WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
- — 12
Urywając się wcześniej z pracy, bo przecież od tego właśnie były piątki, Gabe zabrał Marianne w swoje ulubione miejsca Seattle. Ulubione, to znaczy starannie wyselekcjonowane spośród tych, które kochał niegdyś, a które obecnie należało omijać — niby nie wierząc w pecha, starał się nie dopuścić do sytuacji, w której to przypadkiem trafiłby na odbicie któregoś ze wspomnień. Miasto było jednak na tyle duże, by każdą niegdyś ukochaną kafejkę zmienić na nową, a znane ulice porzucić na rzecz tych, które po tylu latach pozostały nieodkryte. Spacerowali więc już od trzech godzin — najpierw popołudniowa kawa, potem bajgle przy parku, nawet jeśli mróz skutecznie odbierał przyjemność jedzenia. Była też ciastkarnia, którą mu polecano, a której wcześniej nie zdążył jeszcze odwiedzić, a także smażone kasztany, po które kolejka przy jarmarku ciągnęła się przez kilkanaście metrów. Na rozgrzewkę zaproponował bar, powołując się na szczególny klimat panujący w tego typu lokalach w tym szczególnym czasie — szczyt rozgrywek NBA sprawiał, że każdy odnajdywał w sobie na moment fana koszykówki. Cudem odnajdując więc wolny stolik w zatłoczonym, gwarnym barze, Gabe opuścił na moment Mari i ruszył po zakup dwóch kufli piwa. — Dobra, robimy zakład. Trail Blazers czy Kings? — rzuciwszy wyzwanie, postawił na stoliku przed nią alkohol, zajmując potem miejsce tuż obok niej. Może tym samym nagiął pewne bezpieczne granice umownej bliskości, ale z miejsca, w którym usiadła, lepiej było widać sporych rozmiarów barowy telewizor. Dawał jej trochę fory, tą możliwością wyboru — mecz zbliżał się końcowi, Derrick Jones dokonał właśnie rzutu za trzy punkty, a więc nawet jeśli nie znała się na tym wszystkim, śmiało mogła założyć, która z drużyn świętować będzie tego wieczora. — No i możesz też zdecydować, o co się w sumie zakładamy — dodał z rozbawieniem, bo nie chciał tutaj niczego narzucać — korzystając z faktu, że to ich pierwsza tego typu zabawa, miała pełne prawo wyboru.
-
Nie skłamałaby mówiąc, że bez wątpienia był to jej najlepszy dzień odkąd przyjechała do Seattle. Wszystko wydawało się idealne, wręcz zgodnie z kanonami Marianne - filmowe. Gabe z każdym dniem w pracy zyskiwał tylko w jej oczach i raczej nie było dla niej zaskoczeniem, że na tym etapie uważała go za najważniejszą ze znajomości, jakie zawarła po swojej wyprowadzce. Możliwe też, że trochę go gloryfikowała, skupiając się na zaletach, które mnożyła w swoich oczach, a nie doszukując się żadnych wad. Nie przywykła do tego typu mężczyzn. Już wcześniej zauważyła, że naprawdę jej słucha, a nie tylko potakuje głową podczas rozmowy i dzisiejszy wypad tylko to podkreślił. Mimo, że nie miała najlepszej kondycji, w ogóle nie czuła się zmęczona, a nawet wolała nie myśleć, że kiedyś będzie musiała wrócić do mieszkania. Przeżywała wszystko, nie szczędząc zachwytu, czy to nad bajglem, czy to pieczonym kasztanem. Nie myślała kompletnie o tym, czy wypadnie przed szefem na małomiasteczkową, bo co tu dużo mówić, Gabe sprawił, że czuła się naprawdę swobodnie w jego towarzystwie i nie musiała nikogo udawać. W zasadzie zapominała miejscami, że jest jej przełożonym, na przykład teraz w barze w ogóle już przez ten pryzmat na niego nie patrzyła.
- Wiesz, że nie jestem specjalistą w temacie koszykówki? - zagadnęła, gdy zaproponował zakład, a następnie objęła dłońmi kufel z piwem. Miała mocną głowę, w końcu w Asotin picie było jedną z lepszych rozrywek. - Hmm... niech będzie ten blezer - no ślepa nie była, więc potrafiła dostrzec, której drużyny zawodnik teraz przodował, inna sprawa, że mocno przekręciła nazwę. - Z założenia wiem, że jak coś się nazywa królewskie, to zwykle nie jest najlepsze - podzieliła się jeszcze znaną sobie teorią, chociaż ta bardziej odnosiła się do serów i innych produktów spożywczych, ale tym już nie zamierzała się chwalić. Zamiast tego wyszczerzyła się do niego szeroko, nie będąc pewną z początku, czy mówi serio o tym zakładzie. - No dobra... to ten kto przegra będzie musiał własnoręcznie ugotować coś dla tego drugiego, hm? - no to, że jedzenie było dla niej istotną częścią życia Gabe już wiedział. Nie ma też co ukrywać, Marianne nie miałaby nic przeciwko spędzenia jakiegoś obiadu, czy kolacji w jego towarzystwie, ale to też wolała przemilczeć, bo mogłoby zabrzmieć nieodpowiednio.
-
— Na tym nie trzeba się wcale znać, możesz nawet wybrać po kolorze strojów — zaśmiał się, starając się odnaleźć w aktualnej akcji meczu. — W Asotin nie grywacie w koszykówkę? To co w takim razie robicie? — zapytał, trochę złośliwie (po przyjacielsku), a trochę jednak z zaciekawieniem. Do tej pory unikał wszelkiego rodzaju małych miasteczek, ale nie znaczyło to wcale, że uważa je za gorsze czy niewarte uwagi. Tak, Mari była dla niego fascynująca właśnie dlatego, że wnosiła do jego życia coś nowego.
— Faktycznie coś w tym jest. No dobra, kijowa drużyna dla mnie, więc lepiej mi już teraz powiedz, jakie danie lubisz najbardziej — poprosił uprzejmie, obserwując, jak wybrana przez nią drużyna zdobywa kolejne punkty. Nie było mu wcale przykro z tego powodu, bo na całe szczęście, dość dobrze radził sobie w kuchni. — Ale skoro i tak musimy poczekać, to dokończ opowieść o tych niefortunnych zaręczynach — poprosił, bo wcześniej podsunęła ten temat, a jednak dopiero teraz mieli okazję, by i tę przedziwną sprawę obgadać. Naturalnie Gabe zamierzał jej pogratulować, że całość nie skończyła się wielkim nieszczęściem, czyli ślubem.
-
-
— W żadnym razie — odparł jak najbardziej szczerze, wsłuchując się w każde słowo z należytą uwagą. I sporym zaciekawieniem, nadal, bo ten obcy świat, tak prosty i według niej nudny, zdawał się mu niezwykle kuszący. — W zasadzie… Wiesz, jeśli za jakiś czas postanowisz odwiedzić swoją rodzinę, chętnie wybiorę się razem z tobą. Jeśli będziesz mieć oczywiście ochotę na moje towarzystwo — zaoferował się z uśmiechem, mając nadzieję, że nie zostanie to przez nią źle odebrane. Bądź co bądź po prostu chodziło o takie małe, wesołe wakacje, a skoro miałby Mari przy sobie, to pewnie oboje bawiliby się dość dobrze. Jako przyjaciele, oczywiście. Miał nadzieję, że jest to dość jasne. — Co w takim razie było twoją rzeczą? Bo chyba nie szydełkowanie czy picie? — dopytał zaraz, bo skoro wspomniała, że każdy popada tam w pewną rutynę, to pewnie i ona uległa tego typu monotonii. — Pewnie jeszcze tego pożałujesz — zaśmiał się, bo jednak na pewno miała jakieś swoje preferencje, prawda? A on dość krytycznie podchodził do gotowania i gdy już zmuszony był się postarać, stawiał na naprawdę przedziwne potrawy. Podejrzewał jednak, że Marianne tak bardzo zachwycając się wszystkim w Seattle, mogłaby te jego starania dość szczerze docenić. Przysunął się zaraz potem bliżej niej, dość niezobowiązująco, ot tak, po prostu. — Mogłaś wybrać coś dużo gorszego, skoro jasnym było, że wygrasz — zaśmiał się, wskazując jej telewizor — wybrana przez nią drużyna zdobywała punkt za punktem, a wierni fani TB nie kryli już wszechobecnej euforii. Również część gości baru zdawała się niezwykle pobudzona, przygotowując się do nadciągającego świętowania. Uśmiechnął się po chwili, dość szeroko, chcąc wtrącić jakąś uwagę, ale powstrzymał się mimo wszystko. I nie zaśmiał się wcale, nawet jeśli niektóre fragmenty tej opowieści były niezwykle zabawne. — Dlatego życie w dużym mieście jest mimo wszystko lepsze — stwierdził wzdychając, bo trochę ciężko było mu uwierzyć w tę presję, którą Mari otrzymywała od rodziny i znajomych. Co prawda Gabe także ulegał tego typu manipulacjom, ale przebiegały one w inny sposób. I w jego przypadku chodziło bardziej o pieniądze i możliwe układy, a nie o to, co ludzie powiedzą czy pomyślą. — Czyli to dzięki niemu te zaręczyny zerwałaś, tak? — zapytał głupio, skoro było to dość jasne. I pamiętał z ich pierwszej rozmowy, że Fitz pomógł jej w ważnej sprawie, a mimo to niekomfortowo się poczuł, gdy padło jego imię. Oczywiście jednak, że to on musiał być bohaterem tej opowieści.
-
- Serio? - nie potrafiła ukryć zaskoczenia tym, że ktoś taki, jak Gabe chciałby odwiedzić jej rodzinną dziurę. Przez to jej pytanie mogło wydać się niezrozumiałe, to też szybko zdecydowała się zreflektować. - Ja bardzo chętnie! Tylko wiesz... trochę jednak wstyd, moja rodzina nie ma za ładnego domu - zaśmiała się, by jak najlepiej zniwelować z tej niełatwej kwestii możliwość jakiegoś tragizmu. Nie chciała wpędzić go w zakłopotanie, ani też żalić się, że jej rodzina była, co by nie powiedzieć, biedna. Mimo to zrobiło jej się naprawdę miło i też... no była jednak tylko prostą, młodą kobietą, której właśnie przystojny, inteligentny i czarujący mężczyzna powiedział, że chciałby z nią pojechać w jej rodzinne strony. Także tak, serce zabiło jej szybciej, nawet jeśli przez to sama była sobą zażenowana, bo nadal powtarzała sobie, że Hargrove po prostu chce być miły. - Chyba to było moim problemem... nie potrafiłam tam znaleźć swojej rzeczy - wzruszyła ramionami, uśmiechając się nieco nieobecnie, jakby wróciła myślami do wspomnień z przeszłości. - Zawsze próbowałam tam szukać czegoś, czego nigdy tam nie było... więc żyłam marzeniami o czymś więcej, ale potem przyznaję... na jakiś czas zachłysnęłam się związkiem i wiarą w to, że nic lepszego w życiu mnie nie spotka - kolejny chichot, ale nieco mniej przepełniony optymizmem. Z perspektywy czasu uważała siebie za idiotkę. No, ale to nie było teraz najistotniejsze. Za dobrze bawiła się przy swoim szefie, by rozwodzić się i dołować myślami o Martinie. On został w Asotin, ona była tutaj, więc mogła to wszystko uznać za zamknięty już rozdział, a przynajmniej tak w tamtej chwili sądziła. - Nie otruj mnie, a będzie super - skomentowała jego słowa, szczerząc się już wesoło, bez potrzeby wymuszania tego gestu. Zaskoczyło ją też to, że się przybliżył, ale było to raczej przyjemne spostrzeżenie, pomyślała, że czuje się w jej towarzystwie swobodnie, więc sama też rozluźniła się jeszcze bardziej i upiła nieco piwa, po czym kierując spojrzenie za jego gestem, wlepiła wzrok w ekran telewizora. Faktycznie wskazana przez nią drużyna wygrywała, więc miała jeszcze więcej powodów do radości. - Hmm... czyli ty byś mnie bardziej wrobił? Gdybym przegrała? - zapytała, przechylając głowę w jego kierunku, przez co ta na moment znajdowała się naprawdę blisko Gabe'a. Znów zrobiło jej się więc nieco inaczej, ale bez przesady, nie była nachalną panienką ze wsi, to też spróbowała pokazać po sobie, że nie widziała w tym niczego znaczącego i wyprostowała się zaraz nieco bardziej, by tak na nim nie wisieć. Znów ukryła twarz w kuflu z piwem, by w myślach upomnieć siebie za zbyt dużą swobodę, ale też co tu dużo mówić, w jego towarzystwie nie potrafiła być zbyt zachowawcza. Znali się niedługo, a mimo to Marianne miała wrażenie, że ich znajomość trwa już lata. Pokiwała tylko głową na wzmiankę o życiu w dużych miastach, bo z tym się zgadzała, a potem dość entuzjastycznie przyjęła pytanie o Fitza. W końcu dla niej ten temat był dość neutralny. - Tak - potwierdziła. - To znaczy... nie powiedział mi wprost, że mam to zrobić, ale imponował mi, gdy przyjeżdżał czasem z Rae, patrzyłam na niego trochę, jak na mężczyznę idealnego, kiedy dookoła mnie byli... no ludzie innego typu. Dlatego, kiedy dał mi do zrozumienia, że lepiej coś skończyć, niż trwać w tym na siłę... no wiesz, pierwszy raz dostałam taką radę, chyba bardzo jej wtedy potrzebowałam - uniosła nieśmiało kąciki ust do góry. Nie mogła wtedy przewidzieć, że Fitz mówi o swoim małżeństwie. Nie była tak przenikliwa, jakby tego chciała niestety, ale mimo to bardzo ceniła sobie opinię Wainwrighta, nawet pomimo ich niełatwej sytuacji z Rae.
-
-
- I to jeszcze jak! - zaśmiała się w odpowiedzi na jego pytanie. - Na początku w ogóle nie chcieli słuchać o żadnym mieście... teraz jest niby lepiej, bo jednak mam pracę - przyznała bez zawahania, chociaż może nie powinna pozwalać sobie na mówienie o tych tematach właśnie z szefem. Gdyby na przykład chciał ją zwolnić, to teraz byłoby mu niezręcznie, ale no... Mari była jednak dość prostolinijną kobietą, która często nie wybiegała myślami aż tak w przód. - Póki co chciałabym nieco zaoszczędzić, a potem pomyśleć o jakimś kursie zawodowym, bo jednak... no nie łudzę się, że pójdę na studia - wyszczerzyła się wesoło, by nie brzmiało to jakoś żałośnie, a przynajmniej, żeby Gabe sobie nie pomyślał, że Chambers ma z tą kwestią jakiś problem. Miała zbyt dobry humor, by dołować się takimi sprawami, nawet gdyby nie wygrała zakładu, to pewnie uśmiech nie schodziłby z jej twarzy. - O! To muszę pamiętać, że ten dzisiejszy zakład powinien zostać naszym ostatnim - aż podskoczyła, ale naturalnie tylko sobie żartowała. Nie ma też co ukrywać, całkiem zaintrygowało ją to, co mógł knuć Gabe. Generalnie on sam w sobie wydawał się dla Mari niezwykle interesującą osobą. - Tak, też mnie to cieszy - pokiwała jeszcze głową, bo rzeczywiście, dobrze w odpowiednim czasie spotkać na swojej drodze takiego Fitza, który poratuje dobrą radą. Rozumiała jednak, że dla jej szefa rozmawianie o mężu Rae może być nieco niezręczne z uwagi na sprawy służbowe, więc sama tego nie ciągnęła, tym bardziej, że zaraz zrobiło się wesoło i mecz zbliżał się ku końcowi. Mari przełknęła szybko łyka piwa i dołączyła do ogólnego entuzjazmu, pozwalając sobie nawet na to, by wraz z resztą wyklaskiwać jakiś rytm, aż w końcu ogłosili sygnał końca meczu i wszystko stało się jasne. - Taaak! Wygrałam! - podskoczyła, obracając się w stronę Gabe'a i tak jak wielu ludzi dookoła, tak i ona pozwoliła sobie na to, by objąć mężczyznę w przypływie entuzjazmu. No bo była tego typu człowiekiem, tak? Bardzo ekspresyjnym, to też nawet nie zauważyła, że zrobiła coś nie tak i odsunęła się po chwili, sięgając po piwo. - Nie mogę się doczekać tego, co ugotujesz - zaśmiała się promiennie, pozwalając sobie na kolejny łyk napoju, dopiero teraz, już po tym czasie zastanawiając się, czy nie przesadziła.
-
— Masz jeszcze jakieś rodzeństwo? — spytał, uznając, że w takim przypadku pewnie łatwiej było przełknąć tę jej ucieczkę do dużego miasta. Jeśli jednak Marysia była jedynaczką, można rzec, że rozumiał nawet te ich obawy i pretensje, bo to chyba po prostu domena typowych, troskliwych rodziców. — No, póki mnie nie wyrzucą, twoja posada jest jak najbardziej bezpieczna. I oszczędzanie to bardzo dobry pomysł — przyznał, tą drugą uwagą ukrywając tę pierwszą. Nie, Gabe nie obawiał się zwolnienia. Zbyt wiele sukcesów miał na koncie, zbyt wiele dla kancelarii poświęcał, by zamartwiać się o swoją posadę. Tyle że był realistą, wobec czego podejrzewał, że jeśli nie rozwiąże w odpowiedni sposób sprawy z Fitzem, może w finale faktycznie zostać zmuszony do odejścia. Nie urodził się przecież wczoraj i wiedział doskonale, jak firmy radzą sobie z pewnymi komplikacjami, które niszczą ich dobry wizerunek. — Powinnaś być odważniejsza, Chambers. Nie ciekawi cię ani trochę to, jak potoczyłby się nasz kolejny zakład? — spytał prowokacyjnie, wbijając w nią spojrzenie. Może trochę faktycznie ją podrywał. Była ładna, była w jego typie i pewnie gdy nie to fatalne zauroczenie, pozwoliłby sobie na coś, czego potem by żałował. Troszkę. Pozwolił jej na całe to szaleństwo wobec wygranej, ciesząc się, że tak niewielka sprawa pozytywnie na nią wpłynęła. — Chodź, postawię ci drinka, lepszego niż to piwo — zaproponował, chwytając ją od razu za dłoń i ciągnąć w stronę baru. Przeciskać się musieli pewnie mocno pomiędzy świętującymi, nazbyt głośnymi klientami, ale Gabe trzymał ją cały czas blisko siebie, by nawet na moment nie zostali rozdzieleni.
-
- Jestem jedynaczką... w sumie nie wiem dlaczego - przyznała, dodając te kilka słów najpewniej całkowicie niepotrzebnie. Uśmiechnęła się też szeroko, wdzięczna za to, że Gabe jest taki pewny co do tego, że sam z siebie Mari nie zwolni. Nie skomentowała tego w żaden sposób, nie chcąc, aby czuł się niezręcznie z tym, że rozmawiają na takie tematy. W jego towarzystwie była naprawdę rozluźniona, ale chyba nadal czuła potrzebę przypominania sobie, że to jej szef i nie powinna przesadzać... a przynajmniej w tym jednym momencie tak jeszcze uważała, bo zaraz słysząc to, o czym mówił, aż prychnęła, chociaż bardziej w żartobliwym, niż pretensjonalnym tonie. - Sugerujesz, że jestem tchórzem? No dobra, panie Hargrove, po prostu chciałam ci oszczędzić kolejnych przegranych - wyszczerzyła się niby cwaniacko, ale zaraz zaśmiała raczej serdecznie, kręcąc przy tym głową na boki. Dobrze bawiła się w jego towarzystwie, chyba nawet za dobrze. Może nawet pomyślała sobie, przelotnie, ale jednak, że to wielka szkoda, że jest jej szefem... ale z drugiej strony, czy to jest jakaś przeszkoda? Czy to jest zabronione? Była gdzieś jakaś zasada mówiąca, że nie powinna przekraczać pewnych barier? Może gdyby lepiej znała się na prawie, nieco więcej wiedziałaby o takich zasadach. No cóż, nie była perfekcyjna asystentką adwokata Gabe'a, ale mogła być przynajmniej jego perfekcyjną towarzyszką w piciu i zabawie. - No dobra! - skoro proponował, to kim ona była, aby odmawiać. Zaskoczyło ją tez to, jak pewnie złapał ją za rękę, ale... szybko doszło do niej, że podoba jej się taka forma bliskości. Też to, że dzięki niemu z łatwością przeciskali się przez tłum, to jak przyjemnie pachniał, jak ładnie jego niebieskie oczy prezentowały się z tej bliskości, w nieco przymglonym świetle przepełniającym bar. - Co? Mówiłeś coś? - odpłynęła na moment, nawet nie wiedząc, kiedy dotarli już do baru. To pewnie przez alkohol, przez niego też zrobiło jej się tak gorąco i dostała wypieków. - Musisz mi wybrać coś dobrego - nie, że musiał, ale tak jej się powiedziało... nieco wolniej, spokojniej, niż zwykle. Mogłaby w sumie się odsunąć, tym bardziej, że widziała, jak ktoś obok zbliża się do baru, ale zamiast tego wybrała inną opcję, przysuwając się jeszcze trochę. Niby miała ku temu powód, ale no... skłamałaby mówiąc, że inaczej się tego nie dało rozwiązać. - Strasznie tu tłoczno - zauważyła, unosząc na niego spojrzenie. Był naprawdę blisko, a jej zaś serce zaczęło pompować krew szybciej, niż powinno. W głowie też miała myśli, których być tam nie powinno, ale ocucił ja nieco dźwięk szklanek głośno kładzionych obok nich przez barmana. Aż podskoczyła, ale to dobrze, bo jeszcze zrobiłaby coś durnego.... chociaż co się odwlecze...
-
-
- Taki jesteś cwany? Zobaczymy jak trudno pokonać Seattle – prychnęła, jakoś tak naturalnie zwracając się do niego nazwą tego miasta. Oczywiście wszystko to dalej było zawarte w żartobliwym tonie, chociaż nie było co ukrywać, podobały jej się takie przepychanki słowne. Może gdyby było ich więcej, nie wpadałaby tak łatwo w stan rozkojarzenia. Pokiwała tylko głową, nie wiedząc, jak powinna jego słowa o ewakuacji rozumieć, ale kiedy patrzył na nią w taki sposób, z tym uśmiechem, jakiego jeszcze nie doświadczyła, byłaby gotowa ewakuować się z nim gdziekolwiek, co najpewniej nie świadczyło o niej zbyt dobrze. Zaschło jej w gardle, więc objęła pewniej wsunięte jej w dłoń szkło, chociaż nim wypiła, obserwowała przez chwilę, z jaką prędkością on opróżnia kieliszek. Znów przez to wszystko w jej głowie zaczęły gromadzić się jakieś niepoprawne myśli, a chcąc je uciszyć, odchyliła szkło, podobnie jak on wypijając zawartość na raz. Nieszczególnie ta strategia pomogła, z resztą jego spojrzenie też nie pomagało. Kompletnie nie przejmowała się otoczeniem, niczym w zasadzie, nawet nie patrzyła jak odkładała kieliszek, więc równie dobrze mógłby on rąbnąć o ziemię, a Chambers pewnie by nie zauważyła. - Gabe – rzuciła, ale całkowicie zbędnie, sama nie wiedziała po co, w zasadzie nie była pewna, czy zrobiła to faktycznie, czy jej się wydawało. Myślami była już gdzieś dalej, kierowana alkoholem, który dodawał jej animuszu. Poza tym była w tym mieście trochę samotna, a on… on był tak blisko i patrzył na nią w taki sposób. Jak miała się temu oprzeć? Nie potrafiła, dlatego też nie zastanawiając się za długo, ułożyła ręce na jego ramionach, stając na palcach, jeszcze chwilę patrzyła mu w oczy, a potem własne przymknęła, poddając się temu, na co po prostu miała ochotę. Rzadko kiedy w życiu sobie na takie zachowanie pozwalała, ale nie chciała żałować. Pocałowała go nieco niepewnie, dopiero po chwili zyskując na animuszu i czerpiąc z tego niemałą przyjemność. Nie wiedziała ile dokładnie to trwało, bo dla niej na kilka chwil czas się zatrzymał i dopiero gdy jej usta przestały dotykać jego własnych, dotarło do niej, co dokładnie zrobiła. - To taka… nagroda pocieszenia – wyjaśniła, czując, że powinna się jakoś wytłumaczyć. Może nie było to rozsądne, ale skłamałaby mówiąc, że jej się to nie podobało.
-
-
- Och... to... co ty... nie przepra... - próbowała się wtrącić. No tak. Wiadomo, że jest inna. W końcu spójrzcie na niego. Jakim cudem nie miałoby być innej? Poprawiła okulary na nosie, formując w głowie jakąś sensowną wypowiedź. - Nie no, kumam... normalna akcja, to wiesz... to był ten... nic... - machała przy tym dłońmi, wskazując to na niego, to na bar, z którego wyszli, to na siebie, robiąc jakieś młynki i inne kombinacje. Słowem, tak zaaferowana była swoim słowotokiem, że prawie umknęło jej to, na czym Gabe zakończył. Kiedy jednak to jedno słowo wyświetliło się w jej głowie, zamarła na kilka chwil, z dłońmi zawieszonymi nadal w powietrzu i lekko rozchylonymi ustami. Trwało to zbyt długo, by pozostać niezauważonym przez nią samą, co niejako pozwoliło się ocknąć. - Aaaaaaahhaaa... - dodała na wydechu, praktycznie pozbawiając się zapasu tlenu w płucach, więc ten zaraz uzupełniła z głośnym świstem, a wraz z nim, poczuła jakąś... niewysłowioną ulgę. Do tego stopnia poprawiającą jej humor, że nie wiedzieć kiedy szczery, tak charakterystyczny uśmiech wrócił na jej twarz. - O jezu, czyli nic ze mną nie jest nie tak? - złapała się za serce, rzucając to pytanie w eter, tylko po to, by zaraz zachichotać i znów spojrzeć na Gabe'a, mimo, że on unikał jej spojrzenia. - W takim razie chyba ja powinnam ciebie przepraszać. Nigdy bym nie powiedziała, że no... - nie wiedziała do końca, jak ubrać to w słowa. - Wolisz mężczyzn. Mogłam zapytać, a nie tak ciebie atakować - zaśmiała się nieco niezdarnie, jednak nadal było jej głupio. - Ale między nami wszystko, ok? - to było najważniejszą teraz kwestią. Też na ten moment nie wiedziała jeszcze, jakim zaufaniem Gabe ją obdarzył.