WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
młodszy partner
emerald city law group inc.
sunset hill
Dziś było identycznie; z przymrużonymi oczętami spoglądała w ekran swojego laptopa próbując odnaleźć we własnej głowie najlepszą strategię obrony - nie ma co ukrywać, była wykończona, niczym jakby „wypompowana z energii” i jedyne o czym marzyła, to aby wrócić do domu, wziąć długą oraz odprężającą kąpiel i zanurzyć się w ramionach swojego ukochanego... choć, zważając na godzinę (a było już grubo po drugiej) - wcale by się nie zdziwiła, gdyby Harrison również znajdował się w budynku. Dlatego zanim narzuciła na swe drobne ciało płaszcz i uciekła z „bram piekieł” - zwanych inaczej jako miejsce pracy - najpierw przeszła się korytarzami kancelarii, a dokładniej do gabinetu lubego. Ciemno - z lekkim westchnięciem postanowiła sięgnąć z torby telefon i wysłać mu wiadomość pt.: „Mam nadzieję, że nie czekaliście na mnie z kolacją.”
Prócz adwokatki w środku znajdowało się jeszcze kilkoro stażystów - cóż, to wcale nie nie zaskakujący widok - od zawsze zadaniem aplikantów było pozostanie, aż do ostatniego pracownika - och, jak musieli jej w tym momencie nienawidzić, lecz z drugiej strony, ponad piętnaście lat temu przechodziła dokładnie przez to samo, więc ani przez sekundę nie poczuła wyrzutów sumienia. Ostatecznie powróciła do siebie chwyciła za kilka teczek, w końcu pracowanie w domu nie było, aż tak złym posunięciem, prawda? Następnie wsiadła do windy i zjechała na sam dół, od razu kierując się w stronę parkingu - który swoją drogą był praktycznie pusty, dlatego udało jej się szybko odnaleźć swój pojazd. Nacisnęła guzik znajdujący się na kluczach, a kiedy auto dwukrotnie zaświeciło i wydało charakterystyczny dźwięk, przyspieszyła z zamiarem natychmiastowego odjazdu. Owszem, mogła udawać „chojraka” podczas spraw w sądzie, lecz jeżeli chodziło o kwestię jakiegokolwiek ataku, bywała bezbronna; poza tym było ciemno, późno - a Seattle zapewne ukrywało w takich miejscach jak podziemny parking „niebezpieczne niespodzianki.” Wsiadając do samochodu - dopiero wtedy zorientowała się, że miał on ubytek - zmuszona do wyjścia, nerwowo trzasnęła drzwiami - robiąc wokół niego kółko. Research był prosty, przebita opona; przebite cztery opony - od razu domyśliła się, że to nie przypadek, dlatego w chwili zaglądania do ostatniej ujrzała przed sobą cień - powolnie powróciła do wyprostowanej pozycji i obróciła się w stronę napastnika(?) - Nie mam pieniędzy. - rzuciła zanim dostrzegła, kto rzeczywiście przed nią stoi. - Ale możesz wziąć... - nie dokończyła, a oczy brunetki zatrzymały się na twarzy mężczyzny. Rozpoznała; od razu - bo niby miałaby nie poznać człowieka, który ponad sześć lat temu doszczętnie zrujnował jej życie? - Jasper Davenport... - mruknęła niewyraźnie z zainteresowaniem lustrując jego całą sylwetkę. - Z grzeczności mogłabym zapytać „Co Ty tu robisz?” Jednak oboje wiemy, że nigdy nie zjawiasz się z „byle jakiego powodu...” - mrużąc oczęta w prawej dłoni trzymała telefon, na którym dyskretnie zaczęła wybierać numer alarmowy. - Czyżby udało mi się w końcu „nadepnąć Ci na odcisk...?” Czy chciałeś się tylko przywitać? - prawa brew Hannigan pofrunęła do góry, a jej wyraz twarzy prezentował uwagę, choć w głębi siebie drżała z przerażenia. - Sześć lat, huh? - tyle czasu Clarie zajęło by zobaczyć się z nim sam-na-sam. - Gdzie Twoje półgłówki? - rozejrzała się mając rzecz jasna na myśli ochronę. - Chciałeś być ze mną sam? - ponownie zmrużyła ślepia wodząc nimi po twarzy niespodziewanego towarzysza. - Mylę się...? Z tego co wiem, lubisz wyprowadzać ludzi z błędów. - drobny uśmiech, charakterystyczny - taki którym obdarzała tylko swoich wrogów.
-
Czekał. Było już późno, a ona dalej siedziała w biurze. Gdyby wiedział, ze to tyle zajmie to chyba kupiłby sobie coś na wynos. Zerknął na zegarek i westchnął ciężko. Dlaczego konfrontacje nie wyglądały jak na filmach? Dlaczego nie mógł wyjść z ciemnego zaułka jak te wszystkie postacie z kryminalnych seriali i po prostu przyłożyć jej nóż do gardła, a następnie porwać, nie wspominając ile czekali na ofiarę, bo przecież prawdopodobieństwo, że pojawiliby się o ej samej porze w tym samym miejscu było raczej małe. Parking był pusty. Cisza ogarniała całe naście metrów kwadratowych, a gdy usłyszał stukot obcasów rozejrzał się. Szła dość szybko. Nic dziwnego, sam na miejscu kobiety, która pewnie nie potrafiła się obronić, prędko udałby się do samochodu. Aczkolwiek - w nim też mógł ktoś na nią czekać, scenariuszy było naprawdę wiele. Gdy tylko podeszła do pojazdu i zobaczyła, że nie ma jak ruszyć, co jednocześnie zatrzymywało ją na parkingu na dłużej, na tyle, by ucięli sobie małą pogawędkę. Jasper nie lubił, gdy ktoś się wtrącał w jego życie, interesy, kto za dużo węszył, a odkąd Claribel dostała jakiegoś kopa, bardzo dużo razy wypływało jej nazwisko przy jego interesach. Jeszcze brakowało, by zaczęła go śledzić.
- Czułem, że się za mną stęskniłaś. Postanowiłem się przywitać i zapytać, jak tam droga do awansu? - Uśmiechnął się, opierając się o tył samochodu brunetki. - Nah, nadepnąć na odcisk mogłabyś, gdybyś stwierdziła, że możesz mi jakkolwiek zaszkodzić, ale oboje wiemy jak daleko jesteś w swojej pracy. Wzięłaś się za kogoś z kim nie masz szans. Czy przeszłość Ci nie pokazała tego? - Był świadomy tego, co się stało, tego co miało miejsce, gdy jej były, chyba, mąż prowadził śledztwo przeciwko niemu. Gdyby nie to, gdyby nie ta niesamowita nienawiść i chęć osiągnięcia czegoś, co nie miało żadnych szans, pewnie byliby szczęśliwą rodziną do dziś. - Masz na myśli moich pracowników? Cóż, o ile dobrze mi wiadomo, pracują grzecznie w Country Clubie i zapewne przygotowują właśnie się na bankiet burmistrza - uśmiechnął się do niej kącikiem. Naprawdę myślała, że on się kiedykolwiek przyzna do posiadania "ludzi" w innym wymiarze? - Cóż, gdybym przyszedł na górę w trakcie Twojej pracy - wezwałabyś ochronę, która chyba nie bardzo wie jak się zachować - spojrzał na nią spokojnie - poza tym, Twój goguś, mógłby poczuć się zbyt heroicznie i uratowałby Cię z opresji, której... tak wiesz, między nami, nie byłoby. Ale może sobie wmawiać, poczuje się bardziej męsko - wzruszył ramionami. Mogła o nim coś wiedzieć, mogła podejrzewać, wydawać jej się, że miała dowody. Ale tak naprawdę - on wiedział o niej o wiele więcej i to powinno zacząć do niej docierać. W innym wypadku, historia może szybko zatoczyć koło, a chyba nie chciała, by jej bliskim się coś stało. Wszystko dla awansu? Chyba nie miała bardziej serca od niego.
młodszy partner
emerald city law group inc.
sunset hill
Dlatego teraz stojąc przed nim w ciemnym, podziemnym garażu i bacznie wpatrując się w jego wyraz twarzy zastanawiała się jakim cudem się dowiedział? Czy w kancelarii mieli „kreta?” Czy ktoś życzył kobiecie źle, że zdecydował się wydać jej zamiary względem byłego oprawcy? Czy zwyczajnie dała się złapać? W jakim momencie popełniła błąd? Z nerwowym westchnięciem przesunęła wzrokiem po sylwetce towarzysza, a swej drobnej dłoni nadal trzymała telefon, który lada-chwila wychwyci zasięg, by mogła skontaktować się z policją. - Jeżeli uważałeś, że się stęskniłam, zawsze mogłeś wysłać kartkę. Niedługo Święto Dziękczynienia, powiesiłabym ją na lodówce z innymi pocztówkami. - wzruszyła ramionami, starając się utrzymać w sobie nadzwyczajny spokój, choć w głębi siebie drżała ze strachu - lecz podczas szkoleń uczyli ją, by nie ukazywała swoich emocji - wtedy „łobuzy” nie atakują. Czyżby? Czy sama musi się o tym przekonać? - Zdajesz sobie sprawę, że postępujesz bardzo nieodpowiedzialnie konfrontując się z osobą, która prowadzi przeciw Tobie sprawę, prawda? Nie jesteś tak głupi, by uwierzyć, że to nie wyjdzie podczas rozprawy? - z uniesioną brwią, obserwowała buzię napastnika mając nadzieję, że te słowa w jakiś sposób na niego wpłyną. - Grozisz mi? - rozejrzała się wokół, z nadzieją że może uda się jej uchwycić najlepszą drogę ucieczki. - Jasper, nikt nie musi mnie ratować... - gówno prawda. - ...nie jestem małą dziewczynką. Poza tym nie sądzę, że zdecydowałeś się mnie odwiedzić tylko po to, by dać mi do zrozumienia, że mnie obserwujesz, prawda? - och, nie tylko ją z tego co udało się prawniczce pojąć, to również Harrisona i broń boże nie Stellę. - Czym w takim razie zawdzięczam tą przemiłą wizytę? - pośrodku ciemności, chłodu i strachu. - Chcesz wyznać „swoje grzechy?” - przechyliła łepetynę na bok, nawet na sekundę nie spuszczając z towarzysza spojrzenia, jakby w obawie, że coś jej umknie.
-
- Od kartek wolę coś bardziej... żywego - spojrzał na nią - niektóre prezenty mogą dotrzeć jeszcze całkiem ciepłe, wiesz? Dostawcy w tych czasach bardzo starają się, by dania przyjeżdżały w odpowiedniej temperaturze - uśmiechnął się nikle - ale nie wiem, czy oboje byśmy byli zadowoleni z takich prezentów i niespodzianek. A już na pewno nie Twoja rodzina, mogliby się nieźle... zdziwić - cóż, dobierał odpowiednio słowa, bo przecież wcale nie groził pani adwokat. - Wiemy oboje, że ta sprawa w ciągu tygodnia zostanie zamknięta. Możesz zbierać sobie na mnie materiał jaki tylko chcesz, żaden sędzia tego nie przyjmie, zwłaszcza, jak nie będziesz miała żadnych dowodów, Claribel - wzruszył lekko ramionami - poza tym, jedyne co może budzić Twoją wątpliwość to towarzystwo w country clubie. Ale wtedy musiałabyś też wytoczyć sprawy wielu politykom, nawet burmistrzowi. Nie byłby zadowolony, prawda? Więc co jest ważniejsze? Twoja ambicja? Czy ciepły stołek, który zapewniasz sobie łóżkiem? Zastanów się - dla niego w momencie, gdy zaczęła spotykać się z prawnikiem straciła wiele w oczach. Do tej pory miał ją za kobietę sukcesu, teraz? Trzymała się ramienia kogoś, kto tak naprawdę był nikim, ale przez to też psuła sobie opinię. Nie od dziś wiadomo, jak kobiety są oceniane na takich stanowiskach.
Przyglądał się jej uważnie jeszcze chwilę, po czym spojrzał na zegarek. - Przyszedłem tylko się przywitać i życzyć udanych świąt. I pamiętaj, wiem, gdzie uczy się Stella - o jej facetów nie miał co się pruć, najważniejsza dla kobiety była córka. Zawsze będzie. I to był jej słaby punkt. - Radzę Ci na spokojnie podejmować następne decyzje - posłał jej jeszcze jeden uśmiech i odszedł, zostawiając brunetkę na parkingu z przebitymi oponami. Zniknął po chwili, a jego kroki w końcu też ucichły. To może była jego ostatnia wizyta, w zależności, jak dobrze to rozegra od teraz.
zt x2
-
Tym razem postanowił ją odwiedzić w pracy, w kancelarii. Przynieść jej kawę, poznać jej współpracowników, zaprosić gdzieś na porządny obiad, bo tymi ich lunchykami dziewczyna na pewno się nie najada. Matula powtarzała, że w miejscu publicznym Mari poczuje większą presję i zdecydowanie prędzej może się ugiąć pod naporem jego uroku. Martinowi ten plan podobał się zdecydowanie bardziej. Wśród ludzi zawsze wypadał jakoś najlepiej, no i przestał już się tak głupio stresować, jak wtedy, przed drzwiami mieszkania jej kuzynki. Nawet przemierzał uliczki miasta jakiś bardziej pewny siebie. Co prawda nie przeszkodziło mu to zgubić się ze dwa razy, musieć pytać o drogę i w końcu usilnie wypatrywać budynku, który był dosłownie po drugiej stronie ulicy... ale to nieistotne! Ważne, że dotarł na miejsce, w jednej ręce trzymał dwie parujące kawy, w drugiej telefon, przez który wysłuchiwał jeszcze ostatnie rady od matuli, głowę miał wysoko uniesioną, no i prezentował się nienagannie w swoim najlepszym płaszczu i z perfekcyjnie ułożonymi włosami.
Zanim jednak wszedł do środka, zatrzymał się jeszcze przed wejściem, przy pierwszym lepszym samochodzie, by raz jeszcze upewnić się, że rzeczywiście wszystko jest na swoim miejscu - i czy przypadkiem szczypiorek ze śniadania nie wlazł mu gdzieś między zęby. Odstawił więc na chwilę kawy na maskę auta, a sam pochylił się nisko, by przejrzeć się w bocznym lusterku. Przez dobrą chwilę stroił do siebie różne miny, by obejrzeć praktycznie całe swoje uzębienie i przeczesał parokrotnie włosy, by poprawić to, co prawie niewidocznie zniszczył lekki wietrzyk. — O nic się nie martw. Wrócę do Asotin szybciej, nim porodzą się nam nowe źrebaki! — rzucił też głośno gdzieś po drodze do matuli, by ją nieco uspokoić, bo tym razem to ona chyba stresowała się mocniej. I pewnie wszystko byłoby idealnie. Mari zgodziłaby się bez wahania na powrót z nim do domu, on już nigdy więcej nie wróciłby do dużego miasta i generalnie wszyscy byliby szczęśliwi... Gdyby ktoś nagle do niego nie podszedł i go na śmierć nie przestraszył! — Wiesz, że tego nie odpu... Jezus Maria Józefie Święty! — już się prostował, gdy nagle urwał i podskoczył z żałosnym piskiem, gdy nieznajomy znalazł się w jednym momencie tuż obok niego i coś do niego powiedział. Telefon Martinowi z ręki wyskoczył, a on - próbując go złapać jeszcze w locie - potrącił i wylał kawy, które dotąd stały na dachu auta. Aż jęknął gdzieś w środku i na głos również, bo te kawy wcale takie tanie nie były. No i co niby teraz przyniesie Mari?!
-
Człowieka, który podejrzanie kręcił się przy jego wozie, dostrzegł od razu po wyjściu z kancelarii. Momentalnie spiął się jeszcze bardziej, o ile to możliwe w przypadku osoby, która całe życie chodzi na baczność. W każdym razie, uważnie obserwował jak nieznajomy durnie szczerzy się do bocznego lusterka, a przy tym z tesli Jony, robi sobie tymczasowy stolik kawowy. Co tu dużo mówić, poziom frustracji Jony sięgał zenitu i miał on ochotę z miejsca wyjaśnić co myśli na temat intruza, ale wtedy dosłyszał tą jedną specyficzną nazwę. Asotin - powtórzył w myślach kilka razy, a przed jego oczami stanął obraz Marianne. Swoją drogą miał nadzieję spotkać ja dzisiejszego dnia, ale po wymianie kilku wiadomości, został poinformowany o jakiejś ważnej rozmowie podczas której musiała być obecna, więc jego plany legły w gruzach. To także wywołało w nim swego rodzaju niezadowolenie, którego było tylko kolejną kroplą w czarze goryczy, jaką ostatecznie przelał ów podejrzany typek z prowincji.
Jona popełnił błąd nie odzywając się od razu, bo jego obecność szczerze przestraszyła mężczyznę, który w nie do końca kontrolowanym odruchu potrącił stojącą na dachu auta kawę. Niestety nie tylko karoseria została ubarwiona gorącym napojem, ale jeden z kubków niefortunnie poleciał wprost na trzymane przez Jonę dokumenty, po czym odbił się od chodnika i resztka swojej zawartości ochlapał nogawki i buty Wainwrighta.
- Nosz kurwa mać... - Przeklął nieładnie, a trzeba przyznać, że rzadko pozwalał sobie na używanie tego typu słownictwa, bo jednak był człowiekiem z klasą. Aczkolwiek w pewnym momentach klasa i opanowanie szły w odstawkę i ku nieszczęściu nieznajomego, właśnie na nim Jona miał rozładować skumulowaną frustrację i złość. - Co ty robisz, człowieku? - Warknął odsuwając od siebie zmoczone teczki z których smętnie ściekały kropelki parującej kawy. - Pieprzone Asotin - syknął ponownie i uniósł spojrzenie na stojącego przed nim mężczyznę. - Czy wszyscy z tego zadupia mają problem z koordynacją i zauważaniem na drodze czegokolwiek mniejszego od krowy? - Warknął, tym samym mając na uwadze swoje pierwsze spotkanie z Marianne, które wyglądało całkiem podobnie, aczkolwiek podczas niego pierwsze skrzypce odgrywała ketchup.
-
— Co ja robię? Co pan robi! — jęknął w pierwszej chwili, podnosząc z ziemi popękany oczywiście telefon i z żałosną miną oglądając rozlewającą się wszędzie kawę. Zamiast jednak myśleć o tych dokumentach Jony oraz o jego butach i nogawkach, rozpaczał w duchu nad tym, z czym teraz niby pójdzie do Mari. I kto mu zwróci pieniądze za te niebotycznie drogie napoje! — Halo?! Matula?! — zawołał do słuchawki, przysuwając komórkę do ucha, ale głośnik milczał. Co więcej zdawało się, że urządzenie padło zupełnie, na amen! — Nie słyszał pan, że prawdziwych gentlemanów nie zachodzi się w ten sposób? Tracimy rezon i równowagę, kiedy nie widzimy z góry nadchodzącego zagrożenia — rzucił pół żartem, mniej lub bardziej świadomie cytując jednego z życiowych kołczy, których oglądał i podczytywał czasem w internecie tak dla czystej rozrywki. Wcale nie próbował niektórych ich rad wprowadzać w swoją codzienność. A już na pewno nie katował tuż przed przyjazdem do Seattle tych ich poradników, dotyczących związków między kobietą i mężczyzną. Historia wyczyszczona, nikt mu nie udowodni! — Zapomnę o tym rozbitym telefonie, jak pan nie będzie mi wypominał tego żałosnego pisku, okej? — zdążył jeszcze zaproponować konspiracyjnie i ciszej.
Wystarczyło jednak, że nieznajomy obraził Asotin, a Martinowi odechciało się zupełnie bawić w jakiekolwiek naprawianie wizerunku i sytuacji. — Jak pan śmie! — zawołał od razu, prostując się przy tym jak struna, naprawdę mocno dotknięty tymi wszystkimi słowami. — To panu brakuje na szyi pasterskiego dzwonka! Może wtedy nie mógłby pan tak ludzi znienacka zaskakiwać! — odgryzł się również. Skoro już oberwał jedną krową, nie mógł długo pozostać dłużny. Zniewaga miejsca, w którym się wychował i które kochał całym sercem, uderzyła w niego nawet bardziej personalnie, niż gdyby mężczyzna skrytykował jego włosy. A przecież uwielbiał swoje włosy!
-
Stał przed nim zapewne narzeczony Marianne i to też było kolejną, nieprzyjemną niespodzianką tego parszywego dnia. I chociaż ten człowiek dawał Jonie więcej niż jeden powód do odczuwania względem siebie niechęci, to Wainwright ze względu na Chambers nie chciał popadać w jawny i bezpośredni konflikt z nim, bo relacja z rudzielcem ostatnimi czasy była dla niego istotna, a atak na jej mężczyznę pewnie doszczętnie by ją zniszczył.
- Przepraszam, o czym ty mówisz? Jaki rozbity telefon? - Wyłączył się w momencie, w którym nieznajomy sięgnął po smartphone'a, więc nie dosłyszał wszystkich słów, ale już te które pojął zdążyły wzburzyć w nim krew. - Oskarżasz mnie o własną niezdarność? Dobre sobie - Zakpił kręcąc głową z niedowierzania, że taka farsa musiała przytrafić się akurat jemu.
W tamtym momencie chciał, aby ten człowiek po prostu sobie poszedł. Drażnił go już nie tylko swoim zachowaniem, ale też tym kim był. I chociaż Jona pewności mieć nie mógł, to nie oszukujmy się. Jakie było prawdopodobieństwo, że to nie narzeczony Marysi?
- Zaskakiwać? To nie ja podejrzanie kręcę się przy nie swoim samochodzie, a ty, więc kto tu kogo powinien pouczać? - Syknął i strzepnął z papierów resztki kawy, po czym otworzył teslę i rzucił teczki na siedzenie pasażera. I chociaż nieznajomy tytułował go "panem", Jona nie umiał, a nawet nie pomyślał o tym, aby odpowiedzieć mu tym samym. - Proszę cię człowieku zejdź mi z drogi, a najlepiej wracaj do tego swojego Asotin, nim narobisz sobie i innym większych problemów - burknął pod nosem, po czym wyciągnął papierosa, bo tylko paląc jeszcze jakoś mógł opanować rosnącą w nim złość.
-
— Podejrzanie?! — aż zachłysnął się tym słowem. — Oskarża mnie pan jeszcze o próbę kradzieży?! — no tego już było za dużo! Co prawda mężczyzna nie powiedział tego wprost, ale wyraźnie dawał mu do zrozumienia, że wziął go za jakiegoś przeciętnego złodziejaszka. Już pomijając to, że Martin nie wiedziałby nawet, jak odpalić ten jego wehikuł (tesla - bo oczywiście słyszał o tych autach - brzmiała mu, jak idealne imię dla krowy, a nie samochodu)... To w którym momencie jego niewinna twarzyczka zasugerowała niby nieznajomemu, że miał jakieś niecne plany?! — Bardzo chętnie — odburknął, nie planując jednak za szybko odchodzić. Skrzywił się na sam widok, wyciąganego przez mężczyznę papierosa. Jakby mało już było w powietrzu zanieczyszczeń! — Wisi mi pan dwie kawy — dodał. Odpuściłby je, gdyby nie te wszystkie słowa nieznajomego. Te o Asotin i byciu podejrzanym... No, jak miał niby odpuścić?! — I nowy telefon — dorzucił jeszcze szybko, w przypływie silnej pewności siebie. Co prawda wątpił, by ludzie z dużego miasta byli na tyle przyzwoici i uczciwi, by zadośćuczynić za wyrządzone szkody, ale warto było spróbować. Karoserię można było umyć, to samo buty, a spodnie wyprać. To on był tu poszkodowanym. Jego kawy zniknęły i jego komórka wylądowała na chodniku.
-
Wręcz przeciwnie... Z każda kolejną wypowiedzią Martina, czuł jak narasta w nim frustracja i zdenerwowanie. Nie miał zamiaru marnować poranka na jakieś czcze dyskusje, a póki co nic innego nie robił.
- A powinienem? - Zapytał chłodno, po czym zmierzył bruneta pełnym dezaprobaty spojrzeniem. - Chciałbym, abyś odszedł od mojego samochodu - dodał nieco poważniej, bo już dość się, wokół niczemu winnej Tesli, zadziało.
Niestety może gdyby Jonathan miał w sobie trochę więcej empatii to wyczułby, że Martin stara się ich konflikt załagodzić. Jednakże dla Wainwrighta poczucie humoru Richardsona było kompletnie nie zrozumiałe, a wręcz odbierał je jako formę obelgi i ataku. Niestety, ale brakowało mu wyrozumiałości, a przy tym... Jona bardzo nie lubił wadzić innym i oczekiwał iż inni wadzić mu nie będą także. W zasadzie doskonale odnalazł by się w na przykład w Japonii, gdzie naruszanie przestrzeni prywatnej innych osób było wielkim faux pas. Nie dość więc, że Jona nie lubił takich akcji to poza irytacją, wywoływały one w nim także dyskomfort.
- Słucham? - O mały włos nie zakrztusił się papierosowym dymem, słysząc te bzdurne oczekiwania. - To jakiś nowy sposób na wyłudzenie gotówki? - Spytał kompletnie zaskoczony. W zasadzie powinien się zdenerwować, ale po prostu zdumienie było silniejsze od złości, bo takiego obrotu sytuacji nie mógł się spodziewać.
-
- Wyłu...?! - reszta tego słowa pozostała mu gdzieś w gardle. Nie mógł go nawet wymówić! Nieznajomy w końcu przeciągnął strunę do tego stopnia, że Martinowi zabrakło nie tylko słów, ale również sił do dalszej dyskusji i prób zwrócenia uwagi, że to on w całej tej sytuacji ucierpiał najbardziej. Matula powtarzała mu, że czasem lepiej odpuścić i odejść z twarzą, zanim się tę twarz straci (w przenośni, czy dosłownie) i to był chyba właśnie ten moment. Czuł, że nie przegada tego nadętego mieszczucha, więc jaki był sens strzępić sobie język? Ten brak jakiegokolwiek poczucia humoru u nieznajomego był pierwszym znakiem, że z tej wymiany zdań nie wyjdzie nic pożytecznego. Mógł to przewidzieć. Znów niepotrzebnie dał szansę temu miejscu i tym ludziom. - Obym pana więcej nie spotkał! - rzucił więc twardo na odchodne, robiąc kilka kroków do tyłu i dopiero wtedy odwracając się i znikając szybkim krokiem za najbliższym zakrętem. Na dzisiaj zrezygnował z prób zdobycia Mari. Był zbyt zdenerwowany, by się to udało. No i nie miał już, z czym do niej przyjść. Dopiero, gdy już trochę ochłonął, spróbował ponownie włączyć telefon - tym razem skutecznie - i zadzwonić do matuli. Parę minut później, gdy szybko streścił jej, co go właśnie spotkało, coś do niego dotarło. Nieznajomy skądś znał Asotin...
/ ztx2
-
- Dzień dobry, Marianne! Piękny dzień dziś mamy, prawda? Czytałaś już dzisiejsze wydanie Seattle Times? - zawołał radośnie, gdy tylko kobieta znalazła się w zasięgu jego wzroku. Byli w recepcji, a on jakieś kilka, może kilkanaście minut temu poprosił miłą panią za biurkiem, by skontaktowała się z Marianne Chambers i przekazała jej, że na dole czeka na nią niespodzianka. Wolał nie podawać z góry swojego imienia, chociaż ostatnio tak wpadł niezapowiedziany do jej pracy dobre sześć tygodni temu. Właśnie wtedy też odmówiła widzenia się z nim, wykręcając się natłokiem obowiązków. Tym razem Martin nie chciał na takie wymówki pozostawić jej miejsca. Jak widać - udało się! - Sto lat, sto lat, niech żyje żyje nam! - i nagle zaczął śpiewać, podnosząc się z kanapy i powoli otwierając biały karton oznaczony logiem najbardziej fancy cukierni, na jaką było go stać i ukazując tym samym nieduży, choć piękny tort. Świeczek co prawda na nim zabrakło, ale nie było to przecież takie istotne. Ponoć sam gest się liczy najbardziej, prawda?
-
- Martin, proszę, nie! - syknęła, podbiegając do niego nieco szybciej i rozglądając się na boki. - Tutaj się nie śpiewa - poinformowała go, bo i bez tego większość pracowników tego miejsca nie patrzyło na nią, jak na jedną stąd. Dopiero po chwili stresu dojrzała tort i cóż, połączyła fakty. Rozumiała jaki był cel jego wizyty, doceniała ją, a już na pewno torcik, bo cóż... nie odmawiała słodkością, ale z drugiej strony... oznaczało to, że Martin wcale nie powrócił do Asotin.
- Co ty tutaj robisz? - zapytała, marszcząc nieco brwi. Może i nie musiała pytać, bo tort był jednoznaczny, ale nie chodziło jej konkretnie o powód pokazania się tutaj, ale sam ogół, jakbym był jego pobyt w Seattle. - Martin, rozmawialiśmy o tym... powinieneś był zostać w Asotin - zauważyła, pocierając delikatnie czoło i odruchowo chciała też poprawić okulary, których... nie miała na nosie. Niby minęło już trochę czasu, ale nadal nie przywykła do szkieł kontaktowych, wykonując podobne gesty. Przynajmniej jeszcze ani razu nie zapomniała ich założyć przed wyjściem z domu, a to już było całkiem imponującym jak na nią osiągnięciem.
-
Wcale nie chciał tam podchodzić. Nie miał zielonego pojęcia jak powinien zareagować, co zrobić, nienawidził takich sytuacji, ale męska duma nie pozwalała mu zostawić Mari sam na sam z byłym narzeczonym.
- Marysiu, jesteś już? Myślałem, że skończysz za dziesięć minut - odezwał się, gdy był już na tyle blisko, aby mieć pewność, że zostanie dosłyszany. Oczywiście wcale nie prezentował na swej twarzy zadowolenia, mimo iż widok rudowłosej sprawiał mu przyjemność, więc tylko przez chwilę jego oczy rozpogodziły się nim spoczęły na towarzyszu Marianne. - A ty to pewnie Martin - mruknął ponuro, aczkolwiek mimo odczuwalnej wobec mężczyzny niechęci nie chciał zachowywać się niekulturalnie. Kłamstwem byłoby jednak powiedzieć, że z początku nie chciał totalnie zignorować jego obecność. -Z tego co pamiętam nasze ostatnie spotkanie nie przebiegło najlepiej... - I pewnie Jonathan miałby je w głębokim poważaniu, ale Richardson nieświadomie zdradził wtedy swoją tożsamość wspominając o Asotin i dlatego Jona nadal miał w pamięci jego osobę.