WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Loraine x Obsydian | pośród szumu deszczu, w opustoszałej altance

ODPOWIEDZ
among mortal men you’re far the best at tactics, spinning yarns, and I am famous among the gods for wisdom, cunning wiles, too
Awatar użytkownika
21
172

kłamie i manipuluje, chcąc rządzić światem

university of washington

hansee hall

Post

07 IX 23
Atena dociera do krainy umarłych.
Granica wyjątków stoi w miejscu postawienia zasad; wyjątkowość jest w istocie pozostałością oczekiwań, którymi opisano dotychczasowy świat. Dojmujące starania zaprowadziły kruchość ludzkiego żywota pod bramę wyścigu, oby więcej, oby mocniej, oby silniej, nie bacząc wprost na wypisane w organizmie potrzeby. Coraz szybciej też biegła, pozwalając skórze mokasynów namiękać mijanymi po drodze kałużami. Plusk wody z opustoszałego parku, kontrastował ze statycznym szumem deszczu; włosy otaczały twarz w lubieżnym uścisku, nie pozwalając nabrać lepszej widoczności, dopóty stukot masywnej podeszwy nie rozniósł się echem po opuszczonej altanie, wszystko wydawało się niestałością; rozmytym pejzażem, spływających po twarzy kropel. Palce wplotły się w kasztanowe włosy, zgarniając niechlujnie na tył głowy, potęgując tym delikatne smugi rozmazanego makijażu. Ledwie kosmyk zawłaszczający sobie prawo do stanowienia wplótł się bowiem w rzęsy, a te skryte w czerni tuszu, pozwoliły uszczypnąć fragment swojej domniemanej formy.
Zrzuciwszy z ramion marynarkę, wyzbyła się ciążącego chłodu oblepiającego kobiece ciało. Koszulka dobierała się do kształtu kobiecego ciała, ciężki materiał cygaretek walczył ostatnimi, suchymi nićmi o racjonalny byt. Siarczysta kurwa dobyła niskiego, aksamitnego głosu, gdy dotarło do niej rozpięte zabezpieczenie torby. Nie miała czasu rozglądać się wokół, ani nawet dobić do świadomości obecności kogokolwiek w jej altanie, w czasie deszczu otoczonej euforyczną mgłą starego drewna i niedopalonych papierosów. Rozpaliwszy w pośpiechu papierosa, odrzuciła zapalniczkę na bok, w nerwowym pośpiechu poszukując w torbie najistotniejszych tegoż dnia dokumentów. Znalazłszy je, lekko zwilżone dobierającymi się do wnętrza torby kroplami, skryła twarz w dłoniach, po raz kolejny zaciągając się grubymi Malboro. Cienkie nie działały tak, jak by sobie tego życzyła, ledwie muśnięciami dymu goszcząc na kobiecym podniebieniu. To uczucie podduszania, uszczypliwość sięgająca wnętrzności była czymś upragnionym i potęgującym dążenie do spokoju. Podniosła się z kucek, torbę niezmiennie pozostawiając na popękanej podłodze altanki, dopiero wtedy pozwalając sobie na spokojne obdarzenie otoczenia gramem uwagi, kryjąc wewnątrz błękitnego spojrzenia dozę rozgoryczenia. Charakterystyczne wprost rysy niosły, sobą niezrozumiały dotąd spokój; jak gdyby rytualny wprost moment dobył rzeczywistości, a kolejno widziane zarysowania szczęki odnosiły się elementem cotygodniowej rzeczywistości, gdy tylko zagryzał lekko zęby i zaciągał się w geście upragnionego odpoczynku. Znów tu był.
I znów była tu ona, próbując odnaleźć w tym momencie najlepsze rozwiązanie, mądrzejsze od skrytego w ciszy spoglądania. Nie była chyba jednak w stanie dobyć żadnych słów, zmarszczywszy więc nos i powieki w geście skupienia spojrzenia, po raz kolejny otoczyła twarz resztą dymu, zdobywając się na słowa.
Znów – było czymś na kształt 'cześć'. Znów było stwierdzeniem zdzierającym barierę rozmowy. Znów było bardziej prawdziwe, niż mogłaby sama sobie wyobrazić.
Ostatnio zmieniony 2023-08-10, 23:32 przez Loraine Souveterre, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

martyna

It's whether I can touch it without being consumed by it
Awatar użytkownika
21
187

student tańca

-

hansee hall

Post

Migotało przez chmury późne popołudnie, które — gdyby nie opasła wata rozłożona na granacie nieba — malowałoby w Seattle piękne pomarańcze. Teraz, gdy w kontrze do wieczornego piękna spadła ściana deszczu, jedynie przebłysk oranży odbijał się od lekkich, ciepłych kropel wody. Deszcz wpierw siąpał, kiedy on, jeszcze niepewny dzisiejszego wyjścia, opuścił mury akademika. Pierwszy raz, dwa tygodnie temu, zrobił to przypadkiem. Z potrzeby odejścia od ludzi, ucieczki od współlokatorstwa, ale i zwyczajnej ochoty na nikotynę. Nie powinien palić. Nie wtedy, kiedy ciało jego dzień w dzień, nieustannie, poddawane jest próbom szybszych oddechów. Nie powinien, ale robi to, bo gdzieś mu pod sercem buzują wspomnienia beatnickiej literatury. Ale, wracając, za drugim razem przyszedł z ciekawości. Kierowany sztampowym, utkanym przez filmy przekonaniem, że może spotka ją znowu. Ten sam dzień, ta sama godzina, podobna zachcianka — fajka. Drugi raz był więc jego widzimisię, gdy dzisiaj, za trzecim, już przyzwyczajeniem. Nie tym mocnym, ale gdzieś mu się twarz Loraine skojarzyła ze słodkim, które nieomylnie pasowało do smaku nikotyny. (Pamiętał jej krótkie, szybkie przywitanie. Imię niemalże wyszeptane wespół ze słońcem wtedy niknącym za horyzontem: “Jestem Loraine”. Powtórzył je wtedy, może w myślach, może na głos, nie pamięta dokładnie. We wspomnieniach rysuje się jednak przedłużona sylaba, druga, gdzie “a” ciągnie się jak słodki, karmelowy cukierek. Nie lubi słodkiego, ale nie szkodzi. Raz na jakiś czas można. Można w każdy czwartek o godzinie dwudziestej pierwszej).

Jest więc czwartek, dwudziesta pierwsza. On przychodzi chwilę wcześniej. Jak zawsze. Ona w pośpiechu gna zdenerwowana, stopy jej chwieją się rozognieniem. Jak zawsze. Obsydian uśmiecha się uśmiechem ni to pobłażliwym, ni zawadiackim, kiedy ustnik papierosa ląduje na dolnej wardze. Nie zapali bez niej. Grzecznie, jak ten pies przy budzie, czeka. Pozwala jej odegrać własną rolę. W akcie pierwszym doczłapuje się rozmyta w wodzie, gdy deszcz jak farba na płótnie spływa po zaczerwienionych szybkim tempem policzkach. Chłopiec przestępuje z nogi na nogę, a gdy przy pierwszym buchu rozwiera usta, przebijający się przez chmury oranż odbija się od aparatu ortodontycznego. (Na zębach cienki metal, zamki i pierścienie mocowane wprost do szkliwa, przyklejone do chłopca tak jak i przylepiona już na zawsze pewność siebie). W drugim akcie dziewczyna sięga papierosa, wcześniej torby, kuca. Ciche, zirytowane westchnięcie. On czeka, cały czas. Dopiero w trzecim spogląda na niego przy oczach zaszłych zirytowaniem. Zirytowaniem? W zasadzie to nie jest pewny, nie zna jej jeszcze na tyle, by emocji dziewczyny sięgać jak swoich własnych.

Pamięta. “Jestem Loraine”.

Hej, Loraine — mówi sępie oczy zakleszczając na mokrej sylwetce; uśmiecha się ni to groźnie, ni pobłażliwie; znowu to samo, ten sam wyraz twarzy, który znaczyć może bardzo wiele: rozbawienie, ciekawość, irytację. A może znaczy to wszystko na raz? Cholera wie. — Mówi się, że do trzech razy sztuka. Witaj więc w naszym akcie. — Śmieje się. Oczywiście, że się śmieje, bo powtarza ojcowskie banały jak objawiony przez niego sposób na ludzi. — Chcesz ognia? — pyta, ale nie ma to znaczenia, bo już wyciąga ku niej rękę z małą, żłobioną na rogach metalową zapalniczką. W niej też odbijane kolory, teraz już bardziej karminowe. (Najwidoczniej słońce chowa się dalej, hen, za horyzont, ale oni tego nie widzą. Widzą tylko siebie i pierwsze, koślawe kroki w tak dziwnie nawiązanej znajomości).

autor

Kontur

among mortal men you’re far the best at tactics, spinning yarns, and I am famous among the gods for wisdom, cunning wiles, too
Awatar użytkownika
21
172

kłamie i manipuluje, chcąc rządzić światem

university of washington

hansee hall

Post

Rytuał oddany bóstwom wszelkich kultur, podczas którego ciała poddane są cierpieniu roznoszącemu się eterycznym wprost uniesieniem ledwie skażenia powietrza. Nikotyna smakuje niczym letni przypływ rozgardiaszu, gdy oddawali się walkom o dominację przy futbolowych boiskach. Smakuje niczym ucieczka, niczym przyjemność, niczym zażegnanie zgorzknienia. Smakuje żelazistym posmakiem pocałunku, gdy męska dłoń podsuwa pod usta wyrafinowane dzieło ludzkiej ciekawości. Pamiętała swój wstyd, ten pierwszy prawdziwy, gdy obolałe ciało skryło się w markotności pierwszych uniesień ludzkich żądz, a skryta pod latami ciężkiej pracy dłoń, podała jej substytut emocji, sugerując złagodzenie bólu. Gardło broniło się próbą oddalenia ziszczającego się przeznaczenia z delikatnych, wtedy jeszcze skrajnie młodzieńczych struktur ludzkiej anatomii. Tak smakowała utracona niewinność, której zgliszcza tliły się na młodej, obdarzonej indyjskim odcieniem różu policzkach. Teraz pozostało jej coś na wpół przyjemności i rutyny, a codzienna wizja tlącego się tytoniu niosła za sobą upragnione katharsis, tak niewyobrażalnie dojmujące w wizji młodocianych lat. Czwartkowe dysputy kończą się zwykle głębokim niezadowoleniem, błękitne oczy kryją się pod warstwą rozjuszenia, a bodziec tegoż skrywa się w zaciekłej walce z przeciwnymi poglądami. Ale teraz te wieczory, od ledwie skromnego przypadku, przemieniły się w coś rozczulająco przyjemnego. Skrycie liczyła, że pojawi się znów, a niski głos osiądzie w rozrywającej trzewia ciszy, niosąc ukojenie rozedrganych woluminów myśli, sprowadzając je do ledwie szczątkowych notatek. Zlustrowała go spojrzeniem, nie wiele robiąc sobie ze skapujących kropli, splatających włosy w grubsze kosmyki. Nie odezwała się, czerpiąc z tej chwili spojrzenia, jakby w resztkach świata próbowała spostrzec odpowiedź na pytania o bytność ulotnej ludzkości.
Cześć. Obsydian. Było w tym imieniu coś nieprawdopodobnie prawdziwego, jak gdyby lśnił w istocie żarem oryginalności. Nawet, teraz gdy jego słowa ułożyły kobiece usta w delikatny, zmęczony uśmiech. Nie zwykła wiele mówić, zdążył to zauważyć, ale całą sobą - lekko zmarszczonymi brwiami, spojrzeniem nieuciekającym od skrupulatnej wymiany niewypowiedzianych myśli, nosem marszczonym w krótkim geście rozbawienia - okazywała mu absolutną estymę; jako obcemu, ale też jako znajomemu. Krótki śmiech zrekompensował trwającą z jej strony ciszę - nie okazywała mu, zdawać by się mogło - niezainteresowania. Mówiła jednak rzadko, a jeśli już, to treściwie i przemyślawszy ciąg idących za słowami emocji. Powziąwszy więc od niego zapalniczkę, sięgnęła do trzymanego w ustach papierosa i z cichym sykiem zapaliła końcówkę, rozświetlając budowaną przed oczyma wizję chłopaka skromnym płomieniem, zwiastującym jednak pożogę natarczywych myśli.
Aby nieść wartość, sztuka winna być wspaniałą bądź pełną metafor czy morałów. – Odniosła się po dłuższej chwili do jego początkowych słów, przesuwając się gdzieś w obręb granicy altanki. Niskie ogrodzenie pozwoliło ciału wspiąć się lekkim odbiciem nóg, a dłoń pomagała utrzymać równowagę na powoli próchniejącej balustradzie. Nie zdjęła spojrzenia z niego, obdarzając podobnym zainteresowaniem - czy byli w tym poprawni? W zainteresowaniu, którym obdarzali się w bezwstydzie nadchodzącego wieczoru, w samotności, w jej przemokniętym ubraniu, ukazującym znikającą z dnia na dzień sylwetkę. W trwaniu tu, po raz trzeci, jak gdyby za kotarą zenitu pojawić się miała odpowiedź na niezadane pytania. Czy znali odpowiedzi? Czy znali pytania? Nie dbała o to; nie, gdy pośród szumu deszczu upatrywała jedynie jego obecność, idącą drażniącym dreszczem wzdłuż wystającego przez koszulę kręgosłupa. Nie; gdy karmiła się znikającym sprzed oczu pejzażem niezrozumiałych emocji, którymi obdarzał ją w swoistej grze, którą przed dwoma tygodniami rozpoczęli.
Być może wystarczy, by była przyjemną nowością.

autor

martyna

It's whether I can touch it without being consumed by it
Awatar użytkownika
21
187

student tańca

-

hansee hall

Post

Już nie oczy a zwierzęce ślepia, które nocą błyszczą brudną żółcią, zerkają na dziewczynę. Nie, nie zerkają, a śledzą jej każdy ruch jak choreograf obserwujący tańczących. Niepełny uśmiech zaokrągla usta, ale policzki nie zdążą unieść się zanim, niesione ciężarem pędzących myśli, opadną. Okolica jest dość cicha, niemalże za cicha jak na graniczące z uniwersytetem i akademikiem błonia. Są nieco dalej; w miejscu, w którym ułożenie zgrabnie przyciętych krzewów zaczyna być bardziej… nieokiełznanym przez ludzką rękę. Chciałby pomyśleć, że dzikim, ale łapiąc się własnej świadomości stwierdza, że określenie dziki nie jest już tak czyste, jakim było. Skorelowane z amerykańskim kolonializmem, język niewolnictwa, wyższości a wszystko to w dłoniach białego człowieka. Naturalnie, nie mówi tego. Jedynie pozwala westchnięciu osiąść na wypuszczanym z płuc dymie. Nikotyna przyjemnie drapie podgardle a on czerpie z fajki tyle, ile można wziąć z jednego papierosa w tygodniu (nie licząc okazjonalnych). Ciało opada w rozluźnieniu, kiedy odwraca od dziewczyny spojrzenie, brnie ponad jej bark, na niefizyczną ścieżkę, którą musiała pokonać, by znaleźć się tutaj, koło niego.

Zerka ponad głowę. Położona na obrzeżach akademickich włości altana jest wciąż eleganckim, ale zaniedbanym świadectwem architektonicznej sprawności minionej epoki. Widać, że budynek dawniej był ciekawym zgraniem symetrii oraz wdzięku, stworzony z umiłowaniem do detalu. Intymna przestrzeń stworzona za sprawą okrągłej formy. Nieco już nadjedzone przez czas łuki i kolumny, ozdobione floralnymi wzorami, zapraszają ciekawskie opuszki do eksploracji. Nie robi tego. Fasada altany, niegdyś bielona, teraz nabrała barw ziemskich — ciemnych szarości, brązów, a to wszystko tłem dla gdzieniegdzie rozsianego mchu. Po dłuższej inspekcji, nie dzisiejszej, ale tej sprzed tygodnia zauważył, że dawniej musiała posiadać rzeźbione panele kratowe — te uzupełnione cienkim, rozpraszającym światło szkłem. Po latach spoczynku i przekształcania się z altany w wolnostojący nieużytek, nadkruszony budulec zastąpiły niefortunnie pnące się nad ich głowami winorośle oraz obłe łodygi róż. Po kamiennej ławie, niegdyś zapewnie stanowiącej miejsce spoczynku, pozostał obłupany sześcian. To na nim siada, wyciąga przed siebie nogi, krzyżuje je w najwęższej części łydek.

W nastałej między nimi ciszy, tej chwilowej, tuż przed kolejnymi słowami dziewczyny, wkrada się siąp deszczu, który kaskadą spływa po otaczającej ich, kruszącej się roślinności. Umiera ona na przywitanie jesieni, osypuje na ziemię kreując pod stopami pary swoisty dywan. Usta chłopca lądują znowu na ustniku, śliną znaczą fragment bibułki. Nie pali zbyt często, więc jego technika obchodzenia się z papierosami jest komiczna. Nawet nie udaje. Przed każdym kolejnym buchem zastanawia się nad odpowiednim wciągnięciem dymu. Przestał się już krztusić, to plus.

“(…) pełną metafor i morałów”.

Nie może powstrzymać pobłażliwego uśmiechu, który kręci się na drugim krańcu fajki. Milczy chwilę, pozwala białkom zajść rozbawieniem a w głowie przemielić swoją odpowiedź. Tak, by nie być niemiłym. (A miał tendencję do szorstkich, bezpośrednich odpowiedzi, które zawsze wypluwał w konsekwencji na zdania, z którymi całkiem się nie zgadzał. Tak jak teraz).

Dlaczego nie masz ze sobą parasola? — pyta rozbawiony, jeszcze przed przejściem do głównego tematu; do odpowiedzi. Wprowadza w ich rozmowę nutę neutralności, by raz jeszcze ciężkim, melancholijnym wzrokiem przesunąć po wsuwającej się na balustradę sylwetce. — Emily Dickinson porównywała krople deszczu do małych pocałunków. Chcesz mi powiedzieć, że aż tak brakuje ci bliskości? — Śmieje się, cicho, ciepłym oddechem obwarowując trzymanego papierosa. Chwilę później podciąga nogi pod zwrócony ku niej podbródek (ten pikuje ku dziewczęcej sylwetce, bo siedzi niżej, dużo niżej). Ramiona opiera o kolana, w prawej dłoni wciąż dzierży żarzącą się nikotynę.

Nie uważam, że sztuka powinna zawierać jakiekolwiek metafory. Sztuka… — Chwila pauzy na bucha. — Sztuka powinna być dla ludzi a język metafor jest jedynie przekombinowanym sposobem na opowiadanie o prostych wartościach, prostych sprawach; jednym z tych żargonów, które nie tylko utrudniają odbiór, ale dla osób z mniejszym kapitałem kulturowym, wręcz go uniemożliwiają. Morały? Niech będą, ale kim jest osoba pisząca dany utwór kulturowy, by kogokolwiek umoralniać. Uważasz, że Nakonieczny, profesor od teatru, który też zajmuje się kółkiem teatralnym, jest kimś, kogo powinno się słuchać? Moim zdaniem nie tylko nie, ale wręcz wystrzegać jego… światopoglądu. Jebany martyrolog.

Obsydian odkasłuje rozbawiony.

Ale to prawda, nasza sztuka może być przyjemna.

autor

Kontur

ODPOWIEDZ

Wróć do „University District”