WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
Parker odzyskał dawną prezencję; z powodu wycieńczającej organizm chemioterapii stracił wiele kilogramów, jego skóra przybrała niezdrowy, szary kolor, a w oczach przestała błyszczeć radość. Wygrana z chorobą nie oznaczała całkowitego zwycięstwa, była jedynie pierwszym krokiem ku powrotowi do normalności. Walczył, by ponownie stać się mężczyzną, którego widziała we wspomnieniach. Niestety nie ona była jego motywacją. Dziś z przykrością musiał stwierdzić, że role się odwróciły; tym razem to ona wyglądała, jakby spoczywające na jej barkach problemy, odebrały jej niegdysiejszy blichtr. W oczach, które kiedyś emanowały miłością, teraz widział niepewność. Nie było to dobrym omenem.
— Tak, oczywiście, że pamiętam — odparł. Jak mógłby zapomnieć? Gdyby to było takie proste… Przecież choćby chciał, nie potrafił wymazać z pamięci niczego, co dotyczyło siedzącej naprzeciwko kobiety.
Zamilkł, skupiając uwagę na wydarzeniach, o których opowiadała. Z każdym kolejnym słowem zaczynał odczuwać emocje, które towarzyszyły jego niegdysiejszej pracy. Tęsknił za tym. Za rozwiązywaniem problemów, szukaniem nieścisłości, które można wykorzystać na korzyść oskarżonego. — Kto go broni? — spytał tonem typowym dla prawnika. W międzyczasie pozwolił sobie zamówić duży kubek czarnej kawy, którą (dokładnie tak samo jak w przeszłości) osłodził niebotyczną ilością cukru. Nie sądził, że z taką łatwością przyjdzie mu odsunąć na bok kłębiący się w nim żal do kobiety. A jednak bez problemu udało mu się wejść w rolę, którą porzucił przed dwoma laty. Profesjonalizmu nie można było mu odmówić. — Panam, jeśli ma dobrego obrońcę, a sędzia nie zgodził się na wyznaczenie kaucji, może to oznaczać, że prokuratura obawia się możliwej manipulacji dowodami. Nie chcą, by wyszedł z aresztu, bo mógłby skontaktować się z każdym, kto był w to zamieszany. Nie są głupi. Jeśli przekręt dotyczył naprawdę ogromnych pieniędzy, to wiedzą, że nie pracował sam. Musi być w to zamieszanych masa wpływowych osób. Gdyby wyszedł, mógłby ograniczyć prokuraturze możliwość zebrania dowodów na współwinnych — powiedział, po czym zrobił niewielki łyk kawy. Nigdy nie był cierpliwy i zwykle kończył z oparzonym językiem. — Oczywiście to tylko szybko wykreowana hipoteza. Bo może po prostu ma fatalnego prawnika — dodał.
-
Każdego dnia na pozornie nowej ścieżce, którą obrała, powtarzała sobie, że już nie pamięta. Drobnych gestów na poprawę humoru, uśmiechu pełnego troski, a wcale nie politowania, kiedy umazana czekoladą, musiała przyznać się na głos, że jej bitwa o idealne brownie poniosła fiasko; kwiatków w wazonie, jej ulubionych, słoneczników i pocałunków na dobranoc, które rozdawała niczym zdrajczyni, w głowie układając plan na następnych kilka lat, już bez niego. A jednak gdy jej życie zaczynało się sypać, jak domek z kart, który ktoś potrącił przez nieuwagę, w pamięci przywoływała to kojące spojrzenie, ciepły dotyk i poczucie bezpieczeństwa, które za sobą roztaczał, a od którego mimo usilnych starań, nie potrafiła się uwolnić, tym samym tworząc pułapkę, w którą nieświadomie znów wabiła jego.
- Gerard Bancroft - odpowiedziała po chwili zadumy, przedzierając się przez gąszcz ledwie zapamiętanych nazwisk, które brały udział w sprawie. - Nie wiem czemu matka się na niego uparła. Mam wrażenie, że jest bardzo niechlujny, pomija masę istotnych szczegółów, które można byłoby wykorzystać. Może i uważam swojego brata za półgłówka, ale zawsze dbał o swoje interesy, pilnując żeby pozostać nieskazitelnym. Jestem pewna, że ktoś na niego doniósł, ktoś komu się podwinęła noga i teraz chce odwrócić od siebie uwagę, ale... Nie mam dostępu do żadnych informacji, a ten buc... Nie rozumiem dlaczego on się tym zajmuje - mruknęła, uzmysławiając sobie, że to co powiedział Parker jest świętą prawdą. Prawnik, z którym mieli do czynienia albo był niekompetentny, albo specjalnie wprowadzał zamieszanie. W głowie skrytej wśród ciemnego gąszczu włosów, zaczynały powstawać kolejne teorie spiskowe. Dlatego potrzebowała Parkera, który zawsze ściągał ją na ziemię, jak to było na przykład w przypadku ekspedientki, z piekarni nieopodal mieszkania, którą podejrzewała o szemrane interesy, tylko dlatego, że raptem kilka razy natknęła się na nią w przysłowiowym ciemnym zaułku. Choć już o niej zapomniała, wciąż nie stwierdziłaby, że została w pełni oczyszczona z domniemanych zarzutów.
- To jasne, że nie pracował sam... Myślę, że nie miałby jaj do tego żeby wystartować z takim przedsięwzięciem, zdając sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji, może i nie jest wyjątkowo glupi, ale na pewno na tyle naiwny, że ktoś mu zrobił wodę z mózgu - zastanowiła się na głos, tokiem myślenia kierując się w stronę czegoś większego. Przyjrzała się spod ukosa byłemu narzeczonemu, żywiąc się cichą nadzieją na to, że ten mimo dawnego wakatu na emeryturze, zrobi ten jeden krok do przodu, jednocząc się z nią w tym spisku. Czy dałaby sobie radę sama? Zapytana głośno by zaprzeczyła, twierdząc, że jedynie Lanaghan jest w stanie jej pomóc. A jaka była prawda? Och, to oczywiste, że nawet w myślach te słowa nie przejdą jej przez gardło. Nagle poczuła się właściwie, siedząc z nim, tutaj, w tych kolczykach, rozmawiając o sprawie wysokiej rangą, a równocześnie błądząc wzrokiem po jego dłoniach, twarzy, której wyrazu nie potrafiła do końca rozgryźć i nienagannym kołnierzyku koszuli.
-
Ona była kobietą, której zawdzięczał życie. Utkwiwszy w niej spojrzenie, widział znacznie więcej niż wszyscy przypadkowi mężczyźni, których zaintrygował wyraźny zapach jej perfum lub pogodny uśmiech niegdyś często ujawniający się na jej ustach. Panam była kotwicą, która nie pozwoliła mu opaść na samo dno. Każda osoba mierząca się z nowotworem potrzebowała czegoś, co stanowiłoby cel, do którego dążenie było ważniejsze od chęci poddania się wynikającej z nieustającego bólu zarówno fizycznego jak i psychicznego. Parker z ogromną siłą uczepił się przyszłości. Przyszłości, której centrum stanowiła siedząca naprzeciwko niego kobieta, najwyraźniej niezadająca sobie sprawy z tego, że jedna, niewiele zmieniająca porada z ust byłego prawnika, była niczym w porównaniu do przysługi, którą mu oddała. Głęboko wierzył, że żył tylko dzięki chęci przekonania się, jak będzie wyglądała ich dalsza, wspólna historia. Cóż, rozczarował się.
Tak wiele się zmieniło. Minął zaledwie rok od kiedy skromny, niewyszukany pierścionek wrócił do czarnego puzderka z wyszytą na wierzchu literą P. Doskonale pamiętał ból towarzyszący mu, gdy z trzaskiem zamykał owo puzderko, chowając je na dnie szuflady ze skarpetami. Każdy mijający miesiąc łagodził uczucie tęsknoty. Szczegóły ich związku powoli zacierały się w jego pamięci, jednak powracały ze wzmożoną mocą, ilekroć pozwalał sobie na chwilę refleksji. Rzadko oddawał się wspomnieniom. Nie był masochistą. Odtwarzanie poranków, gdy pierwszym, co ukazywało się jego oczom, były jej potargane włosy łaskoczące go w czubek nosa, było niczym biczowanie się. Ostatecznie zrozumiał, że potrzebował otrzeźwienia. Panam nigdy nie będzie mu obojętna. Część jego serca zawsze będzie rwała się w jej stronę. Niestety Lanaghan częściej niżeli sercu zawierzał rozumowi oraz chłodniej logice. Te podpowiadały mu, że nie warto ryzykować.
— Trzeba przejrzeć księgi rachunkowe. Z pewnością są dowodem w spawie, także jako oskarżeni musicie mieć do nich wgląd. Każdy dowód zatwierdzony przez sąd musi być udostępniony obu stronom. Trzeba sprawdzić powtarzalność nazwisk, sprawdzić każdego, kto podpisywał się pod transakcjami. W przypadku nieruchomości łatwo ukryć pieniądze, zmienić wycenę, zatuszować pewne wydatki lub też dodać wyimaginowane koszty — mówił, starając się przełożyć plątaninę myśli kłębiących się w jego głowie na sensownie brzmiące słowa. Strategia była tym, czego Panam potrzebowała. — Najważniejsze to ustalić, czy jest winny oraz w jakim stopniu. Jeśli tak, nie pozostaje nic innego, jak szukać okoliczności łagodzących. Skoro uważasz, że nie był w stanie samodzielnie tym pokierować, musi być ktoś, kto zarządzał tym cyrkiem. Będzie potrzebna lista pracowników wysokich szczebli oraz członków spółki. Ktoś może mieć udziały, ale jego nazwisko może w ogóle nie być łączone z firmą — dodał, prezentując ścieżkę, którą sam podążyłby, prowadząc sprawę o takim charakterze. Unieruchomił spojrzenie, wbijając wzrok w oczy kobiety. Dlaczego nie działała? Co sprawiło, że potrzebowała wsparcia tudzież zachęty do podjęcia odważnych kroków? — Panam, co się naprawdę dzieje? Znam cię — odchrząknął. — Znałem cię i wiem, że już dawno powinnaś zacząć szukać tego, kto za tym wszystkim stoi. Kochasz działać — powiedział, starając się ukryć zmartwienie przebijające się przez wyuczony na potrzeby sądowych rozpraw spokojny ton głosu.
-
Oto jak upadła heroina, obiekt niegdyś podziwu i wdzięczności, kurczyła się teraz na krześle, niepomna prawdziwego, skrytego gdzieś w czeluściach umysłu powodu, dla którego wyciągnęła go w ogóle na to spotkanie. Pod jego bacznym spojrzeniem, które miało ją jak na talerzu, wyraźnie osadzoną, bez możliwości skrycia się za murem albo chociażby cienkim woalem.
Pokiwała głową na znak, że co do tego są zgodni. Potrzeba było planu działania i lepszego prawnika, tego była pewna. Takiego, który jak na tacy wyłoży przed nią księgi rachunkowe i takiego, który pomoże jej w interpretacji. Ale... Czy nie miała wciąż tak wielu kontaktów, które umożliwiłby jej dostęp do materiału dowodowego, ot tak? Przecież miała do tego prawo, czyż nie?
- Myślę, że jeśli zajmę się sama wyciągnięciem tych ksiąg, mogłoby się udać. Tylko potrzebowałabym kogoś kto ze mną siądzie przy nich żeby mieć pewność, że nic mi nie umknie, że coś co wyda mi się bez znaczenia, nie okaże się być czymś kluczowym, co zaważy na dalszych losach tej sprawy - w odpowiedzi spuściła wzrok, w razie gdyby i teraz odkrył jej prawdziwe intencje, że to właśnie jego potrzebowała u swojego boku, a nie prawnika, który obecnie zajmował się sprawą, do której kompletnie się nie nadawał, ani żadnego innego. Tłumacząc sobie zaciekle, że to jemu może w stu procentach zaufać, niezależnie od tego ile rzeczy i kto - bo przecież ona! ich podzieliło, zawsze mogła na niego liczyć. Tak jak... Przez znaczną część ich związku on na nią. I na samą myśl ją zmroziło. Potrząsnęła głową, jakby w ten sposób była w stanie pozbyć się wspomnienia z ostatnich chwil rozstania. Widoku błyszczącego, delikatnego pierścionka, który złożyła mu w dłoni i jego wzroku, skrzącego, jakby mieścił w sobie zaspę stworzoną z płatków śnieżnych, gotową w każdej chwili się roztopić.
- Wydaje mi się, że może uda się połączyć te nazwiska z jego billingami. Była osoba albo osoby, do których dzwonił dość często w godzinach późnowieczornych, zawsze kryjąc się na tarasie albo na poddaszu, ściszając głos... Z drugiej strony nie zdziwiłabym się gdyby pod nazwiskiem właściciela numeru znajdował się jakiś słup - zastanowiła się na głos, samoistnie wprawiając w ruch trybiki w głowie, które odpowiadały za wyciąganie wniosków. To właśnie dzięki nim tak dobrze sobie radziła w swoim fachu. Przynajmniej do czasu, do zawieszenia. To wtedy zaczęły szwankować.
Uniosła nieśmiało wzrok do góry, drgnąwszy kiedy tak do bólu znajome nuty, przedarły się przez kamuflaż, gardę którą tak dobrze trzymał od momentu, w którym się spotkali. Och, powodów było kilka. Pierwszym, o którym jawnie mogła powiedzieć, był sam, we własnej osobie, jej brat. Którego szczerze nie cierpiała. I z wzajemnością. Mimo to, łączyły ich jakieś zasnute kurzem i mgłą wspomnienia, kolorowe i pełne śmiechu, które z czasem się zatarły. Drugim, zawieszenie, które nie dawało jej spokoju. Wciąż i wciąż biła się z myślami, czy jej kariera przez głupie niedopatrzenie, chęć pomocy obcej, zbłąkanej duszy, zakończy się nagle i niespodziewanie. Trzeci.... Trzeci siedział przed nią. Pojawił się gdzieś pomiędzy nieudanym śledztwem, a "tragedią" rodzinną, kiedy ciężar na jej barkach zaczął ją przygniatać, a na pozór "ułożone" życie (a przynajmniej do takiego dążyła) runęło nagle jak domek z kart, ogołacając ją ze złudzeń. Nie zapomniała.
- Po prostu pogubiłam się w tym wszystkim Parker, to chyba najlepiej oddaje całokształt. Mam wrażenie, że nagle wszystko się rozsypało, a ja nie wiem jak się za to zabrać żeby to poskładać. Wydaje mi się... Że przeceniłam swoje, hm, oczekiwania względem przyszłości, no, życia - burknęła z nihilistycznym wręcz akcentem, z powrotem spuszczając wzrok na niezwykle interesującą plamę na stole, łudząc się, że znów nie zacznie czytać w niej jak w otwartej księdze.
-
Nie podejrzewając, że beztroska codzienność wypełniona gorącym uczuciem zostanie zmącona, skupiali się na teraźniejszości, wyciskając z niej jak najwięcej satysfakcjonującej przyjemności. Przyszłość? Owszem, niejednokrotnie stanowiła temat wieczornych rozmów przeprowadzanych w towarzystwie puszystego koca oraz gorącej kawy. Rozważania były chaotyczne, przepełnione rozrastającymi się nadziejami na stworzenie wspólnej, niepowtarzalnej historii. W żadnej z wysnutych wizji przyszłego życia nie pojawiło się nieszczęście wyrywające je z harmonijnie ułożonego planu. Zaślepieni młodzieńczą wiarą w nienaruszalność własnych ciał oraz ich ogromną siłę, nie brali pod uwagę nieszczęść, które zgodnie z powiedzeniem, lubiły chodzić parami. Za późno dostrzegli, że wspaniali byli tylko przez chwilę. A chwile były ulotne.
Teraźniejszość nigdy nie była wystarczająco doceniana. Teraz to dostrzegał. Czasami żałował, że niedostatecznie utrwalał w pamięci uroki codzienności. Obiecał pracować nad tym, jednak zaskakująco rzadko jego obecne życie dawało mu powody do zatrzymywania wspomnień. W przeciwieństwie do wysnutych założeń pojawiała się ona. Z kolczykami, które doskonale pamiętał, z twarzą oblepioną smutkiem i bezradnością, ale z niezmiennym błyskiem w oku, oznaczającym nadzieję. Czyżby pokładała ją w nim? W jego pomocy? Oraz fałszywych umiejętnościach?
Nie mówiła wprost; skrywała prawdziwe intencje za kurtyną wątpliwości, wahania i zawoalowanego słownictwa mącącego w głowie. Liczyła na jego pomoc, a on nie czuł się na siłach, by podjąć się sprawy, mającej dla niej tak ogromne znacznie. Istniało spore ryzyko, że zawiedzie, a przecież ważyły się dalsze losy jej brata. Parker wyszedł z wprawy. Od przeszło dwóch lat nie miał styczności z praktyczną częścią wyuczonego zawodu. Jego wiedza bazowała wyłącznie na teorii, którą przedstawiał tępym jak wiekowe noże, studentom. —Panam, zatrudnij specjalistę od rachunkowości. Najlepiej kogoś mającego doświadczenie ze sprawozdaniami firm obracających nieruchomościami. Ty skupisz się na nazwiskach, on na kwotach, będzie wiedział, jeśli zobaczy jakiekolwiek nieścisłości — powiedział, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to właśnie na jego pomocy wolałaby polegać. Nie chciał ryzykować. Pomasował skroń w zamyśleniu. — Mogę ci kogoś polecić — zaproponował, zamiast oferowania własnych, nie dość kompetentnych, usług. Chodziło o kryzys wiary we własną użyteczność czy szczerą świadomość, że ktoś inny przysłuży się sprawie w większym stopniu? Tak czy inaczej, nierozsądnie było zbliżać się do siebie. Wiedział o tym.
— Słupa można przekonać do mówienia. Przecież wiesz lepiej niż inni, że nie ma ludzi bez skazy. Każdy coś ukrywa, czegoś się wstydzi. Wystarczy pociągnąć za odpowiedni sznurek — wspomniał. Nieczyste zagrania wśród detektywów oraz prawników nierzadko pełniących podobne funkcje, były codziennością. Dlaczego nie mieliby pokusić się o szantaż? Jeśli tylko znajdą się ku niemu podstawy.
Sięgnął po łyżeczkę i zamieszał gęsty od dużej ilości cukru płyn. Leniwie uniósł filiżankę i zrobił kilka łyków chłodnej już kawy, na którą stracił ochotę. — Załatw księgi. Pomogę ci — oznajmił stanowczym, nieco surowym tonem. Nie powinien się angażować. Nie powinien. Jednak pozostawienie Panam zdanej na samą siebie, wydawało mu się niewłaściwie. Złe. Bez względu na to, do jakiej ruiny doprowadziła swoją decyzją jego życie, nie zamierzał odpłacać się jej równie brutalnym zagraniem.
— Weź się w garść, Pam. Oczyść głowę, skup się na sprawie brata i zacznij grzebać. Jestem przekonany, że coś znajdziesz — dodał, wymuszając na ustach jeden z najcieplejszych uśmiechów, jakie potrafił w tym momencie zaprezentować. Ściągał na siebie olbrzymie prawdopodobieństwa kolejnych nieprzespanych nocy. Wcale nie musiał tego robić.
-
I nagle musiała dorosnąć. Otrzeć dłonią mleko spod nosa, a do dolnej szuflady schować to tekturowe pudełko, które wciąż darzyła sentymentem, wypełnione pierwszymi biletami do kina, zasuszoną różą, plastikową obrączką z automatu z plastikowymi kulkami i jeszcze kilkoma innymi, nie mającymi dla nikogo poza nią wartości artefaktami, które niby wszystko za dolara.
Więc zakasała rękawy aż po łokcie, zdmuchując brokatowy pyłek pozostawiony po cukierkowych marzeniach, które nagle straciły swój majestat, przestały być ważne, a na piedestale stanął on i strach, i troska, które wyżerały w niej dziury i odbierały ważną umiejętność zasypiania. Tylko kiedy pierwsze popioły opadły, a ze zgliszczy narodził się na nowo on, jej Parker, ale z defektem, na krótką chwilę jej oczy zmatowiały, kiedy dotarło do niej, że następstwem tej zwycięskiej walki będzie przyznanie się do porażki. Bo przecież ominie ją coś ważnego, o czym zawsze marzyła, a Parker? On zrozumie.
Zrozumie.
Kiedy potrzaskane serce złoży się nierówno do kupy? Czy kiedy Panam złoży mu wizytę w samiutkim środku nocy albo ściągnie do tej kawiarni nieszczęsnej i zaprze się rękami i nogami, w tym niezrozumiałym parciu, pragnieniu żeby z nią został?
- No tak, tak byłoby najlepiej - mruknęła pod nosem, tonem człowieka, którego argumentami można byłoby zasypywać przez długie godziny, ale bez perspektyw na jakąkolwiek wygraną. - Ale boję się, że mimo wszystko... - przeniosła wzrok teraz na niego, jakby był jedną osobą na całym świecie nadającą się do tego zadania, a oczy jej błyszczały jakoś nienaturalnie z uporem, który znał aż za dobrze. Bo kiedy Panam się na coś uparła, nie znalazłaby się nawet w całej galaktyce postać, która zdołałaby ją przekonać do odwrotu.
Skinęła głową, wciąż nieprzekonana do tego pomysłu, że ktoś z polecenia byłby w stanie zastąpić Parkera. Chociaż już od dawna nie pojawiał się na sądowych rozprawach, a wyprasowany kołnierzyk był jedynym mostem łączącym go z przeszłością.
- Masz rację, jak z tą grupką samochodowych szmuglerów, pamiętasz? Ze słupów zbudowali wręcz palisadę, ale nie trzeba było się nawet mocno przykładać żeby zaczęli sypać - na myśl o starej sprawie, jej usta rozciągnęły się w półuśmiechu, jak w dniu w którym wparowała do mieszkania i zaczęła go zasypywać opowieściami z tego dnia. Twierdziła wtedy, że było to najbardziej absurdalne śledztwo w jej historii, bo dawno nic nie przyszło jej tak łatwo. Ale czy w tej sprawie ludzie pociągający za sznurki, pozwoliliby sobie na takie niedopatrzenia? Tego już nie była taka pewna.
- Pomożesz? - powtórzyła po nim, zbita z tropu, a błysk w oku aktywował się ze zdwojoną siłą. Czuła jak po jej ciele rozchodzi się znajome, przyjemne ciepło, ale zamiast poderwać się z krzesła i złapać go w żelazny uścisk, uniosła tylko głowę, zerknąwszy na niego z wdzięcznością. Jej spojrzenie mówiło za nią, oznajmiając że wielki kamień, który nosiła na barkach nagle uległ samodestrukcji i zniknął. Przynajmniej chwilowo. - Dziękuję Parker - dodała szybko, jakby chwila wahania w jej głosie była w stanie przekreślić wcześniejsze postanowienie. - Załatwię, zabiorę się za to już dzisiaj - nie chciała zwlekać, nie kiedy dostała szansę od losu. I chociaż gdzieś na gnie żołądka, coś skręcało się na znak protestu, zignorowała to.
- W końcu prędzej czy później zawsze biorę się w garść, a z Tobą, jestem pewna, że to się uda - jej usta mówiły za nią same, jakby wraz z kawą połknęła magnetofon i tymi słowami odcinała mu ewentualną drogę ucieczki. Była pewna, że gdy chwilowa euforia opadnie, przygniotą ją wyrzuty sumienia, ale teraz... Jakoś tak nie potrafiła się na tym skupić, ani na konsekwencjach tego spotkania, ani tych następnych, o ile Parker się nie wycofa, ale gdzieś w głębi, czuła, że jej z tym nie zostawi.
-
Tylko kawiarenka, choć czas jej nie oszczędzał, zdawała się z każdym rokiem stawać coraz bardziej urokliwa. Musiała przyznać, że nazwa była trafiona, choć nieco bliżej jej było do baśni braci Grimm, niż jakiegoś Andersena.
Zajęła miejsce w kącie, z daleka od niepożądanych spojrzeń, a na krześle ułożyła starannie kurtkę (na którą było zdecydowanie za gorąco) i torebkę.
Wbrew zdrowym nawykom żywieniowym, jakie próbowała jej wpoić niejedna osoba, zdecydowała się na bombę cukrową, w postaci mrożonej kawy z mieszanką syropów, bliskich przyprawienia o zawał serca. Jej ciało zniosło już pierwszorzędną terapię szokową, którą zafundowała mu w ostatnim czasie, więc wierzyła, że taki mały grzeszek nie zatrzyma nagle akcji jej serca na środku kawiarni. Sęk w tym, że była tak zapatrzona we własny kubek, że nie zauważyła serwetki, którą ktoś zrzucił ze stolika, a gdy jej stopa tylko się z nią zetknęła, nadała jej całej filigranowej postaci takiego pędu, który mogłaby zatrzymać jedynie inna osoba, bądź jej stolik. Huk, który się rozległ kilka sekund później zwiastował wygraną stolika, z którego spadł kubek jego właściciela, a po którym rozlała się ciemna, lepka od cukru maź, którą z namaszczeniem niosła od lady.
- Przepraszam - bąknęła pod nosem, siląc żeby zabrzmieć jak osoba, która rzeczywiście prosiła o wybaczenie, a mnie wkurwiony emeryta, który w przerwie między narzekaniem na śmieci i dzieci, postanowił sprawdzić stan kawiarnianej podłogi. - Ja, eee, odkupię tą kawę. Jak trzeba to i za pralnię zapłacę - i już wzrok zaczęła unosić, by oszacować ewentualne straty (wszak plama pod stolikiem rosła z sekundy na sekundę), ale zamarła, albo to jej serce stanęło i do gardła się poderwało, bo w gruncie rzeczy on był jedną z ostatnich osób, jakich się w tym miejscu spodziewała.
I'm coming up only to hold you under
I'm coming up only to show you wrong
And to know you is hard, we wonder
To know you, all wrong we were
-
Powoli przejeżdżając obok kawiarni, w której umówił się z kuzynką, wypatrywał wolnego miejsca parkingowego, lecz - co oczywiste - nic wolnego nie było w pobliżu, więc na najbliższym skrzyżowaniu skręcił w prawo z nadzieją, że uda mu się znaleźć coś za rogiem. W radio zaczęli grać "Thunderstruck" i Sean bezwiednie zaczął wystukiwać rytm palcami na kierownicy jednocześnie nucąc pod nosem razem z Angusem słowa australijskiego utworu. Zastanawiał się jak bardzo zmieniła się Charleigh, ale podejrzewał, że jeśli poszła w ślady wielu kobiet w ich rodzinie, wielu facetów musiało być nią oszołomionych niczym po trafieniu piorunem.
Postawił auto na upragnionym, wolnym miejscu i wyskoczył po bilecik z parkometru. Nie miał pojęcia ile czasu spędzi z kuzynką, ale że nie lubił wychodzić, by przedłużyć opłatę, po prostu wrzucił kilka monet, by mieć wystarczająco duży zapas postojowych minut. Idąc w kierunku kawiarni zapiął kurtkę i spojrzał w niebo - kłębiły się na nim chmury, wiał nieprzyjemny wiatr i ogólnie sytuacja wyglądała raczej na ochłodzenie.
Olympia's Coffee nie było - na szczęście - specjalnie zatłoczone. Sean omiótł wzrokiem wnętrze kawiarni szukając osoby, która mogłaby być pięć czy sześć lat starszą wersją Charleigh, którą widział, gdy o on sam był o tyleż młodszy. Nie dostrzegłszy nikogo takiego usiadł przy stoliku dobrze widocznym z wejścia i jednocześnie z dobrym na wspomniane wejście widokiem oczekując na towarzyszkę dzisiejszego wieczoru.
"Gotyckie odrzwia chylą się i skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich w brylantowej mgle"
-
Gdy po wyskoczeniu z komunikacji miejskiej przemierzała ulicę, zastanawiała się, czy w ogóle pozna Seana. Kilka lat robiło swoje, zwłaszcza w przypadku młodej dziewczyny, która kiedyś jako nastolatka nie przywiązywała na spotkaniach rodzinnych większej wagi do swoich krewnych, a dwudziestopięciolatkowie wydawali jej się o włos od pukania na oddział geriatryczny. Perspektywa zmieniła się z biegiem lat i nabieraniem dojrzałości, ale stare luki w uwadze miały się świetnie i raczej nic nie było w stanie ich zapełnić. Pamiętała, jak wyglądał kuzyn, ale czy nie zmienił się za bardzo? Nie chciała na dzień dobry narobić sobie wstydu i go nie poznać, więc z ciężkim sercem uchylała drzwi małej, sympatycznej kawiarni, w której byli umówieni. Zerknęła na godzinę w telefonie, na szczęście udało się dotrzeć na czas! W duchu podziękowała losowi, że dziś komunikacja miejska nie spłatała jej żadnego figla.
Zlustrowała uważnym spojrzeniem klientów, który obstawili część stolików. Poszukiwania okazały się - na szczęście! - owocne, bo przy jednym z nich dostrzegła znajomą twarz, która raczej niewiele zmieniła się w ciągu tych paru lat. Może spoważniała odrobinę? Albo tylko jej się tak wydawało, zresztą nie miało teraz większego znaczenia, czy czas obchodzi się z Seanem łaskawie. Poznała go, wstydu nie będzie!
Odmalowawszy na ustach pogodny uśmiech, śmiało udała się do stolika, przy którym siedział starszy Anderson.
— Trochę się bałam, że po tylu latach mogę cię nie poznać, ale chyba nie jest tak źle z moją głową — zaczęła, dotarłszy do stolika. Z rozbawieniem teraz patrzyła na swoje wcześniejsze obawy, czy w ogóle uda jej się go poznać. — Cieszę się, że cię widzę, Sean.
Mimo że był to zwykły rodzinny wypad na kawę, odczuwała delikatne podenerwowanie. Tyle lat minęło i tak wiele zmieniło się, odkąd ostatni raz mieli okazję się zobaczyć, że w pewnym sensie to było jak spotkanie z nieznajomym człowiekiem.
-
Zastanawiał się czy, gdyby sam miał mieć kiedyś dzieci, udałoby mu się osiągnąć ten poziom wzajemnego zrozumienia. Z zamyślenia wyrwała go jednak zbliżająca się Charleigh.
-Zabrzmię pewnie jak jakaś stara ciotka, ale wyrosłaś! - powitał ją ze szczerym, szerokim uśmiechem. - Ostatnim razem, gdy cię widziałem ledwo mogłaś głosować, a teraz... cóż... jak to powiedziałaś mi przy jakiejś okazji dawno temu, pewnie myślisz już o emeryturze.
Musiał przyznać, że dotychczas, przy tych nielicznych okazjach, gdy się widywali, najpierw traktował ją z wyższością typową dla nastolatka rozmawiającego z dziewczynką mającą jeszcze mleczne zęby, a później z pewną dozą pobłażliwości charakterystyczną dla młodego dorosłego wchodzącego w prawdziwe życie wobec osób, które już mogą mieć prawo jazdy, ale prawo w niektórych stanach jeszcze nie pozwala im wypić. Teraz miał przed sobą młodą, atrakcyjną kobietę, która niewątpliwie była żądna sukcesu i kariery.
-Świetnie wyglądasz, młoda - powiedział, gdy usiedli i zamówili kawę. - Nie byłbym ani sobą, ani typowym starszym kuzynem, gdybym nie zapytał: co u ciebie? Uczysz się jeszcze, pracujesz, wychodzisz za mąż?
"Gotyckie odrzwia chylą się i skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich w brylantowej mgle"
-
— Kochany! Ja już sobie szukam dobrej kwatery na cmentarzu. Z daleka od głównych alejek, ale nie na zadupiu, bez drzew w okolicy, żeby liście nie brudziły pomnika... — zaśmiała się, przypominając sobie z pewnym zażenowaniem swój stary kierunek myślenia, ale... kto takiego nie miał? Z pewnych sposobów myślenia trzeba po prostu wyrosnąć, a do innych dojrzeć. To była kwestia czasu i jak widać, w ich przypadku różnica wieku (chociaż w gruncie rzeczy nie taka duża) już się zacierała. Mimo lekkiego zdenerwowania, bo jednak nie widziała kuzyna od paru ładnych lat, nie wstydziła się z nim rozmawiać ani nie uważała go za starca wiszącego nad grobem. — No, ty też nie najgorzej! Nie widzę siwizny na głowie ani laseczki przy krześle, więc dobrze jest! — Oczywiście, że nie mówiła tego poważnie, ale utrzymanie rozmowy w żartobliwym tonie było dla niej całkiem przyjemne. Nie przepadała za sennymi i pełnymi powagi rozmowami przy kawie na tylko i wyłącznie poważne tematy. Nie lubiła też roztrząsać swoich problemów ani tym bardziej się nad sobą użalać. Miała świadomość, że jeśli ma opowiedzieć, co u niej, to nie będzie mogła ominąć mniej przyjemnych zdarzeń z ostatnich lat jej życia, ale była na kawie z kuzynem, nie na konsultacji z psychoterapeutą! Wzruszyła lekko ramionami. — A u mnie... cóż, sławna i bogata nie jestem, jak pewnie widać, więc nie mam się czym chwalić. Obecnie pracuję w takiej przyjemnej, artystycznej kawiarence. Do ślubu mi daleko, ale mam już upatrzoną ofiarę, choć jestem jeszcze na etapie polowania! Ach, no i przez rok nie było mnie w Seattle. Wróciłam kilka miesięcy temu, bo musiała przerwać studia. i... właściwie tyle. Choć pewnie o tych moich studiach to plotki już się poniosły po rodzinie? — Pytała z rozbawieniem, ale pewnie w jej głosie było słyszalne zaciekawienie, cóż to życzliwe ciocie opowiadają na jej temat. Znając fantazję starszych pań, nie byłaby zaskoczona rewelacjami o wyrzuceniu z uczelni po wielkim skandalu czy wejściu w konflikt z prawem, choć prawda była znacznie prostsza i bardziej przyziemna: nie udźwignęła finansowo wyjazdu.
Miała ochotę od razu odwdzięczyć się przewidywalnym "a co u ciebie?", ciekawa, jak Sean ułożył sobie życie. Może był człowiekiem sukcesu, z drogim autem, własną firmą, a po ich spotkaniu wróci do swojego domku w zieleni, żeby popołudnie spędzić z żoną i gromadą dzieci? Jakoś nie mogła sobie tego wyobrazić, pamiętając go wciąż jako starszego od niej, ale jednak gówniarza sprzed lat... ale liczyła, że wyciągnie od niego odrobinę rodzinnych ploteczek na swój własny temat, więc powstrzymała się jak na razie z przepytywaniem o jego codzienność.
-
Podobał mu się ton rozmowy nadany przez Charleigh, bo sam zdecydowanie nie lubił jak w rodzinne rozmowy wkradała się oficjalna nuta - przynajmniej w te nie traktujące o tematach ważnych i poważnych, bo w nich często nie było na żarty miejsca, choć on sam często starał się nawet i tam znaleźć lukę, w którą można było wcisnąć rozluźniający atmosferę komentarz. Na ogół ku ogólnemu niezadowoleniu mafii geriatrycznej, czym - oczywiście - się na ogół nie przejmował, podobnie jak uwagami dotyczącymi tego, co po trzydziestce wypada, a czego nie.
-Trochę tych siwych już jest, ale na szczęście nikną w gąszczu pozostałych i jeszcze nie widać ich na pierwszy rzut oka - odpowiedział jej ze śmiechem. - Wy, kobiety, macie łatwiej, bo w każdej chwili możecie przykryć siwiznę farbą pod pretekstem "drobnych, ale satysfakcjonujących zmian we własnym życiu" czy jakiego argumentu tam używacie. Jeśli zaś chodzi o laseczkę, jeśli kiedyś będę musiał się na jakiejś oprzeć, mam nadzieję, że będzie osiemnastoletnia.
O tym, że Charleigh rzuciła studia coś mu się o uszy obiło, ale sam ani nie śledził, ani nie interesował się wszystkimi plotkami krążącymi w rodzinie. Generalnie, jeśli miał być szczery, szeroko rozumiany klan Andersonów niespecjalnie go interesował, bo raz, że zajęty był swoim życiem, dwa dalsza rodzina potrafiła rzeczywiście być "dalsza" - dalsza niż przyjaciele i znajomi, z którymi widywał się codziennie, a raz na kilka lat przy okazji wielkich, wspólnych świąt czy jakiegoś pogrzebu. Poza tym, w większości rodzin można było znaleźć więcej nieszczerości niż w niejednej korporacji, więc nieszczególnie chciał poznawać fakty, które potem okazywały się tylko ich poprzekręcaną parodią.
-A czy ofiara wie, że rozpoczęło się na nią polowanie? - zaśmiał się, po czym nieco spoważniał, choć na jego twarzy nadal widoczny był uśmiech. - Szczerze mówiąc odciąłem się trochę od tych, jakże wiarygodnych, informacji wymienianych między jedną ciotką a drugą. Właściwie to przez długi czas ignorowałem telefony od rodziny, bo wszystkie ostatecznie kończyły się pytaniami o rozwód - westchnął. - Bo tak, nie wiem czy wiesz, ale rozstaliśmy się z Eleną - Charleigh miała okazję poznać jego, byłą już, żonę i z tego, co pamiętał te kilka lat temu nawet się dogadywały. - W każdym razie, coś słyszałem o tym, że rzuciłaś studia, ale musisz mi wybaczyć, bo w tamtym momencie niespecjalnie mnie interesowało co o tym myślą najstarsi i najmądrzejsi. Wracając jednak do sedna: chcesz wrócić na uczelnię czy zostawiasz ten temat na boku?
"Gotyckie odrzwia chylą się i skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich w brylantowej mgle"
-
Roześmiała się pogodnie.
— Oj tam, w dzisiejszych czasach nikogo byś nie zadziwił, gdybyś postanowił odświeżyć sobie wizerunek jakąś zimną platyną na głowie albo ognistą rudością! Nie mogę sobie tego co prawda wyobrazić u ciebie, ale coraz więcej facetów chodzi z farbą na głowie — zaśmiała się. Co prawda nie do każdego to pasowało, a sama Charleigh obracała się czasami w dość specyficznym środowisku, co determinowała w dużym stopniu jej praca w kawiarni dla artystów, ale nie widziała niczego nienormalnego w mężczyznach farbujących włosy. Czemu nie, jeśli chcą się odmłodzić albo po prostu coś w sobie zmienić? Choć bez dwóch zdań kobiety miały w tym temacie łatwiej.
Była w dość podobnym położeniu do kuzyna. Nie śledziła plotek, które ciągnęły się od ciotki do ciotki, zresztą różne rzeczy mówiło się na temat jej rodziców, niebezpodstawnie zresztą, a ona nie miała najmniejszej ochoty słuchać uwag wygłaszanych przez osoby, które widziała raz na pogrzebie i dwa na świętach... a właśnie takie zwykle miały najwięcej do powiedzenia w temacie i najchętniej ludzi oceniały. Wiec raczej unikała okazji do spotkań z bliskimi i nie skupiała się na tym, co się mówi o rodzinie i chorobach.
— Niestety tak i raz już uciekła. Ale przymierzam się do drugiego podejścia! — Znów śmiechem skwitowała temat swoich podbojów miłosnych, bo lepiej było śmiać się niż płakać. Jeszcze tego brakowało, żeby zaczęła zamęczać Seana opowieściami o pokręconej relacji z Tayangiem! Zwłaszcza że w zasadzie nie było o czym opowiadać: było, minęło, próbowała to przywrócić, a on robił uniki. Nie było to nic fascynującego. Jej większą uwagę przykuły kolejne słowa kuzyna. Słyszała o rozwodzie w rodzinie, choć nie dopytywała się o okoliczności, i tak nie wierząc w prawdomówność tych członków rodziny (albo raczej członkiń), którzy mieli na ten temat najwięcej do powiedzenia. — Nie miałam wielu okazji na słuchanie gorących newsów, bo trochę mi nie po drodze z rodzinką i raczej staram się ich unikać, ale rozwodami stare ciotki żyją najdłużej i najgłośniej, więc niestety, dotarła do mnie wieść, że się rozstaliście... choć nie byłam pewna, czy wierzyć rewelacjom z piątej ręki. — Westchnęła. — Zapytałabym, co się stało, ale nie wiem, czy to nie będzie nie na miejscu. — Jasne, że była ciekawa. Jak każda baba. Nie zaliczała się do gronach tych, które zbierały informacje o każdym członku rodziny, ale pamiętała żonę Seana. Wydawała jej się sympatyczną osobą, z drugiej strony skąd mogła wiedzieć, jak ich życie układało się naprawdę? Widziała ją zaledwie parę razy, do tego minęło kilka długich lat, które dla relacji małżeńskich to szmat czasu.
Na pytanie o studia wzruszyła ramionami. W zasadzie nie wiedziała, co odpowiedzieć, bo choć pomysłów na siebie miała mnóstwo, wątpiła, że coś wyjdzie z ich realizacją.
— Dobre pytanie, też je sobie zadaję! Na kierunek artystyczny pewnie już się nie porwę, za dużo nerwów. Gdybym miała wrócić na uczelnię, to raczej w Seattle i pewnie nieprędko, bo i tak nie mam pojęcia, co bym mogła robić — wyjaśniła, trochę rozbawiona swoim niezdecydowaniem. Jej znajomi już kończyli studia, a ona czuła się, jakby miała dylematy na poziomie podstawówki. W jej przypadku ambicje rozbiły się o mur w postaci problemów finansowych, ale definitywnie odrzucała powrót na stary kierunek. Mając styczność ze środowiskiem aktorskim, przekonała się, że to nie jest jednak życie dla niej. A co dalej?
-
Sean potrząsnął głową odpychając od siebie rozważania na temat pojedynczych kształtów geometrycznych namalowanych na płótnie jednocześnie zastanawiając się jakim cudem jego mózg połączył je z hipotetyczną mroźną platyną na głowie. Pewnie te nazwy kolorów tak na niego działały.
-Nie spodziewałem się, że kobiety w naszej rodzinie to takie zaciekłe drapieżniki! Możesz o zwierzynie powiedzieć coś więcej? Bo jeśli raz ofiara uciekła to albo ma potężną wadę wzroku, albo musi kompletnie nie znać się na ludziach. Ja dałbym się złapać w sidła od razu. Ba! Sam bym w nie wszedł!
Sean uważał, że kobiety w polowaniu na mężczyznę są o wiele bardziej zdecydowane, zawzięte i pomysłowe od mężczyzn, którzy na ogół atakowali frontalnie. Znał asortyment miłosnej broni płci pięknej i wiedział, że rozpoczynał się on na rozbudzającym wyobraźnię ubiorze, przechodził przez zalotne spojrzenia i komentarze, a w ostateczności kończył na usterkach sprzętu domowego, z którymi mógł sobie poradzić wyłącznie upatrzony wybranek. Faceci na ogół niespecjalnie potrafili czytać między wierszami i czasami musieli trzy razy pod rząd naprawiać ten sam cieknący kran, by zorientować się, że niekoniecznie o usługi hydrauliczne chodzi.
-Całość rozbiła się chyba właśnie o to, że nic się nie stało - odpowiedział. Nie uważał, żeby pytanie było nie na miejscu, a po trosze może nawet cieszył się, że padło, gdyż miał okazję naprostować ewentualne zmyślone plotki, które mogły dotrzeć do uszu Charleigh. - Kochaliśmy się, dobrze czuliśmy w swoim towarzystwie, żadne z nas nie skoczyło w bok, nawet się nie kłóciliśmy. Po prostu pewnego dnia zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nie żyjemy już razem, ale obok siebie... Większość dnia spędzaliśmy w pracy, a wieczorami tylko o niej potrafiliśmy już rozmawiać. Coś zgasło, choć nadal wydaje mi się, że się kochamy. Jak przyjaciele - dodał szybko, po czym zamyślił się na moment. - Nie wiem, Młoda, nie potrafię tego opisać. Może nigdy nie było między nami nic więcej oprócz pokrewieństwa dusz i odrobiny namiętności, która z czasem wygasła? Prawdopodobnie wielu ludzi uznałoby, że nie jest to powód do rozwodu, ale z drugiej strony w takiej relacji nie byłoby powodu do małżeństwa.
Mówił to, co myślał i czuł, choć z każdym upływającym miesiącem coraz trudniej było mu zdefiniować i wskazać przyczyny tego, że się rozstali. Nawet nie próbowali walczyć o swoje małżeństwo, a po prostu - bardzo praktycznie - uznali, że skoro nie znajdują na nie czasu, nie znajdą go na wizyty u terapeutów lub ponowne rozpalanie romantycznej miłości. Teraz, gdy on sam rzucił pracę i się wyprowadził zostawiając za sobą korporacyjny kierat zaczynał wątpić w ten brak sensu, choć nadal nie żałował tej decyzji. Jeszcze. Chyba.
-Cóż, nie wyobrażam sobie ciebie w roli księgowej - uśmiechnął się. - Może powinnaś spróbować kierunków pokrewnych jak historia sztuki albo coś podobnego? Czy w ogóle chcesz się od tego odciąć? Nie jestem dobrym doradcą zawodowym, więc trudno mi coś doradzić, ale gdybyś chciała spróbować czegoś innego to chętnie pomogę, jeśli będę miał taką możliwość - zastanowił się chwilę, po czym natchnęła go pewna, pukająca w jego świadomość z uporem maniaka, myśl. - Młoda, a powiedz mi czy wynagrodzenie w knajpce artystycznej wystarczy na czesne?
"Gotyckie odrzwia chylą się i skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich w brylantowej mgle"
-
— O widzisz, a tu takie jesteśmy drapieżne i uparte, strach się nie bać! — zaśmiała się. Czego jak czego, ale uporu nie można było Charleigh odmówić, zwłaszcza w sprawach sercowych. Nie odpuszczała, jeśli jej zależało i widziała dla siebie szansę, nawet gdy sytuacja była skomplikowana, a jej nieszczęsna ofiara raz już wyplątała się z zastawionych sideł. I uciekła. Prawie z krzykiem. — Ofiara już mi raz zwiała. Rok była w sidłach, ale stwierdziła, że nie da się ze mną wytrzymać. Nie wiem, czy to ja jestem nie do życia czy jednak on, ale przekonamy się, jeśli znowu wpadnie w sieć. — Mówiła żartobliwie, bo po co psuć sobie nerwy i użalać się, że próbuje odzyskać byłego, choć na razie bezskutecznie? Nie lubiła wchodzić w ton babskiego użalania się nad sobą. Wystarczająco dużo musiała się go nasłuchać podczas babskich spotkań z przyjaciółkami i niestety wiedziała, jak to wygląda z boku, jeśli w rozmowy o miłości wrzuci się zbyt dramatyczny ton. — Także jeśli masz jakieś złote rady, jak przekonać do siebie byłego, to chętnie posłucham.
Zawsze walczyła. Miała zakodowane gdzieś z tyłu głowy, że o związki się walczy i nad nimi pracuje, że warto... może z powodu własnych rodziców, którzy nigdy nie próbowali i kontrastu, jakbym były starsze pokolenia w rodzinie, w których małżeństwa trwały przez pół wieku i nadal wydawały się szczęśliwe. Inną miłością, seniorską i spokojną, ale nadal się kochały. Pewnie dlatego przykro było jej słuchać o tym, jak potoczyło się małżeństwo Seana i Eleny. To było jedno z tych rozstań, do których wydawało się, że nie doprowadziło nic konkretnego, chociaż... czy jeśli w związku jest uczucie, coś więcej niż przyjaźń i fizyczna chemia, to może tak po prostu się wypalić w tak młodym wieku? Może naprawdę nie było im dane przeżyć razem więcej i nikt tu nie zawinił.
— Szkoda, że tak się stało... wydawaliście się zgodną parą, ale jeśli żadne z was nie czuło potrzeby ratowania tego, to może dobrze, że odpuściliście? Przyjacielska sympatia to za mało, żeby zbudować szczęśliwą relację na całe życie, a dalej będąc razem? Może byście tylko utrudnili sobie wejście w coś nowego, co okaże się bardziej udane. Obrączka na palcu, poczucie obowiązku, lojalność nawet czysto przyjacielska... a później na starość żal, że coś się straciło? — stwierdziła, nie chcąc wyciągać zbyt daleko posuniętych wniosków. Była w pozycji słuchacza, który widział Seana i jego byłą żonę zaledwie kilka razy, na oficjalnych spotkaniach i to dość dawno temu. Nie obserwowała ich na co dzień, nie widziała, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami, więc nie czuła się kompetentna, żeby oceniać, wysnuwać jakieś poważne wnioski albo sypać złotymi radami. Wydawało jej się, że jeśli dwie osoby w związku stają się sobie kompletnie obce, to nie rokuje dobrze. Kłótnie i negatywne emocje są złe, ale brak emocji? Znacznie gorszy. — A co do finansów to cóż zrobić, nie wystarczy i to jest mój główny problem — przyznała i nie ukrywała w głosie niezadowolenia, tak samo z faktu bycia gołodupcem, który nie może liczyć na wsparcie rodziców tak, jak jej studiujący znajomi, jak z tego, że Sean tak łatwo się domyślił, co było jej głównym problemem, a przy okazji powodem przerwania wymarzonego kierunku. Czuła się jak ostatni życiowy nieudacznik, nie radząc sobie z ogarnięciem utrzymania i studiów. Nie była nieporadna życiowo, w końcu gdyby tak miało być, to już by dawno wylądowała na ulicy, ale patrząc na sukcesy innych Charleigh nie mogła się pozbyć nieprzyjemnego poczucia, że radzi sobie gorzej.