WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
31
168

właścicielka antykwariatu

art books press boo

columbia city

Post

Przyjaciele są od tego, aby wspierać, niezależnie od wagi problemu. Nie można zakładać, że mają ważniejsze sprawy na głowie, samemu stawiając siebie w ciężkiej sytuacji. Z drugiej strony, takie zachowanie było jak najbardziej normalne i często spotykane. Ona tak samo nie specjalnie lubiła zadręczać przyjaciół swoimi problemami. Z jakiegoś powodu miłymi i szczęśliwymi tematami dzieliło się o wiele łatwiej. Lecz z drugiej strony, czy też niektórzy nie odczuwali, że skoro przyjaciel ma jakiś gorszy czas, to nie ma co go dobijać własnym szczęściem? Bycie dobrym przyjacielem było tak skomplikowane w dzisiejszych czasach, kiedy to ludzie naprawdę wiele czasu spędzali nad zastanawianiem się co i jak, co się czuje, jak inni to odbierają i tak dalej.
-Nie ma problemu-stwierdziła, bo jednak miała już pewną wprawę w organizowaniu wakacyjnych wyjazdów dla trzech osób, a z drugiej strony, to tylko przelot wewnątrz kraju, nie było to wcale aż tak wielkie przedsięwzięcie logistyczny, jakim byłaby choćby podróż do innego kraju. Jednak trzeba lubić, aby coś takiego zorganizować, a jej to w miarę sprawiało przyjemność.
-Jasne, dlaczego nie-stwierdziła. Nie miała najmniejszego problemu w tym, aby oddać komuś trochę roboty, a dodatkowo wesprzeć biznes kogoś znajomego. Wiedziała, że początki są trudne i często takie gesty są na wagę złota, być albo nie być na rynku.-Czekaj, jeszcze raz, tym razem powoli-powiedziała, trzymając łyżeczkę w ustach, bo właśnie oblizywała ją po zamieszaniu w kawie.-Eks, dla którego przyjaciół będziesz udawać, że jesteś jego narzeczoną?-uniosła brew. To było pokręcone i brzmiało dość... osobliwie i trochę podejrzanie.

autor

B.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Miała guza. Tak powiedział lekarz godzinę i kwadrans temu, kiedy po serii badań z trzęsącymi się rękami, zajęła miejsce na przeciwko jego biurka. Był w podeszłym wieku. Nosił krawat pod pożółkłym, niegdyś białym kitlem, a jego wąsy były niesymetrycznie przycięte. Robił to w domu i nie sprawił na niej dobrego wrażenia. Przynajmniej nie takiego żeby zawierzyć mu swoje (już nie tak) cenne życie i zgodzić się na dalsze leczenie. Być może nawet nie zdiagnozował jej dobrze. Tak sobie przynajmniej w duchu powtarzała, taksując wzrokiem sieć zmarszczek wokół jego nudnego skanera, który miał wbudowany zamiast oczu. Był robotem stworzonym przez system. System, który chciał więzić takie osoby jak ona, wmawiając im, że są ciężko chore. A Deni czuła się dobrze. Poza zawrotami głowy, które towarzyszyły jej każdego poranka i czasami w porze obiadowej. Tłumaczyła to sobie źle dobraną dietą. Wszak miała ostatnio niewiele czasu na przygotowanie solidnego posiłku. I choć nie korzystała już z dań instant, istniała szansa, że brzemienne skutki wciąż zatruwały jej organizm.
A więc nosiła w sobie truciznę. Z pewnością nie guza. Ale była na tyle mądra żeby przemilczeć to i z ponurym wyrazem twarzy podziękować niewyraźnie, z prędkością światła opuściwszy gabinet.
Och, kawiarnia była nieopodal, ale na tyle daleko żeby zdążyć wypalić papierosa. W końcu i tak była pełna trucizny rozlewającej się po ciele, że jeden papieros (a nawet kilka) nie zrobią różnicy. Warto dodać, że Linden Krzyzanowski nie paliła. Pominąwszy kryzys, który miał miejsce rok temu, nie wypaliła ani jednego papierosa ani w czasach licealnych, ani nawet przed ślubem, który miał się odbyć, ale finalnie do tego nie doszło.
Tym razem zapaliła. Paczka była wysłużona. Noszona od roku na dnie torebki, obijana przez kluczę, przybrudzona resztkami batoników proteinowych, a do spodu przyczepiła się zużyta guma do żucia. Zakrztusiła się, ale tylko raz, połykając gęstą chmurę dymu, jakby była czymś co puszczone raz, już więcej nie wróci. I tak właśnie było. Na tym polegało palenie. Na głębokiej inhalacji i wypuszczaniu dymu. Ale Deni go połykała. Zachłannie, krztusząc się jeszcze tylko jeden, kolejny raz.
Na zegarku wybiła trzecia. Miały się spotkać punktualnie, choć Linden nawet przez chwilę nie zakładała, że to się odbędzie w ten sposób. Znała zbyt dobrze każde z czwórki rodzeństwa żeby wiedzieć, że nawet najstarszy brat potrafił się spóźnić na własną rozprawę. Tylko ona była przeważnie punktualna, lecz nie zawsze. Zegarek najczęściej stał w miejscu przez kilka miesięcy, nim przypominało jej się żeby wymienić w nim baterie. Na klasycznej bransolecie, z tarczą i wskazówkami. Prawdopodobnie był prawie tak stary jak Bear, gdyby Bear jeszcze żył.
Nie czekała na zewnątrz. Zajęła miejsce przy oknie, ale z dala od innych ludzi. Żałowała, że nie był to bar. Że nie mogła zamówić kawy z wkładką albo samej wkładki bez kawy. Nie zaprasza się jednak młodej narkomanki i alkoholiczki w takie miejsce, więc wybrała kawiarnię. I wciąż gorzko tego żałowała.
Przeklęła pod nosem, kiedy wskazówki ułożyły się pośrodku tarczy, obwieszczając, że czeka już pół godziny, sącząc zimną, czarną kawę, która smakowała jak gówno. Kolejny sms wysłany w eter. Kolejne połączenie, które nie zostało odebrane.
Czterdzieści pięć minut i kilka sekund później, w wejściu zamajaczyła chuda, potargana postać z błędnym wzrokiem. Wyglądała jak ślepiec, który dotarł tu po omacku.
- Kurwa, Syco, co z Tobą dziewczyno?! - być może nie powinna podnosić głosu. To nie leżało w jej naturze. Ale była zatruta. A trucizna bywa popierdolona.
<center>...</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

O trzeciej Sycamore właśnie starała się wyglądać radośnie, pomagając Małgorzacie (granej przez tę sztywniarę Gwen Patterson) przy podwieczorku w licealnej adaptacji Bułhakowa w ramach kółka teatralnego. Telefon z wyłączonymi dźwiękami wibrował w fałdach rzuconej na torbę marynarki, a dusza Sycamore wibrowała z tłumionych emocji, sprzecznych z zadaniami roli. Miała wyglądać bezkolizyjnie i sympatycznie, a po prostu zazdrościła Gwen roli, to idiotyczne, owszem, ale nawet Josh Weaver powiedział w stołówce, że Sy byłaby dobrą Małgorzatą. Ale gościnnie prowadzący kółko emerytowany aktor z miejskiego teatru kiedy robił kasting, dowiedział się od zastępcy dyrektora liceum, że akurat widzi pan, panie Hengley, ta brunetka się nie nada, bo… jakby to ująć… rola Małgorzaty w oczywisty sposób wymaga gwarancji, że aktorka podoła jej emocjonalnie, a ta brunetka no…
No właśnie. „Ta brunetka” zasłużyła sobie bez krzty wątpliwości na to, by wątpić w jej emocjonalną władzę nie tylko nad rolą Małgorzaty, tak? I dlatego dostała ją Gwen Patterson, może nie tak eteryczna, jak wyobrażał sobie Hengley, ale za to godna zaufania i reliable enough.
Więc „proszę cię, Sycamore… jeśli dobrze wymawiam to oryginalne imię… proszę cię, żebyś podawała talerzyk z mniejszym napięciem. To tylko talerzyk, prawda, więc sama rozumiesz”. Pan Hengley był bardzo miły, a Sy pragnęła to docenić, a nawet nie wiedziała przecież, co podczas kastingu szeptał mu nachylony do jego ucha wicedyrektor – ale mogła się domyślać. I patrzyła teraz bykiem na talerzyk i na Gwen, ale próbowała się uśmiechać i na pewno nie wychodziło to dobrze.
W zasadzie przez nią powtarzali „podwieczorek” dłużej niż planowano. Bez sensu.

I bez sensu były te komunikaty na jej komórce, gdy wreszcie zeszła ze sceny, wymijając nieme spojrzenia oraz nie do niej adresowane uwagi, wymieniane przez współaktorów na temat niuansów sztuki, gry i innych fajnych, konsolidujących poczucie wspólnoty uczniowskiej spraw. Po co Linden tak wydzwania? I co znaczą te esemesy…

Te esemesy?! Teraz do niej doszło, że owszem, Deni miała mieć wizytę u jakiegoś lekarza, okej. I na którą się miały spotkać?
Na trzecią. Super, kurwa.
Z takim to nastrojem Sy wystrzeliła ze szkoły, na pytanie Gwen czy nie lepiej poćwiczyć kiedyś we dwie kilku scen machając tylko ręką (tak, to nie był najlepszy sposób na pokojową integrację). Z otwartą torbą, grożącą wysypaniem się nadmiarowych książek (dlaczego nie wszystko jest jeszcze zdygitalizowane??) wzięła zakręt, runęła do metra i tam, unieruchomiona w wymuszonej bezczynności, walczyła z opcją wysłania Deni jakiegoś uspokajającego mema, czy coś…
Nic z tego nie wyszło, pomysł został stratowany przez gonitwę myśli, popędzanych mieszaniną wyrzutów sumienia wobec tej sytuacji (i wobec innych sytuacji, w których pewnie zawiodła Deni bardziej, niż to oceniała, w których zawiodła w ogóle cały kurwa świat), analizy swoich nieumiejętności aktorskich, prób prawie-nie-poderwania Jacka Olsona z równoległej, oraz dumania nad tym, czy w szufladzie, w puzderku z kolczykami…
Nie.
Nie.
O tym nie chciała myśleć – i na szczęście to był czas na wybiegnięcie z metra, sprint po schodach, sprint po chodniku, zadyszkę z totalnego braku kondycji w sprintach i wreszcie na wparowanie do szpitala.
I tu się zakręciła bez celu, bo wobec braku Deni uzmysłowiła sobie, że umówiły się w kawiarence gdzieś obok, więc znów galop na zewnątrz, zakręt, zderzenie z jakąś panią, szybkie „Przepraszam”, wiraż zgoła żużlowy, ledwo uniknięcie zderzenia z kwietnikiem (na cholerę stawiają kwietniki na prostej drodze do kawiarenki??) i wreszcie…
No jestem!
I dup – torbą o krzesło, i siup – płaszczykiem na oparcie. „Co z tobą, dziewczyno?!”. Jakiś dziwny ton miała dziś Deni… Ona też będzie ją dziś opierdzielać za nieistotne szczegóły?
– No przecież jestem, nie? – zmarszczyła brwi, osuwając się trochę plecami po oparciu. – Brzmisz, jakby ci dziś wyszło, że pora wsiąść na Sycamore i obsztorcować ją dla jej dobra, czy coś… – wzruszyła gniewnie ramionami, zbyt jeszcze rozpędzona, żeby w tym gniewnym tonie Deni doszukiwać się innych źródeł. – W ogóle to wolno tu palić?– pociągnęła nosem i rozejrzała się: no chyba nie wolno! – Bo czuję fajki – i odwróciła się z powrotem do Deni, nagle unosząc brwi: – Jarałaś? – roześmiała się cierpko. – Nie wierzę! No dobra: zamów mi frappaccino i gadaj, jak było, a w ogóle słuchaj: Hengley, ten aktor który prowadzi kółko teatralne, on… ja czuję że mogłabym go jeszcze przekonać, żeby mnie obsadził w roli Małgorzaty. – Cyknęła wargami i pokręciła głową. – Tylko muszę znaleźć coś… wiesz, jakiś gest, sposób poruszania się, żeby zobaczył, że ja wiem i rozumiem, że Małgorzata powinna wiesz: powinna być…
Chwila. Co z Deni?
– Co – bąknęła, marszcząc znów brwi – Wkurzasz się za parę minut spóźnienia tak bardzo, że nie możesz mnie przez chwilę posłuchać? – jeszcze miała siły, żeby podtrzymać w swoim tonie czytelną pretensję, przecież i tak na co dzień walczyła z mnóstwem trudów i wyzwań, w większości stawianych sama sobie, no to chyba w spotkaniu z siorą należy jej się chwila uwagi, tak? Odkąd Bear zmarł nie było chyba nikogo, kto bezwarunkowo słuchałby wszystkiego, co Sy chciała zakomunikować.
Nie: to niesprawiedliwy osąd. W zasadzie – Linden była w tym lepsza. Więc czemu… czemu teraz tak jakoś… Hm? U jakiego w sumie lekarza Linden miała tę wizytę?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A może tak właśnie powinno być? Że Deni krzyczała, a nie przyjmowała wiecznie wszystkiego z pokorą? Ileż kurwa można, co? Gdy ramiona zapadają się pod natłokiem Denito, Denitamto, Denikurwasramto, Denipomusznoproszępomusz. Nie przeklinała. Zazwyczaj. Rzec można, że Bóg ją stworzył pogodną, z sercem otwartym na cudze problemy i skorym do pomocy. O ile jakikolwiek istniał, bo to w ostatnim czasie coraz częściej poddawała pod wątpliwość. Ale cóż z tego, że mogła krzyczeć, kiedy głos więzł jej w gardle? I choć sama przeistaczała się w ten mrożący krzyk, wciąż pozostawał niemy.
Nie da się krzyczeć, kiedy głos twój zawsze jest szeptem wśród wrzawy.
I choć jeszcze nie wydarła się solidnie, na jej policzkach pojawiły się różowe wypieki, kiedy patrzyła w nic nierozumiejące oczy siostry. Speszyła się nieco, pochyliła głowę. Spojrzeniem uciekła w kąt sali, omiatając skrupulatnie każdą płytkę, wędrując po szachownicach, aż wreszcie przez blaty i krzesła wróciła z powrotem do Sycomore. Zagryzła wargi, wahając się czy to dobra pora, ale żadna nie była wprost idealna żeby zwierzać się z minionych wizyt. W zasadzie to po co, jeśli to nic znaczącego? Ot, zawrót głowy. Jeden, drugi. Nieważne.
- Ale godzinę za późno! - znów głos uniosła, nieco speszona swoim kolejnym zrywem. Nie przywykła do tego żeby krzyczeć na innych, ale zaczynało jej się to podobać. Rozlewało się w niej jak choroba, która ją trawiła. Ale Linden, która ulepiona była z nietrwałej gliny szybko zaczęła zapadać się w sobie, zawstydzona tym kolejnym wybuchem i tym, że w ogóle jej się to podobało. Spojrzała tym razem na Sycomore, ubierając twarz w wyraz najszczerszych przeprosin. Postukała w zegarek w ramach ostatniego upomnienia i westchnęła ciężko, opierając się na krześle, które ewidentnie nosiło na sobie znamiona czasu, bo zaskrzypiało tępo.
- Przepraszam - bąknęła pod nosem, jakby to ona miała lat osiemnaście i zwykła się tłumaczyć przed starszą siostrą. Wszystko było na opak. Gubiła się, podczas gdy to ona zwykła przejmować stery. I to jej się akurat nie podobało. Tak bardzo, że skrzywiła się nieznacznie, wlewając w przełyk ostatnich kilka łyków kwaśnego płynu i odstawiła na stolik z trzaskiem wyszczerbiony kubek. Zatrząsł się. Z tą kawiarnią też wszystko było nie tak. Zupełnie jakby wnętrze Deni przejmowało kontrolę nad wszechświatem i zamieniało go w niestabilny pomiot.
- Nie wolno i... Nieeee.... Nie muszę się tłumaczyć zresztą - fuknęła obruszona, bardziej tym, że twarz młodszej siostry ściągnęła się w mieszaninie rozbawienia i niedowierzania, niż przez to, że w ogóle ktoś ją nakrył na tym godnym pogardy uczynku. Czy to nie ona zwykła mówić, że papierosy zatruwają życie, ciało i nie tylko? Że są niejedyną zgubą naszej planety? Cóż. Więc czasy się zmieniają.
- Ja... eeee... - nim zdążyła cokolwiek opowiedzieć albo chociaż złożyć jedno, porządne zdanie do kupy, Sycomore zaczęła swoją opowieść, więc Deni nie pozostało nic innego poza tym żeby zamówić jej ten wymysł pokolenia XYZ (kurwa, nigdy nie potrafiła się odnaleźć w tym alfabecie generacji). Próbowała słuchać. Naprawdę! Ale z każdym skinięciem głowy, każdą melodramatyczną pauzą, jej myśli ginęły w kłębie nieposkładanych do kupy przemyśleń, dywagacji i analiz, które próbowała od siebie odepchnąć.
- Noo... Przecież słucham - kłamstwo biło z jej oczu jak wyraźny neon. Potrząsnęła głową, pozwalając żeby włosy wypadły jej zza uszu i przykryły wypieki, które po raz kolejny próbowały ją zdradzić. - Mówiłaś, że Heckley obsadził Cię w roli Małgorzaty i no... Jestem pewna, że Ci zajebiście idzie tylko za bardzo się przejmujesz. Jesteś idealna do tej roli - no. Teraz na pewno udało jej się wybrnąć. Kółko teatralne... [zzt] ja.... [zzzzt] w roli Małgorzaty...[zzzzt] Muszę znaleźć coś...[zzzz]żeby zrozumiał... Linden rozumiała. Ona zawsze. Wszystko. Rozumiała.
Tylko dlaczego nie potrafiła zrozumieć tego co zadziało się przed godziną, a w zasadzie dwiema?
- Syco, tak serio, jestem dumna z Ciebie i z tego, że się udzielasz, wiesz, w tym kółku teatralnym. Kiedy to wystawiacie? - spojrzała na nią nieprzytomnym wzrokiem, jakby wystarczająca ilość kofeiny i nikotyny potrafiła ją ućpać do stanu, w którym jej wzrok sięgał przez nie ten pryzmat co trzeba.
<center>...</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Sy trochę czuła, że reakcja na powitanie siostry może być uznana za przesadzoną. Irytacja Deni – choć usprawiedliwiona spóźnieniem młodszej siostry – była jedną z tych rzeczy, które jakoś tak totalnie do niej nie pasowały. I to pewnie trochę zaskoczyło Sycamore, która z kolei ostatnio mocno grzeszyła wtórnym egocentrycznym gówniarstwem, które było być może skutkiem ubocznym systemów obronnych, jakie na siebie – i wbrew sobie! – nałożyła, żeby ból wciąż niezagojonej rany po wyrwaniu ojca z jej życia po prostu nie odebrał jej kontroli nad tym, co ledwo trzymała na wodzy. Nie było to sprawiedliwe, tym bardziej w tej chwili, której kierunku wszelako jeszcze Sy nie znała.
Szlag – ale sprawiedliwe czy nie, najmłodsza Krzyzanowska i tak była ludzkim piorunem kulistym, a jej emocje – rusztowaniem trzeszczącym przy każdym powiewie. Więc mimo początkowego zdziwienia, teraz, na słowa Linden, Sy pchnęła korpus do przodu i zawisła nad stolikiem z miną naprawdę niezbyt życzliwą.
– Jak godzinę! – warknęła całkiem głośno, sama siebie zaraz z rozpędu podkopując – I co z tego że godzinę! Może miałam coś ważniejszego?! niż kurwa pogaduchy przy
Nagle gwałtownym wdechem wciągnęła dalsze słowa, owszem, trochę przestraszona wypowiedzeniem mocnego przekleństwa w miejscu, gdzie spokojnie niejeden klient mógł to usłyszeć. Aż zerknęła na bok – i napotkała spojrzenie czterdziestoletniego faceta, któremu „kurwa” Sykomory i podniesione żeńskie głosy wyraźnie popsuły podwieczorek.
Odwróciła się, spojrzała na Deni, głośny wydech, ściągnięcie kącików, dłonie na oczy, i na bok. „Dobra. Jeszcze raz”.
– Ja – zaczęła, i (jak to bywa z siostrami) w tym samym momencie Deni powiedziała „Przepraszam”.
What? – mimika Sycamore, zupełnie przejrzysta wskutek zaskoczenia, przeszła przez gniewne zdumienie do zdziwienia, potem do wątpliwości, potem do uśmiechu, najpierw niedowierzającego, następnie – koncyliacyjnego, tu Syco rozluźniła się, Deni naprawdę była niesamowita – Ej dobra, kurde, za co ty przepraszasz! – pojawił się uśmiech, najpierw taki na zgodę, a potem – taki trochę wnikliwy. I wnikliwość wejrzenia została, kiedy uśmiech zaczął opadać.
Aż opadł.
Coś się stało. Tak?
Teraz Sycamore patrzyła na siostrę jeszcze inaczej: czekała – bo czuła, że pora się zamknąć i dać mówić Deni. Nachyliła się głębiej nad stolikiem, jakby chciała pociągnąć to jej „Ja… Eee…” za rękę i wyprowadzić na światło dzienne…
Dlatego kiedy Deni, naprawdę – rekordzistka jak chodzi o zdolność rezygnacji z siebie na rzecz spraw innych ludzi w stopniu, którego Sy potrafiła sobie uzmysłowić jedynie w części – kiedy więc Deni zwróciła się swą uwagą, szczerą, gotową słuchać uwagą z powrotem do sprawy roli Sy w pieprzonym przedstawieniu , sama Sy już tylko kręciła głową, czekając aż siostra skończy. Słuchała jej uważnie. I kręciła delikatnie, automatycznie, głową.
– Deni… Deni. – Poszukała jej dłoni – Deni – jeśli znalazła – wzięła ją w swoją – Za pięć tygodni, tak, ale… Deni: poczekaj. – musiała się przedrzeć przez to, co mówiła siostra, a co Syca coraz głębiej podejrzewała o funkcję przykrywki, zaciemniacza. „Jestem pewna że ci zajebiście idzie” – „jesteś idealna do tej roli” – „jestem z ciebie dumna”? – To zajebiście, dzięki siora ale… może powiedz to coś, co chcesz powiedzieć?
Na razie własne odkrycie „drugiego człowieka” poza sobą przesłoniło Sykomórce treść głębszą, ale myśli już ruszyły w dobrą stronę –i jakby moment, Sy, weź to sobie rozpisz: Deni miała dziś wizytę u lekarza – dyby nie twoje spóźnienie, to stałoby się to, czego chciała: byłoby zaraz po wizycie – jesteś durną pindą, Sy, że w sumie, hm, na wejściu zalałaś siostrę i pół kawiarni swoimi pierdolonymi problemami. Które w sumie były wtedy ważne, ale teraz zaczynały niebezpiecznie jawić się jako nieistotne…
– Okej – Sy puściła dłoń Deni (o ile faktycznie tamta nie miała nic przeciwko jej chwyceniu) i oparłszy się pod lekkim skosem, wzięła ze stołu napój, uniosła do ust, patrząc na nią, patrząc znad krawędzi szklanki, a potem po jej odstawieniu na blat.
– Okej. Dobra: – zamachała dłońmi, próbując przegonić po prostu ten średnio udany początek spotkania. Jest kawusia, jest ładny dzień, jest okej. Uśmiechnęła się – trochę tak na zachętę. – To gadaj teraz ty. Bo chyba chcesz gadać, siora. Jaki to był w ogóle lekarz – podciągnęła jedną stopę na siedzisko, oparła łokieć na kolanie, lekko przekręciła na bok głowę, puściła oczko – i co mówił. Dajesz: – zachęciła ją jeszcze lekkim ruchem głowy, odetchnąwszy z ulgą, że – dzięki Linden – w sumie może nie wyszła na agresywną nastolatkę z syndromami odstawienia i głodu psychicznego, poirytowaną na wszystko wokół i próbującą nadaktywnością zagłuszyć ból po stracie –zresztą przecież,po stracie tej samej, noż kurwa tej samej, z którą musiała sobie radzić sama Deni. Więc – No kocham cię, no! Ej. Wiesz o tym. Gadaj mi zaraz – i jeszcze siorbnięcie frappaccino, naprawdę te szerokie słomki to jest rewelacja przy tak pysznych i potrzebnych błahostkach, jak szemrzące mielonym lodem frappaccino, nie?

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
19
170

studiuje fotografię

dreamy seattle

columbia city

Post

#6

Lemon Herbert-Manning

Quinn poznała Lemon na imprezie urodzinowej Paige, na którą zresztą miała wybrać się wraz z Gabrielem, jednak ten nie był w nastroju do zabawy, co było zresztą zrozumiałe, więc aby koleżance nie sprawić przykrości, wybrała się na to przyjęcie urodzinowe sama. Jednak ostatnio coraz to częściej zastanawiała się nad swoją relacją z ukochanym, bo czuła to jak bardzo się od siebie oddalali. Owszem, wiedziała z kim się zmaga chłopak, w końcu sama miała tę samą chorobę, którą miała obecnie jego mama, ale ona cały czas próbowała dać mu wsparcie, nawet zaangażowała swojego brata do pomocy i zbiórki odpowiedniej kwoty przy pomocy sportowców, by pani Clarke uzyskała jak najlepszą opiekę prawdziwych specjalistów, tak jak kiedyś uzyskała ją Quinn i teraz mogła cieszyć się nastoletnim życiem. Mimo tego, co robiła dla Gabriela to czuła, że ten coraz to bardziej się od niej odsuwa, a jej towarzystwo go irytuje. Rino powiedział jej kiedyś że u nich, osobników płci męskiej to normalne, że gdy pojawiają się problemy to chowają się oni do jaskini i nie chcą tam nikogo, więc McFeenly postanowiła przeczekać. Wiedziała też że nie będzie mogła czekać na swojego chłopaka wiecznie, wtedy będą musieli odbyć niezwykle trudną rozmowę, w końcu wciąż go kochała. Ostatecznie postanowiła nie myśleć tylko skupić się na nowej znajomej, niejakiej Lemon, z którą to szybko złapała wspólny język na imprezie urodzinowej. To z nią się umówiła na kawę i miała wobec niej pewien plan, ale o tym to dopiero jak blondynka pojawi się na miejscu. Czekając na nią przyszła pani fotograf zajęła miejsce przy stoliku i wyciągnęła swoją lustrzankę, by przejrzeć ostatnie zdjęcia, jakie wykonywała. Zatrzymała się na tych z Gabrielem i znów poczuła to uczucie tęsknoty za nim w swoim serduszku. Napisała zatem do niego wiadomość w telefonie i schowała telefon, żeby nie wyglądać na desperatkę, która tylko czeka na odpowiedź od ukochanego. Ale zerkała co jakiś czas na wyświetlacz, bo naprawdę chciała liczyć na to że opuścił on swoją jaskinię ot co.

autor

dreamy seattle

Awatar użytkownika
19
168

uczennica

-

-

Post

#13
Impreza u Paige była dość chaotycznym wydarzeniem i nawet Lemon, która w chaosie potrafiła się odnaleźć i czasami nawet go lubiła, czuła się momentami zagubiona. Niemniej jednak udało się jej nawiązać nową znajomość, którą mimo tego, co ostatnio działo się u niej w życiu, próbowała jakoś podtrzymywać. Od kilku tygodni, czyli od kiedy Babylon ją wykorzystał i oszukał, po czym zniknął bez słowa, zostawiając w absolutnym zdezorientowaniu, była nieco wycofana. Jednak w dniu, kiedy Cel Tradat znów pojawił się w jej życiu, a dokładniej na szkolnym korytarzu, obiecała sobie, że nie da po sobie poznać, że jego zniknięcie, czy obecność, wywołały w niej jakiekolwiek emocje. Chociaż średnio wyszło, bo przecież dostał od niej w twarz.
Nie mówiła jednak nikomu o swojej skomplikowanej relacji z chłopakiem, o tym, że wpuściła go do swojego domu i pozwoliła mu w nich zostać przez kilka tygodni, a więc uwierający ją sekret nadal musiała utrzymywać w tajemnicy. Żeby nieco oderwać się od swoich problemów, chętnie zgodziła się na spotkanie z Quinn.
Kilka minut po umówionej godzinie, oczywiście w granicach rozsądku i dobrego smaku, nie chcąc, żeby Holloway na nią długo czekała, weszła do kawiarni i odnalazła ją przy jednym ze stolików. – Heeej, girl! – przedłużyła przywitanie i uśmiechnęła się do niej szeroko, po czym zbliżyła się, by cmoknąć ją w policzek, jak to miały w zwyczaju witać się dziewczyny w ich wieku. – Mam nadzieję, że nie czekałaś długo. W tym mieście korki są straszne. – wyjaśniła powód swojego spóźnienia, choć prawdą było, że dwa razy wracała się do domu po zapomniane drobiazgi, tak bardzo rozkojarzona była.
– Jejku, widzę mój ulubiony sernik z kremem pistacjowym. Cudnie! Wybrałaś sobie już jakąś kawę? – od razu zaczęła mówić, rozglądając się po kawiarni, by w końcu zawiesić wzrok na lodówce z ciastami, a potem tablicy z rozpiską dostępnych kaw.

Quinn Holloway

autor

Pateczka

dreamy seattle
Awatar użytkownika
19
170

studiuje fotografię

dreamy seattle

columbia city

Post

Lemon Herbert-Manning

Quinn za chaosem nie przepadała zbytnio, jednak to nie była jej impreza, więc nie wtrącała się zbytnio w jej organizację, tudzież przebieg. I mimo tego że udała się na nią w słabym nastroju przez wzgląd na to, co czuła odnośnie swojego związku, to w towarzystwie nowej koleżanki naprawdę niespodziewanie dobrze się bawiła i postanowiła pociągnąć tę znajomość dalej. Nie znały się jednak z dziewczyną na tyle, by dzielić się swoimi problemami z chłopakami, dlatego to miał być całkiem przyjemnie spędzony czas.
- Nie, sama przyjechałam trochę zbyt wcześnie, bo te korki są dosłownie zawsze. - doświadczona już tym, że niejednokrotnie utknęła w takowym korku starała się zawsze wyjechać stosunkowo wcześniej, by się nie spóźnić. A nie spóźniała się z tego względu że szanowała czas swój i innych. Ale nie była zła na Lemon za to delikatne spóźnienie, korki były, są i będą w Seattle. W końcu to duże miasto jest. Sama również jak blondynka spojrzała w stronę lodówki z ciastami.
- A próbowałaś już to malinowe ciasto z pistacjami i czekoladowym spodem? - zapytała, bo to ciasto wyglądało jak dla niej bardzo smakowicie, ale pytanie czy było tego warte? Może blondynka częściej odwiedzała to miejsce i była w stanie stwierdzić, które wypieki są tutaj warte polecenia? Chociaż nie, Lemon nie wyglądała na osobę, która zajadała się ciastkami. Z drugiej strony można było się zawsze pomylić, bo co jeśli miała po prostu dobrą przemianę materii?
- Chyba postawię na mokkę, dzisiaj mam ochotę na taką właśnie wersję latte. - ogółem cafe latte to była jej ulubiona kawa, ale jeszcze bardziej lubiła mochate cappuccino i to ta kawa królowała u nich w domu najczęściej.
- W ogóle mam do ciebie pewien interes, nie myślałaś nigdy o karierze w modelingu? - zapytała bardzo delikatnie, bo owszem, potrzebowała modelki do swojego projektu i Lemon nadawałaby się do tego idealnie. Miała w sobie także nutkę tajemniczości w tym spojrzeniu, to było interesujące.

autor

dreamy seattle

Awatar użytkownika
19
168

uczennica

-

-

Post

Lemon może fanką chaosu nie była, jednak lubiła, gdy coś się działo. Byłaby zawiedziona, gdyby okazało się, że mieliby spędzić tamtą imprezę przy grzecznych i nudnych grach planszowych, popijając colę i sok pomarańczowy. Ekipa, którą zaprosiła Paige, gwarantowała rozrywkę. Jednak teraz, przytłoczona tym, co odwalił Cel Tradat, potrzebowała spokoju.
– Rozumiem. To dobrze. – odparła z uśmiechem. Raczej się nie spóźniała, nie była jednak z tych, którzy przychodzili wcześniej. Zresztą pięć minut to nie było spóźnienie, a błąd w obliczeniach albo złośliwość rzeczy, na które nie miała wpływu. Czerwone światło, zamieszanie na ulicy, rozwiązana sznurówka – nie mogła przecież nic na to poradzić. W zasadzie na korki też nie mogła wpłynąć. Gdyby miała spóźnić się więcej, na pewno dałaby Quinn znać i przeprosiłaby ją od razu.
– Nie, jeszcze nie miałam okazji. Ale jeśli masz ochotę, możemy wziąć dwa różne i spróbujemy każdego. – zaproponowała. Owszem, sernik z kremem pistacjowym był jej ulubionym, ale może powinna się otworzyć na inne smaki i znaleźć jakiś nowy, który trafi na listę ulubionych? Nie miała problemu z tym, by podzielić się ciastem z Holloway.
– Och, okej, świetnie. – pokiwała głową na jej odpowiedź o kawie. – To co, ja pójdę nam zamówić? – uśmiechnęła się, po czym wstała i poszła do kasy, żeby złożyć zamówienie. Wzięła dwie kawy i dwa ciastka, a miła dziewczyna, która nabiła wszystko na kasę, poinformowała ją, że w ciągu kilku minut przyniosą im wszystko do stolika.
– Musimy chwilę poczekać, mają spory ruch. – przekazała informację blondynce i rozsiadała się na wygodnym fotelu, gotowa do rozmowy. Potrzebowała czegoś, co dociągnie jej myśli od Babylona, a typowe babskie rozmowy wydawały się czymś odpowiednim.
– O wow, nie spodziewałam się. – zaśmiała się, słysząc pytanie dziewczyny. – Nie, chyba nie. Z tego, co wiem, to chyba jestem jakieś dziesięć centymetrów za niska, a więc to raczej przekreśliło moje szanse, zanim o tym pomyślałam. – odpowiedziała szczerze, lekko wzruszając ramionami. Nie miała jednak pojęcia, co Quinn może mieć na myśli.

Quinn Holloway

autor

Pateczka

ODPOWIEDZ

Wróć do „The Chelan Cafe”