WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
— Właśnie chodzi o to, żeby nie skupiać się na rzeczach, które dają o sobie znać w sposób nachalny — zaczęła, mając na myśli zaspy śniegu i kilometrowe korki na drogach, atakujące każdego bez wyjątku. — Wolę wypatrywać tych, które nie są widoczne gołym okiem. Chociaż może po prostu szukam usprawiedliwienia dla mojej sentymentalnej natury. — Tak, niektórzy decydowali się ją zwalczyć i zdusić jeszcze w zarodku, tymczasem Yael cały czas ją pielęgnowała i przestać nie zamierzała. — Jak byłam młodsza, często jeździliśmy rodziną na ferie zimowe w góry albo do Nowego Jorku. To było tak dawno, że w zasadzie powinnam już zapomnieć, jednak ja lubię mieć do czego wracać. Ale tak, zgadzam się, nie ma nic cieplejszego w tym sezonie niż ognisko domowe. — Całkiem dosłownie, ponieważ ona nie potrzebowała do szczęścia niczego poza ciepłym kocem, kubkiem gorącej, parującej herbaty, kominkiem i, oczywiście, swoimi bliskimi, którzy budowali cały ten klimat.
— Nie — odparła po krótkim namyśle, ale nie związanym z wątpliwościami odnośnie treści odpowiedzi, a tym, co właściwie kryło się za jego słowami. Widać było, że mówienie o tym sprawiało mu pewną trudność, więc musiało to być coś bardzo osobistego. Nie chciała ciągnąć go za język. — Czasami odrobina szaleństwa jest potrzebna, a nawet wprowadza równowagę do życia — skwitowała pokrzepiającym tonem, zastanawiając się, kiedy ona po raz ostatni zrobiła coś szalonego. Czy ich poznania i następujące po nim elementy można było podciągnąć pod tę kategorię? W pewnym sensie chyba tak, zważywszy, że czuła się trochę jak dzieciak robiący coś niestosownego dla swojego wieku i siedzący w obawie o to, że lada moment ktoś go przyłapie na tym, że zamiast wstydzić się, odczuwa wzmożoną ekscytację. — Jak więc podoba ci się twoje nowe życie?
-
Rzeczywiście liczył na to, że spotkanie z Yael jest zwiastunem świtu przychodzącego po nocy, w jakiej pogrążony był w ostatnim czasie. Planowanie czegokolwiek byłoby absurdalne, ale skoro niewinna gra w skojarzenia okazała się być powiewem świeżego powietrza w jego życiu, miał zamiar szerzej otworzyć okno i wpuścić go nieco więcej w oczekiwaniu na poranne promienie słońca.
Po prostu miał nadzieję, że kolacja w Glass nie będzie ostatnim spotkaniem z Yael.
-Całkiem zrozumiałe. Z upływem lat wspomnienia się zacierają i wyraźne zostają tylko te najgorsze i najlepsze. Skoro do tych pierwszych nikt nie chce wracać, pielęgnujemy te drugie, czasami może je idealizując, by jeszcze bardziej nas cieszyły. Nie jestem ani dobry w szachy, ani specjalnie mnie nie kręcą, ale tęsknię za tym, żeby przysiąść z ojcem do szachownicy i przegrać z nim kolejną partię. Kiedyś była to dla mnie co weekendowa rutyna, a teraz odnoszę wrażenie, że niewiele jest wspanialszych rzeczy niż usłyszeć z jego ust "szach-mat" - zaśmiał się i pokręcił głową jakby z niedowierzaniem. - Wydaje mi się, że to, wtedy ciągle towarzyszące mi uczucie frustracji z powodu nieustannych porażek, w ogóle nie było na pierwszym planie. - zawahał się na moment, po czym znowu zaśmiał - Choć to chyba nie jest najlepsze odniesienie do twojego przykładu.
Rozmowę na moment przerwał ich kelner, który głośnym chrząknięciem zwrócił na siebie ich uwagę. Sean nie miał pojęcia kiedy tenże się pojawił i jak długo już czekał, ale musiał mu przyznać, że w ogóle nie zauważył momentu, gdy do nich podszedł. Złożył zamówienie niespecjalnie przejmując się swoim wyborem, a większą wagę przywiązując do doboru wina pasującego do dań, jakie miały zostać im podane, bowiem wychodził z założenia, że - o ile połowa smaku potrawy zależała od kucharza - to przynajmniej jedna trzecia zależna była od podkreślającego go trunku.
-Paradoksalnie, gdyby nie odrobina szaleństwa to pewnie większość ludzi dawno postradałaby zdrowy rozum. A nowe życie? Podoba mi się coraz bardziej, może nawet je polubię - uśmiechnął się nieco dwuznacznie próbując dać do zrozumienia, że właśnie siedzi przy stoliku z jego najciekawszym elementem. - Z niezwykłą skutecznością wyciągasz ze mnie odpowiedzi prawie w ogóle nie zadając pytań - zauważył. - Nie powiedziałaś mi jaką specjalizację medyczną wybrałaś i dlaczego w ogóle zdecydowałaś się zostać lekarzem - mógł domyślać się odpowiedzi, ale był ciekaw na ile jest ona bliska z jego wyobrażeniem zbudowanym na podstawie dotychczasowej rozmowy, jednak nie wyobrażał sobie, by uzasadnienie, bez względu na to czy zgodne z jego przypuszczeniami, mogłoby zmienić jego ocenę Yael jako osoby nietuzinkowej.
"Gotyckie odrzwia chylą się i skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich w brylantowej mgle"
-
— W takim razie jeśli klimat nowojorskiej zimy cię nie przekonuje, jest coś, co cenisz w tym mieście? — Była ciekawa, czy znajdzie się jakiś punkt wspólny między mieszkańcem a turystą, czy te rzeczy zupełnie się od siebie różniły. Osobiście uważała, że musieliby się postarać, aby nie udało im się dotrzeć w tej kwestii, albowiem chyba nie ma drugiego takiego miejsca, które oferowałoby coś każdemu, nawet z największymi oczekiwaniami.
Przy wszystkich emocjach, jakie zdążyły nią zawładnąć jeszcze przed spotkaniem, nie odczuwała głodu, dlatego kiedy tylko pojawił się przy ich stoliku kelner, niezbyt skoncentrowanym wzrokiem prześlizgnęła pozycje dostępne w menu, wybrała coś lekkostrawnego i oddała kartę, nie chcąc poświęcać więcej czasu na coś tak mało istotnego.
— Gdybym mogła jakoś pomóc w zaaklimatyzowaniu się, to nie wahaj się odezwać do mnie. — Uśmiechnęła się subtelnie, gdyż taka odpowiedź wydawała się słuszna w świetle sugestii, jaka padła z jego ust. Oczywiście, o ile dobrze ją odczytała. Poza tym już nawet nie chodziło o to, a o fakt, że tego wymagała zwykła ludzka uprzejmość. Wiedziała, z czym wiąże się zmiana trybu życia i jak wiele różnych czynników ma na to wpływ.
— To nie ja, to twój wewnętrzny gaduła — zauważyła z rozbawieniem. — Nie wiem, czy miałam taki decydujący moment, w którym to postanowiłam. Może zabrzmi to banalnie, ale chyba po prostu podświadomie od zawsze wiedziałam, że to coś mojego, jeśli wiesz, co mam na myśli. To działa trochę jak powołanie. Dorastałam obserwując mamę w pracy, ten wątek zawsze przewijał się w moim życiu i wtedy wydawało mi się po prostu, że to jego naturalna, nieodłączna część. Rok na studiach finansowych, które podjęłam pod naciskiem ojca, tylko utwierdziły mnie w tym przekonaniu — powiedziała, przygryzając nieznacznie wargę, jakby przyłapała się na tym, że znowu trochę się rozgadała, a tym sposobem spróbowała zapobiec kolejnemu potokowi słów.
-
Pytanie nieco go zaskoczyło. No bo niby co można cenić w Nowym Jorku? Smród wystawianych śmieci wystawianych na ulicę? Miliony szczurów pałętających się po ulicach? Taką ilość bezdomnych, że można byłoby nimi zapełnić kilka małych miasteczek? Niespotykaną chyba nigdzie indziej niezdrową konkurencję na rynku pracy?
Jemu i Elenie się powiodło - oboje mieli świetną pracę, dom na przedmieściach i mieszkanie w centrum, które wynajmowali za absurdalnie duże pieniądze. Teoretycznie problem drożyzny, mikrokawalerek w fatalnym stanie i nieustannego zagrożenia zwolnieniem ich nie dotyczył, ale Sean doskonale zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę. Nowy Jork, wbrew ogólnemu wyobrażeniu, nie był jego zdaniem dobrym miejscem do życia. Z drugiej jednak strony - nie był też najgorszym.
-Lubię nowojorską architekturę z tym całym swoim eklektyzmem, pomimo którego wszystko wydaje się być do siebie dopasowane - odpowiedział po chwili namysłu, po czym zaśmiał się do własnych myśli. - Jeśli mam być szczery, panorama Seattle wydaje mi się... pusta
Powstrzymał się od dodania, że to miasto, z ponad dziesięciokrotnie mniejszą liczbą mieszkańców w stosunku do Nowego Jorku, kojarzyło mu się raczej z niedużą osadą. Nie uważał tego za wadę, broń Boże, ale trudno było mu się przyzwyczaić, wydawało mu się, że wszystko tu jest blisko siebie, że w każde miejsce ma się przysłowiowy żabi skok.
-Nie omieszkam skorzystać z propozycji. - zerknął za okno zastanawiając się czy rzeczywiście uda mu się tu zapuścić korzenie. - Wewnętrzny gaduła? W takim razie musiałaś sięgnąć bardzo głęboko, żeby go wydobyć - odpowiedział nieco zmieszany, choć miał nadzieję, że nie było tego widać. - Wygląda na to, że było ci przeznaczone, by zostać lekarzem. Podejrzewam, że niejedno dziecko, obserwując rodziców, przywdziewa doktorski kitel, gdy dorośnie. Masz rodzeństwo? Też poszło w ślady waszej matki czy ich ojciec przekonał do świata wielkiej finansjery?
"Gotyckie odrzwia chylą się i skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich w brylantowej mgle"
-
— Mam trójkę rodzeństwa, z przewagą kobiet — ożywiła się na wzmiankę o rodzeństwie, a na jej ustach zagościł charakterystyczny uśmiech, jaki pojawił się tylko w kontekście członków rodziny. — Nie wiem, jak to świadczy o jego autorytecie, ale każde poszło w innym kierunku — zaśmiała się, jakby chciała zamaskować kłopotliwość odczuwaną przy zagadnieniach związanych z tym, czym para się papa Swanson. Aby oddać mu sprawiedliwość, na pewno był to rozległy temat. Sęk w tym, że niespecjalnie miała ochotę z kimkolwiek się tym dzielić. — Młodsza siostra jest artystyczną duszą, więc próba jednoznacznego określenia jej chyba nie oddałaby w pełni natury tego, czym się zajmuje. Aktualnie sprzedaje swoje prace w internecie. Brat natomiast podróżuje po świecie w poszukiwaniu skarbu. To taki trochę Indiana Jones w jeansach. — Przewróciła oczami z pobłażliwym wyrazem twarzy. — Właściwie częściej go nie ma niż jest, więc zdążyłam się już stęsknić — odparła, zastanawiając się, ile razy ktoś nazwał go w ten sposób. W zasadzie bardzo możliwe, że sam kazał się tak nazywać, a ona po prostu wyświadczała mu teraz przysługę. Jeśli nie, to zdecydowanie powinien rozważyć przyjęcie takiego przydomka. — A ty?
-
Przykuty do biurka, komputera i telefonu komórkowego Sean zawsze był odrobinę zazdrosny o ludzi, którzy wyłamywali się ze stereotypów dwudziestopierwszowiecznej kariery i prowadzili naprawdę ciekawe życie. Takie, o którym można opowiadać, nieprzypominające historii jednej z miliona innych. Takie, które sprawiało, że nie było się manekinem, kolejnym przypadkowym statystą w grze w życie. W porównaniu do człowieka jeżdżącego po świecie w poszukiwaniu skarbów, jakkolwiek to rozumieć, sam sobie wydawał się dość... kartonowy.
-Mam starszą siostrę. Kate jest pilotem śmigłowców - zawiesił na chwilę głos - bojowych. Mój ojciec, gdy dowiedział się, że chce wstąpić do Sił Powietrznych mało nie dostał udaru mózgu i zawału serca jednocześnie. Pamiętam, że atmosfera była wtedy tak gorąca, że wstępując do wojska mogła śmiało powiedzieć, że ma za sobą doświadczenie podobne do tego z Wietnamu. Postawiła na swoim, choć ojciec miał nadzieję, że pójdzie w ślady mojej matki i zostanie dyrektorem marketingu. Zamiast niej, ja poszedłem - dodał z nieco smutnym uśmiechem.
Jego matka zginęła w wypadku samochodowym, a razem z nią jego młodszy brat. Sean miał wtedy wrażenie, że cały świat mu się zawalił, a jego życie już nigdy nie będzie dobre. Z upływem lat ból, może nie tyle zmalał, co przestał być taki przeszywający i obezwładniający. W gruncie rzeczy, choć oddałby wszystko, żeby zmienić ich los, pogodził się z nim i nauczył o tej stracie rozmawiać - może nie zawsze, ale przynajmniej nie uciekał od tematu za każdym razem, gdy wypływał.
-Jeśli chodzi o brata to zginął razem z matką w wypadku samochodowym wiele lat temu. Jeśli jego pasje by się nie zmieniły to najpewniej zostałby najnudniejszym księgowym na świecie - odetchnął, po czym uśmiechnął się ciepło. - Wygląda na to, że w starciu z moją siostrą wypadalibyśmy raczej blado. I pewnie skopałaby nam tyłki - upił wina i wrócił do poprzedniego tematu, żeby nie wprowadzać Yael w niepotrzebne zakłopotanie. - Nie zastanawiałem się nad tym. Myślę, że jestem w stanie przyzwyczaić się do widoku nieba nieprzysłoniętego drapaczami chmur. Wiele zależy od tego jak tu się żyje, w znaczeniu: mieszka. Na chwilę obecną nie udało mi się jeszcze zdecydować nawet, która część miasta byłaby najbardziej odpowiednia. Może ty masz jakieś sugestie, gdzie powinienem poszukać?
"Gotyckie odrzwia chylą się i skrzypiąc suną w bok
I biała pani płynie z nich w brylantowej mgle"
-
— Pilotem śmigłowców bojowych? — Nie potrafiła ukryć zaskoczenia, za którym kryło się nic innego jak autentyczny podziw. Czasy się zmieniły, teraz nikogo nie dziwiło, że kobieta zajmowała stanowisko do tej pory błędnie kojarzone głównie z mężczyznami, jednak nadal rzadko miało się do czynienia z takimi sytuacjami bezpośrednio. Nie dało się ukryć, że pomimo łamania konwenansów i przyjętych norm, takie zawody, w zasadzie niezależnie od płci, robiły wrażenie. Nie wszyscy się do tego nadawali. Może powinna pomyśleć o tym, że spróbować zapoznać Chrisa z siostrą Seana?
— Przykro mi — skwitowała krótko, aczkolwiek ze szczerym współczuciem rezonującym z głosu i spojrzenia, wiadomość o śmierci jego matki i brata. Na chwilę zapadło milczenie, które wypełniały głównie dźwięki sztućców oraz kieliszków.
— Może zamiast opowiadać ci o tym, po prostu ci pokażę? — zaproponowała z uśmiechem, jaki posłała mu znad talerza. Dlaczego by nie spożytkować tego czasu również na coś pożytecznego? To chyba odzywała się jej produktywna natura, aczkolwiek była pewna, że nic straconego i nawet tę czynność obrócą w coś równie przyjemnego, co wieczór przy winie i rozmowie.
Dokończyli kolację, opuścili restaurację, a następnie budynek i jeśli wciąż mieli ochotę, udali się na małą wycieczkę po dzielnicy, dzieląc się spostrzeżeniami na temat miejsc, jakie skrywała. Thirlby pewnie zadbała też o to, aby czyniąc sugestie mieszkaniowe, poznać preferencje i oczekiwania nowego znajomego.
koniec
-
-
broadmoor
Space Needle było częściowo niedostępne dla swoich regularnych klientów. Duża, przeszklona część z rozciągającą się panoramą miasta, była wynajęta z okazji małej uroczystości. Było to after party po bardzo udanym otwarciu nowego budynku jednej ze szkół, sponsorowanego przez Fundację Hockneys. W rodzinnej fundacji Corrine pracowała już parę dobrych lat. Nie kierowała nią żadna wzniosła chęć pomocy. To był "obowiązkowy" element wizerunku. Tak samo dla jej matki, ciotki czy babki. Z pewnym statusem społecznym szła odpowiedzialność. To bardzo kolonialny sposób myślenia: my (bogaci) musimy wspierać biednych i nieradzących sobie w życiu.
Pierwsza część uroczystości odbywała się oczywiście w nowowybudowanym gmachu szkolnym. Basen, nowoczesne pracownie komputerowe. Na otwarciu wręczono symboliczne klucze dyrekcji, pogratulowano nauczycielom i oglądano - kiepskiej jakości - występy uczniów. To jednak nie wystarczało snobistycznym biznesmenom i inwestorom, łożącym pieniądze na takie przedsięwzięcia.
Corrine zorganizowała after party w Space Needle. Usunięto zbędne stoły i stoliki, a zostawiano tylko parę wygodnych kanap obitych ciemnym materiałem. Bar rzecz jasna był czynny dla gości eventu, ale w tłumie przemieszczali się także kelnerzy i kelnerki, rozdający szampana i dżin z tonikiem. Wśród gości: politycy, biznesmeni, lokalni senatorowie, sędziowie. Oczywiście była tutaj zapewne dyrekcja nieszczęsnej szkoły - jako jedyne przedstawicielstwo tej akcji.
– Nie wszyscy wiedzą o naszej separacji, więc nie rzucaj się w oczy. – rzuciła tylko do męża, na samym początku. Przyjechali oczywiście osobno, ale to nikogo nie dziwiło. Corrine jako organizator, zwykle pojawiała się i znikała, rozwiązując problemy napotkane po drodze.
(...)
– Szukam Bruce'a. Nie widziałaś go? – zapytała jednego ze wspólnych znajomych. Bruce dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Zastanawiała się czy opuścił już imprezę, czy wpadł na jakiś "nieodpowiedzialny" pomysł. Przez parę chwil stała w towarzystwie znajomego i jego nowej, młodej dziewczyny. Słuchała jakiejś paplaniny głupot młodej dziewczyny, wciąż skanując pomieszczenie wzrokiem.
Bruce Allbright
Inwestor
-
-
After party było już znacznie ciekawsze, ale i tak był spóźniony. Nie widział się z Corinne, ale myślał do przodu i doskonale wiedział, że konfrontacja z żoną go nie ominie. Nie chciał dawać do zrozumienia, że między nimi jest źle, nie każdy musiał wiedzieć co się działo w jego małżeństwie. W praktyce nie wiedział nikt, ale każdy kto chociaż trochę zna Bruce’a, doskonale widział, że ten nadzwyczaj aktywnie filtrował z innymi kobietami. Zawsze taki był, nawet kiedy między państwem Allbright było cudownie, to jego zwyczajna słabość, on to określał „byciem miłym”, ale każda wymówka była dobra.
- Ty chyba faktycznie myślisz, że szukam tutaj atencji. – odparł z przekąsem i zniknął po chwili z oczu swojej żony, szukając okazji do jakiejś interesującej rozmowy. Zaczepił przyjaciółkę Corri, która była nim zainteresowana od dawien dawna, niektórzy plotkowali nawet, że mieli krótki romans, ale sam Bruce temu zaprzeczył, a skoro on tak mówił to musi być prawda. Rozmowa stawała się nudna, słuchał to kolejnych bzdetów na temat pokazów modowych, że też Corri musiała mieć za koleżanki w większości modelki, karanie boskie. Paradoksalnie więc ucieszył go widok żony, która w tym momencie była dobrą wymówką aby skończyć to biadolenie.
- Corri. – skradł jej całusa, skoro mieli udawać, że wszystko jest okej, robił to doskonale. – Właśnie rozmawiałem z twoją koleżanką o tym, że wyjeżdżacie za dwa tygodnie na jakiś pokaz mody. Nic się nie chwaliłaś. – trzeba robić dobrą minę do złej gry, ale miał nadzieje, że go stąd zabierze i choćby mieli się sprzeczać będzie ciekawiej.
-
-
broadmoor
– Bruce, wszędzie Cię szukałam. – uśmiechnęła się. Była mistrzynią dobrego wizerunku. Powinna pracować w dyplomacji lub public relations. Nie było najmniejszych oznak niesnasek pomiędzy nią, a mężem. Szczery, szeroki uśmiech. Jej dłoń przesuwająca się po materiale jego koszuli, wzdłuż kręgosłupa. Nawet pocałunek. Zdawało się jakby czas zwalniał, gdy jej policzek ocierał się o policzek Bruce'a. Wszystko tylko doprawiła - wisienką na torcie, bardzo uroczym gestem. Trzymała go za rękę. Niewinnie, wręcz młodzieńczo. Ich palce razem splecione, mocny i czuły uścisk.
– Ach, tak. – skinęła głową.
– Nowojorski tydzień mody się niedługo rozpoczyna. Ale obiecuje, że tym razem odpuszczam sobie Europę. – zaśmiała się rozbawiona, puszczając perskie oczko w stronę przyjaciółki. Ta tylko zachichotała rozbawiona. Zapewne czasami Corrine znikała na niemal miesiąc, Nowy Jork, krótka przerwa, a potem Mediolan i Paryż. Uszczuplała nie tylko kalendarz, ale także zasobność portfela.
– Wybacz, że go porwę na parę chwil. Muszę pożegnać parę osób. – oczywiście wypadało, by żegnała gości w towarzystwie męża. Czy to była prawda? Nie. Stanowczo nie. Gdy tylko się oddalili od przyjaciółki, puściła rękę męża. Wymieniła ją na kieliszek z szampanem, odebrany od przechodzącego obok kelnera.
– Nie ma za co. – rzuciła tylko, wypijając kilka łyków alkoholu. Głębszych. Niemal opróżniła kieliszek. Uroczystość była dość zaawansowana. Wiele osób zaczynało się kołysać w rytm muzyki, parę niemal przysypiało na wygodnych sofach. DJ zjawił się już z niezawodnymi składanki, bawiąc młodszą część towarzystwa.
– Senator Johnson nie wie o naszej separacji. Zaprosił nas na kolację w Ambasadzie Wielkiej Brytanii, w przyszłym tygodniu. – to było raczej ważniejsze dla jego pracy. Ona pewnie znajdzie wymówkę, dlaczego nie mogła pojawić się u boku męża.
Bruce Allbright
Inwestor
-
-
- Nie musisz sobie nic odpuszczać, ale wypadałoby się pochwalić nieco wcześniej. - mogła sobie jeździć gdzie chciała, miał więcej czasu dla siebie, nie miał jej wzroku na sobie i miał większą swobodę działania, ale to też wiązało się z tym, że jakieś sztywniackie spotkania będzie musiał odbywać sam. Średnia wieku na takich spotkaniach to 50+ i jak on ma sobie niby z tym poradzić? Ona zawsze była dyplomatką i miała dobrze gadane, nawet jeżeli kiedyś bawił się w politykę, to teraz już nie był aż tak skuteczny w swoich przemowach. Co prawda on tez już osiągnął lat czterdzieści i gdzieniegdzie pojawił się siwy włos, ale wciąż nie pasował do tak dojrzałego towarzystwa.
- Dobra jesteś, dzięki. Jeszcze chwila, a chyba puściłbym pawia na tą jej sukienkę za kilka tysięcy dolarów. - na jego twarzy pojawił się uśmieszek, ale on nie sięgał po szampana, miał zamiar wrócić do domu bez pomocy kierowcy, to się nazywa odpowiedzialność właśnie. - Nie. Po co niby mamy się tam zjawiać? Moja pozycja już nic nie znaczy w polityce, a obiady z przyszłymi kandydatami do domu opieki zaczynają mnie nudzić. - mruknął niezadowolony, szybko z jego twarzy uśmieszek znikł i już w głowie miał jaką to chorobę sobie wymyślić aby być niedysponowanym.
-
-
broadmoor
– To stara kolekcja. W dodatku Marni. Koszmarna tandeta. – mruknęła, a nawet lekko się wzdrygnęła. Kto chciał dobrowolnie nosić Marni? Może Anna Wintour. Trzeba być chodzącą mumią, by sięgnąć po tak ohydne ubrania. W chwili obecnej, Corrine szczerze uwielbiała Alaia. Nowa wizja. Świeżość, jaką wniósł Pieter Mullier była wybitna. Ponadczasowa klasyka, przepleciona z idealnym dopasowaniem do ciała. Czyste szaleństwo.
– Z szacunku do zapraszającego. – odparła spokojnie. Ale nie, to nie był główny powód. Przede wszystkim dlatego, że jej rodzina była blisko związana ze światem polityków. Tych, którzy niekoniecznie stawali na świeczniku. Często doradcy, dyplomaci i emerytowani senatorzy mieli więcej wpływów niż chciano przyznać. Poza tym, byli gośćmi wielu jej uroczystości. Charytatywnych aukcji, bankietów, koncertów. To była przeważająca grupa wiekowa wśród kandydatów, którzy chcieli łożyć duże sumy na filantropię. Zwykli zjadacze chleba nie mieli o tym co marzyć, a młode pokolenia były zbyt zajęte sobą. Sobą, lub organizacją podobnych imprez.
– A ponieważ ja nie będę mogła się zjawić, Ty musisz reprezentować nazwisko. Postaraj się. – wywróciła oczami.
– Jakoś Ci się odwdzięczę. Masz być miły, bo chcą być jednym z głównych sponsorów nowej akcji charytatywnej. – machnęła nonszalancko ręką. Zakręciła nią w powietrzu, zbywając nudne szczegóły samej akcji. Bruce raczej niebyły zainteresowany. Większość tutaj zebranych traktowała filantropię powierzchownie. Corrine podobnie. Tyle tylko, że zyskiwała wiele uwagi podczas organizacji takich uroczystości. Była prawdziwą lwicą salonową, queen bee.
Bruce Allbright
Inwestor
-
-
- Chcę się odciąć od polityki, a Ty robisz wszystko aby było inaczej. Aż tak bardzo Ci na tym zależy? Miałem swój epizod i już podziękuje. – poirytował się, bo o czym może rozmawiać na takim spotkaniu? Oczywiście, że o polityce i pieniądzach, ewentualnie jeszcze będzie senatorek się szczycić swoją nową, młodziutką kochanką. Pewnie na starość Bruce też będzie się rozglądał za znacznie młodszymi, ale kto go tam wie, na ten moment trochę go to obrzydza. – Przypomnę Ci, że jesteśmy w pieprzonej separacji. – uniósł delikatnie ton, ale to wystarczyło aby ktoś na nich spojrzał, uśmiechnął się tylko delikatnie do tej osoby i powrócił wzrokiem do Corrine.
- Wychodzę stąd. Nie mam ochoty na tańce i dalsze rozmowy z tymi mapetami. – po tych słowach udał się do wyjścia, miał zamiar wyskoczyć sobie poza miasto i spalić jointa…młody i gniewny.
-
-
broadmoor
– Nie jesteś młodym gniewnym. – wywróciła oczami. Kiedy spróbował się cofnąć, złapała go za przegub. Lekkim szarpnięciem zmusiła, żeby odwrócił się z powrotem do niej.
– Clarissa. Miło Cię widzieć. – tylko dlatego nagle go zatrzymała. Na horyzoncie pojawiła się bowiem jej babcia. Nie była to stereotypowa starsza kobieta. Wysoka, szczupła. Jej błękitne oczy, które Corrine odziedziczyła, lekko chowały się za szerokimi, czarnymi oprawkami Chanel. Miała krótkie, srebrzące się włosy, elegancko zaczesane na jedną stronę. Dopasowana, czarna suknia Yves Saint Laurent, z wysokim golfem i długimi rękawami. Wyglądała zjawiskowo, obdarowując Bruce'a i Corrine szerokim uśmiechem. Rozłożyła szeroko ręce, całując najpierw policzki wnuczki, a potem Bruce'a.
– Niestety muszę już wracać do swojego hotelu... – kobieta mieszkała na stałe w Miami.
– Wielka szkoda. Zaraz poproszę mojego kierowcę żeby Cię odwiózł. – uśmiechnęła się, przepraszając ich na chwilę. Jej asystentka czyhała gdzieś w okolicy. Podczas takich spotkań Corrine nawet nie trzymała własnego telefonu. Wolała mieć wolne dłonie. Wybrała tylko numer, prosząc swojego kierowcę aby czekał przed wejściem do restauracji i zadbał, by babcia dotarła bezpiecznie do hotelu.
– Wszystko gotowe. James będzie czekał na dole za dwie minuty. Kochanie... – spojrzała na Bruce'a, przyklejając znów ten czarujący, wyuczony uśmiech.
– Mógłyś odprowadzić babcię na dół? Nie chcę zostawiać gości samych. – to oczywisty powód. Gospodarz nie powinien nigdy opuszczać swojego bankietu. Kapitan schodzi z pokładu jako ostatni.
Bruce Allbright
Inwestor
-
-
- Naprawdę wielka szkoda, liczyliśmy że zostaniesz chociaż jeden dzień w Seattle. To byłaby wielka przyjemność. - kłamał, bo cała sympatia, to jedno, ale spędzać cały dzień w jej towarzystwie, nie był to szczyt jego marzeń. Kiedy na chwilę Corrine ich opuścił, jej babcia szturchnęła Bruce'a pytając tylko.
- Coś między wami jest nie tak? - kobieta medium, bo Bruce przecież nie dawał po sobie poznać, że w ich małżeństwie coś się zepsuło, a właściwie to wisi na włosku.
- Wszystko w porządku. Ostatnio mieliśmy po prostu typową małżeńską sprzeczkę. Jak w każdym małżeństwie. - uśmiechnął się niepewnie na chwilę odwracając wzrok, w tym czasie blondynka zdążyła do nich wrócić.
- Jasne, że tak. - pozwolił się złapać Clarissie pod pachą i tym samym odprowadził ją do kierowcy.
Wrócił dosyć szybko, nie wiedział co planuje jeszcze Corrine rzucić mu pod nogi, miał nadzieje, że to już koniec niespodzianek, ale przez te klika minut skutecznie zmniejszyła jego zapał do wypadu za miasto.
- Jeszcze jakieś niespodzianki Kochanie?- zapytał z pretensją.