WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://www.cravath.com/files/Uploads/I ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • — trzy
Windą na ósme, korytarzem w lewo, potem wreszcie trzecie drzwi z nieparzystym numerem, znajdujące się tuż obok okna wychodzącego na plac. Miewając chwile zawahania, Gabe nie sądził, że uda się mu tutaj dzisiaj dotrzeć. Byłoby to sporym wyjątkiem, toteż wymówka związana z jakim nagłym zachorowaniem na grypę nie wydałaby się nikomu podejrzana. Ale co z tego, skoro on sam by o tym wiedział. Mając przy tym świadomość, że sprawy muszą być niezwykle skomplikowane, skoro zmuszony był skorzystać z tak dziecinnej zagrywki. A nie były. Nie można tu było nawet mówić o sprawach jakichkolwiek — była tylko rozprawa, zwykły rozwód, nic nadzwyczajnego. Tamtego dnia, cały długi tydzień temu, spotkał się jeszcze z rozgorączkowaną Rae W. Zdecydowany o tym, by powiedzieć jej całą prawdę, milczał ostatecznie, zdawkowo odpowiadając na jej pytania. Wcześniej sam zaproponował jej przejście do mocnej ofensywy — zaatakować mieli od razu, wykorzystując maksimum możliwości. Dokładając do tego domniemany alkoholizm Fitza, mogliby śmiało zakładać, że rozwód zajmie niecały miesiąc, a Rae wzbogaci się o wszystko, co dotąd przywłaszczył sobie jej maż. Tylko tych psów mu było szkoda. Oszukując własne myśli, właśnie tego trzymał się, gdy odradzał jej pierwotną strategię. Zupełnie wbrew zdrowemu rozsądkowi manipulował nią i jej pragnieniami (zapewniając, że wcale nie potrzebuje odbierać tamtemu domu, by poczuć się lepiej). I chociaż samego Fitza zapewniał, że nie jest mediatorem w tym przedstawieniu, postąpił zgodnie z jego prośbą — przekonał zrozpaczoną Rae. że tego małżeństwa uratować się już nie da i najlepiej zrobi, gdy doprowadzi do rozstania w obopólnej zgodzie. Sprawy potoczyły się potem dość prędko: kontakt z prawnikiem Wainwrighta (chwała bogu), pisma do sędziego, umówienie spotkania, kolejne pisma, spisanie warunków. Niemalże idiotycznych, bo zgodnie z nimi, Rae nie domagała się niczego. Gdy zapytała Gabe’a, czy jej mąż będzie zadowolony z tego powodu, poczuł dość paraliżujący smutek. Bo oczywiście, że ten będzie szczęśliwy i pomyśli o tym, jaką ma fantastyczną żonę. I znów wygarnie mu prosto w twarz, że Gabe tego po prostu nie rozumie, ba! Że nigdy tego nie doświadczy! Budziło to chęć kreacji małych złośliwości, ale Hargrove uznał, że nie tędy droga. Jego celem było doprowadzenie tej sprawy możliwie jak najprędzej do końca, bez zbędnego przeciągania, bez kabotyństwa, bez wkraczania w jakiekolwiek zbędne interakcje. Tak więc o godzinie zero stawił się w pustej jeszcze sali konferencyjnej i począł rozkładać stosy papierów na podłużnym stole. Gdy okazało się, że wszyscy się spóźniają, zaczął się lekko denerwować. Gdy Rae zadzwoniła, że stoi w długim korku, bo wypadek, zaczął całe to spotkanie widzieć w ciemnych barwach. Siedział przy stole więc dość mocno spięty, koncentrując się na papierach innej sprawy, a gdy wiadomo kto wszedł do środka, poczuł się tak, jakby życie wymierzyło mu mocny kopniak w brzuch. Nie chcąc zdradzić jednak swoich niedorzecznych odczuć względem niego, nie wstał wcale, nie podał mu ręki ani nie wyraził jakiejkolwiek oznaki na to, że cieszy go to spotkanie. — Panie Wainwright — mruknął tylko na powitanie, zerkając na niego z ukosa. Zaraz potem wrócił do swoich nudnych dokumentów, chociaż kompletnie nie mógł skupić się na tym, co czyta.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

  • ~ 02
Nie interesował go ten rozwód w żadnym stopniu — chcąc jednak uwolnić się spod szponów nieszczęśliwego małżeństwa, zgodził się wziąć udział we wszystkich wymaganych spotkaniach, by jak najszybciej całą tę farsę mieć za sobą. Oszukiwał się wciąż naturalnie, że całe to przedsięwzięcie zwróci mu utraconą radość (której tak naprawdę nigdy nie odczuwał), spokój ducha (miał go od zawsze) i że ogólnie całe jego życie ulegnie diametralnej zmianie na lepsze (czego jeszcze?). Z tego powodu odezwał się do swojego kuzyna, który praktykę adwokacką zawiesił pięć lat temu, ale na jego prośbę postanowił ją odnowić — spełnił więc tym samym obietnicę złożoną panu Hargrove podczas ich ostatniego spotkania. Co się zaś tyczy wspomnianego spotkania... Fitz do dzisiaj nie wiedział, jak ma czuć się względem wydarzeń, które miały tamtego dnia miejsce. Powinien być głęboko urażony? Wycofany? Czy jednak niewzruszony tymi głupstwami i zaabsorbowany znacznie ważniejszymi sprawami? Zdecydował się na to ostatnie. Przyszedł do kancelarii niechętnie, nie spiesząc się i licząc, że wszystko zostało już ustalone bez niego. Kiedy jednak sekretarka otworzyła mu drzwi do sali, a w niej dostrzegł wyłącznie Hargrove’a, był lekko skonfundowany. — Spotkanie już się skończyło? Wszystko zostało już ustalone? — zapytał, wiedząc naturalnie, że byłoby to zbyt piękne, by było prawdziwe. Szczerze mówiąc, lekko obawiał się zobaczenia po tak długim czasie swojej żony — rozstali się w nie najlepszych stosunkach (trudno było się jej dziwić) i Wainwright nie miał bladego pojęcia, jak mógłby zareagować na jej widok; ostatnio coraz mniej panował nad swoim zachowaniem. Zaczął więc krążyć po sali, widząc, że Hargrove bynajmniej nie był zainteresowany jego towarzystwem i wszystkiego dotykał. Usiadł jednak ostatecznie, bo okropnie znużyło go to zajęcie i zaczął przypatrywać się prawnikowi, który siedział naprzeciwko. — To naprawdę zdumiewające, że zależy mi na tej sprawie najmniej z nas wszystkich, a przyszedłem tu jako drugi! — zauważył, rozbawiony nieco i wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki piersiówkę, którą począł rozkręcać. — Ma pan coś przeciw? — zapytał niezbyt zainteresowany odpowiedzią. Stwierdził jednak, że nie przebrnie przez to spotkanie na trzeźwo — nie tylko przez widok swojej żony, nienawidzącego go prawnika, ale przez te wszystkie perory, które niedługo zaczną być w tej sali wygłaszane. Istna katorga.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nigdy nie należał do grona defetystów. Bywały w jego życiu momenty, kiedy odznaczał się skrajnym katastrofizmem, jasne, kto niby nie zetknął się z tego typu absurdem, ale raczej nigdy nie wierzył w istnienie wiecznego pecha. Tym razem jednak daleki był od afirmacji życia; jak tu szukać plusów w gęstym bagnie, kiedy zagrzebało się w nim w całości? Wystarczyło jedno spojrzenie, by Gabe przepadł. Jakkolwiek tandetnie to brzmi, pewien był już całkowicie, że nie jest to kwestia chwilowej fascynacji. — Wszyscy się spóźniają — odparł krótko, wciąż wmuszając w siebie tę nienaturalną powagę i obojętność. Kiedy jednak tamten rozpoczął swój spacer po sali, Gabe dość nieśmiało wodził za nim wzrokiem. Jakie to fatalne położenie, prawda? Zauroczyć się kimś to jedno, tym bardziej kimś, kto jednak gra w innej drużynie i i tak by nic z tego nie wyszło. Gorzej, gdy zupełnym przypadkiem jest to ktoś, kogo teoretycznie zaliczać musisz do grona wrogów. Dość niechętnie więc podniósł na niego wzrok, gdy usiadł po drugiej stronie stołu. — A pan Franklin? Nie powinniście przyjść tu razem? — zapytał, trochę zbyt prędko, trochę zbyt śmiało, trochę bez poloru. Gotów był mimo to zapytać, czy Franklin Moore na pewno istnieje, ale rozmawiał z nim przecież telefon więc… Pozostawało mu ufać, że to w istocie licencjonowany prawnik, a nie wynajęty pod sklepem monopolowym niespełniony bezdomny aktor. Kolejne słowa, jak i czyn mężczyzny, całkowicie go zaskoczyły i początkowo wydobył z siebie tylko niewyraźne mruknięcie. Nie, szczerze mówiąc, nie miał nic przeciwko. W innym przypadku nawet by się ucieszył z tak zuchwałego zachowania, bo jednak pozwoliłoby mu to na sięgnięcie po wygraną. Ale. To cholerne ale. — Czy pan celowo stara się przegrać tę rozprawę? — zapytał wprost, przyglądając się mu uważnie. Co prawda chciał dorzucić, by ten czym prędzej schował piersiówkę, nim przyjdzie tu jego żona, ale chyba nie mógł. Nie powinien. Co go to przecież obchodziło.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ludzie zazwyczaj za nim nie przepadali, co nie ruszało go w żaden sposób — nie pragnął na siłę wzbudzić w kimś sympatii. Nie widział sensu w zwodzeniu innych cechami, które bynajmniej nie należały do jego charakteru; jaki miało to sens, skoro ukrywało się wówczas swoją prawdziwą naturę? Jeśli ktoś gotów był polubić go takim, jakim był w rzeczywistości, wtedy zaskarbiał sobie jego prawdziwą sympatię i dopiero wtedy Fitz w stanie był pokazać się ze swojej najlepszej strony. Nie lubił nędznych oszustów, choć czasem pewnie sam za takiego uchodził.
Pan Franklin? — powtórzył za nim, wlepiając w niego wzrok i przybierając poważny wyraz twarzy. — Och, przepraszam, pan Franklin jest w mojej kieszeni, zaraz go wyciągnę — odparł, wciąż zachowując pełną powagę i zaczął przeszukiwać wszystkie kieszenie. Nie miał być to złośliwy żart, ale Fitza... zazwyczaj odbierało się właśnie w ten sposób, prawda? W zamyśle miał to być raczej przerywnik dla rozładowania napięcia, dlatego uśmiechnął się w końcu serdecznie, jak gdyby Hargrove był jego dobrym przyjacielem. Nie chciał jednak, by zrobiło się zbyt miło, dlatego postanowił dodać jeszcze kilka swoich spostrzeżeń na ten temat. — Idąc tym tropem, pan powinien siedzieć tu już z moją małżonką, czyż nie? Uważa pan, że posiadanie swojego prawnika to jak... chodzenie na spacer za rączkę z matką? Ja nie mam bladego pojęcia, gdzie jest Franklin i niekoniecznie mnie to obchodzi. Przyjdzie, to przyjdzie. Nie to nie, może wpadł pod autobus. — Miał dziś humor nadzwyczaj przykry, co oczywiście miało związek z jego żoną; denerwował się tym spotkaniem chyba bardziej, niż przypuszczał. — Ciekawi mnie jednak, dlaczego moja żona się spóźnia. Nie chcą jej wydać niedźwiedzia grizzly, którego pragnęła na mnie nasłać? — zapytał, unosząc brew ku górze. Był to raczej kiepski żart, ale Fitz nie potrafił być dzisiaj zbyt rezolutny.
Słowa prawnika powstrzymały go przed napiciem się z piersiówki, ale wyłącznie na moment. Uśmiechnął się do niego, pomilczał trochę, wbijając wzrok w stół, a w końcu przenosząc go z powrotem na mężczyznę. — Dlaczego powiedział to pan z taką... zadrą? Nie powinien się pan cieszyć, że pomagam panu w wygraniu tej sprawy? — zapytał, chyba nazbyt śmiało, ale nie miał niczego konkretnego na myśli — o nic mężczyzny nie podejrzewał, po prostu wydało mu się to interesujące. Napił się zaraz potem, odkładając piersiówkę na stół i dostrzegł wówczas, że jego palec wciąż zdobi obrączka ślubna. Pragnąc pokazać swojej żonie całkowitą obojętność i chcąc ją jeszcze bardziej zdenerwować, zdjął ją prędko i schował do kieszeni od spodni. Czyn dość żałosny, ale chyba skuteczny?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bezcelowo powtarzane słowa, charakterem bliskie buddyjskiej mantrze — bo i w nich chodziło przecież o duchową przemianę — nijak sprawdzały się w rzeczywistości. Chcąc pozostać zupełnie odpornym na urok Fitza, zatracał się coraz mocniej w tak chorej, idiotycznej fascynacji. Podobnych historii miał za sobą już kilka, nigdy jednak żadna nie wiązała się z innym mężczyzną, jako że Gabe przez lata skutecznie walczył z pewną prawdą o sobie. Tymczasem wszelkie drobne gesty czynione przez tamtego, zwykłe słowa i paskudny brak wzajemnego zainteresowania sprawiały, że Hargrove nie był w stanie ciągnąć tej swojej fałszywej niechęci. Brzmiało to wszystko jak wyzwanie, komiczny uśmiech losu, który teoretycznie nie mógł doprowadzić do niczego dobrego, a jednak jawił się mu jako coś kuszącego. Ostatecznie nic złego nie mogło wyniknąć z tego, że wywalczyłby sobie choćby (zaledwie) przyjaźń Wainwrighta, prawda?
— Zabawne — stwierdził, dodając do tego nieco złośliwy uśmiech. Pozostanie biernym wobec tej przedziwnej scenki nie wchodziło w grę, bo Gabe, nawet uparcie powstrzymując się przed pewnymi zachowaniami, nie posiadał aż tak dobrego warsztatu aktorskiego. Ciężko jest bowiem ukryć szczere rozbawienie, prawda? Nawet tak prymitywnym i nieco obraźliwym zachowaniem. Tym razem jego wzrok nie powrócił do stosu papierów, jako że Wainwright nazbyt mocno go intrygował swą specyficzną naturą. I chociaż nie trwało to długo, na moment przepadł w tym jego przyjaznym uśmiechu. — Poniekąd tak jest — wyjaśnił spokojnie, starając się o dość powściągliwy ton głosu. — Widzi pan, obaj powinniśmy teraz milczeć, jako że możemy później wykorzystać fragmenty tej rozmowy na wzajemną niekorzyść. I to z pana adwokatem mogę raczej śmiało prowadzić jakąkolwiek dyskusję, co jest absurdem, oczywiście — oznajmił, wzruszając ramionami. Czuł, że mówi zbyt wiele i że, o zgrozo, słowa te przepełnione są paraliżującą nudą. Uznał jednak, że musi go uczciwie przestrzec zawczasu, by mieć później czyste sumienie. — Raelynn… to znaczy, pańska żona, utknęła w korku — wyjaśnił prędko, bo rozmawianie o niej ani trochę go nie ciekawiło. Rozjaśniało jednak sytuację, tak więc tak proste wyjaśnienie było po prostu wymaganym wtrąceniem. — Czy Franklin, jeśli możemy założyć, że istnieje, poinformował pana o tych wszystkich idiotyzmach? Pana jedynym zadaniem dzisiaj jest cieszenie się ciszą, kiwanie głową i składanie odpowiednich podpisów. Udało mi się przekonać Rae, by wynik rozwodu był korzystny dla obu stron — poinformował go, tracąc nad sobą kontrolę. Dłoń jego ułożyła się na dokumencie z wymogami jego klientki, które do momentu nadejścia pana Moore pozostawić powinny tajemnicą. Jeśli jednak wręczyłby ową kartę Fitzowi, wyłącznie w celach informacyjnych, czy na pewno popełniłby sporą gafę? Nie było mu dane zastanawiać się nad tym wszystkim, a dłoń cofnięta została gwałtownie, gdy tamten zadał swoje pytanie. Przez moment wpatrywał się w niego niepewnie, obawiając się, że zdołał przejrzeć go na wylot, ale zachowując zimną krew, niby od niechcenia, wzruszył ramionami. — Mówiłem panu, że nie interesują mnie tak proste potyczki. Jak można cieszyć się wygraną, kiedy nie uczestniczyło się nawet w wyścigu? — zapytał retorycznie, głowę lekko przekrzywiając na bok, co było u niego dość częstym gestem. Na tym pewnie mógłby zakończyć, ale myśli jego nazbyt zuchwale powędrowały w nieodpowiednią stronę. A co jeśli to jedyna szansa, by ośmielić się na jakąś szczerość? Nie całą, oczywiście, ale przyznać się do pewnych spraw, bo to ludzkie, to nic strasznego, no i przecież łatwiej byłoby zapanować nad tą dziwną relacją. Hargrove, ty debilu. — Chociaż tak właściwie, mówiąc szczerze, chodzi o to, że… — ale nie dane było mu zakończyć ten przedziwnej sentencji, jako że klamka drgnęła z cichym skrzypnięciem, a drzwi do sali zaczęły wolno się otwierać. Gabe wbił na moment wzrok w Fitza, prezentując dość oczywiste niezadowolenie, a następnie westchnął i przybierając na twarzy ponury uśmiech, zerknął na Rae. Wstał, by się przywitać i poudawać znów, że to jej stronę trzyma w całym tym sporze. Że to dla niej tu jest i o jej dobro walczy. Pomału zaczęła ogarniać go anhedonia, jako że uparcie począł wierzyć w to, że nigdy już nie zyska dobrej okazji do wykonania jakiegokolwiek korku, nawet jeśli dojdzie dziś do faktycznie pozytywnego rozstrzygnięcia małżeńskiej batalii.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Toczenie słownych przepychanek było naturalnym zjawiskiem, a przynajmniej w życiu Wainwrighta — kiedy jednak te zaczynały przybierać coraz bardziej impertynencki wydźwięk, Fitz tracił wszelkie zainteresowanie; uwielbiał dyskusje, jednak nienawidził kłótni.
Doprawdy, proszę pana, niech pan wykorzysta na moją niekorzyść co tylko zechce. Sądziłem, że jasno wyraziłem swoje stanowisko w tej kwestii podczas naszego ostatniego spotkania — odparł, co prawda nie unosząc się, ale nie lubił wałkować w kółko tego samego tematu, a jeszcze bardziej nie lubił, kiedy ktoś go upominał. Rozumiał wszystkie zasady, jakimi kierowała się ta kancelaria i rozumiał chęć przestrzegania etyki pracy, ale na miłość boską, dość już miał tej wszechogarniającej go nudy! Czy zamienienie ze sobą zaledwie kilku słów, faktycznie było tak sporą zbrodnią, jak to przedstawił Hargrove? — Poza tym nie mam zamiaru jakkolwiek panu zaszkodzić — dodał jeszcze, w celu całkowitego rozjaśnienia sprawy. To nie była jakaś nędzna sztuczka; zwykła gra, która na celu miała odszukanie słabych punktów prawnika, a następnie wykorzystanie ich przeciwko niemu. Nie pragnął skompromitować ani go, ani swojej żony.
Podważa pan złożoną przeze mnie obietnicę, zarzuca mi kłamstwo i jeszcze próbuje pan rozstawiać mnie po kątach, jakbym był jakimś przeklętym pięciolatkiem — zauważył, chowając na moment twarz w dłoniach. Ten komiczny rozwód już zaczął go dobijać, a nie byli nawet na półmetku! Cholera, nie przekroczyli nawet lini startu! Nie podniósł jednak tonu swojego głosu, gdyż bynajmniej nie był rozwścieczony, a raczej głęboko rozczarowany i zniesmaczony. Dopiero po chwili jednak zwrócił uwagę na słowa adwokata, które wcześniej mu umknęły i odkrył twarz, dłonie zatrzymując na karku.
Ja nie prosiłem... Nie chciałem, żeby... — przerwał, lekko skonsternowany. Z jakiego powodu prawnik Rae działał na korzyść Fitza, próbując nakłonić ją do złagodzenia warunków? Przecież nie o to Fitz prosił go ostatnio, a wyłącznie o zapewnienie jej, że Wainwright ruszył już do przodu i że ona także powinna wyzbyć się niepoważnej złości i zwyczajnie pozwolić mu odejść. Teraz naprawdę Hargrove go zaintrygował — szczególnie w momencie, w którym wyglądał, jakby chciał pokazać mu dokumenty, choć było to zagraniem tak wysoce nieodpowiednim, że nawet Fitz, nie mając bladego pojęcia o obowiązujących w tym zawodzie zasadach, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Przyglądał mu się z wyraźną fascynacją, aż w końcu nadszedł czas, kiedy powinien coś odpowiedzieć. — Tak, tak, jest to wysoce rozsądne podejście, chyba zrozumielibyśmy się w tej kwestii — przyznał i wykrzywił usta w uśmiechu, wciąż jednak będąc... zmieszany. Naszły go pewne podejrzenia, ale nie ośmielił się uznać ich za prawdziwe, ani tym bardziej nie miał zamiaru ich analizować. Myślał, że to będzie już na tyle — że nie odezwą się już do siebie do końca tego spotkania, ale Hargrove postanowił po raz kolejny go zaskoczyć. Czekał w lekkim napięciu, aż ten rozwinie swoją niespodziewaną sentencję, kiedy to do pomieszczenia weszła Rae. Automatycznie podniósł się z krzesła, jednak po chwili się zreflektował i z powrotem usiadł. Nieważne jak bardzo zainteresowały go wcześniejsze słowa Hargrove’a, teraz był zaabsorbowany wyłącznie swoją żoną.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To nie było w jej stylu - takie spóźnianie się. Szczególnie że spotkanie, na którym miała się stawić (jakieś dwadzieścia minut temu, jak wskazywał zegarek na jej nadgarstku), należało do wyjątkowo ważnych... Nawet jeśli za nic nie przyznałaby tego na głos. Nie była dobra w mówieniu o pewnych rzeczach otwarcie. Była zbyt dumna, przesadnie uparta i za bardzo nerwowa. Przez ostatnie tygodnie targało nią wiele emocji. Bywała głupio napuszona i oburzona, kiedy upierała się przy tym, że nie da mu żadnego pieprzonego rozwodu, żeby kilka dni później tupać nogami i gniewnie odgrażać się, że odbierze mu wszystko - absolutnie wszystko - co kiedykolwiek posiadał, a na koniec wcielać się w rolę wielce łaskawej, dobrej jeszcze-nie-byłej żony, która z godnością oświadcza, że chciałaby, aby Fitz po prostu był szczęśliwy. Mówiła o tym na głos - podczas posiadówek z przyjaciółkami, rozmów przy kawie w biurze, w którym pracowała, a nawet w trakcie konsultacji z prawnikiem. Nie była jednak w stanie przyznać się do tego, że gdzieś tam w środku było jej zwyczajnie przykro... trochę... czasami... Ani do tego, że stresowała się przed tym spotkaniem chyba jeszcze bardziej niż przed wymarzoną pierwszą randką, kiedy była nastolatką. Mimowolnie wiązała z nim jakieś głupie nadzieje... Nawet jeśli nie potrafiłaby sprecyzować, z czym konkretnie były związane.
A teraz tak po prostu się na nie spóźniała. Kurwa.
Wszystko przez pierdolone korki w pierdolonym Seattle, pierdolony deszcz i pierdolonych pracowników na budowie, na której była kierownikiem. Wszystko chuj.
W efekcie podjechała pod kancelarię z prawie półgodzinnym opóźnieniem, włosami nieco napuszonymi od wilgoci i już na samym wstępie odrobinę rozdrażniona. Przed wyjściem z samochodu zdążyła tylko zerknąć w lusterko, żeby upewnić się, że tusz jej się nie rozmazał i prawie zapomnieć o zgarnięciu torebki z fotela pasażera. Kiedy jechała windą, miała wrażenie, że serce podchodzi jej prawie do gardła. Chciała nawet dyskretnie sprawdzić, czy z tego wszystkiego trochę się nie spociła, ale przypomniała sobie, że jest w miejscu publicznym i nie wypada, więc zaniechała po odchyleniu łokcia od boku o zaledwie kilka centymetrów.
Wszystko będzie dobrze. Papiery są już gotowe, wszystko odpowiednio ułożone, aby wyszło dla wszystkich jak najlepiej... Tak, na pewno będzie najlepiej. Dla wszystkich. Gabe z pewnością dobrze się spisał, w końcu był świetnym prawnikiem, znał się na swojej pracy. Sprawiał też wrażenie dobrego gościa, a Rae nie wiedziała, czy można tak z czystym sumieniem powiedzieć o wielu prawnikach. Oprócz niego i Kylie praktycznie nie znała nikogo w tej branży, a oni oboje wydawali się naprawdę w porządku, więc... może to, że nie można im ufać, to tylko krzywdzący stereotyp.
Przed wejściem do odpowiedniej sali wzięła głębszy oddech i odgarnęła włosy z twarzy. Nie miała wątpliwości, że już na nią czekają. Długo. Po raz ostatni powiedziała sobie, że wszystko będzie dobrze. Była dorosła, zorganizowana, odpowiedzialna. Chciała dobrze. Spóźnienia się zdarzają. Tak... - Cześć, przepraszam, cholerne korki - wyrzuciła, przybierając najbardziej neutralny ton, na jaki była w stanie się zdobyć. Przywitała się z Gabe'em, na tę okazję nawet przywołując na twarz uśmiech. Potem podeszła bliżej stołu, zerknęła na Fitza i... W sumie jak należy się przywitać z jeszcze-nie-byłym mężem? Zatrzymała się w pół kroku, z lekko uniesioną ręką, nie do końca wiedząc, czy zamierzała mu ją podać czy może zwyczajnie go uścisnąć. Opuściła ją jednak, widząc, że on również miał podobny problem. Opuściła dłoń, gdy usiadł po chwilowym poderwaniu. Odchrząknęła. - Fitz - zdecydowała się wypowiedzieć jego imię i skinąć mu głową. Zdecydowała się również udawać, że jest całkowicie rozluźniona, a to wszystko to dla niej tylko i wyłącznie formalność. Bo przecież to była tylko i wyłącznie formalność. Rozmawiają przez chwilę, Gabe wyjaśnia Fitzowi, co mu proponują, podpisują tę makulaturę i koniec. Wszyscy zadowoleni, Rae wychodzi na bohaterkę. Wspaniałomyślną, hojną, rozsądną i dorosłą... A chwilę później jej wzrok padł na blat stołu, na którym tuż przed Fitzem leżała piersiówka. Brwi Rae od razu uniosły się wyżej. - Serio, Fitz? - zerknęła na swojego jeszcze-nie-byłego męża z mieszaniną niedowierzania i przygany. - Naprawdę? Tutaj? - zapytała tylko i jak często miała w zwyczaju (z czego nie zdawała sobie sprawy), przewróciła oczami, po czym nie zastanawiając się nad niczym więcej zajęła miejsce po przeciwnej stronie stołu i z cichym westchnieniem pokręciła głową.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jakaś spora przykrość płynęła z tej wzajemnej, pozornej niechęci. W intencji Gabe’a w żadnym stopniu nie leżało uprzykrzanie Fitzowi życia, więc kiedy zdał sobie sprawę z tego, że zwykła chęć pomocy odbierana jest przez tamtego w negatywny sposób, utracił resztki rezonu. Czy naprawdę popełniał aż tak wielką zbrodnię poprzez zwykłe wskazywanie mu, jak powinien się zachować? Jakich nawyków powinien na moment się wyzbyć? Przecież chodziło o to, by nie ucierpiał zbyt mocno w tych prawnych potyczkach, bo jego zapewnienia, że jest to mu całkowicie obojętne, uważał za wygodne kłamstwo — każdy człowiek prędzej czy później pęka. A nawet jeśli Fitz szczerze obiecał, że nie będzie mu jakkolwiek szkodzić, Gabe nie mógł zrewanżować się tym samym przecież. MUSIAŁ mu zaszkodzić, wbrew własnej woli, ale jednak. Niegdysiejsze obawy związane z tym konkretnym zawodem dopiero teraz zaczęły na nowo się w nim rozbudzać; naraz przypomniał sobie słowa matki, że pożałuje jeszcze tak idiotycznej decyzji. — Pan jest albo ślepy, albo, najmocniej przepraszam, głupi — rzucił w odpowiedzi, wzdychając przy tym lekko. Właśnie tak kończy się ta cała zabawa w zgrywanie dobrego samarytanina; ani to przyjemne, ani łatwe, a w efekcie otrzymuje się tylko pretensje. Co prawda szczeniackim zachowaniem było ponowne obrażanie Fitza, ale ciężko byłoby odnaleźć inne słowo, doskonale obrazujące jego problem. Jako że Hargrove każde słowo wypowiadał z uprzejmością i wbrew zasadom, jasnym przecież powinno być, że nie chodzi tu o zarozumiałość i umniejszanie komukolwiek, a po prostu zwykłą, przedziwną sympatię. Z jednej strony obawiał się zdemaskowania, a z drugiej… Po co miał ukrywać cokolwiek? Poza tym nie chodziło wcale o to, by poddając jego zachowanie wnikliwej analizie Fitz dostrzegł istotę sprawy, a o to, by odkrył po prostu, że nie powinien w nim dostrzegać wroga. Nawet jeśli było to rzeczą irracjonalną.
Miała to być kwestia jednego spotkania. Gabe szczerze wierzył w to, że tyle im wystarczy — dojdą do porozumienia, nie będą komplikować, bo i po co. Im szybciej się to potoczy, tym lepiej — mógłby pod koniec miesiąca bez wyrzutów zapomnieć o tej dwójce, o ich śmiesznej sprawie i absurdalnych uczuciach, które pojawiały się w nim nie wiadomo skąd i dlaczego. Po przywitaniu się z Rae obiecał sobie, że na niej już tylko skupiać będzie swoją uwagę, głównie ze względu na Kylie. Unikał więc kompletnie zerkanie w stronę Fitza, jakby samo podchwycenie jego wzroku mogło sprawić, że każdy dowie się o jego sekretach. Nie wtrącił się potem, nie stanął w jego obronie, nie usiłował złagodzić napięcia. Czekał w ciszy na przybycie jego prawnika, a gdy człowiek o imieniu Franklin stanął w drzwiach, Hargrove wstał, by wymienić z nim krótkie uprzejmości. Po chwili wszystko było już gotowe, cisza wypełniła pomieszczenie, a Gabe sięgnął po właściwy papier numer jeden i uśmiechnął się lekko. — Razem z moją klientką uznaliśmy, że najrozsądniej będzie zamknąć sprawę rozwodu w kilku spotkaniach, bez obecności świadków, jak i bez procesu — zaczął, uparcie wciąż unikając zerkania na pewną osobę. Nie było w tym nic dziwnego (teoretycznie), skoro i tak wszelkie rozmowy odbywać musiał z prawnikiem drugiej strony. — Wobec tego możemy zrezygnować z orzekania o winę, pod warunkiem, że cały majątek podzielony zostanie po równo — kontynuował, starając się mówić to wszystko z przekonaniem, uprzejmością i tak dalej, bo nie był to moment, kiedy wszyscy powinni skakać sobie do gardeł. — A wliczają się w to koszty ze sprzedaży domu, w którym obecnie mieszka pan Wainwright, jak i zysk z dotąd sprzedanych książek. Oraz, naturalnie, tantiemy — kontynuował, podwyższając lekko głos, jako że deszcz rzęsiście stukał już o ogromne szyby. I wtedy też chyba zaczął przeczuwać, że coś pójdzie nie tak, musi, bo zdawało się to zbyt proste. Pytanie jednak czy to Fitz uzna, że nie chce się niczym dzielić, czy jednak Rae stwierdzi, że nie chce ponosić równej co i on winy za rozpad tego małżeństwa.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Prawdopodobnie i jego i drugie, pomyślał sobie, słysząc te infantylne oszczerstwa ze strony adwokata, jednak nie skomentował tego na głos. Doprawdy przedziwny był to człowiek i Fitz coraz bardziej zaczynał postrzegać, jak bardzo Hargrove odbiegał od nakreślonego portretu psychologicznego, jakiego dokonał podczas ich pierwszego spotkania.
Nie spodziewał się, że widok Raelynn aż tak w niego uderzy; zupełnie jakby jego dusza rozrywana była na strzępy, jakby ktoś niemiłosiernie pastwił się nad nim i nie zamierzał go oszczędzić. Dotychczas powtarzał sobie, że jego żona jest twarda — ba, nie znał drugiej tak silnej osoby. Kiedy jednak zobaczył wyraz jej twarzy, kiedy dostrzegł te niewielkie szczegóły, widoczne prawdopodobnie tylko dla jego oka (bo nikt nie znał jego żony tak doskonale, jak on sam), coś brutalnie ugodziło go w serce. Dotarło do niego wówczas, że jego egoizm po raz kolejny wyrządził jej niewybaczalną krzywdę, na którą absolutnie nie zasługiwała. Odchrząknął więc tylko na jej słowa, zupełnie jakby pozbawiony był aparatu mowy i wbił wzrok w stół. Mogło to zostać odebrane jako skrajny przykład arogancji, jako niedopuszczalny brak szacunku do małżonki, ale było to wyłącznie próbą powstrzymania nazbyt rzewnych słów, które nigdy już nie miały wydostać się z jego ust. Chciał odejść od Raelynn, taki był cel całej tej szopki i tego musiał się trzymać. Nie mógł zdradzić się poprzez wylew jakichś ckliwych przeprosin, które uczyniłyby z niego zwykłego idiotę i utrudniłyby znacznie ich rozwód.
Oczekiwanie na Franklina przebiegło w całkowitej ciszy — w ciszy, podczas której próbował przekonać samego siebie o słuszności swoich poczynań. Nie mógł dłużej trwać w nieszczęśliwym związku; było to niesprawiedliwe zarówno względem niego, jak i brunetki. Nie istniał także żaden odpowiedni sposób, żaden złoty środek na rozwiązanie tego małżeństwa — pod koniec każdego scenariusza Raelynn kończyła w roli ofiary, a on egoistycznego dupka. Skoro więc taki film miał się rozegrać — niech tak będzie. Zaczął całkiem niegroźnie; podczas przemowy Hargrove’a bujał się na krześle, rozglądał się po pomieszczeniu i w końcu wbił wzrok w sufit, jakby znalazł tam istotniejsze i ciekawsze elementy od mowy prawnika. Pod koniec jego słów parsknął jednak mało subtelnym śmiechem — mniej więcej w momencie, w którym Hargrove wspomniał o tantiemach. Przeprosił jednak za to prędko, odwracając mimo to głowę (jakby próbował powstrzymać dalszy napad rozbawienia) i złapał swojego adwokata za ramię, licząc, że ten pomoże mu okiełznać to jego rozchichotanie. Tak, robienie z siebie dzieciaka przychodziło mu z zaskakującą łatwością... Powstał też w końcu, poprawił marynarkę i mimo prób Franklina przywołania go do porządku, postanowił dalej brnąć w tę dziecinadę. — Świetnie, wspaniale, czy to już koniec spotkania? Państwo wybaczą, ale muszę napisać książkę, za którą moja żona dostanie połowę pieniędzy — powiedział, udając pełną powagę, a potem lekko się skrzywił. Zachowywanie się w ten sposób nie sprawiało mu wcale przyjemności — czuł się fatalnie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wiedziała, czego powinna spodziewać się po tym spotkaniu, kiedy na nie szła, a jednak - jak teraz zdawała sobie sprawę - miała pewne oczekiwania. Mimowolnie ułożyła w głowie dziesiątki scenariuszy. Nie wiedziała dlaczego ani tym bardziej po co. Nie była jedną z tych kobiet, które lubiły żyć marzeniami i roić sobie nadzieje na coś, co nigdy nie miało nadejść. Scenariusze układane na wyrost były w większości przypadków zupełnie bezużyteczne. I nawet jeśli ułożyło się ich dziesiątki, tysiące czy miliony, całkowicie róznych od siebie, to nadal można było nie wymyślić tego jednego, który faktycznie miał się rozegrać. W swoich wszystkich nieśmiałych rozważaniach Raelenne brała pod uwage wiele opcji, ale z jakiegoś powodu każda z nich zakładała, że całemu temu cholernemu rozwodowi będą towarzyszyły emocje. Jakiekolwiek emocje. Nie przewidziała w swoim małym babskim i widocznie totalnie zbyt emocjonalnym móżdżku, że Fitz na przekór wszystkiemu może pozostawać całkowicie obojętnym.
Zaczynając od piersiówki leżącej na stole, którą wypatrzyła, kiedy weszła, poprzez bujanie się na krześle i skrajny brak zainteresowania, gdy ich prawnicy rozmawiali. Wpatrywała się w niego uparcie, jakby liczyla, że może go tym sprowokować i... nic. Zupełnie nic. W pewnym momencie miała ochotę kopnąć go pod stołem. Może to wywołałoby jakąkolwiek reakcję. Z każdą chwilą coraz bardziej marszczyła brwi, a jej twarz nabierała ostrzejszego wyrazu. Nie mógł, do cholery, przynajmniej udawać, że mu na czymkolwiek zależało?! W takiej chwili?! Serio?! Kilkanaście lat ich małżeństwa właśnie szło w sedes (albo kibel, jeśli ktoś woli to słowo), a on bujał się na krześle i był tym wszystkim cokolwiek głęboko znudzony. A kiedy parsknął... No, przynajmniej to w końcu była jakaś, kurwa, reakcja!
- I z tych wszystkich rzeczy, o których tu rozmawiamy, to cię najbardziej boli, tak? Że dostanę tantiemy z twoich pieprzonych książek - prychnęła i zaplotła ręce na piersi. Tak naprawdę wcale nie uważała jego twórczości za jakieś pieprzone książki. Szanowała to, co pisał. Po prostu takie sformułowanie wydawało jej się bezczelne. - Wiesz co, Fitz? Mógłbyś przynajmniej spróbować zachowywać się, jakby cokolwiek cię to wszystko obchodziło. Naprawdę - postanowiła mu wyrzucić i pokręciła głową, po czym sama spojrzała w sufit. Była na niego zła. Rozgoryczona. I chyba trochę nawet zachciało jej się płakać, więc wbiła wzrok w sufit.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A więc coś poszło nie tak. Nie żeby faktycznie było to dla niego jakimś zdziwieniem, ale raczej nie pojmował zachowania Wainwrighta. Miał go raczej za człowieka dość rozumnego, może ekscentrycznego, ale na pewno nie głupiego. Nawet jeśli pozwalał sobie na podobne epitety pod jego adresem, boże uchowaj, wcale tak o nim nie myślał! Do tego momentu naturalnie. To nagłe przedstawienie, ta bezmyślność, to wszystko… Czy naprawdę był takim kretynem? Czy jednak z jakiegoś przedziwnego powodu uchodzić chciał za egoistycznego utracjusza? Nie, pierwsze ich spotkanie jasno wskazało, że Fitzowi daleko do takiego typu człowieka. Gabe jednak zerknął niepewnie na Rae, by wybadać z jej reakcji, czy jest to dla niej jakaś nowość czy zachowanie, do którego już przywykła. — Panie Moore, mógłby pan zapanować nad swoim klientem? — zwrócił się do adwokata tamtego, który niestety zdawał się równie zdziwiony tymi nagłymi wyczynami. Dopiero potem Gabe odważył się na przeniesienie wzroku na Fitza, dość niepewnie, starając się to wszystko jakoś zrozumieć. I gotów był nawet wytknąć, że jeżeli Wainwright jest pijany, to całe to spotkanie nie ma sensu, ale wcale nie chciał zachowywać się tak podle. — Jeśli nie czuje się pan na siłach, możemy naturalnie przesunąć to spotkanie na inny dzień — powiedział więc, kierując oczywiście swoje słowa do Fitza. Wiadomo, jeszcze walczył o to, by jakoś im obojgu z tym wszystkim pomóc — znaczy się, walczył o to, by jednak obyło się bez sądu. — Mamy do omówienia jeszcze inne kwestie, jak na przykład opieka nad psami, jak i rozdzielenie wszystkich posiadanych przedmiotów. Zgodnie z zasadą podziału wszystkiego w równej mierze — przypomniał wszystkim, bo jednak nawet jeśli były to sprawy nudne, to jednak konieczne w rozstrzygnięciu. Dostrzegając jednak zachowanie Rae, odwrócił się do niej w końcu i ułożył na jej ramieniu dłoń, by dodać jej nieco otuchy. — Wszystko w porządku? Chcesz to przełożyć? — zapytał z troską, bo jednak naprawdę nie byłoby to wcale takie dziwne. Wiele osób na pierwszych spotkaniach nie daje rady; dla Gabe’a liczyło się już po prostu to, by nagle nikt nie stwierdził, że jednak należy sprawę tę rozstrzygnąć w sądzie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie musiał patrzeć wprost na swoją żonę, by dostrzec jej wściekły wzrok — ta wbiła go w niego tak nachalnie, że Fitz poczułby go nawet siedząc w innej sali (jeśli tylko Raelynn miałaby rentgen w oczach, wiadomo. A pewnie miała). Umiejętnie jednak udawał, że nie robi to na nim żadnego wrażenia, choć w istocie robiło i to spore — tak spore, że biedak się poważnie zestresował. Miał wrażenie, że kobieta wstanie za moment ze swojego krzesła i go nim rąbnie, co byłoby zresztą całkiem zrozumiałe. A jeszcze godzinę przed tym spotkaniem zarzekał się, że Raelynn nie będzie w stanie wywrzeć już na nim żadnego wrażenia... Całe szczęście, że nie dostrzegła jego zdenerwowania.
Popatrzył na prawnika żony, kiedy ten zadał mu pytanie i trzy razy mrugnął oczami, zanim zdecydował się mu odpowiedzieć. — Skąd pomysł, że nie czuję się na siłach? — zapytał poważnie, jakby wielce zaskoczony i lekko urażony. Choć nie był. Już szybciej samym sobą był urażony i zaskoczony, tą swoją niezwykle durną postawą, za którą miał ochotę strzelić sobie w głowę. Że też, kurwa, nie mógł być typowym Kowalskim spod sklepu, z przeciętnym umysłem! Wtedy wierzyłby w tę przeklętą miłość, wtedy biegałby za Raelynn dziękując jej, że go wybrała, a teraz? Gotów był jedynie stać się dla niej cholernym ascetą, by tylko zadośćuczynić jej to, że nie darzył jej odpowiednimi uczuciami. Nic więcej nie mógł jej ofiarować i to tak okropnie go mierziło. Kiedy więc to ona postanowiła się do niego odezwać, znów poczuł się przeokropnie, ale tym razem już go nie zmroziło. Zamiast tego usiadł z powrotem na krzesło i odpowiedział z pełnym opanowaniem: — Ależ kochanie, mnie absolutnie nic nie boli. Wiesz przecież, że takie bzdury nie robią na mnie wrażenia — i od razu swoich słów pożałował. Przegiął. Nigdy nie odnosił się do niej z tak wyraźnym brakiem szacunku, nigdy nie był wobec niej takim ordynarnym dupkiem, bo darzył ją naprawdę sporym szacunkiem. Oczywiście mógł powiedzieć coś gorszego, ba, istniały dużo straszniejsze słowa! Ale on nawet pragnąc komuś dokuczyć zachowywał względną kulturę, a skoro przeżył z Rae dwadzieścia lat, ta na pewno odebrała to zdanie jak najgorszą obelgę. Dlatego już nie skomentował jej uwagi, nie ośmielił się. Udał tylko obojętność, bo na jakiekolwiek przejawy szczerego smutku nie mógł sobie przecież pozwolić. Na kolejne słowa adwokata jednak prychnął. — Raelynn i opieka nad czymś? Proszę pana, niech pan sobie nie żartuje — pokręcił głową, znów rozbawiony. Może jego słowa były zbyt ostre, ale naprawdę nie potrafił wyobrazić sobie Lynn zajmującej się jego psami. Naturalnie mogła chcieć odebrać mu je z czystej złośliwości, ale jaki był tego sens? Nie kochała ich, ba, nawet ich nie lubiła, a nie była na tyle okrutna, żeby niewinne stworzenia skazać na cierpienie. Była naprawdę wspaniałym człowiekiem, co okropnie mu się nie podobało, bo fakt ten znacznie utrudniał jego plan. Całe szczęście, że ostatecznie się nie rozpłakała — wtedy najprawdopodobniej Fitz przestałby już zgrywać gnojka i za wszystko by ją przeprosił.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mimo bycia jak standardowa durna baba, która myślała i wyobrażała sobie zdecydowanie za wiele w związku z tym spotkaniem, nie miała wątpliwości co do jednej rzeczy - to miało być pożegnanie z tym małżeństwem. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że udało jej się z tym pogodzić. Wprawdzie ona i Fitz nie dogadywali się najlepiej już od dłuższego czasu. Nie potrafiłaby powiedzieć, jak długo to konkretnie trwało, ale ich relacje ulegały stopniowemu zepsuciu już od lat. Może to była rutyna, która ma w zwyczaju wkradać się do związków o tak długim stazu, a której oni nie umieli się przeciwstawić - nawet mimo tego, ile razem przeszli. Może po prostu byli zbyt młodzi, gdy runęli w to wszystko na łeb na szyję, bardziej pod wpływem chwili i okoliczności niż realistycznie i odpowiedzialnie podjętej decyzji. Może nie była dobrą żoną. Może on nie był dobrym mężem... Może zawsze był tylko zwykłym gnojkiem, który zwyczajnie czekał na okazję, żeby ją zdradzić? ...Chociaż umówmy się, w to nigdy nie chciałaby uwierzyć. Wolała wierzyć w to, że kiedyś faktycznie był czas, kiedy się kochali i najwidoczniej ten czas się skończył. Wszystko się zesrało. A to tutaj, teraz, cała ta szopka z prawnikami i poważnymi papierami, to był pogrzeb ich związku. Kilkanaście wspólnie spędzonych lat miało pójść się tak po prostu pieprzyć. Rozumiała to. Powtarzała sobie, że tak jest lepiej i szczerze chciała w to wierzyć... Ale mimo wszystko i tak ją to bolało. A tymczasem Fitz zachowywał się, jakby miał to wszystko w dupie, a to kilkanaście lat, które razem spędzili, totalnie nic dla niego nie znaczyło.
Gnojek. Totalny gnojek!
Przewróciła oczami, kiedy odpowiedział pytaniem na pytanie zadane mu przez Gabe'a. Ugryzła się w język, zanim wypluła z siebie jadowitą sugestię dotyczącą tego, że być moze zbyt dużo już tego dnia wypił. Jakaś dorosła cząstka jej osobowości przekonała jej, że to byłoby wyjatkowo niskie zagranie. Ta dziecinna i czepialska mocno tego pożałowała już chwilę później, kiedy - utrzymując tendencję zachowywania się jak totalny gnojek - Fitz zwrócił się do niej przez "kochanie". To było jak kropla, która przelała czarę goryczy. Rae poczuła się, jakby wszystkie emocje, które do tej pory starała się trzymać w ryzach, zapłonęły w niej od tej jednej iskry. - Nie mów tak na mnie! - odpowiedziała mu porywczo, zdecydowanie zbyt głośno, może nawet histerycznie, uderzając przy tym dłonią w blat stołu. - Nie waż się tak do mnie zwracać, rozumiesz?! - dodała jeszcze, zanim zdążyła się opanować albo choćby pomyśleć o tym, jak bardzo niestabilna emocjonalnie się przez to wydaje. Nagły wybuch, krótka supernova gniewu i rozżalenia. Roziskrzone, pełne oburzenia spojrzenie posłane w kierunku jeszcze-nie-byłego męża... I dopiero potem kilka chwil na oddech. Tak działała. Reagowała emocjonalnie, zbyt szybko i gwałtownie i dopiero potem reflektowała się, że może to było niepotrzebne. Za późno.
Ręka Gabe'a na ramieniu na pewno pomogła. Zerknęła na niego krótko i swoją dłonią poklepała jego dłoń łagodnie dwa razy. - Wszystko w porządku... - zapewniła... Chociaż było to oczywiste kłamstwo. Nic nie było w porządku. Była wściekła. Gdyby miała powiedzieć, dlaczego, to pewnie nie potrafiłaby ubrać tego w słowa. Po prostu tak było. Zdenerwowało ją całe to spotkanie. Zdenerwował ją Fitz. Zdenerwowało ją to, że była taką frajerką i chciała się zgodzić na ten cholerny rozwód bez orzekania o winie... Mimo że chyba oczywistym było, kto był w tym wszystkim winny?! Kto się w ogóle niczym nie przejmował?!
- Oooch, tak! Bo ty jesteś taaaaki opiekuńczy! Taki wspaniale troskliwy! Twoje kochanki na pewno to potwierdzą, co? - wypaliła, tym razem nie bedąc w stanie ugryźć się w język... Mimo ze pewnie powinna... Z cała pewnościa powinna. Niestety, zdała sobie z tego sprawę odrobinę za późno. Dokładnie tak jak zazwyczaj, najpierw działała, potem myślała. I teraz mogła tylko spłonąć ognistą czerwienią na policzkach. To był niski cios, zdawała sobie z tego sprawę... Ale było już za późno. - Przepraszam... - dodała po chwili, bardziej w stronę Gabe'a i prawnika Fitza niż w stronę samego Fitza. Przepraszała za tę szopkę, nie za swoje słowa. I na pewno nie za swoje emocje. Chyba miała prawo do odczuwania jakichś emocji, do cholery! Nie potrafiłą się zachowywać, jakby to kilkanaście lat małżeństwa nic dla niej nie znaczyło... Najwidoczniej w przeciwieństwie do niektórych...

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bo jest pan starym zgredem, w dodatku pijakiem, cisnęło się na usta, ale na całe szczęście Gabe zachował się przyzwoicie i westchnął po prostu cicho. Za słabo znał Fitza, by na podstawie tego przedstawienia dojść do odpowiednich wniosków, ale nie było to wcale potrzebne — łatwo było odkryć, że jest to częścią jakiegoś idiotycznego planu. Czy po prostu chodziło o jakieś żałosne popisy, czy może jednak chwilowe zaćmienie umysłu, nieważne. Przykro się na to patrzyło, bo Hargrove zakładał, że Wainwright jest za mądry na podobne chwyty. Tym bardziej było to nieprzyjemne w odbiorze, skoro jego żona zdawała się chłonąć każde słowo z nazbyt dużą siłą, czemu jednak ciężko było się w takiej sytuacji dziwić. Gabe starał się nie wtrącać w ich wymianę zdań, spoglądając gniewnie na adwokata Fitza, któremu chyba powinno odebrać się uprawnienia za takie zaniedbania i lekceważące podejście. Zero odpowiednich reakcji, zero współczucia. A to ponoć Hargrove zwykł zachowywać się jak palant. — Moore, damy wam dosłownie minutę na obgadanie tego wszystkiego, nie więcej. I jeżeli zaraz nie będziemy mogli w kulturalny sposób zająć się sprawą, papiery jeszcze dziś trafią do sędziego — powiedział spokojnie, rezygnując już jednak z ciepłego tonu. Nie miał na to wszystko siły, żal mu było Rae i uważał, że nie zasługuje na te wszystkie paskudne słowa. Gdy Franklin faktycznie wstał, wskazując swojemu klientowi, by na moment opuścili salę, Hargrove postanowił raz jeszcze się do niego zwrócić. Do nich. By mieli świadomość z czym się mierzą. — Jeśli pański klient będzie nadal zachowywać się w taki sposób, nie będziemy zgadzać się na mediacje, domagając się kompletnego orzeczenia o winie, a więc i otrzymania wszelkich praw majątkowych i osobistych — upomnienie powędrowało głównie do Moore’a, ale Fitz też powinien wyczytać z tego, że owszem, Rae otrzyma potem te psy, czy tego chce, czy nie. Gabe tego nie chciał, ale jednak musiał stosować się do zasad kancelarii, która owszem, po nieudanej próbie złagodzenia sytuacji, przechodziła do brutalnego ataku.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Emerald City Law Group Inc.”