka miała kolejny, podpalony emocjami komentarz… Tym razem na szczęście udało jej się od niego powstrzymać. - Och, daj spokój – wyrzuciła zamiast czegokolwiek i przewróciła oczami, a całość zwieńczyła prychnięciem pod nosem.
Zerknęła w stronę Gabe’a, kiedy opowiedział się po jej stronie. Miło że przynajmniej w nim znalazła wsparcie. Kylie nie zawiodła i doskonale wiedziała, kogo polecić Rae do tej sprawy. Na pewno wiedział, co robił. I chociaż poczuła się, jakby coś ciężkiego i lodowatego opadło na jej żołądka, kiedy powiedział, że to wszystko – cała ta gówniana sprawa – może nie skończyć się tak do końca polubownie, nie skomentowała. Ufała mu. Przymknęła na moment oczy, wzięła głęboki wdech, a potem spojrzała na swojego jeszcze-nie-byłego męża. - Czego ty ode mnie chcesz, Fitz? Powiedz mi, serio, czego wymagasz? – miało zabrzmieć spokojnie, jakby udało jej się całkowicie wziąć w garść, ale… nie zabrzmiało. Nadal targały nią żywe emocje i chociaż nie była to już ta sama rozgrzana do białości wściekłość, to jej głos wciąż brzmiał odrobinę histerycznie, trochę jakby desperacko. - Bo ja już, kurwa, naprawdę nie wiem – przekleństwo wymknęło się jej samo. - Chcesz tych cholernych tantiemów w całości? Psów?! Dom już masz, dzieci nie mie… Och, kurwa – w tym momencie urwała i schowała twarz w dłoniach na kilka krótkich chwil. Następnie przesunęła ręce i przeczesała palcami włosy, jednocześnie odchylając głowę do tyłu. - Przepraszam… Czy możemy to przełożyć na kiedy indziej? Ja… - urwała ponownie. Tego było już dla niej za wiele. A najgorsze było to, że niezależnie od wszystkiego podskórnie doskonale zdawała sobie sprawę, że sama się do takiego emocjonalnego stanu doprowadziła. Tylko ona.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zmęczenie. A może jednak po prostu rozgoryczenie, bo przecież pokładał w tym spotkaniu spore nadzieje; miało pójść prędko i zwinnie, bez typowych dla rozwodów fanaberii. Bo Rae i Fitz byli już dorośli, bo Franklin Moore był najstarszy z całej ich gromady i to tylko Gabe tak żałośnie miał wypaść ze swoim zaledwie kilkuletnim doświadczeniem. W przypadku innej sprawy zapewne wkroczyłby w sam środek tej dziecinady, sypiąc groźnie brzmiącymi hasłami. Tymczasem zasłaniał się ciszą, tocząc walkę z samym sobą, bo przecież niby reprezentując Rae, wciąż dawał Fitzowi spore szanse na zakończenie tego małżeństwa bez większych komplikacji. Kiedy więc tamci wymieniali się kąśliwościami, Gabe posłał dość błagalne spojrzenie Franklinowi. Tylko on mógł to wszystko jeszcze uratować, prawda? Zdawał się jednak największym dzieckiem z nich wszystkich, niepewnie unikając wszelkich spojrzeń, wzdychając raz po raz. Ostatecznie uznał, że może jednak to nic złego — nie dążąc do wygranej, mogli w zgodzie założyć, że Fitz i Rae powinni, wbrew narzuconym im zasadom, dogadać się bez ich udziału. Stoczyć tę ostatnią kłótnię, by po chwili wrócić do sali tylko po to, by złożyć odpowiednie podpisy. Stan, w jaki Raelynn wpadła, sprawił jednak, że Gabe dość niechętnie zmuszony był do skomplikowania tego wszystkiego. Czas mijał, przy czym nic nie wskazywało na to, by mieli dojść do jakiegokolwiek porozumienia. — Nie zgodzimy się na negocjacje w sprawie podziału majątku, Moore — rzucił oschle w stronę prawnika Wainwrighta, gdy Rae dość niepotrzebnie zapytała o jego żądania. Posłał jej nawet upominające spojrzenie, chociaż świadom był tego, że nie było to zbyt przemyślane zagranie, a raczej zwykła bezradność. Odprowadził potem irytującą parę wzrokiem, wzdychając głośno, gdy drzwi się w końcu zamknęły. — Słuchaj Raelynn, jeśli nie załatwimy tego dzisiaj, to każde spotkanie będzie przebiegać w ten sam sposób. Pytanie brzmi, czy jesteś pewna swojej decyzji — zwrócił się do niej, przyjaznym tonem, korzystając z tego, że na moment zostali sami. — Jeśli jesteś w stanie mu wszystko wybaczyć, to rozwód można jeszcze teraz anulować. Jeśli sędzia zorientuje się, że któreś z was ma jakieś wątpliwości… — zaczął, wywracając pod koniec oczyma. — Małżeństwem pozostaniecie na długi czas, będziecie musieli chodzić do terapeuty i tak dalej; będzie to tak zwane sztuczne reanimowanie związku — to wszystko już wiedziała, mówił jej o tym podczas pierwszego spotkania. Musiał jednak przypomnieć jej o tym, bo nie miał pojęcia jakie są teraz jej życzenia, czy wolałaby trzymać się wcześniej obranej strategii, czy jednak przejść do mocnego ataku. — Ta ugoda też poniekąd świadczy o tym, że mu wybaczasz. Dostaniecie tyle samo, będziecie równi w swoich winach, wiesz o tym, prawda? — może teraz poniekąd zachęcał ją do tego, by się nie godziła na tę opcję, ale znów — to była jego praca. Musiał działać wbrew sobie, bo jednak Rae była ważniejsza niż ten chaos szalejący w jego myślach. — Jesteś gotowa mu wybaczyć? Czy chcesz, żeby zapłacił za to, co zrobił? — spytał poważnym tonem, przypatrując się uważnie. Zaraz potem drzwi się otworzyły, a więc musiała już teraz podjąć decyzję — nie za tydzień, miesiąc czy pół roku, teraz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie pokładał żadnych konkretnych nadziei w tym spotkaniu. Planował po prostu okazać Raelynn całkowity brak zainteresowania i szacunku, tyle. Nie szukał rozwiązań na możliwe scenariusze, nie brał pod uwagę żadnych nieoczekiwanych ewentualności, takich jak na przykład to pytanie Rae, które przed momentem tak histerycznie zadała. Tak, temat ich dziecka... Mimo że minęło już dwadzieścia lat, ta sprawa wciąż była niezwykle delikatna i Fitz doskonale o tym wiedział. Nie chciał się podejmować tego tematu, nie chciał już ciągnąć tego teatrzyku, bo ranienie swojej żony nie przynosiło mu żadnej radości. Po tych jej pytaniach stwierdził tylko, że był idiotą i że zdecydował się na najgorszą taktykę, jaką tylko mógł wybrać, bo Raelynn niestety za bardzo wchłaniała każde jego słowo. Dlatego właśnie już nic nie odpowiedział. Krążył wzrokiem po pomieszczeniu, unikając spojrzenia Rae, ale kiedy dotarła już do tematu ich zmarłego dziecka, odważył się w końcu na nią spojrzeć. I choć jego wzrok nie wyrażał niczego szczególnego, choć wciąż był chłodny, a sam mężczyzna z pozoru niewzruszony, tak w jego głowie kotłowało się teraz wiele emocji. Głównie współczucia dla kobiety, bo niepotrzebnie marnował jej życie przez tyle lat, skoro już od początku miał wątpliwości co do tego małżeństwa. Przez moment pragnął ją przeprosić za swoją postawę, ale wtedy odezwał się Moore, psując jego zamiary. Mój klient chciałby po prostu jak najszybciej rozwiązać to małżeństwo, nie tracąc przy tym żadnej części swojego majątku, na który uczciwie zapracował i który mu się należy. Nie, nie miał racji, Fitza nie obchodził jego majątek. Może i na niego zapracował, może faktycznie z jakiegoś tam punktu widzenia mu się należał, bo jednak... skoro on za coś zapłacił ze swoich pieniędzy, to dlaczego miał się tym teraz dzielić z Raelynn? Tylko że Wainwright chciał oddać te durne dobra materialne swojej żonie, bo miało to być pewnego rodzaju zadośćuczynienie. Nie poprawił więc swojego adwokata, uznając, że teraz całkowicie zda się na niego i zobaczy, do czego to doprowadzi, skoro sam nie potrafił zdziałać niczego dobrego.
Pozostawało już więc tylko poczekać na decyzję Raelynn.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

/ostatni post jest z 30.12., więc uznaje temat za wolny/

- Pan Murphy prosił, żeby mu nie przeszkadzać – powtarzała w kółko recepcjonistka, która na wysokich obcasach próbowała dogonić Cabrere, stawiającą duże kroki i ignorującą próby jej zatrzymania.
- Gdyby tak było, nie powiedziałaby pani, gdzie jest.
Młoda kobieta zarumieniła się, bo owszem, na pytanie o prawnika wyznała wprost, że przebywa właśnie w sali konferencyjnej. Zachowanie recepcjonistki zmieniło się, gdy ta zauważyła odznakę przy spodniach Astry. Każdy w biurze wiedział, że policji nie wpuszczało się do prawników tak po prostu a zwłaszcza nie robiło się tego w przypadku Desmonda, który ze służbami miał szczególnie na pieńku.
- Pan Murphy jest bardzo zajęty. – Recepcjonistka była jak zacięta płyta. Nie wiedziała jednak, że nie miała szans z determinacją i stanowczością Astry, która tonęła i właśnie (pojawiając się w tym miejscu) chwytała się brzytwy.
Pani Kapitan stała przed trudnym dylematem świadoma, jak wiele ryzykowała podejmując się zrobić krok w jednym a nie drugim kierunku. W pracy rzadko kiedy się wycofywała. Nie pozwalała sobie wejść na głowę, przegadać się lub zmanipulować. Nie bawiła się w pół środki ani nie cackała z osobami, których działania uważała za złe lub niesłuszne. Podczas służby wojskowej postępowała podobnie i nawet wejście na odcisk generała nie stanowiło dla niej wielkiego problemu. Zrobiła to ryzykując własną dalszą karierą, co całe szczęście skończyło się tylko przeniesieniem z obawy, że poplecznicy oskarżonego wojskowego mogą chcieć się na niej zemścić. To była skromna cena, lecz nie wierzyła w szczęście ani w to, że uda jej się wyjść z tego cało po raz drugi. Bo to znów się stało. Znów podejrzewała kogoś wysoko postawionego rangą, lecz tym razem nie chodziło o wytknięcie błędu a świadomą zbrodnię, której udowodnienie będzie jak lot Ikara w stronę słońca. Poparzy się i to nie jeden raz. Możliwe, że upadnie i utonie, ale nigdy nie powie, że nie było warto.
Wpatrywała się w plakietki przy drzwiach, aż wreszcie dostrzegła tę konkretną. Sięgnęła do klamki, nacisnęła ją i nawet otworzyła drzwi, gdy młoda recepcjonistka, wciąż próbując ją zatrzymać, dosłownie wpadła do środka. Sądząc po jej ruchach próbowała stanąć Astrze na drodze, ale zamiast tego, wleciała do pomieszczenia i wpadła na pobliskie krzesło.
- Panie Murphy, proszę wybaczyć, ale ta pani..
- Kapitan Cabrera – wtrąciła w słowo dziewczyny, która przełknęła ślinę tak, jakby bała się, że za ów pomyłkę dostanie trzy lata w zawieszeniu.
- Kapitan Cabrera uparła się na to spotkanie.
- Jeżeli jesteś zajęty, to poczekam – stwierdziła Astra, ale zamiast zostać na korytarzu, weszła do sali, wygodnie rozsiadła się na jednym z krzeseł i już nic ją nie obchodziło. Cokolwiek Desmond robił, niech się nie krępuje i kończy, ale ona będzie mu patrzeć na ręce, a raczej na ten cudowny widok za oknem. Ile do cholery zarabiali prawnicy?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zdarza się, że człowiek czuje w kościach niespodziewanych gości, a Murphy od dobrych dwóch godzin odczuwał pieczenie w okolicach potylicy. Kto mógłby złożyć mu wizytę podczas pracy? Córka? Nie, Molly zazwyczaj informowała go o pojawieniu się w danym miejscu, sama zapraszała na rozmowę albo po ludzku czekała aż Desmond odezwie się do niej z tęsknoty. Kochane dziecko, gdyby każdy był tak dobrze wychowany jak ona...
Awanturę słyszał już na korytarzu, co bardzo go zaciekawiło. Wyczekiwał rozwoju wydarzeń, spodziewając się wzburzonego klienta czy innego alimenciarza niezadowolonego z wyroku. Des zazwyczaj brał stronę kobiet, ponieważ widok zdenerwowanego gościa, który przegrywa w sądzie był bezcenny. Z uśmiechem wyczekiwał aż drzwi się otworzą i wtedy ujrzał panią policjant. Ach jaka szkoda, że tak piękna buźka marnowała się w psiarni.
- Ah, Kapitan Sofia...jak miło cię widzieć - odparł, a jego uśmieszek poszerzył się prawie automatycznie. Po chwili przeniósł wzrok na sekretarkę, która nie wyglądała na szczególnie zadowoloną - Możesz iść, tej mocy nie jesteśmy w stanie powstrzymać - zaśmiał się i machnął do niej ręką, by zostawiła ich samych. Urocze dziewczę, ale kompletnie brak jej umiejętności perswazji.
- Stęskniłaś się? Wiesz, mam jeszcze jakąś godzinę do kolejnej rozprawy i jeśli chcesz... - spojrzał jak kobieta siada na krześle, sam jednak postanowił wstać z fotela. Podszedł do małego barku stojącego nieopodal i wyciągnął z niego whisky. Czasem częstował klientów szklaneczką szkockiej, tak na uspokojenie. Nie każdy wybierał rumianek, a dobry prawnik musiał być przygotowany na najgorsze okoliczności.
- Niecodziennie widuję cię w moim biurze. Znalazłaś już coś i przyszłaś mnie skuć czy rzeczywiście zdecydowałaś się zaprosić mnie na kawę? - spytał żywo zainteresowany powodem wizyty samej kapitan. Jej wysoka pozycja w hierarchii robiła wrażenie, choć charakterek mogłaby nieco naprawić. Nieszczególnie za nią przepadał, ale przynajmniej było zabawnie jak próbowała wyjść na poważną i władczą.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mimo uszu puściła jego uwagę i wzrokiem odprowadziła w stronę barku. Niczego nie powiedziała, nie poprosiła ani nie zasugerowała, czy chce coś do picia. Po prostu obserwowała jego dłonie i postawę. Za każdym razem, gdy go widziała było to dość rzadko, nigdy nie pasował Astrze do roli prawnika. Kiedy jednak dorzuci się do tego obronę mętów społecznych, zgodność była idealna.
- Czyli jednak przyznajesz się do morderstwa? - Sam przed chwilą powiedział, czy „już coś znalazła”, co samo przez się mogło sugerować zbrodnię. Taki człowiek musiał mieć mnóstwo trupów w szafie, ale sam nigdy by nikogo nie zabił. Cabrera dobrze znała ten typ. To był człowiek, który nie brudził sobie rąk. Miał od tego ludzi, bo sam zbyt dobrze wiedział, co oznaczała moc dowodów.
Był na to za mądry.
Długo mierzyła się z nim wzrokiem i kiedy zrozumiał, że pytała go o to pół żartem pół serio (jakby w ramach wzajemnego nienawistnego dogryzania) posłali sobie drobne uśmiechy.
Nie było ideałów. Każdy miał coś za uszami, ale nie wszyscy przy okazji robili na złość policji.
- Mam dla ciebie propozycje – Od razu przeszła do rzeczy. Nie była osobą, która owijała w bawełnę. – Nie obchodzi mnie, który kartel ci płaci ani z jakimi mętami wszedłeś w układy. Jestem solidarna z mundurowymi, pod którymi kopiesz dołki – Oczywista oczywistość. Wydział narkotykowy miał z Murphym więcej problemów niż przypuszczano a przynajmniej tak twierdzili policjanci. Wiedziała, że kryło się za tym coś jeszcze, wspomaganie dwóch różnych ugrupowań pałających się w sprzedaży narkotyków lub inny konflikt interesów. Nigdy w to nie wnikała, bo miała własny plac zabaw.ale – dodała po krótkiej pauzie i bardzo stanowczo podkreśliła to piękne (zapewne) dla uszu prawnika „ale” – ta solidarność ma swoje granice. – Nie odrywała spojrzenia od mężczyzny chcąc dostrzec jego reakcję. Na pewno będzie zadowolony. Napuszy się i napełni dumą, bo oto przyszła pani kapitan, która przyznaje, że nie wszystko było takie kolorowe. – Potrzebuje informacji, które wiem, że możesz albo posiadać albo je zdobyć. – Przyznanie się do tego.. cholera, poproszenie Murphy’ego o pomoc, było gorzkie w smaku. Ledwo to przełknęła. – Potrzebuje brudów, które pozwolą mi coś udowodnić. – Sam mógł dodać dwa do dwóch. Prawnik najczęściej miał do czynienia z Wydziałem Narkotykowym. To z nimi wchodził w szranki i wojował w sądach. Bronił dilerów, handlarzy i innych członków karteli. Cabrera rządziła wydziałem zabójstw i tylko głupi nie pojąłby, co takiego próbowała udowodnić.
Nie interesowały ją narkotyki a śmierć.
Konkretniej jedna; ale sama, na własną rękę, musiała udowodnić teorię, która nie spodoba się całej policji.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Emerald City Law Group Inc.”