WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

louis hofmann

Zablokowany
Let everything happen to you: Beauty and terror
Awatar użytkownika
19
186

student

university of washington

hansee hall

Post

about me

imie i nazwisko

Heinrich Maria von Lippe Wittgenstein

pseudonim

henry

data i miejsce urodzenia

13.03.2004

dzielnica mieszkalna

hansee hall

stan cywilny

wolny

orientacja

skrycie panseksualny

zajęcie

student medycyny

miejsce pracy

-

wyznanie

wątpi w co się da

jestem

przyjezdny

w Seattle od:

2023

my story
𝓮𝓲𝓷𝓼

Heinrich Maria vol Lippe Wittgenstein przyszedł na świat w dniu, w którym w Regent’s Park zakwitły pierwsze tego roku magnolie. Jego matka widziała je ze szpitalnego okna, otoczona najlepszą możliwą opieką, i okryta cienkim pledem z wełny merynosa. Nazwano go na cześć władców i królów; jego siostra – na świat przychodząc parę minut później – otrzymała imię oznaczające, ponoć, niewinność i nieśmiałość. Obydwa – łatwe w wymowie zarówno na Wyspach Brytyjskich, jak i w Europie kontynentalnej. Z odpowiednim akcentem Henry mógł więc łatwo uchodzić za Brytyjczyka, ale przyjmując cięższy, twardszy, szybko zdradzał się z niemieckim pochodzeniem.

Był cichym chłopcem. Grzecznym, ale nie łatwym (w ”zrozumieniu”, czy w ”obsłudze”). Z dziećmi, które mówią mało, problem jest, wszakże, taki, że zatrważająco szybko przegapić można wszelkie niepokojące symptomy zaburzeń; przegapić powagę sytuacji. Nigdy się nie skarżył, ale często sprawiał przez to kłopoty – rodzicom mającym na głowie rzeczy ważniejsze niż wychowywanie bliźniąt, i służbie zwyczajnie mającej dosyć. Za niemowlęcia sypiał nie tyle w kratkę, co w pepitkę, z okresami głębokiej senności i przesadnej aktywności zazębiającymi się z sobą w krótkich, nierównych seriach. Miał wrażliwy żołądek, długie palce – doskonałe do pianina, ale tak bardzo łatwe do przycięcia sobie szufladą każdego chippendale’u, każdego kredensu i ostrzami zdobnych, ząbkowanych nożyczek do robótek ręcznych; poza tym koszmary senne i czkawkę po większości warzyw. Bał się ciemności, pokrzyw, kuzyna Dietera i pszczół. Często chorował i dostawał neurastenicznej wysypki za każdym razem, kiedy atmosfera w domu – głównie między matką i ojcem, albo ojcem i jego własnym ojcem – robiła się napięta (zdarzały się więc takie lata, że przez całe miesiące wyglądał, jakby cierpiał na zaostrzoną formę ospy wietrznej).

W pierwszych latach życia egzystował pod czujnym okiem guwernantek i w rytmie zgodnym z porami roku, wiosny spędzając w rodzinnej posiadłości pod Stuttgartem, lata – w letnim domu otoczonym winnicami i wzniesieniami Schwarzwaldu, jesienie – w Londynie, gdzie jego ojciec zajmował się polityką, a matka konwenansami, zaś zimy w kurorcie w Alpach. W 2012 wysłano go do Dulwich College, w przeciwieństwie do siostry, która przez kolejne trzy lata – w oczekiwaniu na rozpoczęcie nauki w Wycombe – mieszkała pod rodzinnymi skrzydłami. Podobno w ten sposób miał się wyrobić, i zmężnieć.
Miał osiem lat.

𝔃𝔀𝓮𝓲

Przez dziesięć lat edukacji w Dulwich i Eton – z przerwami wyłącznie na wakacje, Święta, pogrzeby, i jeden prawie dwumiesięczny interwał na ostrą, przewlekłą anginę, kiedy miał trzynaście lat - nauczył się całego mnóstwa ważnych rzeczy. Łaciny, szermierki, rachunków różniczkowych, zasad savoir-vivre’u i biografii wszystkich królów, którzy stąpali po brytyjskiej ziemi.
Nauczył się przede wszystkim tego, jak płakać by nikt nie widział, jak bić, żeby bolało, ale nie budziło belferskich podejrzeń, jak czuć, żeby nie uchodzić za pederastę (słów takich, jak „pedał” albo „ciota” używano ponoć wśród plebsu; „pederasta” brzmiał egzotycznie i złośliwie – czyli w sam raz, żeby komuś dokuczyć), i jak kochać, żeby nie tęsknić.

To pierwsze należało robić wyłącznie pod prysznicem, na samotnym spacerze przed porannym apelem, na końskim grzbiecie - podczas rozgrywek polo (łzy łatwo można było uznać za pot), albo po zmroku, upewniwszy się, że współlokator już zasnął – z ciałem zwiniętym w kłębek, i poduszką zagryzioną jak knebel.

Przy drugim celować najlepiej było w nerki, wewnętrzne strony kolan, pod żebra, w styk karku z barkiem i, oczywiście, w punkt u zbiegu pachwin. Jeśli ręką, to pięścią, a nie otwartą dłonią. Poza tym szybko dowiedział się, że ból psychiczny nie pozostawia siniaków, a utrzymuje się znacznie dłużej, niż jakiekolwiek fizyczne obrażenie. Nauczył się zatem ranić w trzech językach (rodzimych, i francuskim, którego uczył się od piątego roku życia), przed ciosami zwrotnymi osłaniając się coraz bardziej przekonującą obojętnością i wyniosłością. Aż łatwo było uwierzyć, że naprawdę jest właśnie taki (okrutny, gdy trzeba, wyrachowany, kiedy się należy, przede wszystkim – czujny, zawsze gotów, żeby oddać, jeśli go atakowano).

Trzecie wolno było robić tylko czasami, uczucia traktując jak rzadki rarytas (kawior, operetki, pocałunek złożony przez matkę na pooranej trądzikiem skroni), i dozując sobie oszczędnie. To to, co je budziło – tęsknota za domem, niesprawiedliwość rocznej średniej zaniżonej jednym gorzej, napisanym egzaminem, małe towarzyskie hańby pierwszych przyjacielskich sporów i romantycznych odrzuceń, bezsenność po pocałunku z Eliasem i wszystkim, co stało się po nim i wszelkie akademickie sukcesy i porażki – zamykać trzeba było w słowach, słowa natomiast w ciasnych, oprawnych w skórę notatniczkach skrywanych za obluzowaną, biblioteczną belką, pod płytką trzeciej kabiny w łazience na drugim piętrze, w stajni. Po kilku przyłapaniach – i jego wierszach zbezczeszczonych okrucieństwem rówieśniczych żartów – Henry szybko nauczył się pisać szyfrem.

Ostatnie było najtrudniejsze, wymagało najwięcej myślenia, skomplikowanej strategii i zawoalowanych, wieloetapowych analiz. Wcale nie było łatwo kochać bez tęsknoty (wystarczył jeden rzut oka na poezję Frye, Frosta i Dickinson, żeby zrozumieć, ile wymaga to wysiłku), zwłaszcza, że Henry – może wbrew pozorom – kiedy kochał (matkę, ojca, siostrę, Williama), zawsze kochał wiernie, beznadziejnie, ufnie i całym swoim nastoletnim sercem.

𝓭𝓻𝓮𝓲

Gdyby żyli w dziewiętnastym wieku (no, może w początkach dwudziestego) – a Henry często lubił ich sobie wyobrażać właśnie takich, bladych jasnych, dramatycznych i ubranych w koronki – wiadomość o śmierci rodziców pod drzwi sypialni przyniósłby mu posłaniec, a on sam z kolei tragiczne wieści przekazałby siostrze telegramem wysłanym na cito. Ponieważ jednak Aloise i Charlotte umarli w roku dwutysięcznym dwudziestym – dwudziestego kwietnia, w dolinie Urseren w Szwajcarii – dowiedział się za sprawą telefonu, a krótkie: Zadzwoń. To ważne, wysłał siostrze przez Messenger.

To miał być rok, w którym Henry powie rodzicom, że zamiast medycynę, studiować będzie literaturę. To miał być rok, w którym przedstawi im Williama. To miał być rok, w jakim zacznie naprawdę oddychać, zamiast łapać niepewne, płytkie oddechy wciągane w krtań ponad zapiętą ciasno, rodzicielską obróżką.
Po przerwie wielkanocnej, zamiast powrotem do przyjaciół i wrogów w Eton, zająć się musiał organizacją pogrzebu, wspieraniem siostry, wczytywaniem się w hieroglify prawniczego żargonu rozłożone przed nim na notariuszowskim biurku. Jedyną osobą, która otoczyła go wsparciem, był wuj Hermann (zapach tabaki, siwe, szczeciniaste wąsy, baryton zdatny bardziej do zarządzania wojskowym pułkiem przed stu laty, niż doradzaniem szesnastolatkowi niezdolnemu zdecydować, czy to, co pozostało z jego rodziców lepiej jest pochować w białej brzozie, czy jednak głębokim mahoniu).
Ponieważ czuł, że jeśli zacznie płakać albo krzyczeć, już nigdy nie przestanie, samo-obronnie zaklajstrował sobie gardło samokontrolą i opanowaniem. Z najbardziej wyjściowym, poważnie-pogodnym uśmiechem zabił w sobie wszystko, co jeszcze pozostało z tamtego rozkochanego w literaturze dziecka, wskrzesił zaś marzenia rodziców – jak złożony im pośmiertnie hołd.
Studia w Stanach nie były może szczytem jego marzeń, ale z pewnością najprostszą drogą, aby zrobić dwie rzeczy jednocześnie – ponownie zobaczyć się z siostrą na dłużej niż tydzień bożonarodzeniowej przerwy, i wyrwać spod kurateli Hermanna i za horyzont jego czujnego, surowego wzroku.

Wylądował w Seattle dwa tygodnie temu. Osiem dni temu zaczął wreszcie spać.

my flaws

𝐻𝑒𝒾𝓃𝓇𝒾𝒸𝒽𝒶 𝑀𝒶𝓇𝒾𝒾 𝓋𝑜𝓃 𝐿𝒾𝓅𝓅𝑒 𝒲𝒾𝓉𝓉𝑔𝑒𝓃𝓈𝓉𝑒𝒾𝓃𝒶
𝓚𝓸𝓵𝓮𝓬𝓳𝓪 𝓡𝔃𝓮𝓬𝔃𝔂 𝓘𝓼𝓽𝓸𝓽𝓷𝔂𝓬𝓱

𝓮𝓴𝓼𝓹𝓸𝓷𝓪𝓽 𝐼:
Tęczowa muszelka znaleziona na plaży w Dover. 2008. Prezent od mojej siostry.
Obrazek
Mam cztery lata i piasek w oczach. Za paznokciami. Pod błękitnym, wcale-nie-wodoodpornym plasterkiem na poharatanym o żwirowaną ścieżkę kolanie. Jemy arbuza i krakersy owsiane. Moja siostra nadal się trzęsie, trzy godziny wcześniej prawie utopiła się w morzu. Wyciąga do mnie rękę - małą, ciepłą, dygoczącą pięść wzdętą trzymanym w niej skarbem. Ściska mnie w przeponie, kiedy zaczynam rozumieć, że gdyby umarła, nikt nie wyciągałby do mnie ręki. Mówię mamie, że boli mnie w środku. Mama mówi, że tak się kończy jedzenie arbuza z pestkami. Zapewnia, że mi przejdzie.
Nigdy nie przechodzi.

𝓮𝓴𝓼𝓹𝓸𝓷𝓪𝓽𝐼𝐼:
Skrzydło Zalotki większej, u r w a n e w maju 2010 pod krzewem bzu za rodzinną posiadłością w Baden-Württemberg.
Obrazek
Zakradam się za dom, pod buchający zielenią i bielą, kostropaty krzew. Wszystko pachnie słodko, ciężko, narkotycznie. Winnie, i winą - przeczuwam ją w kościach nim jeszcze cokolwiek zrobię, pulsuje mi pod palcami kiedy łowię Bogu ducha winną zalotkę, tę jedną, wybraną, z jej rodzinnego stada, i rwę ją na strzępy, rwę szybko, wiem, że robię coś złego, ale chcę sprawdzić, co się stanie, chcę sprawdzić, czy ktoś mnie przyłapie, czy ktoś mnie zauważy.
Nikt mnie nie zauważa.

𝓮𝓴𝓼𝓹𝓸𝓷𝓪𝓽 𝐼𝐼𝐼:
Muzeum Vincenta Van Gogha, Amsterdam - Bilet wstępu. 2017.
Obrazek
To szkolna wycieczka. Dużo darcia mordy w autokarze, kilka ostrzeżeń od wychowawcy, mokre palce wsadzane sobie nawzajem w uszy, rechot, bo Billy Monroe puścił bąka, a George Khalilev pawia, nosy i czoła przyklejone do szyby, okrzyki zachwytu podczas jazdy przez miasto, zwłaszcza obok dzielnicy czerwonych latarni, i westchnienia rozczarowania, gdy zatrzymujemy się pod muzeum.
Wlokę się noga za nogą, tak boleśnie inny od reszty chłopców, tak dotkliwie odległy, że sam czuję się jak obraz (wciśnięty w zbyt ciasne ramy). Nie pasuję do nich.
Ale pasuję tutaj. Podoba mi się. Bardzo.

𝓮𝓴𝓼𝓹𝓸𝓷𝓪𝓽 𝐼𝒱:
Kość Widełkowa Jaskółki - szkic, ołówek i węgiel na papierze. William Saxe-Saalfield. 2019.
Obrazek
William Will zawsze całuje tak, jakby gdzieś mu się spieszyło. Jest roztargniony i słodki, jak wiosna, która osypuje wszystko kwieciem i zaraz znika, przegnana pierwszą letnią burzą, rozmyta lipcowym upałem. Trzymamy się za ręce. Siedzimy na dachu i plujemy na pierwszoroczniaków. Pyta mnie, czy byłem kiedyś z dziewczyną. Mówię, że tak - i kłamię tylko częściowo. Pyta mnie, czy się boję. Mówię, że nie - i mówię prawie-prawdę. Ma tak jasne rzęsy, że w słońcu prawie nikną - jak nici babiego lata, albo sen przy pierwszym dźwięku budzika. Patrzę na niego i nie mogę przestać się uśmiechać. Myślę, że mamy przed sobą całe życie.
Mamy tylko jeden semestr.

𝓮𝓴𝓼𝓹𝓸𝓷𝓪𝓽 𝒱:
Rainer Maria Rilke, "Der Panther: Im Jardin des Plantes, Paris", napisany w: 1902-1903.
Sein Blick ist vom Vorübergehn der Stäbe
so müd geworden, daß er nichts mehr hält.
Ihm ist, als ob es tausend Stäbe gäbe
und hinter tausend Stäben keine Welt.

Der weiche Gang geschmeidig starker Schritte,
der sich im allerkleinsten Kreise dreht,
ist wie ein Tanz von Kraft um eine Mitte,
in der betäubt ein großer Wille steht.

Nur manchmal schiebt der Vorhang der Pupille
sich lautlos auf –. Dann geht ein Bild hinein,
geht durch der Glieder angespannte Stille –
und hört im Herzen auf zu sein.


Lekarz mówi, że to depresja. Ojciec, że fanaberia. Ja nie mówię nic. Spędzam miesiąc zawalając egzaminy, i gapiąc się w okno. Pierwszego dnia sezonu łuczniczego nabawiam się okropnej kontuzji nadgarstka. Chcę krzyczeć, więc chodzę w kółko - tak długo, aż chłopak mieszkający piętro niżej złoży na mnie skargę do prefekta. Obijam się o ściany. Ocieram się o prześcieradło, wyobrażając sobie, że to William, albo ktokolwiek, a nie tylko ten sam zimny, martwy materac. Piszę bez przerwy, wiersz za wierszem, prawą ręką (przeciwną do wiodącej) - więc choć po raz pierwszy brzmią dorośle, wyglądają, jakby pisało je dziecko.
Dziecko? Jakie dziecko? Tu nigdy nie było żadnego dziecka.

𝓮𝓴𝓼𝓹𝓸𝓷𝓪𝓽 𝒱𝐼:
Spinka do włosów - własność matki. Szylkret, macica perłowa, złoto, diamenty.
Obrazek
Kiedy widzę ją po raz ostatni - podczas śniadania w dniu po moich urodzinach - ma na sobie kaszmirowy sweter i wygląda na drobniejszą, niż zwykle. To dziwne uczucie, popatrzeć na tę piękną, rudowłosą kobietę przy stole - mimoza w jednej dłoni, cygaretka w drugiej, bose stopy, nagie ramię wyłaniające się spod falistej krawędzi materiału - i pomyśleć, że to moja matka. W pewnym sensie muszę być nią, skoro wziąłem się z niej.
Skoro wziąłem się z niej - to czy wraz z nią jakaś część mnie również umrze?

𝓮𝓴𝓼𝓹𝓸𝓷𝓪𝓽 𝒱𝐼𝐼:
Sygnet Rodu von Lippe Wittgenstein, noszony przez ojca do w dniu śmierci. Złoto, próba 960.
Obrazek
Korytarz jest wąski i jasny, podłoga śpiewa mi pod stopami, wszystko faluje i pachnie lizolem. Jedne drzwi, drugie drzwi, trzecie. Hermann mówi, że muszę (przestać drżeć, wziąć głęboki oddech, być mężczyzną). Wszystko we mnie krzyczy, że tak nie wolno, że to bestialstwo. Mam szesnaście lat. Od miesiąca. Nawet nie jestem pełnoletni. Mój ojciec leży pod prześcieradłem. Obok leży moja matka. Stół jest zimny. Patrzę na swoje trampki. Hermann chrząka. Podnoszę wzrok. Poznaję go po dłoni. To nie wystarczy. Ktoś coś mówi. Podnoszę głowę. To on to on to on. Teraz matka. Nie mogę zwymiotować. Podchodzę bliżej. Ktoś mnie o coś pyta.
Henry?
Tak, mówię. Tak.

𝓮𝓴𝓼𝓹𝓸𝓷𝓪𝓽 𝒱𝐼𝐼𝐼:
Lekcja Anatomii Doktora Tulpa, Rembrandt Harmenszoon van Rijn, 1632. Olej na płótnie, 169,5 × 216,5 cm.
Obrazek
Chcę na Literaturę. Proszę, proszę, proszę, b ł a g a m . Chcę studiować wiersze, chcę spać z twarzą wtuloną w tomy poezji, chcę mieszkać w tym zakamarku biblioteki, w którym szeptem prowadzi się spory o wyższość Keatsa nad Byronem. Przyjmują mnie na medycynę. Boże, oczywiście, że tak. Robię przelew - tysiące dolarów za pierwszy rok. Czuję, jak uciekają ze mnie wszystkie słowa. Muszę wierzyć, że robię to, czego pragnąłby ojciec.
A przecież ojciec zawsze pragnął tego, co właściwe.
and more

imię/ nick z edenu

harper

kontakt

pw & discord

narracja

przeszły, trzecia

zgoda na ingerencję MG

tak

Heinrich Maria von Lippe Wittgenstein

louis hofmann

autor

-

Awatar użytkownika
0
0

dreamy seattle

dreamy seattle

-

Post

akceptacja!
Serdecznie witamy na forum, twoja karta została zaakceptowana. Możesz teraz dodać tematy z relacjami, kalendarz oraz telefon i cieszyć się fabularną rozgrywką, którą musisz rozpocząć w ciągu 7 dni.

autor

Zablokowany

Wróć do „Panowie”