WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Cięłaś kiedyś łańcuch? – zapytała z nutką ironii w głosie, gdy kobieta wychodziła z auta. Wcale nie chciała jej zniechęcać. W momencie, gdy wspominała o ów nieudogodnieniu chciała jedynie podkreślić, że potrzebowały dodatkowego sprzętu. To już nie był argument a jedynie wyjaśnienie, że powinny się przygotować zanim polecą w stronę porzuconego psa. Myślała racjonalnie głównie ze względu na to, że jako policjantka w służbowym aucie była odpowiedzialna za cywili, w tym za doktor Callaway. Nie powinna puszczać jej samopas a tym bardziej nieprzygotowaną.
- I patrz, bo uwierzę, że go ze sobą nie zabierzesz – dodała już pod nosem, kiedy kobieta była już na zewnątrz i zanim sama otworzyła drzwi od auta.
Rozejrzała się na boki, na chwilę tracąc z Ave bliski kontakt. Poświeciła latarką w stronę nadjeżdżającego auta, co miało być ostrzeżeniem aby przy tym odcinku był bardziej ostrożny, bo nierozważne lekarki (od trupów) postanowiły dzisiaj pobawić się w bohaterkę okolicznych zwierząt domowych. Ponowiła kroku za Callaway, na którą nie od razu spojrzała. Najpierw jej uwagę przykuła grupa osób wyglądających jak rodzina. Przenosili torby do samochodu, co oznaczało tyle, że byli mądrzejsi od jej towarzyszki i na pewien czas przeniosą się w bezpieczniejszą okolicę.
Nie podchodź.
Zatrzymała się i z początku skonfundowana spojrzała na Ave osłoniętą przez gęstą ścianę deszczu. Pomimo jej zakazu, zrobiła kolejne dwa kroki, aż rudowłosa znów podniosła głos. Tym razem posłuchała, poświeciła latarką i jeszcze raz dokładnie obejrzała kobietę, której brakowało części nogi. Dokładniej stopy i podudzia pochłoniętego prawie do kolana.
- Jeżeli nie podejdę, to cię nie wyciągnę. – Oczywista oczywistość, ale musiała dać kobiecie większą gwarancję. – Ave. Hej! Spójrz na mnie. – Niech tylko obróci głowę. – Powiedz mi, jak szłaś. – Przez wodę nie mogła dosłownie iść po śladach, bo ich nie widziała. – Podejdę tak samo i złapię cię za rękę. – Zgodnie ze wskazówkami przeszła jeden krok w lewo, bo stała pod innym kątem. Dopiero wtedy mogła powoli ruszyć w stronę pani doktor w oddali słysząc psa, który na ich widok zaczął ujadać. – Pójdziemy po niego, ale musimy znaleźć inną drogę – zapewniła nim podeszła na tyle blisko aby móc złapać Averill za przedramię wyciągniętej ręki. Zaparła się mocno na nogach i na znak pociągnęła kobietę, co z boku wyglądało tak, jakby ją do siebie przyciągnęła. Niestety, to nie był taniec a konieczność uwolnienia zabłoconej kończyny. Drugą ręką objęła Callaway, co by ta z nadanym jej pędem nie poleciała gdzieś dalej lub co gorsza twarzą w wodę. Trzymała mocno, lecz spojrzenie miała ulokowane w miejscu, gdzie niedawno tkwiła noga pani doktor. Obserwowała je zauważając, że w momencie powstania luki (po nodze) napłynęło tam nieco więcej wody. Grunt był mało stabilny.
- Spróbujmy od strony zabudowania. – Zasugerowała odwracając wzrok na sąsiadujący dom, w którego oknie dostrzegła niewielkie źródła światła, a jego źródło zapewne należało do jednej lub dwóch świeczek. Dopiero, gdy ciemnymi oczami powróciła na towarzyszkę zrozumiała, że wciąż trzymała ją blisko siebie. Na szczęście padający deszcz stanowił swoistą barierę oraz osłonę przed zaskoczeniem, które na moment zagościło na jej twarzy.
- Tym razem pójdę pierwsza. – Nie będzie narażać cywila. Poza tym, na Averill czekała cała rodzina a ona miała co najwyżej kawałek badyla będący pozostałością po dwuletnim storczyku. Powinna go wreszcie wyrzucić.
Skąd mogła wiedzieć, że właściciel sąsiadującego domu pilnował swego terenu nauczony obserwacjami podobnymi do tych, o których wspominała Callaway? Obawiał się złodziei.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Cięłam kości – mruknęła lekko obruszona, bo wyciąganie na wierz jej braku umiejętności w takim momencie było ciosem poniżej pasa. W dużej mierze polegała na niej i miała nadzieję, że pełniąc służbę nabyła odpowiednie doświadczenie w kwestii cięcia łańcuchu, ale nawet gdyby ostatecznie nie chciała jej pomóc, jakoś spróbowałaby sobie poradzić. Tak czy siak, nie potrzebowała jej ironii. Mimo to, poczekała cierpliwie, aż Astra wyjmie z bagażnika potrzebny sprzęt, starając się nie przybierać takiej miny, jakby swoim ostatnim stwierdzeniem chciała jej pogrozić. Przecież w ogóle nie o to chodziło.
Na co dzień była opanowana i trzeźwomyśląca, niezależnie od sytuacji, a jednak w tamtym momencie, tkwiąc jednym kolanem w błocie, poczuła jakiś irracjonalny strach na myśl, że chwilowo mogła liczyć tylko na Astrę. I jasne, znała ją, a przynajmniej tak myślała tych dwadzieścia lat temu, a mimo to nie przestawała myśleć o tym, że gdyby tylko Cabrera chciała, mogłaby popchnąć ją w błoto i zostawić ją tutaj, żeby utonęła pod mułem razem z tym nieszczęsnym psem. A może nawet i bez niego? Może, po tym wszystkim, zasługiwał na przeżycie bardziej niż ona?
Szybko okiełznała te irracjonalne myśli, próbując samoistnie wygrzebać się z tego niedużego bajora, ale gdy tylko się do tego mobilizowała, czuła, że zaczynała zmniejszać swoją szansę na ratunek. Im mocniej napinała mięśnie, tym bardziej zagłębiała się w błotnistą maź. Na domiar złego, reszta jej ciała zaczynała przechylać się w kierunku niestabilnego podłoża, najwyraźniej chcąc zaciągnąć ją ponad jego powierzchnię.
Spojrzała na nią tak, jak jej rozkazała i poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Mogła jej ufać, wiedziała o tym, a mimo to dopadł ją jakiś irracjonalny strach, że ją tutaj zostawi, tak jak kiedyś Averill zostawiła ją.
Powinna wiedzieć, że Astra była na to zbyt wielką służbistką.
W lewo – poinstruowała ją głucho i ze strachem patrzyła na to, jak Cabrera przemieszcza się bliżej niej, wzrok utrzymując na jej butach. Jakby miała nadzieję, że w razie zagrożenia wyhaczy to zanim sama pani kapitan zda sobie z tego sprawę.
Wyciągnęła do niej rękę, uprzednio przetarłszy nią mokrą od deszczu twarz i pewnie zostawiając tam parę smug błota.
Pierwsze, o czym pomyślała, gdy poczuła pociągnięcie, to to, że była silniejsza niż kiedyś. Drugie – że miała zimne ręce. Trzecie – że nawet mimo ich zimna ich dotyk był dobry. Po prostu.
Gdy w końcu wylądowała na nieco bardziej stabilnym gruncie na niecały krok od Astry, odetchnęła z ulgą, czując, iż zapewne przypłaci to wszystko jakimś solidnym przeziębieniem.
Dziękuję – nie wiedziała, czy w ogóle ją usłyszała, bo pies szczekał w tle, a z nieba padł jakiś nieprzyjemny huk, zwiastujący nadchodzącą burzę. Jakby sam deszcz nie był wystarczający.
Tylko... – Wyciągnęła rękę, gdy Cabrera odsunęła się na krok, ale od razu ją opuściła. – Uważaj – poprosiła i przełknęła ślinę, czując, jak adrenalina wciąż buzowała jej we krwi. Pozwoliła jej iść przodem, ostrożnie stawiając kroki na wydeptanych przez nią śladach i faktycznie przedostały się bliżej sąsiedniego domu, którego ogrodzenie wydawało się wyrwane z ziemi. Nieprzyjemny widok.
Szły w ciszy, patrząc pod nogi i chroniąc się przed deszczem tak, jak mogły, i nie zauważyły wychylającego się z okna, podejrzliwego Amerykanina, który tuż za parapetem chował jakąś dubeltówkę o zardzewiałej lufie, którą przywiózł ze sobą z Teksasu parę lat temu, gdy przeprowadził się tutaj parę lat temu dla swojej żony.
Spieprzać stąd! – wykrzyknął, podnosząc broń na odpowiednią wysokość i celując w nie śmiało. Jego chrapliwy głos niemalże przyprawił Averill o zawał serca. – Albo wezwę policję!
Zirytowana, uniosła wzrok w kierunku okna, próbując zlokalizować butnego Teksańczyka, ale deszcz siąpił jej prosto w oczy.
Jesteśmy z policji! – odkrzyknęła, naginając trochę fakty. Cholera, uda jej się spokojnie uratować to szczekające biedaczysko, czy w międzyczasie któraś z nich zostanie postrzelona nabojem pamiętającym czasy wojny secesyjnej?
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Z uwagą przyjrzała się drewnianemu ogrodzeniu, którego spora część już nie stała na swoim miejscu. Jego początek od ulicy leżał pod wodą, zaś reszta tkwiła pomiędzy niepewnością, czy jednak legnąć na mokrej ziemi, czy udawać, że nadal było się płotem.
Jedno było pewne. Postawienie nowego ogrodzenia było potrzebne, dlatego Cabrera nie miała żadnych skrupułów przed ewentualnym wykorzystaniem połamanej części jako podkładki pod nogi w razie gdyby znów natknęły się na rzadsze (z tendencjami do pochłaniania ludzi) błoto.
Ostrożnie stąpała przed siebie jednocześnie analizując dalszą drogę. Z początku zignorowała wołanie mężczyzny wciąż kalkulując, w jaki sposób najszybciej i najbezpieczniej dostać się do psa.
Dopiero głos Callaway wyrwał ją z zamyślenia. Uniosła spojrzenie, skierowała je w stronę nieznajomego jegomościa i.. coś zeskoczyło.
Bez namysłu, niczym pies obronny, stanęła między Averill a oknem wściekłego gościa. Wyciągnęła ku niej dłoń, którą dodatkowo zamierzała dać znać, żeby kobieta pod żadnym pozorem się nie wychylała. Drugą dłonią sięgnęła po odznakę, którą uniosła do góry tak, żeby facet ją zobaczył.
- Seattle PD! – zawołała potwierdzając słowa pani doktor. – Proszę schować broń! – W takich chwilach nienawidziła przymusowej grzeczności wobec obywateli.
- Gówno widzę! Wynoście się!
- Na ulicy stoi radiowóz! – Machnęła ręką w kierunku auta, w którym świeciły się awaryjne oraz charakterystyczne dla policji światła na dachu.
- Każdy może powiedzieć, że to jego!
- Niech pan schowa broń! Podejdę i pokażę panu odznakę!
- Zastrzelę cię, jeśli się ruszysz!
- Nie radzę zabijać kapitana!
- Baba kapitan! Pieprzenie! Wynoście się z mojego podwórka albo was przedziurawię!
- Niech pan mnie posłucha! Chcemy tylko uwolnić tamtego psa na łańcuchu! Powtórzę jeszcze raz! Niech pan opuści broń! – Wołała cały czas drugą dłonią upewniając się, że Averill stała za nią. Jednak im dłużej trwała negocjacja a facetem tym mniejsze pokładała nadzieje na jakikolwiek kompromis.
- Ave? Idź po psa. Postaraj się nie przełamywać linii strzału, dobrze? Zaraz do ciebie dołączę – przekazała cały czas patrząc się prosto w okno oraz wychylającego się przez nie faceta. – Proszę pana! Koleżanka teraz pójdzie po psa a ja z uniesionymi rękoma podejdę do okna i pokażę odznakę! – Tylko na chwilę zerknęła za siebie, a potem bardzo powoli kroczyła w stronę lufy. Skłamałaby mówiąc, że się nie bała, chociaż to nie był pierwszy raz, kiedy do niej mierzono. Znała ból postrzału oraz tragedię niesioną przez kulę, która przeszywała ciało kogoś bliskiego. Nie zamierzała kolejny raz przeżywać tego samego. Nie zamierzała też kulić się przed niezrównoważonym facetem, którego bez mrugnięcia oka postawi przed oskarżeniem. Złoży na niego skargę za grożenie bronią funkcjonariuszowi policji.
Zauważając, że facet patrzy nad jej ramieniem (zapewne na Averill) wzięła głęboki wdech przez rozchylone usta i złapała w nie parę lejących się z nieba kropel deszczu.
- Niech pan patrzy na mnie! – zażądała wciąż trzymając obie dłonie w górze. W jednej mocno ściskała odznakę. – Kapitan Astra Cabrera z wydziały zabójstw! – przedstawiła się, jak należało głównie po to aby przez cały czas zwracać na siebie uwagę niedowiarka z bronią.
Jeszcze tylko parę kroków.
- Proszę patrzeć na odznakę!
Byle nie na Callaway. Nie waż się do niej strzelać! Cabrera była bliżej. Jeżeli już, z nich dwóch, to ona tutaj stanowiła zagrożenie.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przeklęła ją w myślach za tę heroiczność. Obowiązki zawodowe były ważne, rozumiała to, ale ostatnim, czego chciała, było wożenie jej do szpitala w tak paskudną pogodę i branie jej zdrowia na własne sumienie. Ciążyło na nim już wystarczająco dużo grzechów, nie potrzebowała dokładać niczego więcej. A jednak kiedy skoczyła przed nią, zasłaniając się przed szaleńcem z dubeltówką jedynie za pomocą odznaki, nie zrobiła nic, aby ją powstrzymać. Po części ze strachu przed nieobliczalnością łypiącego na nie faceta, a po części ze świadomości, iż Astra przeżyła podobnych sytuacji zdecydowanie więcej niż ona i na pewno lepiej wiedziała co należało zrobić.
Co, mimo wszystko, wcale Averill nie uspokajało. Czując nagłą suchość w gardle, nie spuszczała wzroku z ukrytego w mroku mężczyzny, ale słabe światło nie działało na ich korzyść. Nie była w stanie wywnioskować, czy faktycznie trzymał palec na spuście ani czy miał w oczach taką samą zaciekłość, jaka brzmiała w jego głosie. Siąpiący deszcz też nie był pomocny.
Kiedy usłyszała jej polecenie, jej pierwszym odruchem było uparte zaprzeczenie. Nie chciała jej tam zostawiać, ryzykować jej zdrowia ani życia. Znalazły się tam z winy Averill, a teraz jeszcze mogła dolać oliwy do ognia, wzbudzając nagłą falę złości w zdenerwowanym Teksańczyku.
A jednak, jak zawsze, uczucia musiały zejść na drugi plan, ustępując miejsca wpajanej jej od dzieciństwa racjonalności. Jeśli szybko upora się z łańcuchem, prędzej się stamtąd oddalą i zostawią agresywnego strażnika Teksasu (trochę dosłownie, trochę w przenośni) daleko za sobą.
Uważaj – powtórzyła Bóg jeden wie który tamtego dnia, łudząc się w myślach, że jej prośby faktycznie miały jakąkolwiek moc. Z drugiej strony, wcale nie musiało chodzić o nią, prawda? Wierzyła, iż Astra była wystarczająco racjonalna i odpowiedzialna, aby mieć się na baczności nawet bez jej upomnień. Dla swojej rodziny, dla Rosaline i, przede wszystkim, dla siebie.
Powoli, zerkając cały czas za siebie, dotarła do psa, który rzucił się na nią z przytłumionym szczeknięciem. Był to jednak raczej wyraz ulgi aniżeli złości, bo zwierzak skoczył jej na nogi i obwąchał ją gorączkowo, ani na moment nie wystawiając zębów. Sporo ryzykowała, podchodząc do niego tak nieostrożnie, ale wiedziała, że musiała się spieszyć. Zresztą, to nie ona ryzykowała najwięcej.
Nie musiała używać nożyc – pies co prawda miał na sobie nieprzyjemnie wyglądającą kolczatkę, ale Averill udało się wyszarpnąć końcówkę łańcucha z ogniwa obroży, co wystarczyło. Zaraz też sięgnęła pod kurtkę i zaczęła mocować się z paskiem od spodni, chcąc zrobić z niego prowizoryczną smycz – byleby tylko doprowadzić psa do auta. To, czego nie przewidziała, to wciąż obserwujący jej ruchy mężczyzna, który najwyraźniej odebrał to za próbę kombinatorstwa, bo odsunął się na krok od okna i skierował lufę w jej stronę.
Takie z was policjantki jak z koziej dupy trąba! – warknął, kompletnie nie zwracając już uwagi na wyciągniętą w jego kierunku odznakę. Serce Averill zabiło mocniej ze strachu. – Liczę do trzech i na trzy ma was już tutaj nie być! – Spojrzała na wciąż czającego się u jej nogi psa, a potem na Cabrerę, stojącą zdecydowanie zbyt blisko szajbusa z bronią.
Cholera jasna – zaklęła pod nosem, z żalem rezygnując z próby zapięcia psa na cokolwiek, co uniemożliwiłoby ucieczkę. Z dwojga złego wolała ratować człowieka. – Astra! – krzyknęła do niej trochę błagalnie, jakby obawiała się, że pani kapitan jednak będzie się kłócić. Że nie da się zastraszyć aż tak łatwo.
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Starała się zachować spokój przelewając stres na ewentualną agresję wobec faceta, który jawnie groził policji. Za coś takiego powinien pójść do pierdla, co Astra z przyjemnością mu zafunduje, gdy tylko do niego dotrze. Jak będzie trzeba, rzuci się na niego przez okno, czego była całkowicie pewna, dopóki.. mężczyzna nie uniósł lufy kierując ją w stronę Averill.
Cabrera poczuła nagły przypływ stresu. Fala gorąca zalała całe jej ciało sprawiając, że nie potrafiła się ruszyć. Myślami powędrowała do stojącej z tyłu Callaway, do wycelowanej w nią broni i do tego, że już raz była świadkiem zabójstwa kogoś jej bardzo bliskiego. Serce stanęło a w głowie zakręciło się na samą myśl o ilości krwi, którą zostawi po sobie tego typu broń. W jednej sekundzie wspomnienie twarzy Rosaline zamieniło się w Averill z rozbryzgującą się czaszką. Chciało się jej wymiotować i była przerażona tym, co się mogło stać, że nie zareagowała w porę na to, co się wydarzyło.
Pomimo zasłony deszczu usłyszała dźwięk naciskanego spustu.
Broń wydała z siebie huk i nic nie wystrzeliło.
Niewypał był cudem i przekleństwem dla zaskoczonego mężczyzny. Chyba sam nie wiedział, co robił, bo wreszcie dotarło do niego, jak źle postąpił i co gorsza nie miał szans z rzucającym się na niego przez okno ciałem.
Wystrzał był dla Astry, jak sygnał do działania. Podbiegła do okna i korzystając z pędu rzuciła się przez parapet na drugą stronę, od razu sięgając rękoma ku mężczyźnie, którego powaliła na ziemię. Myślała tylko o tym, co by zrobiła, gdyby miała okazję dopaść morderców Rosaline i zarazem, czego by dokonała, gdyby broń jednak wystrzeliła.
Zabiłaby. Cholera jasna, zabiłaby ich wszystkich.
Mężczyzna jęknął i sapnął czując broń, którą puścił a jaka znalazła się teraz między ich ciałami. Astra korzystając z tego, że była u góry, uniosła się na kolana, odrzuciła strzelbę i z całą siłą, jaką w sobie miała, uderzyła faceta z pięści w lewy policzek.
- Zgnijesz w więzieniu! – warknęła. – Za grożenie policji bronią i próbę zabójstwa! – Uderzyła go po raz drugi. Staruszek nie miał szans, kiedy tak nad nim siedział. Próbował się bronić. Kopał i machał rękoma, ale to niewiele dało. – Ty parszywa gnido! – Kolejny cios.
Mężczyzna ostatkiem sił prawie przewrócił Astre na bok. Uderzyła barkiem o coś twardego, ale miała to gdzieś. Kiedy próbowała wrócić znów na górę, aby roztrzaskać twarz jego twarz, z zaskoczenia zamachnął się; wreszcie celnie i porządnie celując w jej wargę. Poczuła ból, ciepło i coś wilgotnego, ale to również nie miało znaczenia. Pragnęła tylko zabić tych, którzy jej wszystko odebrali. Jego też, za to co zrobił Averill. Co mógł zrobić.. chociaż w jej głowie stało się najgorsze. Miała to przed oczami. Przecież widziała!
Cabrera nie słyszała błagania starszej kobiety, żony tamtego, która płakała gdzieś w tle. Nie dostrzegła również, gdy małżonka doskoczyła do drzwi wejściowych i wołała o pomoc ani gdy do środka weszła Callaway.
- Proszę! Błagam! Niech nam pani pomoże! Niech ona przestanie! – jęczała kobieta.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Mimo obiecanego odliczania do trzech, nic takiego się nie zdarzyło. Zanim zdążyły objąć jakąkolwiek taktykę, mężczyzna nacisnął spust i Averill odruchowo zgięła się w pół z nadzieją, że tego dnia jeszcze nie umrze. Miała zbyt dużo spraw do załatwienia, zbyt wiele nieścisłości do wyjaśnienia, zbyt mnóstwo niewypowiedzianych słów, które za każdym razem grzęzły jej w gardle. Skuliła się więc tak z mocno bijącym sercem, ale żadna kula nie śmignęła obok niej – był tylko huk i chwila konsternacji, podczas której próbowała zlokalizować potencjalny ból w jakiekolwiek części ciała. Niczego jednak się nie doszukała. Po przeraźliwym grzmocie usłyszała tylko szczeknięcie psa, który natychmiast rzucił się do pełnej strachu ucieczki. Nawet nie zdążyła zareagować.
Nie spodziewała się również, że w tak krótkim czasie cała sytuacja przyjmie taki obrót. W jednej chwili stała tam, moknąc i być może za bardzo przejmując się losem uwiązanego na łańcuchu psa, a w drugiej już biegła w kierunku drzwi frontowych. Żona typa spod ciemnej gwiazdy wcale nie musiała jej o nic prosić – gdy tylko Averill zdała sobie sprawę z całej szamotaniny, dopadła do Cabrery i pociągnęła ją za kurtkę.
Astra… – powiedziała stanowczo, jedną dłonią odciągając ją za ramię, a drugą przytrzymując ją w miejscu, jakby bojąc się, że jednak się wyrwie. Jak wypuszczone z klatki, dzikie zwierzę. – Wystarczy. – Czuła się trochę tak, jak wtedy – gdy próbowała oderwać ją od pijanego Brandona na tamtej imprezie, kiedy to wszystko się zaczęło. Wydawało się, jakby historia się powtórzyła, tylko że w innych okolicznościach i dwadzieścia lat później. O ile jednak wtedy Cabrera zareagowała tak z czystego zmartwienia o nią, tę samą, która parę lat później zostawiła ją na lodzie, tym razem jednak Averill nie rozumiała, dlaczego zareagowała aż tak agresywnie. Mogła tylko podejrzewać, iż było to wywołane przemęczeniem. Obecna sytuacja dawała się we znaki każdemu, ale policjantom i strażakom prawdopodobnie najbardziej. – Chodź – ni poprosiła, ni rozkazała, napierając na nią i zmuszając do tego, aby wstała z brudnej podłogi. – Już idziemy – zakomunikowała zmartwionej, starszej kobiecie, stojącej w drzwiach pomieszczenia i cały czas łapiącej się za głowę. Przez chwilę wahała się, czy przeprosić, ale ostatecznie tego nie zrobiła. Nie miała przecież do tego żadnego powodu. Ani ona, ani Astra, która, choć zareagowała impulsywnie, miała do tego pewne prawo.
Wyszły razem najpierw z pokoju, a potem z tego przeklętego domu, a Callaway przez cały ten czas trzymała jej dłoń na ramieniu, jakby bojąc się, że mogła jej uciec. Tak samo jak pies, od którego to wszystko w ogóle się zaczęło. Rozglądnęła się dookoła, ale po czworonogu nie było ani śladu. Westchnęła cicho.
Co ty... Przecież... – zaczęła, chcąc zganić ją za tę lekkomyślność i brawurę, ale tylko potrząsnęła głową. – Przepraszam za to – dopiero kiedy wypowiedziała te słowa, puściła jej ramię. Nie dość, że narobiła rabanu o zwierzaka, który w ostatecznym rozrachunku czmychnął, to w dodatku przez nią Astra wpakowała się w potencjalne kłopoty. – W porządku? – Zapytała, patrząc na jej zakrwawione dłonie, obmywane powoli przez padający deszcz. O barku nie wiedziała, w końcu nie obserwowała całej bitwy. Jednocześnie wiedziała, że nic nie było w porządku, a jednak jeśli mogła o cokolwiek zadbać, chciała chociaż wiedzieć, że pani kapitan nie zrobiła sobie żadnej fizycznej krzywdy. Za późno uniosła spojrzenie na jej twarz. – Masz poharataną twarz – zauważyła niedelikatnie, zagryzając mocno dolną wargę, bo nie wiedziała, na ile mogła sobie pozwolić. Nawet jeśli chodziło o zwykłą pomoc. – Wejdźmy do auta – zaproponowała i zupełnie świadomie otworzyła drzwi po stronie kierowcy, nie chcąc, aby Astra prowadziła w takim stanie. Gdy tylko znalazły się w środku (Callaway zrzuciła przedtem płaszcz przeciwdeszczowy, ale na nic zdały się jej dobre zamiary, bo wciąż okrutnie z niej kapało), odważyła się spojrzeć na nią jeszcze raz, tym razem w samochodowym świetle. – Pojedziemy do mnie – powiedziała tak, jakby wcale nie spodziewała się sprzeciwu. – Nie możesz wrócić w takim stanie na komisariat. – Jasne, Averill nie była w stanie zdziałać cudów, ale przynajmniej mogła opatrzyć jej krwawiącą wargę i upewnić się, że Cabrera miała wszystkie kości na swoim miejscu.
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przepraszam za to
Dopiero te słowa dotarły do Astry, która przeniosła spojrzenie na Callaway i z zaskoczeniem stwierdziła, że tamta była cała i zdrowa. Mokra i przemęczona, ale jej twarz była cała, czaszki nie roztrzaskała kula ani nigdzie indziej nie dostrzegła krwi. A przecież była pewna, że to się stało.. W chwili, gdy tłukła gościa wierzyła, że miała ku temu bardzo ważny powód.
Opuściła wzrok w dół, na drżące dłonie i nieznacznie przytaknęła na znak, że było w porządku. Odpowiedziała automatycznie. Nawet nie zastanawiała się nad tym, co czuło ciało, gdy w głowie działy się szalone rewolucje. Już kiedyś tak miewała. Wiedziała, czym to było i nienawidziła dręczącej jej suchości oraz zapachu piasku, który czuła pomimo deszczu.
Wspomnienie zlało się z rzeczywistością, na co psychiatra miałby odpowiednią nazwę.
Otworzyła drzwi i wciąż otępiała zastygła w bezruchu pozwalając aby deszcz wpadał do środka. Głos Averill znów przywołał ją do porządku, więc mechanicznie wsiadła do środka i pomyślała o lekach, których dawno nie brała, a jakie teraz stały i niej w kuchni. Dzięki nim szybciej doszłaby do siebie.
- Czemu to zrobiłaś? – rzuciła słowa w przestrzeń i drżącą dłonią przeczesała mokre włosy do tyłu. – Czemu chciałaś ratować tego psa? Po co? – Uderzyła ręką w deskę rozdzielczą. – Mogłaś zginąć! – Averill nie mogła tego wiedzieć, ale Astra poddała się emocjom, od których się dusiła. – Przecież.. – Gwałtownie nabrała powietrza. – Nie może być tak, że.. – Znów wdech, przy którym obróciła twarz w jej stronę. – ..za jednego życia patrzę jak umierają dwie osoby, które kocham. – Ostatnimi słowami dała do zrozumienia, że wcale nie była zła na Callaway a na los, świat i to, co w jakimś stopniu miało wpływ na zaistniałe sytuacje. Za to, że była świadkiem śmierci Rosaline (która w jej przeświadczeniu umarła) i prawie stała się obecna przy morderstwie Averill. Na domiar złego zamarła i zanim padł strzał nie zrobiła nic, żeby to zmienić. Zawiodła i była tym faktem cholernie przerażona. Przez jej zachowanie ktoś mógł zginąć. Nie ktoś a kobieta, na którą teraz patrzyła nie z wyrzutem a dezorientacją i szczerym załamaniem, jakby rzeczywiście doszło do tragedii, chociaż tak naprawdę Ave nic się nie stało.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Na początku nie zrozumiała skąd ten podniesiony ton, skąd ten gniew. Nie wiedziała, że przez kilka minut w jej głowie była martwa, we krwi, z dziurą w czaszce czy w klatce piersiowej. Zerknęła na nią z ukosa i poczuła nieprzyjemne ukłucie strachu, gdy jej dłonie uderzyły w deskę rozdzielczą. Miała wrażenie, że gdyby tylko mogła, zamiast w kawałek plastiku Astra uderzyłaby w nią.
Chciałam dobrze. – Tyle tylko mogła powiedzieć, przeczuwając, że nic, czym by spróbowała się wytłumaczyć, nie uspokoiłoby gniewu Cabrery. – Nie wiedziałam, że to tak się potoczy. – Jak mogła wiedzieć? Jak mogła przewidzieć, że pobliskie mieszkanie było zajmowane przez kompletnego szaleńca, który wyceluje w nie broń?
Chciała dodać coś jeszcze; chociażby znowu przeprosić. Zaraz jednak dostrzegła jej rozbiegane oczy, a w nich coś, co tak dobrze znała. Strach. I nagle jej własny lęk przekształcił się w żal, bo przecież nigdy nie chciała wzbudzić w niej aż tak silnych emocji. Jedyne, na czym jej zależało, to uratowanie żywego stworzenia, które nie miało szansy wybawić się z opresji samotnie.
I wtem nadeszły jej słowa, otwierając we wnętrzu Averill tę dawno już zabliźnioną ranę, której skrzętnie starała się nie dotykać przez ostatnich dwadzieścia lat. Spuściła wzrok, czując, jak strach wraca, ale teraz z zupełnie innych powodów.
Nie masz tego na myśli. – Pokręciła głową, gdy w jej gardle nagle zrobiło się przeraźliwie sucho, nawet mimo deszczu, którego nałykała się przypadkowo podczas ich heroicznej akcji. Nie mogła tak mówić, nie mogła ujmować tego w takie słowa, bo choć Averill wiedziała, o co jej chodziło, wbrew sobie zaczynała czuć coś, czego nie powinna i bała się, że zrobi albo powie coś nieodwracalnego. – Przepraszam, że cię wystraszyłam. Przepraszam za wciąganie cię w ten pomysł – dodała z nadzieją, iż jeśli skupi się na mówieniu, ugasi w sobie to pragnienie, aby pokazać jej, że naprawdę tam była, cała i zdrowa, na wyciągnięcie jej ręki. Odruchowo wcisnęła paznokcie w mokry materiał spodni. – Pojedziemy do mnie – zarządziła, po czym, żeby już nie myśleć o Astrze i o jej słowach, chwyciła za leżące gdzieś niedaleko kluczyki i odpaliła samochód, czując mocno bijące w jej piersi serce. I bynajmniej nie była to sprawka tego, że właśnie miała prowadzić radiowóz bez uprawnień.

/ zt, możesz nam zacząć tutaj jak chcesz :D
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
27
175

rozpoczyna rezydenturę na kardiochirurgii

Swedish Hospital

sunset hill

Post

#19

Belle po wypadku pociągu postanowiła wreszcie odświeżyć swoje prawo jazdy. Bo bądź co bądź zrobiła je ledwo ukończywszy 21 lat, ale i tak jeździła komunikacją miejską, więc nie potrzebowała samochodu. A jak pewnie nie od dziś wiadomo, jeśli czegoś nie robimy regularnie to często zapominamy jak to było, więc gdy Belle jechała do przeglądu z samochodem mamy to najpierw cofała za bardzo na krawężnik, potem kilka razy pomyliła gaz ze sprzęgłem, dusząc samochód, ostatecznie dojechała do warsztatu po zachodniej stronie Seattle. A po ukończonym już przeglądzie, który oczywiście został zaliczony z racji tego, że jej mama dbała o swój samochód, blondynka znów jechała w stronę domu, jednak na chodniku zobaczyła swoją koleżankę Sookie. Zahamowała, może trochę zbyt gwałtownie, o czym świadczył pisk opon, a następnie uchyliła okno od strony pasażera.
- Hej Sookie, może dasz się podwieźć? - zaproponowała, jednak mimo oponowania ze strony drugiej blondynki nie ruszyła się z miejsca, nie zważając na trąbiące za nią klaksony pozostałych aut. Pewnie tylko to spowodowało, że Sookie wsiadła do jej auta i ruszyły, zamiast do przodu to do tyłu, ale w porę Belle się opamiętała że to nie ten bieg i pojechała wreszcie do przodu. Miały sporo szczęścia że póki co świeciły się same zielone światła.
- To gdzie cię podwieźć, bo nie usłyszałam przez te klaksony? - zapytała jeszcze, a gdy usłyszała odpowiedź to pewnie skręciła w odpowiednią uliczkę, by dojechać na miejsce skrótem. Wtem w radiu rozbrzmiało "Dernière Danse" Indili, więc blondynka spojrzała na swoją towarzyszkę.
- To moja ulubiona piosenka, pozwolisz że podgłośnię trochę? - zapytała jeszcze i nie poczekawszy na zgodę czy protest ze strony blondynki podgłośniła radio, śpiewając wraz z piosenkarką swoją ulubioną piosenkę. A trzeba było przyznać że nie fałszowała, bo naprawdę miała ładny głos i umiała śpiewać, po Francusku to już w ogóle.
Ostatnio zmieniony 2021-06-27, 14:20 przez Belle Chateux, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

dreamy seattle

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Zamyślona szła przed siebie z reklamówką w dłoni. Była w ulubionej knajpie wegańskiej, z której wzięła obiad na wynos dla siebie i siostry, która swoją droga pewnie umierała z głodu. Chyba, że zamówiła sobie coś bez niej, co byłoby chamskie.
Westchnęła ciężko, chociaż z lekkim uśmiechem i dziarskim krokiem zmierzała przed siebie, a jej jasne, lekko falowane włosy, obijały się sprężyście o ramiona i plecy.
Kilka dni temu miała rozmowę o pracę i chyba poszła całkiem nieźle, bo ku jej zaskoczeniu została przyjęta i to natychmiastowo. Najważniejszą, dobrą, wiadomością, było to, że jej siostra jednak nie jest śmiertelnie chora, więc nie umiera, co oznacza, że będzie żyła. No właśnie, żyć, nie umierać.
W pewnym momencie usłyszała głośny pisk opon i odskoczyła w bok, wystraszona, kątem oka zerkając na źródło dźwięku. Dłoń bezwiednie ułożyła na klatce piersiowej, bo miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Nie była pewna czy zna samochód, który się przy niej zatrzymał. Dopiero, gdy kierowca uchylił szybę, zajrzała do środka i zobaczyła Belle.
Hey! Coo? Ja… W zasadzie mam niedaleko, dam radę — odparła, machnąwszy niedbale dłonią, jakby faktycznie mieszkała zaraz za rogiem. Tak naprawdę miała do domu parę ładnych kilometrów i nie była nawet pewna czy Belle o tym wie. Wie? Kurczę.
Nie chciała wsiadać do auta, bo miała dziwny strach przed jazdą z niesprawdzonymi kierowcami, szczególnie takimi z małym doświadczeniem. Nagle za nimi rozległa się kaskada klaksonów. Ludzie trąbili, jakby zostawili zupę na kuchence. Skrzywiła się lekko, słysząc w końcu okrzyki o to, aby się pospieszyły. W akcie rozpaczy wsiadła w końcu do środka, zatrzasnęła za sobą drzwi, po czym zapięła pas. Gdy auto ruszyło, ale do tyłu, pisnęła cicho, jak myszka, i przytrzymała się fotela. Na szczęście sytuacja zaraz wróciła do normy. Zerknęła na Belle, gdy ta spytała się gdzie ją podwieźć. — South Park — odparła i uśmiechnęła się niepewnie, próbując uspokoić bijące mocno serce.
Tak, nie krępuj się — dodała cicho, bo w zasadzie i tak koleżanka już pogłosiła. Odetchnęła głęboko, zerkając za okno od strony pasażera.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
27
175

rozpoczyna rezydenturę na kardiochirurgii

Swedish Hospital

sunset hill

Post

Jak to możliwe że Sookie odbyła taką dobrą rozmowę kwalifikacyjną, oraz o przyjęciu nowej posady i o niczym nie powiedziała Belle, by mogły przez chwilę sobie poświętować? Nie mówię przecież o zapijaniu się do utraty przytomności, bardziej o zjedzeniu z tej okazji ciasta i wypicia do niego lampki różowego wina, albo by wyjść na miasto zwyczajnie potańczyć, ale oczywiście bez zostawiania przyjaciółki gdy obok ciebie zakręci się jakiś facet. Taki typowy babski wieczór i babskie świętowanie chodziło po głowie Belle gdyby tylko miała ona co świętować. Bo niestety póki co jej życie było pasmem niepowodzeń. Wiadomo też że blondynka nie zamierzała wystraszyć Atherton, po prostu dawno nie siedziała za kierownicą i musiała wyczuć ponownie auto, co jest zresztą zrozumiałe, prawda? A przynajmniej tak to sobie tłumaczyła, bo wcale ale to wcale nie jest beznadziejnym kierowcą. Gdyby ktoś jej tak powiedział to pewnie by się załamała, bo w czym w końcu jest dobra? Nie można przecież być beznadziejnym we wszystkim! Jednak słysząc wymówkę przyjaciółki, spojrzała na nią jedynie pobłażliwie.
- Sookie, nie kłam proszę, przecież wiem gdzie mieszkasz. No chyba że o czymś mi nie wiadomo i zmieniłaś lokum? - zapytała nie zważając na głośne klaksony z tyłu za nimi. Nie wiedziała dlaczego przyjaciółka odmawia jej odwózki. Jej auto wyglądało źle? Belle wyglądała strasznie? Pewnie Chateux nie wiedziała, albo zapomniała o tym, że Sookie wolała jeździć ze sprawdzonymi, najlepiej doświadczonymi kierowcami, a nie z kimś, kto po kilku latach od zdanego prawka wsiadł za kółko. Gdy tylko pomyliły się jej biegi i ruszyły do tyłu zamiast do przodu, Belle od razu przełożyła na właściwy bieg i wróciły do normalności.
- Nie bój się, wszystko mam pod kontrolą. Po prostu wsiadłam pierwszy raz od długiej przerwy za kółko i muszę sobie przypomnieć co nie co. - chciała uspokoić przyjaciółkę, choć pewnie uzyskała wręcz przeciwny efekt. Ale potem zagłuszyła ten strach podkręconą nieco głośniej piosenką.
- Po prostu lubię Francuskie nuty, taka już moja natura, wiesz? - zagaiła jeszcze pod koniec piosenki do przyjaciółki, która usilnie coś wypatrywała za oknem. A gdy piosenka się skończyła to Belle próbowała ściszyć radio, co kompletnie nie działało, co gorsza nastąpiły głośne, mocne, metalowe dźwięki.
- Co jest? Nie mogę ściszyć tego radia! - próbowała przekrzyczeć muzykę, która rozsadzała wręcz jej głowę i tak skupiła się na kręceniu gałką od radia, że nie zwracała uwagi na drogę, gdzie dojeżdżały do przejścia na pieszych, po którym szła grupa przedszkolaków z wychowawczynią.

autor

dreamy seattle

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

W zasadzie rozmowa o pracę odbyła się kilka godzin temu, więc zwyczajnie nie zdążyła powiedzieć Belle o jej sukcesie. Los chciał, że jednak się spotkały, więc mogła jej o tym opowiedzieć i to osobiście, a nie przez telefon. Słysząc, że Belle nie dała się nabrać na jej wymówkę o miejscu zamieszkania, postanowiła zagrać głupią blondynkę, którą właściwie po części była. — O tak? - spytała i rozejrzała się jeszcze — Faktycznie, chyba straciłam orientację w terenie — mruknęła, pukając się w czoło i cicho śmiejąc.
Właściwie nie uważała Belle za złego kierowcę, po prostu… Po prostu… No dobrze, może trochę ją za taką uważała - w końcu była niedoświadczona, tak? A chyba wszyscy niedoświadczeni kierowcy nie są najlepszymi kierowcami, prawda?
Nie mówiąc już o takich, którzy wsiadali za kółko po długiej przerwie. Długiej?
Ile czasu nie jeździłaś? — spytała, mrużąc podejrzliwie oczy. Miała cichą nadzieję, że ta długa przerwa to może weekend, góra tydzień. Gdzieś w głębi miała jednak wrażenie, że chodzi o dłuższą przerwę. Stwierdzenie, że Belle ma wszystko pod kontrolą jakoś jej nie uspokajało.
Słysząc o francuskiej muzyce, Sookie pokiwała pospiesznie głową. — Tak, pamiętam. Mówiłaś mi o tym milion razy. Uśmiechnęła się mimo wszystko, bo Chateux była tak pozytywną osobą, która chyba w ogóle się nie przejmowała i brnęła do przodu, niczym taran, chcąc osiągnąć swoje cele. Sookie jej tego nawet trochę zazdrościła, bo sama przejmowała się chyba wszystkim.
Nawet nabrała nadziei, że dojadą do celu bez przykrych niespodzianek. Wtedy jednak stało się kilka niepokojących rzeczy na raz. Radio wyło, jakby je ktoś mordował i z jakichś powodów nie dało się go przyciszyć. — Spróbuj wyłączyć! —zasugerowała, krzycząc, bo inaczej nie dało się rozmawiać. Blondynka uniosła wzrok, kiedy doszło do niej, że Belle nie patrzy na drogę.
Belle! Hamuj! Ludzie na ulicy! —krzyknęła, a nawet zawyła, wysokim, raniący uszy tonem, po czym chlasnęła się dłońmi w twarz, zasłaniając sobie oczy. Najwyżej wszyscy zginą.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
27
175

rozpoczyna rezydenturę na kardiochirurgii

Swedish Hospital

sunset hill

Post

To tylko los chciał by Belle dowiedziała się o uzyskanej przez Sookie pracy jako pierwsza, co oczywiście sprawiało że blondynka będzie się czuła w pewnym sensie wyróżniona, skoro to jej powierzono tę informację jako pierwszej, w dodatku byłaby bardzo dumna z przyjaciółki. Ale póki co nie rozmawiały o pracy, może to i lepiej bo jeszcze Chateux by się zdenerwowała i mocniej docisnęła pedał gazu? Jej przełożony wzbudzał w niej tak wiele sprzecznych ze sobą emocji...
- Skoro już ustaliłyśmy że jesteś daleko od domu, to co robiłaś w tej dzielnicy? Czyżbyś nocowała u kogoś? - i znów zmierzyła przyjaciółkę bacznym spojrzeniem, bo skoro Sookie taka niezorientowana, to może próbowała coś ukryć? Ciekawe czy wreszcie blondynka znalazła właściwego faceta, u którego może przenocowała, ale jeszcze to nie było oficjalne na tyle, by zdradzić ten związek bliskim. Tyle że blondynka była zbyt elegancko ubrana jak na randkę, a może właśnie to był strój na wieczorną randkę, a skoro był już ranek to może ubrała to co miała pod ręką? Belle ewidentnie poniosła w tej chwili wyobraźnia, pewnie dlatego bo życzyła Atherton jak najlepiej, skoro sama nie miała szczęścia w miłości. Gdy usłyszała zaś pytanie ze strony przyjaciółki to musiała policzyć w myślach, bo trochę już nie była za kółkiem.
- Będzie chyba 4 lata, albo przynajmniej 3,5. - odpowiedziała całkiem szczerze, bo nie była do końca pewna czy po zrobieniu prawka korzystała z auta głównie przez rok, czy 1,5 roku, dojeżdżając jeszcze na uczelnię. Potem okazało się że transport kolejowy czy tam miejski był tańszy od zużycia paliwa w samochodzie, więc przesiadła się na tamten transport. Chociaż po wykolejeniu ostatnim zdecydowała że nie wsiądzie więcej do pociągu, zatem dobrze że szpital nie był zbyt daleko od domu i można było przejechać się taksówką czy autobusem.
- Jeśli chcesz to możemy przełączyć po mojej piosence na twoją ulubioną stację radiową. - dodała jeszcze, bo tak by było sprawiedliwej jednak, ale nie było im to dane, bo po piosence radio wręcz zawyło od głośnej muzyki o mocnych tonach, a Belle starała się za wszelką cenę utrzymać kontrolę nad radiem, jednocześnie zapominając o kontroli nad samochodem. Skoro nie mogła go ściszyć, to przyjaciółka miała dobry pomysł by go wyłączyć, ale ten guzik również nie działał, mimo że Belle naciskała go wielokrotnie, na zmianę to naciskając jego, to kręcąc gałką głośności. Chciała również zmienić falę, czy kanał, ale żaden przycisk, nic wręcz nie działało.
- Staram się, ale nie działa! - odkrzyknęła, próbując przekrzyczeć radio, wtem usłyszała coś o hamowaniu, spojrzała na jezdnię i z całej siły nacisnęła hamulec, tak że z piskiem opon wręcz zatrzymały się centymetr przed pasami dla pieszych. Oddech blondynki przyspieszył, ręce trzymała na kierownicy, wystraszyła się, a serce? Ono prawie wyskoczyło z jej klatki piersiowej.
- Było blisko. - powiedziała cicho, pewnie bardziej do siebie niż do Sookie, opierając się o fotel kierowcy. Pewnie za nimi rozległo się trąbienie, bo światła zmieniły się dla nich na zielone, ale Belle była w takim szoku, że nie potrafiła ruszyć. Jeszcze ta muzyka przyprawiała ją o ból głowy.

autor

dreamy seattle

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Seattle, Chinatown, 23rd N Street czy jakaś inna, koło skrzyżowania z Belmont Park czy z czymś innym, ciepły wczesnojesienny dzionek, godzina jedenasta, luzik – świat pierwszych żółtych liści, nieśpiesznych dostawczych furgonetek, ruch na ulicy znośny, ruch na chodniku takoż wyznaczany tempem małych prywatnych spraw, proszę: Edward Cardella wychodzi z kwiaciarni całkiem zadowolony, będzie się godził z żoną, w sumie z okazji narodzin trzeciego wnuka, a tam? Samantha Fidelmayr, otyła niestety, ale żwawa, choć dziś to emocje, małe emocje zwolnionej z administracyjnej posady w pobliskiej primary school, idzie na jakieś słodycze, mija dwóch gimbusów z deskorolkami – a to nie powinni być w szkole?, Rowan Malmsley i Patrick Miro, rudzielec i czarnoskóry, kto ich tam wie z czego tak rechoczą – o, a tam Brent O’Leary, gazeta, kawka, to samo krzesełko co od dekady, odpoczywa po fryzjerze szukając pracy na przedostatniej stronie Seattle Timesa, a tu Georg P. Hannock, a tam Keira Palmer, C.J. Hall, Sean Anderson, Lindsay Wallings, Brahmakrishnan Chikkalaparuśravati, Dewey Adams, twarze, nazwiska, sprawy, jak drobinki kurzu w słupie ciepłego światła, każdy po coś istnieje, nie? Każdy coś-
– STOP!
Nagle. Totalnie.
Dziewczyna wyrasta przed mężczyzną jak ten odwrócony hiszpański znak zapytania: przed słowem jeszcze, zanim się zada w ogóle pytanie.
– Stop… eee.. hehe – pierwszy atak okazał się za mocny chyba nawet dla niej samej, teraz się mityguje, uśmiech dość kretyński, mina typu „ups! ale nie szkodzi, nie?”, chuda dłoń przeczesuje włosy które wiatr wydłubał z jakiegoś chyba przedwczorajszego kucyka…
Przedwczorajszego – bo po kilku sekundach konfrontacji cała dwudziestolatka wydaje się jakaś… no niestety, przedwczorajsza.
Te włosy, hm, można by umyć jednak. Twarz zresztą też, choć na worki pod oczyma to nie pomoże, ale może pomoże na ewidentnie brudne dłoni i poszarzałe od robienia czegoś ostatnie paliczki wszystkich palców (tak, i za paznokciami też problemy). I ta koszulka – musi być taka jakaś postrzępiona? te dziurki to moda czy…mole? I te portki, workowate, przesadnie już chyba podziurawione (ta moda!), i dobrze że nie stanęła tyłem, bo zaświadczyłoby to ponad wszelką wątpliwość, że to nie ławki zostawiają takie dowody na pupie… I ta skórzana kurtka w sumie… co: nie stać jej na nowszą? A już to, co trzyma w rękach / na rękach, jakaś bezkształtna torba – czy ona się samodzielnie nie porusza przypadkiem?
– Znaczy nie „Stop”, tylko przepraszam, ale… –mimo pierwszego impetu artykułuje głoski podejrzanie ślamazarnie, jakby musiała każde słowo wyjąć skądeś-głęboka i obejrzeć, ale to nie z wielkiej odpowiedzialności za komunikację, tylko z innego chyba powodu. No bo wreszcie – te źrenice? Gdyby był czas się w te pierwsze kilkanaście sekund przyjrzeć… – o ile warto, w ogóle…
– Chodzi o to, że stoisz na zakurwiście ważnej studzience. O punkt jedenastej trzydzieści sześć – tutaj podobna do grabki dłoń skierowała się na żarzący się w szybie sklepowej wyświetlacz: no 11:36 jak nic! – Iiii, wiesz: jest taka sprawa – że musisz mi pomóc. Słuchaj…
Słowa wysypują się z lekko popękanych ust trochę chaotycznie, tak? A w amorficznej torbie na ramię, trzymanej jednak też lewą ręką pod pachą (w tejże dłoni też połówka skręta sącząca dym o słodkawym zapachu), no chyba naprawdę coś żyje!
Dziewczyna stara się śledzić historię zaskoczenia (bądź nie) na twarzy niejakiego Seana Andersona, którego los jej wybrał na –kogo: sprzymierzeńca? zbawiciela? adresata? problema? – stara się śledzić i nagle odpływa w krótki, prawie bezgłośny, nieco przydymiony rechotek. – Wybacz. –Uspokaja się trochę. – Ale to ważne. Dosłownie – no – chwilkę to potrwa. Tylko musisz tu stać. Okej? – i ta dłoń: „stop” – Ani drgnij. Musisz mi pomóc. Zaraz ja ci…
I na koniec – mała, żałosna trochę miotaninka: najpierw wręcza mu przez pomyłkę skręta, ale nie, nie! (– Sooooory, kurwa –z uśmiechem), nie skręta: trzymaj torbę – a w zasadzie nie torbę, tylko coś, co dziewczę właśnie próbuje wygrzebać z torby – torba ożywa jeszcze chętniej, skręt dymi dziewczynie w oko, aj-psiakrew, ale grzebiemy, grzebiemy – Momencik… – aż z torby udaje się wydostać –

– skłębiony motek cienkiej linki.
– O!
I pisk, na granicy skomlenia.
To jak: pomożesz, nie?
I buchnięcie (niezamierzone!) marihuanowym kłębem sobie –i jemu – w twarz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

ObrazekSeattle, Chinatown, kolejne skrzyżowanie ulic, których numeracja mówiła Seanowi tyle, że powinny znajdować się w Nowym Jorku i w ogóle ze sobą nie przecinać. Rozglądając się wokół niczym turysta - którym nie był - lub imigrant z drugiej strony kontynentu - którym był - mimochodem zarejestrował opadające z drzew żółte liście. Dopiero w tym momencie dotarło do niego, że do zimy zostało mu mniej czasu niż do jesieni w chwili, gdy po raz pierwszy pomyślał o rzuceniu wszystkiego w cholerę i przeprowadzce do Seattle. Myśląc o czasie spojrzał na zegarek - jakiś niedrogi, marki NoName, co w byłej firmie mu nieustannie wypominali. Podobno nie wypada na spotkanie z zarządem japońskiej firmy działającej na rynkach całego świata przychodzić z zegarkiem za dwadzieścia dolców. Nawet, jeśli ma fluorescencyjne wskazówki.
ObrazekPrzyglądał się nie tylko miastu, ale również jego mieszkańcom: uśmiechniętemu mężczyźnie wychodzącemu z kwiaciarni z bukietem. Sean często kupował kwiaty Elenie (i innym kobietom) i miał nadzieję, że znowu znajdzie taką, której będzie mógł bez okazji przynosić róże lub tulipany. Trochę zazdrościł temu starszemu panu, jego małżeństwo musiało być szczęśliwe. Przesunął wzrok dalej, zauważył korpulentną, ale pełną energii kobietkę, pewnie zirytowaną na własne dwuminutowe spóźnienie do pracy albo na spotkanie. Takie żywe osoby zawsze są punktualne. Nie mógł nie zauważyć dwóch chłopaków na deskorolkach, łamali głęboko zakorzenione stereotypy, udowadniali, że cała ludzkość jest jedną rasą. Dzieci nie widziały różnic, dorośli im je narzucali.
ObrazekTo będzie dobry dzień, obiecał sobie w myślach, nic mnie nie może zaskoczyć.
Obrazek-STOP!
ObrazekNo jednak, kurwa, może.
ObrazekKobieta wyrosła mu przed oczami jak z podziemi, niczym niespodziewany viral zalewający social media i zmuszający działy marketingu do znalezienia nawiązań do ich własnej marki, a później wrzucenia w sieć swoich wersji, podróbek o wielokrotnie niższych zasięgach. Albo jak cięcie budżetu dwa dni po podpisaniu umowy na kampanię telewizyjną z zasięgiem na całe Stany.
ObrazekO ile szokujące (i nieco niepokojące, musiał to przyznać) było jej nagłe pojawienie się w odległości, którą na ogół uważał za prywatną i przeznaczoną dla (byłej już) żony, o tyle zdecydowanie mniej zdziwił go jej wygląd. Był na studiach, wiedział. Na ogół ci najinteligentniejsi studenci upadlali się najbardziej - głównie w oczach własnych i własnych rodziców. Reszta społeczeństwa generalnie miała w dupie ich wybryki, niech się wyszaleją. Tę pannę musiało mocno ponieść, bywa.
ObrazekStarał się wyłowić z jej słów jakiś sens, coś czego mógłby się uczepić jak skalnej półki w czasie upadku albo ścieżki prowadzącej go we właściwym kierunku, ale - wyrwany z kontemplacji jego nowego miasta - nie nadążał za tokiem myślowym dziewczyny. Zrozumiał tyle, że stoi na jakiejś studzience, więc opuścił wzrok w odruchu posłuszeństwa.
ObrazekStudzienka rzeczywiście tam była.
Obrazek-To jak: pomożesz, nie?
Obrazek-E. No, tak - wykazał się elokwencją godną laureata konkursu "Nowojorskie Lwy Marketingu 2018".
ObrazekCholera, statuetka została w NY, pomyślał.
[Poszukiwania] Praca szuka człowieka w ambitnym, dynamicznym i fabularnie aktywnym zespole Agencji Light Side

"Gotyckie odrzwia chylą się i skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich w brylantowej mgle"

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Alki”