WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

24.12.2023

ODPOWIEDZ
dance, tonight - like you're never gonna die, I'm the catcher in the rye
Awatar użytkownika
31
191

prowadzi małą księgarnię

the second shelf

portage bay

Post

Chciał już być w domu.

Chciał być w domu tak bardzo, że z wolna zaczynał żałować własnej uległości, w tamtym czasie impulsywnie nazwanej kompromisem. Rzeczony kompromis miał być z punktu widzenia Percivala przede wszystkim próbą wydostania się ze swojej strefy komfortu – z jego bańki, iryzującej wszystkimi kolorami codziennej stagnacji, która teraz pękła, pozostawiając po sobie co najwyżej strużkę śliny, kiedy już przysłowiowo pospluwał sobie w brodę, z wyrzutem, że dał przekonać się Leah (swojej narzeczonej, która narzeczoną nie była ani mniej, ani bardziej, niż przed laty, kiedy jej się oświadczał) do jej pomysłu, i że w pierwszej kolejności w ogóle uwierzył, że plan, który na papierze prezentował się dość znośnie, na rzeczywistość uda im się przełożyć bez żadnych drastycznych zmian.

Ale pomimo zapewnień zmiany zaszły i tak, podobnie jak zajść mogły te wszystkie „nieprzewidziane okoliczności”, których w gruncie rzezy mógł się jednak spodziewać. W jakimś stopniu nawet ją rozumiał – Leah i jej motywy, i potrzebę spędzenia z rodziną całych, a nie tylko części świąt, choć nie mógł przy tym odpuścić sobie wisielczego humoru, ani odebrać sobie prawa do tego, żeby czuć się zdradzonym. Tym bardziej, że dziewczyna obiecała mu, że wrócą razem, jednocześnie jakby pokpiwając sobie z tej wersji Percivala, która dziś samotnie próbowała w kącik przedziału wcisnąć się tak, żeby, po pierwsze – nie rzucać się w oczy, i po drugie – żeby zadbać o komfort bezwładnej niesprawnej nogi, która po wielogodzinnej podróży nie tylko sztywniała, ale na jakimś odcinku trasy zaczynała pobolewać, a potem już po prostu boleć jak skurwysyn w miejscu, w którym tuż poniżej kolana zaczynała się niejednoznaczna linia prawowitego, intensywnego czucia.

Był taki etap, kiedy wchodzącym-wychodzącym-i-przesiadającym-się pasażerom miał jeszcze siłę tłumaczyć, że wolne miejsce naprzeciwko niego mu się należało, bo za nie – technicznie rzecz ujmując – zapłacił, ale w jakimś momencie stracił rezon albo cierpliwość, albo jedno i drugie; co zbiec musiało się z kolejnym z tych ukradkowych spojrzeń, których nienawidził bardziej, niż ofert pomocy, o którą nie prosił – dziś upodlony już co najmniej dwa razy, nie mogąc poradzić sobie z wniesieniem bagażu, a potem przerzuceniem go do prowizorycznego luku tuż pod pociągowym stropem. Frustrował się, oczywiście; przede wszystkim ściskiem zogniskowanym pomiędzy trącymi o siebie, cudzymi kolanami, ale tej frustracji dawał upust po cichu – zaśnieżoną taflę okna barwiąc głębiej powziętym oddechem, albo przekartkowanym od czasu do czasu Johnem Steinbeckiem, którego próbował czytać, kiedy pociąg akurat nie trząsł się i nie rzęził za mocno na torach, albo w desperackich próbach drzemki, która zawsze kończyła się tak samo, czyli cierpnącym karkiem albo skronią obijającą się o rozdygotaną szybę. Oka jednak, tak naprawdę, nie zmrużył ani razu, choć robił wszystko, żeby uniknąć kontaktu wzrokowego z resztą współpasażerów – dlatego nie śledził tego stanu osobowego, równie dobrze mogącego stanowić konglomerat każdych najróżniejszych twarzy, które – gdyby podniósł głowę – widziałby właśnie po raz pierwszy.

Sprawy na pewno miałyby się inaczej, gdyby przesiadywał teraz w cieple swojej księgarni (przez klientów odwiedzanej zbyt rzadko, żeby dogrzewany metraż miał okazję wystudzić się przy którejś z tych okazji, kiedy ktoś jednak szarpał za drzwi, mrużył oczy na kartkę, na której wyraźny druk kazał jednak pchać – i drzwi wreszcie otwierały się nieśmiało, jakby potencjalny impet mógł spłoszyć książki; książek nie płoszył, ale panoszące się po lokum kociska, czasami, owszem). Przedział nie był jednak jego księgarnią – tą skromną, milczącą świątynią słowa pisanego – więc nie dość, że w tym wypadku Percy zdawał się kurczyć w sobie, nie mógł też zignorować przenikliwego chłodu ciągnącego od posadzki, wdzierającego się przez wszelkie nieszczelności pociągu. Ratowała go wyłącznie herbata, zabrana ze sobą w wysoki, czerwony termos, którego nasadkę po brzeg wypełnioną naparem oplatał teraz palcami obydwu rąk. Przynajmniej do czasu.


Nie był pewien co to było, ani jak to się stało – pomyślał, że to chwila nieuwagi – że na pewno mrugnął, nawet jeśli musiał najpierw przekonać samego siebie, że to jak najbardziej możliwe i prawdopodobne, że niezamierzenie zatrzasnął powieki kilka razy w ciągu tej samej sekundy; że to nie było migoczące światło, że to nie była żadna a w a r i a, przez którą utknąłby tu na dłużej, niż to konieczne – w co zwyczajnie odmawiał uwierzyć; że po prostu trochę się rozproszył i stąd też trzymana na kolanach papierowa, świąteczna torebka spadła na podłogę, przed wszystkimi podróżnymi wywnętrzając się z dość żałosnych, wzorzystych skarpetek i teraz-już zbitego kubka, który natychmiast wyklął pod nosem; nosem na to wszystko rozpłomienionym rumieńcem, jakim zaszła zresztą cała twarz trzydziestojednolatka.
Przepraszam – przebąknął w kierunku kogokolwiek, spod czyich nóg niezgrabnie spróbował wygarnąć narobiony bałagan. Jeszcze zanim się wyprostował, z wąskiego korytarzyka, na który wychodziły drzwi przedziałów, usłyszał wzbierające poruszenie; dziecięce utyskiwanie (zapowiedź nadchodzącego lamentu), „coś się stało” (i „na pewno nic takiego”), i wreszcie: „zatrzymujemy się?”, które – przysiągłby – oczami wyobraźni widział jako jedną z tych kwestii, jakie wypowiada się, osobę obok ściskając za przedramię.

aurelie louise hill Sean Anderson

autor

percy

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Syd Shaule nie miał ani narzeczonej, ani herbaty w żywo-czerwonym i jeszcze-żywym (to jest: ciepłym, jeśli kierować by się regułą, że to na podstawie temperatury właśnie, między innymi, niektórych da się zaliczyć do grona nieżywych, a innych dokładnie przeciwnie) termosie, ani nawet kubka, który można by rozbić o niedogrzaną, pociągową posadzkę; miał, natomiast, zajady i opryszczkę gryzącą go w poczerwieniałe zimowym chłodem nozdrza (nie był specjalnie zmartwiony, bo te dolegliwości zimą doskwierały mu co roku od paru ładnych lat, i na całe szczęście trzymały się wyłącznie okolic ust i nosa), nieważny bilet, który powinien był wykorzystać wczoraj, a starał się jakimś cudem i samego siebie przekonać, że może go wykorzystać i dzisiaj, oraz - na przewieszonym ponad barkiem, szerokim pasku - coś w rodzaju kociej, podróżnej przewozówki, z tą drobną różnicą, że zamiast kota nosił w środku troje przechłodzonych, sowich piskląt. Jedno z nich nie miało oka, a drugie - o ironio to, któremu fizycznie, przynajmniej przed dokonaniem głębszych oględzin, nie brakowało niczego oprócz matczynej miłości - szczególnie dużych szans na przetrwanie dzisiejszej podróży pociągiem, nie wspomniawszy już o nadciągającej nocy.

Blondyn nie panikował, ale był w ewidentnym stanie konfliktu (wewnętrznego; z wierzchu nie dało się nic poznać - siedział względnie spokojnie, co jakiś czas tylko łypnąwszy przez materiałowe okienko swojego dziwnego bagażu na żałosną, szaro-pierzastą zbieraninę kilkutygodniowego ptactwa, i cmoknąwszy przy tym, bezgłośnie, z troską, ale bez większej nadziei). Z jednej strony liczył, że uda mu się dotrzeć na dyżur weterynaryjny w ciągu najbliższych paru godzin, nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że najsłabszemu z piskląt bardziej od lekarza potrzeba jest cudu, a w cuda nie wierzył jeszcze dłużej, niż zmagał się z febrą. Z drugiej strony naprawdę próbował pamiętać, nauczony bolesną arytmetyką zbyt wielu z ostatnich wydarzeń, żeby się nie nastawiać; nastawić to można było co najwyżej wodę - na herbatę z mlekiem, pijaną w pojedynkę, a nie się - bo i po co, skoro sydowe marzenia kończyły się zawsze rozczarowaniem, i nawet jeśli, w pozytywnym tonie, usiłował zawody nazywać nauczkami, to te bolały tak samo, jeżeli - z jakiejś przyczyny - nie bardziej.

Jeśli Syd by widział, jak pakunek wieziony przez Burtona chwieje się i zamierza przechylić w najniewłaściwszy z możliwych kierunków, pewnie by coś zrobił, choćby i nieśmiało - wyciągnąwszy dłoń, by powstrzymać przedmiot przed upadkiem, albo chociaż kostkę w przemokniętym śniegowcu, tym sposobem próbując zamortyzować nadciągającą kraksę. Niestety, Syd nic nie widział przede wszystkim dlatego, że nie było go w przedziale - a nawet gdyby był, i tak pewnie by się nie gapił, z ruchów trzydziestojednolatka sprawnie i szybko wyczytawszy, że temu nie zależy na cudzych spojrzeniach, a potrzeba jest mu raczej prywatności i świętego spokoju. Zamiast jednak omijać Percy'ego spojrzeniem, Shaule przyklejał policzek do okna, dalszą od chłodu szyby dłonią asekurując przechylający się bagaż, a w nim trzy półżywe zwierzęta.
Próbował dostrzec coś przez zaparowaną taflę (potarł ją dłonią, ale szkło natychmiast zaparowało znowu, i w dodatku spociło się warstewką zupełnie niepomocnych, cieknących ku podłodze kropel), ale nabawił się tym sposobem wyłącznie jednostronnego rumieńca.
Ktoś klepnął go w ramię i spytał, czy Syd coś widzi - Syd natomiast mógł pokręcić tylko głową (obydwie ręce miał zajęte, a swój kajecik wepchnięty głęboko w odmęty plecaka), być może wychodząc tym sposobem na gbura. Ktoś inny kazał mu się przesunąć - i dopiero wtedy Shaule uznał, że może lepiej byłoby się, rzeczywiście, wślizgnąć jednak do przedziału, niż koczować w korytarzu, w oczekiwaniu na skazane na fiasko jeden na jeden z konduktorem.
Zrobił dwa kroki - jeden zwykły, drugi przez próg - znalazłszy się po drugiej stronie rozsuwanych drzwi i tym samym prawie wszedł prosto w smętne, ceramiczne skorupy, z podłogi zagarniane teraz przez chłopaka niewiele chyba starszego od niego.

Percival G. Burton aurelie louise hill Sean Anderson

autor

harper (on/ona/oni)

ODPOWIEDZ

Wróć do „Podróże”