WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

<div class="lok0"><div class="lok1"><div class="lok2"><img src="https://www.cpworks.net/wp-content/uplo ... /div></div>

autor

Awatar użytkownika
43
173

młodszy partner

emerald city law group inc.

sunset hill

Post

Pracoholizm - prawdopodobnie najgorsza cecha, która może stać się czynnikiem utraty wielu relacji, „wolnego czasu,” a także ku zagładzie! nerwów. Odkąd Claribel pół roku temu dostała „cichy cynk” od jednego ze swoich współpracowników, iż jako jedna z nielicznych kobiet znajduję się na „celowniku” do awansu na młodszego partnera, ewidentnie oszalała - wpadła w jeszcze (jeżeli to w ogóle możliwe...) większy wir pracy, w ten o to sposób poświęcając absolutnie wszystko co ją otaczało. O wiele rzadziej bywała w domu, zajmowała się własną córką, czy też przyszłym (oby!) mężem, na szczęście - akurat jego codziennie widywała w swojej pracy, bo przecież nie ma to jak umawiać się z własnym szefem, nieprawdaż? Szczególnie, jeśli mało kto o tym wiedział. Zatem całe życie brunetki wywróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, a wiązało się to z tym, że brała więcej spraw, niżeli była w stanie udźwignąć; niemal non-stop przesiadywała w swoim biurze, na dwunastym piętrze kancelarii „Emerald City Law Group INC” - zadręczona stosem papierów, bardzo często nie spoglądała na zegarek - z tego względu, gdy się ocknęła dochodziła praktycznie północ.
Dziś było identycznie; z przymrużonymi oczętami spoglądała w ekran swojego laptopa próbując odnaleźć we własnej głowie najlepszą strategię obrony - nie ma co ukrywać, była wykończona, niczym jakby „wypompowana z energii” i jedyne o czym marzyła, to aby wrócić do domu, wziąć długą oraz odprężającą kąpiel i zanurzyć się w ramionach swojego ukochanego... choć, zważając na godzinę (a było już grubo po drugiej) - wcale by się nie zdziwiła, gdyby Harrison również znajdował się w budynku. Dlatego zanim narzuciła na swe drobne ciało płaszcz i uciekła z „bram piekieł” - zwanych inaczej jako miejsce pracy - najpierw przeszła się korytarzami kancelarii, a dokładniej do gabinetu lubego. Ciemno - z lekkim westchnięciem postanowiła sięgnąć z torby telefon i wysłać mu wiadomość pt.: „Mam nadzieję, że nie czekaliście na mnie z kolacją.”
Prócz adwokatki w środku znajdowało się jeszcze kilkoro stażystów - cóż, to wcale nie nie zaskakujący widok - od zawsze zadaniem aplikantów było pozostanie, aż do ostatniego pracownika - och, jak musieli jej w tym momencie nienawidzić, lecz z drugiej strony, ponad piętnaście lat temu przechodziła dokładnie przez to samo, więc ani przez sekundę nie poczuła wyrzutów sumienia. Ostatecznie powróciła do siebie chwyciła za kilka teczek, w końcu pracowanie w domu nie było, aż tak złym posunięciem, prawda? Następnie wsiadła do windy i zjechała na sam dół, od razu kierując się w stronę parkingu - który swoją drogą był praktycznie pusty, dlatego udało jej się szybko odnaleźć swój pojazd. Nacisnęła guzik znajdujący się na kluczach, a kiedy auto dwukrotnie zaświeciło i wydało charakterystyczny dźwięk, przyspieszyła z zamiarem natychmiastowego odjazdu. Owszem, mogła udawać „chojraka” podczas spraw w sądzie, lecz jeżeli chodziło o kwestię jakiegokolwiek ataku, bywała bezbronna; poza tym było ciemno, późno - a Seattle zapewne ukrywało w takich miejscach jak podziemny parking „niebezpieczne niespodzianki.” Wsiadając do samochodu - dopiero wtedy zorientowała się, że miał on ubytek - zmuszona do wyjścia, nerwowo trzasnęła drzwiami - robiąc wokół niego kółko. Research był prosty, przebita opona; przebite cztery opony - od razu domyśliła się, że to nie przypadek, dlatego w chwili zaglądania do ostatniej ujrzała przed sobą cień - powolnie powróciła do wyprostowanej pozycji i obróciła się w stronę napastnika(?) - Nie mam pieniędzy. - rzuciła zanim dostrzegła, kto rzeczywiście przed nią stoi. - Ale możesz wziąć... - nie dokończyła, a oczy brunetki zatrzymały się na twarzy mężczyzny. Rozpoznała; od razu - bo niby miałaby nie poznać człowieka, który ponad sześć lat temu doszczętnie zrujnował jej życie? - Jasper Davenport... - mruknęła niewyraźnie z zainteresowaniem lustrując jego całą sylwetkę. - Z grzeczności mogłabym zapytać „Co Ty tu robisz?” Jednak oboje wiemy, że nigdy nie zjawiasz się z „byle jakiego powodu...” - mrużąc oczęta w prawej dłoni trzymała telefon, na którym dyskretnie zaczęła wybierać numer alarmowy. - Czyżby udało mi się w końcu „nadepnąć Ci na odcisk...?” Czy chciałeś się tylko przywitać? - prawa brew Hannigan pofrunęła do góry, a jej wyraz twarzy prezentował uwagę, choć w głębi siebie drżała z przerażenia. - Sześć lat, huh? - tyle czasu Clarie zajęło by zobaczyć się z nim sam-na-sam. - Gdzie Twoje półgłówki? - rozejrzała się mając rzecz jasna na myśli ochronę. - Chciałeś być ze mną sam? - ponownie zmrużyła ślepia wodząc nimi po twarzy niespodziewanego towarzysza. - Mylę się...? Z tego co wiem, lubisz wyprowadzać ludzi z błędów. - drobny uśmiech, charakterystyczny - taki którym obdarzała tylko swoich wrogów.

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

##

Czekał. Było już późno, a ona dalej siedziała w biurze. Gdyby wiedział, ze to tyle zajmie to chyba kupiłby sobie coś na wynos. Zerknął na zegarek i westchnął ciężko. Dlaczego konfrontacje nie wyglądały jak na filmach? Dlaczego nie mógł wyjść z ciemnego zaułka jak te wszystkie postacie z kryminalnych seriali i po prostu przyłożyć jej nóż do gardła, a następnie porwać, nie wspominając ile czekali na ofiarę, bo przecież prawdopodobieństwo, że pojawiliby się o ej samej porze w tym samym miejscu było raczej małe. Parking był pusty. Cisza ogarniała całe naście metrów kwadratowych, a gdy usłyszał stukot obcasów rozejrzał się. Szła dość szybko. Nic dziwnego, sam na miejscu kobiety, która pewnie nie potrafiła się obronić, prędko udałby się do samochodu. Aczkolwiek - w nim też mógł ktoś na nią czekać, scenariuszy było naprawdę wiele. Gdy tylko podeszła do pojazdu i zobaczyła, że nie ma jak ruszyć, co jednocześnie zatrzymywało ją na parkingu na dłużej, na tyle, by ucięli sobie małą pogawędkę. Jasper nie lubił, gdy ktoś się wtrącał w jego życie, interesy, kto za dużo węszył, a odkąd Claribel dostała jakiegoś kopa, bardzo dużo razy wypływało jej nazwisko przy jego interesach. Jeszcze brakowało, by zaczęła go śledzić.
- Czułem, że się za mną stęskniłaś. Postanowiłem się przywitać i zapytać, jak tam droga do awansu? - Uśmiechnął się, opierając się o tył samochodu brunetki. - Nah, nadepnąć na odcisk mogłabyś, gdybyś stwierdziła, że możesz mi jakkolwiek zaszkodzić, ale oboje wiemy jak daleko jesteś w swojej pracy. Wzięłaś się za kogoś z kim nie masz szans. Czy przeszłość Ci nie pokazała tego? - Był świadomy tego, co się stało, tego co miało miejsce, gdy jej były, chyba, mąż prowadził śledztwo przeciwko niemu. Gdyby nie to, gdyby nie ta niesamowita nienawiść i chęć osiągnięcia czegoś, co nie miało żadnych szans, pewnie byliby szczęśliwą rodziną do dziś. - Masz na myśli moich pracowników? Cóż, o ile dobrze mi wiadomo, pracują grzecznie w Country Clubie i zapewne przygotowują właśnie się na bankiet burmistrza - uśmiechnął się do niej kącikiem. Naprawdę myślała, że on się kiedykolwiek przyzna do posiadania "ludzi" w innym wymiarze? - Cóż, gdybym przyszedł na górę w trakcie Twojej pracy - wezwałabyś ochronę, która chyba nie bardzo wie jak się zachować - spojrzał na nią spokojnie - poza tym, Twój goguś, mógłby poczuć się zbyt heroicznie i uratowałby Cię z opresji, której... tak wiesz, między nami, nie byłoby. Ale może sobie wmawiać, poczuje się bardziej męsko - wzruszył ramionami. Mogła o nim coś wiedzieć, mogła podejrzewać, wydawać jej się, że miała dowody. Ale tak naprawdę - on wiedział o niej o wiele więcej i to powinno zacząć do niej docierać. W innym wypadku, historia może szybko zatoczyć koło, a chyba nie chciała, by jej bliskim się coś stało. Wszystko dla awansu? Chyba nie miała bardziej serca od niego.

autor

Awatar użytkownika
43
173

młodszy partner

emerald city law group inc.

sunset hill

Post

Niestety, lecz wbrew swej niepodważalnej inteligencji Claribel Hannigan nie przewidziała jednego - otóż, jeśli sprawdzała kogoś, co równocześnie łączyło się z „szukaniem haka” automatycznie mogło dojść do odwrotności - czyli Jasper Davenport, jednocześnie możliwe, że (a z doświadczenia powinna wiedzieć że tak jest) również dopatrywał się w życiu adwokatki takich niuansów, by w momencie „postawienia pod ścianą” także bezkonkurencyjnie uderzyć. Szczególnie, że sześć lat temu - mężczyzna dopuścił się identycznego posunięcia, gdy rzekomo (bo oczywiście mu tego nie udowodniono) wysłał na Claribel swoich „bandziorów.” Jednakże sytuacja była wtedy w pewien sposób inna - to nie Hannigan ścigała „rozbójnika,” lecz jej ówczesny (wtedy) mąż Elijah Martinez. Podczas jednej ze swoich spraw udało mu się natrafić na trop właściciela Country Clubu i przez kilka miesięcy obserwował go, inicjował niektóre precedensy by „złapać go na gorącym uczynku.” Ostatecznie jednak okazało się, że pewność Martineza była mylna, albowiem Jasper przechytrzył policjanta i w procesie odwetu doprowadził do poronienia Clarie. Ból straty dziecka nie da się z niczym porównać, był on tak silny, że kobieta nie była w stanie sobie zwyczajnie z tym poradzić - „zaprzysięgła w sobie zemstę” jednakże jej taktyka zupełnie różniła się od ataków byłego partnera. Starała się nie wzbudzać podejrzeń, ukrywać fakty w których miałaby pracować nad jego sprawą - nie wypytywała, spokojnie we własnym gabinecie doszukiwała się przekrętów, dzięki którym trzydziestosześciolatek znalazłby się za kratkami bez możliwości zwolnienia warunkowego, bądź wyjścia za kaucją.
Dlatego teraz stojąc przed nim w ciemnym, podziemnym garażu i bacznie wpatrując się w jego wyraz twarzy zastanawiała się jakim cudem się dowiedział? Czy w kancelarii mieli „kreta?” Czy ktoś życzył kobiecie źle, że zdecydował się wydać jej zamiary względem byłego oprawcy? Czy zwyczajnie dała się złapać? W jakim momencie popełniła błąd? Z nerwowym westchnięciem przesunęła wzrokiem po sylwetce towarzysza, a swej drobnej dłoni nadal trzymała telefon, który lada-chwila wychwyci zasięg, by mogła skontaktować się z policją. - Jeżeli uważałeś, że się stęskniłam, zawsze mogłeś wysłać kartkę. Niedługo Święto Dziękczynienia, powiesiłabym ją na lodówce z innymi pocztówkami. - wzruszyła ramionami, starając się utrzymać w sobie nadzwyczajny spokój, choć w głębi siebie drżała ze strachu - lecz podczas szkoleń uczyli ją, by nie ukazywała swoich emocji - wtedy „łobuzy” nie atakują. Czyżby? Czy sama musi się o tym przekonać? - Zdajesz sobie sprawę, że postępujesz bardzo nieodpowiedzialnie konfrontując się z osobą, która prowadzi przeciw Tobie sprawę, prawda? Nie jesteś tak głupi, by uwierzyć, że to nie wyjdzie podczas rozprawy? - z uniesioną brwią, obserwowała buzię napastnika mając nadzieję, że te słowa w jakiś sposób na niego wpłyną. - Grozisz mi? - rozejrzała się wokół, z nadzieją że może uda się jej uchwycić najlepszą drogę ucieczki. - Jasper, nikt nie musi mnie ratować... - gówno prawda. - ...nie jestem małą dziewczynką. Poza tym nie sądzę, że zdecydowałeś się mnie odwiedzić tylko po to, by dać mi do zrozumienia, że mnie obserwujesz, prawda? - och, nie tylko ją z tego co udało się prawniczce pojąć, to również Harrisona i broń boże nie Stellę. - Czym w takim razie zawdzięczam tą przemiłą wizytę? - pośrodku ciemności, chłodu i strachu. - Chcesz wyznać „swoje grzechy?” - przechyliła łepetynę na bok, nawet na sekundę nie spuszczając z towarzysza spojrzenia, jakby w obawie, że coś jej umknie.

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie wyciągała w ogóle wniosków z historii. Próbowała wkopać się w coś, co nie miało dla niej żadnych szans. Może i zyska awans przez łóżko, może sypia sobie z gościem, który gdzieś był wysoko w pozycji kancelarii, ale tak naprawdę nie miał nad niczym władzy. A tym bardziej nie miał żadnej mocy, by sprawić, by Claribel nie stała się krzywda. I ona też jej nie miała. Wiele rzeczy zależało od losu, a pchnięty w odpowiednią stronę może okazać się katastrofalny w skutkach. Gdyby była choć trochę mądra lub bardziej roztropna, nie pchałaby się po raz drugi pod koła rozpędzonego samochodu, najwidoczniej nie nauczyła się na błędach, a on? Nie miał sumienia, by się tym przejmować. Przyszedł ją dzisiaj ostrzec, bo w sumie, gdyby mógł - dawno by ją zabił. Miał dzisiaj już ze trzy okazje. Sam jednak nie wiedział czemu. Może gra mu się podobała, a może po prostu doceniał, że była dość zawzięta. Cokolwiek by to było, nie zmieniało faktu, że żyła, bo on nie postanowił pociągnąć dziś za spust. I powinna wziąć w końcu sobie do serca, że jeśli nie on, to kiedyś ktoś inny ją sprzątnie. Lub jej rodzinę. A tego raczej nie chciała.
- Od kartek wolę coś bardziej... żywego - spojrzał na nią - niektóre prezenty mogą dotrzeć jeszcze całkiem ciepłe, wiesz? Dostawcy w tych czasach bardzo starają się, by dania przyjeżdżały w odpowiedniej temperaturze - uśmiechnął się nikle - ale nie wiem, czy oboje byśmy byli zadowoleni z takich prezentów i niespodzianek. A już na pewno nie Twoja rodzina, mogliby się nieźle... zdziwić - cóż, dobierał odpowiednio słowa, bo przecież wcale nie groził pani adwokat. - Wiemy oboje, że ta sprawa w ciągu tygodnia zostanie zamknięta. Możesz zbierać sobie na mnie materiał jaki tylko chcesz, żaden sędzia tego nie przyjmie, zwłaszcza, jak nie będziesz miała żadnych dowodów, Claribel - wzruszył lekko ramionami - poza tym, jedyne co może budzić Twoją wątpliwość to towarzystwo w country clubie. Ale wtedy musiałabyś też wytoczyć sprawy wielu politykom, nawet burmistrzowi. Nie byłby zadowolony, prawda? Więc co jest ważniejsze? Twoja ambicja? Czy ciepły stołek, który zapewniasz sobie łóżkiem? Zastanów się - dla niego w momencie, gdy zaczęła spotykać się z prawnikiem straciła wiele w oczach. Do tej pory miał ją za kobietę sukcesu, teraz? Trzymała się ramienia kogoś, kto tak naprawdę był nikim, ale przez to też psuła sobie opinię. Nie od dziś wiadomo, jak kobiety są oceniane na takich stanowiskach.
Przyglądał się jej uważnie jeszcze chwilę, po czym spojrzał na zegarek. - Przyszedłem tylko się przywitać i życzyć udanych świąt. I pamiętaj, wiem, gdzie uczy się Stella - o jej facetów nie miał co się pruć, najważniejsza dla kobiety była córka. Zawsze będzie. I to był jej słaby punkt. - Radzę Ci na spokojnie podejmować następne decyzje - posłał jej jeszcze jeden uśmiech i odszedł, zostawiając brunetkę na parkingu z przebitymi oponami. Zniknął po chwili, a jego kroki w końcu też ucichły. To może była jego ostatnia wizyta, w zależności, jak dobrze to rozegra od teraz.

zt x2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

~ 2 ~ Matula nie była zadowolona z relacji, którą jej złożył przez telefon tuż po wizycie u Mari. Dla jej (i swojego) dobra, pominął większość szczegółów, skupiając się głównie na tym, że niestety pierwszy atak zakończył się klęską, ale i tak miał wrażenie, że mocno ją zawiódł. Siebie zresztą również. Naprawdę wierzył, że cała ta sytuacja rozwiąże się w trymiga i że jeszcze przed końcem tygodnia wrócą razem z (na nowo) narzeczoną do Asotin. No ale wiadomo, kobiety często lubią odgrywać trudne do zdobycia. Nawet, jeśli Mari nigdy taka nie była, to najwyraźniej w kogoś takiego zmieniało ją już to durne Seattle!
Tym razem postanowił ją odwiedzić w pracy, w kancelarii. Przynieść jej kawę, poznać jej współpracowników, zaprosić gdzieś na porządny obiad, bo tymi ich lunchykami dziewczyna na pewno się nie najada. Matula powtarzała, że w miejscu publicznym Mari poczuje większą presję i zdecydowanie prędzej może się ugiąć pod naporem jego uroku. Martinowi ten plan podobał się zdecydowanie bardziej. Wśród ludzi zawsze wypadał jakoś najlepiej, no i przestał już się tak głupio stresować, jak wtedy, przed drzwiami mieszkania jej kuzynki. Nawet przemierzał uliczki miasta jakiś bardziej pewny siebie. Co prawda nie przeszkodziło mu to zgubić się ze dwa razy, musieć pytać o drogę i w końcu usilnie wypatrywać budynku, który był dosłownie po drugiej stronie ulicy... ale to nieistotne! Ważne, że dotarł na miejsce, w jednej ręce trzymał dwie parujące kawy, w drugiej telefon, przez który wysłuchiwał jeszcze ostatnie rady od matuli, głowę miał wysoko uniesioną, no i prezentował się nienagannie w swoim najlepszym płaszczu i z perfekcyjnie ułożonymi włosami.
Zanim jednak wszedł do środka, zatrzymał się jeszcze przed wejściem, przy pierwszym lepszym samochodzie, by raz jeszcze upewnić się, że rzeczywiście wszystko jest na swoim miejscu - i czy przypadkiem szczypiorek ze śniadania nie wlazł mu gdzieś między zęby. Odstawił więc na chwilę kawy na maskę auta, a sam pochylił się nisko, by przejrzeć się w bocznym lusterku. Przez dobrą chwilę stroił do siebie różne miny, by obejrzeć praktycznie całe swoje uzębienie i przeczesał parokrotnie włosy, by poprawić to, co prawie niewidocznie zniszczył lekki wietrzyk. — O nic się nie martw. Wrócę do Asotin szybciej, nim porodzą się nam nowe źrebaki! — rzucił też głośno gdzieś po drodze do matuli, by ją nieco uspokoić, bo tym razem to ona chyba stresowała się mocniej. I pewnie wszystko byłoby idealnie. Mari zgodziłaby się bez wahania na powrót z nim do domu, on już nigdy więcej nie wróciłby do dużego miasta i generalnie wszyscy byliby szczęśliwi... Gdyby ktoś nagle do niego nie podszedł i go na śmierć nie przestraszył! — Wiesz, że tego nie odpu... Jezus Maria Józefie Święty! — już się prostował, gdy nagle urwał i podskoczył z żałosnym piskiem, gdy nieznajomy znalazł się w jednym momencie tuż obok niego i coś do niego powiedział. Telefon Martinowi z ręki wyskoczył, a on - próbując go złapać jeszcze w locie - potrącił i wylał kawy, które dotąd stały na dachu auta. Aż jęknął gdzieś w środku i na głos również, bo te kawy wcale takie tanie nie były. No i co niby teraz przyniesie Mari?!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Kilka tygodni temu Jona miał nieszczęście brać udział w dość poważnym wypadku samochodowym, którego konsekwencją były między innymi spotkania z prawnikiem. Wizyty w kancelarii raczej trudno zakwalifikować jako te należące do przyjemnych, więc poza dokumentami, Jona z budynku wyniósł także niezadowolenie i ogólne rozdrażnienie, a że z natury nie należał do ludzi pogodnych to takie dodatkowe negatywne emocje, nie rokowały zbyt dobrze, a w szczególności dla kogoś kto nieopatrznie wszedł w drogę Wainwrightowi.
Człowieka, który podejrzanie kręcił się przy jego wozie, dostrzegł od razu po wyjściu z kancelarii. Momentalnie spiął się jeszcze bardziej, o ile to możliwe w przypadku osoby, która całe życie chodzi na baczność. W każdym razie, uważnie obserwował jak nieznajomy durnie szczerzy się do bocznego lusterka, a przy tym z tesli Jony, robi sobie tymczasowy stolik kawowy. Co tu dużo mówić, poziom frustracji Jony sięgał zenitu i miał on ochotę z miejsca wyjaśnić co myśli na temat intruza, ale wtedy dosłyszał tą jedną specyficzną nazwę. Asotin - powtórzył w myślach kilka razy, a przed jego oczami stanął obraz Marianne. Swoją drogą miał nadzieję spotkać ja dzisiejszego dnia, ale po wymianie kilku wiadomości, został poinformowany o jakiejś ważnej rozmowie podczas której musiała być obecna, więc jego plany legły w gruzach. To także wywołało w nim swego rodzaju niezadowolenie, którego było tylko kolejną kroplą w czarze goryczy, jaką ostatecznie przelał ów podejrzany typek z prowincji.
Jona popełnił błąd nie odzywając się od razu, bo jego obecność szczerze przestraszyła mężczyznę, który w nie do końca kontrolowanym odruchu potrącił stojącą na dachu auta kawę. Niestety nie tylko karoseria została ubarwiona gorącym napojem, ale jeden z kubków niefortunnie poleciał wprost na trzymane przez Jonę dokumenty, po czym odbił się od chodnika i resztka swojej zawartości ochlapał nogawki i buty Wainwrighta.
- Nosz kurwa mać... - Przeklął nieładnie, a trzeba przyznać, że rzadko pozwalał sobie na używanie tego typu słownictwa, bo jednak był człowiekiem z klasą. Aczkolwiek w pewnym momentach klasa i opanowanie szły w odstawkę i ku nieszczęściu nieznajomego, właśnie na nim Jona miał rozładować skumulowaną frustrację i złość. - Co ty robisz, człowieku? - Warknął odsuwając od siebie zmoczone teczki z których smętnie ściekały kropelki parującej kawy. - Pieprzone Asotin - syknął ponownie i uniósł spojrzenie na stojącego przed nim mężczyznę. - Czy wszyscy z tego zadupia mają problem z koordynacją i zauważaniem na drodze czegokolwiek mniejszego od krowy? - Warknął, tym samym mając na uwadze swoje pierwsze spotkanie z Marianne, które wyglądało całkiem podobnie, aczkolwiek podczas niego pierwsze skrzypce odgrywała ketchup.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Martin nie był przyzwyczajony do robienia tego typu pierwszego wrażenia. W Asotin znany był praktycznie wszystkim od dziecka, a przyjezdnych witał zawsze wykorzystując pełnię swojej charyzmy i ogrom wdzięku. Nawet, jeżeli coś gdzieś nie szło po jego myśli, potrafił tak zamanipulować sytuacją - głównie poprzez śmiech i żarty - by nawet z najgorszego bagna wyjść z twarzą. Właśnie tego asa postanowił również wykorzystać właśnie teraz. Humor przecież działał na każdego, prawda?
Co ja robię? Co pan robi! — jęknął w pierwszej chwili, podnosząc z ziemi popękany oczywiście telefon i z żałosną miną oglądając rozlewającą się wszędzie kawę. Zamiast jednak myśleć o tych dokumentach Jony oraz o jego butach i nogawkach, rozpaczał w duchu nad tym, z czym teraz niby pójdzie do Mari. I kto mu zwróci pieniądze za te niebotycznie drogie napoje! — Halo?! Matula?! — zawołał do słuchawki, przysuwając komórkę do ucha, ale głośnik milczał. Co więcej zdawało się, że urządzenie padło zupełnie, na amen! — Nie słyszał pan, że prawdziwych gentlemanów nie zachodzi się w ten sposób? Tracimy rezon i równowagę, kiedy nie widzimy z góry nadchodzącego zagrożenia — rzucił pół żartem, mniej lub bardziej świadomie cytując jednego z życiowych kołczy, których oglądał i podczytywał czasem w internecie tak dla czystej rozrywki. Wcale nie próbował niektórych ich rad wprowadzać w swoją codzienność. A już na pewno nie katował tuż przed przyjazdem do Seattle tych ich poradników, dotyczących związków między kobietą i mężczyzną. Historia wyczyszczona, nikt mu nie udowodni! — Zapomnę o tym rozbitym telefonie, jak pan nie będzie mi wypominał tego żałosnego pisku, okej? — zdążył jeszcze zaproponować konspiracyjnie i ciszej.
Wystarczyło jednak, że nieznajomy obraził Asotin, a Martinowi odechciało się zupełnie bawić w jakiekolwiek naprawianie wizerunku i sytuacji. — Jak pan śmie! — zawołał od razu, prostując się przy tym jak struna, naprawdę mocno dotknięty tymi wszystkimi słowami. — To panu brakuje na szyi pasterskiego dzwonka! Może wtedy nie mógłby pan tak ludzi znienacka zaskakiwać! — odgryzł się również. Skoro już oberwał jedną krową, nie mógł długo pozostać dłużny. Zniewaga miejsca, w którym się wychował i które kochał całym sercem, uderzyła w niego nawet bardziej personalnie, niż gdyby mężczyzna skrytykował jego włosy. A przecież uwielbiał swoje włosy!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Faktycznie stał trochę jak ciele gapiące się na malowane wrota, bo reakcja intruza szczerze go zaskoczyła. Podejrzanie kręcił się wokół nieswojego auta, a na dodatek miał jeszcze czelność oskarżać Jonathana o jakiekolwiek niepoprawne zachowanie. Przecież to jakaś czysta kpina - pomyślał Wainwright, ale nic nie powiedział. Zacisnął tylko pięści, bo rosnąca w nim irytacja była już bliska by osiągnąć swoją maksymalną wartość, której przekroczenie niechybnie skończyć się mogło niepohamowanym wybuchem złości. I naprawdę po tym mało przyjemnym poranku Jona z chęcią wyżyłby się na nieznajomym, ekscentrycznym mężczyźnie, ale jeden mały szczegół sprawił, że mimo wszystko jeszcze trzymał swoje nerwy na wodzy. Asotin.
Stał przed nim zapewne narzeczony Marianne i to też było kolejną, nieprzyjemną niespodzianką tego parszywego dnia. I chociaż ten człowiek dawał Jonie więcej niż jeden powód do odczuwania względem siebie niechęci, to Wainwright ze względu na Chambers nie chciał popadać w jawny i bezpośredni konflikt z nim, bo relacja z rudzielcem ostatnimi czasy była dla niego istotna, a atak na jej mężczyznę pewnie doszczętnie by ją zniszczył.
- Przepraszam, o czym ty mówisz? Jaki rozbity telefon? - Wyłączył się w momencie, w którym nieznajomy sięgnął po smartphone'a, więc nie dosłyszał wszystkich słów, ale już te które pojął zdążyły wzburzyć w nim krew. - Oskarżasz mnie o własną niezdarność? Dobre sobie - Zakpił kręcąc głową z niedowierzania, że taka farsa musiała przytrafić się akurat jemu.
W tamtym momencie chciał, aby ten człowiek po prostu sobie poszedł. Drażnił go już nie tylko swoim zachowaniem, ale też tym kim był. I chociaż Jona pewności mieć nie mógł, to nie oszukujmy się. Jakie było prawdopodobieństwo, że to nie narzeczony Marysi?
- Zaskakiwać? To nie ja podejrzanie kręcę się przy nie swoim samochodzie, a ty, więc kto tu kogo powinien pouczać? - Syknął i strzepnął z papierów resztki kawy, po czym otworzył teslę i rzucił teczki na siedzenie pasażera. I chociaż nieznajomy tytułował go "panem", Jona nie umiał, a nawet nie pomyślał o tym, aby odpowiedzieć mu tym samym. - Proszę cię człowieku zejdź mi z drogi, a najlepiej wracaj do tego swojego Asotin, nim narobisz sobie i innym większych problemów - burknął pod nosem, po czym wyciągnął papierosa, bo tylko paląc jeszcze jakoś mógł opanować rosnącą w nim złość.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Próbował być miły. Opanować jakoś tę nieciekawą sytuację i sprawić, żeby obojgu zapadło ona w pamięć w jakiś bardziej przyjemny sposób. Starał się, chociaż wcale nie uśmiechało mu się teraz lecieć po nową, niebotycznie drogą kawę i od nowa przygotowywać się psychicznie do spotkania z Mari. Ach, no i matulę trzeba było jak najszybciej uspokoić! Mimo tego wszystkiego próbował obrócić całą sprawę w coś zabawnego - nie tyle dla nieznajomego, co dla samego siebie. No ale niestety... To przeklęte miasto po raz któryś już mu uświadamiało, że w życiu by się tutaj nie odnalazł.
Podejrzanie?! — aż zachłysnął się tym słowem. — Oskarża mnie pan jeszcze o próbę kradzieży?! — no tego już było za dużo! Co prawda mężczyzna nie powiedział tego wprost, ale wyraźnie dawał mu do zrozumienia, że wziął go za jakiegoś przeciętnego złodziejaszka. Już pomijając to, że Martin nie wiedziałby nawet, jak odpalić ten jego wehikuł (tesla - bo oczywiście słyszał o tych autach - brzmiała mu, jak idealne imię dla krowy, a nie samochodu)... To w którym momencie jego niewinna twarzyczka zasugerowała niby nieznajomemu, że miał jakieś niecne plany?! — Bardzo chętnie — odburknął, nie planując jednak za szybko odchodzić. Skrzywił się na sam widok, wyciąganego przez mężczyznę papierosa. Jakby mało już było w powietrzu zanieczyszczeń! — Wisi mi pan dwie kawy — dodał. Odpuściłby je, gdyby nie te wszystkie słowa nieznajomego. Te o Asotin i byciu podejrzanym... No, jak miał niby odpuścić?! — I nowy telefon — dorzucił jeszcze szybko, w przypływie silnej pewności siebie. Co prawda wątpił, by ludzie z dużego miasta byli na tyle przyzwoici i uczciwi, by zadośćuczynić za wyrządzone szkody, ale warto było spróbować. Karoserię można było umyć, to samo buty, a spodnie wyprać. To on był tu poszkodowanym. Jego kawy zniknęły i jego komórka wylądowała na chodniku.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Niechęć wobec stojącego przed nim człowieka narastała w Jonie coraz bardziej. Doskonale wiedział iż ów nieznajomy jegomość, to narzeczony Marianne, a może były narzeczony... W każdym razie, ktoś, kogo Jonathan niekoniecznie chciał widzieć, ani poznawać, bo chociaż nie przyznawał tego jeszcze wprost; to Marysia interesowała go znacznie bardziej niż powinna, a więc pojawienie się ex w jej otoczeniu, nie napawało Wainwrighta optymizmem.
Wręcz przeciwnie... Z każda kolejną wypowiedzią Martina, czuł jak narasta w nim frustracja i zdenerwowanie. Nie miał zamiaru marnować poranka na jakieś czcze dyskusje, a póki co nic innego nie robił.
- A powinienem? - Zapytał chłodno, po czym zmierzył bruneta pełnym dezaprobaty spojrzeniem. - Chciałbym, abyś odszedł od mojego samochodu - dodał nieco poważniej, bo już dość się, wokół niczemu winnej Tesli, zadziało.
Niestety może gdyby Jonathan miał w sobie trochę więcej empatii to wyczułby, że Martin stara się ich konflikt załagodzić. Jednakże dla Wainwrighta poczucie humoru Richardsona było kompletnie nie zrozumiałe, a wręcz odbierał je jako formę obelgi i ataku. Niestety, ale brakowało mu wyrozumiałości, a przy tym... Jona bardzo nie lubił wadzić innym i oczekiwał iż inni wadzić mu nie będą także. W zasadzie doskonale odnalazł by się w na przykład w Japonii, gdzie naruszanie przestrzeni prywatnej innych osób było wielkim faux pas. Nie dość więc, że Jona nie lubił takich akcji to poza irytacją, wywoływały one w nim także dyskomfort.
- Słucham? - O mały włos nie zakrztusił się papierosowym dymem, słysząc te bzdurne oczekiwania. - To jakiś nowy sposób na wyłudzenie gotówki? - Spytał kompletnie zaskoczony. W zasadzie powinien się zdenerwować, ale po prostu zdumienie było silniejsze od złości, bo takiego obrotu sytuacji nie mógł się spodziewać.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Powoli odsunął się od samochodu, choć ani na moment nie odwrócił od mężczyzny intensywnego spojrzenia. Mimo całej swej zapalczywości w tym momencie, nie miał zamiaru doprowadzać do jakichś fizycznych przepychanek. Był chojrakiem, nie zapaśnikiem - i dobrze o tym wiedział.
- Wyłu...?! - reszta tego słowa pozostała mu gdzieś w gardle. Nie mógł go nawet wymówić! Nieznajomy w końcu przeciągnął strunę do tego stopnia, że Martinowi zabrakło nie tylko słów, ale również sił do dalszej dyskusji i prób zwrócenia uwagi, że to on w całej tej sytuacji ucierpiał najbardziej. Matula powtarzała mu, że czasem lepiej odpuścić i odejść z twarzą, zanim się tę twarz straci (w przenośni, czy dosłownie) i to był chyba właśnie ten moment. Czuł, że nie przegada tego nadętego mieszczucha, więc jaki był sens strzępić sobie język? Ten brak jakiegokolwiek poczucia humoru u nieznajomego był pierwszym znakiem, że z tej wymiany zdań nie wyjdzie nic pożytecznego. Mógł to przewidzieć. Znów niepotrzebnie dał szansę temu miejscu i tym ludziom. - Obym pana więcej nie spotkał! - rzucił więc twardo na odchodne, robiąc kilka kroków do tyłu i dopiero wtedy odwracając się i znikając szybkim krokiem za najbliższym zakrętem. Na dzisiaj zrezygnował z prób zdobycia Mari. Był zbyt zdenerwowany, by się to udało. No i nie miał już, z czym do niej przyjść. Dopiero, gdy już trochę ochłonął, spróbował ponownie włączyć telefon - tym razem skutecznie - i zadzwonić do matuli. Parę minut później, gdy szybko streścił jej, co go właśnie spotkało, coś do niego dotarło. Nieznajomy skądś znał Asotin...

/ ztx2 :pifpaf:

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

~ 7 ~ Nie po raz pierwszy odwiedzał Mari w jej pracy, w mieszkaniu lub gdziekolwiek indziej. Czasem, żeby po prostu zapytać, co u niej. Czasem, żeby przynieść jej kawę (poza tym pierwszym razem raczej skutecznie). Czasem, by w kilku słowach (zdaniach właściwie i to nie kilku) przypomnieć jej, dlaczego wciąż tkwił w Seattle i wciąż nie przyjmował do wiadomości, że Chambers ruszyła dalej. Dziś kierowało nim właściwie wszystko to po trochu. Poza tym... miły - wręcz ożywczy - był widok znajomej twarzy. Nawet, jeśli jej właścicielka póki co mało mu samą siebie przypominała. No i było coś jeszcze... Urodziny Marianne. Co prawda minęły już miesiąc temu i zdążył jej już złożyć obszerne życzenia przez telefon (z powrotem z nim do Asotin na czele, oczywiście), ale tatko akurat gorzej się czuł i Martin musiał wrócić i pomóc matuli w ogarnięciu gospodarstwa, a potem jeszcze te nawałnice... Ze starszym Richardsonem było właściwie już lepiej, ale kto wie, ile potrwa, nim całkiem podupadnie na zdrowiu. Nie był w końcu najmłodszy, oboje z matulą nie byli. Kolejny dobry powód, by przyspieszyć działania związane z odzyskaniem narzeczonej. I by wyciągnąć cięższe działa.
- Dzień dobry, Marianne! Piękny dzień dziś mamy, prawda? Czytałaś już dzisiejsze wydanie Seattle Times? - zawołał radośnie, gdy tylko kobieta znalazła się w zasięgu jego wzroku. Byli w recepcji, a on jakieś kilka, może kilkanaście minut temu poprosił miłą panią za biurkiem, by skontaktowała się z Marianne Chambers i przekazała jej, że na dole czeka na nią niespodzianka. Wolał nie podawać z góry swojego imienia, chociaż ostatnio tak wpadł niezapowiedziany do jej pracy dobre sześć tygodni temu. Właśnie wtedy też odmówiła widzenia się z nim, wykręcając się natłokiem obowiązków. Tym razem Martin nie chciał na takie wymówki pozostawić jej miejsca. Jak widać - udało się! - Sto lat, sto lat, niech żyje żyje nam! - i nagle zaczął śpiewać, podnosząc się z kanapy i powoli otwierając biały karton oznaczony logiem najbardziej fancy cukierni, na jaką było go stać i ukazując tym samym nieduży, choć piękny tort. Świeczek co prawda na nim zabrakło, ale nie było to przecież takie istotne. Ponoć sam gest się liczy najbardziej, prawda?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- czterdziesta dziewiąta - Miałam do tego posta już tak dużo, że pewnie ten wyjdzie dość kijowo, bo będę próbowała przypominać sobie, co było w pierwszej wersji. W każdym razie Marianne na pewno od swojej mamy usłyszała o powrocie Martina do Asotin i szczerze wierzyła, że to już na stałe. W każdym razie dzisiaj, słysząc o niespodziance, na pewno nawet przez myśl jej nie przeszło, że może na nią czekać Richardson. Tym bardziej, że kończyła już prawie pracę, a była po niej umówiona z Jonathanem, więc nieco głupio... uznała, że to z jego powodu jest już wołana na dół. Inna sprawa, że takie zapowiedzi kompletnie nie były w stylu Wainwrigha, ale nie przejmowała się tym wcale. Po prostu wzięła swoje rzeczy, założyła puchowy płaszczyk, który powinna już wymienić na coś lżejszego, gdyby tylko miała coś lżejszego w swojej dość skromnej garderobie i zjechała windą na dół, wchodząc do holu z wielkim uśmiechem, który cóż... no na moment się stracił, gdy zobaczyła Martina. Nie, żeby jego widok był nieprzyjemny, nadal nie powiedziałaby o nim złego słowa, ale po prostu... nie tego się spodziewała. Jeszcze zaczął jej śpiewać!
- Martin, proszę, nie! - syknęła, podbiegając do niego nieco szybciej i rozglądając się na boki. - Tutaj się nie śpiewa - poinformowała go, bo i bez tego większość pracowników tego miejsca nie patrzyło na nią, jak na jedną stąd. Dopiero po chwili stresu dojrzała tort i cóż, połączyła fakty. Rozumiała jaki był cel jego wizyty, doceniała ją, a już na pewno torcik, bo cóż... nie odmawiała słodkością, ale z drugiej strony... oznaczało to, że Martin wcale nie powrócił do Asotin.
- Co ty tutaj robisz? - zapytała, marszcząc nieco brwi. Może i nie musiała pytać, bo tort był jednoznaczny, ale nie chodziło jej konkretnie o powód pokazania się tutaj, ale sam ogół, jakbym był jego pobyt w Seattle. - Martin, rozmawialiśmy o tym... powinieneś był zostać w Asotin - zauważyła, pocierając delikatnie czoło i odruchowo chciała też poprawić okulary, których... nie miała na nosie. Niby minęło już trochę czasu, ale nadal nie przywykła do szkieł kontaktowych, wykonując podobne gesty. Przynajmniej jeszcze ani razu nie zapomniała ich założyć przed wyjściem z domu, a to już było całkiem imponującym jak na nią osiągnięciem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jako, że umówił się z Marianne po jej pracy, to przy okazji pozwolił sobie podrzucić dokumenty i butelkę doskonałego wina dla Kylie, za to jak sprawnie poradziła sobie z upartym ubezpieczycielem. Nim drzwi windy się otworzyły spojrzał na zegarek, a że do końca pracy rudowłosej pozostało jeszcze kilka minut, postanowił wyjść przed budynek kancelarii aby zapalić. I chociaż nie miał przyjemności usłyszeć śpiewu Martina to jednak od razu odnalazł wzrokiem Marianne, znajdującą się w holu. To raczej normalne, że znajomą sylwetkę szybko lokalizuje się w gąszczu innych ludzi, a już tym bardziej, gdy przykuwa ona uwagę znajdującym się w pobliżu towarzystwem. Bo jednak ekscentryczny Martin trzymający w dłoniach tort był dość nietypowym elementem zwykle ponurego i poważnego wystroju jaki panował w tego typu miejscach. Oczywiście jego obecność momentalnie wprawiła Wainwrighta w irytację, bo doskonale wiedział kim jest stojący przed jego kobietą mężczyzna. Sądził, że nie przyjdzie im ponownie się spotkać, bo Mari wspominała o powrocie Martina do Asotin, ale jak widać, szatyn zmienił plany.
Wcale nie chciał tam podchodzić. Nie miał zielonego pojęcia jak powinien zareagować, co zrobić, nienawidził takich sytuacji, ale męska duma nie pozwalała mu zostawić Mari sam na sam z byłym narzeczonym.
- Marysiu, jesteś już? Myślałem, że skończysz za dziesięć minut - odezwał się, gdy był już na tyle blisko, aby mieć pewność, że zostanie dosłyszany. Oczywiście wcale nie prezentował na swej twarzy zadowolenia, mimo iż widok rudowłosej sprawiał mu przyjemność, więc tylko przez chwilę jego oczy rozpogodziły się nim spoczęły na towarzyszu Marianne. - A ty to pewnie Martin - mruknął ponuro, aczkolwiek mimo odczuwalnej wobec mężczyzny niechęci nie chciał zachowywać się niekulturalnie. Kłamstwem byłoby jednak powiedzieć, że z początku nie chciał totalnie zignorować jego obecność. -Z tego co pamiętam nasze ostatnie spotkanie nie przebiegło najlepiej... - I pewnie Jonathan miałby je w głębokim poważaniu, ale Richardson nieświadomie zdradził wtedy swoją tożsamość wspominając o Asotin i dlatego Jona nadal miał w pamięci jego osobę.
Obrazek

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Emerald City Law Group Inc.”