WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
Dzisiaj Indy od rana właśnie zamykała taką transakcje. Walka toczyła się o infrastrukturę telefoniczną, na która dodatkowo bank miał dać kredyt. Dużo zawiłości, kłótnie i ciężka atmosfera. Po kilku godzinach blondynka potrzebowała już przerwy, na szczęście firma, która reprezentowała też potrzebowała chwili na wewnętrzną naradę. Blondynka wyszła z sali i skierowała się do drugiego pomieszczenia, w którym na gości czekał catering. Kiedy Indy zobaczyła pracowników jednej z restauracji serwującej sushi lekko tylko przewróciła oczami. Wychodząc z sali miała wrażenie, że sprawa się nie zamknie, że wszyscy się wycofają, a kancelaria stanęła na wysokości zadania i zadbała o to by podać świeże sushi przygotowywane na miejscu. Szkoda z tego nie skorzystać- tym bardziej, że nie jadła nic od śniadania, a dochodziła północ.
-Muszę czekać na wszystkich ze spotkania czy jak się ładnie uśmiechnę to zrobi Pan dla mnie coś smacznego?- zapytała siadając na krześle koło stolika mającego robić za miejsce pracy sushi mastera. Kiedy mężczyzna się odwrócił uśmiechnęła się lekko. Znała go, chodziła do miejsca, w którym pracował.
-Ricky?- zapytała niepewnie bo nie chciała popełnić błędu ale tak, kojarzyła go.
- you are my lobster
-
Ricky niedawno oświadczył się Astrid, a kupno pierścionka zaręczynowego dość poważnie uszczupliło jego budżet. Wiadomo, nie był to wielokaratowy diament, ani inny szczególnie szlachetny kamień, jednak nie był to pierścionek z maszyny widywanej w bardziej turystycznych częściach miasta. Co prawda ślubu jeszcze nie było na horyzoncie z wielu powodów, ale warto już było dorobić sobie parę groszy, bo czekając ich jeszcze różne wydatki, aby w pełni stać się poważną, dorosłą parą. Ta cała dorosłość pochłaniała naprawdę wielkie ilości pieniędzy... Na szczęście to nie był wielki problem - akurat Ricky miał sporo możliwości do dorobienia, czy to w firmie, w której pracował, czy też przy jakiś innych okazjach - jako kucharz, osoba związana z gastronomią i sushi master, mógł pracować przy różnych eventach.
Gdy usłyszał, że szukają kogoś do obsługi jakiegoś bankietu i kręcenie rolek na bieżąco, Hester zgłosił się bez większego zastanowienia. Takie zlecenia były niesamowicie nudne, no ale trudno, pieniądz to pieniądz. Sprawdził, że wszystko jest ustalone i że nawet nie musi przyjeżdżać do restauracji po zapasy na ten dzień w biurze, więc pojechał prosto ze swojego domu pod konkretny adres. W torbie miał świeżo wyprane i wyprasowane wdzianko, wskazano mu, gdzie się może przebrać i dokąd ma się udać. Przygotował wszystko, pojemniki, deski do krojenia, noże i tak dalej... No i czekał. Czekał, aż ktoś odpowiedzialny za to spotkanie da mu znać, że zaraz przerwa lunchowa i powinien zakasać rękawy. No i się doczekał, zabrał się za robotę. Ukręcił już kilka rolek, gdy usłyszał kroki. Uniósł głowę, aby sprawdzić, czy to już jego goście - miał nadzieję, że nie, bo jeszcze nie był gotowy.
-Indie, hej-powiedział, unosząc wzrok i poznając blondynkę. -No nie wiem, mi kazano nakarmić tylko zgraję głodnych biznesmenów-uśmiechnął się, , biorąc z powrotem duży, bardzo ostry nóż do ręki, aby pokroić swoje dzieło na niewielkie krążki, które bez problemu można wsunąć do ust i zjeść za jednym zamachem.
-
-Zgraja głodnych biznesmenów pewnie jeszcze trochę tam posiedzi- wskazała drzwi widoczne po drugiej stronie korytarza. - Ale ja sama jestem prawie tak głodna jak ich cała ferajna. Myślę, że to całkiem mocny argument, teraz już się nie wywiniesz- uśmiechnęła się lekko przechylając się i podglądając mistrza w pracy. - Długo już czekasz na naszą przerwę? Może jak już się najem to wyciągnę pozostałych żebyś nie musiał siedzieć tutaj całą noc? Pewnie masz ciekawsze rzeczy do roboty- zaproponowała zerkając na telefon. Było już dość późno, a czuła w kościach, że nie wyjdą stąd przez kilka dobrych godzin. Ona wolała być gdzieś indziej, a jego było jej dwa razy bardziej szkoda, zdecydowanie. No chyba, że płacili mu za godzinę, wtedy mogła go trzymać do rana.
- you are my lobster
-
- — 24
-
- Okey, przyniosłam - oznajmiła całkowicie zbędnie, gdy wróciła już z butelkami do kuchni, przywdziewając na twarzy nieco wymuszony, ale całkiem wiarygodny uśmiech. - Pomóc ci w czymś? - zagadnęła zaraz, zatrzymując się przy blacie, przy którym Gabe kroił warzywa do jakiejś smakowicie zapowiadającej się pasty (makaron to zawsze dobra opcja). Tu wypadałoby napisać, że przez swoje nastawienie nie miała apetytu, ale nie ma co ukrywać, nadal była człowiekiem, który za dobre jedzenie jest w stanie umrzeć, więc i teraz na sam widok poczuła ssanie w żołądku.
- Cieszę się, że mi to zaproponowałeś - przyznała po chwili, po części dlatego, że wolała unikać ciszy, a po części dlatego, że naprawdę sprawił jej tym sporą przyjemność. - Ostatnio wydawałeś się być nieobecny - trochę przyganiał kocioł garnkowi, ale trudno. - Coś się stało? - dodała po chwili, jednak nie planowała za bardzo naciskać, ani go osaczać. Każdy miał swoje sprawy, ale co tu dużo mówić, chciała, żeby wiedział, że w razie czego chętnie mu ze wszystkim pomoże. Na pewno jednak nie pomogłoby mu, gdyby zadając te pytanie, wgapiała się w niego przenikliwie, więc otworzyła w tym samym czasie szufladę, szukając korkociągu. Przynajmniej przyda się do otwierania wina, a to już dobry początek.
-
— Nie, zgodnie z zakładem miałem ci coś przyrządzić, tak? No więc możesz tylko siedzieć i podziwiać, ale lepiej miej też gdzieś pod ręką gaśnicę — zaśmiał się, chociaż akurat gotował całkiem nieźle, bo niegdyś po prostu zmuszony był się tego nauczyć. Skoro jednak jego głowę zaprzątało tak wiele myśli, na wszelki wypadek lepiej było przygotować się na to, że tak prostym daniem i tak podpali biurową kuchnię. Lub zrobi cokolwiek innego, równie głupiego. — Po tym, jak zwolniłem Carrie trochę się boję zaufać komukolwiek innemu — przyznał szczerze, wzdychając przy tym lekko. Skoro praktykantka, którą wziął pod swoje skrzydła tak bardzo namieszała w prowadzonej przez niego sprawie, Gabe był pewien, że zrobić mógłby to ktokolwiek inny. Tylko nie Mari, która zdecydowanie zbyt dobra była dla tego świata. Miał tylko nadzieję, że Chambers nie należy do tej grupki w kancelarii, która pokątnie krytykuje go za to, że Carrie faktycznie z jego winy straciła pracę. Tak jakby z jego winy. — No wiesz, ta sprawa Rae… — odparł, skupiając się już tylko na przyrządzanej potrawie, bo bał się, że Marianne zbyt wiele informacji z niego wyciągnie. A o tę sprawę miała prawo być zła przecież, skoro powtarzała mu, że nie chce jakkolwiek Fitzowi zaszkodzić — tymczasem mimowolnie znalazła się w zespole, który sprawił, że z mężczyzny zrobiono potwora. — I takie tam, inne — dodał trochę ciszej, jako że nie wiedział nawet, co mógłby jej tak właściwie powiedzieć. I jak to wyjaśnić. Nazbyt się wszystko po prostu skomplikowało. — A co u ciebie? — odbił pałeczkę, podając jej korkociąg, który odnalazł prędzej niż ona. I dopiero wtedy na nią spojrzał, nieco zmartwiony, bo dostrzegł, że mimo tych uśmiechów, coś jest ewidentnie nie tak.
-
- Gdybym miała wymienić, co w Seattle podoba mi się bardziej, niż w Asotin, to gotujący mężczyźni byliby w czołówce - odpowiedziała na jego słowa żartobliwie, bo chociaż żyli w dwudziestym pierwszym wieku, w jej rodzinnym miasteczku nadal istniał bardzo wyraźny podział między zajęciami dla kobiet, a tymi dla mężczyzn. Skoro więc Gabe zdecydował się wziąć na siebie ten posiłek, Mari nie chciała mu za bardzo mieszać. - Och - wymknęło jej się, gdy wspomniał o Carrie. Nie chciała tego brać personalnie, dlatego też postanowiła pociągnąć ten temat dalej, nieszczególnie skupiając się na kwestii zaufania. - Opowiesz mi o tej sprawie więcej? Niewiele wiem, jak mam być szczera - przyznała zgodnie z prawdą. Ludzie plotkowali, wiadomo, ale Marianne nie miała tutaj zbyt wielu przyjaciół, bo nawet jak ktoś z nią rozmawiał, to czuła się, jakby dawno jej do zrozumienia, że nie jest częścią kancelarii. No, ale żalić mu się nie zamierzała, tym bardziej, że teraz było względnie dobrze i liczyła mimo wszystko na przyjemny wieczór w jego towarzystwie. Pokiwała więc spokojnie głową, ale nie była pewna, czy rzeczywiście wie. Wydawało jej się, że Hargrove'a coś mocno męczy, a sprawa Rae... chyba nie powinna, prawda? Ale też nie miała pewności, a wiedziała, że nikt nie lubi, jak mu się wmawia, że wie się, co czai się w cudzej głowie. - Takie inne? - te słowa jednak podchwyciła, przygryzając na moment wargę, aby powalczyć chwilę z sobą. - Gabe, czy to ma może związek z tą osobą..? - no i ostatecznie pozwoliła sobie na to pytanie. Ostatnio o obiekcie zainteresowania mężczyzny rozmawiali przed świętami, a potem... potem Gabe nie zaprosił go na imprezę i nastąpiła ta cisza, więc nagle w głowie Marysi zaczęło układać się to w dość logiczną całość, którą jednak rozbiło pytanie adwokata pod jej adresem.
- U mnie? - zaśmiała się, łapiąc za otwieracz do wina, ale zamiast coś nim otworzyć, zaczęła przekładać go w palcach, ostatecznie kłując delikatnie wnętrze swojej dłoni korkociągiem. - No wiesz - nieświadomie sięgnęła po ten sam zapychacz wypowiedzi, co on. W zasadzie miała gotową odpowiedź na jego pytanie, ale chyba... bała się reakcji kogokolwiek na te rewelacje. - Chyba jestem idiotką, więc trochę standardowo - zaśmiała się, ostatecznie wzruszając ramieniem i w końcu sięgnęła po to wino, żeby faktycznie je otworzyć.
-
— O nie, był ktoś przede mną? — zaśmiał się, nieco jednak zaskoczony tym stwierdzeniem. Błędnie zakładał, że Mari potrzebuje sporo czasu na aklimatyzację w tym mieście, a tu proszę, najwyraźniej miała dość sporo historii w zanadrzu. Ciekawość robiła swoje i gotów był zapytać, kto taki jej gotował w takim razie, ale postanowił to odłożyć w czasie. O takich sprawach łatwiej opowiada się już po pierwszym kieliszku wina, zdecydowanie. Zaraz potem wzruszył ramionami, przez chwilę milcząc. Wiedział, że powrót do tej sprawy będzie się za nim ciągnąć przez długi czas, ale i tak ciężko było mu wracać do tego myślami. — Pozwoliłem jej na zbyt wiele, przez co zapomniała, jaka jest jej rola — odparł obojętnym tonem, nawet jeśli nieco żałował, że potoczyło się to w ten sposób. — Williams, który został powołany na świadka, nie został odpowiednio sprawdzony. No i trochę dlatego, a trochę z innego powodu, odsunąłem go od sprawy. Tylko że Carrie stwierdziła, że dzięki jego zeznaniom sprawa od razu dobiegnie końca i kancelaria wygra. Nie Raelynn, Carrie myślała tylko o sobie — opowiedział, ciesząc się, że może się podczas tego skupić na gotowaniu, unikając spojrzenia Mari. — Więc Williams zeznawał, jak widziałaś i potem dopiero zorientowaliśmy się, że cały czas kłamał. I ktoś musiał za to odpowiedzieć — dodał nieco ciszej, zastanawiając się, czy Mari podzieli teraz zdanie większości pracowników kancelarii, że to on powinien ponieść konsekwencje, a nie niewinna praktykantka. Nieco było to wszystko skomplikowane, ale liczył na to, że Marianne nie będzie zadawać zbędnych pytań. — Naturalnie nikt nie chciał się do tego przyznać, więc powiadomiłem sędziego i Williams został zdyskredytowany. I teraz kancelaria nazywana jest cyrkiem, ale lepiej, że wyszło to od nas, a nie podczas jakiegoś końcowego dochodzenia. Pomyśl co by się stało, gdyby Moore odkrył, że korzystamy z nieprawdziwych materiałów — warzywa syczały gniewnie na patelni, makaron leniwie bulgotał w garnku, a więc z niechęcią podniósł w końcu wzrok na Marianne, obawiając się nieco jej reakcji. — No tak. Ma — odparł krótko, uśmiechając się przy tym dość krzywo. Pewnie lepiej by się poczuł, gdyby mógł komukolwiek o tym wszystkim opowiedzieć, ale już pomijając okoliczności, nie był po prostu przyzwyczajony, by z ludźmi dzielić się tak prywatną częścią swojego życia. Odwrócił się więc, by wylać wodę z garnka, ale obejrzał się na nią i wywrócił oczyma. — Ciężko w to uwierzyć, Mari — zaprotestował z uśmiechem, skupiając się potem na tym, by prawidłowo odcedzić makaron z nadmiaru wody. — Coś się stało? — spytał, nawiązując do jej wyznania. Bo przecież musiała mieć powód, by określić się tak przykrym epitetem.
-
- Tak się złożyło - odpowiedziała, samej się uśmiechając, chociaż gest ten był nieco wymuszony, bo wraz z tą odpowiedzią w głowie Marianne pojawiły się nieprzyjemne wspomnienia. Wolała się skupić na opowieści Hargrove, tym bardziej, że wolała poznać ją z pierwszej ręki, a nie z pokątnych plotek. Kiwała od czasu do czasu głową, wszystko uważnie analizując. Nie była mistrzynią takich sytuacji i raczej nie planowała udawać, że tak jest. Poza tym nie chciała popełnić jakiejś gafy, swoim nieco prostym podejściem do życia. - Jej - odezwała się w końcu, delikatnie drapiąc się po skroni, by ostatecznie przedłużyć ten ruch i założyć jakiś niesforny kosmyk za ucho. Przygryzła jeszcze na moment dolną wargę, bezwiednie podrygując przy tym nogą, ale w końcu dała za wygraną. - Nie rozumiem - przyznała się, trochę żałując, że nie mogła zaskoczyć go jakąś wnikliwą analizą i kilkoma interesującymi wnioskami. - Nie popełniłeś błędu, więc dlaczego ludzie mają do ciebie pretensje? - dopowiedziała, bo być może wcześniejsze stwierdzenie było zbyt ogólne. Nie lubiła takich sytuacji. Jak na to nie patrzyła, wydawało jej się to strasznie niesprawiedliwe. - Wiesz... ja niewiele wiem o tym waszym prawniczym świecie, ale trochę tak... zauważyłam, że jak już ktoś skończył studia prawnicze, to ma się za obieżyświata, który wszystko potrafi. Z tą Carrie musiało być podobnie, ale no nie wiem... mnie nauczono, że za błędy się płaci i to raczej stara, jak świat prawda, więc trochę nie rozumiem, czemu ludzie mają do ciebie pretensje - skończyła na wydechu, opierając biodra o krawędź blatu i splatając ręce pod biustem. Naprawdę, w tym miejscu ludzie mieli tyle pracy, a jednocześnie znajdywali zaskakująco dużo czasu na plotkowanie. Zaraz jednak spuściła znacząco z tonu, bo o ile zaaferowana była jego wcześniejszą opowieścią, o tyle zdawkowa odpowiedź na jej pytanie jeszcze bardziej ją przejęła. Nie chciała wychodzić na nachalną, ale skłamałaby mówiąc, że jej to nie interesowało. - Chciałabym zapytać, ale nie wiem, czy tego chcesz - zdecydowała się postawić na szczerość, w której chyba czuła się najpewniej, mimo, że nie zawsze inni mogli to dobrze odbierać. Taki paradoks. Zawiesiła się też na tym, jak sprawnie radził sobie z tym makaronem, więc na moment odpłynęła, by ponownie zostać ściągniętą na ziemię jego głosem. Tym razem to ona uśmiechnęła się krzywo, bo chociaż jego słowa były miłe, to nie była pewna, czy słuszne. Naprawdę uważała siebie za idiotkę. - Tak... chyba... sama już nie wiem - zamieszała się w tym, chowając na chwilę twarz w dłoniach. Chciała tak bardzo się tym z kimś podzielić, a jednocześnie bała się bycia ocenianą i też tego, że będzie się komuś narzucać z problemami, które innych nie obchodzą. - Jezu, próbuję to sobie jakoś sformułować w głowie i brzmi, jakbym była strasznie puszczalska... ale no, powiedzmy, że jest ktoś z kim mnie nieco poniosło i chyba ostatecznie pomyliłam się co do tej relacji - westchnęła, a skoro już w międzyczasie uporała się z winem, to pozwoliła sobie na pociągnięcie łyczka z własnego kieliszka, bo rzeczywiście tak było łatwiej.
-
Nie potrafił jednoznacznie odpowiedzieć na zadane przez nią pytanie. Miał wyłącznie przypuszczenia, to wszystko, bo nikt nie połasił się o to, by szczerze z nim porozmawiać. Nawet jeśli jednak cała ta sprawa była uwłaczająca, Gabe wiedział, że postąpił właściwie. A wszelkie te pretensje były dość naturalną konsekwencją przebywania po prostu wśród ludzi, bo gdziekolwiek nie odnalazłby pracy, z całą pewnością doświadczałby tak samo dziecinnych przepychanek. — No wiesz, może ci się tylko tak wydawać, bo widzisz to z mojego punktu — zasugerował nieśmiało, woląc, by w razie czego ona jedyna była z nim szczera. Nawet jeśli miało się to mu nie spodobać, bo niczego tak nie znosił, jak przeklętej obłudy. — Tak, cóż, to chyba największy minus tego miejsca. Każdemu marzy się wielka kariera, szybki awans i objęcie stanowiska kogoś, kogo do niedawno nazywało się przyjacielem — krótki śmiech był próbą zdystansowania się do tego, bo jednak już od niemalże dziesięciu lat wiedział, jaka atmosfera panuje w kancelariach. Tyle że jak dotąd wszelkie problemy go omijały, a on po raz pierwszy raczony był taką nienawiścią. — No i ludziom nie podoba się, że mój ojciec wtrąca się w losy kancelarii — dodał zdawkowo, bo historia ta wymagała jednak większej ilości przesłanek, których jednak nie miał teraz ochoty wyjawiać. Co prawda nigdy tak naprawdę nie był ku temu dobry moment, bo rozmowy o rodzinie zawsze wprowadzały go w przykry nastrój, ale wierzył, że kiedyś będzie w stanie podzielić się tym wszystkim z Marianne. Tym bardziej, że wielokrotne próby dyskusji na ten temat z kimkolwiek innym kończyły się zawsze niezrozumieniem i jego irytacją; pojęcia nie miał, dlaczego ludzie twierdzili, że jego rodzice są cudowni. Sam nie mógł się za to doczekać, aż oficjalnie zostanie przez nich już wydziedziczony, zgodnie z ich obietnicami. — Wierz mi, byłoby naprawdę miło w końcu z kimś o tym porozmawiać. Tylko że... chyba nie do końca mogę, bo... — chwila zwątpienia niemalże zmusiła go do kompletnej szczerości, jako że zapomniał na sekundę, kim jest Marianne. I ufał jej, oczywiście, wierząc przy tym, że nie pobiegłaby z usłyszanymi rewelacjami do Raelynn, ale... Nie chciał jej stawiać w niekomfortowej pozycji. Tym bardziej, że to wszystko byłoby raczej dość sporym szokiem, prawda? Bądź co bądź, Mari znała Fitza dłużej niż on. — To ktoś z pracy, no i wiesz — wybrnął jakoś z tego, nie do końca kłamiąc. Uśmiechnął się przy tym dość zażenowany, jak zawsze, gdy temat ten wypływał. Dobrze więc, że i ona miała w zanadrzu jakąś historię, której się wstydziła, bo nie czuł się dzięki temu osamotniony w tym wszystkim. Gdyby jeszcze przy tym wiedział, o kogo chodzi... — Daj spokój, może tam w Asotin to faktycznie coś szokującego, ale nie tutaj — zaśmiał się, trochę uznając za urocze to, że podchodziła do tych spraw w ten sposób. — Pomyliłaś? W jakim sensie? — dopytał zaraz, sam też kosztując wina, dość odważnie zakładając, że wcale im ta praca dzisiaj już nie wyjdzie.
-
- Może nie znam ciebie od lat, ale to co wiem, wystarczy, abym wiedziała, jakim jesteś człowiekiem - odparła, bo i dobrze, znała tą sytuację tylko, z jego strony, ale przecież gdyby Gabe był niesprawiedliwym i podłym szefem, to pewnie Marianne nigdy by tutaj nie było. Po prostu nie chciała wierzyć w to, że te przebrzydłe plotki miałby pokrywać się z prawdą. - Dzięki temu nasza znajomość jest bezpieczna, ja i tak nie mam szans na twoje stanowisko - zaśmiała się jeszcze, bo nie chciała, aby ich spotkanie było zbyt ciężkie. Mili się nieco wyluzować... to znaczy byli w pracy, ale Mari wierzyła, że uda im się nieco odetchnąć. Skrzywiła się też na wzmiankę o ojcu, bo o rodzinie Gabe'a nadal niewiele wiedziała, poza tym, że na pewno byli to ludzie wpływowi, a jego siostra nie żyła. Trudno było jej też odnosić się do takiego tematu, bo sama przyszła na świat w bardzo prostym domu. - Ech... niech się gonią - skwitowała nieładnie, ale zgodnie z własnymi przekonaniami i pociągnęła łyczek wina. - Nie odpowiadasz za swojego ojca - zauważyła jeszcze, kiwając głową na boki, bo naprawdę nie mieściło jej się to w głowie. Niby dorośli ludzie, a jednak zachowywali się, jakby walczyli o foremki w piaskownicy. O wiele bardziej chciała porozmawiać o sprawach uczuciowych Gabe'a, wierząc, że coś się w nich wyklarowało. Chciała też okazać mu swoje wsparcie, ale przy tym rozumiała, ze nic na siłę nie powinna na nim egzekwować. Dlatego też, mimo, że nie ucieszyło ją to, co usłyszała, pokiwała głową ze zrozumieniem. - Cóż, zawsze możesz mówić bezosobowo, ale... rozumiem. Po prostu chcę, żebyś wiedział, że w razie czego pomogę, wysłucham, może dam jakąś radę... wiesz, w sumie przez lata byłam narzeczoną, więc mam doświadczenie - znów spróbowała sobie zażartować, by nie wkradła się między nich zbyt ponura atmosfera, ale chyba ta cały czas się czaiła po kątach. Z jednej strony zrobiło jej się miło, gdy ją uspokoił, ale z drugiej... no właśnie, to nie Asotin. Właśnie dlatego nie potrafiła się odnaleźć w pewnych kwestiach. Chwilę wahała się, bo mówienie o takich sprawach i dla niej nie było czymś znanym, ale ostatecznie tak strasznie jej to ciążyło. - Bo my... wiesz, zaprosił mnie na kolację tydzień temu, potem... no, zostałam na noc i myślałam, że było wspaniale, ale powiedział, że musi wyjechać na tydzień i... dzisiaj widziałam go na mieście, obściskującego się z kobitą na przywitanie - wyrzuciła z siebie na wydechu. No, może obściskiwanie się to hiperbolizacja, ale była skrzywdzona, tak? W dodatku poczuła, jak się rumieni. - O swoją drogą... ta kobieta to Mandy, a on to... - zawahała się, przygryzając dolną wargę. - Rae by mnie zabiła, gdyby wiedziała kim jest - jęknęła przerażona, chowając twarz w dłoniach. To znaczy... czy kuzynka by ją zabiła? Najpewniej nie, ale w głowie Marysi tak właśnie to wyglądało.
-
-
-