WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Zablokowany
Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Obrazek #4

+18, bo rasizm, wiadomka

Desperacja nigdy nie była dobrym doradcą i Orlando Ramsey doskonale zdawał sobie z tego sprawę, więc wiadomości od Jaqa wcale nie napawały go optymizmem. Z drugiej strony jednak dobrze wiedział jak to jest biedować i nie mieć nikogo, kto mógłby pomóc, dlatego nie mógł zostawić ziomka w potrzebie. Już nigdy więcej nie zamierzał zostawić ziomka w potrzebie. Problem polegał jednak na tym, że Rahim potrzebował kasy na już, więc puszczenie mu pakietu na kreskę nie rozwiązywało jego kłopotów, mimo że rozwiązaniem było najbezpieczniejszym; wszak co sie może stać, kiedy robisz dokładnie to samo co zwykle, nie? Natomiast kiedy wychylasz się poza własną strefę komfortu, w krótkim czasie zawalić się może całe życie, dlatego plan musiał być uknuty naprawdę misternie. Okazja napatoczyła się bowiem sama, a do rąk wcisnął ją Buggsowi jeden z klientów, a prywatnie bywalec jednego z burdeli w innej części miasta; z rozmowy wynikało, że im dalej w noc, tym większą imprezą kończy się dzień pracy i że uczestniczą w niej nawet alfonsi czy ochroniarze, nie żałując sobie alkoholu i dziewczyn. Ramsey nie był ekspertem w tej dziedzinie, ale odkąd tylko zaczął kręcić na boku interesy, ciągle słyszał, że poza narkotykami - największa waluta jest w paniach do towarzystwa, więc to brzmiało jak odpowiednie rozwiązanie. Ostatecznie umówił się więc z Jaqiem na wieczór. Napisał mu, że ma sobie zwolnić czas i skombinować coś, czym zasłoni mordę, natomiast sam postanowił zadbać o auto i broń - ot, na wszelki wypadek. Całe popołudnie spędził, obklejając jeszcze raz spusty i rękojeści pistoletów izolacyjną taśmą i racząc się niewielkimi porcjami kokainy, którą tym razem kupił od jednego z miejscowych dilerów, żeby nie łamać zasady dotyczącej ćpania własnego towaru; noc miała być długa, więc musiał być przynajmniej przytomny, jeśli nie pobudzony. Ramsey bowiem nigdy wcześniej nie brał udziału w takiej akcji i cholernie bał się... przestraszyć.
Pod blok podjechał wypożyczonym w śródmieściu car2go koło północy. Pod nosem podśpiewywał za nowojorskimi raperami rwane wersy nowych kawałków i co rusz zaciągał się mentolowym papierosem, wypatrując w ciemnościach Jaqa, któremu w ciągu pięciu minut zdążył posłać z siedem smsów o treści zbliżonej do "czekam na Ciebie". Wreszcie ktoś szarpnął za klamkę, a gdyby w aucie nie zapaliła się nocna lampka, pewnie odruchowo sięgnąłby po leżący w cupholderze pistolet; adrenalina wypełniała go po sam kurek. - Wsiadaj szybciej, czarnuchu, razi mnie w oczy - mruknął, zasłaniając się dłonią przed białym światłem, a kiedy tylko drzwi trzasnęły, wyłączył je po omacku, ciężko wzdychając. - Masz to, co Ci pisałem? Nie mamy całej nocy, stary - dodał, nie do końca wyraźnie, nerwowo przygryzając wargę. - Gotowy? Zaraz Ci wszystko wytłumaczę. Cholera, denerwuję się, stary, ale nie mam lepszego pomysłu - i wcale nie musiał tego mówić, bo wyrzucając niedopałek przez okno, sam przypomniał sobie o tym, że przecież nie palił. Nerwy naprawdę go zżerały.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

#3

"I don’t mean to sound racist but..." +18

Desperacja zawsze zwiększała ryzyko podjęcia niewłaściwej decyzji, a pośpiech tylko potęgował ten proces. Mimo wszystko pośpiech był wręcz wskazany w sytuacji patowej. Czas umykał, a deadline był coraz bardziej widoczny na horyzoncie. Bo gdyby chodziło tylko zwykłe bycie spłukanym i brak kasy przez następny tydzień czy dwa, to Jaq jakoś by ten czas przedziadował. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz był pusty w ryj, więc to nic nadzwyczajnego. Dobrze jeszcze pamiętał te czasy kiedy było o wiele gorzej w rodzinnym domu, nawet jeśli chodziło o jakiekolwiek perspektywy wyjścia z biedy. Teraz kiedy zdarzały się sytuacje takie jak teraz, bo Rahim zbyt ostro poleciał w balet i źle wycenił swoje możliwości finansowe, to wystarczyło poczekać, aż wszyscy którzy brali od niego towar w kredyt pospłacają długi i warci na prostą. Jednak sprawa miała się nieco inaczej, kiedy jednego dnia do Jaqza wydzwaniały wszystkie wtyki naciskając na błyskawiczną spłatę za towar który wcześniej wziął w zeszyt, bo kogoś zawinęli, bo to i tamto. A tak się akurat składało, że materiał zdążył już opchnąć, a wypracowany zysk i resztę sumy na spłatę dostawców wpakował w prezent dla Pri, o którym jeszcze nie chciał rozmawiać bo to przecież niespodzianka. To dość ironicznie zabawne jak jednego dnia był przekonany, że ma wszystko poustawiane, za moment miał uszczęśliwić Thompson, a do tego ponad tydzień na zebranie tego co ściekają mu jego kontakty na spłatę siebie.
Całe szczęście, że miał jeszcze w zanadrzu solidne wsparcie. Wcale nie był szczęśliwy z tego powodu, że musiał zwracać się do Orlando i obarczać go swoimi problemami, ale gdyby nie on to musiałby zanurkować w szambie po same uszy, żeby spróbować wyjść z tego cało. Z jednej strony pojawiała się nadzieja na nowe możliwości i zwyczajna radość, że ma brata z innej matki, który faktycznie potrafi pomóc, a nie tylko gadać. Przyjaciół poznaje się w biedzie, ale to braci poznajesz kiedy chcą dla ciebie ryzykować życiem i wolnością. Rah nie wiedział co tak naprawdę szykuje dla nich Buggs, ale nie przejmował się tym aż nadto, choć myślał o tym bez przerwy. Ufał mu bezkrytycznie i czymkolwiek by się to okazało nie zamierzał się wycofywać. Rzecz jasna, że wykonał to co miał do zrobienia. Nie kupił kominiarek, chociaż tak byłoby pewnie najbezpieczniej, bo czarny w sklepie z ubraniami roboczymi stojący przy kasie z dwoma czarnymi kominami to jak prośba o zawiadomienie policji. Przeszedł się do zwykłego odzieżowego, gdzie zakupił parę czarnych bandan, kilka par rękawiczek i zestaw ciemnych ciuchów których po wszystkim będzie można spalić, jeśli będzie taka potrzeba. Tego dnia, czekając na ustaloną porę obiecał, że nie będzie nic palić, żeby mieć czysty umysł, ale stres mielił go jak blender, że nie dał rady wytrzymać. Kiedy dostał wiadomość od Blooma nagle, jakby specjalnie na złość, wszystkie rzeczy się przed nim schowały. Biegał po mieszkaniu wyzywając na głos wszystkie martwe przedmioty które się przed nim ukrywały. W końcu wyszedł z domu, zszedł pod blok i przy okazji prawie na zawał. - To tylko ja facet. - uspokoił swojego ziomka półszeptem, szybkim ruchem wsiadając do samochodu. - Masz coś na szybko? Muszę się nastroić. - zapytał szybko, widząc wielkie źrenice kumpla i uznając, że jemu też to się przyda. Rozejrzał się wzrokiem po wnętrzu auta i dopiero teraz docierało do niego na co się pisali, szczególnie widząc sprytnie przygotowane spluwy. Na pytanie o swoją część przygotowań odpowiedział tylko skinieniem głowy. Wyciągnął chustę oraz parę rękawiczek i rzucił kumplowi na kolana jego przydział. - Ty się denerwujesz?! Przecież to twój plan. - zawołał zaskoczony tym, że Ramsey też ma ludzkie emocje. Do tej chwili miał przekonanie, że to Buggs będzie uspokajał jego, bo... sam nie wiedział dlaczego. - Nieważne. Nawijaj co tam masz, czarnuchu. - dodał po chwili, a sam wyjął czarny durag z kieszeni bluzy i zaczął zawiązywać go na głowie. Atmosfera w środku fury była bardzo gęsta, a to dopiero początek.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To właśnie dlatego Orlando nie mógł sobie wybaczyć, że przed laty wciągnął w to wszystko Helenę. Ta branża była jeszcze mniej stabilna niż giełda; czasami wystarczyło tylko kilka godzin, żeby spieprzyć tydzień zajebistej roboty i wówczas trzeba było się nieźle nagimnastykować, żeby wyjść z długów. Czasami wystarczyło zaciągnąć kredyt w innym miejscu i dotąd - przynajmniej jemu - zwykle dzięki temu udawało się prześlizgiwać pomiędzy kolejnymi wtyczkami, ale dobrze wiedział, że kiedyś przyjdzie ten moment, w którym będzie trzeba się porwać na coś większego; coś, z czego odwrotu już po prostu nie będzie. I tak jak Ramsey, mimo że cenił sobie spokój i nie wyściubiał nosa poza handel, wychował się w środowisku, w którym pewne rzeczy nie wyglądały aż tak źle, tak doskonale rozumiał, że to nie jest świat dla wszystkich. Patologicznie zatem okłamywał Journee, starając się ukrywać przed nią swoją prawdziwą twarz i łudząc się, że jeszcze kiedyś będzie wystarczająco dobrym facetem, aby zacząć z nią od nowa i jednocześnie z trudem bronił się przed odradzającymi się uczuciami do Heleny, zwyczajnie obawiając się o jej przyszłość. Nie wyobrażał już sobie, żeby jeszcze raz mógł popełnić ten sam błąd, a kobiety, które w ten czy inny sposób zajmowały ważne miejsce w jego życiu, nie zasługiwały na takie, jakie sam prowadził. Cokolwiek bowiem by o sobie nie myślał, był bandytą, a teraz miał przejść swoisty chrzest bojowy.
Stresował się więc przed nim zupełnie tak, jakby pierwszy raz dobierał się do dziewczyny. Ostatni raz zjadł poprzedniego wieczoru, kiedy jeszcze nie był do końca przekonany, czy to aby na pewno dobry pomysł. Od tamtej pory żołądek skurczył mu się jednak do granic możliwości i gdyby nie śladowe ilości kokainy czy woda, to dożyłby tego wieczoru tylko za sprawą fotosyntezy. I chociaż przez cały czas z tyłu głowy miał wątpliwości, czy to aby na pewno był dobry pomysł, to nie chciał sprawić Jaqowi zawodu. Obiecał mu, że nie będą głodować, no więc słowa zamierzał dotrzymać, a jeśli najedzą się dopiero na więziennej stołówce? Cóż, raz na wozie - raz pod nim. - Taaaa - rzucił przeciągle w odpowiedzi, grzebiąc w kieszeni dresowej bluzy, żeby wyciągnąć z niej strunowy woreczek, już tylko w niewielkiej części wypełniony białym proszkiem. - Kupiłem to na osiedlu. Nie wiem, jak mogą to ćpać na dłuższą metę, okropne gówno - wyjaśnił i podał mu towar zaraz po tym, jak Rahim rzucił mu na kolana rękawiczki, co skwitował również wymownym skinięciem głową. Jak na razie wszystko szło zgodnie z planem, więc może niepotrzebnie panikowali? - To mój plan, ale ja handluję towarem, a nie napadam na sukinsynów, nadążasz? Kurwa, muszę mieć zdrowo najebane, że w ogóle o tym pomyślałem - westchnął żałośnie, przekręcając w stacyjce kluczyk i rzucił pełne refleksji spojrzenie między bloki, jakby ostatni raz rozważając, czy nie powinni wrócić do domu. Zwolnił ręczny i nacisnął pedał gazu.
- Sprzedaję towar - zaczął i dopiero wtedy go ruszyło, żeby trochę pogłośnić radio, jakby obawiał się, że ktoś mógłby akurat w tym wypożyczonym aucie zamontować podsłuch. - Sprzedaję towar jednemu kolesiowi, co po ćpaniu lubi sobie poruchać - to ci numer - opowiadał mi ostatnio, że na westside jest jeden burdel, gdzie jak przyjdziesz grubo po północy, to dymasz za darmo, bo zaczynają imprezę i nawet alfonsi tracą kontakt z rzeczywistością - mówił energicznie, czasami bełkocząc i powtarzając niektóre słowa; co jakiś czas również zerkał z zaciekawieniem na Jaqa, chociaż ogólnie starał się kontrolować, jak i gdzie jadą. Zainteresowanie policji wcale nie było im potrzebne. - To koniec tygodnia, stary, więc mogą jeszcze spać na utargu. A nawet jeśli wywożą kasę codziennie, to przecież jednego dnia też muszą robić dobry hajs, tym bardziej że to jakiś tajski salon masażu i nie sprzedają tylko ruchania - dodał jeszcze i uniósł rękę w geście obojętności, a potem zerknął sondującym spojrzeniem na Rahima, starając się wybadać grunt, gdy tylko zatrzymali się na światłach.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ciężko było o zdrowe relacje w związku jeśli zarabiało się z ruchów na ulicy. Bo takie związki w większości działały głównie w dwóch wersjach. Albo totalnie się odsuwało swoje połówki od tych spraw, udając, zmyślając i kłamiąc na każdym, albo angażując swoje sympatie w całości. Rzadko bywało coś pomiędzy, a obie z tych opcji w równym stopniu prowadziły do mnóstwa patologicznych akcji i zachowań. Każdy chłopak z osiedla przynajmniej raz doświadczał takich spraw i każdy głowił się jak pogodzić swoją pracę z bliższą relacją. Jaq prawie nigdy nie pytał Orlando o jego sprawy sercowe, toteż nie orientował się co jego ziomek może przeżywać. Wychodził z założenia, że jeśli Ramsey nie chce o tym sam rozmawiać to pewnie nie ma po co, albo o czym, proste. Sam pojęcie o związkach miał raczej znikome, więc i tak raczej za wiele nie potrafiłby mu poradzić. Chociaż gdyby wiedział o jego zawirowaniach miłosnych, to pewnie o wiele bardziej doceniłby to co ma teraz z Pri. Ich sytuacja przy komplikacjach Blooma wydawała się dziecinnie prosta, a pomimo tego Rahim i tak średnio sobie radził. Dlatego nawet nie zamierzał wystawiać braciszkowi jakiejś moralnej oceny z jego postępowań. W jego butach zapewne nie przeszedłby nawet na drugą stronę ulicy.
Chwycił za woreczek który rzucił mu kumpel i świecąc sobie ekranem telefonu przyjrzał się bliżej proszkowi. Na początek ubrudził sobie mały palec w zawartości i przejechał nim po tyłach dziąseł. Błyskawicznie poczuł mrowienie i pobudzone ślinianki, co oznaczało że towar działał jak należy. Dlatego usypał niewielki biały kopczyk na swoim dołku promieniowym i nie zastanawiając się długo przyjął dawkę w nozdrza. - Nie jednego szczeniaka zamieniło to w rasowego pitbulla. - powtórzył z głowy zasłyszany gdzieś kiedyś tekst o tej używce. Jacques czasem miał okazje ogarniać dla kogoś ten stuff i zdawał sobie sprawę, że to coś potrafiło być magiczne w skutkach dla niektórych osób. Jednak to miało też swoją cenę i tak szybko jak działało, tak szybko potrafiło ściągać na dno. Zresztą kto jak nie oni, dilerzy, mieli o tym coś wiedzieć. No właśnie. Byli dilerami, a nie gangsterami. Nie biegali po osiedlu strasząc dzieciaki spluwami, robiąc podjazdy pod cudze domy czy miejscówki i strzelając na oślep do innych czarnych gangusów. To czym się zajmowali było najbardziej uczciwe z nielegalnych interesów, bo nikogo do niczego nie zmuszali i niczego na nikim nie wymuszali argumentem siły czy brutalności. - Siedzimy w tym razem. Get rich or die tryin, dzieciaku. - odpowiedział na wzmiankę Buggsa o tym, że musiał być pojebany po czym zaśmiał się ironicznie nad ich losem. Wszystko jednak miało się zmienić tej nocy. Jaq również nie był w pełni przekonany o słuszności tego co zamierzają, ba, do ostatniej chwili zastanawiał się czy nie odwołać całej akcji i spróbować czegoś innego. Po śmierci ojca obiecał sobie, że nigdy nie skończy tak jak on, z bronią w ręku. Dlatego ledwo dowierzał własnym zmysłom, że na własne życzenie zainicjował tą sytuacje. Jednak było już za późno żeby się wycofywać.
- Kleję. - skwitował jednym słowem po kilku pierwszych zdaniach Orlando. - Należy im się. - Rahimowi niespecjalnie było ich teraz szkoda. Sutenerzy zasługiwali na bycie ojebanym. Plan był prosty i brzmiał na wykonywalny o ile to prawda z tymi porobionymi alfonsami. Takie miejsca z założenia musiały być dość dobrze chronione, ale jeśli tamci goście faktycznie odpływali na własnej zmianie z własnymi panienkami to, aż prosili się o odwiedziny. - Widziałeś to miejsce? Można tam wejść bez hałasu? - nie odrywając wzroku od swojego okna dopytał. - Jeśli zrobimy to po cichu i nie damy się trafić, może pójść łatwo. - wciąż próbował zachowywać chłodny spokój, mimo że w środku prawie cały dygotał.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

No i klops, bo tym razem wyjątkowo Orlando jednak potrzebował się komuś wygadać, ale nie sądził, żeby to był odpowiedni moment na zawracanie sobie głowy dziewczynami. Po pierwsze, za jakiś czas mieli zaryzykować życiem, żeby szybko się wzbogacić, po drugie, był już zbyt zmęczony (i naćpany zresztą też), żeby porządnie ubrać tę opowieść w słowa, a po trzecie to nawet nie był przekonany, że Rahim chciałby o tym słuchać. Domyślał się bowiem, że w najlepszym układzie ma tylko podobne problemy i nie chciał mu dokładać swoich, a jednocześnie trochę się jednak obawiał o odbiór swojej osoby w oczach ziomala. Na koniec dnia miał jednak wybujałe ego i nawet jeśli wmawiał sobie, że o opinie innych nie dbał, to jednak zależało mu na tym, żeby tu i tam uchodzić za silnego, twardego kolesia, niekoniecznie zainteresowanego babskimi historiami. Na ulicy wystarczy wszak najmniejsza słabość, żeby się do kogoś dobrać, a Orlando, póki co, jeszcze cenił sobie własne życie.
Parsknął pod nosem, usłyszawszy słowa Jaqa. - Lepiej, żebyśmy nie zostali nimi na zawsze, mój czarnuchu. Lubię wyglądać jak wystawowy labrador albo retriever - rzucił luźno, posyłając mu wymowne spojrzenie. Nie był może role modelem w kwestii ćpania, bo ogólnie rzecz biorąc - nie miał przed tym większych oporów, ale jeszcze to kontrolował i to tak zupełnie serio, a nie jak każdy, przeciętny uzależnieniec, robiąc pokręcone rzeczy, żeby tylko zaspokoić głód. Nie chciał jednak w ten sposób skończyć - jeszcze kilka lat temu, gdy podglądał w pracy starszego brata, dobrze widział zapuszczonych crackheadów czy innych heroinistów, no i zwyczajnie nie widziało mu się na starość żebrać. Poza tym - cenił sobie mimo wszystko swój całkiem zadbany kaloryfer, jeszcze szerokie od futbolowych treningów plecy i nawet nieco krzywy zgryz, i wcale nie chciał go zamieniać na seplenienie przez trzy pozostałe na placu boju zęby. - Get rich or die tryin - powtórzył po nim obojętnym tonem głosu i wzruszył ramionami. I chociaż wielokrotnie rozkminiał ten krótki cytat, a może i nawet miał go wydziaranego gdzieś pomiędzy innymi bzdurami, to teraz wyjątkowo mocno uderzył go w serduszko. Znów robił się pazerny, ale tym razem mogło się skończyć znacznie gorzej, niż tylko więzieniem.
- Żebyś, kurwa, wiedział, że im się należy - syknął ostrzej, starając się nakręcić przede wszystkim samego siebie - nadal nie czuł się przecież pewnie, a z każdą przecznicą coraz bardziej zbliżali się do miejsca, które mieli zrabować. Słowa Jaqa zresztą idealnie oddawały sytuację i się z nimi zgadzał; ktoś, kto nie pilnuje własnego interesu wystarczająco dobrze, wręcz prosi się o to, żeby podzielić się zyskiem. To proste. Pieniądze mają Ci, którzy je sobie biorą, a nie czekają na to, aż ktoś im je da. - Wiem tylko tyle, że żeby podymać, wchodzi się od tyłu, przez zaplecze - wyjaśnił rzeczowo, potrząsając obojętnie ramionami. - Podobno jak już jest grubo, to drzwi się nie zamykają, więc po cichu pewnie wejdziemy - dodał jeszcze, a potem przerzucił na chwilę wzrok na Rahima. - Nie wypytywałem za dużo, ziomuś. Żeby nie stwarzać podejrzeń, wiesz? - wytłumaczył się i skinął dłonią na pistolet, stukający co jakiś czas o cupholder, gdy auto gwałtowniej się podrywało. - Weźmiesz ten. Spust chodzi luźno, więc nie trzymaj palca na cynglu. Skurwysyn jest naładowany, a ja nie chcę iść na dożywocie - stwierdził i odetchnął ciężej, znów skupiając wzrok na jezdni. Miał nadzieję, że krzyki i groźby wystarczą, aby obezwładnić tych nawalonych (albo naćpanych) cwaniaków, których chcieli obrabować i właściwie tu trzeba by urwać. Nie zakładał innej opcji.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na bank jeszcze znajdą okazję pogadać o wszystkich trapiących ich problemach, tych egzystencjalnych, sercowych i wszystkich innych. Nawet jeśli nie teraz, za parę dni, czy później to pod wspólną celą, jeśli napad się posypie, będą mieli od cholery wolnego czasu na pogadanki na każdy dowolny temat. Jaq nawet nie zakładał, że tej nocy któryś z nich, lub nawet oboje mogą nie wrócić cało do domu. Miał zbyt wiele do zrobienia i jeszcze sporo spaw do ogarnięcia, żeby się teraz odmeldować z tego świata. Nawet choćby wysłuchać Orlando, bo jeśli potrafiłby mu pomóc dobrą radą, bo był zwyczajnie cienką słomką w poradach sercowych to zawsze mógł po prostu wysłuchać i spróbować zrozumieć. Chociaż tyle jako ziomal mógł dla ziomala zrobić. Na ulic nie było miejsca na słabości i jest to święta prawda, bez dwóch zdań. A uczucia były słabością kiedy ktoś mógł wykorzystać je przeciwko tobie. Pewnie dlatego cała masa chłopaków z osiedla uderzała w rap i muzykę, żeby mieć swoje miejsce gdzie można się wyrazić i oczyścić umysł z nadmiaru emocji.
- O tak, wystawny jak labrador, uroczy jak mops. To właśnie Ty. - odrzucił sycząc przez zęby rozbawiony. Labradory chociaż rzeczywiście były bardzo wystawowe i dostojne, to raczej Rahimowi kojarzyły się z niegroźnym, łagodnym psem dla białej rodzinki z domem gdzieś na southeast, stąd rozbawienie. Ale fakt faktem Ramsey z tymi swoimi plecami wyglądał na gościa który poradzi sobie w ciemnej uliczce. I dobrze. Jaq co najwyżej spieprzyłby z takiej uliczki skacząc przez wysoki płot, bo w tym był raczej lepszy. Jego football jakoś nigdy zbytnio nie kręcił, wolał bardziej klasyczny sport dla czarnych czyli koszykówkę. Podobnie jak kolega obok udzielał się sportowo w szkole i może gdyby ją ukończył to coś mogłoby z tego być. Przynajmniej treningi nie poszły w las, bo nie raz jego skoczne nogi uratowały mu dupsko w ucieczce przed goniącym go patrolem policji. Na niego biały specyfik jeszcze nie zaczął zbyt mocno zadziałać, choć czuł, że źrenice ma powiększone i przyśpieszone tętno, ale na Blooma już raczej tak. Był coraz bardziej w sztosie i przez to narwany, ale to też dobrze. Właśnie takiego pobudzenia obydwoje potrzebowali, żeby dopiąć akcje do końca.
- Ogarniemy to. Byle żeby nie mieli żadnych automatów, bo przerobią nas na frytkownice. - skwitował dywagacje na temat celu napadu. Szkoda, że nie wiedzieli trochę więcej o tym miejscu, ale dobrze że i tak coś mieli. Szczerze to jeśli miał obstawiać czym się tej nocy zajmą, zanim Bloom wyjawił mu plan, to obstawiał jakiś kantor, czy słabo mały punkt bankowy. Ewentualnie wycieczka po którejś z dzielnic po drugiej stronie miasta i długi wieczór jak w klipie John Muir. Dzięki - powiedział spokojnie chwytając za swój pistolet. - Postarajmy się nikogo nie zabić, jeśli to będzie możliwe. Nie potrzeba nam więcej problemów. - dodał zaraz po tym. Za zabójstwo trzeciego stopnia połączonego z napadem i użyciem lewej broni, mogli już praktycznie nie wyjść nigdy na wolność. I tak po wszystkim pewnie będą musieli się nie wychylać przez jakiś czas, bo burdelowe towarzystwo pewnie będzie ich szukać. Rahim nie był zbyt rozmowy na tą chwilę bo z opartą głową o szybę, z zbierającymi się emocjami w głowie powtarzał w myślach słowa modlitwy. W ręce trzymał broń, a drugą obracał w placach łańcuszek na szyi z logiem kościoła Jezusa Chrystusa Świętego w Dniach Ostatnich. Do celu nie pozostało już zbyt wiele drogi, więc przed tym wszystkim co miała się lada moment wydarzyć chciał ostatni raz się zwrócić do Boga zanim na dobre stanie się bandytą.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Tylko że on wcale nie potrzebował żadnej rady. Już pomijając fakt, że niemal zawsze się oburzał, gdy ktoś próbował mu cokolwiek podpowiedzieć, to teraz jeszcze trudno byłoby mu postawić akurat Rahima w roli wyroczni, gdy stracili ostatnio tak dużo czasu. Sam przecież też wolałby uniknąć doradzania jemu, bo mógł się tylko domyślać, jak na przestrzeni tych paru lat wyrobiły się jego poglądy czy spojrzenie na pewne rzeczy i raczej trudno było mu zakładać, że wciąż niewiele się różnili. Zależało mu tylko i wyłącznie na tym, żeby wyrzucić z siebie te wszystkie głupoty i już z nimi nie zasypiać, bo miał wrażenie, że dopóki nie powie o tym na głos, to będą mu zaprzątać głowę jeszcze przez długi, długi czas.
- Cholera, żebyś wiedział, czarnuchu. Żebyś wiedział - pociągnął nosem w zamyśleniu, choć wcale nie zastanawiał się nad tym, która rasa psa pasowałaby do niego najlepiej. To wiedział już, odkąd skończył dziesięć lat i to wcale nie dlatego, że rozwiązał jakąś durną ankietę na facebooku; czuł się kundlem i było mu z tym cholernie dobrze, bo nawet najbardziej nijaki przybłęda może się odnaleźć na salonach, a pokojowa psina z rodowodem na ulicy zdechnie z głodu. To był dla niego powód do dumy, a także przewózki - gdy jako dostawca szczęścia wchodził do drogich klubów bez kolejki, w brudnych najkach i bluzie z kapturem, mijając wyżelowanych facetów z południowym akcentem, eskortujących do środka swoje wypolerowane panienki czuł się jak młody Kobe, wchodzący bez respektu do najlepszej ligi świata. I tak na marginesie tylko - to również wyklarowało w nim opinię, że w handlu narkotykami nie ma nic złego, bo ich najbardziej kasiastymi odbiorcami są właśnie takie dzieciaki z licealnych plakatów i instagramowych profili. Sprzedawanie im piguł czy prochu miało w sobie coś z działalności Robin Hooda, przynajmniej w jego oczach.
- Zjadłbym frytki - rzucił od czapy, gdy Jaq wspomniał o frytkownicy. Lando był zdrowo wygrzany, a jego mózg z trudem reagował już kolejne zdania; drżące dłonie chciały już chwycić skitrany za gumką od skarpetek rewolwer, a oczy wypatrywały błyszczących w ciemnościach neonów, które jasno wskazałyby docelowy punkt nocnej wyprawy w miasto. Usta natomiast pragnęły jeszcze trochę pomilczeć, żeby za kwadrans czy dwa z całą siłą wykrzykiwać rozkazy i groźby, które pozwolą im przejść ten wieczór o suchej stopie. W stresie trudno było z nim rozmawiać - nie dlatego, że miał problemy z agresją, ale ponieważ wszelkie problemy stawały się porażką, porażka traumą, a trauma zamknięciem się w sobie. Teraz też do tego dążył. - Przede wszystkim...-- - zaczął, wciskając chaotycznie hamulec, gdy światło nagle zmieniło się na czerwone; wokół nich nie było żywego ducha, ale w narkotycznej paranoi stwierdził, że dobrym pomysłem będzie przestrzegać przepisów drogowych przynajmniej, jeśli prawo karne zamierzali wydymać. - Przede wszystkim nie dajmy się zabić, stary. Jeszcze nie wszystko skończyłem, wiesz? Jeszcze paru osobom muszę skopać dupę - zażartował ponuro, zerkając wymownie na Jaqa i szturchnął go łokciem pod bok, żeby chwilę później depnąć w gaz i wziąć zakręt w prawo, który zaprowadził w wąską alejkę, gdzieniegdzie tylko zastawioną starymi, rodzinnymi autami. Zgasiwszy światła, Orlando zdecydowanie zwolnil i niemal dotoczył się do taktycznego miejsca, z którego mieli dobry widok na wspomniane wejście na zaplecze. - Jak tylko ktoś wejdzie tam bez pukania, to wejdziemy za nim - zarządził, zaciągając ręczny i sięgnął po ukryty dotąd, wysłużony rewolwer, od razu zaglądając do bębenka, żeby upewnić się, że naboje są na swoim miejscu. Wcisnął się głębiej w fotel i wbił spojrzenie w ciemności, wsłuchując się w takty ciężkiego, drillowego bitu.

autor

Zablokowany

Wróć do „Gry”