WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jakie uczucia towarzyszyły Leonie względem Alexandra? Ciężko określić, naprawdę. Minęło w końcu trochę czasu od ich ostatniego spotkania, a tym samym od zakończenia relacji, która ich łączyła. Fakty są też takie, że dla Leonie to wydawało się o wiele dawniej niż w rzeczywistości, ze względu na to, że budowała swoje życie na nowo i to dość poważnie, po raz pierwszy. O ironio tamto też, nie wyszło, ale wciąż... Stone i Hamilton to dawne dzieje, ledwo pamiętne w zabieganej codzienności. Teraz było inaczej, kiedy mężczyzna znajdował się na wyciągnięcie ręki. Stres przed nieznanym robił swoje. Cóż... Mimo wszystko... Show must go on, tak? Wszystkie światła na nich... Tak więc gramy, drodzy państwo. Nie ma czasu na sentymenty. Choć czy na pewno? Wsłuchując się w słowa Alexandra można było mieć ku temu wątpliwości, ale... To ona mogła je mieć. Tak przynajmniej w tej chwili uważała blondynka, skupiająca się na tym, żeby nie tracić swojego lichego profesjonalizmu.
-Myślę, że jak każdy, kto śledzi twoje poczynania - mruknęła, skinąwszy głową. -Także wydaje mi się, że nie można zapominać, iż to, że ty to ty z całą pewnością pomogło na starcie, hm? - dodała, spoglądając na swojego gościa z błyskiem w oku. Po chwili jednak zerknęła na swoją karteczkę, by przejść do kolejnego pytania. Czas w końcu mieli bardzo ograniczony, jak to na śniadaniówkę i jej standardy przystało.
-To skoro już wspomnieliśmy o twoim ostatnim sukcesie to powiedz... Jakie masz plany na najbliższe tygodnie? Co nowego przygotowałeś? Czym nas zaskoczysz? - cóż, może Leo była aż za entuzjastyczna i za bardzo chciała przekonać go do mówienia, ale taka praca, tak? Osobiście, przecież wcale nie ciekawiły jej plany Alexandra... No, ale wrażenie sprawiała chyba dobre, co? Może i nieco aż za bardzo.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Clayton Roberts – często, ku swojemu jawnemu niezadowoleniu, nazywany – po prostu – Clayem, krążył po obszernej klitce garderoby tak, jak po arenie cyrkowej krążyć mógłby rozjuszony wrzawą lew. Obszerna – bo metraż pokoju, w rzeczy samej, nawet jemu wydawał się imponujący (a widział już wiele). Klitka natomiast – bo z każdą minutą (ba, do cholery jasnej, z każdą sekundą!) gwiazdorskiego spóźnienia, ściany zdawały się kurczyć w klaustrofobicznym ścisku, niezdrowo spłycając oddech mężczyzny.

Sprawnym ruchem nietypowo kościstego kciuka wystukiwał właśnie na klawiaturze swojego smartfona treść kolejnej już wiadomości adresowanej na numer Harper-Jacka Dwellera.

Clay [publicist]
Dzisiaj, 8:35PM

Pamiętasz o nagraniach?


2 nieodebrane połączenia od Clay [publicist].
Clay [publicist]
Dzisiaj, 8:46PM

Gdzie ty, kurwa, jesteś?


11 nieodebranych połączeń od Clay [publicist].
Clay [publicist]
Dzisiaj, 9:21PM

Przysięgam, że zapierdolę cię gołymi rękami. Dweller, nie obchodzą mnie twoje prywatne dramaty. Nie tak się umawialiśmy.


3 nieodebrane połączenia od Clay [publicist].
Clay [publicist]
Dzisiaj, 9:31PM

Jeśli nie będzie cię w studiu za pięć minut, to przysięgam, że osobiście zadbam o to, żeby telewizja cię pozwała o niedotrzymanie umowy.


Na swoje nieszczęście, Clayton – ponad wszystko inne – świadomy był zależności, która skutecznie studziła jego zapędy (szczególnie te stosowane pod groźbą zerwanych kontraktów). Dweller przynosił zyski. Poza tym – zawsze zdawał się upadać na cztery łapy – a może, najzwyczajniej w świecie, od czasu do czasu zdarzało mu się wykreślić jedno z zasobu dziewięciu żyć. Wiedział też, że zamiast Harpera – to właśnie on, w pierwszej kolejności, poszedłby na dno; muzyk z kolei na jego truchle wybiłby się, z powrotem, po midasowemu – na szczyt (zatrudniając kogoś innego – a na utratę tej fuchy, Roberts nie mógł sobie pozwolić).

Ej, gwiazdko! – Tubalne zawołanie. – Tutaj, Dweller, kurwa! – Dłoń mężczyzny, na widok przemykającej korytarzem sylwetki, wystrzeliła w górę. Długie ramiona, przymocowane do dziwnie – po pajęczemu, jakby – tyczkowatej postaci (wyjątkowo nieproporcjonalny metr dziewięćdziesiąt cztery), sprawiały wrażenie gumowych. Zdolnych jednym ruchem objąć całą panoramę studyjnych korytarzy. Jednym z tych korytarzy przemyka w stronę trzydziestojednolatka. – Z ważniejszych zmian: doszło dzisiaj do jakichś roszad i wszystko wskazuje na to, że projektem nie zajmuje się już Eugene, tylko, uhh… – Clay wsuwa dłoń do kieszeni rozpiętej marynarki. Wyciąga z niej wizytówkę: [Caoimhe Kweeva???], którą natychmiast podsuwa muzykowi. – Ona. Co za popierdolone imię. Słuchaj, Dweller, jestem pewien, że jakoś sobie poradzisz. Teraz grzecznie pójdziesz… o, tam, żeby przypudrowali ci nosek. Udało mi się dogadać, żeby przeciągnęli trochę blok reklamowy. Przeczytałeś wytyczne? Super, tak trzymaj. – Nie czekał na odpowiedź. – No? Dlaczego jeszcze cię tu widzę?

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Clayton Roberts – często, ku swojemu jawnemu niezadowoleniu, nazywany – po prostu - Clayem (a także, w kuluarach, i złośliwym pół-szeptem, Kasztanem, Pantoflem, Popychadłem, Lizodupem, Dupolizem, Niewolnikiem Dwellera, Niańką Dwellera, Ciotą Dwellera, [och, naiwni, NIE MIELI POJĘCIA]Lokajem, Fagasem i Pachołem, był tak naprawdę - naprawdę dobrym Pracownikiem.
  • Pomocnikiem? - na dźwięk tego tytułu Roberts obruszyłby się, kantem ramion rysując w powietrzu kształt na podobieństwo wypoziomowanej błyskawicy.
    • Przyjacielem!? - w tym wypadku pewnie dostałby jakiegoś bezprecedensowego ataku głupawki, histerii i złości, ukręcając najpierw swojemu Podopiecznemu, a potem samemu sobie, honorowo, łeb.
Wiernym. Rzetelnym. Wkurwiającym niczym opryszczka złapana już przy pierwszym seksie, albo jak szerszeń w słoneczny dzień.
I absolutnie niezawodnym gdy - jak dziś - trzeba było za Dwellera robić dobrą minę do złej gry.

Clay, o czym Harper doskonale wiedział, dostawał mniej, niż powinien, pracował więcej, niż trzeba i trwał w syndromie sztokholmskim z własnym fachem (oraz żoną i dwiema nastoletnimi córkami, które doiły go jak el chupacabra doi młode, meksykańskie cielę - z krwi). Dweller nie był największym fanem hazardu, ale o to, czy mężczyzna miał już wrzody żołądka i przepuklinę ze stresu, bez mrugnięcia okiem założyłby się od razu o wszystko, co miał.
Mimo to (czy, może, dzięki temu właśnie) muzyk żywił względem Robertsa pewien szczególny rodzaj sympatii i współczucia - i w pasywno-agresywnych rzutach zawsze wiedział, jak i kiedy wziąć go pod włos tak, by mu subtelnie przypomnieć, że w środowisku, w jakim zdecydowali się obydwaj budować karierę, bardziej opłaca się im żyć ze sobą, niż się wzajemnie pozabijać. Póki co.

Harper wysiadł z taksówki, potknął się o krawężnik (ale nie upadł - na to, jak i na sławetną heroinę, z pewnością miał przyjść jeszcze dla niego czas) i wszedł do budynku przez obrotowe drzwi. Ktoś go powitał, ktoś inny pokierował - chwilę później, w każdym razie, zamaszystym krokiem mknął przez hall.
Miał na sobie strój, którym - wiedział doskonale - przynajmniej odrobinę załagodzi claytonowy gniew: doskonale skrojony kostium, ten od Langa, na który umawiali się już jakiś czas temu, czyściusieńkie buty, pod spodem - podkoszulek z lejącej się satyny i zupełnie nic (czyli: żadnych szwów złapanych sprytnie przez kamery numer - jak zawsze - cztery i sześć). Spójny z okładką nowej płyty, nie nazbyt ekstrawagancki, a jednak w niewieście serca (i, tym samym, na ich Instagram feed) wchodzący, jak w masło wchodzi nóż.
Dwiema tabletkami w kolorze lawendy załagodził drżenie rąk. Przed wejściem do taksówki dosłownie przemknął przez jakiś bar, uspokoił się setką wódki i widokiem własnej twarzy w lustrze zawieszonym nad kontuarem.
Wyglądał nieźle. Wyglądał dobrze. Z brakiem szczytowej formy zdradzał się wprawdzie w mig, ale też - z pewnością - nie jak ktoś, kto cały poranek spędził rzygając do umywalki jak kot. Zabawne, pomyślałby nawet, może zaraził się od Charlie?
(Następną setką zalał rodzący się w przełyku gorzki śmiech).

- Błagam, Clay... - dotarłszy do publicysty, wychylił się wprzód w powabnej arabesque, z dużym prawdopodobieństwem nokautując go przy tym zapachowym kombinatem powstałym przez mariaż mentolowych kropel odświeżających oddech, nut paczuli i kozieradki przebijających się przez ogólnie duszną woń perfum i kłębu dymu z Marlboro Lights, i - wyprzedzając wszelkie możliwe protesty - pocałował mężczyznę najpierw w lewy, a potem w prawy policzek. - O c z y w i ś c i e, że przeczytałem. Ze dwa razy, a potem jeszcze raz. Będę grzeczny, opowiem o... E... O współpracy z tym kutasem - wdzięczny, umowny synonim dla pseudonimu: DRAKE - Zasunę nostalgią, nie będę przeklinał, potem zaśpiewam, i będzie git. Masz... - odchrząknął - Masz dla mnie prawoślaz? - jak niesforne dziecko wystawił dłoń. Zamiast nawilżających krtań pastylek dostał jednak kartonowy świstek - odczytał minimalistyczne hieroglify czcionki, a potem wymownie wywindował lewą brew.
- Ćomhe, co? Spoko, młoda jakaś? - prawda była taka, że bał się jak jasny gwint. Nie lubił dziennikarek, zwłaszcza teraz, po całym tym pierdolnięciu z Kamalą Harris, setną falą feminizmu i #metoo. O wiele ciężej było je sobie urobić, niż przeżartych dragami i kasą starych wyjadaczy z przerostem prostaty i słabością do młodych mężczyzn twórców. Liczył jednak, że Kweeva nie będzie totalną cipą, i jednak postanowi dać mu żyć - Mówię ci, damy radę, Clay - jak gdyby nigdy nic, klepie Robertsa w ramię, a potem kroczy powoli w sugerowanym mu kierunku - A nosek już przypudrowałem! - na odchodne szczerzy się jeszcze bezczelnie, spojrzeniem rzucanym przez ramię strzelając w czterdziestolatka iskierkami, z których blasku ni chuja wyczytać się nie da, czy poważnie mówi, czy to tylko blef.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

To, że Harper-Jack nie znajdował się u szczytu swojej formy – wierzcie lub nie – działało wyłącznie na jego korzyść. Oczywiście, nie było idealnie – dużo lepsze okazałoby się, na przykład, przeziębienie. Na widok zaszklonych (czyli: błyszczących smutkiem) oczu, Clayton prawdopodobnie (w pierwszym tylko odruchu) wyściskałby muzyka; do momentu, w którym przypomniałby sobie, że nie stać go na darmowe zarazki Dwellera (wielu – na jego miejscu – pewnie by skorzystało). Niemniej; wszelkie niedociągnięcia w wizerunku celebryty sprawiały, że wyglądał na – autentycznie – zmęczonego. To z kolei podkreślało wiarygodność jego słów; tych szczególnie, którymi w dźwięcznej fonetyce lawirować będzie w tematach ciężkiej pracy oraz życia (odrobinę tylko – i nie z jego winy – wymykającego się spod kontroli).

Roberts grzbietem dłoni ociera policzki. Obydwa. Ostentacyjnie. Kilka razy. Dla pewności.
No proszę, Dweller. To, jeśli się nie mylę… – Jego twarz zachodzi cieniem intensywnych obliczeń. Ironiczny, niewydarzony ruch dłoni – puste spojrzenie – i habilitacja z, kurwa, niańczenia wokalisty. – … całe trzy razy. – W sztucznym refleksie otwiera szerzej oczy. Oświeciło go, kurwa!
Patrz, co za zbieg okoliczności. To tyle samo, ile razy trzeba dać dupy producentowi, żeby wygryźć kogoś z doświadczeniem Eugene. No… to jak myślisz, młoda jest? – Wzrusza ramionami. Potem przez chwilę przygląda się oddalającemu mężczyźnie. I nagle:
Ej, Harper Boy! – woła za nim (ale nie krzyczy). – Nie było w pastylkach. Przeżyjesz? – I, wyciągnąwszy z kieszeni ampułkę syropu – nie siląc się już na żadną gonitwę – po prostu podrzuca muzykowi jego pierdolony prawoślaz (z dodatkiem cynku – choć w tamtej chwili bardzo chciałby, żeby był to cyjanek).
* * *Naszym dzisiejszym gościem jest gwiazda światowego formatu, wielokrotnie nagradzany artysta, człowiek-ikona oraz, zdradzę w sekrecie – mój a b s o l u t n y ulubieniec! Powitajcie gorąco Harper-Jacka Dwellera! – Zapowiada energicznie, w międzyczasie poprawiając przypięty nad piersią mikrofon ruchem tak wyuczonym i płynnym, że niemal niezauważalnym. Bije krótkie brawo – śmiesznie wymierzone w przegub dłoni, zajętej twardo oprawionymi notatkami z logiem programu Seattle Late-Night Show. Krótkie, bo:
a) brzęczące bransolety osuwające się po jej przedramionach przy każdym co gwałtowniejszym ruchu stawały się istną bolączką dla dźwiękowców;
b) tyle wystarczyło, by niewielka publiczność (w 83%, nieprzypadkowo, składająca się z kobiet) zajęła się resztą.
Jednocześnie w tle pobrzmiewa muzyka (nie żaden, do cholery, dżingiel – Harper-Jack Dweller puszczony zostaje korytarzem w melodyjnym akompaniamencie własnego głosu). Kiedy pojawia się w zasięgu kamer – obwarowany zewsząd kochającymi go (a raczej jego twarz, w loterii losu wyjątkowo dobrze ociosaną pod współpracę ze sprzętem wideo-nagraniowym; sukinsyn był, po prostu, zajebiście fotogeniczny) obiektywami.

Blondynka – na oko, koło trzydziestki – obejmuje mężczyznę. Ściska go tak, jakby byli przyjaciółmi połączonymi wieloletnim stażem (nie ma pojęcia, że przyjaciele Harpera zamiast uścisków – dostają co najwyżej: broń, problemy i poczucie zawodu). Poklepuje go po barku (muska, raczej, samymi paliczkami – nauczona, by przypadkiem nie naruszyć wymyślnych kreacji swoich gości).
Odsuwa się. Zachęca, by usiadł. Laski (+ dwóch facetów i jedna osoba niebinarna) wciąż krzyczą. Pozwala im się wyszaleć – z nienagannym, choć widocznie przyklejonym do twarzy uśmiechem. Przesuwa wzrokiem po publiczności, by wreszcie pozwolić mu opaść na sylwetce zaproszonego muzyka.
Bardzo miło jest mi ciebie gościć, Jack! Jak się czujesz? Szczerze mówiąc nadal nie dowierzam, że tu jesteś. – Czy może raczej „że tu – w ogóle – dotarłeś”. Ale Caoimhe poprawia się na jasno obitym fotelu. Zakłada nogę na nogę. – Przez trzy lata nagabywaliśmy twojego menadżera, agentów i piarowców. Z tego co wiem, któryś z nich pękł dopiero, kiedy zaczęliśmy wysyłać pogróżki. – Śmieje się. I publika też się śmieje – bo taki jest warunek w umowie. Dla Harper-Jacka Dwellera będą się, kurwa, śmiać do rozpuku.

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Caoimhe Fitzgerald.
Eh, Caoimhe Fitzgerald.
Przeciętne sto-sześćdziesiąt-osiem centymetrów wzrostu plus dwanaście wartości dodanej z gracją noszonymi louboutinami (1200$). Ciało o proporcjach zgrabnych, choć nie-zachwycających: łatwo przyswajalny dla oka kształt ramion metodycznie rzeźbionych za czasów liceum, w szkolnej reprezentacji lacrosse, i bioder, przed skutkami spowalniającego stopniowo metabolizmu chronionych niemal codziennymi sesjami pilates (1000$ miesięcznie). Są idealne, bo przykuwają uwagę, ale nie męczą oka - kamera takie kocha. I kamera kocha małą czarną (799$), którą Caoimhe ma na sobie, choć z “małej czarnej” została jej tylko “mała”, bo kiecka ma kolor głębokiego burgunda (a wiadomo, w jak miłą interakcję barwa ta wchodzi z błyskiem reflektorów). I jej włosy - gęstą kaskadę zdrowego blondu, pszeniczną barwę balejażu w siedemnastu różnych odcieniach złota (800$), i jej dłonie - skórki wygryzione do żywego głodną paszczą japońskich cążek, manicure francuski, każdy paznokieć opiłowany starannie w kształt migdała (170$), i nawet jej czoło, równinę nienachalnie wygładzoną (podobno) bezinwazyjnym wstrzyknięciem hialuronu, akurat na trzydzieste urodziny (600$) - kamera też kocha.

A Caoimhe kocha kamerę.

I Harper-Jack Dweller się teraz w ten romans ostentacyjnie wpierdala.
Krokiem pewnym, płynnym, zamaszystym - ale wyzutym z ekstrawagancji, która mogłaby nabruździć mu w oczach co-bardziej zachowawczych fanów. Sunie czarną płaszczyzną sceny - na skos.
Patrzy na blondynkę - na dłoń łagodnie wyciągniętą ku niemu, na: tu, tu, tu, taś-taś, Harper. Słyszy pierwsze akordy bałwochwalczej zapowiedzi.
Myśli: Chuj, a nie ikona.
Uśmiecha się - uśmiechem słodkim jak wata cukrowa na festynie na czwartego lipca, uśmiechem, który wchodzi równie gładko jak zimniutka margarita w upalny wieczór nad brzegiem basenu w sześciogwiazdkowym kurorcie w Tulum, uśmiechem gładszym od jedwabiu pongé, w którym lubuje się jego matka.
Myśli: Gówno, a nie twój ulubieniec. Zacytowałabyś choć jedną piosenkę, mała?
Czeka, aż Caoimhe zakończy swój króciuchny aplauz - i, faktycznie, fani robią resztę; podaje dziewczynie prawą dłoń, ledwie dotykając opuszki jej palców. Przychyla się, niwelując różnicę wzrostu, obejmuje ją, muska wypachniony pudrem policzek, wdziera się w jej sferę personalną zapachem prawoślazu.
Słyszy, jak b a r d z o Caoimhe się raduje, że go tutaj ma.
Daje się poklepać.
Myśli: Pac, pac, pajac. Jebana cyrkowa małpa. Pierrot, kurwa (czy tym się staje jego życie właśnie: pantomimą, gdy Zachary Prescott ogląda go w telewizji, a ktoś - zuchwale - wyłącza nagle głos?).
Le fou.

Osuwa się na plusz studyjnej kanapy. Okay, a zatem runda pierwsza - w natarciu drugie pokolenie irlandzkich imigrantów, promienny uśmiech i parcie na szkło; on - noga na nogę, proste plecy - w prawym narożniku rogu. Wie, że teraz łapią go wszystkie kamery jak leci. Czuje ich żart to jest jakiś, wszystko; gdy miał siedemnaście lat - o niczym innym nie marzył; teraz dałby się zabić, żeby nie musieć tu być.
- Ależ Caoimhe! - nie masakruje jej imienia, i niemal słyszy, z jakim wizgiem Clayton wznosi w powietrze triumfalnie zaciśniętą pięść - no, wreszcie: pierwsza rzecz, której tego wieczoru nie spierdolił jego Harper Boy - Daj spokój, to mnie wspaniale jest tu być! Czuję się świetnie! - mówi nie tylko do prezenterki, ale też do wszystkich wlepionych weń par oczu; słyszy, jak przekonująco świszczy teraz jego głos. Ma wrażenie, jakby wywoływał ducha - tego dzieciaka, który nie pragnął niczego więcej, oprócz sławy. Pozwala mu się prężyć, wdzięczyć; niech ma - należy mu się - Naprawdę!? Musisz mi później... - zawiesza głos, pozwalając rzeszom fanek w studio i przed ekranami telewizorów/komputerów/smartphone'ów głowić się nad tym, co to znaczy "później", i co zrobić, by też mieć swoje "później" z Dwellerem chociaż-kurwa-raz - ...zdradzić treść tych pogróżek, może sam zacznę je wykorzystywać w negocjacjach z moim publicystą? Ma serce z kamienia! - pauzuje, czeka aż brawa wybrzmią; pozwala widzom poczuć, że wtajemnicza ich w coś sekretnego i prawdziwego; puszcza oko do kamery numer pięć - Taaak, do ciebie mówię, Clay!

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Clay jest w takim razie, ewidentnie, jedyną osobą na tym świecie, która potrafi oprzeć się twojemu urokowi – rzuca natychmiast. Mówi płynnie i błyskotliwie – nadaje rozmowie tempo. Wprawione ucho usłyszy natomiast, że z każdej sekundy antenowego czasu zamierza wycisnąć tyle, ile było tylko możliwe. Na ustach kobiety przysiada miękki chichot. „No dobrze, pozdrawiamy Claya!”. Potem przytakuje raz jeszcze, uważnie mierzy muzyka wzrokiem.

Wspaniale słyszeć, że jesteś w formie. Wiesz, wyobrażam sobie, że mając za sobą tak intensywny rok… – Caoimhe toczy dłonie przez powietrze gładkim, spiralnym ruchem – na wysokości klatki piersiowej; jednym gestem uwypukla swój ton – i wpasowany w niego podziw dla muzyka; widzisz ten szacunek, Dweller?… że jednak jest to spore wyzwanie. Pracować na najwyższych obrotach i nadal…
W jej oczach błyszczą pozostałości po tym, co język odtrącił przy realizacji słownego obstalunku: opiłki tego, co w pierwszej kolejności cisnęło się jej na usta – „i nadal nie chcieć pierdolnąć sobie w łeb, Harper!”. Blondynka uśmiecha się słodko – ale nie zbyt słodko – bo słodycz należy dozować, a ona nie chce, by kogoś, nie daj Boże, zemdliło.
… i nadal czuć, i prezentować się, tak świeżo! Bła-gam, Harper, przecież ty dosłownie błyszczysz! Przepraszam, ale aż ciężko mi uwierzyć, że muzyka jest twoją pracą. Zapewniam was wszystkich, że nawet po jednym dniu pracy nie wyglądam choćby w połowie tak dobrze, jak ten koleś po całej trasie koncertowej. – Żartuje. Spoufala się. Przy okazji chłonie też jego taktykę; pozwala, by wszyscy ci, którzy – niezależnie, czy zebrali się tutaj, w studio, czy przed telewizorami – przez ułamek sekundy, dziwnym, podprogowym rzutem wyobrazili sobie jacy-oni-są po pracy.

Są zmęczeni. Kurewsko zmęczeni, nieprzyjemni; czasami głodni (Caoimhe zjadła dziś wyłącznie sałatkę; bez dressingu – prywatny dietetyk co prawda nie zabronił jej tego szaleństwa, ale sumienie niezdrowa obsesja już – owszem).

A jeśli nie tylko pracą, to czym jeszcze? Jaki jest sekret Harper-Jacka Dwellera? – Nie za bardzo, w ogóle, jej się chce – siedzieć tutaj i słuchać tego, co dziesiątki innych muzyków powiedziało przed nim. Ubrało co najwyżej w inne słowa; ale Fitzgerald wie, że (zanim przejdą do sedna) przebrnąć muszą przez tych parę idiotycznie-nudnych pytań, których zadanie zostało jej odgórnie narzucone. Swoje notatki odłożyła właśnie na bok. Pokazuje, że nie potrzebuje żadnego wsparcia – że czuje się pewnie. Że zna się na rzeczy.
Oczywiście, że nie potrafiłaby przytoczyć słów większości jego piosenek. Przesłuchała parę hitów (i jeden utwór z kategorii „mniej znanych”; który, przewrotnie, przestudiowała skrupulatnie – na wszelki wypadek, gdyby trzeba było zabłysnąć) – tyle, ile potrzebne było jej do poprowadzenia programu. Ale, w przeciwieństwie do niektórych, ona naprawdę nie musiała niczego udowadniać. Swoją przewagę budowała na całkowicie innym obszarze.
Tylko nie daj się prosić! Możemy ewentualnie pójść na układ, że ja ci… tak, jak mówisz – później – Celuje w niego palcem. Słyszy to, co dzieje się w głowach nastoletnich fanek piosenkarza. I to, co dzieje się w głowach przesiąkniętych testosteronem facetów, dla których to ona mogłaby przez bite czterdzieści minut stać w centrum kamery i – najlepiej – nie kłapać, wcale, dziobem. Co, co takiego stanie się p ó ź n i e j? Co – ty – mu? Ale oni wiedzą, że za chwytem słownym ukrywa się wyłącznie profesjonalizm. – Zdradzę ci później sposób z pogróżkami. Pod warunkiem, że powiesz nam, szczerze, jak ty to robisz!

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Harper odchyla głowę, spomiędzy warg wyrzucając króciusieńki, bezdźwięczny śmiech. Jednym haustem czerpie suche, prześwietlone zimnym blaskiem studyjnych reflektorów powietrze (nikt, kto nie sam nie siedział na jego miejscu, nie ma prawa wiedzieć, jaki tu panuje, kurwa, ukrop). Ale, jednocześnie, czerpie ze studia także o wiele więcej niż tylko to.

Bo ludzie oddychają różnymi rzeczami.
  • A Dweller, nawykowo, oddycha własną sławą.
Więcej nawet, gwoli ścisłości. Żywi się. Odżywia (się) nią.
Z martwych wstaje. Zrodzony z cudzych snów. Zachwytem - sztucznym i prawdziwym - spijanym z setek ust.
I teraz ten zachwyt, inicjowany hasełkami podrzucanymi przez malutką Caoimhe, rośnie z każdym jego ruchem, z każdym jego tchem.
Patrzą na niego. Setki oczu w studio, tysiące, może ma nadzieję - przez cienkie granice LCD. Patrzą na niego, i go nie widzą. Nie widzą go, CO ZA, KURWA, ULGA! Mógłby tu siedzieć nawet nagi. Mógłby obedrzeć się z mięśni, i ścięgien, rozwlec to ciało przed nimi, wywlec kości i szpik i serce z okowy kolejnych warstw.
(I tak by go nie widzieli).
  • Znowu ma kontrolę. Znowu czuje się bezpieczny.
    • A On?
      Czy widzi ogląda go On!?
Harper oddycha głębiej - w zastanowieniu. Ruch przekalkulowany, zamierzony; podchwycony sprytnie przez kilka kamer (7, 3, 2 i 6). Jestem w domu, myśli, czując płynący żłobieniem naprężonych pleców pot. Z niezwykłym wdziękiem wstrząsa połami atłasowej koszuli, w małpim naśladowczym ruchu powtarza należący do Fitzgerald gest. Dłonie suną kanałem przestrzeni - i kanałem telewizyjnym, też. Włażą ludziom do domów, włażą ludziom do serc. Do sraczy, do łóżek, na jadalniany stół.
Jest wszędzie.
  • I nie ma go nigdzie.
    • W stygnącej wodzie, w jebanej mogile wanny? Być może.
      Ale na pewno nie tu.
- A nie, nie - śmieje się serdecznie. Jeszcze, jeszcze chwila - przeciąga powstałą między słowami pauzę, napręża uwagę widowni, trzyma ich w garści napięciu, w oczekiwaniu, podsyca głód - To, Caoimhe? - dotyka własnego policzka - To zasługa charakteryzatorów! Trochę pudru z drobinkami, wiesz, brokat i błysk!

I chuj Cię boli, Ty głupia, ładna, pusta szmato - myśli paralelnie - mój Intensywny Rok, co?
Przychyla się w stronę blondynki, przeczy jej słowom, ale kiwa głową.

Intensywny - dudni myśl zahaczona o kłębuszki nerwów - to dla Ciebie jest pewnie, kurwa, workout. Albo seks (Dweller naprawdę próbuje nie być mizoginem, ale w didaskaliach jaźni niesie się wdrukowany boldem czcionki, należący do Robinsona, głos: "...tyle samo, ile razy trzeba dać dupy producentowi, żeby wygryźć kogoś z doświadczeniem Eugene…").

- Mój sekret? - powtarza pytanie. Wiesza wzrok w zakolu kobiecego obojczyka, sterczącego spod sukienki, wygiętego niczym hak (zastanawia się też, jakie haki ma na niego prowadząca; co wywlecze, czym go zaskoczy? co mu dziś odbierze, co mu da?). Musi być chuda, bo kamera zawsze dodaje przynajmniej sześć kilo. Współczuje jej. Prawie słyszy ten niski rumor niosący się z żołądka.
On też - chciałaś sekret, Caoimhe, to masz (na, mlask-mlask!, przystawkę) - niewiele dzisiaj jadł. Sporo za to wypił, i odrobinę wziął. Po USG dopiero; i tak jest zdziwiony, że nie rzucił się - tam, w gabinecie, na wypchaną lekami szafkę stojącą za plecami Doktor Starfish, czy jak jej tam. Ale będzie chciał więcej. I chciałby mieć pretekst. Żeby się zniszczyć do cna.
- A chciałabyś usłyszeć ode mnie ładną odpowiedź, czy szczerą, Caoimhe? - nęci pytaniem nie tylko kobietę, ale i cały, zebrany w kolejnych rzędach pomieszczenia, tłum. Widzi mimowolny skurcz obciążonych czarnym tuszem powiek. Zogniskowany na nim, już - nie - taki - mętny - wzrok. Uśmiecha się do niej.
Wie, że kobieta spodziewa się (...) <tego>, co dziesiątki innych muzyków powiedziało przed nim i myśli, w przypływie szczerej empatii chyba po prostu: nie dziś. - Bo jeśli będę szczery, to zaraz nas zdejmą z anteny, Clay rzuci pracę, i już raczej mnie nie zaprosicie.
Pierwszy rząd wstrzymuje powietrze. Głos niesie się pomiędzy zbieraniną ramion i fryzur, dociera dalej. Clay Robinson traci głowę. Harper bawi się świetnie, tracąc kontrolę, i dech.
Oblizuje wargi.
- Seks i koks, Caoimhe. Ale głównie jednak koks.

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Landrynkowa atmosfera show trwa ledwie chwilę. Jest jak cukierek trzymany na języku; wsunięty do ust bez uprzedniego rozpakowania z przejrzystej folii. Nie ma smaku. Caoimhe przytakuje, w porywie kurtuazji mówi coś o charakteryzatorach i charyzmie, i o tym, że: o-o! Proszę spojrzeć – na mnie ich cuda tak nie działają! W rzeczywistości – nie myśli tak, wcale. Jej pierdolonym obowiązkiem jest wyglądać jak milion dolców. I tylko dlatego bez żalu decyduje się na taki, a nie inny komentarz. Wie, że na czyjeś konto podrzuci parę kompleksów; ale jest to cena, którą Caoimhe Fitzgerald gotowa jest zapłacić.
To, co nie zostało uchwycone przez kamerę – a co zauważyć mógł, bez wątpienia, mężczyzna – to cień uśmiechu malujący się na twarzy blondynki. Daje się zaskoczyć – ale taka niespodzianka jest jej na rękę. No, bo co sprzedaje się lepiej, niż przyjemny skandalik? Co sprzedaje się lepiej, niż skandalik na tle seksu i narkotyków? "Mógłby odstrzelić sobie łeb"; myśli. Ale na to nie liczy. Harper, tak czy inaczej, spisuje się na medal. Gdyby mogła, najpewniej aż by przyklasnęła (jemu? sobie?). Grzeczny, grzeczny chłopiec!
A zatem: seks i koks. Dwa słowa (krótkie, chwytliwe; nie zdążysz nawet przysłonić uszu), wobec których nikt nie przechodzi obojętnie – oprócz Garry’ego Harrisona; bo, tak się złożyło, na parę sekund przed całym zajściem, przysnął przed telewizorem.
Eugene wstrzymałby się – na moment. Zbyłby temat; zmienił go jakoś, załagodził ewentualną kontrowersję. Przerwałby wywiad.
Przecież wszyscy chcą, kurwa, przerwać wywiad (nie chcą, ale widząc reakcję Clay’a, orientują się, że chcą – i to bardzo; Robinson widzi, że z Harperem coś jest nie-tak). Ale Caoimhe przeczuwa, co się dzieje – i, wplatając wszystko w ruch zupełnie inny (zaczesuje zaczesany-już kosmyk jasnych włosów; zaczesuje go bardziej, nie-potrzebnie), ukradkiem posyła spojrzenie w bliżej nieokreślonym kierunku. Ani się, kurwa, ważcie mnie nas zdejmować.
Harper-Jack Dweller być może nie myśli jeszcze o tym, co dzieje się za sprawą jego słów. Ba, może nie jest nawet świadomy. Może jeszcze długo nie będzie. Parę osób chwyta za telefony. W ciągu trzech minut na Instagramie pojawia się dziesięć relacji, z czego w trzech – Harper zostaje oznaczony. Niektórych to szokuje (nowy narybek fanów). Innym imponuje. Jeszcze innym – tak po prostu się podoba. Jak wszystko, co mówi Harper-Jack Dweller.
Prowadząca program zastanawia się chwile – dokonuje szybkiej kalkulacji. Przedwczesnym spłyceniem sprawy może wywołać niepotrzebną burzę, wyjść na ignorantkę i, generalnie, narobić sobie niepotrzebnych problemów. Tak, tak – nałogi to przecież poważna (ale też bardzo-barrrdzo dobrze „klikająca się”) sprawa (przewraca oczami).
Dlatego z informacją podobnej wagi obnosi się delikatnie; ale z luzem – podłapując ton muzyka.
Kiwa głową. Przytakuje. Powstrzymuje uśmiech. W środku: cała aż krzyczy. Powiedz więcej powiedz więcej powiedz więcej Harper błagam błagam błagam.
Połowa ludzi w tym biznesie chodzi z przyprószonym noskiem. Ale mało kto się do tego przyznaje.

Wszystkie słabostki i czułe punkty jego kariery oraz wizerunku prześledziła ze szczególną uwagą (zaoszczędziła sporo czasu pomijając teksty i interpretacje większości piosenek; po cichu liczyła, że przyjdzie do niej jako celebryta, a nie artysta *ugh*). Zakłada nogę na nogę, opiera podbródek o własną dłoń, usta wywija w nikły dzióbek krótkich rozważań.
Oj, jeśli naprawdę zależy ci na tym, żeby zdjęli nas z wizji, to z ręką na sercu, przysięgam, będziesz musiał się trochę nafatygować. Zresztą, Harrrperrr [przeciąga zabawnie], przecież to wszystko zostało już powiedziane. Który to był, dwa tysiące szesnasty? To, co mówisz, jest... dosyć odważne, biorąc pod uwagę te pogłoski o twoim domniemanym alkoholizmie i... innych uzależnieniach. Nie boisz się, że strzelasz sobie w stopę? Wiesz, to dobry moment, żeby wyjaśnić to czy tamto. – Daruje sobie udawane zaskoczenie. Ale nie mówi złośliwie (nie używa słów 2016 = „zatrzymanie”, „kokaina”, „LSD”). Skubie go. Skubie. Podszczypuje. Wystarczy, żeby wiedział – że ona wie. I żeby mówił. – A twoje podejście do związków? Coś się zmieniło? No, z tego co się orientuję, sam przyznałeś, że cenisz sobie poczucie wolności, prawda? Wyobrażam sobie, że kogoś takiego jak Harper-Jack Dweller nie jest łatwo usidlić. – Prostuje się. Nie odrywa od niego spojrzenia. Prześledziła każdą z historii jego pierdolonych miłostek.
Czy to oznacza, że Harper-Jack Dweller tak naprawdę toczy obecnie jakąś personalną walkę? – pyta.

Wiesz, skoro już zacząłeś...

autor

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

- Walkę? - piosenkarz raczy Fitzgerald urwaną salwą śmiechu. Razi - dźwięk krótki, szarpliwy, wysoki timbre chichotu zupełnie wyjęty z kontekstu, ale nie uraża - nie obśmiewa, prześmiewa, wyśmiewa, nie szydzi, jednym słowem, z zadanego mu pytania. Ruchem bliźniaczym niemalże temu, jakim dziennikarka chyli się w jego kierunku, brunet robi to samo: plecie z kończyn śmieszny obwarzanek precelek - noga na nogę, kostka pod kostką, ręce przełożone zabawnie jedna, przez drugą, przechył ciała bliżej blondynki, ruch miękki i poufały, jakby przyciągała go magnetyczną mocą (albo jakąś substancją chemiczną, przypadkiem wstrzykniętą jej przez doktora N. Novaka, niby wielkiego specjalistę w tej dziedzinie, w cycki - razem z botoksem) - Błagam, Caoimhe - pożycza słowo rykoszetujące z każdego gestu i oddechu kobiety, łapie je w locie, odwraca i serwuje jej na srebrnej (srebrnej, nie posrebrzanej - stać ich przecież) tacy sami; jesteśmy tacy sami, Caoimhe, nie widzisz? Rzuceni na ten sam grząski grunt, przesyceni tą samą desperacją. Spojrzeniem nagle przeraźliwie wręcz trzeźwym wiedzie po ostrej krawędzi kobiecego obojczyka wyzierającego spod łódkowatej linii dekoltu, myśli o łopatkach sterczących z pleców niczym dziwne skrzydła (nie widzi ich, ale przeczuwa ich widok; anorektycznie wpisane w sylwetkę scapule wyraźnie są za to zresztą rejestrowane - zwłaszcza w obecnej pozie Fiztgerald - przez dwie wschodnie kamery; następnego dnia ich zdjęcie wyląduje na SkinnyGossip i wu-wu-wu-myproana-com), głaszcze pamięcią wspomnienie tego, czego nie podchwycił nikt z widowni: przypudrowanego hojnie, infantylnego tatuażu, ozdobionego mnogością zawijasów "Nanna" otoczonego mikrym różanym ogródkiem, zapisanego na wewnętrznej stronie nadgarstka (zastanawia się, czy to memorandum poświęcone babci, czy komuś innemu? jakościowo kiepskie, wygląda jak coś, co robi sobie nastolatka, dziecko w zasadzie, świeże jeszcze, naiwne, i po prostu nie dość otrzaskane w tym świecie,i zwyczajnie nie dość zamożne, by porwać się na coś lepszego jakościowo i technicznie) - Każdy jakąś toczy, nie mów mi, że nie.

I to, być może, jest właśnie ten moment (a być może nie, może Harper tylko się łudzi, ale ma szczerą nadzieję, że jest inaczej - że w całej obłudności tego, rozgrzanego błyskiem reflektorów, wszechświatka, udaje mu się na ułamki sekund zawiązać z Caoimhe jakieś niewysłowione porozumienie, milczącą unię, umowę, podpisaną jednym oddechem i cieniem uśmiechu).
Bo ona wie, że on wie (jak to jest).
I on wie, że ona wie, że on wie (jak to boli).
I tyle. Nic więcej (mu nam, Caoimhe) nie trzeba.
Wystarczy, żeby wiedziała – że ona wie. I żeby mówił pytała dalej.

- Tak - zgadza się na wszystko; prowadź, mała! - To dobry moment. Żeby wyjaśnić parę rzeczy, być może... - robi przerwę na zwilżenie warg, łyk wody, utorowanie trasy dla słów, które mają dopiero nadejść; jest to pauza potrzebna, adekwatna, ale i nie nader dramatyczna: ot, konieczny, pragmatyczny przystanek przed jednym z kilku wielkich finałów (jak przy dobrym seksie, myśli Dweller, i śmieje się w duchu). Każe na siebie chwilę poczekać - A czym jest dla Ciebie poczucie wolności, Caoimhe? - pyta dziennikarkę przewrotnie, ale tak naprawdę patrzy na Claytona, kipiącego za kulisami niczym nieodcedzony w porę garnek (pełen pomyj; i Harper wie, że pomyje te wyleją się na niego za jakieś czterdzieści-parę minut, rozpalone jak fala lawy). I na Charlie, przez plazmatyczną barierę wszystkich tych ekranów, na których może go oglądać - najpewniej samotnie, albo może z matką, lub w towarzystwie jednej z tych mimozowatych przyjaciółek, które to go, zasadnie zresztą, szczerze nienawidzą. I na Maggie - chociaż blondynka pewnie dawno już zdusiła wizję, że może mogliby... oni, we dwoje... i fonię, przy tym, jednym, bezwzględnym (i uwielbienia godnym) ruchem palca, gdy tylko podchwyciła jego twarz w prostokącie telewizora. I na Bastiana: śpiącego nieprzytomnego w szpitalnym zaduchu, na którego zerknąć mógłby z ukosa, z małego ekranu podwieszonego w kącie ciut za długo niewietrzonej sali.

Ale przede wszystkim - patrzy na Zachary'ego Prescotta.

Powiedz więcej powiedz więcej powiedz więcej Harper błagam błagam błagam.

I myśli o Nim.

- Usidlić? - powtarza; odbija wyraz na kalce krótkiego oddechu, upewnia się może, czy się nie przesłyszał. Widzi, że nie - więc wzdycha głębiej, spokojniejszy, jak po orgazmie, albo długim biegu. Spojrzenie, które posyła blondynce - wygładzone cieniem rzucanym przez długie, podkręcone lekko rzęsy - krzyczy: widzisz? WIDZISZ!? I w tym właśnie leży cały, kurwa, problem! - O to właśnie chodzi. O to chodzi, Caoimhe - jeszcze raz powtórzy jej imię, i się, słowo honoru, porzyga - ale jakoś nie może przestać (i wie, że, jeśli zacznie szukać, dwa dni później znajdzie w internecie ze szesnaście różnych fanowskich memów na ten temat) - Cokolwiek zresztą masz na myśli mówiąc... O "kimś takim, jak Harper-Jack Dweller" - palcami kreśli w powietrzu cudzysłów; jest szczerze ciekawy - co to w zasadzie znaczy? - No, w każdym razie... To do czego zmierzam... Nie wiem, CAOIMHE, czy to specyfika tego biznesu, czy naszego pokolenia... - Millenialsi przed ekranami biorą wdech - Czy może po prostu gatunku ludzkiego, albo, mówiąc węziej, osób, jakimi się otaczam... Ale rzeczywiście, ostatnio jakby sporo osób próbuje mnie usidlić - Kiwa głową. Amalia Klepfish, w tym czasie, krztusi się lekko jedzoną właśnie w towarzystwie córki i zięcia frytką - Podczas gdy ja chcę... Ja, w tej całej popierdolonej, przerażającej rzeczywistości... - Millenialsi wypuszczają powietrze przez nos - ich myśli pędzą do dwóch kadencji Donalda J. Trumpa, do zmiany klimatu, wymierania gatunków, traum międzypokoleniowych przekazanych im przez rodziców, do cen paliwa, do zakłóceń na linii dostaw awokado do ich ulubionej kafejki na rogu epidemii depresji i lęku i innych przyjziemności, z którym przyjdzie im się mierzyć za życia - ... chcę, chyba czasami po prostu, żeby ktoś mnie przytulił. Nie usidlał. P r z y t u l i ł. Rozumiesz, o co mi chodzi?

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
55
185

Legenda Hair Metalu

-

sunset hill

Post

Telewizja śniadaniowa.

(nie)Święty Ronnie Jamesie, patronie metalu, miej Jamesa w opiece, bowiem jego dusza najpewniej zostanie rozszarpana przez różowe jednorożce w ramach kary za to, że zgodził się wziąć udział w programie emitowanym w czasie, gdy dzieci wychodziły do szkoły, a jedynymi widzami, którzy mogliby go tu zobaczyć były gospodynie domowe.

Westchnął cicho i ponownie skupił się na prowadzącej rozmowę.

Patrz w oczy, patrz w oczy, patrz w oczy.

- James, w jednym z ostatnich wywiadów przyznałeś się, że zacząłeś łowić wędkować - mówiła, a jej usta układały się przy tym w skromny, ale bardzo przyjemny uśmiech. Musiał dobrze wyglądać na ekranach. Darrella zaalarmował jej nieco zaczepny ton. - Wydaje się być niemal oczywistym, że czekając na zdobycz masz wiele czasu do przemyśleń. Powiedz, ile piosenek w głowie już napisałeś siedząc nad wodą?

Piosenki pisane nad, kurwa, wodą! Pewnie, każdy - i to nie tylko artysta - wie, że najlepsze pomysły przychodzą do głowy, gdy siedzi się na kiblu, a zatem - z definicji - nad taflą wody. Jeśliby potraktować to pytanie aż tak dosłownie, musiałby odpowiedzieć, zgodnie z prawdą, że co najmniej jedną trzecią tego, co trafiło na albumy.

-Nie próbuj mnie tutaj podpytywać, skarbie - uśmiechnął się do niej szelmowsko, najlepiej jak potrafił. Nieudolnym pół-flirtem próbował przykryć fakt, że nie pamięta imienia kobiety, która próbowała go podpuścić. - Mogę ci tylko powiedzieć, że moje przemyślenia nad wodą kompletnie nie są związane z nowymi utworami.

-Aha! - na jej twarzy wykwitł wyraz tryumfu - Zatem rodzą się pomysły związane ze starymi hitami, tak? Być może nowe aranżacje znanych i lubianych kawałków Street Rats? A może - zrobiła dramatyczną, teatralną przerwę - a może zastanawiasz się z kim z nowego pokolenia mógłbyś je nagrać ponownie?

-E... - James próbował zebrać myśli, ale jedyne, co przychodziło mu do głowy to to, że musi zabić swojego agenta, który wpakował go w ten program. - Kompletnie nie zrozu...

-A gdyby to była jedna z największych gwiazd sceny współczesnych czasów? Prawdziwy rockowy bóg? Na jak duży sukces skazany byłby singiel, na którym wystąpiliby James Darrell i Harper-Jack Dweller, co?

-Nie mam po... Kto to je...

-Spróbujemy tego dowiedzieć się już teraz, bowiem przypadkiem - puściła oko do kamery - jest on tu z nami. Harper-Jack Dweller!

James nie miał pojęcia o czym i o kim ta nawiedzona kobieta mówi, ale - choć programy śniadaniowe raczej publiczności nie miały - zauważył wyraźnie rosnącą ekscytację w studiu - wśród operatorów, makijażystek i reszty obsługi. Ktoś nawet zaklaskał.

Kurwa, mnie tak nie witali.

GG: 8933348
Discord: petercovell

autor

PC

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

No dobrze, point taken, ale sam Harper ze starym starszym, i bardziej doświadczonym od siebie muzykiem zgodziłby się tylko częściowo, i to w sposób zgodny z założeniem poczynionym przez prowadzącą, Caoimhe Fiztgerald (którą Harper zresztą pamiętał z przeszłości, ale wyłącznie jak przez mgłę - gęstą przesłonę z alkoholu, kokainy i łez; te ostatnie, w przeciwieństwie do dwóch pierwszych substancji, nadal zasnuwać mu się zdarzały pole widzenia gdy zostawał sam, i myślał o wszystkim co miał, a co mógł wówczas stracić).
Może chodziło o to, że zarówno Harper, jak i prowadząca poranny program blondynka, byli millenialsami? Bliższe im były pewnie medialne standardy, którym należało się podporządkować w kontekstach jak ten dzisiejszy. Zapytany o muzyczne inspiracje, zatem, w przeciwieństwie do zasiadającej dziś w studio, muzycznej legendy (w tym momencie Dweller mówił o Jamesie, nie - tak dla odmiany - o sobie), Harper pewnie zdołałby prędzej udzielić szybszej, i bardziej układnej odpowiedzi, opowiadając o tym, który utwór z powstającego albumu powstał nad na plaży, i co tę piosenkę czyni tak wyjątkową. Inna sprawa, że brunet miał w głowie na tyle oleju, aby nigdy nie posunąć się do wyjawienia na wizji gdzie dokładnie zaczerpywał tej nadmorskiej weny. Miał świadomość, że - szczególnie teraz, kiedy trzeźwy i zaręczony stał się nagle ulubieńcem niejednej gospodyni domowej, i całej zgrai utożsamiających się z nim trzydziesto-coś latek - gdyby wspomniał swoje ukochane Ocean Shores w trakcie jakiegokolwiek wywiadu, na następny dzień zaludniłoby się ono od liczących na małe tete a tete wielbicieli. A tego Harper pragnął za wszelką cenę uniknąć.
W kontekście wielbicieli - wystarczył mu Prescott.

Fakt, że Harperowi ciężko byłoby nie przyznać Darrellowi chociaż połowicznej racji (chociaż tego, analogicznie, też w życiu nie zrobiłby pod czujnym okiem wszystkich tych kamer). W przeszłości - o ile nie mógł wybrać się na rzeczywistą plażę - na najlepsze pomysły naprawdę wpadał w łazience, choć już niekoniecznie na sraczu samym w sobie. Harper zawsze lubił myśleć w wannie - tej samej, z której widok w jego mieszkaniu w Chinatown wychodził wprost na rozgwieżdżone, nocne sklepienie (czasem - wszak Harper mieszkał w Seattle, a nie na jakiejś cudownie egzotycznej, tropikalnej wyspie, nad którą niebo zawsze było czyste od chmur, smogu i irytujących swoim migotaniem samolotów i satelit), widoczne przez imponujące przeszklenie dachu. Albo pod prysznicem, najczęściej zresztą po seksie.
Tylko, że w ostatnim czasie i dla Harper-Jacka sprawy diametralnie się zmieniły.
Odkąd na świecie pojawiła się Mary-Jane, odkąd Zachary rzucił zawiesił studia, i odkąd wprowadzili się do nowego, rodzinnego d o m u, brunet rzadko kiedy mógł liczyć na takie chwile artystycznego wytchnienia - gdy umysł, niezajęty żadną inną myślą, mógł błądzić i przebierać w zaczątkach piosenek, tekstów, linii melodycznych, i przypadkowych zalążków weny. Prysznic najczęściej brał na czas, i rzadko kiedy po łóżkowych ekscesach (te nadal mu się zdarzały, ale z jednym tylko partnerem i rzadziej niż by pragnął; w dodatku po najczęściej był tak zmęczony, że zwyczajnie zasypiał, i mowy nie było o żadnej twórczości, o ile nie liczyć symfonii głębokich pochrapywań). O wyleżeniu się w wannie w ogóle już nie było mowy - a już z pewnością nie samotnie. Zdecydowaną większość życia Dweller spędzał bowiem z uczepionym go szkrabem, i na zabój w tym szkrabie zakochanym dwudziestopięciolatkiem.

Nie, nie - to nie tak, że Harper narzekał. Harper kochał swoje życie. Przyznać musiał jedynie, że jego aktualny tryb stał w pewnym konflikcie z pamiętaną przez bruneta z przeszłości, artystyczną wolnością i swobodą.


Była taka część Harpera, w każdym razie, która cichcem liczyła, że może o tym, jak pogodzić trzeźwość i ojcostwo z muzyczną karierą, dowie się od Jamesa Darrella. Tego Jamesa Darrella, za którego przebrał się na Halloween w dwutysięcznym czwartym. Tego Jamesa Darrella, do którego utworów - głównie z Rats Ate Cat, Chryste, co to była za płyta! - zdzierał sobie męczone jeszcze mutacją gardło. W końcu - Tego Jamesa Darrella, którego plakat - wbrew woli Charlie - przykleił kiedyś na dwustronną taśmę do ściany w salonie ich jedynego pierwszego, wspólnego mieszkania, i którego potem za cholerę nie dało się oderwać, więc Harper odszedł, a stary rockman pozostał niczym wyrzut sumienia.
Wchodząc, w każdym razie, w światło studyjnych reflektorów, czuł się bardziej stremowany niż się spodziewał. Od zewnątrz gryzły go przytroczone do marynarki cekiny, od wewnątrz - szalejące w trzydziestotrzylatku emocje.
- Caoimhe! - O tym, że należy oddychać, przypomniał sobie już gdy blondyna przygarnęła go w sztucznie-przyjacielskim, medialnym objęciu. Harper pocałował ją w mocno upudrowany policzek i skomplementował uwagą o tym, że spotkana na trzeźwo jest jeszcze piękniejsza. Wiedział, że tego typu lekkie, ironiczne nawiązania do jego (p r z e s z ł e g o) nałogu bardzo dobrze się sprzedają.
Uwolniwszy się ze szpon prowadzącej, uścisnął rękę Darrella.
- James...- Harperowi błyszczały się oczy, wybielone niedawno zęby, i cały front marynarki Gucci - Pewnie nie masz pojęcia kim jestem, ale to nic - Szczerze? Miał nadzieję, że to jednak nie była prawda, ale wcale by się nie zdziwił. Posłał publiczności czarujące spojrzenie - Nie wierzę! To prawdziwy zaszczyt!


James Darrell

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
55
185

Legenda Hair Metalu

-

sunset hill

Post

Caoimhe?

To w ogóle jest prawdziwe imię? Jeśli tak, tłumaczyłoby to dlaczego James go nie zapamiętał, choć daleko mu było do wieku, w którym byłoby to uzasadnione. I pomyśleć, że kiedyś ludzie się czepiali, że Vincent kazał na siebie mówić Alice.

Jeśli zaś chodzi o tego Harpera-Dwell Jacksona, James był przekonany, że tę twarz już gdzieś wcześniej widział. Witając się z nim, ściągnął brwi do środka, intensywnie próbując sobie przypomnieć okoliczności. Nie chodziło o to, że facet mignął mu w telewizji czy Internecie - nie, nie, nie, to było coś, czemu poświęcił chociaż odrobinę czasu, inaczej wypchnąłby to z głowy jako niepotrzebną informację. Niestety, przez ten intensywny, acz trwający może pół sekundy, proces myślowy, nieco późno się zorientował, że krzywi się z irytacją podając rękę drugiemu muzykowi.

Trochę niezręcznie, kurwa, wyszło.

-Nie, no coś ty, Harper!

Trzymając go za prawą dłoń, przyciągnął do siebie i lewą poklepał po plecach, by pozostawić po sobie pierwsze wrażenie lepsze niż zmarszczone brwi i skwaszona gęba. Przymknął przy tym oczy, by nie oślepiły go cekiny z marynarki wyciągniętej Eltonowi z szafy. Nie oceniał wyglądu czy ubioru, w żadnym wypadku - gdyby tak zrobił, sam najpierw musiałby się wytłumaczyć z tapirowanych włosów i... w ogóle z całego pudel-metalu.

-Moja synowa jest twoją wielką fanką - absolutnie nie miał pojęcia czy jego synowa w ogóle wie kim jest Dwell-Harper Jackson, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa mógł założyć, że jednak ogarnia ten temat znacznie lepiej od niego. Może i pijał wódkę ze świętej pamięci Eddiem Van Halenem, ale w temacie nowych gwiazd sceny zatrzymał się gdzieś w okolicach Chada Kroegera.

Swoją drogą, czuł się jakby stał nad grobem ilekroć słyszał kawałki Nickelback w stacji grającej "stare przeboje".

Ponownie usiedli na kanapie w dziwnie radosnych kolorach, na której Darrell wcisnął się między podłokietnik i oparcie, mocno odchylił do tyłu pozwalając, by młody Harper-Dwell znalazł się w centrum uwagi widzów i Ca.... Camihamahame.

Kurwa

-Panowie, spoglądać na was siedzących obok siebie to niesamowite uczucie - zaczęła prezenterka o trudnym imieniu. - To prawie tak jakby posadzić obok siebie Clinta Eastwooda i Toma Hollanda.

Darrell domyślał się, że Holland to ten młodszy, bo wielokrotnie widział filmy z Eastwoodem. Wiedział też ile Clint ma lat i nie wyobrażał sobie, by w tym zestawieniu mógł pojawić się ktoś wiele starszy od niego. O ile, teoretycznie przynajmniej, porównanie to powinno mu schlebiać, bowiem Brudny Harry był jednak legendą kina, o tyle zaczynał się zastanawiać czy prezenterka w ogóle wie ile James ma lat. Owszem, być może cały hair-metal jako gatunek przeszedł na emeryturę, on sam też już nie grał, ale nie był przecież Dee Sniderem, do cholery. Zresztą, Dee też był młodszy od Eastwooda.

-James twierdzi, że nie pracuje nad żadnym nowym materiałem, - kobieta, ku uldze Darrella, zwróciła się już bezpośrednio do Cekinka - ale nie uwierzę, że ty nie czerpiesz inspiracji garściami z twojego, pozwól, że tak je nazwę, nowego życia. Jakie są twoje zawodowe, muzyczne plany na najbliższy czas?



harper-jack dweller
GG: 8933348
Discord: petercovell

autor

PC

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

Jeśli nie w zapowiedzi całkiem popularnego w ubiegłe Święta Bożego Narodzenia dokumentu, nadal dostępnego do obejrzenia na Netfliksie (aczkolwiek przykrytego już grubawą warstewką nowszych, dodanych od tamtego czasu na platformę, filmowych hitów), i nie na połyskującej technikolorowymi barwami okładce jakiegoś Vogue'a, która może mignęła Darrellowi na stacji benzynowej albo ulicznym stoisku, to może na policyjnej komendzie? Izbie wytrzeźwień? W poczekalni ostrego dyżuru, przed dwutysięcznym dwudziestym drugim odwiedzanej przez bruneta chętniej, niż chciałby przyznać (z wielkim finałem, który nastąpił w dzień narodzin dwellerowej córki - i ten sam, równocześnie, gdy dziś-trzydziestotrzylatek niemal się przekręcił, nie dożywszy nawet pierwszych dni jezusowego wieku)?

Niezależnie od okoliczności, z których James jego twarz pamiętał (albo z których mu się wydawało, że ją pamięta - być może zmylony podobieństwem harperowej buźki do szeregu innych, popularnych w mediach, trochę wymoczkowatych i androgynicznych, aczkolwiek w sumie niebrzydkich fizjonomii...), Harperowi byłoby miło, gdyby usłyszał, że starszy gwiazdor go rozpoznaje.

Problem był tylko taki, że Dweller absolutnie tych jego zapewnień nie kupił, w tonie Jamesa wyłapawszy szybko taki stopień zawahania, że powątpiewać zaczął już nawet w sam fakt, czy muzyk ma choćby synową. Albo syna. Harper bywał naiwny, i z pewnością zdarzało mu się tak bardzo skoncentrować na sobie, że jego własny blask nagle przysłaniał mu prawie cały świat (z wyjątkiem kilku oczywistych, podrzucanych przez serce, wyjątków...), ale nie był głupi. A zwłaszcza nie na trzeźwo, kiedy zmysły działały mu tak, jak podobno powinny - wreszcie cudownie nieotępione działaniem najróżniejszych substancji i trunków.
Fakt faktem jednak, że męska ignorancja niewiedza, ubliżyła Harperowi znacznie mniej niż poczynione przez Caoimhe porównanie, w którym to on rzekomo był Tomem Hollandem. Na miłość boską, przecież ten dzieciak ledwie co wyrósł ze śniadaniowych programów na Disney Channel! I nawet argument, że chłopak randkował z Zendayą (Harper wiedział, bo jego asystentka, Cleo, miała na punkcie tego związku prawie tak potężną obsesję jak sam Dweller na punkcie własnej relacji z Zacharym), i nabrał ostatnio tyle mięśni, że miał ich teraz chyba więcej niż HJ i Prescott razem wzięci, nie był w stanie przyrównania tego zamienić w komplement.

  • (Poza tym Harper zastanawiał się, czy na obronę Darrella nie dało się przyjąć, na przykład, jakiegoś wczesnego stadium starczej demencji? A tego przecież, jeśli ta hipoteza miała okazać się słuszną, nie mógł mieć mu za złe).
- To prawda, James? - Harper, na pstrokatej kanapie usadowiony trochę bliżej prezenterki, i z zazdrością łypiący w stronę wygodnego zaułka przy podłokietniku, który niestety podebrał mu drugi mężczyzna, zwrócił się bezpośrednio do Darrella. Mimo całej swojej (prawie) autentycznej sympatii do blondynki, Dweller czuł się trochę urażony jej poprzednimi słowami. Poza tym zakładał, że James wie o swoim fachu i związanych z nim planach więcej niż ta ich śniadaniowa dziennikarka. Harper uśmiechnął się trochę niepewnie, ale całkiem przyjaźnie - Czytałem w wywiadzie z Matty'm Barnesem, że myślałeś o musicalu...
Potem wychylił się lekko, sięgając ku stojącym na kawowym stoliku dobrom. Czystej wodzie z plasterkiem cytryny pływającym w niej niczym żółciutki nenufar, i zbożowemu ciasteczku. Zawahał się i poddał zanim po nie sięgnął - zapomniał spytać organizatorów, czy aby na pewno wegańskie.
- Hm? - Łypnął na Caoimhe - Dobre pytanie. Ostatnio pochłaniają mnie głównie tworzone naprędce kołysanki... - Posłał publiczności uśmiech od którego, był pewien, kolana zmiękły przynajmniej trzem obecnym tam, samotnym matkom - Ale, tak zupełnie serio, nie wykluczam dwóch scenariuszy. To tajemnica poliszynela, że od jakiegoś czasu myślę o eksperymentach z karierą filmową. Poza tym chętnie napisałbym jakiś soundtrack. Albo... - Uśmiechnął się trochę szelmowsko - Sztukę? Albo nawet musical...



James Darrell

autor

harper (on/ona/oni)

Awatar użytkownika
55
185

Legenda Hair Metalu

-

sunset hill

Post

James czuł, że Dwell-Jackson nie kupił tekstu z synową. Świadomość tego była upierdliwa niczym świder wkręcający się w tył czaszki albo dzieciak biegający za plecami i krzyczący z uporem maniaka "a ten pan powiedział nieprawdę!". Była upierdliwa niczym ananas na pizzy, niczym te wkurwiające małe pieski na chuderlawych nóżkach, chihu... no, te z mordą szczura i znacznie od niego mniejszymi szansami na przeżycie wojny nuklearnej. Upierdliwa niczym teściowa w Święto Dziękczynienia i niczym italo disco w czasie sześciogodzinnej podróży samochodem.

Mimo tego, że nie mógł pozbyć się myśli, iż wyszedł właśnie na jakiegoś muzycznego ignoranta (bo przecież do głowy mu nie przyszło przejmować się uczuciami tego Dwella), grał dalej swoją sztukę i starał się, by nie było po nim widać, że ktokolwiek zorientował się w jego bluffie. Dzięki temu, miał nadzieję, była szansa, że jednak kłamstwo stanie się wiarygodne - no bo skoro nie jest zakłopotany, to chyba ta synowa słucha takiej muzyki. Prawda?

Prawda?

-Musicalu? - James spojrzał na drugiego muzyka jakby ten zaczął opowiadać o Gumisiu grającym na perkusji w zespole heavy metalowym. - Tak. O ojcostwie. Wiesz, trudnym i nieudanym, o wszystkich tych próbach podjęcia kontaktu z dzieckiem, o wszystkich tych momentach, gdy samemu ten kontakt ze strony dziecka się odrzuca ze względu na, wiesz, ważniejsze rzeczy - powiedział poważnym tonem, stopniowo zmywając głupi wyraz ze swojej twarzy. W końcu uśmiechnął się szelmowsko. - Albo o prostytutkach, które pną się po szczeblach podziemnego świata Los Angeles w akompaniamencie metalowych chórów.

Trochę się zapomniał. To była telewizja śniadaniowa, a nie late night show, do tego szło na żywo, więc - sądząc również po zaskoczonej minie Ciuhulalalali - nie powinien był wspominać, że chciałby wpuścić na Broadway opowieść o dziwkach z Zachodniego Wybrzeża.

Mógł nie wiedzieć kim był ten cały Harper, ale zaintrygowało go, że wspomina o kołysankach, aktorstwie i soundtrackach. Nie brzmiał jak jakaś nieudolna gwiazdka, która swój sukces zawdzięczała producentom , którzy potrzebowali, przygotowany wcześniej produkt, opakować w ładną buźkę. To samo przeczucie, które spowodowało, że z tyłu głowy Jamesa ujadał pies, teraz podpowiadało mu, że być może ma przed sobą nieodkryty talent.

Znaczy - dobrze znany już światu i zdecydowanie odkryty, ale kompletnie nowy dla niego.

-Soundtrack instrumentalny czy wokalny? - zapytał kompletnie ignorując kobietę, która rzekomo była gospodarzem show. - Gdyby miał to być horror, te improwizowane kołysanki mogłyby stanowić motyw przewodni, wiesz? - zażartował - Mruknij którąś.

Darrel poczuł się dziwnie pobudzony i nie były to narkotyki ani alkohol.

Miał jednak wątpliwości co do kebaba.

harper-jack dweller
GG: 8933348
Discord: petercovell

autor

PC

split me an ocean, make my mountains move, show me some stars beneath this ceiling
Awatar użytkownika
32
187

daddy long legs

twoje spotify

sunset hill

Post

No i znowu to samo: gdyby James naprawdę włożył choć krztę wysiłku w przygotowania do dzisiejszej szopki dzisiejszego wywiadu, i przynajmniej przewertował artykuł poświęcony Harperowi na Wikipedii, sięgając aż do ciekawostek i niżej, do źródeł i do referencji, wiedziałby zapewne, że adoracja ananasów na pizzy była jednym z ulubionych fetyszy bruneta (i pewnie, w porównaniu do ich reszty, również zupełnie niewinnym - ot, w sam raz żeby się nim pochwalić w porannym programie oglądanym przez najróżniejszych widzów, w tym takich, którzy nie dotarli jeszcze do pełnoletniości). Taką samą wiedzę Darrell mógłby również posiąść gdyby do Dwellera Dwellerów wpadał czasem na sobotnią kolację, po drodze od drzwi wejściowych do przestronnego salonu zmuszony uważać na zapory z rozrzuconych tu i ówdzie kredek, zabawek sensorycznych i klocków (a wiadomo nie od dzisiaj, że nic tak nie boli jak prostokątny kawałek plastiku złośliwie werżnięty w podbicie stopy).
Ani jeden, ani drugi z powyższych scenariuszy ewidentnie się jednak nie ziścił - na pierwszy było za późno, na drugi - zdecydowanie za wcześnie (w przeciwieństwie do Jamesa, Harper-Jack nie miał oczywiście żadnych wątpliwości co do tego, że ma przed sobą nie tylko talent, ale i własnego idola - takiego, z którym się wychowywał, ponosząc sromotne gitarowe porażki podczas pierwszych lekcji, z Darrellem łypiącym nań z zawieszonego nad łóżkiem plakatu; nie miał jednak pewności, czy legenda rocka była przy tym kimś, kogo chciałby zaprosić do domu - domu, który od jakiegoś czasu był jego największym azylem, a zarazem skarbem, którego broniłby nawet, gdyby miał w konsekwencji stracić którąś z patykowatych kończyn, albo życie).

Lekki dyskomfort związany z faktem, że Harper przejrzał tę niewinną blagę starszego muzyka, obydwaj musieli zatem znieść tak dzielnie, jak się tylko dało. Harper powiedziałby, że "po męsku", ale wolał się trzymać z dala od podobnych stwierdzeń, samemu nie będąc do końca pewien ich dokładnej definicji (on, ten sam, który przez jednych wciskany był na listę 100 najatrakcyjniejszych mężczyzn roku 2023, a przez innych nazywany zniewieściałym i zbyt miękkim).

Będąc synem swojej matki - istoty jakby stworzonej z konwenansów, masek, podwójnych standardów i niewyobrażalnego, emocjonalnego chłodu na przemian z kompletnie niespodziewanymi przejawami empatii - Harper wcześnie nauczył się robić dobrą minę do złej gry i uśmiechać wtedy, kiedy chciało mu się płakać, albo komplementować otoczenie, gdy w rzeczywistości miał potrzebę zmieszać je z błotem. O tyle, o ile od dłuższego czasu naprawdę starał się żyć autentycznie, nadal ostał mu się jakiś ułamek tegoż talentu, teraz pozwalający kłamstewko hairmetalowca puścić prędko w niepamięć, albo przynajmniej wepchnąć gdzieś za kulisy świadomości.
Zamiast na pretensjach, skupił się więc na tym, co faktycznie było i przyjemne, i ciekawe.
- O nieudanym rodzicielstwie, co? - Zmarszczył brwi. W przeciwieństwie do Jamesa, Dweller nadal pamiętał gdzie są, i jakie tematy przystoi poruszać w śniadaniówkach, a jakie lepiej jest przemilczeć, ale nie mógł się oprzeć przed lekką złośliwością - To mam całą listę osób, które mógłbyś spytać o ekspercką opinię, gdybyś potrzebował pomocy... - Uśmiechnął się kwaśno, myśląc jednocześnie o własnych rodzicach, o rodzicach Zacha, i o matce swojego dziecka wraz z jej ojcem, tak do kompletu. Miał tylko nadzieję, że za naście lat nie doda do tej wyliczanki siebie, albo swojego narzeczonego. Westchnął. Może lepiej było jednak skupić się na muzyce... - Po pierwsze... - Zignorował blondwłosą prowadzącą i jej podpanikowane spojrzenie - To o rodzicielstwie i to o prostytutkach na drabinie kariery wcale się nie wyklucza. Nie pomyślałeś, że jedno i drugie można by połączyć? - Zagaił pół-serio, upiwszy łyczek wody - Po drugie, w zasadzie nie zadawałem sobie tego pytania? Chyba instrumentalny... - Zasępił się - Chciałbym spróbować czegoś, czego jeszcze kompletnie nie robiłem. No i, poza tym, czasami mam zwyczajnie dość własnego głosu. Znasz to uczucie?
Caoimhe zdawała się niecierpliwić, zbita z pantałyku konwersacją, jaka między mężczyznami wywiązała się nagle kompletnie poza jej kontrolą. Harper jednak poczuł się znacznie swobodniej niż pierwotnie zakładał. Usadowił się nieco wygodniej, prostując na tyle, by przepona, żołądek i płuca nie zwijały mu się w jakiś dziwny, anatomiczny akordeon.
- Jesteś pewien? Nasza córka gustuje w soundtracku z Hamiltona - Roześmiał się - I w różnych starociach. No wiesz, w Jamesie Brownie, Johnnym Cashu, Arethcie Franklin... - Wyliczył, a potem uśmiechnął się zawadiacko, kuszony przewrotnym, i raczej ryzykownym pomysłem - No i w takich rzeczach, jak... Moment, macie tu jakąś gitarę?
Gitara, owszem, szybko się znalazła - akustyczna i na tyle przyzwoita, żeby Harper sklinował ją sobie na kolanie, pod nierozgrzaną może z rana, ale wprawioną ręką.
- I wish I could be in Nebraska, where the heartache seems to fade - Zanucił, świadomie sięgnąwszy po melodię, którą Darrell musiał przecież rozpoznawać - In the arms of the open plains... Where my dreams were made... - I pozostawało mu się tylko modlić, że James nie uzna go za karykaturę muzyka - The past is a distant echo, as the road keeps stretching on, but I wish I could be in Nebraska, where my love was born.
Zakończył czysto, choć trochę drżąco, zerkając na idola w oczekiwaniu. Sam nie był pewien, cóż to mu strzeliło do głowy ale wiedział, że ten popis może skończyć się wyłącznie jedną z dwóch rzeczy: wielkim triumfem, albo spektakularną klapą.
- No, sam się prosiłeś, James. Na całe szczęście dla Mary-Jane, zwykle zasypia zanim dojdę do refrenu. Nigdy nie jestem w stanie wyciągnąć tej ostatniej frazy...

James Darrell

autor

harper (on/ona/oni)

ODPOWIEDZ

Wróć do „King 5 TV”