Nawet jeżeli był mężczyźnie wdzięczny za to, że ten dał mu szansę na nowy start w życie, to uważał, że już mu się za to zrekompensował. Chociażby tym, jak dobrze filmy z jego udziałem się sprzedawały i ile pieniędzy Archambeau się na nim dorobił. Kiedy Baptiste go zwerbował, to był na początku swojej kariery w tej branży i właśnie dzięki Lorenzo udało mu się wybić. Owszem, sam był wdzięczny mężczyźnie, ale Archambeau powinien być również wdzięczny jemu za to, że z jego pomocą udało mu się osiągnąć taki sukces. Równie dobrze, mógł nigdy nie przystać na jego ofertę i nie zgodzić się na pracę w jego wytwórni, a wtedy nie zdziwiłby się, gdyby nawet nikt o mężczyźnie nie usłyszał. Dlatego tym bardziej uważał, że powinien móc zrezygnować z pracy kiedy sam uzna to za słuszne. Jakby nie było, przecież te wszystkie filmy, w których brał udział, wciąż były oglądane i Baptiste cały czas zarabiał na nich pieniądze.
- Jesteś - wzruszył ramionami. Skoro odebrał słowa mężczyzny jako chamskie, to najwidoczniej właśnie taki musiał być Baptiste. Cała ta dyskusja wydawała mu się absurdalna, a zwłaszcza powód przez jaki do niej doszło. - Sporo zmienia. Chociażby to, że sam mogę decydować o tym, co chcę robić ze swoim życiem - stwierdził. Powinien po prostu olać, nie mieć skrupułów, spakować się i wynieść. Zapewne byłoby to ciężkie i bolesne, bo w końcu darzył Archambeau uczuciami, ale nie mógł skupiać się jedynie na tym i powinien zacząć myśleć o sobie i o tym czego sam chciał. Zresztą, w takich momentach jak teraz naprawdę miał dość Baptiste i jedyne czego chciał, to po prostu być jak najdalej od niego. - Jesteś naprawdę ślepy i głupi, wiesz o tym? - wbił w niego swoje spojrzenie. Może nie zachowywał się w zbyt oczywisty sposób, ale raczej większość osób nie miałaby problemu z zauważeniem, że czuł coś do mężczyzny, bo wystarczyło tylko zauważyć, w jaki sposób patrzył na Baptiste. Jeżeli chodziło o aspekt materialny, to rzeczywiście nie mógł narzekać na to, że czegokolwiek mu brakowało. Wiele dostawał od mężczyzny, a jeżeli czegoś potrzebował, to to również miał. Jednak były również pewne inne aspekty, w których Archambeau niekoniecznie był w stanie dać mu to, czego chciał. W trakcie tej rozmowy tylko coraz bardziej się o tym przekonywał, bo uświadamiał sobie, kim tak naprawdę dla mężczyzny jest i ile dla niego znaczy. - Nie jestem, kurwa, dzieckiem, żeby moje zachowanie pozostawiało wiele do życzenia. Może jeszcze daj mi szlaban i wyznacz jakąś karę? - prychnął i odwrócił głowę, po czym pokręcił nią z niedowierzaniem. Jeszcze tego brakowało, żeby Baptiste uważał, że może go sobie wychować i rozstawiać go po kątach. Możliwe, że w przeszłości bardziej ulegał wpływom mężczyzny i rzeczywiście starał się nie wychylać, podporządkowywał mu się i robił większość rzeczy tak, jak Baptiste tego chciał, ale te czasy już minęły. Wtedy był jeszcze nastolatkiem, a teraz był młodym dorosłym i jego spojrzenie na pewne sprawy uległo zmianie. Doszedł, na przykład, do wniosku, że wcale nie musi każdej swojej decyzji i zachowania podporządkowywać pod mężczyznę i obawiać się tego, że może mu się to nie spodobać. Kolejne słowa Baptiste nieco go zszokowały. To znaczy, już od dawna był świadom tego, że ten traktował go jak swoją własność, ale usłyszenie tego na głos było naprawdę bolesne. Zrobiło mu się cholernie przykro, bo raczej nikt nie chciałby usłyszeć takich słów z ust kogoś, kogo darzył uczuciami. - Nie jestem twoją własnością i nie masz nade mną żadnej władzy. W każdej chwili mogę się spakować, wynieść się stąd i zerwać z tobą wszelki kontakt, a ty nic nie będziesz mógł na to poradzić. Rozumiesz? - odpowiedział mu, niezbyt przyjemnym tonem. Był zaskoczony tym, jak bardzo pewny siebie był Baptiste, bo definitywnie nie powinien taki być. Właściwie, to takim swoim zachowaniem oraz słowami coraz bardziej przekonywał Lorenzo do tego, że na poważnie powinien rozważyć rezygnację z pracy w jego wytwórni i wyprowadzkę. - Nie, nie zachowałem się jak rozkapryszone dziecko - odpowiedział. - Po prostu było mi tak zajebiście dobrze, jak mnie posuwał i tak się wczułem, że nie byłem w stanie ukryć swoich prawdziwych emocji. Od dawna czegoś takiego nie doświadczyłem - posłał mężczyźnie złośliwy uśmiech. Definitywnie kopał sobie właśnie swój własny grób, ale skoro Baptiste nie był dla niego miły, to Enzo również postanowił być dla mężczyzny nieprzyjemny i wbić mu szpilę tam, gdzie zapewne zaboli najbardziej. Wiedział, jakie mniemanie miał o sobie Archambeau i był świadom tego, że takie słowa zapewne urażą jego dumę oraz ego. Nie wiedział, na co liczył, próbując odepchnąć od siebie Baptiste, bo przecież był świadom tego, że nie miał z nim żadnych szans. Kiedy usłyszał jego pytanie, po prostu zamilkł. To był ten moment, kiedy uświadomił sobie, że pod żadnym pozorem nie może przyznać się mężczyźnie do swoich uczuć. Byłby idiotą, gdyby to zrobił, skoro Baptiste dał mu swoimi słowami jasno do zrozumienia, że był dla niego jedynie rzeczą, niczym więcej.
Logiczne, że zrobiło mu się cholernie smutno. Czuł, jak ściska go w gardle, a do jego oczu napłynęły łzy. Wiedział poniekąd, że nic nie znaczył dla starszego, ale mimo wszystko łudził się, że jednak było inaczej. Miał nadzieję na to, że może jakimś cudem Archambeau postrzegał go w inny sposób, ale okazało się, że był w błędzie. Musiał być skończonym idiotą, skoro na cokolwiek z jego strony liczył. - Puść mnie - powiedział, a jego głos nieco zadrżał. Niewiele brakowało mu do tego, żeby się po prostu rozpłakać. Ponownie naparł na niego rękami, chcąc go od siebie odepchnąć, tym razem jednak robiąc to znacznie mocniej i agresywniej. Nie chciał, żeby Baptiste go w tym momencie dotykał. Tak właściwie, to nie chciał nawet mieć z nim do czynienia. Teraz oraz kiedykolwiek indziej.
Baptiste Archambeau