WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Emmanuel & Remington | Restauracja Petite Provence

ODPOWIEDZ
but in all chaos there is calculation
Awatar użytkownika
35
172

Matematyk, wykładowca

University of Washington

broadmoor

Post


...a ta cukiernia? Mój Boże, kiedy oni to wszystko otworzyli? Kiedy ostatnio tu byliśmy, dwa tygodnie temu? Co? Miesiąc?! Nie no, aż tyle to chyba nie...
Remington jak zwykle miał rację i chociaż to Perivale zajmował się na co dzień liczbami, kalkulacjami i wyrywkowo pamiętał każdy wzór jaki kiedykolwiek widział na oczy, miał słabą pamięć do dat. Ich ostatnie wyjście sprzed miesiąca dla przylepionego aktualnie do szyby w taksówce trzydziestoparoletniego wykładowcy zakończyło się morderczym kacem i Emmanuel pierwszy raz od ponad roku (to jest, od czasu pamiętnej paskudnej grypy na krótko przed świętami Bożego Narodzenia) zmuszony był wziąć dzień wolnego.
Przyklejona mocnym, nawykowym uciskiem łokcia do żeber aktówka z ciemnobrązowej skóry sygnalizowała: Góra dwa drinki chłopie, w domu czeka robota!, ale z tyłu głowy jego sytuację poprawiało miękkie serce. Kolokwium było zapowiedziane, na dodatek wszyscy wiedzieli, że Perivale nie ma w zwyczaju nadmiernie znęcać się nad pierwszorocznymi, dlatego lekko i przyjemnie zaserwował im różniczki na rozruch. Sprawdzenie nie powinno zająć dłużej niż pół godziny, a w razie gdyby Goldstein, diabeł jeden namówił go na coś mocniejszego od martini z oliwką, góra godzinę.
Widziałeś? Zamknęli Happy Lemon! Pamiętasz Happy Lemon? Chodziliśmy tu jak jeszcze studiowałem, jaka szkoda...
Westchnął cicho. Oddech rozlał się mgiełką na szybie, a kiedy ta pożarła się sama z odbicia niewyraźnie spojrzały na niego własne, wykonturowane przewlekłym zmęczeniem ciemne oczy. Brązowe jak teczka, jak gorzka cieniuteńka czekolada jaką lubił czasami ułamać sobie od czasu do czasu, miejscami przekrwione. Podobno ładne, zdaniem Lance'a ładnych kilka lat temu. Zdaniem Emmanuela, tak wtedy jak i dzisiaj, jedyny godny uwagi, w pełni estetyczny (nie licząc opuchlizny wyhodowanej rozregulowanym zegarem biologicznym i suchością pomieszczeń biurowych) element jego jestestwa. Z drugiej strony, Perivale starał się sporadycznie myśleć o sobie jak o człowieku, cóż, no chyba estetycznym pod jakimś kątem, pewnie uszedł by w tłumie. Takim bardzo dużym.
Bolał nad brakiem konsekwencji w prowadzeniu diety bezowocnie wdrażanej w życie i stosowanie od przeszło trzech lat, był natomiast bardzo skrupulatny we wpadaniu w błędne koło: jeden dzień sałatki - dzień entuzjazmu wobec soków warzywnych - dzień stresu w pracy/dzień awantury z Lancem - moment zwątpienia - rekompensata cytrynowym eklerem - rozpacz.
Tak czy owak, nie mógł przytyć w oczach, nie sensu stricte, więc miał prawo do woli uważać je za takie w sam raz i gdyby nie to, że nie potrafił przywyknąć do soczewek, pewnie przestałby chować je za grubymi szkłami okularów.
Wziąłeś mi pojemniczek? — podpytał odwracając wzrok od okna, bo właśnie minęli główne arterie infrastruktury drogowej w centrum i wyjechali w obszar jaki kojarzył, a zatem nie tak fascynujący jak nowo otwarte lokale czy pozamykane kafejki. — Jeżeli zaraz nie zdejmę soczewek to przysięgam, że wydrapię sobie oczy. Bardzo czerwone?
Widać było, że tego dnia tarł wyjątkowo zaciekle prawą powiekę, była czerwieńsza od lewej i tuż pod dolną zapodziała mu się rzęsa. Szczęśliwie przewidział tę tragedię połowicznie, bo zapakował zawczasu etui z okularami jednocześnie zapominając, że miesięczne szkła kontaktowe powinny z definicji posłużyć mu dłużej niż jeden dzień. Nie chciał wyrzucać ich do kosza, nawet tylko z uporu właściwego ludziom z zacięciem do badania wszystkiego in vivo i z ponowienie eksperymentu, celem wykluczenia podstawowych błędów. Kluczem była powtarzalność. Jeden raz to zbyt mało, aby coś stwierdzić na pewno, a to oznaczało, że soczewki należało zachować i jutro powiedzieć im encore.
Mam nadzieję, że w łazienkach mają płyn do dezynfekcji. Czekaj, a płyn do soczewek mi wziąłeś? Bo bez płynu to do niczego, zeschną i do wyrzucenia... — ponarzekiwał niestrudzenie i posykiwał gdy przy hamowaniu wsadził sobie palca prosto w kącik oka. Wtedy dopiero zamilkł, przemielił w ustach ciche przekleństwo i zrezygnowany przechylił się cały w prawo, przepchnął łokieć Remingtona swoim, znacząco odkaszlnął -
- ekhem,
i już bez woli prowadzenia dalszej bezcelowej walki wsparł swój schludnie ogolony policzek o ramię Goldsteina.
Co to za perfumy? Nowe — zainteresował się, odetchnął błogo, miękko na błogostan tuż po zamknięciu powiek po czym poklepał mężczyznę po kolanie w geście przyjaznego poparcia. — Lepsze niż poprzednie, coś z cedrem? Pasują ci takie ciepłe nuty, szczęściarz.
Od czasu do czasu zdarzało mu się myśleć (a nawet miał go w ten sposób wpisanego w telefon) o Remingtonie jak o swoim drugim mężu, platonicznym i dla odmiany, dostępnym, a gdyby tylko pokusił się na podsumowanie ilości sms-ów jakie wymienili od początku swojej znajomości z tymi, które otrzymał dotąd od Lance'a, ktoś pobocznie sekundujący mógłby ustalić odwrotną hierarchię. Liczby nigdy nie kłamały, dlatego właśnie Emmanuel wolał nie liczyć.


remington goldstein

autor

Ricotta

And I'm learning, so I'm leaving and even though I'm grieving I'm trying to find a meaning - Let the loss reveal it
Awatar użytkownika
36
188

architekt krajobrazu

prywatne studio

sunset hill

Post

Gdyby zapytać samego Remingtona - i to tak zupełnie szczerze, nawet po czymś znacznie mocniejszym, i zaserwowanym w dawce potężniejszej niż jeden-góra-dwa! kieliszeczki wermutu z ginem, wzbogacone o błyszczący paciorek oliwki, kiedy język zwyknie się jednocześnie rozwiązywać, jak i wyostrzać, a sumienie jakby przesuwa na dalszy plan, albo wręcz za kulisy danej sceny - natychmiast, beznadziejnie lojalnie, byłby w stanie wymienić przynajmniej ze trzy konkretne cechy fizyczne, i po dwie niefizyczne przypadające na każdą z nich, które uważał w Manny'm za ładne, fajne, cenne albo ważne, a czasem za ładne-fajne-cenne-i-ważne jednocześnie.
Zachwyciłby się, chociażby, emmanuelowym talentem do przygotowania absolutnie najpyszniejszego, bożonarodzeniowego piernika, jaki kiedykolwiek zdarzyło się Goldsteinowi jeść - co było tym bardziej znamienne, że wszelkie inne kulinarne ekscesy matematyka zwykle kończyły się spektakularnym fiaskiem (nierzadko też zgagą, albo wybitnie niefortunnymi skurczami żołądka). Paul je uwielbiał - to jest, pierniki Emmanuela, nie zgagę i niestrawność; i całe szczęście, bo Goldsteinowie co roku dostawali od Manny'ego hojną porcyjkę, gotową do rozbrojenia w świąteczny wieczór, lub w jego wigilię, jeżeli ktoś (zwykle Remy) był szczególnie niecierpliwy.
Wychwaliłby sumienność i skrupulatność, z którą brunet pilnował kontrolnych wizyt u lekarza.
Doceniłby nieziemską wręcz cierpliwość, z jaką znosił swojego męża - cud, zdaniem Remingtona; on sam w towarzystwie Lance'a zwykle potrafił wytrzymać od pięciu, do dwudziestu minut, nie więcej.
Podkreśliłby jego intelekt, tak, o c z y w i ś c i e, choć Manny, rozpaplany i zapętlony w jednym z tych swoich słowotoków sprawiał czasem wrażenie kogoś, kto w cztery ściany własnego świata wprowadził się tak głęboko, że zdążył kompletnie już zapomnieć o istnieniu jakiegokolwiek innego.
Rozczuliłby się nad taryfą ulgową, którą przyjaciel zawsze stosował względem tych młodszych, nieopierzonych, i onieśmielonych nową, akademicką rzeczywistością, studentów.
Poza tym od razu przypomniałby, że Manny ma nie tylko ładne oczy, ale też dłonie - choć wyjątkowo drobne, w sensownej analogii do filigranowej no, gdyby nie te figowe kąski, w ostatnim czasie... postury mężczyzny, i kostki - tak, te, które podpatrzeć można było gdy wyzierały czasem z podwiniętej na dwa-, albo trzy- razy nogawki spodni, i sponad skarpetki. I, że w ogóle cały jest ładny, tylko nie w jego typie [nie dlatego, że coś z nim fizycznie było nie tak - w innych okolicznościach pewnie by się Remy'emu spodobał; chodziło raczej o to, że blondyn już dawno obrał sobie nadrzędną zasadę, by nie sypiać z najbliższymi przyjaciółmi (chociaż "znajomi" byli w porządku) - już raz to kiedyś zrobił, i skończyło się najpierw trzynastoma laty związku, a potem największym pęknięciem serca, jakie Goldstein był w stanie sobie w ogóle wyobrazić; wolał ponownie nie ryzykować].

Nie oznaczało to jednak, że - usadowiony na drugim krańcu pasażerskiego siedzenia w taksówce - musiał go słuchać.
To znaczy... Moment, chwileczkę.
Że musiał go słuchać tak uważnie, jak słuchało się, powiedzmy, obiektu westchnień na drugiej randce, albo audycji radiowej o tym, co KAŻDY Z NAS MOŻE ZROBIĆ JUŻ DZIŚ ABY POWSTRZYMAĆ ZABÓJCZE SKUTKI GLOBALNEGO OCIEPLENIA!
Słuchał Manny'ego tak, jak się słucha wieloletnich przyjaciół - w ciepłym, choć trochę pobłażliwym rozluźnieniu, które nakazywało mu rejestrować mniej więcej co drugie słowo, reszty komunikatu, zazwyczaj trafnie, domyślając się z kontekstu.

Był zmęczony po długim dniu spędzonym w biurze, a nie w szklarni, czy w ogrodzie (te pierwsze zwykle wykańczały go o wiele bardziej niż te drugie, choć przecież na płaszczyźnie fizycznej wiązały się ze znacznie mniejszym wysiłkiem), i głodny. Kiwał głową do rytmu, w którym to samo robił brzydki, pokryty pluszem, plastikowy piesek przytroczony pod tylną szybą ich taryfy (z dobrej, drogiej korporacji - samochód był przestronnym, czysty, i pachniał jaśminowym odświeżaczem powietrza), i nie mógł się doczekać, aż wreszcie dotrą, i zamówią pół menu, i karafkę wina, tak na dobry początek.
- Tak, Manny - Mlasnął, sennie i czule, wodząc palcem po chłodzie samochodowej szyby. Potem łypnął na przyjaciela - Pamiętam Happy Lemon. Pamiętam, jak mnie nie było stać na nic innego, niż to ich cholerne ciasto marchewkowe - Roześmiał się. To było jeszcze przed Paulem; znali się wówczas, ale tylko z widzenia i nieśmiałych skinień głowy albo ręki - I tak, wziąłem ci pojemniczek, i butelkę płynu, na wszelki wypadek. Na opakowaniu pisz... Jest napisane - Z lekkim grymasem niesmaku przypomniał sobie, jak starszy Perivale, jebany literat, poprawił go kiedyś na jakiejś kolacji, z jednym tych swoich kwaśnych, wyniosłych uśmiechów chłopców urodzonych w czepku, i wychowanych w ekskluzywnych, prywatnych szkołach zwracając mu uwagę na plebejski, językowy lapsus - ...że nadaje się nawet dla super-wrażliwych. To chyba o tobie, co? Ale nie daję ci ich teraz, bo chyba nie zamierzasz grzebać sobie w oczach w taksów... - Było już za późno: w tym samym momencie Remy dostrzegł, jak koniuszek trzydziestopięcioletniego palca nurza się w i tak już podrażnionym do czerwoności oku. Sapnął, pokręcił głową i skonstatował, że z Manny'm naprawdę bywało jak z dzieckiem.
Genialnym, owszem - takim, które wszyscy znają w Mensie... Ale jednak kompletnie niezdolnym, by poradzić sobie z życiem, nie robiąc sobie przy tym jakiejś niepotrzebnej krzywdy (jedna z Niepotrzebnych Krzywd, myślał czasem Remy, była od Emmanuela starsza o trzy lata, wyższa o dobre piętnaście centymetrów, i wykładała literaturę na Uniwersytecie Waszyngtońskim).
- To te same, skarbie - Mało go interesowało, co na temat ich relacji pomyśli sobie taksówkarz. Krótkim ruchem ręki roztrzepał Manny'emu i tak już niesforną czuprynę - Santal 33, ale zmieniłem mydło, to pewnie przez to - "Szczęściarz", wybrzmiało mu w myślach. Cieszył się, że już dojechali, i że może wyjść z taksówki, zapłacić kierowcy, otworzyć Manny'emu drzwi (najpierw w samochodzie, potem do restauracji), i zapomnieć o tym niesłychanie niefortunnym epitecie - Mamy stolik w kącie, tam - Wskazał na mniejszą, przytulniejszą z dwóch przestrzeni - Idź, ogarnij kryzys - Z kieszeni płaszcza wydobył pudełeczko na soczewki (dwa cylindryczne pojemniczki, plastikowym łącznikiem związane jak bliźnięta syjamskie) i płyn. Wcisnął je Manny'emu w rękę, wcześniej wyjąwszy z niej ten jego akademicki neseser - Zamówić nam coś do picia na starcie? Acha, łazienka jest po lewej, za barem.


Emmanuel Perivale

autor

-

but in all chaos there is calculation
Awatar użytkownika
35
172

Matematyk, wykładowca

University of Washington

broadmoor

Post

Po paru kieliszkach smacznej nalewki Emmanuel bez zażenowania i sitka oddzielającego nadmierną, trzeźwą wylewność potrafiłby wypunktować wszystkie te praktyczne i dekoracyjne cechy jakie sprawiały, że Remington stał się przez lata jego ulubionym człowiekiem.
Po pierwsze i być może co ważniejsze, Goldstein znał się na ludziach i miał w sobie - przynajmniej w tamtym czasie, kiedy obaj dopiero czynili ku sobie wstępne podchody i badali nawzajem przypadek tego drugiego - wyjątkową wytrwałość w okrywaniu warstwa po warstwie uciążliwej niekiedy plecionki ludzkich przywar, nawyków i reakcji. Gdyby nie to, dziś spędzaliby ten wieczór osobno, może nawet nieświadomi swojego istnienia, ale Remington zdecydował się zaryzykować, wtedy, na pierwszym roku studiów, do kuriozum nienawykłego do zacieśniania towarzyskich więzów. Zamiast jak większość po niezliczonym uniku czynionym po części świadomie przez rozpłoszone aspołeczne chuchro zrazić się, zgrzytnąć na odchodne brzydko pod nosem, próbował uparcie dalej - jak nie z tej to z innej strony. Remington zresztą też był specyficzny choć w sposób mniej oczywisty.
Razem stanowili dobrze wyważoną całość, jak parę ziarnek czerwonego pieprzu w truskawkowej konfiturze, zaplanowany fałsz w idealnie skomponowanej etiudzie albo właśnie ta oliwka utopiona w kieliszku.
Cenił sobie również ujmującą momentami empatię, zdolność do współodczuwania, czego jemu osobiście niekiedy brakło. Nie ze złej woli, Emmanuel po prostu zwykł myśleć kategoriami podporządkowanymi logice i węsząc w sobie coś, czego nie dało się z grubsza oprawić w kategorię lub jakąś prawidłowość, zaczynał się niepokoić. Remington mógłby nawet stwierdzić, że konsekwencją owej nieumiejętności posługiwania się systemami podłoża emocjonalnego manifestowało się jego małżeństwo, aczkolwiek wystarczyło spojrzeć z boku by zauważyć, że chociaż sam Perivale ani tego nie dostrzegał ani rozumiał, musiał kochać swoją połówkę na dobre i na złe. Musiał też chcieć go kochać, jakkolwiek powód pozostawał niejasny.
Po drugie, Remington nawet w chwilach największego wyczerpania i o nadwątlonych mocno pokładach cierpliwości, zdawał się być promykiem słońca przedzierającym się przez grube kotary codziennego pesymizmu, mimo iż sam Emmanuel wolał twierdzić, że jest realistą, może odrobinę melancholikiem, w lepsze dni pozwalał sobie na wychynięcie poza swój sceptycyzm więc czy nie był po prostu p r a g m a t y c z n y?
Był na pewno głupi i nomen omen, faktycznie mocno krótkowzroczny skoro nie zauważał skąd w jego życiu od czasu do czasu pojawiał się rześki powiew wnoszący odrobinę ruchu w nużący, dobijający zastój. Goldstein ratował mu życie dosłownie i w przenośni, nie pozwalając pogrążać się w nadgodzinach, irracjonalnych formach improwizowanej samopomocy (opartych głównie na pustoszejących butelkach pigwówki) albo innych pomysłach prowadzących w prostej linii do przedwczesnego acz spodziewanego prędzej czy później zawału. Perivale nigdy nie wyciągnął tematu na wierzch ani też nie poruszył go na głos, ale był mu wdzięczny tak bardzo, jak wdzięczny może być rozbitek w pełni wstydu i ulgi wyławiany przez większy statek.
Po trzecie, a co umknęło ponoć ostrej percepcji matematyka, Remington obdarzony był szczególną serdecznością względem wszystkiego co kruche, zależne i pozbawione zasieków obronnych. Zazdrościł odrobinę jego kwiatom pielęgnowanym wprawioną w celebrę ręką, czule oczyszczanym z zeschniętych truchełek krzewów i jednocześnie pozwalał umykać swojemu mało życiowemu, nieaktualnemu w zderzeniu z rzeczywistością intelektowi, że przecież Goldstein i jego dogląda jak krnąbrnej, rzadko kwitnącej a mimo to, nadal utrzymywanej na rabacie azalii.
Czy Remington był atrakcyjny?
Był, bez wątpienia.
Czy Remington był jego zdaniem atrakcyjny?
Naturalnie, inaczej nie zadurzyłby się w nim szczeniacko na studiach, co na szczęście dla nich obu skończyło się równie szybko jak się zaczęło.


Nie znał się na estetyce tak dobrze jak Lance (który do pięknych porównań, peanów i westchnięć wierszowanych dowolnie został stworzony, aczkolwiek nie stosował ich tak, jak mógłby tego pragnąć zostawiony na boku mąż), wiedział jednak czym jest harmonia, proporcja, złoty podział. Poszczególne prawidłowości odnajdywał na jego twarzy, w stosunku długości kończyn, w symetriach oraz doceniał stałości. Przykładowo - wiedział, że policzkiem mógł się doskonale zespolić z jego ramieniem, dlatego przez resztę trasy wykorzystywał ich pasujące na wymiar (!) odniesienie.

Mrugnął przy krótkim mignięciu wspomnienia o cieście marchewkowym, co do którego był przekonany przez długie miesiące, że jest ulubionym Goldsteina i stąd wynika ta regularność, ale jak to Remington miał w zwyczaju, nie uskarżał się, a Perivale jak to na ogół, nie zauważał.
Skończyło się przedawkowaniem beta-karotenu — przypomniał uprzejmie, choć ówczesny odcień skóry krótkotrwale utrzymujący się do odstawienia marchwi z menu już prawie wywiało mu z głowy po tylu latach. — Widzisz? Co ja bym bez ciebie zrobił? Ja i moje super-wrażliwe oczy — wymrukotał ciut ironicznie, zwłaszcza w kontekście swojego wsadzonego moment później palca prosto pod zapuchniętą powiekę. Mógł być inteligentnym, zakochanym w tym co da się opisać, wykreślić i zbadać złotym dzieckiem, ale niestety nie można było o nim powiedzieć, że był mądry. Pewna życiowość go ominęła, był żałośnie wręcz nieodporny na świat poza systemami liczbowymi i jako trzydziestoparolatek nadal obawiał się wystąpień publicznych. Jako wykładowca, naukowiec, teoretyk, najmłodszy profesor piastujący stanowisko na waszyngtońskiej katedrze i autor kilku współprowadzonych prac - powinien sobie czym prędzej wyhodować charyzmę.
Wyglądam niepoważnie — stwierdził na widok swojego odbicia w lusterku, w którym pomimo dojechania pod lokal bez jakiejkolwiek konsternacji pasmo po pasmie poprawiał sobie włosy. Pośpiech go nie dotyczył.
Jak to mydło? To ma znaczenie? — zdumiał się, ignorując w pełnej rozciągłości ponaglające spojrzenia taksówkarza spieszącego się na kolejny przejazd. — W takim razie lepsze mydło, używaj go częściej.
A i to wbrew pozorom nie był wcale przytyk, lecz jeden z objawów emmanuelowego nieobeznania w poruszaniu się wśród komunikatów niematematycznych. Uśmiechnął się przepraszająco - wyczuł, dość przebywał z ludźmi aby przynajmniej zdawać sobie sprawę z omyłek.
Kiedy już pod przyświecającym ciepło światłem edisonowskich żarówek znaleźli się obaj, Remington dopadł go tuż przed kelnerem i tu wcisnął o, pojemniczek na kłopotliwe szkła, tu butelkę płynu aż wreszcie stanęło na odkotwiczaniu mu palców z uchwytu aktówki (Perivale nie skojarzył od razu, miał ograniczoną zdolność przeprowadzania wielu procesów jednocześnie i nie zdążył jeszcze ich po kolei spriorytetyzować).
Och tak, zamówić koniecznie. Butelkę białego albo różowego wina, wszystko jedno, a najlepiej, żeby podali nam jeszcze pistacje z Kerman. Na mój rachunek, za to tutaj — uciął znacząco i kciukiem znacząco obcisnął sobie opuszką poduszeczkę powieki pod okiem. Oddał neseser (uprzednio przypominając, że zalanie znajdujących się wewnątrz dokumentów groziłoby konsekwencjami rangi trzeciej wojny światowej, kryzysu dyplomatycznego albo załamania na rynku walut, chyba żartobliwe?) i na parę minut utknął w łazience gdzie nie zważając na pełne politowania spojrzenia zabrał się za ratowanie tego, co zostało mu jeszcze z oczu.


Occhio di Pernice.
Wino w kieliszku Emmanuela kołysało się wraz z półkolistymi ruchami nadgarstka, który kciukiem sentymentalnie ślizgał się po cienkiej szyjce, ale jeszcze nie próbował. Parsknął tylko zduszonym, szczerze sympatycznym śmiechem osoby będącej w pełni kontent i z winem i towarzystwem. Palcami drugiej ręki uciskał od czasu do czasu zdrewniałe, uśmiechnięte pęknięciem łupinki by wydobyć z nich osolone nasionko.
Oko kuropatwy. Wspominałem, że wyjątkowo doceniam twoje poczucie humoru? — I gust, aczkolwiek równie dobrze znajomość Remingtona co do jego upodobań nut figowych i miodowych w każdym możliwym wydaniu mogła też świadczyć o tym, że powinien dogłębniej rozważyć dietę. — Mniejsza o oczy, powiedz mi lepiej czym ostatnio byłeś taki zajęty, że na zdjęcie Fibi zareagowałeś tylko jednym wow.


remington goldstein

autor

Ricotta

And I'm learning, so I'm leaving and even though I'm grieving I'm trying to find a meaning - Let the loss reveal it
Awatar użytkownika
36
188

architekt krajobrazu

prywatne studio

sunset hill

Post

Jak pies do jeża. Tak właśnie Remington podchodził do przyjaciela - wtedy, w Początkach, w których nie znał ani jego imienia, ani planu zajęć, ani nawet charakteru, choć z rachitycznej fizjonomii i neurotycznych ruchów mógł z dużym prawdopodobieństwem wnioskować, że szatyn nie grzeszy ani pewnością siebie ani wyszczekaniem, które i Remingtona, z natury może nie tyle skrajnie zahukanego, co ostrożnie-wycofanego (zwłaszcza wówczas, gdy stawiał stopy nie tylko w nowym kraju, na nowej zupełnie uczelni, ale i z nową, w medycznych dokumentach błyszczących jeszcze całkiem świeżym tuszem, diagnozą...), odróżniały od tych głośnych, barczystych, przebojowych, i dobitnie heteroseksualnych (nawet jeśli wyłącznie z pozoru...) studentów, których mijali na kampusie. Jeśli Remy wykazywał się wtedy przesadną ostrożnością, to nie dlatego, że bał się Emmanuela, co raczej, ponieważ bał się o niego - że go, na przykład, przestraszy jakimś nader gwałtownym ruchem, albo uszkodzi, jak porcelanową figurką niedbałym ruchem kościstego łokcia z komódki zepchniętą przypadkiem na posadzkę.
Opłaciło się, w każdym razie - tamta dbałość, i asekuranctwo, z jakimi Remy (wówczas jeszcze Renault - w czasach, gdy jego bieżące nazwisko majaczyło na horyzoncie przyszłości wyłącznie jako przyjemnie-niepoważna, chłopięca fantazja) skradał się do młodszego ciut studenta. Nie byłby w stanie przyrównać ich relacji pewnie do czegoś tak wyrafinowanego, jak ziarenka pieprzu wśród truskawkowego przetworu (Lancelot wyśmiałby ich obydwu, i kazał iść poczytać Tennysona), ale wybitnie się z Manny'm zgadzał. I to było najważniejsze (a Lance i jego krytyka mogły go co najwyżej pocałować w tyłek, byleby powyżej bieliźnianej linii - Remy nie był przecież ślepy, żeby nie widział sposobu, w jaki Lance mu się przyglądał; sam natomiast nigdy nie byłby w stanie spojrzeć w oczy sobie, gdyby między nim, a mężem jego najlepszego przyjaciela doszło kiedykolwiek do czegoś innego niż spór o to, czy Lance naprawdę musi każdym oddechem podkreślać swoją wyższość nad resztą przedstawicieli gatunku ludzkiego).

- Pamiętam - Żachnął się, i nie powstrzymał (choć drugą część komentarza dodał już szeptem, nie tyle wstydliwym, co łaskawie szczędzącym taksówkarskie uszy) - Zrobiłem się pomarańczowy. Na początku myślałem, że to jakiś mało znany objaw AIDS, i że umieram, rozumiesz? - Prawdą było to tylko częściowo: Remy faktycznie się przestraszył, ale panika trwała ledwie parę godzin (dopóki, o ironio, nie porozmawiał z Paulem - Paulem, który najpierw czule go wyśmiał, a potem zaprosił na kawę i sernik, za jaki zresztą zapłacił - blondynowi niosąc ulgę od marchewek, a jego portfelowi - od uszczuplenia kolejnym wydatkiem); poza tym na tamtym etapie swojego życia, dwudziestojednoletni Remy nie był jeszcze pewien, czy w ogóle chce je kontynuować - z HIV czy bez (z czego, oczywiście, druga opcja mogła być wyłącznie marzeniem). Teraz jednak mechanizmem obronnym Goldsteina nadal bywało czasem wyszydzanie własnej tragedii - oczywiście w okolicznościach, w których wiedział, że może sobie na to pozwolić, nikogo przy tym nie raniąc ani nie krzywdząc. Na przykład: w smaganej deszczem taksówce, z policzkiem najlepszego kumpla wspartym o jego ramię.
- Wyglądasz emocjonalnie - Poprawił. Nie powiedział mu o tym, ale poczuł jednocześnie ulgę na myśl, że Manny wyglądał, jakby płakał, ale - o ile nie kłamał - nie płakał naprawdę - Po prostu trzymaj rączki przy sobie i ci przejdzie. A jak nie, to po kolacji pojedziemy do apteki.
Czy traktował go jak azalię? Wybitnie delikatną, i kapryśną względem ziemi, wody, nasłonecznienia i towarzystwa wszelkich możliwych pasożytów?
Może, sam nie był pewien. Zdecydowanie za to traktował go z troską, na którą trzydziestopięciolatek, jego zdaniem, w pełni zasługiwał.
I której kompletnie nie dostawał spod tego adresu, jaki miał za to, rzekomo, odpowiadać.

Na całą tę historię z mydłem, blondyn d o s ł o w n i e machnął ręką dokładnie w tej chwili, w której Manny uśmiechnął się z jakimś rodzajem tej typowej sobie skruchy, która odkształcała rysy jego twarzy za każdym razem gdy Perivale zdawał sobie sprawę z jakiegoś przejawu własnego nieprzystosowania do życia w społeczeństwie (Remy wcale nie uważał przy tym, żeby znajomy tak totalnie odstawał od otaczającego go świata, bez przesady - był po prostu ciutkę specyficzny, ale czego się spodziewać po trzydziestopięcioletnim, homoseksualnym matematyku z profesurą, i, w dodatku, z brytyjskim pochodzeniem?! No, właśnie). Wcale nie poczuł się urażony, i wcale nie kontynuował tematu ponieważ miał Perivale'owi za złe jego komentarz. W wyczuciu szczególnym dla relacji tak wieloletnich i bliskich jak ta ich właśnie skonstatował po prostu, że nie warto strzępić sobie języka na tłumaczenie młodszemu że zapach mydła może wpływać na pH ludzkiej skóry, i najróżniejsze aromaty wchłaniającej przecież tak, jak płótno wchłaniać może farbę...
O wiele ważniejszy był w tym momencie wybór trunku (trunki, swoją drogą, też wpływały na zapach potu - jeśli Manny nie wiedział; Remy miał pewność, że, o ile faktycznie planowali pić do wyczerpania limitu na karcie, na następny dzień obydwaj będą pachnieć jak ekskluzywna wprawdzie, ale dość ordynarna gorzelnia), i upewnienie się, że pistacje dotrą na blat ich stolika, zanim swoje miejsce za jego krawędzią dotrze sam Perivale.
- Raz, czy dwa - Wzruszył ramionami, i zrobiło mu się miło - w taki sposób, w jaki robiło mu się miło przy osobach, przy jakich czuł się swobodnie, bezpiecznie, i swojsko - Poczeka, aż ci opowiem o ostatnim projekcie, który mi zlecono, to dopiero się uśmiejesz... - Westchnął, jako pierwszy nurzając wargi w złocistościach wina. Było wytrawne, smaczne, i niebezpiecznie ulotne (choć bynajmniej lekkie) - Ale przez łzy.
Być może próbował się uchronić przed rozsnuciem przed przyjacielem opowieści z ostatnich miesięcy, która, oczywiście, równocześnie sama cisnęła mu się na wargi. Pozwolił im się w końcu rozciągnąć w uśmiechu godnym przyłapanego na gorącym uczynku dziecka. Zmarszczył nos.
- Niczym szczególnym - Łypnął na Emmanuela, pewien, że Brytyjczyk i tak mu nie uwierzy - Poza tym, przestań, wysyłałeś mi w przeszłości o wiele bardziej urocze zdjęcia Fi. To ostatnie to było takie 7/10, nie zasługiwało na więcej niż jedno "wow". No, co najwyżej jedno i pół - Graficznie: Wow-wc. Roześmiał się - Będziesz musiał mnie najpierw upić. Jak Lance? - Wyciągnął rękę po garstkę pistacji, leniwym ślizgiem spojrzenia sunąc po tutejszym menu - Wiesz, że i tak pytam tylko po to, żeby mieć to już z głowy.


Emmanuel Perivale

autor

-

ODPOWIEDZ

Wróć do „Pike Place Market”