WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

1.

Ten dzień zaczął się dość leniwie i właściwie to gdyby nie zajęcia które prowadziła w szkole malarskiej, pewnie nie zwlekła by się cały dzień z łóżka. Ostatnio brakowało jej odpoczynku, ciągle czuła się spięta, jakby coś ciążyło jaj na ramionach. Tak zwany ‚niepokój’ który czuła momentami jakby coś zupełnie niespodziewanego miało wydarzyć się i zburzyć jej cały spokój życia. Nie cierpiała tego uczucia, kiedy co wieczór kiedy kładła się spać towarzyszyło jej jakieś dziwne ukłucie w brzuchu, a w nocy budziła się co pare godzin. Zazwyczaj miało to związek z koszmarami, a raczej wspomnieniami jakie nawiedzały ją we śnie. Nie pomagała joga, medytacje czy nawet leki po które faktycznie sporadycznie sięgnęła. Nauczyła się, że to musiało po prostu samo minąć i miała nadzieje, że ten ‚przełom’ nastąpi już niedługo i ponownie będzie mogła cieszyć się spokojnym, głębokim snem, a przy okazji zmniejszeniem ilości kofeiny którą w siebie ostatnimi czasy wlewała. Dlatego właśnie zjawiła się dzisiaj tutaj, po swoją trzecią już kawę. Zasłoniła ręką usta kiedy tak nagle ziewnęła szeroko, przepraszając baristkę która właśnie w tym momencie podawała jej papierowy kubek. Posłała jej jeszcze lekki, nieco rozbawiony uśmiech po czym ruszyła w stronę drzwi kawiarni które otworzyła popychając łokciem i pomagając sobie biodrem. Jak zawsze miała ze sobą milion klamotów, jedna torebkę zwisała jej z prawego ramienia a dwie materiałowe torby z lewego, przy czym jedna zsuwając się pechowo w momencie kiedy otwierała drzwi przez co kawa w jej kubku poruszała się niebezpiecznie grożąc wylaniem się na jej białą koszulę. Przeklęła sobie pod nosem cichutko kiedy tak próbowała wydostać się z kawiarni, jedną nogą na zewnątrz, biodrem pierając się o drzwi, starając się uratować zwisającą torbę z której lada moment miały wypaść jej przybory malarskie. Podniosła nawet wzrok w poszukiwaniu dobrej duszy która mogła by jej pomóc wyjść z tych tarapatów, nie spodziewała się jednak, że wpadnie w jeszcze większe. Idąc ulicą dosłownie na przeciwko niej, pare, może paręnaście metrów od niej szedł Elliot. Jej Elliott. Skreślić jej po prostu Elliott. Nie wiedziała ile mogło to trwać, może kilka sekund, kiedy torba z jej ręki ostatecznie poddała się wysypując swoją zawartość na chodnik i podłogę kawiarni. Dla niej jednak trwało to dosłownie wieczność. Stała jak wryta wpatrując się w niego z niedowierzaniem, jakby był conajmniej duchem. Właściwie to może trochę nim był, takim duchem przeszłości o którym tak mocno starała się zapomnieć. Przekonana była nawet, że zapomniała, upychając wszystko co z nim związane gdzieś na dno swojej głowy. Mimo to dosłownie w momencie kiedy jej mózg zarejestrował, że to właśnie on wszystkie wspomnienia wróciły do niej jakby ze zdwojoną siłą. Ocknęła się dopiero wtedy kiedy jakaś pani podawała jej jeden z pędzli. Popatrzyła na nią zdziwiona i po chwili rozejrzała w okół siebie jakby będąc we mgle, patrząc jak pędzle powoli turlają się po chodniku, a jednak z farbek rozlewa się tuż obok jej nogi.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

<a href="viewtopic.php?p=12817#12817"><i class="fad fa-calendar-day"></i></a>

Powrót do rzeczywistości nie był łatwy. Wiele razy przyłapywał się na tym, że nie powinien w ten sposób tego nazywać, cokolwiek to tak naprawdę było. Jeśli powrót do rzeczywistości, to bynajmniej nie jego rzeczywistości. Miał wrażenie, że wszystkiego uczy się od nowa, jak dziecko, lecz tym razem nikt nie był wobec niego cierpliwy ani wyrozumiały, wręcz przeciwnie, ludzie patrzyli na niego tak, jakby wszystko to co tak bardzo starał się ukrywać miał wymalowane na twarzy. Minęło tyle lat, odkąd ostatni raz był w rodzinnym mieście, że zdążył zapomnieć, że tak było zawsze, bez względu na to, co oglądał w lustrze — poczucie winy, żal, wstyd. Złość. Zdążył zapomnieć, dlaczego wyjechał za pierwszym razem.
Ten dzień nie różnił się wiele od poprzednich. Zwlekł się z łóżka z samego rana, jeszcze zanim zadzwonił budzik, mimo że miał dzień wolny — cóż, stare nawyki — później zimny prysznic i gorąca kawa. Zawsze w tej kolejności. Dziś rano jednak, gdy zajrzał do puszki z kawą zobaczył jej dno, więc gdy już przeklnął pod nosem, uznał, że jedynym ratunkiem będzie dla niego kawa na wynos, jakakolwiek, choćby ta ze stacji paliw za rogiem! Gdy popołudniem wyszedł z domu, nie bardzo zastanawiał się nad tym, gdzie idzie, zbyt pochłonięty własnymi myślami. Minął stację i dwie kawiarnie i zwyczajnie szedł dalej. Zupełnie jakby wiedział... Ale skąd mógł wiedzieć, że zaledwie paręnaście kroków dalej stoi Elisabeth. Jego, już nie jego, Elisabeth. Przechodząc obok, mimowolnie obejrzał się, ale poszedł dalej, gdy nagle... chwilę mu to zajęło. Tak. Obejrzał się w jej stronę jeszcze raz, aż w końcu zatrzymał się. I zadaje się, że jeszcze przez chwilę nie dowierzał własnym oczom, jakby spotkanie jej było jedną z najbardziej nieprawdopodobnych rzeczy na świecie, aż w końcu przypomniał sobie, że znowu jest tutaj. W Seattle. Nie wiele myśląc, podszedł bliżej, naprawdę ani trochę się nad tym nie zastanowił, co uświadomił sobie dopiero w momencie, gdy znalazł się zaledwie kilka kroków od niej. Co powiedzieć, co powiedzieć...
Wygląda jakbyś potrzebowała pomocy — powiedział, w ramach tradycyjnego “cześć”, gdy nagle usłyszał trzask pod butem. Tak. To był jeden z jej pędzli, po który natychmiast się schylił, ale niestety, był już w dwóch kawałkach. — Wybacz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

[ 5 ] Bree musiała przyznać, że miała dziś naprawdę dziwny dzień. Wstała z łóżka lewą nogą, a później było już tylko gorzej. Zaliczyła niezbyt przyjemne spotkanie ze swoim wydawcą, któremu nie do końca spodobał się fragment jej najnowszej powieść. Bree jakiś czas temu postanowiła, że wyjdzie ze swojej literackiej strefy komfortu i pracowała obecnie nad nieco poważniejszym działem. Lubiła tworzyć erotyki, pisanie ich traktowała trochę jak zabawę, ale marzyła o wydaniu czegoś poważnego, co lepiej odda to, kim naprawdę była. Uważała, że miała do zaoferowania światu coś więcej, niż kolejna książka pokroju Greja. Resztę dnia Bree spędziła w swojej kawiarnii, gdzie musiała ogarnąć kilka poważniejszych spraw, które związane były stricte z księgowością. W takich chwilach bardzo doceniała swoje ekonomiczne wykształcenie i zupełnie nie żałowała czasu, który spędziła na studiach. Prawdę mówiąc, przez ostatnie tygodnie sporo pracowała. Praktycznie każdą chwilę spędzała w kawiarnii, a gdy nocami męczyła ją bezsenność, zazwyczaj pisała. Wciąż w pełni nie pogodziła się z myślą, że Adam odszedł na zawsze, ale próbowała iść dalej. Wiedziała, że miała przed sobą jeszcze całe życie. Bree była typem osoby, która do wielu spraw podchodziła z dużą dozą optymizmu, dlatego pod wieloma względami było jej po prostu łatwiej.
Gdy skończyła pracę, zamieniła jeszcze kilka słów z kierowniczką zmiany i wzięła sobie kawę na wynos. Resztę dnia planowała spędzić w domowym zaciszu. Uważała, że po tak ciężkim dniu zasłużyła na popołudnie w swoim towarzystwie. Niestety, nie byłaby sobą, gdyby przy wejściu nie zderzyła się przypadkiem z jakimś mężczyzną.
— O matko, bardzo Pana przepraszam! — rzuciła, a później podniosła wzrok i na chwilę ją zatkało. Charles był chyba ostatnią osobą na świecie, której się tu spodziewała. W tej chwili cieszyła się, że przynajmniej nie wylała na niego kawy, bo wtedy chyba spaliłaby się ze wstydu. — Charles… Cześć, dobrze wyglądasz — rzuciła na powitanie i posłała w jego kierunku delikatny uśmiech, aby nieco odwrócić uwagę od całej sytuacji. Miała ochotę spytać się, co go tu sprowadza, ale podejrzewała, że najpewniej wpadł po kawę i tyle.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zamknięcie granic kraju dało mu szansę na zwolnienie tempa. Odkąd tylko osiągnął pełnoletność praktycznie żył na walizkach, nawet za studenckich czasów szukając byle pretekstu by wyjechać chociażby za miasto. Mimo, iż odłożenie na bok wakacyjnych planów było mu nie w smak to tak prawdę powiedziawszy szybko uporał się z rozpierającą go niechęcią do świata, porannego wstawania i jakichkolwiek prozaicznych czynności idących w parze jego zaraz codziennością w Seattle. Zdecydowanie z obieżyświata nie stał się nagle wytrawnym domatorem, który najchętniej nie wyściubiałby nosa z domowego zacisza, ale bez dwóch zdań Atherton zaczął doceniać rzeczy, co do których nigdy wcześniej nie przykładał najmniejszej wagi. Był to niuanse, ale musiał przyznać, że ciekawie było w końcu znaleźć ulubioną kawę i jogurt w osiedlowym sklepiku niedaleko jego apartamentu. Ba! Nie ominęła go nawet poranna batalia w piekarni o ulubione jagodzianki, które dla odmiany niosły za sobą setki wspomnień z dziecięcych lat.
Nie miał w prawdzie ulubionej kawiarni i przynajmniej w tym aspekcie wciąż reprezentował swoją nieopisaną wręcz niechęć do stabilizacji. Nawet jeśli póki co nie mógł w pełni manifestować jej zmieniając co i rusz miejsce zamieszkania to przynajmniej nadarzała się okazja by swoją niestabilność zobrazować kolejnemu z nieszczęsnych baristów. Toteż po około półgodzinnym spacerze wparował do lokalu przesuwając leniwym spojrzeniem po witrynie z podobno świeżymi wypiekami. Prawdopodobnie jeszcze przez dobre pięć minut patrzyłby wilkiem na niewinną bezę, gdyby ktoś nie uderzył w jego plecy z impetem.
-Nie szkodzi, zdarza się.- odparował bez namysłu słysząc za sobą kobiecy głos. Był w tak beztroskim nastroju, że nie w głowie były mu spory, a już na pewno nie w miejscu publicznym. Na końcu języka miał już żart, który jego zdaniem mógłby przełamać pierwsze lody, tym samym będąc doskonałym pierwszym krokiem do spędzenia kilku kwadransów w towarzystwie sprawczyni tej drobnej kawiarnianej kolizji. Dowcip jednak ulotnił się z jego głowy z chwilą, gdy oczom bruneta okazała się Bree. Cholera, świat był naprawdę mały. - No proszę, gdybym wiedział, że tu bywasz pewnie wpadałbym częściej.- zagaił pozwalając sobie na nonszalancki uśmiech. Co miał do stracenia? Nie widzieli się lata i musiał przyznać, że blondynka wciąż robiła na nim to samo piorunujące wrażenie co te kilka wiosen wcześniej, gdy latał za nią jak głupi mając nadzieję, że jej ojciec nie wykopie go z biura na zbity pysk, gdy się o wszystkim dowie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Były momenty, w których Bree odnosiła nieodparte wrażenie, że ten rok to jeden wielki żart. Dosłownie nic nie szło zgodnie z jej planem. W tym miesiącu miała brać ślub, a zamiast tego poniekąd została wdową. Kiedy planowała swój wielki dzień, brała pod uwagę różne scenariusze, ale ten jeden, który wydarzył się naprawdę nawet nie przeszedł jej przez myśl. Śmierć Adama mocno na nią wpłynęła. Choć chwilami nie było między nimi idealnie, kochała go. A przynajmniej takie sądziła. Przed ślubem miała kilka wątpliwości, ale próbowała wmówić sobie, że to zupełnie normalne. Z drugiej strony, jej młodsza siostra trzykrotnie była zaręczona, a na jej palcu serdecznym wciąż nie widniała obrączka. Czasem Bree zazdrościła jej tej niesamowitej spontaniczności. Francesca żyła chwilą i nie myślała o konsekwencjach. Sullivan wiedziała, że w pewnych kwestiach powinna wziąć z niej przykład, bo zazwyczaj za dużo analizowała.
Bree także kochała podróże. Kiedy była młodsza, nieustannie szukała okazji. Gdy tylko znalazła tanie bilety lotnicze, od razu je rezerwowała. Po powrocie do Seattle jej życie nieco się zmieniło, a zamiłowanie do szalonych podróży nieco wygasło. Była zaręczona i powoli zaczynała myśleć o stabilizacji. Otworzyła własny biznes, skupiła się na pisaniu, ale nieustannie czuła, że czegoś jej brakowało. Nie potrafiła przyznać tego na głos, ale w gruncie rzeczy wiedziała, że to nie było to.
To prawda, świat był mały. Szczerze mówiąc, czasami Bree wciąż wracała wspomnieniami do czasów, kiedy spotykała się z Charlesem. Miała duży sentyment do ich związku, choć podejrzewała, że jej ojciec miał na ten temat nieco inne zdanie. — Świat faktycznie jest mały — rzuciła z rozbawieniem i pokręciła głową. Bree nie pamiętała, kiedy ostatni raz rozmawiali. — Ostatnio bywam tu zdecydowanie częściej, niż powinnam — odparła nieco tajemniczo, a na jej twarzy zawitał delikatny uśmiech. Podniosła wzrok i uważnie mu się przyjrzała. Szybko doszła do wniosku, że Charles wciąż był tak samo przystojny, a jego nonszalancki uśmiech wciąż robił na niej wrażenie. Myśl, Bree. Skarciła się w myślach i szybko zeszła na ziemię. — Planowałam wziąć kawę na wynos, ale właściwie nie ma na dziś żadnych planów. Jeśli masz czas, możemy nadrobić ostatnie lata — zaproponowała. Była ciekawa, jak Charles sobie radził. Znała go i wiedziała, że miał duże ambicje.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

II przepraszam za zwłokę, trochę zamuliłam :c


Biorąc pod uwagę to, iż Charles nader rzadko snuł dalekosiężne plany, w tej kwestii zdecydowanie nie znaleźliby wspólnego języka. Jako człowiek, w którego słowniku słowa takie jak grafik, rutyna czy termin ostateczny praktycznie nie istniały, nie miał szczególnych predyspozycji do tego by zrozumieć punkt widzenia kogoś tak poukładanego jak Bree. Być może, gdyby i jego życie przyjęło tak nieoczekiwany obrót co losy blondynki i on skrzętnie notowałby wszystko, planował i rozpamiętywał. Wszakże być w posiadaniu winnicy a to co by nie było stanowiło niemalże namacalny argument za tym by Atherton w końcu spoważniał. Nie da się ukryć, że raz czy dwa przez jego niezmąconą zmartwieniami czuprynę przeszło by trochę oprzytomniał. Jednakże typ podobne dyrdymały zbyt długo się go nie trzymały. Po prostu nie potrafił wykrzesać z siebie więcej odpowiedzialności i rozsądku niż to co aktualnie sobą .
-Albo po prostu mam szczęście.- nie mógł darować sobie kokieterii, bo i po co? On również wielokrotnie rozpamiętywał ich znajomość. Mimo, iż sam w sobie nie stanowił idealnego uosobienia romantycznego sentymentalisty to, krótka lecz intensywna znajomość sprzed lat sprawiała mu wiele radości, nawet jeśli w chwili obecnej stanowiła tylko stek niewyraźnych już wspomnień. Niemniej nie zamierzał dłużej sypać banałami z rękawa. Owszem był flirciarzem, ale tym razem naprawdę był ciekaw co u niej. Nie chciał zaprzepaścić tej okazji i przepełnić ich niespodziewanego potkania niczym innym jak tylko jego głupkowatymi uśmiechami. Stać cię na coś więcej, Charles. Mimo, iż sprawiał wrażenie osoby niewzruszonej, zawsze trzymającej fason to może tak w głębi ducha miał pewnie obawy? W końcu bądź co bądź chciał dobrze przy niej wypaść. -Świetnie, tak się składa, że nigdzie mi się nie śpieszy.- uśmiechnął się po czym bacznym spojrzeniem zlokalizował jeden z niewielu wolnych stolików. Lokal nie był zbyt duży, więc w zasadzie mieli szczęście. Po raz kolejny tego dnia z resztą. -W takim razie powiedz mi Bree, co mnie ominęło? Trudno uwierzyć, że minęło tyle lat.- uśmiechnął się pogodnie, gdy przyszło mu rozpocząć tą wzajemną wymianę informacji. Jeszcze parę lat temu trudno było mu ją rozgryźć. Wydawała się szalenie do niego podobna, a z drugiej strony niezwykle poukładana. Choć to drugie to być może wpływ ojca, który z resztą wziął sobie za punkt honoru by uzmysłowić młodziutkiemu wówczas Charliemu, że dla jego dobra nie byłoby wskazane by mącił Bree w głowie. Właśnie dlatego teraz tak nieprzerwanie zachodził w głowę, zastanawiając się czym go zaskoczy. Ślub i gromadka dzieci a może wstąpienie do sekty i popijanie ziołowych herbatek w trzeciej kwadrze księżyca przy dźwiękach ukulele? Było tyle możliwości!

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W pewnych kwestiach przeciwieństwa się przyciągały. Bree zdecydowanie potrzebowała pewnego rodzaju powiewu świeżości. Coraz częściej wydawało jej się, że w pewnym momencie tak na dobre stanęła w miejscu. Spoczęła na laurach i przestała się rozwijać. Obecnie była żądna zmiany. Nie chciała, żeby jej życie było takie nudne i przewidywalne. Miała nadzieję, że odzyska nieco dawnej energii. Musiała przyznać, że całkiem nieźle jej szło. Bardziej, niż dotychczas przykładała się do swojej pracy. Liczyła, że jej wydawca da się przekonać. Naprawdę chciała wydać książkę, która mogłaby mieć jakieś znacznie. Z racji tego, że sporo w życiu przeszła, miała dużo do opowiedzenia. Śmierć jej narzeczonego nie była jedyną traumatyczną rzeczą, jaka ją spotkała. Gdy była dzieckiem, jej mama odeszła. Porzuciła całą rodzinę i do tej pory nie dała żadnego znaku życia. Były takie dni, kiedy Bree zrobiłby wszystko, aby ją poznać, lecz nie miała w sobie wystarczająco dużo uwagi. Zresztą, doskonale wiedziała, że najpierw czekałyby ją długie i żmudne poszukiwania.
— Świetnie, możemy usiąść w środku — odparła i posłała w jego kierunku łagodny uśmiech. Po chwili wspólnie przystąpili przez próg lokalu. Zajęli jeden że stolików na uboczu, a po chwili podeszła do nich młoda kelnerka, która przyniosła dwie karty. Bree podziękowała jej uśmiechem. — Nie mam pojęcia, kiedy to zleciało. Jeszcze niedawno dopiero wchodziliśmy w dorosłe życie, a teraz oboje mamy na karku trzydziestkę — rzuciła żartobliwie i cichutko się zaśmiała. Chyba tak jak każdy, odczuwała pewien sentyment do swoich młodzieńczych lat.
Gdy usłyszała jego pytanie, na chwilę zmarła. Spodziewała się, że o to zapyta, lecz nie wiedziała, jak najlepiej streścić ostatnie wydarzenia. Wzięła głęboki oddech i zaczęła. — Muszę przyznać, że ostatnio sporo się u mnie działo. Niebawem miałam brać ślub, wszystko było dopięte na ostatni guzik, ale mój narzeczony niespodziewanie zmarł. To był wypadek. Nie miał szans, zginął na miejscu — odparła z ciężkim westchnieniem. W myślach połączyła do dziesięciu, aby przypadkiem się nie rozpłakać. Minęło zbyt mało czasu i nie potrafiła jeszcze podejść do tej sprawy z dystansem. — A tak poza tym, piszę raczej mało ambitne książki i prowadzę to miejsce — odparła z delikatnym uśmiechem i gestem dłoni wskazała na kawiarnię, w której siedzieli.
— Lepiej opowiadaj, co u Ciebie! Słyszałam, że sporo podróżujesz. Poznałeś na końcu świata jakąś przyszłą Panią Atherton? — spytała i figlarnie uniosła jedną brew ku górze. Na jego palcu nie dostrzegła obrączki, ale przecież to nie oznaczało tego, że nie był sam.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z pewnością różniące ich cechy i nawyki mogłyby okazać się ciekawym urozmaicaniem dla codzienności obojga. W zasadzie Bree od dłuższego czasu uosabiała sobą wszystko to czego w znacznej mierze brakowało beztroskiemu w swych poczynaniach Athertonowi. O ile nie zaczęliby skakać sobie do gardeł w zasadzie mogliby się wiele od siebie nauczyć.
Wracając jednak do sedna, Charles idąc śladem Bree zajął miejsce przy jednym ze stolików. Na kelnerkę nie musieli długo czekać, bo kilka chwil później przy ich stoliku pojawiła się młoda kobieta wręczając, która z uśmiechem wręczyła im karty. W kwestii kawy Atherton był jednak tradycjonalistom toteż bez wgłębiania się w szczegóły opasłego menu, z miejsca zdecydował się na proste espresso.
-Daj spokój, nawet nie wiem kiedy to wszystko zleciało. Mógłbym przysiąc, że jeszcze wczoraj starałem się zaliczyć pierwszą sesję, a teraz pewnie nawet nie poznałbym współlokatorów z akademika na ulicy.- westchnął i mimowolnie uśmiechnął się na wspomnienie dawnych czasów. Choć życie studenckie w jego świadomości utrwaliło się zdecydowanie jako miszmasz nie zawsze pozytywnych doświadczeń to zdecydowanie z miłą chęcią zawitałby ponownie na uczelniany kampus i wypił kilka tanich drinków w ulubionym barze. - Za to ty nic się nie zmieniłaś.- nie był to pusty komplement, gdyż nie chodziło nawet o to, że czas łagodnie obchodził się z blondynką. o Wystarczyło tylko kilka jej spojrzeń rzuconych zza kurtyny grafitowych rzęs i promienny uśmiech w mgnieniu oka wprawiały Charlesa w szampański nastrój. Zupełnie jak kiedyś.
-Och, cholera.- syknął wciąż będąc w lekkim szoku po wyznaniu Bree. Zdecydowanie zaniechał wszystkich donżuańskich zapędów, które jeszcze przed chwilą kłębiły się pod jego bujną czupryną. Westchnął ciężko po czym kilkukrotnie zamrugał by nie stracić rezonu. Podczas, gdy on od dawna wiódł życie przepełnione uciechami i zabawą, ona zmagała się ze stratą, której bezmiar Charles mógł sobie tylko wyobrażać. On chyba nigdy tak nie kochał, na zawsze i z przekonaniem, że jest gotowy spędzić resztę życia z tą jedną szczególną osobą. -Współczuję naprawdę, przykro mi Bree.- składanie kondolencji było w jego mniemaniu jedną z bardziej niezręcznych spraw. Nie znał tego gościa i wychodzi na to, że nigdy go nie pozna, więc mimo, iż szczerze współczuł Bree tej straty to tak naprawdę los obcego faceta był mu obojętny. Ludzie umierają każdego dnia z różnych powodów. No, ale tego przecież jej nie powie. Całe szczęście w domu wpojono mu wystarczająco taktu by przykrył on jego zobojętnienie. -Książki i...to twoje? Wow! Nie wiedziałem, że ciągnie cię do pisania, ale kawa jest pyszna.- wyznał a na dowód swojego wyznania pociągnął łyk kawy z stojącej nieopodal filiżanki. Kiedyś był pewien, że zna Bree całkiem nieźle, ale po tym jak podzieliła się z nim, krótką historią swojego dotychczasowego życia to z jego twarzy nieprzerwanie malowała się mieszanka zdumienia i podziwu. - U mnie bez niespodzianek. Mam winnicę kilka przecznic stąd a poza tym podróżuję. Później opisuję to do gazet, czasem nagram coś do telewizji i jakoś leci.- sformułowanie i jakoś leci w zasadzie najtrafniej opisywało poczynania Charliego. Odkąd opuścił rodzinne gniazdo w zasadzie nie tracił czasu na jakiekolwiek zmartwienia, żył z dnia na dzień i pewnie gdyby nie winnica już teraz planowałby kolejny wyjazd podczas kolejnej przesiadki na jednym z dobrze znanych mu już lotnisk.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Bree kochała kawę w każdej postaci. Doceniała prostotę i mocny smak espresso, choć sama zazwyczaj wybierała delikatne latte. Gdyby nie jej ogromna miłość do kawy, to z pewnością nie otworzyłaby swojej kawiarni. Choć chwilami nie było łatwo, naprawdę lubiła prowadzić własny biznes. Z racji tego, że była perfekcjonistką dbała o każdy, nawet o najmniejszy szczegół. Pragnęła, aby jej goście jak najlepiej czuli się w The Chelan Cafe. Szczerze pragnęła, aby to miejsce stanowiło dla nich namiastkę własnego domu.
— Ja ostatnio zrobiłam sobie małe wakacje i odwiedziłam swoich przyjaciół ze studiów w Los Angeles. Fajnie było spotkać się po dłuższym czasie, ale wszyscy jesteśmy teraz zupełnie innymi ludźmi — przyznała z delikatnym uśmiechem. Bree nie widziała w tym nic złego. Ludzie się zmieniali i był to zupełnie normalny proces. Ona też dorosła. Nie była już beztroską studentką, która tak na dobrą sprawę nie miała niczego do stracenia. Chwilami bardzo brakowało jej tych czasów. Dawniej życie wydawało jej się zdecydowanie łatwiejsze. Obecnie wiedziała, że rzeczywistość była słodko-gorzka.
— Myślę, że trochę przesadzasz, ale to miłe, że tak myślisz[ — odparła i cichutko zachichotała. Jak na prawdziwą kobietę przystało, Bree lubiła, kiedy mężczyźni prawili jej komplementy. Zwłaszcza, jeśli byli to tak przystojni mężczyźni jak Charles. — Dobrze Ci w tym zaroście. Wyglądasz bardziej… poważnie — uśmiechnęła się delikatnie i znów uważniej mu się przyjrzała. Do ust cisnęło jej się słowo “seksownie”, ale nie sądziła, aby takie określenie było stosowne.
Do Bree chyba wciąż nie docierało, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Jej związek z Adamem nie był idealny, ale zdecydowanie mogła zaliczyć go do kategorii tych udanych. Od dnia jego śmierci nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Wiedziała, że minie trochę czasu nim rany się zabliźnią. — Nie jest mi łatwo, ale staram się iść dalej — łatwiej było powiedzieć, niż zrobić, ale Bree naprawdę się starała. Zdawała sobie sprawę z tego, że miała przed sobą jeszcze całe życie.
— Nigdy jakoś szczególnie się tym nie chwaliłam, zresztą do dziś pisze pod pseudonimem. Moje książki są skierowane głównie do kobiet, ale pracuje obecnie nad czymś innym — wyznała i upiła niewielki łyk kawy.
— Rozumiem, że mogę czuć się zaproszona na krótką wycieczkę po winnicy? — uśmiechnęła się figlarnie i delikatnie zmarszczyła czoło. Bree była fanką wina. Prawdę mówiąc, nie szczególnie przepadała za innymi trunkami. — Tylko pozazdrościć, ja tęsknię za podróżami. Chętnie przeczytam twoje artykuły, jestem pewna, że są naprawdę interesujące. W końcu zawsze miałeś dużo do powiedzenia w temacie podróży — podejrzewała, że akurat w tej kwestii nic się nie zmieniło. Odgarnęła pasmo swoich niesfornych blond włosów na ucho i posła w jego kierunku ciepły uśmiech. Musiała przyznać, że naprawdę ucieszyło ją ich spotkanie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Cóż, ona otworzyła kawiarnię ze względu na miłość do kawy. Gdyby Athertonem kierowały podobne pobudki, gdy decydował się na przejęcie winnicy to być może spędzałby tam więcej czasu. Jasne, czerpał wiele radości z możliwości kierowania czymś powiedzmy, że własnym, ale na wspominaną przyjemność składały się w znacznej mierze przychody z interesu nie coś innego. W prawdzie jak większość ludzi, miał słabość do dobrego wina, ale to chyba tyle w temacie.
-Och brzmi świetnie, chociaż to chyba nienajlepszy czas na podróże.- skwitował krzywiąc się mimowolnie, bo co by nie mówić to przez wzgląd na nieciekawą sytuację epidemiologiczną i on musiał przełożyć wiele z planowanych wojaży. A, że przywykł do życia na walizkach to znienacka wprowadzone obostrzenia bolały dwójnasób. Gdyby nie to pewnie sam już dawno planowałby podróż na drugi koniec świata i o popijaniu espresso w pochmurnym Seattle nie byłoby nawet mowy. -Ale to prawda, ludzie się zmieniają.- westchnł, bo w tej kwestii nie mógł się z nią nie zgodzić. Zmiany były nieuchronne choć z jego perspektywy zazwyczaj na plus. Mimo, iż wielokrotnie i z niesłabnącym sentymentem wspominał siebie sprzed lat to tak naprawdę za nic nie chciałby wrócić do tego co było. Mimo, iż pewnie wiele kwestii mógł rozegrać lepiej to ostatecznie jego życie potoczyło się fortunniej niż mógłby kiedyś przypuszczać.-W końcu mi się udało.- uśmiechnął się, bez namysłu biorąc jej słowa za komplement. W prawdzie nie był z niego żaden poważny biznesmen i wciąż gdzieś tam bliżej było mu do beztroskiego chłopaczka, ale jej słowa mimo wszystko połechtać jego ego. -Pod pseudonimem? Ciekawe. Może nawet czytałem już coś twojego.-roześmiał się perliście, bo było to wielce prawdopodobne. Na swoje wyjazdy Charlie miał w zwyczaju zabierać przeróżne czytadła, które pozwoliłyby mu zabić czas w samolocie. A to, że w gruncie rzeczy coś było skierowane typowo do kobiet pewnie nie zrobiłoby na nim szczególnego wrażenia. -Pewnie.- przytaknął bo czemu by nie? W zasadzie pewnie nie pierwszy raz zapraszał tam nowo poznane kobiety, więc ta deklaracja w zasadzie był czymś na co mógł zdecydować się bez mrugnięcia okiem. Ot, co rutyna.-Też za nimi tęsknię, ale póki co sama widzisz, że może być z nimi ciężko.-zauważył , bo narzekanie na brak wjazdów osatnimiczasy było chyba jego hobby i w zasadzie trudno byłoby się dziwić. W końcu wyjazdy były bądź co bądź jego sposobem n życie i częściowo na zarobkowanie. -Tak czy inaczej mam nadzieję, że przypadną ci do gustu.- nie miał się prawdzie za ywbitnego dziennikarza, ale faktycznie lubił to co robił. O swoich wyjazdach mół opowiadać godzinami w wyjątkowo swobodny i przystępny sposób, najczęściej naszpikowany całą maą przedziwnych anegdotek.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— 19 — ..........To nie jest najlepszy dzień. W zasadzie to nawet nie jest najlepszy miesiąc, a nawet i rok. Tyle się wydarzyło, tyle ma na głowie, że najchętniej zrobiłaby tak, jak zrobiła cztery lata temu — spakowała się i wyjechała z kompletnie nieznajomym mężczyzną na wakacje. Co prawda ten mężczyzna nie jest już taki nieznajomy, a kilka tygodni temu znowu pojawił się w jej życiu, ale nie miałaby nic przeciwko, gdyby to on był jej towarzyszem wyprawy, najlepiej jak najdalej od Seattle, w ogóle od Stanów. Może Nowa Zelandia? Tajlandia? Gdzieś, gdzie jest ładnie; gdzieś, gdzie zapomni o ostatnim czasie, a może nawet i o całym swoim życiu, by przez moment być zwykłą dziewczyną na wakacjach. Bez problemów, bez koszmarów, bez krwi na swoich rękach.
..........W pracy też nie układa jej się ostatnio zbyt dobrze, głównie dlatego, że wciąż nie doszła jeszcze do siebie w pełni po wydarzeniach w Halloween, ale próbowała, naprawdę próbowała. I, zanim wróciła do pracy, oczywiście powiadomiła swojego szefa o wszystkim — powiedziała, że będzie miała gorsze dni, a on obiecał, że postara się, aby nie zrzucać na nią zbyt dużo. Na początku faktycznie tak robił, ale z czasem jakby o wszystkim zapomniał i kiedy jedna z jej koleżanek zrezygnowała z pracy, wszystko spadło na nią. Nic dziwnego, że jest przemęczona, rozdrażniona, a co za tym idzie, nie radzi sobie z pracą tak, jak powinna, nawet jeśli jej praca opiera się przede wszystkim na obsługiwaniu klientów w kawiarni.
..........Mimo to, po tygodniu ciężkiej pracy, ma już dość. Na nic zdały się rozmowy, na nic zdały się prośby o kilkudniowy urlop. Nic dziwnego, że w końcu pęka — i kiedy powoli zbiera się do domu po kolejnej wykańczającej zmianie, wdaje się w kłótnię ze swoim szefem.
..........Nie, nie! Naprawdę mam już dość! I wiesz co? Odchodzę! I nie obchodzi mnie, że nie ma kto jutro pracować w kawiarni, to już twój problem! — prycha ze złością, po czym narzuca na siebie kurtkę i odwraca się na pięcie, by czym prędzej wypaść z kawiarni. Widać, że jest wzburzona i nie zwraca na nic ani na nikogo uwagi, szczególnie kiedy omal nie wpada na kogoś, kto stoi pod kawiarnią. Zatrzymuje się jednak w ostatniej chwili, a potem podnosi wzrok na osobę stojącą przed nią.
..........Cholera — wyrywa jej się spomiędzy warg, gdy przypomina sobie, że umówiła się z Dallasem, który miał odebrać od niej to, co zostawił u niej, gdy naprawiał parę rzeczy w jej domu. Ostatni jednak jest tak roztrzepana, że nie dość, że zapomniała zabrać tej rzeczy ze sobą, to jeszcze wypadło jej z głowy, że umówiła się z mężczyzną. — Dallas, cześć. Kompletnie o tobie zapomniałam, przepraszam — wzdycha cicho, zarzucając na ramię swoją torebkę. Zastanawia się, czy dopiero co przyszedł, czy słyszał całą wymianę zdań między nią a jej szefem. I w zasadzie dopiero teraz dociera do niej, co właściwie zrobiła.
..........Cholera, no i co teraz?
..........Obrazek
.............with her sweetened breath, and her tongue so mean
.............she's the angel of small death and the codeine scene

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

<table><div class="ds-tem0">
<div class="ds-tem1">
<div class="ds-tem2">
<div class="ds-tem3">010.
<div class="ds-tem4">Dallas & Sage</div></div>
</div></div></div></table>

Koniec roku był dla niego niczym przejażdżka samochodem o sztywnym zawieszeniu po nadzwyczaj wyboistej drodze; wpadł w kilka (mniejszych oraz większych) dziur, nabił sobie parę siniaków, ale ostatecznie dojechał do celu w jednym kawałku. Tak przynajmniej sądził. <br>
Cieszył się, że świąteczne celebracje miał już za sobą. Nie przypuszczał, że jedno przyjęcie – a uściślając jedna kobieta, którą niespodziewanie na tym przyjęciu spotkał – będzie w stanie wywołać w nim tak znaczące poruszenie. Najwidoczniej to, że uważał siebie za mężczyznę na tyle doświadczonego przez życie, że żadna emocja nie będzie w stanie naruszyć jego spokoju, było bzdurą. <br>
Zamiast skupiać swoją uwagę wokół tak zwanych spraw beznadziejnych, uznał, że najlepiej będzie, jeśli więcej czasu zacznie poświęcać pracy; dlatego z ochotą zgodził się na wykonanie kilku drobnych napraw w mieszkaniu młodej kobiety, którą poznał podczas jednej z nocnych wycieczek po barach serwujących nie najlepszej jakości piwo. Skupiał się na pracy, lecz jego myśli mimo wszystko uciekały w kierunku dawnej przyjaciółki i właśnie z powodu roztargnienia, nie spakował wszystkich narzędzi. To z kolei wymusiło na nim kolejne spotkanie z Sage. Nie, żeby nie miał na nie ochoty lub uważał dziewczynę za mało interesujące towarzystwo – po prostu nie takiego pretekstu potrzebował. <br>
— Hola, hola, zwolnij — rzucił pospiesznie, widząc, z jakim impetem opuściła wnętrze kawiarni. Czy jednak miał prawo się dziwić? Skądże. Niechcący usłyszał fragmenty – a raczej postrzępione urywki, których samodzielnie nie był w stanie ułożyć we względnie logiczną całość – rozmowy z mężczyzną, który najwidoczniej był właścicielem tego przybytku. — Powinienem pytać? — spytał, przyglądając się widocznie skołowanej dziewczynie. Nie chciał się wtrącać. Nie lubił się wtrącać. Jednak jeśli chciała coś z siebie zrzucić, śmiało mogła polegać na Simmosnie, który wprawdzie nie zawsze potrafił udzielić stosownej rady, ale był doskonałym słuchaczem. <br>
— I nie przejmuj się. Odprowadzę cię i odbiorę narzędzia. Chcesz papierosa? — spytał, wyciągając paczkę z kieszeni. Nie wiedział nawet, czy Sage była osobą palącą. Natomiast jemu papierosy pomagały w odnalezieniu wewnętrznej harmonii – chuja, po prostu był uzależniony.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

..........Ona też jakoś dojechała do celu — ale nie w jednym, a prędzej w kilku kawałkach. Najgorsze jednak jest to, że niemal przeczuwa, że to jeszcze nie koniec jej problemów i rok dwa tysiące dwudziesty pierwszy będzie równie ciężki, co poprzedni, jeśli nie jeszcze gorszy. Wszakże początek poprzedniego roku nie był taki zły, wręcz wszystko zaczynało się jako tako układać. To końcówka była najgorsza i ma wrażenie, że rozpoczęła ona lawinę, która nie wiadomo, w którym miejscu wreszcie się zatrzyma. Może za parę miesięcy, a może dopiero za parę lat, jak to miało miejsce za pierwszym razem.
..........Rzucenie pracy to po prostu jeden ze skutków ubocznych. I może nie byłby on wcale taki zły, bo czasem zmiany są dobre, gdyby miała jeszcze jakiś pomysł, co dalej. Gdyby miała pomysł na kolejny krok. Zrezygnowanie z pracy w The Chelan Cafe było jednak niespodziewane nawet dla niej samej, więc nic dziwnego, że nie przemyślała tej decyzji zbyt dobrze, a w zasadzie nie przemyślała jej w ogóle. Ale słowo się rzekło, nie zamierza tam już wracać i prosić o kolejną szansę albo mówić, że wcale nie miała tego na myśli. Może zmiana pracy dobrze jej zrobi? Gdyby jeszcze tylko wiedziała, co będzie robić!
..........Na ten moment porzuca jednak rozważania na temat swojego przyszłego miejsca zatrudnienia, a skupia się na Dallasie, o którym kompletnie zapomniała w całym tym ferworze. Zgodnie z jego radą nieco zwalnia, a w zasadzie staje w miejscu, biorąc kilka głębokich wdechów, chcąc nieco się uspokoić.
..........Czyli jednak co nieco widział.
..........Właśnie rzuciłam robotę. Tak po prostu, bez pomysłu, co dalej — informuje go, o dziwo, dość spokojnym głosem, jakby mówiła o pogodzie, a nie o decyzji, którą podjęła pod wpływem emocji. — Jestem bezrobotna — mówi ciszej, tym razem już z odrobiną niedowierzania, bo dopiero teraz tak naprawdę dociera do niej, co też najlepszego zrobiła. — Kurwa — wyrywa jej się niespodziewanie i choć ma ochotę coś kopnąć, przez tym akurat się powstrzymuje. — Przepraszam. Po prostu… Nie miałam tego w planach. Tak po prostu wyszło i nie wiem, co teraz — wyjaśnia mu, posyłając mu trochę przepraszające, a trochę bezradne spojrzenie. Skubie zębami dolną wargę, spojrzeniem omiatając budynek, w którym jeszcze parę minut temu pracowała.
..........Nie palę, dzięki — odpowiada, kręcąc głową, po czym znowu spogląda na Simmonsa, posyłając mu lekki, nieco krzywy uśmiech. — Tak, tak chyba będzie najlepiej. Możemy złapać jakiś autobus, będzie szybciej — proponuje, zerkając na znajdujący się w pobliżu przystanek autobusowy, na którym zazwyczaj łapie autobus do Phinney Ridge. Nie ma prawa jazdy, a nawet gdyby miała, najprawdopodobniej nie stać by jej było na kupno samochodu, a potem jeszcze na jego utrzymanie. Woli więc autobusy i metro, a jeśli ma blisko, nie przeszkadza jej spacer. Do domu ma jednak kawałek, a na zewnątrz nie jest zbyt ciepło, więc o ile Dallas nie przyjechał samochodem, będą musieli wykorzystać komunikację miejską.
Ostatnio zmieniony 2021-01-20, 16:58 przez Sage Huxley, łącznie zmieniany 1 raz.
..........Obrazek
.............with her sweetened breath, and her tongue so mean
.............she's the angel of small death and the codeine scene

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tworzenie przewidywań nie leżało w jego naturze. Zamiast tego był biernym obserwatorem własnego życia, któremu walka z wiatrakami wydawała się pozbawiona sensu. Przyjmował każde wyzwanie, które przygotował dla niego ślepy los i nie wkładał wysiłku w próby szarpania się z czekającą go przyszłością. Można było odnieść mylne wrażenie, że zobojętniał, jednak w ciągu minionych lat po prostu zrozumiał, że marnowanie energii oraz szarganie nerwów z powodu wydarzeń, na które nie ma się wpływu, to idiotyzm w jego najgorszej postaci. Nawet jeśli nadchodzący rok zasypie go problemami, wybieganie w przód i próby przewidzenia rozwoju wypadków były bezcelowe i niedorzeczne.
Rzucił dziewczynie przelotne spojrzenie, gdy przyznała, do czego doszło wewnątrz kawiarni. Zmieszał się. — To tylko robota. W dodatku chyba nie najlepsza, skoro ją rzuciłaś, co? — skomentował. Mógłby próbować pocieszyć dziewczynę, ale doskonale wiedział, że nie jest osobą, która się do tego nadaje. Prócz tego osobiście bardzo nie lubił pokrzepiającego poklepywania po ramieniu, więc uznał, że najlepiej będzie oszczędzić tego również jej. — Ponoć nie tak ciężko znaleźć zatrudnienie w gastronomii. Dobrze się rozejrzysz i za kilka dni coś znajdziesz. Chyba że planujesz się przebranżowić — dodał.
Wyjął z paczki jednego papierosa i odpalił go niespiesznie. Zaciągnął się, odrobinę przedłużając rytuał wypuszczania dymu z płuc, bo nie miał pomysłu na kontynuację rozmowy. Miał stabilną sytuację zawodową; był na tyle zadowolony z pozycji, którą obecnie zajmował, że odrzucił propozycję awansu. Wprawdzie wiązałoby się o z większym wynagrodzeniem, ale również z pisaniem cholernych raportów – nie, nie zamierzał poświęcać swojego zdrowia psychicznego na rzecz pieniędzy, które mógł zarobić po godzinach we własnym warsztacie.
— Chyba nie zamierzasz tam wracać, co? — prychnął. — Nie daj się, Sage. Nawet przez drzwi typ wyglądał na palanta — dodał.
Kiwnął głową na znak zgody i wspólnie zbliżyli się do przystanku. Po drodze Simmons raz po raz zaciągał się papierosem, uważając, by nie wypuszczać dymu wprost na towarzyszkę. Miała prawo odczuwać złość oraz frustrację. Zmiany nigdy nie były łatwe, choć mogły nieść za sobą wiele korzyści.
— A może… — zaczął, lecz urwał na chwilę, nie będąc pewnym, czy sugestia, która cisnęła mu się na język, była słuszna. — W mojej remizie szukają kogoś na dyspozytornie. To nieciekawa robota. Odbierasz telefony i wyznaczasz trasy dla wozów. Ale nie płacą najgorzej. Normowane godziny i premie na święta to też plus. I przede wszystkim pracują tam świetni ludzie. Prócz komendanta, to gnojek, ale z sercem do tej roboty — objaśnił. Nie namawiał, ot chciał jej pokazać, że w mieście pokroju Seattle możliwości było dużo. Nie musiała do końca życia użerać się z męczącymi klientami narzekającymi na każde, najmniejsze nawet odbiegnięcie do wymagań.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „The Chelan Cafe”