WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Petra i Henry, szatnia na basenie

Let everything happen to you: Beauty and terror
Awatar użytkownika
19
186

student

university of washington

hansee hall

Post

Miał na uwadze, żeby na ławkę nie opaść zbyt blisko Petry - czyli z pewnością nie w odległości, która adekwatna jest do pogawędek z dobrymi znajomymi, czy choćby osobami, jakie widziało się więcej, niż jeden raz w życiu. Całe szczęście, że odstawiony przez dziewczynę kubek pełen gorącej nadal kawy względnie organicznie wyznaczał Heinrichowi nieprzekraczalną granicę, i chłopak mógł poczuć się nieco pewniej, konstatując, że siedzą obok siebie mniej więcej w sam raz. Potem pomyślał, że myśli zdecydowanie zbyt dużo, i spróbował choć na chwilę skupić się raczej na czuciu. Wyprostował nogi, poruszając stopami tak, by przyjemnie napiąć, a potem rozluźnić podmęczone pływaniem mięśnie oraz ścięgna. Poranne słońce nadal może nieśmiało, ale z wigorem godnym kogoś, komu się jeszcze w ogóle chce, wgryzło się w jasną skórę pomiędzy brzegiem jego deck shoes i krawędzią podwiniętej nad kostką nogawki spodni.
Henry przymknął oczy, ale zrobił to wyłącznie na króciutką chwilę - nie na tyle, w każdym razie, by Petra miała prawo zacząć zastanawiać się, czy jej opowieść nudzi go, nuży albo irytuje.
Inna sprawa, że w dziewczynie było coś takiego co sprawiało, że - Henry miał coraz silniejsze wrażenie - i tak bynajmniej by się tym nie przejęła.

Odpowiedź blondynki - ta pierwsza, trochę bezosobowa, a w brzmieniu mdła jak syrop na kaszel albo piąta z rzędu łyżka waniliowego puddingu - natychmiast sprawiła, że Wittgenstein poczuł się jak jeden z tych płatków śniegowych, których całe mnóstwo zrodziło się w ich pokoleniu. Może, w gruncie rzeczy, robił przysłowiowe widły z igły, zakładając, że ludziom należało się studiować to, co chcieli, i to w warunkach, w których rodziny przyklaskiwały im bez słowa krytyki, i zapewniały szczery, nieprzerwany emocjonalny doping aż do dnia ukończenia studiów? Wystarczyło poczytać byle pierwsze, wirtualne wiadomości, by przypomnieć sobie, że ludzie na całym świecie mieli znacznie poważniejsze problemy niż konieczność studiowania medycyny, albo ojciec w więzieniu?.
Słuchając Petry nieco dłużej, po raz pierwszy Henry zdał sobie natomiast sprawę z pewnego wybitnie smutnego paradoksu: wychodziło na to, że jemu samemu trafił się taki życiowy scenariusz, w którym chłopak zmuszony był uszczęśliwiać swoich rodziców... nawet po ich śmierci. Co sensu za grosz nie miało o tyle, że przecież Henry nawet nie wierzył w życie pozagrobowe!

- Uhum - Henry chrząknął znad pierwszego kęsa kanapki, która to dość spontanicznie i nieplanowanie stała się jego śniadaniem, a okazała się być zaskakująco smaczna, mimo tekstury chleba - w zgodzie z podejrzeniem blondyna - przywodzącej na myśl skojarzenia z czymś raczej smutnym. Może ze styropianem - Chyba rozumiem - Owszem, chyba rozumiał, a jednak ilekolwiek by się w życiu nie naczytał poezji i liryki, nadal, wychowany w duchu przyziemnego, niemieckiego pragmatyzmu poczuł, że najlepiej byłoby teraz skupić się na czymś bardziej praktycznym. Czuł przecież, że nie znali się (jeszcze?) na tyle dobrze, aby Petra mogła podzielić się z nim autentycznymi emocjami żywionymi względem swojej rodziny. Ciekaw był, czy Chollet w zasadzie dzieliła się nimi choćby z samą sobą - A mogę spytać, czym zajmuje się ta rodzinna firma? - Naiwnie, Henry nie miał nawet cienia przypuszczenia, że może stąpać teraz po bardzo grząskim gruncie - Chodzi mi o to, że może jest jakiś sposób, żebyś pracowała w niej, jednocześnie robiąc coś związanego z kierunkiem swoich studiów? - Upił łyk kawy, i pokręcił głową - Przepraszam. Pewnie powinienem raczej skupić się na własnych rozterkach, niż rozwiązywać twoje.

Ale przynajmniej udało się Henry'emu znaleźć jakiś komfort w myśli, że obydwoje ewidentnie pochodzą z podobnego tła, i, istotnie, on też nie musi martwić się teraz, że - opowiadając o wakacjach w Alpach, albo wyciągając z kieszeni bardzo drogi model iPhone'a - przypomni rozmówcy o jego własnych, finansowych niedoborach. Trochę brzydził się tej ulgi, bo przecież przyjechał do Seattle również po to, by zaznać prawdziwego życia, poza luksusami Eton, ale nie mógł jej zaprzeczyć.

Zanim Petra zdążyłaby mu odpowiedzieć, oczywiście jeśli w pierwszej kolejności w ogóle zechciała to zrobić, Henry zachichotał do niej krótko znad rantu plastikowego wieczka swojej kawy. Ta, swoją drogą, była pyszna, i odwracała jego uwagę nawet od oczekiwanej, choć nadal rozczarowującej faktury przeżuwanych przez studenta kromek.
- Mhm, masz absolutną rację - Zgodził się - W stanie syfilitycznej gorączki podobno tworzy się całkiem nieźle - Powiedziałby, że wystarczyło popatrzeć na Wilde'a, albo de Toulouse-Lautrec'a, ale nie chciał się wymądrzać - Na pewno o wiele lepiej niż z gruźliczym kaszlem - Tylko, żeby nabawić się kiły, Henry musiałby najpierw zdobyć się na odwagę by pójść z kimś do łóżka - Hm, słuchaj... A czemu? To znaczy, czemu wybrałaś filologię klasyczną? - Dojadł kanapkę i rzucił okiem na zegarek. Miał jeszcze trochę czasu, ale nie chciał też Petry zanudzić swoim towarzystwem - Bo zakładam, że nie po to, żeby się nabawić chorób wenerycznych albo kaszlu?
W końcu po filologii można było robić wiele innych rzeczy, niż tylko pisanie poezji.


petra chollet

autor

-

Your worst sin is that you have destroyed and betrayed yourself for nothing
Awatar użytkownika
20
174

studentka

uow

hansee hall

Post

Ależ Henry wcale nie stąpał teraz po niepewnym gruncie - jego pytanie nie zestresowało Petry. Nie wprawiło jej także w konsternację, nie zasmuciło ani nie wywołało w niej niepokoju. To była pewnie wina zasługa jej charakteru: lekkiego wycofania i dystansu, jaki narzucała w kontaktach z innymi ludźmi. Nie była przecież gadułą, która paplała wszystko co jej ślina na język przyniesie, a najbardziej bała się ciszy, która nagle może zapaść podczas rozmowy. Petra nie tylko nie bała się ciszy, ale też całkiem ją lubiła, a już z pewnością - uważała ją czasami za pożyteczną (i, być może, potrafiła niekiedy tę ciszę wykorzystywać, nawet jeśli podobna uwaga rzucona pod jej adresem by ją uraziła - a przynajmniej Petra zachowałaby się, jakby ją to niesłuszne oskarżenie dotknęło…). Doceniała także pytania: oczywiście były też takie, na które z założenia trudno było odpowiedzieć (“jak w ogóle możesz na siebie patrzeć po tym, co narobiliście?”, spytała ją kiedyś koleżanka z licealnej klasy, krótko po aresztowaniu jej ojca, gdy firma pana Saundersa była na ustach wszystkich), ale lubiła to, że mogła, tak na dobrą sprawę, odpowiedzieć co tylko chciała. Mogła wybrać prawdę, postanowić się wykręcić, udzielić długiej, rozwlekłej odpowiedzi zupełnie nie na temat, skłamać albo udać: że nie rozumie, o co jest pytana albo że samego pytania zwyczajnie nie słyszała. W jakiś przewrotny sposób zawsze lubiła szczególnie te pytania, które dotyczyły jej rodziny i interesów robionych przez jej ojca - dlatego, że konieczność zadania pytania oznaczała, że jej rozmówca nie wie. A Petra może to wykorzystać i wymyślić się na nowo, po raz kolejny w trakcie tej uniwersyteckiej, dość żenującej przygody.
Wzruszyła więc ramionami i oderwała kolejny kawałek swojego pączka. - Gwarantuję, że to nie jest nic interesującego. Zwłaszcza dla kogoś, kto marzył o studiowaniu literatury - odpowiedziała i wsunęła ciasto do ust. Nie wspomniała o medycynie, bo - i, dość irracjonalnie, trochę ją ta myśl rozśmieszyła - w jakiejś alternatywnej wersji rzeczywistości Henry po ukończeniu studiów mógłby przecież pracować w firmie rodziny Petry. Albo dla niej. Na to był jednak nie tylko zbyt zamożny, ale też - nawet jeśli to słowo było już zwyczajnie śmiesznie - zbyt s z l a c h e t n y, by mieszać się w produkcję opioidów. Żując, zaczęła kręcić głową, by przekazać mu, że nie jest ani trochę blisko. Zimno, powiedziałaby mu, gdyby grali w dziecięcą grę. - Nie, nie ma żadnego związku z filologią. I, szczerze mówiąc, nie wiem nawet, czym mogłaby się zajmować firma związana z filologią klasyczną. Może produkcją bluz z wizerunkiem Homera? - zaproponowała, celowo obracając to wszystko w żart. Nawet jeśli na co dzień sprawiała raczej wrażenie osoby pozbawionej poczucia humoru.
- Ach, czyli lubisz Wilde’a? - spytała, bo Petra, w przeciwieństwie do nowego kolegi, nigdy nie miała specjalnego problemu z wymądrzaniem się. A może raczej: nie miała problemu z tym, jak inni będą ją traktować, gdy powie coś, co łatwo można było wziąć za popisywanie się. Chwyciła kubek i nieco odważniej wzięła drugiego łyka, a gdy przełknęła, kontynuowała: - Oczywiście krążą plotki, że James Joyce też na to chorował, ale, nie obraź się, wyglądasz na kogoś, kto bardziej lubi Wilde’a od Joyce’a - dodała, przekonana, że prowadzą tylko luźny small talk przy kawie, a jej uwaga wcale nie mogła zostać uznana za okrutną.
Zmarszczyła lekko czoło - na to pytanie nie miała tak łatwej odpowiedzi. - Tak naprawdę wcale nie chciałam studiować filologii. Myślałam raczej o literaturze, może o czymś związanym z teatrem, ale… sama nie wiem - a raczej: wiem, ale nie chcę ci powiedzieć. Uśmiechnęła się - tym razem w ramach przeprosin - Nie pamiętam, kiedy ktoś mnie o to pytał, wiesz? Powinnam sobie przygotować lepszą odpowiedź.

Henry Wittgenstein

autor

-

Let everything happen to you: Beauty and terror
Awatar użytkownika
19
186

student

university of washington

hansee hall

Post

- Albo wydawaniem klasyków oprawnych w okładki, które bardziej przyciągnęłyby uwagę osób z naszego pokolenia? - Zaproponował, choć szybko można było się przy tym zorientować, że akurat o planach biznesowych, i o pomysłach na biznes w ogóle, sam Henry wiedział mniej więcej tyle, ile o - a to akurat Petrę powinno ucieszyć - aferze Saundersów. Trudno się, zresztą, dziwić: Chollet trafnie konstatowała, że chłopak nigdy w życiu nie znalazł się w położeniu, które przymusiłoby go do nagłego i gorączkowego rozmyślania nad sprawnym sposobem na zarabianie pieniędzy, za jakie mógłby nie tylko jakoś się utrzymać, ale też funkcjonować na względnie przyzwoitym przyjemnym poziomie. Jak to się mówiło? Że "pieniądze szczęścia nie dają, ale lepiej jest płakać w Ferrari"? Otóż to. Do obowiązków Wittgensteina od najmłodszych czasów należało natomiast spełnianie rodzicielskich oczekiwań, zdobywanie kolejnych pływackich-jeździeckich-szermierskich trofeów, i doprowadzanie do perfekcji intonacji swojego accent grave, a nie zastanawianie się, za co zapłaci podatki i jak, na miłość boską, to zrobi bez pomocy rodzinnego księgowego, adwokata, doradcy prawnego oraz asystenta - Pewnie miałyby wtedy większe wzięcie na Instagramie...
Rozmarzył się trochę, niefortunność rozmów o rodzinach pochodzenia puszczając w krótkie, przynoszące chwilową ulgę zapomnienie. Henry niesłychanie ubolewał nad tym, że nikomu nie przyszło nigdy do głowy, żeby największe literackie klasyki wydawać tak ładnie, jak Pieśń o Achillesie, albo chociaż w minimalistycznej formie godnej najnowszych dodruków Sally Rooney. Był przekonany, że - gdyby zamiast topornych, złotych liter wbitych w brzydko-butelkową zieleń albo gęsty burgund, na które zwykle trafiało się w bibliotece, szukając, chociażby, Homera, znajdywało się tam ładne, świeże grafiki i czcionkę godną Canvy Pro - o wiele łatwiej byłoby rozpropagować największe dzieła światowej poezji i prozy nawet wśród najbardziej opornych czytelników (a także takich, którym zależało wyłącznie na chwytliwym zdjęciu gotowym do wstawienia na estetyczny, pastelowy bookstagram).
A więc może jednak pomysł na interes?
- Powiem ci, jak skończę Ulyssesa - Odparł, popijając kolejny kęs śniadania łyczkiem kawy, a potem się trochę zachłysnął (ale spokojnie, nie było to nic spektakularnego, ani powód, dla którego Petra miałaby rzucić się ku jego plecom w próbie porządnego ich oklepania, albo do ucieczki, gdyby Henry pobladł, a potem posiniał, a ona nie chciałaby mieć nic wspólnego z jego tragiczną, przypadkową, i wyjątkowo przedwczesną śmiercią), uświadomiwszy sobie, że może teraz sam wyszedł na snoba (acha, rychło w czas!) rozsmakowanego nie tylko w przepłaconej kanapce, ale i w przechwalankach. Cóż miał jednak poradzić, że wkraczając na pole jakkolwiek związane z literaturą (nawet, jeśli ktoś faktycznie trochę go obrażał...), natychmiast odczuwał taki rodzaj ekscytacji, jakiego nie czuł w żadnym innym kontekście swojego życia (no, może z wyjątkiem tych krótkich momentów, kiedy był akurat pod prysznicem i myślał o szczytach policzków chłopaka, który - tak się śmiesznie składało - był też najlepszym przyjacielem Petry Chollet, a o czym żadna ze stron nie mogła mieć póki co najbledszego pojęcia)!? - Aż wstyd, ale czytam go od trzech lat, i ciągle mnie coś rozprasza. Następny w kolejce jest Proust... - Westchnął. Czasem czuł, że nie starczy mu życia - Dlaczego miałbym się obrazić?
  • Za co?! Za porównanie do smutnego kryptogeja-grafomana z fantastycznymi włosami, i marną przyszłością!? W życiu!
Jakkolwiek niedomyślny, nawet Henry nie mógł nie poczuć, że Petra samej sobie narzuciła właśnie jakiś rodzaj auto-cenzury. Wahał się, czy lepiej tę obserwację zgłębić, czy kompletnie zignorować.
- A jaka odpowiedź byłaby lepsza? - Przekrzywił głowę, ignorując głos rozsądku szepczący, żeby jednak zawrócił z tej drogi.
Ale nie mówił po niemiecku, więc Henry go nie posłuchał.


petra chollet

autor

-

Your worst sin is that you have destroyed and betrayed yourself for nothing
Awatar użytkownika
20
174

studentka

uow

hansee hall

Post

Pokiwała głową - powoli, jak gdyby z lekkim zawahaniem (ale w przypadku Petry nie oznaczało to tego samego co niepewnie - potrzebowała czegoś znacznie więcej, by poczuć, jak traci grunt pod stopami; powieka nie drgnęła jej nawet wtedy, na szkolnym korytarzu, gdy w dość niefortunnych okolicznościach dowiedziała się o aresztowaniu jej ojca. Nie udało jej się, co prawda, utrzymać tego spokoju szczególnie długo - dużo krócej, na przykład, niż jej macocha - ale trwało to wystarczająco, by udało jej się zniknąć z oczu rówieśników), a potem spytała: - A kim jest nasze pokolenie? - spytała. Mogła być tym szczerze zainteresowana, albo zwyczajnie Henry’ego podpuszczać, by po raz kolejny się przed nią odsłonił, powiedział za dużo, a potem zaczerwienił. A może obie te rzeczy po trochu, bo Petra naprawdę nie wiedziała. Nie czuła, aby mogli ją postawić na podwyższeniu, by obejrzeć ją ze wszystkich stron jako typową reprezentantkę pokolenia albo opisać stereotypową zetkę, opierając się o upodobania, charakter i słownictwo, jakim posługiwała się sama Chollet. Gdyby ktoś chciał za to opisać - na przykład w jednej z tych książek, gdzie wśród okropnych nastolatków dochodzi do morderstwa i od początku czujesz, że wszystkie te dzieciaki tkwią w tym aż po same uszy, brudząc sobie kolczyki ze złota - typowego dzieciaka z prywatnej szkoły, gdzie chodzą przede wszystkim potomkowie bardzo bogatych rodzin, byłaby lepszym przykładem (antyprzykładem?)). Ale z nimi też nie mogła się już przecież identyfikować: nie po tym, co spotkało jej rodzinę. Nie po tym, co zrobił ojciec. A może raczej: po tym, czego nie zrobili.
Wzruszyła ramionami, odrywając kolejny kawałek pączka. - Myślisz, że Homer zainteresowałby nastolatki z bookstagrama? Żeby tak było, chyba musieliby zrobić okładkę z Achillesem, który całuje się z Patroklosem - skwitowała. Chyba była w stanie zrozumieć, Była w stanie sobie wyobrazić, że sama historia wyda się tym k s i ą ż k a r o m (Petra nie byłaby w stanie wymówić tego słowa, nie krzywiąc się przy tym wymownie) pociągająca, ale wciąż nie była pewna, czy sama forma przypadnie im do gustu.
Petra, studiując filologię klasyczną i dorastając wśród nadętych nastolatków, nawet nie pomyślała o tym, że Henry się wymądrza albo przechwala. No, a w każdym razie nie bardziej niż inni dziewiętnastolatkowie, których znała. Napiła się więc kawy i spytała: - Czemu go nie odłożysz, jeśli męczysz się z nim od trzech lat? - spytała zamiast tego, zaskakująco praktycznie jak na kogoś, kto nigdy nie musiał się martwić tą pragmatyczną stroną życia. Przez jej twarz przebiegł cień uśmiechu. Zmieniła pozycję - położyła łokieć na oparciu ławki i podparła dłonią policzek, patrząc prosto na Henry’ego. Palcami drugiej dłoni bezmyślnie wodziła po plastikowym wieczku kubka. - Czytasz tylko tych autorów, którzy już nie żyją? - zagadnęła. Dokonała w głowie szybkich obliczeń: skoro wciąż nie przebrnął przez Joyce’a, mogła sobie łatwo wyobrazić, że proustowskie cegiełki zajmą mu jeszcze więcej czasu. Kiedy skończy, prawdopodobnie będzie już d o r o s ł y. I, trochę wbrew sobie, była bardzo zaintrygowana tym, jak będzie wyglądać dorosłość Henry’ego Wittgensteina: zostanie poetą i będzie mógł pochwalić się wydaniem tomiku, który w całych Stanach kupią równo siedemdziesiąt trzy osoby? A może będzie pracował w szpitalu, w starannie wypracowanym lekarskim kitlu, z każdym rokiem gorzkniejąc coraz bardziej, więc za kilkanaście lat ciężko będzie się w nim już dopatrzeć tego studenta, którego spotykano na uniwersyteckim basenie?
A może pełnienie roli dziedzica zakończy się fiaskiem, a jego koledzy z medycyny zorganizują sobie spontaniczny zjazd rocznika 2023 na przedwczesnym pogrzebie dawnego przyjaciela? Możliwości były niemal nieograniczone.
- Bo nie wiem, czy jesteś kimś, kogo łatwo urazić - odparła po prostu, jakby to było aż tak proste. Nie miała ochoty tłumaczyć wszystkich możliwych konotacji i skojarzeń, jakie mogą wiązać się z Wildem - kawa zaczynała jej już stygnąć. Skończyła swojego pączka i wytarła cukier, jaki został jej na opuszkach placów, prosto w swoje kolorowe legginsy.
Ujęła kubek w dłoń i podniosła go do góry, mimo że nie wzięła łyka.- Na przykład: kocham literaturę starożytną. Albo: chciałem studiować filologię klasyczną, odkąd przecztałem… coś tam, dowolnego rzymskiego tragika, bo kiedy jesteś na filologii, musisz mieć dość przyzwoitości, by nie powoływać się na Platona. Albo: chcę zajmować się naukowo greką. No wiesz, wszystkie te odpowiedzi, które pokazują, że jesteś ambitny i masz pomysł na swoją przyszłość - wyjaśniła. Czuła, że za bardzo się przy nim odsłania - dopiero teraz, choć w basenowej szatni Henry widział przecież znacznie więcej niż w tej chwili - i zaczynało się w niej rodzić z tego powodu napięcie. Dlatego spytała: - A ty? Co zamierzasz robić po medycynie? Oczywiście w i e m, jaka jest najbardziej oczywista odpowiedź, ale masz już wybraną specjalizację? Chcesz w ogóle praktykować?

Henry Wittgenstein

autor

-

Let everything happen to you: Beauty and terror
Awatar użytkownika
19
186

student

university of washington

hansee hall

Post

Henry poczuł, jak powieki - jakby same z siebie, wbrew woli rozumu i wszelkich namiastek chłopięcej samokontroli - zdradziecko rozjeżdżają mu w grymasie zaskoczenia i niepewności ogarniającej go z jeszcze większą siłą niż chwilę wcześniej (owszem, sam powątpiewał, czy w ogóle było to możliwe, a jednak okazywało się teraz, że owszem). Próbował tę reakcję jeszcze jakoś zamaskować (chociażby opuszczając zaraz głowę pod nagłym, i kompletnie niewiarygodnym pretekstem przyjrzenia się ostatniemu kęsowi śniadania, albo cienkiej tafelce kawy stygnącej na dnie kubka, który Wittgenstein z kawiarni zagarnął sobie na wynos), ale poniósł fiasko, więc jeżeli zamiarem Petry było jednak, przynajmniej częściowo, ostatecznie zbić nastolatka z pantałyku, to oto osiągnęła kolejny sukces tego poranka.
Chodziło o to, że Heinrich nie tylko nie spodziewał się zadanego mu przez dziewczynę pytania, ale też nie miał pojęcia jak miałby na nie odpowiedzieć (ale nie w taki sposób, w jaki na belferskie pytanie student nie może odpowiednio zareagować ponieważ nie uczył się wystarczająco, co raczej tak, jak nie potrafi się odpowiedzieć gdy się uczyło za dużo, i teraz wszelkie możliwe responsy i formułki mieszają się ze sobą w jedną brzydką, bezkształtną, chaotyczną masę). Coś mu podpowiadało, że to może być podchwytliwe pytanie. Ale jeśli nie, to zaraz - czy pytała o definicję? Czy o jego odczucia? Czy to było pytanie filozoficzne? Retoryczne (ton raczej na to nie wskazywał - za mało przeciągała zgłoski aby brzmieć tak, jakby bynajmniej nie oczekiwała żadnej reakcji)? Miał jej przedstawić fakty, czy interpretacje, czy może zareagować jeszcze jakoś inaczej, dzieląc się z Chollet chociażby czymś na kształt refleksji snutej ad hoc, niby w ramach pisanego na żywca eseju?
Przełknął ciężko, rozmrugawszy się pod wpływem nadmiaru najróżniejszych myśli i niepokoi.
- Uhum... - Odchrząknął, z tym dźwiękiem - cichym i chropowatym - płynnie przeradzającym się w ciężkie, zakłopotane westchnienie - Chodziło mi chyba o... No, wiesz - Oj, Henry, pomyślał zaraz, przecież o to chodziło, że (Petra) NIE wiedziała. Nie pytałaby, gdyby było inaczej!; Zarumienił się jeszcze bardziej - O to pokolenie, które się wychowało w dobie mediów społecznościowych, i na ładne, kolorowe, wirtualne rzeczy reaguje jak sroka na błyskotki... - Próbował jakoś wybrnąć, zająknąwszy się tylko raz, ale jednocześnie czuł wzrastające w nim poczucie własnej hipokryzji, gdy tak o rówieśnikach mówił z dystansem godnym badacza, rzadkim okazom przyszpilonych do tekturki owadów przyglądającego się zza szklanej gablotki. Poza tym, co niby dawało mu prawo by zakładać, że Petra miała takie same doświadczenia? Nie wyglądała - ona, i jej starannie robiony makijaż w basenowej szatni, i kolorowe legginsy oraz ładnie, równo przystrzyżone kosmyki jasnych włosów, sprawiające wrażenie, jakby drogi i profesjonalny fryzjer opiekował się nimi z mniej więcej dwutygodniową regularnością... - jakby wychowała się pod kamieniem, albo przynajmniej w bardzo dużej odległości od wpływu Instagrama i innych medialnych wzorców, ale może był w błędzie. Westchnął - No, chyba, że masz inne doświadczenia? Chyba chodzi mi o to, że zawsze mi się wydaje, że kiedyś było lepiej, wiesz? - Na przykład w czasach Achillesa i Patroklosa. Albo po prostu takich, w których Henry nie istniał, a więc i nie musiał rozwiązywać wszystkich swoich emocjonalnych dylematów - I że się żyło wolniej. Ale to pewnie tylko złudzenie, i w dodatku jestem niewdzięczny.
Chwilę milczał, zastanawiając się, czy Petra zauważyła nowy wykwit rumieńca na jego policzkach, gdy wspomniała o dwóch mitycznych bohaterach całujących się na książkowej okładce. Był jej w jakiś sposób wdzięczny, że - celowo czy nie (zakładał, że raczej przypadkiem) zmieniła tor rozmowy, ściągając ją ponownie ku tematom związanym z literaturą i studiami.
- Co? Nie! - Roześmiał się na myśl, że mógłby czytać wyłącznie martwych poetów i autorów. Cóż, może miało to zresztą jakiś sens - trupowi przynajmniej nie dało się zazdrościć wszystkich tych kolejnych dzieł, które mógłby napisać podczas gdy Henry marnował się męczył się na medycynie - Broń Boże, staram się nie dyskryminować... - Zainspirowany zachowaniem Petry, sam uznał, że odbijanie konwersacyjnej piłeczki po to, żeby odsłonić się przed rozmówcą trochę, ale nie za bardzo, chyba nie jest najgorszym pomysłem - A ty? Kogo czytasz najchętniej?
Przyglądał się Petrze - jej szczupłym dłoniom (które niedelikatni nazwaliby kościstymi, a inni - być może przyzwyczajonymi, żeby rzeczywistość wiernie romantycyzować, raczej godnymi pianistki) oplatającym tekturkę kubka najwyraźniej bez zamiaru, by finalnie przysunąć go do warg, oraz sposobowi, w jaki poranne światło łaskotało ją w nos. Zdaniem niektórych (o jakich opinię, podobno, Chollet nie dbała), zadarty. W odbiorze Heinricha: po prostu ładny.
- Czyli... - Obracania pytań w ten sposób musiał się chyba podświadomie nauczyć od terapeuty, na jakiego odwiedzenie zdobył się parę razy po śmierci rodziców (bez większych sukcesów, bo Henry nadal jeszcze wychodził z założenia, że na terapię chodzi się po to, żeby się naprawić, a on po spotkaniach z Profesorem czuł się na wiele różnych sposobów, ale z pewnością nie tak, jakby terapeuta uleczył go ze wszelkich rozterek...) - Koniec końców zawsze chodzi o to, żeby być ambitnym i mieć pomysł na przyszłość, co?

Zdawał sobie sprawę, że - przynamniej jego - tego właśnie często uczono w prywatnych szkołach dla uprzywilejowanej młodzieży: jak wykarmić własną Ambicję aż spuchnie do monstrualnych rozmiarów, i jak różne młodzieńcze idee przerobić na coś, co przyniesie człowiekowi nie tylko majątek, ale i prestiż. Henry wiedział, że opanował tę sztukę - w życie wdrażaną choćby na koszmarnych, rodzinnych bankietach - do całkiem niezłego stopnia (w żadnym razie do "perfekcji", ale niestety nadal się przecież uczył). Problem był tylko taki, że sprawianie określonego wrażenia było jednym. A faktyczne czucie się tak, jakby wiedział czego chce, i co robi - czymś zupełnie innym.
- Po medycynie? - Zachichotał gorzko na myśl o latach, które spędzić miał na obranym kierunku - teraz, i po uzyskaniu pierwszego, i kolejnego, i następnego dyplomu... - Na razie to wszystko wygląda tak, jakbym całą resztę życia miał spędzić na studiach! - O ile zamierzał żyć ledwie do trzydziestki, to pewnie było w tym sporo racji (więc może i Petra miała rację z tym scenariuszem, w którym jego koledzy z roku mieli się upić nad jego nagrobkiem w ramach nostalgicznego zlotu absolwentów).
Henry próbował brzmieć beztrosko - ale to już jego rozmówczyni miała stwierdzić, czy mu się to udało.
- T... Chyba tak - Poczuł się jak ostatni idiota, nagle zdając sobie sprawę, że przecież mógł być lekarzem, a jednocześnie nie praktykować. Gdyby był postacią z kreskówki, nad jego skronią lewitować zaczęłaby teraz rozświetlona żywo żaróweczka, jednocześnie oślepiając Wittgensteina swoim blaskiem - Jak bardzo naiwnie to zabrzmi gdybym powiedział, że po prostu chciałbym pomagać ludziom? - Zerknął na Petrę z ukosa - I to takim, którym pomagać nie pali się nikomu innemu. Myślałem o psychiatrii. Albo o pediatrii. Albo o psychiatrii pediatrycznej... - Zaczął, zastanawiając się, czy to przypadkiem nie była jednak "pediatria psychiatryczna". Miał nadzieję, że Petra też nie wiedziała - Albo w ogóle żeby pójść w stronę czegoś bardzo trudnego, jak neurochirurgia... Z drugiej strony, moje otoczenie pewnie miałoby na ten temat inne zdanie.
W zasadzie nigdy nie spytał Ellie, na jakim kierunku to ona go widziała. Will uważał, że Henry w ogóle nie nadaje się na lekarza. A Hermann? Hermann pewnie doradziłby mu po prostu taką pod-dziedzinę, która wiązała się z największym przychodem i najlepszymi konszachtami kontaktami.

petra chollet

autor

-

ODPOWIEDZ

Wróć do „University of Washington”