WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ObrazekByć może – gdyby przyrównać ich sobie – w owym kobiecym ciele więcej było siły i samozaparcia, niż zdolne byłoby pomieścić żywe, newmanowe naczynie. Być może. Powodu, dla którego wciąż nie ruszyła przed siebie na próżno było szukać wyłącznie w dzieciach czy finansowych zobowiązaniach; rachunkach, kredytach, pracy. Znajdowała odwagę, by pozostać właśnie tutaj. Pod tym samym adresem; każdego dnia konfrontując się ze zwolna zacieranym widmem tego, co zatraciła. On, w przeciwieństwie do Coleman, uciekł. Stchórzył – bez słowa pozostawiwszy za sobą siostrę i pozostałość z wykruszonych, znajomych twarzy. Zostawił tą, która była przy nim zawsze. Która była przy nim ilekroć brakowało już spójności myśli. Gdy sprawy wymykały się spod kontroli lub szczerzyły ponad ich dwojgiem swoje zbrązowiałe w rdzawym nalocie szczęki. Uśmiech bolesnej porażki.

Gdy nie zdążyli.
Gdy znów okazywało się, że żadni z nich bohaterowie.
Gdy czekały ich rozmowy trudne. Rozmowy będące wynikiem niczego innego, jak ich niepowodzenia. Ich błędnych decyzji.

ObrazekMogli znaleźć te dzieciaki wcześniej. Mogli dotrzeć na miejsce dużo szybciej. Mogli nie czekać za tym pierdolonym nakazem. Mogli w pierwszej kolejności podjąć się innego tropu.
Zostawił Riggs. Uciekł. Zabrał ze sobą jedynie pamięć o Daphne; zmiął ją i wcisnął do kieszeni – tak, jak zrobił to z karteczką podpisaną imieniem kroczącej dziś przy nim szatynki.

Obrazek „– M a e … – powtórzył zdecydowanie ciszej. – Co to w ogóle za imię?”

ObrazekW jej przeczuciu natomiast znajdowało się więcej prawdy, niż zapewne gotowa byłaby przyznać to na głos. Bo tak – owszem. Dopuszczali się zdrady. Wobec własnych wyznań. Wobec lojalności, którą poprzysięgli dawno pogrzebanym truchłom. Dla nich wciąż były to sprawy równie realne, jak fakt Ich odejścia – istotne. Wierząc w bzdurną zasadę, jakoby to właśnie w pamięci zaklęte pozostawało ocalenie przed śmiercią. Tą prawdziwą; zachodzącą w głowie żywych.
Nie istniała śmierć bardziej rzeczywista – bardziej permanentna – od zapomnienia.
ObrazekMae Coleman. Dziś dokonałaś czegoś, czego nigdy nie uznałbym za bliskie prawdopodobnemu. Przykucnęłaś obok, niezrażona odorem rozkładu. Z zimnego, zesztywniałego zacisku trupich dłoni wyciągnęłaś utknięty tam tytuł „kochanki”. Tchnęłaś w niego dech życia; dreszcz zmieszany w niewłaściwej proporcji z alkoholem. Z potrzebą bliskości.
Niezrażona; nie wiesz jeszcze, że będę tu wracał. Wrócę pomiędzy groby i kurhany. A ty będziesz moim przystankiem.
ObrazekNie możesz być niczym więcej ponad przystankiem. Przecinkiem. Przyjemnym cieniem, do którego lgnie się w dzień upalnego lata. I nawet jeśli przyjemniej jest tu, niźli w kostnicy; ja wiem, że i te liście, u schyłku ciepłej pory, przewiędną i wtopią się w zalaną deszczem, zabłoconą glebę.
Flecker dał mu to jasno do zrozumienia. Zdatny do użytku będzie tylko wtedy, kiedy zostanie zapomnianym. Kiedy zdechnie za życia. Kiedy gotów będzie zaryzykować wszystko.
Był gotów to zrobić.
Był. Gotów.

ObrazekTylko dlaczego, do diabła, musiało trafić na ciebie, Coleman?
ObrazekDlaczego musiałaś mi zaufać?

ObrazekI choć nogi trzymały go w zwartym pionie – przynajmniej dopóki ich ciała nie wpiły się w miękki materac łoża; to potknął się. Popełnił błąd. Zajrzał w te skrzące się zielenią ślepia. Te, w których kwitła trawa edenowego ogrodu. Która przypominała jak to jest przeczesywać między palcami kłosy świeżych kęp. Leżeć i gapić się w niebo; niespowite czarną chmurą.
ObrazekSkąd w tobie tyle życia, Mae? Przecież sama – również – obracasz się pośród śmierci. Ona jest tutaj – obok – w tym pokoju. W każdym ze zdjęć i nietkniętych przedmiotów codziennego użytku. Jego użytku.
ObrazekPrzyłapał się na tej myśli. Pijackiej, niewiele wartej myśli. Przyłapał się i na tym, że zawieszony nad nią, lustrował to wyczekujące dalszej inicjatywy lico. Nie mogąc, nie potrafiąc zerwać raz zawiązanego spojrzenia. Trzymało go mocniej, aniżeli najwytrzymalsza ze smyczy.
Jesteś… – wymamrotał, gryząc się ze samym sobą. – … pijana – uprzedził po raz kolejny. A on pragnął to wykorzystać. Pragnął wedrzeć się w życie Charlesa; poczuć się nim. Człowiekiem który odnalazł swoje miejsce na świecie. Pragnął poczuć się kimś innym. Pragnął… Jej.
ObrazekJej pragnął.

ObrazekSapnął ciężko, przylegając spierzchniętą wargą do szyi. Skomląc o pewniejszy dostęp; o kolejne centymetry, które przemierzać mógłby wraz z osuwanym materiałem sukienki. Zmierzając w kierunku obojczyka; przebiegając tym mostem w stronę umęczonego gorącym oddechem dekoltu.
ObrazekWyżej. Bliżej ust. Bliżej wrót.
Obrazek Wpuść mnie.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To nie tak, że nie chciała iść naprzód; udać, że jej męża nigdy nie było, że przecież nic takiego się nie stało. Ludzie umierali każdego dnia, o każdej godzinie. Była to naturalna kolej rzeczy. Na jednych pora przychodziła wcześniej, na innych później. Niektórzy przestawali oddychać we śnie, podczas gdy inni odchodzili z pełną świadomością. Przerażeni nie tym, jak to przebiegało, ale nieznanym.
Bo w śmierci najgorsza była niewiedza. To, że nie miało się pojęcia o tym, co takiego będzie czekać na końcu drogi. Czy dalej będzie bolało, czy istnieje życie po życiu, czy może urywa się film. Czy może to będzie niekończący się sen.
Mae nie umiała odpowiedzieć sobie na żadne z tych pytań, które co jakiś czas zadawali jej chłopcy. Chciałaby zapomnieć. Chciałaby zamknąć pewne drzwi, aby otworzyć kolejne. Zacząć żyć, a nie tkwić w czymś, co przypominało biblijny czyściec.
Ale tak jak osoby umierające, tak i ona się bała. Tego, że wraz z zapadnięciem się klamki, zapomni o nim; o tych wszystkich, wspólnych chwilach, o kolorze jego oczu i tym, że był jej częścią. Nie chciała zapomnieć. Nie zasłużył na to.
Właściwie to nikt na to nie zasługiwał.
Dlatego też na oparciu krzesła widać było męskie koszule, w koszu w łazience wciąż tkwiły brudne skarpetki, a stolik nocny był nietknięty. Robiła wszystko, co tylko mogła, aby go nie zapomnieć, chociaż spora część umarła wraz z nim. Nie pamiętała jak brzmiał jego głos oraz czy dotyk był równie subtelny, co czuła w tej chwili.
Czy może byliby do siebie podobni, czy może istniała między nimi przepaść. Czy Gregg był nie tylko Rhysem, ale i także odzwierciedleniem Charlesa? Nie chciała ich do siebie porównywać, tak jak i Newman nie chciał, aby przed oczami stawała mu Daphne. Ona miała być jedynie narzędziem. Niczym innym, ponad tym, co pozwoli mu osiągnąć cel.
Dlaczego więc ich serca biły w tym samym rytmie, a oddechy mieszały się w jedność? Dlaczego w oczach jawiła się czułość i strach przed tym, że wraz z zajęciem miejsc zmarłych, ci odejdą w zapomnienie?
Coleman westchnęła, wtulając się w miękką, przesiąkniętą jej zapachem pościel, która to wydawała przyjemne pomruki pod naporem ich ciał.
- Cicho - poprosiła go, kiedy próbował ostatkiem sił odeprzeć atak żądzy i ludzkiego odruchu. Kiedy to podjął nikłą próbę obrony.
- Już dobrze - nie musiał tego robić; nie było potrzeby wytykać jej pijaństwa. Nietrzeźwość umysłu istniała odkąd tylko pojawił się w barze i nie spuszczał z niej wzroku. Odchylając głowę w bok, pozwoliła mu na pocałunki i zostawianie strużki śliny wraz z całym naręczem drobnych zaczerwienień. Palcami przesunęła po szyi mężczyzny, wędrując coraz to wyżej, prosto w jasne, nieco przydługie pasma jego włosów. Oplatając kilka kosmyków na palcu wskazującym, Coleman zorientowała się, że to nie alkohol ją otumanił, lecz sposób, w jaki na nią spoglądał i jak delikatnie się z nią obchodził.
- Jest dobrze. -
Od przeszło trzech lat nie było lepiej.
Gregg.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ObrazekWiele razy myśli jego wybiegały w podobnym kierunku. Nigdy jednak nie odważył się o tym rozmawiać – nie z Daphne, której życie skracało się w zastraszającym tempie; każdego dnia utwierdzając ich w pewności, że kurczące się szanse niechybnie zmierzają ku zeru. Ku bezwzględnej nicości. Ale to nie ona była tą, która obawiała się śmierci; ilekroć patrzył w jej oczy, potrafił wyczytywać z nich to, co kryło się pod poszewką samoistnie rozganianych myśli.
Wyczytywał to, co chciała mu przekazać – nawet jeśli słowa nie były już w stanie przecisnąć się przez blokowane aparaturą gardło.
„Rhys, nie ma potrzeby obawiać się śmierci. Nikt nie będzie żył wiecznie. Nie z tym powinieneś walczyć – bitwa toczy się o to, aby żyć. A nie tylko egzystować.”
ObrazekW kolejnej chwili przenosił swój wzrok na lekko zasinione, postrzępione zadartą skórką kobiece usta. Z trudem wyginały się w słabym uśmiechu – wstążką bezsłownego porozumienia oprawiając wyłapany przez niego przekaz. Daphne była jego nauką. Była filozofią; była wspomnieniem. Nigdy już – nigdy – nie będzie jego przyszłością.
Obrazek To nie ona będzie tą kobietą.

ObrazekGdyby wierzył w reinkarnację; w wędrówkę dusz goniących za odnalezieniem odebranej sobie przedwcześnie części – mógłby uwierzyć, że telefon od Fleckera nie był przypadkiem. Mae Colman nie była przypadkiem.
ObrazekObydwoje wiedzieli jednak, że w przepychance z duchem nie znajdą wygranych. A wraz z nią skazane na niepowodzenie wszelkie bzdurne wymysły i przyrównania. Bo nic nie zastąpi jej leniwych niedziel, gdy wraz z Charlesem – wciąż jeszcze nie porzuciwszy piżam – popijali popołudniową już kawę. Gdy z biegiem lat dom ich stawał się coraz to bardziej tłoczny i hałaśliwy w dziecięcej wrzawie.
Nic nie zastąpi świadomości, jaką napawała go Daphne – ilekroć w środku nocy wkradał się do wspólnego łóżka; rozpoznając ten rozbudzony oddech. Ktoś czekał na niego w domu.
ObrazekUpodleniem było dla człowieka stać się byle rekompensatą. Upodleniem było też w obcej sobie osobie szukać rekompensaty. Nie ze względu na ranienie uczuć; bynajmniej. Ale zawód, który nie dawał się uniknąć. Bo jego oczy nigdy nie będą tymi samymi, zza których wyglądał na nią Charles. Oddech Mae nigdy nie mógłby choćby zbliżyć się do tego, który umykał z płuc Daphne.

ObrazekByli innymi ludźmi.
ObrazekI oni też; stali się już innymi ludźmi.
ObrazekStali pośród innych ludzi.


Była przystankiem. Ale w przeciwieństwie do Daphne, nawet jeśli nim była –
Obrazekjeśli, Newman? Czym innym mogłaby być?;
– to była przystankiem żywym – obecnym. Dającym się poczuć pod opuszkami palców – pozwalając im przebiegać wzdłuż gładkich ramion i zroszonej pierwszym potem szyi. Przyprawiając go o niecierpliwe kołatanie serca.
ObrazekChciał na nią patrzeć; pragnął dostrzegać różnice i nie znajdować podobieństw. Sięgać dalej – zahaczyć palcem o zwarty szyk zamka, zatrzymującego biel materiału na swoim miejscu. Oddzielającego od siebie ich ciała. Uwrażliwione wspomnieniami, pijaństwem, potrzebą równie prymitywną, co niemal spirytualną.
Wpuść mnie.
Zgrzyt ustępującej połaci. Delikatnie odsłonięty zarys kobiecych piersi.
Wpuść mnie tam, gdzie nie było jeszcze Charlesa. W poczuciu winy i żałobnych kazamatach serca. Wpuść mnie gdziekolwiek; bylebym został tam sam.
ObrazekWzrok mężczyzny wodzący po bladej, coraz zachłanniej scałowywanej skórze. Ukradkiem skupiony na rozchylonych ustach, którym wciąż bał się poświęcić więcej uwagi. Nie zasłużyły sobie na fałszywą czułość; a jednak przyciągały go. Z każdą chwilą przełamując kolejne granice cierpliwości. Dość miał już walki – nie z nią, bynajmniej; a z sobą samym.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ileż to razy ich życie krążyło między śmiercią i żalem? Ile razy jeszcze będą smętnie spoglądać w kierunku pozostawionych wspomnień; pamiątek, które dla nieświadomych niczego gości, były jedynie przypadkowo porozrzucanymi rzeczami.
Zlepek ubrań tu, kilka pomiętolonych kartek tam. Długopis, który już lata temu stracił przejętą ciepłotę ciała i zaniedbane, uschnięte kwiatki. Te o różowej barwie, które za pomocą drobnych, kobiecych dłoni, cieszyły oko na długo przed tym, jak nie była w stanie podnieść się z łóżka.
Chciałaby nie musieć w tym trwać. Chciałaby móc spokojnie iść do przodu, nie obawiać się.
Chciałaby móc żyć, a nie trwać w letargu. Bez obaw, że wraz z pogrzebaniem wspomnień o ukochanych, zapomni o nich na zawsze.
Bez obaw, Mae.
Palce przesunęły się na potylicę, a następnie wróciły do góry. Przymknęła swoje oczy, pozwalając rozbieganym dłoniom ponowić ten niepewny gest. Przesuwać po szorstkich włosach, zaczesywać je i stroszyć, pozwalać im opadać i wznosić się jakby zaraz miał zacząć nosić irokeza.
Pozwalała samej sobie na ciche parsknięcie i lekki uśmiech, kiedy dotarło do niej to, co robiła – jak z niecierpliwością skubała jasne kosmyki włosów, jak coraz to bardziej tłumiła westchnienia i jak musiała hamować swoje ruchy, by przypadkiem nie przejąć inicjatywy.
Prawa noga uniosła się delikatnie, gdy Coleman umknęła od pocałunku, gdy jasny materiał osunął się z uda, a ona sama otarła nim o jego bok, a następnie wsunęła na jego biodra.
Trzy lata upłyną w grudniu. Trzy lata bez dotyku, bez bliskości sprawiało, że Mae miała wrażenie, jakby uczyła się wszystkiego na nowo, przypominając tym samym raczkującego dzieciaka.
Pierwszy raz od dawna nie przeszkadzała jej myśl, że ktoś spijający pocałunki z jej piersi, nie był Charlesem; że pozwoliła sobie na odrobinę rozkoszy bez wyrzutów sumienia.
Bez obaw.
Dłonie na moment opadły na poduszkę. Nad rozsypane w pieleszach włosy, by zaraz złapać za koszulę mężczyzny i wysunąć ją z jego spodni. Opuszkami zahaczyła o ciemne, prawie czarne guziki. Odpinając jeden po drugim, wymusiła na nim, aby odchylił swoją głowę i pozwolił na odwdzięczenie się. Lekko wilgotne usta skubnęły nagrzanej skóry. Składając na niej pocałunek, Coleman zaciągnęła się przyjemną wonią piżmowych składników perfum, których użył na dzisiejszy wieczór. Guziki drażniły, uciekając spomiędzy niezgrabnych palców; opóźniając pozbycie się fragmentów odzieży i odkrycie niewielkich wypukłości – pozostałości po mniej lub bardziej udanych akcjach.
Nic więc dziwnego, że gdy tylko dotknęła jednej z nich, od razu odsunęła się.
- Co…? – wymamrotała, odsuwając swoją twarz od klatki piersiowej, aby doszukać się w jego oczach jakiejś odpowiedzi.
- Boże, co Ci się stało? - nie wyglądała przy tym na niezadowoloną, a raczej na zatroskaną, bo rana jakiej się nabawił, niewątpliwie nie była tą, którą zrobiłby sobie za młodu. Mae zmarszczyła nos, wsuwając dłoń na swe znalezisko, aby ją pogładzić i dostrzec jak w niektórych miejscach jest chropowata. Tak, jakby została zadana jakimś ostrym narzędziem.
- Hej, hej – dorzuciła jeszcze, gdy dostrzegła jak napiął swoje mięśnie i próbował się wycofać. Oplatając go swoimi nogami w pasie, przyciągnęła do siebie.
- Przecież to nic. Prawda? To nic – chciała ukoić jego nerwy, niepotrzebne napięcie z powodu niewygodnych pytań. Nie zamierzała brnąć w to dalej, jeśli nie chciał. Pochyliła się tylko, aby móc ucałować zniszczoną tkankę i połaskotać go swym ciepłym oddechem.
- To nic – nieważne czy nabył ją podczas nielegalnych walk, czy może był maltretowany przez ojca w dzieciństwie. Dla niej nie miało to najmniejszego znaczenia.
- Nie musisz udawać, że Twoja przeszłość nie istnieje – poprosiła miękko, wyswobadzając go z czarnego materiału koszuli, który zaraz odrzuciła gdzieś na bok, a następnie znów grzecznie się ułożyła.
- Nie chcę, abyś udawał. -

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ObrazekCałe życie spędził na powielaniu tego schematu – na zapominaniu własnej przeszłości. Na wyrzekaniu się jej i udawaniu, że pewne zdarzenia nigdy nie miały miejsca. Tak było łatwiej. Udawać. Ale te same demony, które odganiał od siebie za dnia, wracały – nocą przybierając swoje najobrzydliwsze formy. Kiedy pod powiekami nie odnajdywał kojącego snu, a wygrzebywane z dna wspomnień wizje. Zastępował je tanią kawą spijaną pośród ciemności przerzedzanej srebrnym światłem księżyca. Parapetami szerokich, motelowych okien, przez które wdzierał się chłód szeleszczącej za oknem ulewy. Pomagał alkohol i kłęby papierosowego dymu tulące się do twarzy – odbierające osobowość. I, mógłby przysiąc, odpowiedzialność.
Za to, co zrobił. Czego zrobić nie zdążył.
ObrazekDziś miał jeszcze czas. Dziś miał jeszcze szansę na naprostowanie tego, co zakrzywione. Dziś prawda wciąż stała u progu; choć jedną nogą zdawała się coraz śmielej przekraczać wyważone przezeń drzwi. Mijała się z fałszem, ułudą, chętnie zapraszanym do środka kłamstwem.
ObrazekOno miało swoje imię. Gregg Crawford.

ObrazekTrzy lata, to wystarczająco dużo, by zapomnieć, Mae. Także o tym, jak brutalna potrafi bywać rzeczywistość.
ObrazekNie mogłaś trafić w gorsze ramiona, które prędzej czy później gotowe będą ci o tym przypomnieć.
Tak, jak o pewnych sprawach przypominał mu pozbawiony sensu szkic wyrysowanych niedbale szram. Ramiona napięte instynktownie, kiedy kobiecy palec zahaczył opuszką o jedną z brzydkich, zabliźnionych wypukłości.
ObrazekCisza. Drętwienie mięśni, u których włókien zdecydowała się – nieświadomie – podłożyć ogień. Pragnął rzucić się do ucieczki; tymczasem płonął, pozwalając żywiołowi trawić własne ciało. Zamieniać je w popiół, który – w uczciwej zapewne wymianie – gotowa będzie porzucić na wietrze.
Praca – rzucił wreszcie. Nie kłamał; a jednak zachował świadomość, że w myślach dziewczyny pojawią się kadry zupełnie niespójne z prawdą. Każdą z ran przypisze innej, domniemywanej pobieżnie historii – o dolinach i wzgórzach parku. O rwącym potoku czy pijanej młodzieży panoszącej się po terenie parku. O innej fusze, którą zajmować mógł się przed laty, nim – jako Gregg – porzucił swoje życie na rzecz samotniczej wędrówki okolicami Mount Rainier. Pilnując porządku.
Jeśli to… to nic, to… nie zadawaj pytań, Coleman. Nie zadawaj żadnych pytań.

Obrazek Albo zadaj je, nie dając mi odejść bez odpowiedzi.
ObrazekByłbyś w stanie, Newman?

Straciliśmy… – Westchnął, oglądając się na jedną z fotografii Charlesa. – … straciliśmy wystarczająco dużo czasu. – Wzrok ponownie spoczął na kobiecej sylwetce. Na włosach niedbale opadających pomiędzy sypialnianą pierzyną dużego łóżka. Na pobłyskujących w połowicznej ciemności oczach.
Nie bała się go. Nie żądała wyjaśnień.
I wiedział, że przyjdzie czas, kiedy tym bardziej nie będzie chciała ich wysłuchiwać.

ObrazekPozwalała sobie na bezbronność. Na tą samą bezbronność, którą w porywie chwili chciał zniszczyć – nie ze względu na wspomnianą wcześniej pracę; ale na własne pobudki. Na chęć zaznania jej. Dotknięcia.
ObrazekNakierowany na nią zbliżył się ponownie. Agonalny jęk uginającego się pod ciężarem ciał materaca; skowyt mający po raz ostatni wybrzmieć ku przestrodze.
Nie bała się.
ObrazekDłoń mężczyzny sunęła wzdłuż odchylonej z lekka, kobiecej łydki. Pięła się po wypukłości kolana, dobiegała wnętrza odsłoniętego uda. Do miejsca, które zdawało mu się tak obce. Jak zabroniony fragment nieba, z jakiego został wygnany. Był tym wędrującym w nicość banitą; udającym się w poszukiwanie Wielkiego Być Może. Ona – ona chciała go uratować. Ogrzać w swoim cieple.
Ogrzej więc.
ObrazekTa sama, nacinana pulsującymi żyłami dłoń zanurzyła się wkrótce pod materiałem; zawadzając o wąskie pasmo bielizny. Niecierpliwe szarpnięcie. Płytki, gorejący oddech. Spojrzenie jej posłane.
To tylko przysługa, Mae. Nie pozwól mi myśleć inaczej.
Nie pozwól.
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Miał rację. Chowając się za żałobnymi materiałami, oboje potracili dni, miesiące i lata; czekając najprawdopodobniej na coś, co już nigdy nie nadejdzie.
Żadne z nich nie usłyszy tego lekkiego nacisku stóp, które świadczyć miały o wybudzeniu się z koszmaru i powitaniu sennych marzeń. Rozmazanych sylwetek, za którymi z utęsknieniem wpatrywali się w okna własnych domostw.
Sen jednak już zawsze miał pozostać jedynie nic nie wartą jawą, kiedy to słońce wybudzało świat, zrzucając nań pierwsze różowo-pomarańczowe promyki. Wraz z otworzeniem oczu i starciem z nich śpiochów, umykały im tak bardzo utęsknione i upragnione postacie, a obok ciążyło widmo chłodnej pościeli.
Ciążyła pustka.
Coleman chciała ją wypełnić. Powoli, stopniowo otwierać się na nowych ludzi i nowe doznania. Chciała znów śmiać się do utraty tchu i znów móc powiedzieć komuś te dwa magiczne słowa, które wywoływały rój motyli przesuwających się po jelitach, aż do samego żołądka.
Znów chciała kochać i być kochaną, czuć się ważną i potrzebną nie tylko dla swoich pociech, ale także i kogoś innego. Miło było poczuć ciepło czyjegoś ciała, usłyszeć rwący się oddech i pierwszy pomruk zadowolenia, gdy sukienka odkrywała przed nim kolejne fragmenty rozognionej, pragnącej dotyku skóry.
Z jej ust wyrwało się ciche potaknięcie, mające być potwierdzeniem, że nie zamierzała dopytywać. Nie teraz, kiedy to nieśmiało zrzucała przed nim kolejne części odzieży i własnych sekretów; gdy z wypiekami na twarzy sama rozpychała się i leniwie gościła pod żebrami, bardzo blisko mostka.
Przypominając o mięśniu, który zdawał się być jedynie przepompownią krwi i śmietniskiem wspomnień; przypominając mu po prostu o sercu.
Dłonie Mae zacisnęły się na jego pasku. Klamra szczęknęła, kiedy to dość mozolnie spróbowała ją odpiąć, nie racząc nawet zapytać go o zdanie.
- Nie każ mi czekać – poprosiła wreszcie, koniuszkiem nosa sunąc po porośniętej szczeciną brodzie, na której to finalnie złożyła pocałunek. Delikatnie nakierowując się na jego usta, Coleman wymruczała jeszcze:
- Proszę, nie każ mi dłużej czekaćbo przecież stracili już wystarczająco dużo czasu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Obrazek„Byle młokos bez przyszłości” czy „ten dzieciak od Newmanów”; słowom tym zawsze towarzyszyło spojrzenie, w którym wyłapywał dziwnego rodzaju symptomy politowania. Jak przez mgłę pamiętał czasy, kiedy wciąż jeszcze plasował się w opinii ludzkiej jako jeden z powyższych. Jako szczeniak, osesek z przyschniętym pod nosem, matczynym mlekiem.
Pamiętał. Siedział przed starym, zdezelowanym kamperem. Ten sam kamper pozostawał symbolem kilku miesięcy spędzonych w niezrozumiałej dla niego, napiętej atmosferze; kiedy pomieszkiwali w nim na krótko po wylaniu ojca z – kolejnej już – roboty.
Siedział, dłubiąc palcem przy świeżej narośli rozmiękłego strupka. Przy obdarciu, którego nabawił się podczas raczej mało umiejętnej, piłkarskiej kopaniny. Biegając pomiędzy szpalerami mieszkalnych barek; nie wiedząc jeszcze, że wkrótce i tam toczyć będzie się jego codzienność.
Syknął, czując, jak paznokieć wpija się zbyt głęboko pod z wolna przysychający skrzep. Strużka krwi – jak notorycznie niedopilnowany przez matkę obiad – kipiała, umykając spod twardniejącej pokrywy. Czerwoną pręgą kreśli szlak wzdłuż chłopięcej łydki; rozbryzguje się na kępie wypalonej trawy.
ObrazekWydawało mu się wtedy, że blizny wpisują się w charakterystykę złoczyńców – czarnych charakterów, których historie obfitowały w – rzadko uzasadnioną – archetypiczną wręcz nienawiść. Swoje wnioski wynosił z kreskówek; przy zagryzanych paznokciach i wciskanych w siebie płatkach śniadaniowych. A potem także i wtedy, kiedy przychodziło mu doglądać małej Mah.
Wydawało mu się wtedy, że blizny to pozostałości złych występków. To ból zadany innym, który rykoszetem zwrócił się przeciwko oprawcy. To cena, jaką przychodziło płacić za winę. Patrzył więc na obtarcie. A dziecięca wyobraźnia podsuwała mu wtedy w myśli jasne uzasadnienie; to kara za wymknięcie się z domu. Nie było nikogo, kto wyjaśniłby mu, że jest inaczej.
ObrazekAle lata mijały – i dziś wiedział już, że tak jak różni bywają ludzie; tak i różne bywają blizny przez nich noszone. Wszakże kiedy dłoń przemykała po kobiecej łydce – nie wyczuwał na niej postrzałowego zgrubienia. To, które w niesprawiedliwej wymianie dźwigała ze sobą Riggs. To, które dźwigać powinien przecież on.
Kiedy sztywne palce przebiegały po pałającym ciepłem, kobiecym policzku, opuszkami sięgając kostnej wypukłości rozpiętej za uchem – nie napotykał chorobowej wypukłości, która przypominała Daphne o bieli szpitalnych ścian. O żałosnym spojrzeniu posyłanym samej sobie, ilekroć spoglądała w lustro.
Pozbywając się z ciała Coleman sukienki – rozplątując uwierający pożądanie sznur; ostatni bastion, jaki stał na ich drodze w postaci bariery, dostrzegał inne imperfekcje. Kilka sińców, noszonych z dumą jako pamiątka po niewyważonym ruchu dziecięcego łokcia. Pionowe pasma na linii brzucha, świadczące o tym, że – kiedyś – gościły tam stwory, którym dała życie.
Dała. Im. Życie.
ObrazekŻadna z tych blizn nie należała do złoczyńcy, jakiego w zapomnianej niemal przeszłości, z beztrosko wysnuwanych wniosków, kształtowała sobie wyobraźnia mężczyzny. Wtedy wciąż jeszcze – dziecka. Byle młokosa bez przyszłości. – Mieli rację?
ObrazekOżywił się wyraźnie wraz z chrobotem ustępującego paska. Dźwięk echem obijający się wewnątrz otumanionego jej bliskością czerepu. Oddawała mu siebie – łaska, będąca bliźniaczką dawanego życia.
Ta myśl zakwitła w nim w szczególny sposób; zarastając płuca – blokując przepływ tlenu. Rozpychając się nie tylko w meandrach tłoczących krew żył, ale i zaciśniętym żołądku. W podbrzuszu.

Obrazekfragile and composed
ObrazekObrazekthough i am breaking down again
ObrazekObrazekObrazeki am aching now to let you in

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ObrazekSzczerze mówiąc, stojąc dziś tam, gdzie dotarł – patrząc z tej perspektywy w tył – sam dziwił się, jak do tego doszło. Jakim cudem jego rodzina nigdy nie wkradła się pomiędzy te „rozbite”; jak cudem to on – wraz z Mah – stali się tymi, którzy ową rodzinę rozbili. Czy powinni byli pokornie złożyć głowy na matczynych kolanach? Czy powinni byli wyczekiwać ojca, ilekroć ten wracał do domu o bladym świcie? Zbyt późno na powrót z pracy. Zbyt wcześnie, by posądzać go o alkoholowe libacje.
W ogrodzie czekał dziecięcy rower. Ale nie było nikogo, kto nauczyłby Rhysa jak z niego korzystać.
Miał rodzinę – a jednak wciąż pozostawał sam.

ObrazekJak pozostałości niechcianego tatuażu, pomiędzy płatami wspomnień, wciąż przypominały o sobie jedne ze szkolnych zajęć. Niewyrośnięty, będący bliżej dolnej granicy „nastu” lat. W ramach wychowawczej pobudki jednego z profesorów zaproponowano, by każdy z uczniaków wypisał na kartce swój życiowy autorytet. Kołysząc się na tylnych nogach krzesła, zaciskał palce pod ławką; kręcił kciukami kółka i myślał.
Cholernie długo myślał; jakby od powierzonego zadania zależeć miało jego być albo nie być.
Odda pustą kartkę. Wpisze któregoś z bohaterów, którego historie namiętnie śledził każdego wieczora. Silver Surfer? Nie, to zbyt banalne. Mad Dog? Od zawsze marzyło mu się – choćby na dobę – podkraść życie (i talent) kogoś takiego jak Greg Maddux. Był to zresztą czas, kiedy wierzył jeszcze, że ciężka praca potrafi zdziałać cuda.
Sczytywane anonimowo. Mama. Ojciec. Matka, matka. Ojciec. Brat, który walczył na froncie. Babcia, wujek, matka, ojciec.
Mad Dog.
Śmiech niedowierzania porywający całą salę. („Co za czub to wymyślił?!”)
Czerwień policzków wyłapana przez młodego, początkującego, ale bystrego emocjonalnie belfra.
Cisza.
Matka, ojciec. Siostra.
Dzwonek.
Znalazło się ze dwóch takich, jak on. Wkrótce znalazły się też słowa, które usłyszał po raz pierwszy. Których nie spodziewał się usłyszeć. Nigdy.
„Nie tak powinno to wyglądać. Ale to nie znaczy, że jesteście temu winni. Nie znam waszej sytuacji i nie zamierzam jej oceniać; ale czasami rodzice nie zasługują na to, by być czyimkolwiek autorytetem. Pamiętajcie o tym, chłopcy. Pamiętaj o tym, Sally” – rzucił w kierunku młodzieńczych, buntowniczo zawstydzonych twarzy. Mimiką negowali każde ze słów; ale oczami chłonęli je z ulgą.
Ktoś im wybaczył. Po raz pierwszy.
Patrick, Sallie i… on. Rhys. Ten dzieciak od Newmanów.

ObrazekAle tamtym dzieciakiem nie był już dawno. Popełnił błąd, wciąż trzymając się słów, których zdatność użycia uległa dalekiemu przeterminowaniu. Nie był dzieckiem; i w wielu sprawach nie zasłużył sobie na przebaczenie.
ObrazekPrzegrał tę walkę. Przegrał ją tak samo, jak przegrała Daph. Jak przegrał Charles. Jak przegrałaś ty, Mae.
Nie pomyślałaś, że może mieli rację? Że gdybyś nigdy nie spojrzała na Colemana w ten sposób. Gdybyś… gdybyś nie odwzajemniła pierwszego nieśmiałego pocałunku pod waszym jaworem, dziś nie musiałabyś cierpieć?
Nie musiałabyś cierpieć teraz. Ani wkrótce. Byłabyś wolna w swej słodyczy; wolna od demonów, wciąż zacierających swoje łapska.

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ObrazekZ przerażeniem odkrywał, że o ile słowa umykające spomiędzy jego ust potrafią z łatwością przypisywane być na konto fałszywego właściciela; Gregga Crawforda – ba! O ile sam dotyk nie był żadnym nośnikiem skrawków należących do niego duszy – o tyle dotyk każdej z blizn sprawiał, że uśpiony w nim Newman otwierał powoli swoje ciężkie, zamknięte na kobiece cierpienie i uczucia, ślepia. Przytomniał, wiercił się niespokojnie, a potem także i szarpał – pragnąc wyłącznie spokoju. Nie mogąc pogodzić się z porywem ludzkiej emocji, ciepłej ekspresji, kojącej empatii.
Nie mogąc pogodzić się z faktem, że ktoś był obok niego. Że ktoś uznał go za potrzebnego; tak po prostu, nie uwzględniając zawodowej, ni żadnej innej kwestii, z jakąś zgłosić mógłby się do niego jaki mający sprawę do załatwienia interesant.
ObrazekAle poza wolnością, którą – niejako – odzyskał pod cudzym, skradzionym imieniem, istniały też inne czynniki. Wnyki, w jakie wpadł przed laty; przypominały mu, boleśnie wpijając się w żywą, zaropiałą tkankę, że nie zasłużył. Potrzebowała kogokolwiek – i zadowoliła się Greggiem.
ObrazekJak to jest przegrać ze samym sobą, Newman? Co uroiło się w tym durnym łbie, by w pojedynkę przysiadać do rosyjskiej ruletki? Jak głupim trzeba być, by każdorazowo pociągać za spust, a potem przyglądać się mozaice rozbryzgu na ścianie?
Mordujesz swoje plany, obietnice, marzenia. Mordujesz samego siebie i wszystkich wokół. Gratulacje. Daphne byłaby dumna.
Z tego samego względu zaufałeś Fleckerowi, prawda? Bo potrzebował cię wtedy, kiedy w samodzielną drogę wyruszała twoja siostra. Kiedy nie potrzebowała już chować się w twoich ramionach, ilekroć świat przytłaczał ją swoimi niezrozumiałymi wybojami. Potem byli ludzie, którzy w robocie, jaką się parałeś, doszukiwali się ostatniej deski ratunku. Była Riggs.

Wszystko to potrzeby. A ty byłeś od tego, by spełniać ich zachcianki.
Nie potrafisz już inaczej.
Obrazek Nie potrafię.

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ObrazekWszystko to działo się nazbyt prędko. Niespełna dwa miesiące, by dotrzeć do siebie – zdobyć zaufanie, a potem w podstępie zakradać się coraz dalej. I choć „szczęście” zdawało się szczodrze uśmiechać w jego stronę (co już samo w sobie wyglądało nader podejrzliwie), to, jak zwykle, w tej samej płynności wypełnianego zadania tkwił haczyk; wpijający się boleśnie w wargę tak, jak działo się to ze złapaną na przynętę rybą.
ObrazekNie spodziewał się, że przekraczając próg jej domu – a potem przemierzając kolejne jego korytarze, coraz śmielej zdecyduje się zaglądać przez uchylone z lekka drzwi mijanych pokojów. Przez myśl nie przeszło mu, z czym przyjdzie mu się zmierzyć. Jakie emocje pomieszkiwały kątem w życiu Mae. Jakie historie potrafił opowiadać jej uśmiech. Jej oczy.
Zieleń przez wielu uznana jest za kolor nadziei, prawda?
Nie spodziewał się, że kiedy już spocznie, policzkiem wtulona w jego tors; kiedy pozwoli mu na zadanie ostatecznego ciosu – to samo ciepło bijącego żwawo serca – serca dobrego, wierzącego, ufnego, sprawi, że dłoń zacznie mrowieć. Zadrży, wycofa się, żałując popełnionego błędu; i tylko szczęk upadającego noża wyczuli Coleman na podstęp zdarzenia. Rozezna się w spisku.
Chwila zawahania odbierze mu wszystko. Tak, jak wszystko odebrała mu śmierć Daphne.
I choć była to świadomość straszna, ponura, przypominająca przytkniętą do własnej skroni lufę pistoletu – w najgłębszych zakamarkach intuicji wyczuwał, że to nie jej brak wstrząsnął nim najbardziej. Źle obstawiony koń; gdy nie zadziałała obrana przez niego praktyka – gdy praktyka ta sprawiła, że zagubił ostatnią stałą swojego życia. Pracę.
ObrazekNie wiedział zatem czy tęskno było mu do drugiej szansy, by spędzić z dziewczyną więcej czasu. By wypełnić jej ostatnie dni całym sobą; czy może uciekał od przerażającej myśli, że… że nie zaryzykowałby wcale.
Stałby się kimś, kim mógłby gardzić. Ale mógłby gardzić sobą w spokoju.
W świętym spokoju.
ObrazekNie pozwól mi zaznać spokoju, Mae. Drażnij, mąć, wprawiaj w ruch to, co stałe. Nie bój się burzyć, by na nowo stawiać tam swoje domki z kart. Zamki z piasku, gotowe zostać porwanymi wraz z kolejnym morskim pływem. Wytrąć z rutyny szarość.
Zrób coś. Cokolwiek.

Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description


Wkrótce runął obok, wgapiając się w zamknięty firmament zawieszonego nad nimi sufitu. Było mu dobrze. Czuł się nieswojo. Było mu zbyt dobrze. Zdradzał – ale nie wiedział kogo. Daphne? Mae? Fleckera? Siebie?
Jak? – wychrypiał, oblizując przyschniętą wargę.

Jak do tego doszło?
Jak ci było?
Jak to się stało?
Jak powinniśmy się zachować?
Jak się czujesz?

Jak zmarł?
Obrazek

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Czas był pojęciem względnym. Dla jednych mknął on szybko, przypominając rakietę wysyłaną kosmos; dla innych natomiast przesypywał się leniwie, tak jak piach przesuwał się przez palce. Był jedynie kolejnymi ramami, w które spora część ludzi próbowała się wcisnąć. Zmuszała do zachowania kultury, przyzwoitości, dopóki klepsydra nie odmierzy kilku następnych ziaren.
Ile czasu winna odczekać wdowa lub mężczyzna, który właśnie rozstał się ze swoją kobietą? Jak długo należało tkwić w miejscu, aby świat spojrzał na nas nieco bardziej przychylnie, a nie ze znaną wszystkim wzgardą?
Dwa miesiące?
A może trzy lata?
Mae nie obchodziła długość ich znajomości, nie bawiła się we wszelkie matematyczne kalkulacje, wiedząc podświadomie, że uczuć nie dało się zmierzyć żadną miarą. Jeśli kogoś się lubiło, nie miało znaczenia to, czy wstrzymamy się do tych trzech randek, czy może złożymy pocałunek na ustach ukochanej osoby już na pierwszej.
I ona i Rhys wiedzieli przecież, że wszystko było ulotne i kruche, że czasami dwa miesiące były znacznie krótsze, niż pięćdziesiąt trzy minuty. Jedna sekunda potrafiła ciągnąć się tak, jak robiła to guma do żucia, która zbyt mocno nagrzała się na ciemnym betonie. Podczas jednej sekundy człowiekowi potrafiło przejść przed oczami całe życie.
Chciała kosztować tych sekund. Tych rozkosznie przedłużających się momentów, w których to mogła wpleść palce w jego włosy, mieszać ze sobą oddechy i pomrukiwać do jego ucha.
Chciała móc spędzać z nim więcej sekund. Zamieniać je w minuty, a te w godziny i mieć nadzieję, że będą dłużyć się jej jak jeszcze nigdy dotychczas.
Ukrywanie treści: włączone
Hidebb Message Hidden Description

Kiedy więc odsunął się od niej, powoli przewróciła się na bok. Układając brodę na jego ramieniu, nie naciskała na jeszcze bardziej intymną formę bliskości. Przymknęła oczy i oblizała pogryzione od soczystych pocałunków usta. Palce przesuwały się od nadgarstka mężczyzny, pomiędzy krótkie i zadbane paznokcie. Opuszkami płynąc po ciepłej skórze, kierując się wraz z uwypuklonymi żyłami, które to zapędzały ją coraz wyżej i wyżej.
Słowa wydawały jej się zbędne. A nawet jeśli były potrzebne, nie miała pojęcia co mogłaby powiedzieć. Czy musiała udowadniać mu, że czuła się wyjątkowa, że tak cudownie nie było od dawien dawna? Czy może powinna mu podziękować, albo zapewnić, że to wcale o niczym nie świadczy?
Marszcząc nos, Coleman przechyliła głowę i ziewnęła. Wraz z kroplami potu, zdawało się, że jej ciało opuściła także werwa i alkohol. Przyjemny ucisk żołądka ciągnął ją na dno; a miarowy oddech mężczyzny u swego boku powodował jeszcze większą senność.
- Mhm? – mruknęła w odpowiedzi, a następnie rozchyliła swoje usta, chcąc coś powiedzieć. Chwilę zajęło jej zebranie się w sobie i dopytanie:
- Jak co? -
Jak do tego doszło?
Jak ci było?
Jak to się stało?
Jak powinniśmy się zachować?
Jak się czujesz?

Ze wszystkich możliwych pytań, zadał jej właśnie to. Brunetka przewróciła się z pleców na brzuch. Łokciami zapierając się po bokach, uniosła palce i zaczęła skubać swoje paznokcie. Końcówki skórek nerwowo urywały się, pozostawiając po sobie bolące, czerwonawe pręgi. Gdzieniegdzie podbiegając krwią, przypominały ten ból, który już nigdy więcej nie zniknie.
- On – zaczęła, a głos zdawał się być odrobinkę zasępiony, co świadczyć mogło, że raczej nie spodobało jej się to pytanie. Nie teraz kiedy była z nim blisko, kiedy mogła cieszyć się chwilową wolnością, kiedy pozwolił, kiedy pomógł jej zapomnieć.
- On miał glejaka wielopostaciowego – czwarty stopień, nieoperacyjny. Brzydki, naciekający skurwysyn.
- Zmarł w wigilię, w szpitalu. Nie… nie zdążyłam się z nim pożegnać. Podobno serce nie wytrzymało. – zamilkła, opierając wreszcie głowę na białej, miękkiej poduszce i spoglądając na Newmana lekko się uśmiechnęła. To nie rak finalnie był przyczyną śmierci, a niewydolność narządów w walce z chorobą. Tak działo się w dziewięćdziesięciu procentach przypadków. Pozostałe to błędy w sztuce.
- W ostatnich miesiącach już w ogóle nie kontaktował. To… dobrze, że już go nie ma, że nie cierpi. Wiesz? To dobrze – przymknęła oczy, a następnie nieco się przygarbiła. Czoło wcisnęło się w jego ramię, prosząc o przytulenie.
Charles był dla niej wojownikiem, choć walkę finalnie przegrał. Był niezłomny i zawsze śmiesznie, niekiedy wręcz żałośnie optymistyczny. Dopóki mógł, tak powtarzał, że wszystko będzie dobrze i się uda. Może rzeczywiście teraz wszystko będzie dobrze. Może to właśnie miał na myśli?
To, że nadejdzie moment w jej życiu, gdy ruszy naprzód i przestanie się zadręczać.
Może potrzebowała kogoś, kto pomoże jej zamknąć drzwi.
- A Twoja dziewczyna? – zagadnęła go miękko i niepewnie.
- Jak odeszła, Gregg?czy cierpiała? Czy mogłeś się z nią pożegnać? Czy się bała? Czy Ty się bałeś? Jak było? Czy również Cię to zniszczyło, Newman?
Czy zniszczyło to szczególnie Ciebie?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ObrazekSłuchał. A gdyby mógł – zapewne strzygłby uszami, wodząc nimi, jak radar, ściągający do siebie umykające spomiędzy kobiecych warg słowa. W tym samym czasie zastanawiał się, co w stanie było sprawić, że leżąca obok niego Mae Coleman była tym, kim była. Skąd wykrzesywała tę siłę, która pozwalała jej wojować każdą z wypowiadanych przez siebie sentencji.
„Zmarł. Nie zdążyła się z nim pożegnać.” Suchy fakt. Zrozumiałe.
„To dobrze, że już go nie ma. Że nie cierpi.” Opinia. Idiotyczna opinia.
Punktowy, delikatny dotyk. Koniuszek kobiecego nosa, którym nieśmiało podskubywała uwagę mężczyzny; drażniąc jego ramię. Szukając miejsca pośród wszystkich tych pytań – pytań niewybrzmiewających często. Mających nie wybrzmiewać nigdy więcej.
Drgnął, ale nie zareagował. Nie reagował na jej obecność. Nie przejął się bliskością; albowiem jedyna bliskość, którą odczuwał, to ta idąca w parze ze zbliżającym się zawodem. Złością, zgorzknieniem, pianą wścieklizny wtłoczoną nie w usta, a w serce.
Gówno prawda. Skurwiel z ciebie, Charles. Powinieneś tu być. Powinieneś ją, kurwa, chronić.
Może wypadek samochodowy? A może ktoś dźgnął ją nożem i spierdolił? Co za różnica, Mae? Jest tak samo martwa, jak ten twój Charles. Jak wszyscy, którzy przegrali.Pociągnięcie za spust. Klik, Newman. Komora bębna pusta. Na twoje, zdaje się, nie- szczęście. Może naprawdę lepiej byłoby to zakończyć? Odjebać się. Dla świętego spokoju.
„To dobrze, że już go nie ma”? A co w tym takiego dobrego? Może jeszcze zaraz spróbujesz mi wmówić, że z trupa też można mieć jakiś pożytek?! – Spojrzał na nią. Nareszcie na nią spojrzał; ale nie było to spojrzenie, jakiego mogłaby wyczekiwać. Ostre, jak rzucony pomiędzy dłonie, wciąż żarzący się węgiel.
ObrazekWstał. Dźwignął się; a może raczej zerwał, z łóżka. Gratulacje, Newman. Beznadziejny z ciebie brat, detektyw, partner – życiowy, zawodowy. Beznadziejny człowiek.

Klik.

ObrazekW tamtej chwili nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak zareagował. Nie zdawał sobie sprawy, że naturalną uczciwością byłoby dokonać wymiany, którą sam zainicjował. Że zwykłym skurwysyństwem jest zapraszać w swoją gościnę, by w ostatniej chwili trzasnąć przed nosem skrzydłem ciężkich drzwi. Wydawało mu się jednak, że przecież wypada zapytać; o Charlesa, którego obecność, choć nieustannie gasnącą – wciąż dało się tu wyczuwać. Przecież tak bardzo chciała o nim pamiętać – wspomnieć o nim, to jak wyświadczyć przysługę, prawda? Jak pobłyskująca żarówka na chwilę przed przepaleniem. Wyłączana tylko na chwilę ulgi – gdzieś pomiędzy zdradliwymi pchnięciami dwojga splecionych ze sobą ciał.
Jak wspaniałomyślnie z ich strony – odciąć prąd od myśli, byle oszczędzić nieboszczykowi widoków.
ObrazekWypadając z pokoju zdążył jedynie pochwycić ze sobą porzucone gdzieś spodnie. Pchnięte łokciem drzwi zaskrzypiały z oburzeniem; podobnym do tego, jakim pałały do siebie ściśnięte w porannym metrze tłumy. Z tą różnicą, że tu przestrzeni było dużo.
Za dużo.

Schodził po schodach. Bez planu – zagubiony pośród awaryjnych wyjść i rozwiązań. Pośród własnej winy i tego, jak traktował wszystkich wokół. Przestrzeni było tak dużo. Tak, zdecydowanie za dużo.
Czuł, jak pięty osuwają się po krańcu pokonywanych stopni. Jak palce opierają się o nieodpowiednie miejsce, jak bardzo są to miejsca mu nieznajome. Policzki piekły tak, jak nigdy; przyłapany na uderzającym do łba upojeniu i braku wyczucia – gdy ręka po omacku szukała poręczy. Paznokcie drapały ścianę. Coś rozpychało się w czaszce. Brak wyczucia w impulsie chlustanych słów.
Wystarczy, że stąd wyjdzie. Choćby przez miasto miał się przeprawić całkiem nagi.
Choćby odział się w najdroższe szaty; taki już zostanie. Nagi. Obdarty ze skóry, którą niegdyś – wierzył – nosić mógłby dumnie.
[…] – Patrz co mam, Rhys! – Uśmiechnęła się szeroko. Sine wargi wydawały się dużo cieńsze; niemal łamliwe. Podobnie jak i kwitnący na twarzy grymas, z którym – pomimo choroby – ani myślała się rozstawać. Przyjemny grymas radości czerpanej z najlichszych drobiazgów.
Hm?
– A l b u m. No nie patrz tak na mnie. Ze zdjęciami, głuptasie. – Machnęła na niego ręką, a potem poklepała lekko miejsce obok siebie; prosząc, by się zbliżył. – Dalej, chodź. Przed obiadem wpadła moja mama. Razem z Finnem i Lizzie. Wybłagałam ich, żeby zostawili mi go do jutra.
Wiesz, że nie powinienem siadać na twoim łóżku.
– Oh, daj spokój. Dzisiaj na dyżurze jest Julie. – Wyłapanie konsternacji rozsiadłej się w spojrzeniu blondyna. Zagryzienie dolnej wargi. Utrzymujący się chwilę ślad zębów. – … Pomyliłam się, prawda?
Jolene – poprawił ją.
Jęknęła cicho.
– Boże, ta kobieta jest taka… taka do serca przyłóż. Obiecała mi podwójną porcję tego waniliowego budyniu na deser. Mówiła, że myk polega na tym, że… Patrz. Część lekarstw mogę łykać w trakcie posiłku. Więc sprzedała mi patent, żeby mieszać je z tym budyniem, i… Oh, boże. Newman, znajdź sobie kiedyś taką żonę, błagam. Jest kochana. A ja nawet nie… nawet jej imię…
Westchnął ciężko, daleki od tego, by wnikać w kwestię wydawania go – przez swoją własną dziewczynę – na ożenek.
Masz prawo się mylić, Daph.
– Wiem! Przecież wiem. – Ciepło spojrzenia zatoczyło teatralne kółeczko. „Ma dobry dzień”; myślał wtedy. – Dlatego zamierzam to wykorzystać i… i zmusić cię do oglądania ze mną beznadziejnie wzruszających zdjęć. Sia-daj.
Usiadł.
Miała rację. Musiały być beznadziejnie wzruszające, bo wkrótce już – naprzemiennie – zalewała się łzami i śmiała w niebogłosy. Wszystko to potęgowane chorobliwymi wahaniami nastrojów.
[…] ObrazekNie potrafił szarpnąć za klamkę drzwi. Nie potrafił wyjść stąd, czując stanowczy nacisk u linii pracującej grdyki. Ostrze noża przytknięte do gardła. Gorący oddech rozchodzący się po chłodnej stali należał do Fleckera. Ale w dłoni muskającej ramię rozpoznawał dotyk Daphne.
Chwiejnym krokiem dopadł więc do barku. Wyciągnął z niego kolejną, napoczętą już butelkę. Wiedział, że na trzeźwo nie zniesie tego, co zamierzał zrobić. Wiedział, że tą noc wypominać będzie sobie do końca życia; a i tak pozostanie jeszcze ta żałość i wstyd, których nadmiar zaciągnie ze sobą do grobu.
[…] – A pamiętasz to? Pamiętasz? Thomas zaprosił nas n-na… imprezę. Tylko nikt ci nie powiedział, że to będzie… Nikt ci nie powiedział, że to będzie i-impreza kostiumowa. Potem Mike razem z Benem wzięli cię w obroty i zrobili z ciebie… - Słaby śmiech. – … trzeciego kowboja do swojej Tajemnicy Brokeback. Jak Boga kocham, Newman, zaczęłam wtedy wątpić w twoją orientację. – Rozweselony ton zaczął przygasać. – T-to były dobre czasy, Rhys. To były cudowne czasy. – Grzbietem dłoni przetarła zwilżony nieco nos. Ale zebrała się w sobie, kiedy tylko wyłapała przemykającą w przejściu sylwetkę. – Oh, Jolene! Przyłączysz się do nas?!
[…] ObrazekDźwięk tłuczonego szkła. Czy to strącona karafka, czy omyłkowo obite oszklenie? Czym zawiniło, jeśli nie popisem czelności, na widok wystawiwszy mężczyźnie jego własne lico?

ObrazekSchody były jego Górą Synaj. Chwiejny krok. Przekroczenie progu. Potem już tylko padnięcie na kolana, alkohol, zaciśnięcie pięści na rozchełstanej przez nich pościeli. Śmiech, alkohol. Żałość. Wstyd. Alkohol.
Nauczaj.
Medulloblastoma. Bawiło ją to. Śmialiśmy się, że chyba tylko największy cienias przegra z czymś o takiej durnej nazwie. U dorosłych t-to… raczej… rzadkość. Taki pierdolony los na loterii. – Oddychaj. Alkohol. – Potem operacja. Wyciek płynu mózgowo-rdzeniowego. Założenie drenażu zewnętrznego, kilka dni później zastawka – mówił automatycznie. Formułkę tak często, mechanicznie powtarzaną, że niemal wyuczoną na pamięć. – Komplikacje, komplikacje, więcej komplikacji. Najpierw oczopląs, potem niedowład. – Wzrok mężczyzny utknął w martwym punkcie; wzrok wyzbyty cech obserwacji. Zerkający nie „na”, ale „przez”. Przez ściany i bariery czasu. Wertując grom wspomnień, jedna z jego dłoni – lewa – drgnęła lekko ku górze.

Klik.

Stał za nią. Przesuwał palcami wzdłuż sztywnego, kobiecego ramienia. Obiecał, że jeśli zajdzie taka potrzeba, to do końca życia będzie służyć jej za ręce. Że odda swoją sprawność.
Która to była strona?
Nie trwało to długo. Właśnie wtedy zdał sobie sprawę, że nawet gdyby ich czas ograniczył się do tych ostatnich pięćdziesięciu trzech minut – nawet w tej namiastce czasu zmieściłby swoje kłamstwa. Był przy niej za rzadko.

Klik.

A, tak. Pamiętam.
Połowiczny. Lewostronny. Z zapalenia opon już nie wyszła.
ObrazekO chorobie wolał rozmawiać z lekarzami. Przy Daphne udawał, że temat nie istnieje. Znał każdy szczegół jej leczenia; ale nie wiedział o czym myślała. Nie wiedział co czuła.
Znał różnice między typem anaplastycznym a desmoplastycznym tego zalęgłego w jej głowie kurewstwa. Ale nie wiedział z jakimi słowami na ustach zasypiała każdej nocy.
Czasami widziała mnie podwójnie. Tego chyba współczuję jej najbardziej. – Zarechotał bezsilnie. Słodycz miłej emocji przełamana została goryczą przeszłości; tej, z którą wciąż walczył. Nie było w nim nic innego, oprócz tej toczonej z dnia na dzień bitwy.
Nie było nic.
O-odpowiadałem, że to re-ekompensata, że bywam przy niej mniej, niż powinienem. N-nie miała tego za złe. Chyba... chyba nie. Nigdy... nigdy o to nie zapytałem.Bo bałeś się odpowiedzi.
Obrazek

autor

Zablokowany

Wróć do „Domy”