WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Loraine & Henry, sala bankietowa

ODPOWIEDZ
Let everything happen to you: Beauty and terror
Awatar użytkownika
19
186

student

university of washington

hansee hall

Post

𝓝𝓲𝓷𝓮𝓽𝓮𝓮𝓷, 𝓫𝓾𝓽 𝔂𝓸𝓾 𝓪𝓬𝓽 𝓽𝔀𝓮𝓷𝓽𝔂-𝓯𝓲𝓿𝓮 𝓷𝓸𝔀
Knees weak, but you talk pretty fly

W przestrzeniach jak ta - zimnych, jasnych, pociętych strzelistymi wykuszami okien, wyłożonych chłodem żyłkowanego na czarno i błękitno marmuru - Heinrich Henry Wittgenstein czuł się, dosłownie, jak u siebie -
o wiele bardziej, w każdym razie, niż na tych gwarnych, wielobarwnych, wielokulturowych i wieloklasowych obszarach w jakie w dziewięćdziesięciu procentach przypadków obfitował kampus University of Washington, ot, ten patchwork statusów społecznych, pochodzeń i poglądów, w których blondyn gubił się i tonął, niezdolny by chwycić się choćby wyciąganej doń przez kogoś brzytwy.

Elm Hall to nie były uczniowskie rezydencje Eton, ze swoim odwiecznym porządkiem, i sylwetkami chłopców ubranych w zunifikowane uniformy przemykającymi korytarzami niczym bardzo młode, bardzo szybkie zjawy. Stwierdzić, że Wittgenstein przechodził szok kulturowy, byłoby chyba lekkim niedopowiedzeniem. Henry przeżywał trzęsienie ziemi w skali, na którą nie przygotował go żaden czytany w samolocie informator, żaden email powitalny z dziekanatu, żadne komentarze wertowane trochę pół-uważnie na studenckich forach. Nic z tego, że w ostentacyjnym akcie buntu przed Hermannem zapierał się, że studia na waszyngtońskiej uczelni są dokładnie tym, czego mu potrzeba (żeby stanąć na nogi, nie roztrwoniwszy przy tym rodzicielskiego majątku) - im więcej czasu faktycznie tu spędzał, tym mniej był tych swoich butnych hipotez pewien.

Normalność go onieśmielała. To, co większości jego kolegów wydawało się zupełnie zwyczajne - podróż na uczelnię metrem albo zwyczajnym, miejskim autobusem, trójkątne kanapki za trzy dolce i sok z koncentratu wysysany do lunchu z małych, nieekologicznych kartoników, aule przepełnione studentami, i kosze na śmieci w łazienkach niedomykające się od nagromadzonego w nich papieru - sprawiało, że, choć od jego przyjazdu do Seattle minęły raptem dwa tygodnie, dziewiętnastolatek coraz bardziej tęsknił do kostycznej sterylności swoich dawnych szkół.

  • I, nie oszukujmy się...
    Do bogactwa.

Nic zatem dziwnego, że w stronę małych kolebek luksusu orbitował automatycznie, nieuświadomienie. Trzeciego dnia po przylocie, nadal jeszcze nieco ogarnięty jet-lagiem zorientował się nagle, że na stołówce siada bliżej osób noszących ubrania, które pochwaliłaby jego matka, i wypowiadających się z precyzją akcentu zdradzającego, że wychowały się na salonach. Niemal atawistycznie zadzierał ciekawsko głowę kiedy w jego obecności padało jakieś arystokratycznie brzmiące nazwisko. Ciągnęło go ku temu, co znał - chociaż jeszcze tak niedawno próbował kompletnie się od tego odciąć.


Mimo to, o Profesorze Witherspoonie zapomniał tak szybko, jak tylko opuścił jego gabinet, ostrożnie mierząc kroki w dół wężowych schodów posiadłości, do której w pierwszym tygodniu pobytu w nowym domu Szmaragdowym Mieście zaproszony został na herbatkę i taktowną rozmowę o tym, jakiego wsparcia oczekiwać i potrzebować mogą dwie jasnowłose, jasnookie sieroty o ostentacyjnie europejskim, wyniosłym akcencie. Jasne, mężczyzna mógł być przyjacielem jego rodziców - zwłaszcza ojca, i reminiscencją dawnych czasów, ale był też od młodego Wittgensteina starszy o przeszło trzydzieści lat, i ewidentnie niezainteresowany faktyczną chęcią pomocy bliźniętom w sposób, który miałby sens właśnie dla nich, a nie jedynie służył uciszeniu rozkrzyczanego poczuciem winy sumienia.
Nie zapomniał, natomiast, o jego córce (o tym, że z mężczyzną Loraine nie łączyły żadne faktyczne więzy krwi, nie mógł wiedzieć - zwłaszcza, że profesor nie wyklarował różnicy w noszonych przez nich nazwiskach). Mignęła mu jedynie, gdzieś na półpiętrze - bryczesy, biodra obciągnięte ciasno materiałem jeździeckich spodni, toczek chwycony pod pachę i miedziany pobłysk włosów lizanych wpadającym przez witrażowe okno, popołudniowym światłem. Musiała być w jego wieku, lub jedynie o parę wiosen starsza. Poza tym wyglądała na zupełnie niedostępną, a Henry był przecież, od zawsze, bardzo ambitnym chłopcem.
Myślał o niej sporadycznie, choć gdy już to robił, myśli te cechowała intensywność i graficzność. Łatwo było odtworzyć kształt jej sylwetki i, w wyobraźni, wmanipulowywać go w najróżniejsze, mniej i bardziej przyzwoite konteksty.
A jednak, o ironio, w dniu, w którym miał zobaczyć Loraine ponownie, Wittgenstein nie myślał o niej wcale - zbyt zajęty dopełnianiem biurokratycznych obowiązków przed rozpoczęciem zajęć, a potem wciskaniem się w hybrydę garnituru i smokingu: lekki, ciemnogranatowy welur, idealny na późnoletnie, wieczorne temperatury, i lakierki. Nie przyszło mu do głowy, że będzie na studenckim bankiecie najbardziej odstrzelony - i to po europejsku. Nic dziwnego, że parę osób już uznało go za totalnego sztywniaka (słyszał, jak o nim szeptano, kiedy lawirował przez akademicki tłumek ku drzwiom tarasowym, w poszukiwaniu wytchnienia od zgiełku, i haustu świeżego powietrza). Między wargi wciągnął je z ulgą, a wypuścił - przez nozdrza - z przyjemnością. Myślał, że jest tu sam - nie licząc dwóch podpitych dziewcząt, stojących daleko, i serdecznie zajętych poprawianiem sobie ramiączek nader skąpych, satynowych sukienek. Żałował, że nie ma przy sobie ojcowskiego cygara, albo przynajmniej papierosa. Może wtedy poczułby się niczym Humphrey Bogart.

  • Tymczasem Henry Wittgenstein czuł się, po prostu, jak dziecko.

Loraine Souveterre

autor

-

among mortal men you’re far the best at tactics, spinning yarns, and I am famous among the gods for wisdom, cunning wiles, too
Awatar użytkownika
21
172

kłamie i manipuluje, chcąc rządzić światem

university of washington

hansee hall

Post

Hybryda szczęścia i smutku w postaci kasztanowych włosów, które rozpływały się pośród satyny przyodzianej sukienki. Ciepło nadchodzących momentów - swoistego spełnienia - pływało pośród niestabilności noszonego nazwiska - tego właśnie, które znał. W pamięci majaczyła niegdyś zauważona sylwetka, jakże niekonieczna, nieobecna w tamtejszym postrzeganiu rzeczywistości, bowiem stojąca obok tego, który odebrał jej godność. Wszystko, co łączyło się z Witherspoonem było niczym kalka rzeczywistości, ledwie ułuda dostarczana w dokładnie wymierzonych porcjach. A jednak pojawił się na powrót, kusząc i nęcąc swoją nieobecnością w realnym świecie feerii dźwięków i baw spotkań. Materiał plasował się po sylwetce, nabierał płynności i smaku atrakcyjności, o którą walczyła wszakże ta drapieżnie w podjętych dietach i sportach. Écru pasowało do porcelanowej skóry, czerwień paznokci i ust zgrywała się z delikatnymi sandałami na obcasie - reprezentowała klasę, którą miała w cichy, znany tylko nielicznym sposób, emanować. Spięte włosy odkrywały więc naszyjnik od Tiffaniego, bo choć głupotą mogłoby się wydawać noszenie kosztowności w na ledwie co imprezach, to wspomniane kosztowności ukazywały miejsce, w którym była - w którym, w istocie, chciała też być. Przyszła rola przywódcy, niewypowiedziana stigma rządzących ciągnęła się za nią i wodziła za nos zgubione dusze. On, w istocie, miał być jedną z nich.
Spojrzawszy na sylwetkę na balkonie, kroczyła powoli. Czy majaczył gdzieś w jej wspomnieniach, czy po prostu była głodna - ciężko było zawyrokować. Pewne natomiast było to, że jej spojrzenie prześlizgnęło się po jakże europejskiej twarzy i jej własne usta obrały kształt uśmiechu, zawadiackiego i prowokującego.
Pośród tarasu dla palących marnym jest szukać świeżego powietrza. – Czyżby kpiła? Podeszła bliżej, nie spoglądała już na niego, a ułożywszy dłonie na balustradzie, spoglądała w eter rysujący się przed nimi. Makijaż postarzał młodą twarz, smak pomadki osiadał na języku - była zmęczona udawaniem, zmęczona tym, że chciała coś, ale nie wiedziała co. Miał być odpowiedzią, a może fatum? Kimże jesteś, kim jesteś w mojej historii?
Jak ci się podoba? – Głos miała łagodny, choć niski. Osadzał się swobodnie na skórze, prowokował dreszcze na wpół z chłodem powietrza. Odetchnęła gorzko i głęboko, nadal pozostając w niedostępności dla batalii spojrzeń. Grała ofiarę, obiekt do zdobycia, ale niczym najwybitniejszy drapieżnik, była to metoda na złowienie co słabszych ofiar. To do niego zależało, czy w tym tangu rozpęta się wojna, czy golgota.

autor

martyna

Let everything happen to you: Beauty and terror
Awatar użytkownika
19
186

student

university of washington

hansee hall

Post

Henry przeczuł obecność Loraine zanim poczuł między łopatkami chłodną aurę jej wyniosłego spojrzenia, oraz poczuł jej spojrzenie nim zdołał obrócić się - wolno, z przesadną, drżącą ostrożnością, jak drobne zwierzę nagle zdające sobie sprawę z bliskości drapieżnika - przez osłonięte marynarką ramię, i w ogóle je podchwycić. Gdy wreszcie to zrobił, to nie tyle bez przekonania, co bez kurażu - mimo stanu lekkiego upojenia sączonym w pojedynkę szampanem, i desperacji, która w innych okolicznościach pewnie dodałaby mu pewności siebie. Zdążył, oczywiście, zarejestrować perfekcję (och! jakże się mylili ci, co się uparli przy hipotezie, że ideały nie istniały!) starannie skomponowanej kreacji, wyważony kontrast satynowego beżu i wpadającej w burgund emalii na paznokciach oraz pozornej zwyczajności gustownych, ale prostych w projekcie sandałków oraz niedorzecznie drogiej biżuterii, i niewzruszony wyraz na twarzy, która makijażu - jego zdaniem - nie potrzebowała, ale która nosiła go dla niepoznaki (nie po to, żeby wygładzał zmarszczki, co raczej aby maskował emocje, jakich Souveterre być może nie wypadało, czy zwyczajnie nie było wolno okazywać w światku, w jakim zmuszona była się obracać), ale fakt, że dwudziestojednolatka prędko przeniosła wzrok z jego postaci na bezkres nocnej, miejskiej panoramy, przyjął z cichutkim westchnieniem ulgi.
Nie rozumiał, czemu podeszła akurat do niego, i czemu kierowała doń słowa, które mogły być zarówno niewinnym zagajeniem, filuterną zaczepką, jak i okrutną drwiną. Byłby jednak skończonym kretynem, gdyby teraz zdezerterował - ilekolwiek wysiłku nie wymagało odeń zachowanie względnie kamiennej twarzy, i opanowanie pchającego się na policzki, palącego rumieńca. Prawda była taka, że Wittgenstein w duchu dziękował aktualnie losowi, który jego ponowne spotkanie z Loraine postanowił zorganizować w chłodniejszy, wrześniowy wieczór, i w dodatku - na tarasie. Gdyby znajdowali się gdzieś indziej, nie byłoby choćby cienia szansy, że kwitnąca na jego jarzmie purpura umknie dziewczęcej uwadze.
Chrząknął, spoglądając na rozmówczynię trochę niepewnie - jakby nie dowierzał, czy aby na pewno zwracała się do niego?
Udało mu się jednak, jakimś absolutnym cudem, wykrzesać z siebie coś więcej niż tylko niezborne, pensjonarskie mamrotanie.
- Owszem - Zgodził się, zaskoczony nagłą stabilnością własnego głosu. Przeczuwał już, że po całym tym ich dziwacznym spotkaniu będzie musiał porządnie zregenerować siły spożytkowane na zachowanie pozorów opanowania - Jeśli założymy, że właśnie tego tutaj szukam, ale tego nie możesz być pewna - Lekko wzruszył ramionami. Spojrzał na szatynkę z ukosa. Przetrawił jej pytanie w myślach - Całkiem. Bardziej niż w środku - Chyba podzielał ulgę odczuwaną przez dziewczynę poza linią ognia rykoszetujących w nią bezustannie, surowo oceniających każdy gest i krok spojrzeń - Jestem Henry - Wyciągnął ku Loraine dłoń - Chyba się już... - Poznaliśmy? Guzik prawda! Był pewien, że tamtego razu zrobił na dziewczynie wrażenie podobne co najwyżej do tego, jakie robiło na niej... powietrze - Widzieliśmy.

Loraine Souveterre

autor

-

ODPOWIEDZ

Wróć do „University District”